Gałąź Wiatru [Fantasy]

1
Na niebie rozciągała się półprzeźroczysta, żółtawa smuga. Muskała wierzchołek jednej góry, biegła na wschód nad wzgórzami, lesistymi dolinami, rzeką i znikała za szczytem odległego, spadzistego wzniesienia. Gałąź Wiatru tak nazywali ją inni. Powtarzali legendy mówiące, że to pradawna magia pozwalająca ludziom dotrzeć wszędzie tam, dokąd sięga. Dla Moniki to zawsze była tylko dziwna chmura, której wiatr z jakiegoś powodu nie może zdmuchnąć. Myślała tak aż do dzisiejszego ranka. Dzisiaj pragnęła, by opowieści okazały się prawdzie, dlatego ciągle sprawdzała, czy na pewno nie rozwiało tego mglistego pasma.
– Czekaj! – usłyszała za sobą krzyk Iwony. – Tam nie wolno chodzić.
Nie zamierzała czekać, ani tym bardziej wracać, do czego próbowała przekonać ją przyjaciółka. Wspinała się na zakazaną górę. Zakazaną nie dlatego, że jej wierzchołek muskał Gałąź Wiatru, a po to, żeby odstraszyć stamtąd dzieci, bo przecież wystarczy chwila nieuwagi i mogłyby spaść. „Gdzieś tam, między skałami, demony tylko czekają aż ktoś przyjdzie” – przywołała w myślach słowa podstarzałej sąsiadki. Od dawna nie wierzyła w takie rzeczy.
Zdawała sobie sprawę, że uznaje jedną opowieść za prawdziwą, a inne za kłamstwa i nie wdziała w tym nic złego. Bo przecież z opowieściami już tak jest, że jedne są prawdziwe a inne nie.
Obejrzała się, gdy kroki Iwony przestały do niej dochodzić. Dziewczyna odpoczywała z rękami opartymi o kolana. Prawię całą drogę z wioski biegły, jednak Monika nie czuła zmęczenia, tylko palącą zimnym ogniem motywację. Przyspieszyła kroku. Iwona nawet nie miała powodu, żeby za nią iść, a skoro tak bardzo się boi, to niech wraca do domu. Myśląc o tym, dotarła do pochyłej, niemal pionowej skalnej ściany. Przypominała jej inną górę stojącą bliżej wioski, która była tak stoma, że wszyscy mówili na nią Skarpa. Monice nigdy nie udało się na nią wspiąć. Na szczęście teraz miała przed sobą ścieżkę. Idąc nią, szybko weszła na krawędź między wysokimi skałami i zboczem, na tyle szeroką i równą, że mały powóz mógłby tamtędy przejechać. Na piechotę powinno być o wiele łatwiej, co wcale nie pocieszało Moniki. Kiedy tylko tam przyszła, jej wzrok przykleił się do dna przepaści. Gdyby spadła, uderzałaby o skały z takim pędem, że nawet z pomocą magii trudno byłoby ją uratować. Nie miała pojęcia, że góra po tamtej stronie tak wygląda. Myślała, że będzie tam takie samo łagodne wzniesienie, jak to, którym weszła.
Kiedy obserwowała dół zbocza, usłyszała głuchy grzechot. Kilka kroków przed nią na krzyżu z grubych, spróchniałych desek wisiał szkielet. Przez chwilę jedynie patrzył pustymi oczodołami, a później zaczął miotać czaszką na lewo i prawo. Szarpał się, lecz jego kości ledwie drgały, bo przybito je do drewna tyloma, zardzewiałymi już gwoźdźmi, że spod czerwieni było widać tylko niewielkie, białawe plamki. Jego połamane żebra zwisały w powietrzu, choć dawno powinny spaść na ziemie, jakby coś trzymało je razem.
Monika nie pierwszy raz miała z czymś takim do czynienia. Przez kilka pierwszych lat nauki czarowania widziała ich mnóstwo. Głównie zwierząt, ale parę razy natrafiła na ludzkie zwłoki. Chodzące zwłoki. To martwi wędrowcy. Ciała opętane przez błędną magię.
Cisnęła w szkielet wyczarowaną kulą ognia. Trafiła w sam środek, rozbijając na kawałki krzyż i to, co do niego przybito. Szczątki poleciały w dół zbocza. Odbijały się od skał z głuchym grzechotem kości i metalicznym brzękiem gwoździ.
Strużka niebieskiego dymu wzleciała z dłoni czarodziejki. Tak właśnie wyglądała błędna magia zanim opęta jakieś ciało. To efekt niezdarnych czarów. Monika poparzyła sobie palce, dużo czasu minęło odkąd rzuciła wybrakowane zaklęcie. Tego dnia nic nie szło tak, jak powinno.
Ze zniszczonego szkieletu uleciał podobny błękitny obłok, co oznaczało, że martwy wędrowiec już nie wstanie. Był niegroźny, w końcu błędna magia pragnie tylko i wyłącznie wędrować. Wstępuje w martwe ciała, przejmuje kontrolę, i błądzi po świecie aż jej moc się wyczerpie. Właśnie dlatego zawsze wybiera zwłoki, które jeszcze będą mogły chodzić. W jakiś sposób rozpoznaje te unieruchomione i zostawia w spokoju. Jednak są od tego wyjątki. Czasem nawet błędna magia czuje lęk i wtedy wstąpi we wszystko, byleby tylko znaleźć schronienie. A przynajmniej tak ludzie tłumaczyli sobie przypadki opętania uwięzionych zwłok czy rozkopanych grobów i rozpoznawali w tym niezwykle zły omen. To jedna z rzeczy, w które Monika nie wierzyła. Straszne opowieści nie robiły na niej większego wrażenia. Jednak jej przyjaciółka brała przesądy na poważnie. Do tego stopnia, że o wiele łatwiej było rzucić w martwego wędrowca kulą ognia, niż uporać się z Iwoną, gdyby go zobaczyła.
– Co to było? – Z tymi słowami na ustach Iwona wyszła zza skał.
– To tylko... – zaczęła niepewnie Monika i gdy myślała nad wymówką, zdała sobie sprawę, że przecież wcale nie musi się tłumaczyć.
– Nie gniewam się – szepnęła Iwona po chwili milczenia. – Wracajmy.
Monice trudno było w to uwierzyć. Po raz pierwszy od tego ranka spojrzała Iwonie w oczy. Cały dzień tego unikała, bo mogłaby znów zobaczyć tamten grymas. Gdy tylko o nim pomyślała, wtargnął z pamięci prosto przed jej oczy. Wyglądał jakoś niewyraźnie. Ciężko było odgadnąć, co wyraża. Smutek? Rozczarowanie? Złość? Nie chciała, żeby nabrał kształtu. Czy ona naprawdę jej wybaczyła? Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, po twarzy Iwony przebiegł cień. Monika miała wrażenie, że nagle coś dodało do wdychanego powietrza smoły ciężko osiadającej w płucach. Natychmiast ruszyła dalej po górskiej ścieżce. Wszystko naprawi, zrobi to jeszcze dzisiaj.
Miała już plan. Dotrze na szczyt zakazanej góry, przejdzie po Gałęzi Wiatru na Skarpę i zabierze stamtąd alchemiczny kryształ. Wpadła na to kilka chwil po tym, gdy rozbiła ten Iwony. Nie chciała niczego niszczyć, ale skąd mogła wiedzieć, że będzie taki delikatny? Tamten na Skarpie siedział pomiędzy głazami od nie wiadomo kiedy i ciągle był cały. Codziennie patrzyła jak świeci. Iwona ją tam wyciągała, żeby zobaczyć, czy czasem nie strącił go wiatr albo jakiś ptak. Nie przepuściła ani jednego dnia, nawet gdy padał deszcz, czy gdy przechodziła burza. A kiedy czarny kot przebiegł jej drogę, stała przez chwilę zagubiona, milczała aż w końcu zignorowała swoje przesądy i poszła dalej. Czasem próbowały wspinaczki. Jednak skały były strome, a do tego śliskie od wilgoci z jeziora nieopodal. Iwona wymyślała coraz dziwniejsze sposoby, żeby tam wejść. Raz nawet szukały ukrytego przejścia pod wodą. Oczywiście w jeziorze nic nie było. Nigdy nie pokonały choćby połowy drogi na szczyt, ale i tak nie przestawały próbować. Monika nie mogła uwierzyć, że Iwona aż tak się zmieniła. Iwona, która nie dość, że ufa przesądom to jeszcze każdego słucha i nigdy nie psoci. Tak bardzo chciała ten kamień, że zapomniała o wszystkim innym. Była pewna, że to alchemiczny kryształ. Przedmiot konieczny do czynienia alchemii, o czym marzyła odkąd mistrz Lucjusz zdradził im, że coś takiego istnieje. Mimo to nigdy nie zaproponowała podróży po Gałęzi Wiatru z jednej góry na drugą. Pewnie rodzice kupili jej kamień za krocie z obawy, że kiedyś na to wpadnie. Musiała go używać, czyniąc tę swoją alchemię przez całą noc. Dlatego późnym rankiem jeszcze spała, a gdy się budziła, Monika rozbiła kryształ.
Niepotrzebnie sobie to przypominała...
– Naprawdę myślisz, że po Gałęzi Wiatru da się przejść? – spytała Iwona. – Przecież nigdy w to nie wierzyłaś.
– Da się!
– Ale one nas zdradziły. Już nie można po nich chodzić. Nie można ich nawet dotknąć.
Monika znała legendy, które o tym mówiły. Ponoć dawno temu, gdy żółte smugi latały nisko nad ziemią, ludzie nimi podróżowali jak teraz po traktach. Wystarczyło w nie wejść i można było w mgnieniu oka dotrzeć wszędzie tam, dokąd się rozciągły, lecz pewnego dnia odleciały pomiędzy chmury. Wszystkie opowieści głosiły, że od wtedy nie można ich dotknąć ani korzystać z ich mocy.
– No bo są za wysoko. Ale tej – wskazała palcem w górę – dosięgnę ze szczytu.
– To nie może być takie proste, przecież na pewno nie odleciały bez powodu.
Jeszcze do wczoraj Monika myślała, że od zawsze były na niebie i ktoś, kto nie miał lepszego zajęcia, wymyślił różne opowieści, próbując zrozumieć, czym są. Na pytanie nie odpowiedziała. Sama sprawdzi, czy Gałęziami Wiatru da się podróżować. Zresztą na pewno się da.
– A demony? – nalegała Iwona.
– Nie ma ich tam. To tylko bajka do straszenia dzieci.
– Naprawdę tak myślisz?
– Tak. O Gałęziach Wiatru są legendy i wszyscy je znają. Ludzie w mieście też i nawet kupcy z daleka. Muszą być choć trochę prawdziwe. A o zakazanej górze nie wie nikt tylko ludzie z wioski. Pewnie to same kłamstwa. – Powiedziała to z pewnością, choć wcale jej nie miała.
– Dobra – rzuciła cicho Iwona i po chwili powtórzyła głośniej. – Dobra! Idę z tobą. – Tym razem brzmiała zdecydowanie. W oczach miała błysk taki sam jak za każdym razem, gdy wymyślała nowy pomysł, jak wejść na Skarpę. Monika była tego pewna, choć nawet na nią nie patrzyła.
– Dzięki – szepnęła.
– Co?
– Nic! Idziemy.
W ciszy dotarły do pionowej, kamiennej ściany. Była całkiem płaska i prawie bez skazy. Łatwo można było rozpoznać dzieło człowieka nawet bez osadzonych w niej żelaznych wrót. Miały swoje lata, świadczyły o tym wielkie plamy rdzy, a łańcuch ciasno owinięty wokół uchwytów na obu skrzydłach o tym, że nie chciano by ktokolwiek przez nie przeszedł. Choć nadgryzione czasem, robiły wrażenie. Jednak samo wrażenie nie wystarczało, żeby zablokować wejście do środka, bo w ścianie była niemała skaza – wyrwa tak wielka, że kilka osób naraz z łatwością by przez nią przeszło.
Górska ścieżka prowadziła prosto do wrót. Obok były jedynie strome skały. Nie tak urwiste jak te pod Skarpą i gdyby się uparła, Monika mogłaby wejść jeszcze odrobinę wyżej, lecz nie na sam szczyt.
W budynku powinna być droga dalej. Wiedziała o tym. Szukała innych możliwości, bo w głębi umysłu rozpoznawała znaki. Zamknięte drzwi, łańcuchy i martwy wędrowiec, którego ktoś musiał najpierw złapać, a dopiero później ukrzyżować – bo po co kogoś żywego przybijano by aż tyloma gwoźdźmi? Ktoś celowo zrobił z niego zły omen, stracha na podróżnych. Ktoś bardzo, ale to bardzo nie chciał, by ludzie tam wchodzili. Zdawała sobie z tego sprawę, lecz z całej siły odpychała tę myśl. Nie wróci bez kryształu.
– Co to jest? – spytała Iwona zaglądając do wnęki.
– Może to przejście na górę? – odpowiedziała pytaniem.
Iwona przestała zauważać znaki. Zawsze tak było, gdy zbliżały się do kamienia. Tak bardzo go chciała, że traciła wszystko inne z oczu.
Monika wyczarowała ognik wielkości pięści. Tym razem nie było błędnej magii, a płomień podążał za panią, lecąc wysoko nad jej ramieniem, dokładnie tak, jak powinien. Z jakiegoś powodu czuła się odrobinę lepiej. Przeszła przez wyrwę. Zaklęcie oświetliło pomieszczenie, ukazując mnóstwo gruzów, dwa puste stoły po obu stronach oraz schody na górę przy ścianie naprzeciwko wejścia. Już wiedziała, dokąd ma iść. Ruszyła prosto przed siebie. Każdy krok wzbijał w powietrze kurz. Na podłodze było go tyle, że wydawał nieprzyjemny chrzęst pod butami. Idąc, rozglądała się za śladami kogoś innego i wtedy usłyszała metaliczny szmer. Skierowała ognik w kierunku dźwięku i zobaczyła szkielet zaraz za stołem po lewej stronie. Był przykuty do ściany łańcuchami. Nie myślała nad tym, czy to on wydał dźwięk. Nie badała wzrokiem kości. Zareagowała instynktownie. Cisnęła kulą ognia jak w poprzedniego martwego wędrowca. Pocisk wybuchł, a płomienie buchnęły po całym pomieszczeniu i zionęły w ich kierunku. Ledwo się przed nimi uchyliły.
– Oszalałaś?
Być może Iwonie nie przeszkadzałby nawet ten omen. Monika odrobinę żałowała, że postąpiła tak pochopnie, jednak nie dumała nad tym, tylko podeszła do miejsca uderzenia. Zostały tam jedynie kawałki kości i zardzewiałe ogniwa.
– Przestraszyłam się – skłamała. Patrzyła przez chwilę na szczątki. Nie ulatywała z nich ani odrobina błędnej magii. – Ale to chyba tylko wiatr.
Poszła dalej, powoli wchodząc na schody.
– Przestraszyłaś się wiatru i rzuciłaś kulę ognia? – spytała Iwona, gapiąc się na potrzaskany szkielet.
– No bo wiesz to mógł być demon.
– Przecież mówiłaś, że ich tu nie ma...
Z podłogi doszedł je głuchy grzechot. Iwona wrzasnęła, kiedy o jej nogę zawadził pełznący odłamek piszczela. Szczątki wracały pod ścianę, gdzie sklejały się w całość – z powrotem w szkielet – każdy z nich obrastał paskami czerwonego, ociekającego krwią, mięsa. Z trupa zaczęła buchać błędna magia. Nie mały dymek, jaki wcześniej uleciał z martwego wędrowca tylko wielki obłok.
To coś próbowało czarować. Próbowało, lecz nie potrafiło uformować poprawnego zaklęcia. Monika była tego pewna. Widziała coś podobnego setki razy, gdy z Iwoną zaczynały uczyć się magii. Każda odrobina zmarnowanej mocy uciekała w takiej postaci, tylko że nigdy nie było jej aż tyle.
Szkielet, już cały pokryty cienką warstwą rdzawej, bezkształtnej masy, wstawał na nogi. Monika znów walnęła w niego zaklęciem. Tym razem wielkim soplem lodu, który z donośnym syknięciem przebił ciało na wylot. Pocisk tkwiący pomiędzy żebrami nadal wydawał ten dźwięk. Topił się w oczach, jakby leżał na rozgrzanym do czerwoności piecu. Stwór odwrócił głowę w kierunku czarodziejki. Zamiast twarzy miał paski mięśni. Wystarczyły żeby zrozumieć jego gniew. Nagle trysnął błędną magią. Błękitny strumień śmignął obok Moniki i osiadł na ścianie w postaci małych kryształków. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Nawet mistrz Lucjusz nie potrafiłby wydobyć z siebie tyle mocy, a im dłużej patrzyła, tym bardziej bolały ją oczy. Miała wrażenie, że gdyby błędna magia trafiła, posiadłaby jej ciało i fakt, że Monika nadal żyła, nie byłby w stanie temu zapobiec.
– Uciekaj – krzyknęła. – Iwona! Uciekaj!
Iwona odchodziła małym kroczkami, z przerażeniem patrząc na potwora, aż w końcu stanęła kilka kroków przed wyrwą w ścianie i spytała:
– Ale... a ty?
Potwór rzucił kolejne zaklęcie. Tym razem oprócz obłoku błędnej magii chlusnęła czerwona, płonąca ciecz. Trafiła w stół pomiędzy Iwoną i Moniką. Zaczęła syczeć, a blat zapłonął zajadłym ogniem.
Monika chciała uciekać. Robiła pierwszy krok i zawahała się. Zdała sobie sprawę, że to jej ostatnia szansa, jeśli teraz wróci, już nigdy nie spróbuje wejść na zakazaną górę. Zabraknie jej odwagi, a ludzie z wioski dopilnują, żeby nikt nawet nie próbował. W końcu tam naprawdę jest demon. Wtedy potwór powstał na nogi. Kiwał się z boku na bok. Zrobił jeden chwiejny krok, jakby był pijany, i upadł na kolana zastępując Monice drogę. Chlapnął przy tym krwią na podłogę i ta natychmiast zaczęła się palić.
– Monika!
– Idę na górę! – krzyknęła ledwo wierząc własnym słowom. – Tam musi być wyjście.
Iwona stała w wyrwie i przygotowywała jakieś zaklęcie, ale błędna magia wyciekała z niej na wszystkie strony. Za bardzo się boi, żeby czarować – pomyślała Monika. Nie chciała narażać przyjaciółki, sama powinna to wszystko naprawić.
– Mistrz Lucjusz! On nam pomoże! – rzuciła mając nadzieje, że w ten sposób przekona dziewczynę do wyjścia.
– Przyprowadzę go! – Powiedziała Iwona, patrząc na efekty swojego zaklęcia, po czym wybiegła na zewnątrz.
Potwór znów próbował wstać. Nie poświęcił uciekającej ani odrobiny uwagi. I dobrze, gdyby pobiegł za Iwoną, Monika musiałaby go jakoś zatrzymać. Nie chciała z nim walczyć. Wcześniej rozbiła go na kawałeczki, ale to niczego nie dało. Wątpiła, że którekolwiek z jej zaklęć mogłoby go zabić. Pewnie nawet mistrz Lucjusz takiego nie zna. Wtedy istota przestała już przypominać szkielet. Rosnące mięśnie przykryła blada skóra, nadając stworowi wygląd dorosłego mężczyzny. Brakowało mu przyrodzenia i twarzy, zamiast niej miał jedno oko sięgające od czoła aż do miejsca, w którym powinien być nos. Tworzyło spiralny wzór, jakby coś tam włożył i zamieszał. Nie miał brwi ani rzęs, a to, co powinno być powieką, zlewało się z gałką oka, sprawiając wrażenie, że źrenica to wir wciągający ciało do środka.
Monika napotkała spojrzenie potwora. Przeszedł ją dreszcz i natychmiast ruszyła po schodach w górę. Stopnie tworzyły kanciastą spiralę, pomiędzy nimi była dziura, przez którą widziała, co jest na dole. Stwór wciąż utykał, lecz powoli wchodził na schody. Choć patrzyła tylko przez chwilę, miała pewność, że nabiera wprawy, że idzie coraz szybciej i lada moment będzie mógł rzucić się biegiem. W dodatku cały czas czarował, błędnej magii ulatywało coraz mniej, a coraz więcej chlustało płonącej krwi. Spojrzała przed siebie, przyspieszyła tak, że golenie zaczęły ją boleć.
Łup! Z głośnym trzaskiem cały budynek się zatrząsł. Ledwo zachowała równowagę, na plecy spadła jej garść kurzu. Zerknęła przez szczelinę. Potwór stał w płomieniach i nie robiło to nim żadnego wrażenia. Podejrzewała, że jakiegokolwiek zaklęcia próbował użyć już prawie mu wyszło. Dopiero teraz o tym pomyślała i nagle zdała sobie sprawę w jak szybkim tempie poprawia się magia jednookiego stwora. Zupełnie jakby już kiedyś potrafi czarować, tylko przez upływ lat wyszedł z wprawy. Więc to tylko kwestia czasu aż...
Potwór pobiegł. Pewnie pokonywał kolejne stopnie.
Na ten widok i Monika pognała w górę. Nie mogła biec tak prędko, jak chciała. Nogi ją bolały, zmęczenie dawało o sobie znać. Ile jeszcze? Gdzie jest wyjście? Myślami starała się skupić na drodze przed sobą, ale one same wracały do istoty na dole. To coś musiało spać przez wiele lat, aż zapomniało jak chodzić, jak czarować, lecz powoli sobie przypominało i już niedługo będzie takie jak kiedyś. Jakie było kiedyś?
Łup! Budynek zatrząsł się gwałtowniej niż wcześniej. Monika z wrzaskiem upadła na ziemie. Prawie spadła w dół. W ostatniej chwili oparła dłonie o krawędzie stopni. Potwór stał przy ścianie ociekającej płonącą krwią. Zrobił w skale dużą dziurę, obok niej pękały szczeliny. Był z siebie zadowolony i Monika nie rozumiała dlaczego, przecież jeśli zrobi tak jeszcze kilka razy, to pogrzebie ich oboje żywcem.
Wstając na nogi, strąciła mały kamień w dół. Spadł prosto do wielkiego oka demona, który natychmiast podniósł głowę i napotkał spojrzenie Moniki. Był wściekły. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Nagle nogi ani zmęczenie już jej tak nie dokuczały. Pobiegła jakby była w pełni sił. Wyczarowany ognik zgasł i dzięki temu dostrzegła światło przed sobą. Czuła dochodzący stamtąd chłodny wiatr. Wyjście – pomyślała i pędziła, skupiając uwagę tylko na nim.
Wybiegła na zewnątrz, ziąb owiał jej spoconą skórę i zanim oczy przywykły do jasności, ziemia zadrżała, a schody runęły. Szybko odeszła od zawaliska. Miała wrażenie, że przez potwora część góry może się niedługo osunąć, więc nie traciła ani chwili. Obejrzała szczyt. Był o wiele bardziej rozległy niż myślała, leżały tam porozrzucane cegły – zapewne ruiny jakichś budowli. Nie poświęcała im ani chwili, bo kilkanaście kroków przed nią stał kamienny podest z małymi schodkami prowadzący prosto do Gałęzi Wiatru. Ruszyła w tamtą stronę. Nogi nie chciały już biegać, więc szła szybkim krokiem. Teraz bolały ją nie tylko uda i golenie, ale też stopy i chyba nawet kości. Kiedy wchodziła na stopnie, coś huknęło. Pozostałości drogi na szczyt wystrzeliły w górę, odsłoniły oblepioną krwią, zakopaną po łokieć rękę.
Monika szybko wspięła się na podest, weszła w żółtawą chmurę, która stamtąd przypominała pasmo złocistej mgły, zupełnie jak opisywały ją opowieści i... I co dalej? – zapytała się myślach. Legendy mówiły, że ludzie podróżowali Gałęziami Wiatru, ale nie zdradzały, jak konkretnie to robili. A przynajmniej Monika nie znała żadnej, która by o tym wspominała. Wcześniej była pewna, że gdy tylko tam dotrze, wszystko będzie jasne.
Próbowała skoczyć. Nogi podniosły ją tylko odrobinę nad podest, a lądując straciła równowagę. Upadła i zobaczyła przed sobą dolinę pod górą. Drzewa były jak patyczki wbite w ziemie, a rzeka pomiędzy górami jak malutka wstążka. Zakręciło się jej w głowie. Odpełzła od krawędzi, wstała i spojrzała za siebie. Potwór wyszedł z gruzów. Brakowało mu jednej ręki, a kolano prawej nogi miał zgięte w złą stronę. Kończyna odrastała, a staw sam powoli wracał do prawidłowej pozycji.
Co dawni ludzie robili, żeby podróżować Gałęziami Wiatru? Używali magii – to jako pierwsze przyszło jej do głowy, jednak nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby pomóc. Szukała w pamięci jakiegokolwiek i w przypływie gniewu po prostu uwolniła moc, ta od razu przybrała postać błędnej magii.
I to było to. Żółta smuga zaabsorbowała niebieskawe obłoki, a Monika poczuła jak jej stopy odrywają się od ziemi. Coś poniosło ją w przód. Prosto po gałęzi, prosto nad przepaść. Już nie miała podestu pod nogami tylko urwisko. Patrzyła w dół i serce biło jej coraz szybciej. Próbowała się czegoś złapać, lecz nic tam nie było, jedynie machała rękoma. Potrzebowała chwili, żeby nad sobą zapanować. Jakiś niefortunny ruch mógłby sprawić, że spadnie, dlatego pozwoliła się nieść powolnemu przepływowi, który teraz ciągnął ją w tył. Była zwrócona w kierunku zakazanej góry i sunęła w stronę Skarpy. To miotanie dłońmi na lewo i prawo musiało obrócić jej ciało. Teraz patrzyła potworowi w twarz. Stał na podeście w złotym paśmie i nagle rzucił czymś płonącym. Ognista, czerwona ciecz chlusnęła w stronę Moniki, lecz nim do niej dotarła, spadła w dół i zaczęła topić skały.
Nie chciała patrzeć na demona. Czuła, że z jego okiem jest coś nie tak, jakby ją wciągało, dlatego tylko sporadycznie zerkała w tamtą stronę. Wtedy przypomniała sobie, jak wcześniej uchodziła z niego błędna magia. Towarzyszyła każdemu zaklęciu, które próbował wykonać. Czy to się powtórzy? Co jeśli w ten sposób poleci Gałęzią Wiatru jak ona? Gdy zadała sobie te pytania, serce podeszło jej do gardła. Wypatrywała każdego najmniejszego niebieskiego dymku. Nie było żadnego.
Potwór mierzył odległość, patrząc to na nią, to na podest. W końcu wyczarował garść płonącej krwi i cisnął znacznie silniej niż poprzednio. Tym razem płomienie dotarły do Moniki. Zanim zdążyła zareagować, chlusnęły prosto w nią. W wyobraźni ciało już piekło, jakby ochlapała się wrzącym olejem, ale w rzeczywistości nie poczuła nic. Ciecz przemknęła przez nią i spadła w przepaść. Wtedy Monika zdała sobie sprawę, że prawie niczego nie czuje. Zaledwie chwilę temu miotała się jak oszalała, próbując za coś chwycić. Każdy ruch był realny, niósł ze sobą wagę i siłę, a teraz kończyny miała odrętwiałe i dziwnie lekkie. Widziała dłoń, którą machała przed twarzą i zaczynała podejrzewać, że nie jest jej ręka.
Podróżuję legendarną Gałęzią Wiatru, to oczywiste, że to dziwne uczucie – upomniała sama siebie i nie miała czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo pod butami zobaczyła szczyt Skarpy. Była tuż nad nią. Już widziała świecący kamień uwięziony między skałami. Musiała spaść, póki miała na czym lądować. Uwolniła moc, dokładnie tak jak poprzednio. Nic się nie stało, więc spróbowała wciągnąć ją z powrotem. W taki sam sposób jak czarodzieje gaszą kulę ognia, gdy już ją wyczarują, lecz zmieniają zamiary i zamiast nią rzucić, wysysają jej magię.
Tym razem się udało. Zobaczyła, jak spada na szczyt. Zwinnie wylądowała między skałami. Wstała na nogi i podeszła do alchemicznego kamienia. To była ona, ale czuła siebie tak samo jak rękę, którą machała przed oczami. Jakby to był ktoś inny. I wtedy zrozumiała, że naprawdę tak jest. Ona została w żółtej smudze, a jej ciało właśnie zabrało kryształ i skoczyło do jeziora pod Skarpą. Zahamowało upadek magią wiatru, chlapiąc na wszystkie strony i po krótkiej chwili wynurzyło się spod wody.
– Hej! – usłyszała głuchy, odległy głos Iwony biegnącej w tamtym kierunku. Była sama.
Monika – ta w Gałęzi Wiatru – chciała krzyczeć, jednak nie czuła ust, zaczęła się rzucać, lecz nie czuła już swoich kończyn, ani głowy, ani niczego. Próbowała czarować, lecz z jakiegoś powodu nie miała w sobie ani odrobiny magii. Spojrzała w dół. Jej ciało wyszło z jeziora, świecący kamień tuliło prawą ręką do piersi, a lewą odmachało Iwonie.
Gdzie do diabła jest Lucjusz?
Jaźń, która pozostała wysoko w górze, przeleciała nad Skarpą. Rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, co jej pomoże. Najpierw zobaczyła żółte pasmo sięgające daleko w nieznane jej przestworza, a później potwora na szczycie zakazanej góry. A co jeśli on pochodzi z Gałęzi Wiatru? Co jeśli kogoś opętał, tak jak coś opętało jej ciało?

Gałąź Wiatru [Fantasy]

2
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Gałąź Wiatru tak nazywali ją inni
Określenie inni pasuje mi w sytuacji, gdy wcześniej ktoś został już wymieniony. Tutaj niby mamy Monikę, ale pojawia się ona dopiero potem. Zamieniłbym na „wszyscy”.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) do czego próbowała przekonać ją przyjaciółka.
Dublowanie informacji. Wynika to z kwestii dialogowej.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Obejrzała się, gdy kroki Iwony przestały do niej dochodzić
Niby poprawne, ale dochodzenie rozumienie jako dawać się słyszeć w połączeniu z krokami brzmi słabo.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Myśląc o tym, dotarła do pochyłej, niemal pionowej skalnej ściany. Przypominała jej inną górę stojącą bliżej wioski, która była tak stoma, że wszyscy mówili na nią Skarpa. Monice nigdy nie udało się na nią wspiąć.
Pionowy szczyt i szeroka ścieżka obok. Brzmi jak widok naprawdę rzadko spotykany. Czy to możliwe? Pewnie tak, ale wydaje się na tyle nietypowe, że warto by tak dziwną górę opisać wcześniej.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Monika nie pierwszy raz miała z czymś takim do czynienia. Przez kilka pierwszych lat nauki czarowania widziała ich mnóstwo. Głównie zwierząt, ale parę razy natrafiła na ludzkie zwłoki. Chodzące zwłoki. To martwi wędrowcy. Ciała opętane przez błędną magię.
To fantazy. :o Przydałoby się jakieś mocniejsze podbudowanie wcześniej, bo byłem pewien, że czytam jakiś realizm magiczny.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Z tymi słowami na ustach Iwona wyszła zza skał.
Moim zdaniem przekombinowane.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Monice trudno było w to uwierzyć. Po raz pierwszy od tego ranka spojrzała Iwonie w oczy. Cały dzień tego unikała, bo mogłaby znów zobaczyć tamten grymas. Gdy tylko o nim pomyślała, wtargnął z pamięci prosto przed jej oczy. Wyglądał jakoś niewyraźnie. Ciężko było odgadnąć, co wyraża. Smutek? Rozczarowanie? Złość? Nie chciała, żeby nabrał kształtu. Czy ona naprawdę jej wybaczyła? Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, po twarzy Iwony przebiegł cień. Monika miała wrażenie, że nagle coś dodało do wdychanego powietrza smoły ciężko osiadającej w płucach. Natychmiast ruszyła dalej po górskiej ścieżce. Wszystko naprawi, zrobi to jeszcze dzisiaj.
Kiepski akapit. Mnóstwo przekombinowanych zwrotów typu „Gdy tylko o nim pomyślała, wtargnął z pamięci prosto przed jej oczy”, „Nie chciała, żeby nabrał kształtu” i nie wiadomo właściwie, o co chodzi.
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Miała już plan. Dotrze na szczyt zakazanej góry, przejdzie po Gałęzi Wiatru na Skarpę i zabierze stamtąd alchemiczny kryształ. Wpadła na to kilka chwil po tym, gdy rozbiła ten Iwony. Nie chciała niczego niszczyć, ale skąd mogła wiedzieć, że będzie taki delikatny? Tamten na Skarpie siedział pomiędzy głazami od nie wiadomo kiedy i ciągle był cały. Codziennie patrzyła jak świeci. Iwona ją tam wyciągała, żeby zobaczyć, czy czasem nie strącił go wiatr albo jakiś ptak. Nie przepuściła ani jednego dnia, nawet gdy padał deszcz, czy gdy przechodziła burza.
Mało zgrabny infodump. Obie dziewczyny masz w jednym miejscu, mogłeś spokojnie to rozwiązać dialogiem.

Przeleciałem wzrokiem jeszcze przez kilka akapitów i zakończyłem lekturę. :( Fabuła mnie nie porwała, język wydaje się dosyć prosty i wiele w nim niezgrabności. Mam nadzieję, że uwagi do czegoś się przydadzą.

Gałąź Wiatru [Fantasy]

3
WiktorWarchalowski,
Dzięki za komentarz.

Zdaje sobie sprawę, że nie potrafię zgrabnie pisać, właśnie dlatego eksperymentuję. Tym razem najwyraźniej nie wyszło i zaczynam podejrzewać, że w ogóle nie mam do tego wyczucia.

Każda uwaga jest cenna fajnie, że podzieliłeś się swoimi :)

Gałąź Wiatru [Fantasy]

4
Moim zdaniem nie ma tu rażących błędów językowych, ani też np. bezmyślnego szafowania patosem, co czynią poczatkujący lub niechętni do rozwijania warsztatu twórcy.
Tematyka: myślę, że ma potencjał. Mogłoby wyjść z tego coś w stylu historii o sile przyjaźni, wzajemnym wsparciu bohaterek, które dopełniają się charakterami.
Obecnie trochę przydługie opisy tej ucieczki przed potworem, wdarł się chaos, nieco zabrakło przejrzystości opisu.
Plus za próbę budowania napięcia i grozy, gdy ten potwór przeistacza się.

Gałąź Wiatru [Fantasy]

5
Nie dałem rady doczytać.
  1. Opisałeś mechanikę magii w środku akcji, retrosy w środku akcji, i chyba jeszcze nadopis, więc moja wyobraźnia chybocze i nie udaje się wytworzyć klarownego obrazu. Ogólne odczucie, że przegadujesz opko.
  2. „Monika znów walnęła w niego zaklęciem”, „Potwór rzucił kolejne zaklęcie.”
    Trudno oprzeć się wrażeniu, że oni wszyscy tam stoją i nawalają się zaklęciami jak w grach typu hack’n’slash. Kiepsko to znoszę. Jakiś dziwny szkielet zwisa ze skały? Ciśnijmy w niego fireball-a. Niestety, tak to wygląda.

Gałąź Wiatru [Fantasy]

6
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) Obejrzała się, gdy kroki Iwony przestały do niej dochodzić.
W tym punkcie zaczęłam robić taką minę: :roll:
Dlaczego? Bo bohaterka zachowała się jak postać z horroru: wie, że straszno, ale pcha się dalej w paszczę niebezpieczeństwa. To typ postaci, który jest dla mnie irytujący i nieciekawy (a nie podajesz najpierw żadnej solidnej a ciekawszej motywacji, która mogłaby mnie zainteresować). Dołożyć do tego marny komizm złożenia "dochodzących kroków" (na mój rozum powinno być tam "dźwięk kroków Iwony przestał do niej dochodzić") i tekst momentalnie traci dla mnie na atrakcyjności.

Później jest spory kawałek słowotoku pokazującego obszernie główną postać i jej motywacje oraz świat przedstawiony. To też nie zachęca do dalszej lektury. Jednak jak się już przebrnie przez te mniej atrakcyjne kawałki, to finał jest całkiem w porządku (jeśli chodzi o fabułę i pomysł na zakończenie historii).

Jeśli miałabym coś podpowiedzieć, to proponowałabym zacząć od środka opowiadanie wydarzeń. Ja zaczęłabym tutaj:
Raziel pisze: (ndz 05 lis 2023, 20:42) W ciszy dotarły do pionowej, kamiennej ściany. Była całkiem płaska i prawie bez skazy. Łatwo można było rozpoznać dzieło człowieka nawet bez (...).
I począwszy od tego punktu stopniowo nakręcałabym opowieść, dodając (tj. bardzo krótko zaznaczając!) zdarzenia poprzedzające, motywację Moniki, obawy Iwony (na przykład dialogami), a następnie przechodząc do rozdzielenia bohaterek i walki Moniki z potworem. Tekst będzie sporo krótszy, ale też dynamiczniejszy i ciekawszy do czytania. Mocniej też wybrzmi fakt potencjalnej zdrady (czy raczej podstępu), bo to jakoś w tym nadmiarze tekstu się rozmywa i ginie.

A jak już jestem przy temacie niezgrabności, to "głuchy grzechot" też nie brzmi dobrze. Aliteracja i kontrast znaczeniowy w jednym nie służą najlepiej temu kawałkowi prozy. Tym bardziej jako konstrukcja powtórzona niedługo później…
𝓡𝓲
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”