Manolo był jedynym cieszyńskim mimem.
Nie było to opłacalne zajęcie. Było to również zajęcie bardzo nudne. Być może na rynku w Krakowie, Poznaniu czy innym wielkim, tętniącym życiem i pełnym turystów mieście miałoby jakieś szanse powodzenia: ci wszyscy ludzie, zwracający na niego uwagę, palce, którymi byłby wytykany, rozmaite ciekawe sytuacje, zdjęcia, możliwość obserwowania fascynującej ludzkiej społeczności, snucie rozważań. Oraz oczywiście pieniądze, sypiące się deszczem do jego czapki. Tymczasem rynek cieszyński był pustawy; zapełniał się w całości sporadycznie, podczas imprez miejskich lub gdy zbierały się na nim duże wycieczki z okolicznych szkół. Z tych wszystkich rzeczy, które kojarzyły się mu z pracą mima, pozostawało tylko snucie rozważań. Manolo rozważał więc do obrzydzenia. Rozważał wszystko. Sens stania w dziwacznej pozie na środku rynku, niedaleko nowoczesnej instalacji, polegającej na żółtej plastikowej ławce i srebrnym, nowoczesnym koszu na śmieci. Obserwował ludzi, spokojnie chodzących w tę i drugą stronę, gołębie, które w najbardziej dziwacznych momentach zrywały się do loty, kłębiły w powietrzu przez chwilę, a potem na powrót siadały na bruku. Któregoś dnia Manolo doszedł do wniosku, że czuje jedność z tym brukiem. Zamknął oczy i poczuł siebie, jak kamienieje, poczuł ciężar ławek, ludzi, którzy po nim chodzili, samochodów, które jeździły, ciężar jednostajnego, spokojnego, melancholijnego rytmu życia na rynku.
Potem zaczął padać deszcz i Manolo musiał otworzyć oczy, chwycić pustą czapkę i uciekać pod conieco, aby nie zmoknąć. To był początek października, mimo to pogoda była dosyć zimna. Pod niebem wisiały ciężkie, szare chmury, a z nich kapało, kapało, to znowu przestawało kapać, wtedy Manolo wystawiał głowę spod dachu i patrzył w górę. Wydawało się nie padać, więc ściągał jaskrawopomarańczową pelerynę przeciwdeszczową, chroniącą jego przebranie i wlókł się z powrotem na swoje miejsce. Po chwili znowu zaczynało i Manolo wracał… Ustawiał się niedaleko wyjścia, w prawo, pomiędzy kioskiem Kolporter Prasa i przodem do Bruku opierał się plecami o ścianę. Z conieco dobiegała muzyka, a mim patrzył niby nie tęsknie, ale jednak z pewnym żalem na ciepłe wnętrze, zapachy, ludzi zadowolonych, roześmianych, wchodzących i wychodzących. Podobnych do niego było tu też kilku, stali z rękami w kieszeniach, wgapieni w szary chodnik i widocznie niezadowoleni z deszczu. Manolo nie mógł nawet wejść do conieco i zjeść coś – bo przecież nie miał na to pieniędzy, a gdyby już wszedł, usiadł, to czułby się nie na miejscu. Nie pasowałby z całą swoją jaskrawością, dziwacznym strojem, twarzą pomalowaną tego dnia akurat na biało.
To był również powód, dla którego nie rozmawiał z żadnym z tych jego towarzyszy spod arkad. Mimowie nie powinni być chorobliwie nieśmiali, i to nie był też problem Manola, ale nie wyobrażał sobie przebiegu takiej rozmowy. Nie umiał rozmawiać z obcymi ludźmi, bo ciągle wtrącały mu się same z siebie w wypowiedzi ekscentryczne sformułowania typu „wdowa po papierze pakowym”, a rozmówca uśmiechał się nerwowo i zastanawiał, jakby tu wymigać się od rozmowy z dziwacznym mimem. Były tylko trzy osoby na tym świecie, z którymi Manolo rozmawiał zupełnie swobodnie.
Manolo stał i marzył milcząco o gorącej herbacie, kiedy niespodziewanie lunęło jeszcze bardziej i nie zapowiadało się, żeby miało przestać padać przez najbliższe dwie godziny. Ludzie uciekali w pośpiechu pod dachy, do sklepów, domów, mieszkań; wyciągali dzisiejsze gazety i rozpościerali je sobie nad głowami. Panował ogólny chaos, a potem wszystko się uspokoiło. Kałuże rozchlapywali ci, którzy musieli się śpieszyć gdzieś mimo deszczu. Obok mima stały dwie grube panie w obszernych płaszczach, głośno rozmawiające o jakiejś dziewczynie.
- Ta Katarzyna to żeby ją wzięło, co też ona wyprawia. A takich rodziców porządnych ma! Widzisz moja droga, tak się starali, żeby ją porządnie wychować, a takie niewiadomoco z niej wyrosło, spodziewałby się kto…
- No a tak, bo ja ich znam, oni na Srebrnej mieszkają, prawda? Ano, znam. Ja z jej matki siostrą się znałam bardzo dobrze kiedyś, ale umarła niedawno…
- Ona z tym swoim co go poznała w Krakowie! Ja jej mówię „Kaśka daj sobie spokój co ty wyprawiasz” a ona nic, tylko śmiała się…
Padało nadal, a w oddali rozległ się grzmot, więc Manolo westchnął, założył plecak i postanowił pójść do swojego kolegi Adama, który niedaleko stąd, na ulicy Srebrnej, prowadził pub. Manolo szybko wyszedł spod arkad, przeciął rynek i skręcił w prawo, gdzie na samym końcu wąskiej, brukowanej uliczki stała kamienica, w której mieścił się lokal Adama. Kamienica pomalowana była na ciepły, beżowo-żółty kolor; na dole okna były szerokie i jasne, przysłonięte od środka czerwonymi firankami. Niektóre szyby tworzyły witraże, a nad drzwiami – drzwiami ze wspaniałą, mosiężną klamką w kształcie róży – wisiał szyld z nazwą „Pod Fantazjami” i dwie wyśmienicie wymalowane po bokach fantazje, w postaci dwóch pięknych nimf. Ach, Manolo przypomniał sobie, przystanąwszy na chwilę, o tym pierwszym dniu kilka lat temu, kiedy tu przechodził, ze swoją ówczesną miłością, Agatą. Dziewczyna patrzyła wtedy w niebo i zachwycała się piękną pogodą – zupełnie inną, niż dzisiejsza, pamiętał to dokładnie. Wtedy zauważyli „Pod Fantazjami” i tak go to wszystko zachwyciło: ta nazwa, te fantazje, ten urok, a ona wybuchła śmiechem i powiedziała, że to takie dziecinne, takie głupio romantyczne. Manolo zawiódł się, bo on sam z kolei był wrażliwy.
Manolo wszedł do środka, zadzwonił zawieszony nad drzwiami dzwonek. W środku niewiele było osób, jak to zwykle o tej porze i w podobny dzień tygodnia. Dwóch panów siedziało nad piwem w głębi i dwie maturzystki blisko okna chichotały, pijąc gorącą czekoladę (Adam serwował ją znakomicie). Cicho grała suita z „Dziadka do Orzechów”. Adam włączał radio dopiero późnym popołudniem, kiedy było na tyle dużo ludzi, że należało się liczyć z ich gustami i powszechnym kręceniem nosem na klasykę. Zwykle do godziny 16.00 grały różne zespoły i gatunki, takie, z jakimi aktualnie eksperymentował Adam.
- Cześć, Manolo! – przywitał go uśmiechem, wychodząc z zaplecza ze szklanką i ścierką w dłoni. – Jak ci mija dzień?
- Jak zwykle, wspaniale, tyleż w nim cudownych, ciekawych ludzi, wydarzeń, miejsc, momentów zapierających dech w piersiach i zapadających w pamięć… - wyliczał melancholijnie, monotonnie mim, siadając przy ladzie i bawiąc się słomką do napojów. Pociągnął nosem. Adam westchnął i odłożył szklankę.
- Wiesz, przydałaby mi się dzisiaj pomoc, ma przyjść sporo ludzi, bo dzisiaj jest mecz siatkówki… - zaproponował, opierając ręce na blacie. Manolo spojrzał na niego z irytacją.
- Nie chcę, żebyś się nade mną użalał w ten sposób.
- Ty głupi mimie, przecież ja ci chcę pomóc, nie z litości, ale dlatego, że jesteś moim dobrym kumplem. Poza tym, faktycznie by mi się przydała pomoc. Nie bądź taki dumny, Manolo! Taka postawa nie przyda ci się na przyszłość.
- Znalazł się ten, co dobrze zna życie…
- A żebyś wiedział. – Adam uśmiechnął się. – Zaraz wracam z herbatą – i odszedł w stronę kuchni. Manolo rozsiadł się wygodnie na stołku przy ladzie i czekał na niego, gapiąc się w wiszące na suficie lustro. Odbijał się w nim przemoczony mim, ze zmęczoną miną, nieco przysadzisty, przygarbiony, o gęstych lokach koloru czekoladowego na głowie. Taki zwyczajny, przebrany za posąg, z białą twarzą i w białym ubraniu. Wrócił Adam, Manolo opuścił wzrok na niego i na herbatę, wielki kubek herbaty z sokiem malinowym.
- Dzięki, marzyłem o czymś gorącym od rana.
- Nie ma za co – Adam zaczął wycierać ladę i porządkować szklanki. W milczeniu słuchał monotonnego głosu Manola. Adam był wysoki, barczysty, dość przystojny, ale z lekką nadwagą, miał jasne, krótkie włosy i bardzo błękitne oczy. Twarz zdobił mu iście rzymski nos, co dodawało mu powagi i spokoju. Wzbudzał szacunek u wszystkich, którzy go znali, ale nie był do końca pozbierany – czasami przychodziły mu do głowy różne dziwne rzeczy, wtedy wstawał w nocy z łóżka i włóczył się po okolicy w kurtce narzuconej na piżamę. Chodził często na dworzec PKP, żeby podglądać podróżnych i zastanawiać się, dokąd jadą, potem pod wiadukt i często uciekał chyłkiem do domu przed strażą miejską.
Ale nikomu o tym nie mówił.
- Powoli zaczyna nudzić mnie idea bycia posągiem. Dawno nie byłem bluszczowym człowiekiem, może już na niego czas? A co powiedziałbyś na coś zupełnie innego, nowego, fantazyjnego w stylu człowieka – liścia? Taka metafora jesieni w rozkwicie… Ha, niedawno przyszło mi do głowy przebranie się za zwykłego człowieka. To byłoby takie ekscytujące! Ale raczej dla mnie, nie dla ludzi, którzy mi płacą… Co ty na to, Adam?
- I tak zrobisz, co zechcesz – odpowiedział Adam. – Nigdy nie korzystasz z rad, nawet moich czy Lili.
- No, ale powiedz, proszę.
Coś kliknęło, muzyka wyłączyła się na chwilę, a potem Elvis Presley zaczął śpiewać „Return to sender”. Dziewczyny spod okna podniosły głowy w kolorowych beretach i posłały Adamowi pełne wdzięczności spojrzenia. Zadźwięczał dzwonek, wiszący nad drzwiami, i weszła jakaś para pogrążonych w rozmowie studentów. Usiedli przy ladzie i zamówili piwo.
- Powiesz mi czy nie? – spytał Manolo, kiedy Adam podał im piwo i odwrócił się w jego stronę. Barman westchnął.
- Nie mam dzisiaj nastroju do wdawania się w takie dyskusje, Manolo. Ja jestem zwyczajnym człowiekiem i nie mam głowy do takich artystycznych problemów.
- Problemów kumpla – dodał Manolo i dopił herbatę. Ale jeszcze nie chciało mu się wstawać i iść ładować brudne talerze i szklanki do zmywarki. Studenci rozmawiali z Adamem o wyborach, a za oknem zrobiło się ponuro; deszcz padał jeszcze mocniej. Mim zapalił lampy wiszące po obu stronach drzwi na zewnątrz i kilka w środku, a potem wrócił na swoje miejsce. Wiszący naprzeciwko niego stary zegar z wahadłem wskazywał parę minut po 16.00; tak długo już tu siedział? Adam włączył cicho radio na wiadomości, kiedy studenci już sobie poszli, ale pozwolił też lecieć Elvisowi. Manolo dostał ściereczkę do wycierania półek z alkoholami. Adam wpadł w lepszy humor i zajął się powtarzaniem mu zasłyszanych ostatnio od różnych ludzi ploteczek.
- Słyszałeś o starszej pani, która zaginęła kilka dni temu? Nikt nie ma pojęcia, gdzie może być. Podobno wyszła z domu, żeby zerwać w ogrodzie trochę pietruszki do zupy. Zostawiła po sobie jeden pantofel i przypalony rosół.
- Kobiety spod conieco opowiadały sobie dzisiaj o jakiejś Katarzynie, która zakochała się w kimś, w kim nie powinna, a kogo poznała w Krakowie. Denerwuje mnie takie interesowanie się ludzi sprawami sąsiadów. Na ulicy nie ma żadnej prywatności! Nie lubię, jeśli ktoś wtrąca się w moje sprawy.
- Manolo, bo ty wolisz sam wtrącać swoje sprawy w innych – rzucił Adam i uśmiechnął się szeroko. Mim rzucił mu spojrzenie spode łba, na co Adam roześmiał się a potem odchrząknął i zasugerował:
- Mógłbyś przebrać się w jakieś normalne ubrania.
Manolo rzucił ścierkę i sięgnął po swoją torbę, a potem poszedł na zaplecze i przebrał się w dżinsy i niebieski t-shirt. Wrócił i został wysłany do kuchni, żeby zrobił herbaty dla pary licealistów i wyciągnął z magazynu coca-colę, bo się kończy.
- Jest 16.30 – powiedział Adam, patrząc na zegar.
- I co w związku z tym? – zainteresowały się dwie plotkujące obok dziewczyny.
- Zaraz tu przyjdzie Lila.
- A kto to jest Lila? – spytały, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Nie wiecie, kto to jest Lila? – udał zdumienie Adam i oparł się na rękach o ladę tuż przed nimi. – Jak możecie nie widzieć, kim ona jest? To nasza fantazjowa naczelna artystka, dusza wrażliwsza nawet niż przechodzący właśnie obok mnie mim, to wspaniała dziennikarka, pisarka…
- A co napisała?
- …aczkolwiek nie wydała jeszcze żadnej ze swych powieści, prawdopodobnie dlatego, że trącą one nieco grafomaństwem i banalnym w swoim wydaniu kiczem… co oczywiście nie wyklucza tego, że są urocze…
Trzasnęły drzwi i do środka wkroczył przodem czarny parasol ociekający wodą. Został on energicznie złożony i wsadzony do stojącego nieopodal drzwi wiaderka. Lila potoczyła wściekłym spojrzeniem po wszystkich siedzących i gapiących się na nią ludziach, a potem pociągnęła zamaszyście nosem.
- Adam! – zauważyła nagle. - Czemu gapisz się na mnie jak głupi? Zrób mi czekolady, możesz dolać trochę tego śmiesznego rozgrzewającego czegoś, co ostatnio. No i rzecz jasna cynamonu. Cześć, Manolo, woda ze ścierki kapie ci na buty, ścierkę się wykręca, nie wiesz? Matko, jaki miałam okropny dzień… - mówiła, zdejmując płaszcz i szal, wieszając je na wieszaku obok wiaderka, a potem podeszła do lady i usiadła na jednym z wolnych krzeseł. Torbę rzuciła między stojące na blacie filiżanki, a potem wyjęła z niej dzisiejszą gazetę, notatnik i plik wydrukowanych kartek, wypełnionych na marginesach całym mnóstwem różnokolorowych zapisków.
- Cześć, Lila, czekaliśmy na ciebie. – uśmiechnął się Adam szeroko. – Zaraz dostaniesz swoją czekoladę. Jadłaś coś? Mam trochę zupy ogórkowej.
- My też chcemy zupy – zaprotestowały dziewczyny. – Dlaczego nie ma jej w karcie dań?
- Bo to nie restauracja, tylko pub, a zupa jest wyłącznie dla specjalnych gości. – oświadczył Adam, na co one udały obrażone i wróciły do swojej rozmowy. Manolo szybko skończył wycieranie kurzów i przysiadł się do Lili, która zawzięcie kartkowała gazetę.
- Szukasz czegoś konkretnego? – spytał.
- Tak, właśnie nie mam pojęcia, czy poszedł ten artykuł o spadającym tynku, który napisał Zbyszek, ja nie wiem, oni już nie mają czego drukować… O, jest, nawet zdjęcie mu dali… czarno-białe… mówię ci, Manolo, dzisiaj to był koszmar, naczelnego nie było cały ranek, a jak przyszedł, to dostaliśmy ochrzan, że się obijamy i zagonił nas do jakiejś nudnej… A co u ciebie? – podniosła gwałtownie głowę znad gazety. – Po staremu?
- Tak – przytaknął Manolo. – Kiedyś cieszyłem się z bycia mimem.
- A nie mówiłam? – spytała zadowolona z siebie i odłożyła gazetę na bok. – Chociaż, tak z drugiej strony, to nikim innym sobie ciebie nie wyobrażam. Kim miałbyś niby być? Kominiarzem?
- W Cieszynie jest dużo kominiarzy, a mima nie ma żadnego.
- Co nie znaczy że jest potrzebny. Moja czekolada! Tutaj, Adam, ostrożnie, to jest bardzo ważne, żebyś nie zachlapał…
Manolo starał się kiedyś narysować Lilę, ale nie wyszło mu, więc poprzestał na zdjęciu. Powiesił je sobie na łóżkiem, obok zdjęcia Adama stojącego przed Fantazjami i Piotra z lat młodości, leżącego na kocu na jakiejś polanie w lesie i śpiącego obok czerwonego pick-upa. Lila na tym zdjęciu stała na scenie w teatrze Mickiewicza, ubrana w swoją zieloną spódnicę i krwisty sweter, tak jak dzisiaj i zwykle, z ogromnym kapeluszem na głowie. Ręce oparte miała na biodrach i wydzierała się na kogoś niewidocznego, siedzącego na widowni. Teatr był pusty oprócz nich, a ona wyglądała bardzo po swojemu.
- A, Manolo, nie przejmuj się jej gadaniem. – powiedział Adam. – Każdy jest potrzeby, dziennikarz, barman, mim…
- Do czego potrzebny jest mim? – spytał Manolo, bawiąc się tekturową podstawką pod piwo.
- Oczywiście ma dostarczać ludziom rozrywki i uszczęśliwiać ich.
- Oczywiście, ma stanowić urozmaicenie rynku. – dodała Lila, popijając czekoladę. – Jak te śmieszne dizajnerskie rzeczy, które stoją tam od wakacji, wiecie, ławka…
- świetnie jest być ławką – stwierdził Manolo spokojnie.
- A słyszeliście, że mają być występy cygańskiej trupy teatralnej? Zawsze chciałam do takiej należeć. Adam, chyba pora zacząć puszczać normalną muzykę, proszę. Ten Elvis…
- Myślę, że to mój lokal i to ja decyduję, co gra – zirytował się Adam. Lila zignorowała go kompletnie i pogrążyła się w studiowaniu swoich kartek. Przyszła jakaś pani i poprosiła o koniak, dużo, a potem zaczęła się rozwodzić nad tym, że musi jechać autobusem do Wisły ze swoim dzieckiem, ale ona nie wie, jak, i o tym, że trzeba mówić pewne rzeczy prosto w twarz, a nie ukrywać się, tak jak jej mąż, który w ogóle nie ma odwagi, a za to ma młodszą i szczuplejszą od niej kochankę… Adam słuchał jej uważnie, potakując i zadając pytania pomocnicze, co dla Manola było o tyle bezsensowne, że kobieta wydawała się mieć mocno porobione w głowie. On sam porządkował sztućce i szklanki, a potem sięgnął po gazetę Lili i zaczął ją czytać, uśmiechając się na widok jej odręcznie pisanych tu i ówdzie „HA!”, „co oni sobie wyobrażają?” i „teraz to się dopiero zacznie…”. Wszystko, co wzięła do ręki Lila, natychmiast stawało się unikatową, indywidualną i oryginalną pamiątką z jej życia.
Lila wypiła czekoladę i wyskoczyła na godzinę, a potem wróciła z ciastkami świeżo upieczonymi, którymi poczęstowała starszego pana, siedzącego samotnie przy stoliku. Pan nie wiedział, że to był tylko pewien nieokreślony eksperyment dziennikarski, i zaczął opowiadać jej o swoich wnukach.
Koło 20.00 pub był prawie pełny, poschodzili się trochę starsi gości na piwo i inne napoje, a Adam z Manolem po kilkunastu minutach manipulacji zdołali uruchomić psujący się wiecznie stary telewizor i wszyscy oglądali mecz siatkówki, a w powietrzu unosiły się rozmowy. Manolo miał pełne ręce roboty, nalewając piwo, Lila z szatańskim błyskiem w oku dyskutowała zawzięcie z ludźmi, którzy przysiedli się przypadkiem do baru na krześle obok niej.
- Naprawdę myśli pan, że przy tym, jak obecnie gospodarujemy zasobami natury, nie czeka nas szybka zagłada? Czy pan sądzi, że pana dzieci i lub wnuki będą mogły napić się wody z górskiego źródła i nie zatruć się?
- Jaką religię pani wyznaje? – spytał nagle mężczyzna.
- Jestem ateistką. Właściwie deistką, no, powiedzmy, że niepraktykującą już tak często jak dawniej katoliczką… a czemu pan pyta?
- A tak jakoś…
Koło 21.00 niespodziewanie – bo w całym gwarnym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na to, że przyszedł – w ciemnym kącie przy ladzie pojawił się pijący piwo z wielkiego kufla Piotr, milczący i ponury jak zwykle, wpatrujący się spod oka w ekran telewizora. Adam skinął mu tylko głową, a on odpowiedział skinięciem. Potem, kiedy zamówił następne, zauważył go Manolo.
- Kto ci nalewał pierwsze? – spytał, uśmiechając się.
- Ty, półgłówku. Aleś nawet na mnie nie spojrzał, bo właśnie jakaś akcja była widowiskowa. – Piotr uśmiechnął się półgębkiem.
- Przepraszam… cześć stary, w takim razie. – podali sobie ręce.
- Nie będę pytał, jak ci minął dzień, bo cholera sam nie cierpię tego pytania.
- Przynajmniej twój był pewnie ciekawszy niż mój.
Piotr podniósł na niego oczy i uśmiechnął się krzywo, a potem zapalił papierosa. Zaciągnął się głęboko, nie odpowiadał. Manolo myślał, że nie doczeka się odpowiedzi, ale w końcu Piotr westchnął i powiedział:
- To zależy co rozumiesz pod pojęciem stopnia eee… ciekawości. Byłem w pracy, a potem wróciłem do domu, rozmawiałem z Marią przez telefon, czytałem książkę, a niedawno, jak często zresztą wieczorem, przyszedłem tutaj. Jesteś usatysfakcjonowany?
- Tak – rzucił Manolo, odwzajemniając krzywy uśmiech.
- Chociaż nie wiem czasami, po co tu przychodzę. – zaczął znów po chwili Piotr, który mówił po wypiciu co najmniej dwóch piw. – Spotykam tylko ludzi, których kiedyś znałem, a którzy sobie tak fantastycznie kontrastowo do mojego ułożyli życie. Maria mówi, że tak miało być i nie ma na co narzekać, Lila, że takie jest życie i nikt nie jest zadowolony. Nigdy. A teraz popatrz na nią – zauważył w pewnym momencie, odwracając się w stronę siedzącej wśród oglądających Lili. Dziewczyna pisała coś zawzięcie w swoim zeszycie.
- No co z nią?
- Robi notatki z rozmów innych ludzi – powiedział Piotr, zaciągając się papierosem i uśmiechając szeroko. – Uwielbiam tą dziewczynę.
Manolo też się uśmiechnął.
- Skąd wiesz?
- Ano, wiem, zawsze tak robi. Kiedyś mi je nawet pokazywała, ale wyśmiałem ją trochę, więc się obraziła…
- Więc dlatego ostatnio niespecjalnie często ze sobą rozmawiacie?
- Można tak powiedzieć… Wiesz, szczerze, to my nigdy ze sobą dużo nie rozmawialiśmy… Hej, Adam! Przyniosę jutro kilka westernów i innych starych rzeczy, zrobimy wieczór filmowy.
- Jutro nie, ma przyjść jakaś grupa absolwentów z gimnazjum…
- To w sobotę?
- Ok.! – zgodził się Adam i powiedział coś do Lili, która po kilku minutach wstała, wyszła z pubu i powiesiła na jego drzwiach od zewnątrz kartkę z napisem: „Ta sobota – wieczór filmowy od godziny 17.00! Iiiii… promocja popcornu oraz herbaty migdałowej.” Wszyscy zgromadzeni wydali ryk zachwytu, kiedy wróciła, bo akurat polska drużyna zdobyła punkt. Manolo siedział i nudził się, bo nikt nie zamawiał piwa, a Piotr znowu pogrążył się w milczeniu.
Zrobiła się godzina 23.00. Mimo iż zwykle zamykał o 22.00, Adam pozwolił, żeby wszyscy spokojnie wyszli, a potem razem podnieśli krzesła, wytarli podłogę, posprzątali w kuchni. Kiedy wychodzili, było już za dwadzieścia dwunasta.
- O której przyjdziesz jutro? – spytał Adam.
- Nie wiem, bo przyjeżdża Ala…
- Ala? – spytał z zainteresowaniem Adam.
- Moja siostrzenica. Na weekend. Jak nie będziemy mieli nic lepszego do roboty, to wpadniemy.
- To chyba dobrze, że przyjeżdża. Przyda ci się jakieś towarzystwo.
Manolo uśmiechnął się w ciemności.
- Do zobaczenia.
- No cześć.
A potem wracał przez ciemny, pusty Cieszyn do swojego mieszkania i kopał przed sobą kamyk. Gwiazdy świeciły jasno, a w Olzie odbijał się księżyc.
Ala z miejsca stwierdziła, że bycie mimem jest fantastyczne.
- Ale świetne! I ty tak stoisz przebrany przez cały dzień? – spytała, podziwiając jego wspaniały strój Gałęzi, nad którym pracował przez cały ubiegły weekend. Manolo chrząknął, a potem wygiął ręce w irracjonalny sposób i zamknął oczy. Imitacja była fantastyczna. Ala miała na sobie kostium liścia, a pod spodem ciepły sweter. Na nogach brązowe, wełniane legginsy. Swoje długie blond włosy spięła zieloną spinką.
- Nie gadaj tyle, tylko stój. Nie możemy interesować się sobą nawzajem. Musimy stać w milczeniu i przyciągać uwagę przechodniów. Jesteś liściem… Dzisiaj jest piątek, w dodatku 15.00, i zauważ, piękna słoneczna pogoda, więc roi się tu od ludzi…
Do Ali podeszło małe dziecko z rozdziawioną buzią.
- Nakarmimy gołębie? – spytała Ala, wypadając z roli liścia. Dziecko wpatrywało się w jej zieloną twarz z fascynacją i lekko skinęło głową. Ala uśmiechnęła się promiennie, a potem wzięła swoją kanapkę i pokazała, jak trzeba rzucać okruszki. Manolo patrzył na nią z uśmiechem. Alicja była jego ulubiona – ta siostrzenica, którą chętnie zabierał ze sobą na wakacje, albo zapraszał na weekendy. Kiedy był na studiach, było to dość ograniczone, bo musiał uczyć się dużo (studiował prawo), więc teraz postanowili to nadrobić. Ala ujmowała go tym, że bezproblemowo dogadywała się prawie z każdym, i tolerowała prawie wszystko. Bycie liściem albo gałęzią również.
Potem, kiedy już zarobili mnóstwo pieniędzy, poszli na kawę do mieszkania Manola – żeby nie wydać od razu wszystkiego – potem na spacer po Cieszynie, a mim pokazywał jej miejsca, z którymi wiążą się jakieś jego szczególne wspomnienia, i opowiadał o nich. Nie masz o czym z kimś rozmawiać? Weź go na spacer w swoją ulubioną okolicę. Spacerowali więc szlakiem pozostałości po życiu Manola i śmiali się, a jak Ala chciała, to nawet huśtali na huśtawkach jak szaleni. Później siedzieli nad Olzą, nisko, tuż przy wodzie, na niewygodnych skałach i rozmawiali, patrząc na czeską stronę i pijąc piwo owocowe, które przywiozła sobie Ala.
- Nie powinnaś pić alkoholu.
- Być może.
- To czemu pijesz?
- Bo mi smakuje! Poza tym, takie piwo to żaden alkohol. Nigdy w życiu nie byłam pijana. Co jeszcze powiesz, że dziewczynie to nie pasuje? Właśnie dlatego piję Reds’a…
- Nie lubię z tobą rozmawiać na takie tematy. Nie jestem poważnym, starszym wujkiem…
- Ty w ogóle nie jesteś poważny, Manolo. Do ciebie nie pasuje powaga. Poza tym, ty nie że nie lubisz – po prostu kompletnie nie umiesz rozmawiać o takich sprawach ze mną.
- To co do mnie pasuje? Opiekowanie się dziećmi?
Ala zastanowiła się przez chwilę.
- Nie, to też nie – stwierdziła. – Na to jesteś zbyt ponury i mrukliwy. Ty, Manolo, nie masz w sobie powagi, masz za to dramatyzm. Taki… wiesz…
- Sugerujesz popadnięcie w depresję? – zaśmiał się Manolo.
- Wszyscy mimowie i 72 % pisarzy ma depresję lub miało. Albo dopiero w nią popadną, to nieuchronne.
Manolo uśmiechnął się pod nosem.
- Powinnaś pogadać z moją znajomą Lilą.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Myślę, że znajdziecie wspólny język.
- Ona też jest z tych Fantazji?
- Przychodzi tam często, tak jak ja. Ale na kawę, nie żeby siedzieć bez sensu albo nalewać piwo. Oprócz picia kawy, prowadzi też rozmowy z gośćmi – często ich przy okazji skutecznie przepłaszając. Jak nie ma dużego ruchu, to siedzi w kącie na swoim ulubionym fotelu i pisze. Jak ma natchnienie. Jak nie ma natchnienia, to siedzi i pisze przy barze, żeby wszyscy widzieli, że ona pisze…
- Aha.
- Co aha?
- Idziemy do domu? Zimno mi i zaraz będzie ciemno.
- No to chodźmy…
I poszli.
Następnego dnia Alicji znudziło się bycie mimem – siedziała więc na dizajnerskiej ławce, piła herbatę z termosu i czytała nowego Murakamiego, a Manolo, przebrany za kata krasnali, czuł się całkiem przyjemnie. Miał też zajęcie przez jakieś pół godziny – wycieczka gimnazjalistów z Ustronia stwierdziła, że mim jest fantastyczny i wszyscy robili sobie z nim zdjęcia. Kiedy poszli, zdjął kaptur i poszedł do „Kanapek śledziowych” na sałatkę majonezową, herbatę i filet z kurczaka, a Ala opowiadała mu historię wszystkich swoich miłości, których było tak wiele, że Manolo zdążył zjeść sałatkę i we wszystkim się zupełnie pogubić. Siedzieli przy plastikowych, niewygodnych stolikach w „Kanapkach”, wszędzie unosiła się woń majonezu, ryb, jajek i czegoś nieświeżego. Ala nadal opowiadała o miłościach, a na zegarze nad kasą dochodziła 17.00.
- Idziemy – stwierdził mim, więc zebrali wszystkie swoje rzeczy – Ala musiała wracać się po książkę – poszli na Srebrną pod Fantazje.
Dziewczynie z miejsca spodobało się to miejsce. Najpierw zachwycała się malowidłem, potem wnętrzem, gdzie było przytulnie i ładnie, przy tym na tyle elegancko, że przychodzili tu na kawę biznesmeni i aktorzy, a na tyle tanio, że można było spotkać również mniej zamożnych studentów i licealistów. Spora sala wypełniona była okrągłymi stolikami z jasnego drewna i krzesłami z miękkimi siedzeniami; w głęboko osadzonych oknach, na szerokich parapetach leżały poduszki, na których również można było siedzieć. Był jeden stół, otoczony kanapami dla większej grupy, w głębi telewizor i regał z książkami, a gdzie tylko zostało miejsce – najwygodniejsze fotele w mieście. Zasłony koloru rudo-czerwonego.
- Pięknie! – pochwaliła Ala i usadowiła się na jednym z wysokich krzeseł przy barze. Torbę rzuciła na ziemię. W pubie było dość dużo ludzi, głównie studentów i małą grupa licealistek, które okupowały kanapy. Pachniało jakimś ciastem, prawdopodobnie świeżo wyjętym z piekarnika, wszędzie gadali ludzie, w kuchni ktoś coś głośno komentował z dziedziny polityki, a w tle leciało „Deep Purple”.
- Dzień dobry – przywitała się z Adamem, który właśnie wychodził z zaplecza, wycierając sobie ręce ścierką.
– Ty jesteś Alicja, prawda?
- Tak, to ja – kiwnęła głową Ala i uśmiechnęła się.
- Cześć, Manolo. Wspaniale, że jesteś. Mógłbyś zobaczyć, co z Piotrem? Za godzinę ma zacząć się ten wieczór filmowy, a wiesz, jak u niego bywa z punktualnością…
- Chciałabym czekolady na gorąco – stwierdziła Ala. Manolo popatrzył na nią krzywo.
- Mówi się proszę.
- Sama sobie zrobię! Nie mam dwóch lat, tylko pan Adam pokaże mi, jak, dobrze?
- Dla ciebie po prostu Adam. – uśmiechnął się barman. - Wybacz, ale teraz nie mogę ci pokazać, bo musze tu być, mamy straszny ruch. Ale możesz mi pomóc parzyć herbatę i zbierać zamówienia.
- OK.! Wolontariat! Spoko – zaśmiała się Ala i wpakowała się górą za bar, gdzie szybko nauczyła się, jak parzyć i przyprawiać reprezentacyjny napój „Pod Fantazjami” – herbatę migdałową. Z zaplecza wyszła później Ela, koleżanka Adama, która czasami przyjeżdżała do Cieszyna z Krakowa przez weekend i wtedy pomagała mu w pubie. Ela włączyła radio, pogłośniła, gadając coś radośnie – bo akurat puszczali jedną z jej ulubionych piosenek, „Smile” Lily Allen, na co zaprotestował Adam, ale krótko, bo goście śmiali się, kiedy we dwie z Alą zaczęły tańczyć i głośno śpiewać.
- Ale świetnie! – mówiła Ala i wybuchała śmiechem, a Ela łaskotała ją i starała się nie przypalić gotowanej kukurydzy. Adam odebrał zamówienie, Ela poszła nalać coca-coli i zrobić frytki, a barman przysiadł się do siostrzenicy mima i zaczął dopytywać się o to, skąd Ala jest i gdzie się uczy. Potem drzwi otworzyły się nagle i do środka weszli Manolo i Piotr, z naręczem filmów w jednej, a siatką jabłek w drugiej ręce.
- Jesteś wreszcie, myślałem już, że nie przyjdziesz… - zaczął Adam.
- Spokojnie – skrzywił się Piotr – Przecież powiedziałem, że przyjdę i to wszystko uruchomię. Poza tym, dopiero dochodzi wpół do szóstej. – zerknął przez ramię barmana na stojącą z tyłu Alę, a potem podszedł i włączył telewizor, który natychmiast zaczął trzeszczeć.
- Byle nie wybuchnął podczas seansu. – przestraszył się Manolo. – Poradzicie sobie ze wszystkim? Bo ja muszę skoczyć do domu się przebrać. Zapomniałem wziąć ubrań…
- Tak, Manolo, wiemy, prawie zawsze zapominasz. Idź, ale wróć. Bo wprawdzie nie jest mi potrzebna pomoc, mam Elę, ale lubię sobie z tobą pogadać jak wszyscy siedzą i nikt nic nie zamawia.
- A ja ci nie wystarczę? – oburzyła się lekko Ela, która właśnie nadeszła z kolejnym zamówieniem na tacy. Adam posłał jej przepraszające spojrzenie, na co ona się zarumieniła, uśmiechnęła do siebie i poszła zanieść herbatę dla siedzącej przy wejściu starszej pani. Manolo nic nie powiedział, a Adam zajął się nalewaniem piwa dla Piotra, który przyszedł i usiadł na swoim miejscu w kącie.
- Działa? – spytał. Piotr pokiwał głową.
- Dlaczego ludzie przychodzą tu na takie wieczory filmowe? – spytała Ala. Piotr zerknął na nią spode łba.
- Bo chcą obejrzeć film? Nie wiem, bo podoba im się wystrój wnętrza? Albo ktoś ich tu zaprosi…?
- Nie rozumiesz mnie.
Piotr milczał.
- Chodziło mi o to, że przecież ten western jest dość słabej jakości, a telewizor jest stary i często się psuje. To żadna przyjemność oglądać taki film…
- Nawet nie wiesz, dla ilu osób właśnie fakt, że ten telewizor i film są stare, to coś najbardziej pociągającego. Podobnie rzecz się ma z gramofonami – słaba jakość? Owszem, ale ten świetny nastrój trzeszczącej lekko płyty!
- Ale… - zaczęła Ala, lecz Piotr położył sobie palec na ustach i kazał jej być cicho. Więc zamilkli na chwilę. Adam przygasił światła i w lokalu zapanował ciepły półmrok. Ela krążyła, roznosząc zamówiony popcorn, ludzie mówili półgłosem. A potem zaczął się film: kowboje galopujący na koniach, charakterystyczna muzyka. Ala zapatrzyła się w ekran. Nie znała tego filmu, ale ludzie chyba znali, bo uśmiechali się do siebie i komentowali cicho kolejne sceny. Piotr też oglądał, pijąc piwo.
- Tak, już nic nie mów, rozumiem – uśmiechnęła się do niego Ala. Wykrzywił lekko lewą stronę ust w uśmiechu i nic nie powiedział. Manolo przyszedł po chwili cicho zamykając za sobą drzwi. Zrobił sobie herbaty i usiadł obok nich. Po nim wpadła Lila – zarumieniona z zimna, ze świecącymi oczami i z wielką, wypchaną torbą. Wtedy dzwonek nad drzwiami gwałtownie zabrzęczał, tak że wszyscy odwrócili się, żeby zobaczyć, kto narobił tyle hałasu.
- Przepraszam – powiedziała Lila i podeszła do nich.
- Jest bosko, wspaniale, fantastycznie – powiedziała, siadając na krześle i podając swój płaszcz Manolowi, który poszedł go powiesić. – Piotr, miałeś doskonały pomysł z tym wieczorem filmowym!
- Cicho, przeszkadzasz ludziom w oglądaniu – powiedział Piotr.
- Jestem Ala – przedstawiła się Alicja.
- Lila, dziennikarka, jestem przyjaciółką Manola, a ty to zapewne jego ulubiona siostrzenica? Jak ci się podoba w Cieszynie?
- Lila! – skarcił ją Adam. – Idźcie sobie do kuchni, jak chcecie pogadać.
- Phi! Już idziemy, jak tu nas nie chcą, i tak nie pałam wielką miłością do westernów… Poza tym, moja czekolada przecież, ja sobie bez niej dnia nie wyobrażam… Co ci ten Manolo o mnie opowiadał? – spytała, kiedy już siedziały w kuchni, małej i bardzo ładnej, a Lila robiła sobie czekoladę, krzątając się i rozlewając wszędzie mleko.
- że jesteś pisarką i że z pewnością się dogadamy – powiedziała Ala niepewnie. Osobowość Lili przytłaczała ją nieco.
- Taka ze mnie pisarka, jak z niego aktor. Napisałam tylko jedną książkę, a i tak nie ma ona szans na wydanie, bo jest, jak to określają wydawcy, zanadto pesymistyczna. Zresztą, tu wszyscy piszą. Przyjaciółka mojej siostry Róży Adela, moja przyjaciółka Maria… takie środowisko. A czy się dogadamy, tego nie wiem, ze mną podobno trudno się jest dogadać, ale ja się potrafię dogadać z każdym… no, chyba że jest taki mało kontaktowy jak Piotr.
- Mało kontaktowy? – zainteresowała się Ala. Lila nalała czekolady do wielkiego, beżowego kubka i dosypała sobie cukru, a potem z kubkiem w ręce odwróciła się do niej i oparła o blat.
- Czy kontaktowy, no, po prostu zamknięty w sobie i mrukliwy. Strasznie potrafi być nieprzyjemny. Bo wiesz – przerwała, żeby wziąć ostrożnie mały łyk czekolady. – on siedział w więzieniu – wyjaśniła konspiracyjnym półgłosem.
- Nie musisz od razu wszystkim tego opowiadać – zirytował się Piotr, który właśnie wszedł do kuchni, rzucił Lili wściekłe spojrzenie, wziął sobie gotowaną kukurydzę i wyszedł. Lila zaczerwieniła się. Nic nie powiedziała, a po chwili ciszy – Alicja czuła się bardzo niezręcznie – zaczęła:
- Niespecjalnie ostatnio się dogadujemy. Wyśmiał to, że notuję cudze rozmowy. Ale to jest szalenie interesujące!
- Wrócimy tam? Chciałabym obejrzeć ten film – zaproponowała Ala. Lila wzruszyła ramionami.
- Idź, jak chcesz. Ja tu zostaję. Nie mam ochoty tam teraz siedzieć.
Ala wyszła z kuchni i cicho zamknęła za sobą drzwi, żeby zapalone w niej światło nie przeszkadzało oglądającym. Przyszło jeszcze więcej ludzi, tak że Adam musiał donieść trochę krzeseł z zaplecza. Manolo siedział z jakimś czarnowłosym chłopakiem i cicho rozmawiali, a Adam czytał gazetę za barem. Piotr siedział w kącie nad kolejnym piwem. Obok niego siedziały dwie zupełnie nie zainteresowane filmem dziewczyny i cicho chichotały. Ala usiadła po turecku na stojącym obok fotelu i podsłuchiwała ukradkiem, patrząc co jakiś czas, jak Rick Nelson śpiewa o rewolwerze i kucyku.
- …a potem wyszła przez okno i zeskoczyła na ulicę! Pocałowali się szybko, a potem chwycili za ręce i gdzieś pobiegli. Rodzice w ogóle się nie zorientowali!
- Ta dziewczyna szaleje. Naprawdę! Ja nie wiem, chyba na jej miejscu dałabym sobie spokój. A z drugiej strony, to co ci rodzice tak strasznie nie chcą się zgodzić, żeby ona z nim była? Skoro są zakochani…
- Nie chodzi w tym o nic w stylu Romea i Julii, chociaż takie to romantyczne. On jest starszy od niej, w dodatku bez pracy, za to na bakier z normami. A ona za nim szaleje, razem przecież co wyprawiają, to o tym wszyscy ostatnio mówią – jak biegli Głęboką z kwiatami albo jak siedzieli na dachu teatru i palili nargile…
- Ale to takie straszne przecież wcale nie jest?
- Nie słyszałaś jeszcze o najlepszym…
Piotr milczał i palił papierosy, a jej nie interesował film, więc postanowiła z nim porozmawiać. Nie było to jednak takie proste; człowiek po prawej onieśmielał ją i jednocześnie dziwnie fascynował. Zerknęła na niego kątem oka. Popijał spokojnie piwo, odwrócony plecami do reszty ludzi w pubie. Półdługie czarne włosy opadały mu na szyję i na twarz, w jednej ręce trzymał papierosa, drugą opartą miał o udo. Co jakiś czas zanosił się suchym kaszlem. Przyjrzała się bliżej jego dłoniom – były bardzo zniszczone, popękane, z licznymi strupami na wierzchu i na zgięciach palców. Wyglądało to na jakąś chorobę.
- Co ci się stało? – spytała w końcu półgłosem, siadając bliżej niego i dotykając lekko jego ręki. Cofnął ją natychmiast i jeszcze bardziej się pochylił.
- Mam wyjątkowo złośliwą alergię.
- Na co?
- Nie wiem. – odpowiedział. - Pewnie powinienem brać zastrzyki. – dodał po chwili.
- Czemu więc nie bierzesz? – spytała, uśmiechając się. On wzruszył ramionami.
- Jakoś… nie chce mi się.
Milczeli przez chwilę, bardzo niezręcznie, Ala zaczęła bawić się słomką do napojów, potem nalała sobie coca-coli i spytała w końcu:
- Czy to prawda, że siedziałeś w więzieniu?
Myślała, że będzie zirytowany albo wręcz wściekły, ale on westchnął krótko – zabrzmiało to jak głośniejszy wydech – a potem spojrzał na nią.
- Prawda. Siedziałem w więzieniu, ale zostałem zwolniony i nie chcę rozmawiać na ten temat ani, uprzedzam, na żaden inny. Nudzisz mnie ty i ci wszyscy ludzie, którzy nie mają o mnie pojęcia. Tak więc, daj mi spokój dziewczyno, i idź oglądać film. Nie masz najmniejszego pojęcia o życiu ludzi takich jak ja, i lepiej niech cię ono nie obchodzi.
Ala patrzyła na niego przez chwilę zdziwiona, a potem cicho wstała i przeniosła się w głąb sali, po czym usiadła na wolnym miejscu obok Manola i Lili.
Więcej nie odezwała się do niego już nigdy.
Koło jedenastej było pusto i tylko Nick Nelson śpiewał cicho swoje piosenki gdzieś z kąta, w którym stał gramofon. Krzesła poustawiane były na stolikach, światła zgaszone i tylko nad barem świeciło się jeszcze jedno. Na wysokim krześle siedziała Lila, spokojna jak rzadko, patrzyła zamyślona przed siebie i uroczyście paliła papierosa. Piotr półleżał na blacie, obserwując krzątającego się od niechcenia Adama, który robił mu herbatę.
- Zawsze przychodzi taki moment, kiedy chcesz się napić herbaty – zauważyła Lila delikatnie ochrypłym głosem. Kaszlnęła cicho.
- Zawsze jest taki moment, kiedy musisz sobie zapalić – stwierdził Piotr i uśmiechnął się lekko. Ona też się uśmiechnęła i atmosfera rozrzedziła się nieco. Adam nalał herbaty do trzech kubków i postawił je na ladzie. Potem odszedł na chwilę do kuchni. Oni siedzieli, patrząc na siebie w milczeniu.
- A najbardziej zastanawiające jest, że nie w takich momentach, co inni.
- Jakie to są tych innych momenty? – zainteresowała się Lila.
- Stres wielki. Wiesz, „muszę sobie zapalić, sytuacja mnie przerasta. To za dużo jak dla mnie. Palenie mnie doskonale uspokaja…”. Nie jesteś nałogowcem.
- Za to ty owszem – Lila zniżyła głos do półgłosu i pochyliła się nieco w jego stronę. – A ja palę, bo celebruję takie chwile jak ta. Tak opowiadałeś Ali o atmosferze. – wyciągnęła rękę i zrobiła gest, jakby łapała coś w powietrzu, a potem pokazała mu pustą dłoń. – I masz. Nic nie widzisz z takich rzeczy. Daj mi spokój i pozwól rozkoszować się nocą za oknem.
- Nie musisz od razu tak gwałtownie. Chciałem pogadać. Bez złych zamiarów…
- Nie wierzę w takie rzeczy w twoim wydaniu – odpowiedziała Lila, westchnęła i zgasiła papierosa.
- Opowiedz mi o czymś, Lilou… - poprosił, przysuwając się bliżej z zadziornym uśmiechem. Lila spojrzała na niego podejrzliwie.
- Piotr, dobrze się czujesz? Co ci się tak nagle zebrało? Mam nadzieję, że Adam wróci zaraz, ja boję się z tobą tu sama być…
- Daj spokój. Opowiedz mi o czymś, jak kiedyś.
Lila zamyśliła się, patrząc na niego, a potem oparła się na łokciu jak on i tak siedzieli. Muzyka w tle cicho zmieniła się na jakieś spokojne trele na flecie. Za oknem przejechał samochód, oświetlając na chwilę wnętrze reflektorami. Adam cicho pogwizdywał coś w kuchni, a oni siedzieli, patrząc na siebie i milcząc. Nic w tym jednak nie było niezręcznego – spełnienie marzeń osoby gadatliwej.
- Takie to wszystko jest zielone – powiedział Piotr, bawiąc się pustym kubkiem.
- Jakiś mech… - szepnęła Lila.
- Za oknem ciemno. Boimy się tej nocy, więc szeptamy – cicho dodał Piotr. – O czym mi opowiesz, Lila? Pamiętasz, jak kiedyś siadaliśmy właśnie w ten sposób, ty wyciągałaś swój notatnik i referowałaś wszystkie pomysły, jakie przyszły ci do głowy przez cały dzień. Potem narzekałaś na siebie przez chwilę, na wydawców, na pogodę, na ludzi… Mi nie pozwalałaś się odezwać prawie, bo jak pochwaliłem, to protestowałaś, a jak krytykowałem, to obrażałaś się zawsze. Co się teraz stało, że ja mówię, a ty patrzysz w bok?
Kolejny samochód wjechał w uliczkę powoli, a potem stanął tuż pod drzwiami pubu. Lila zerknęła na niego od niechcenia, ale wtedy nagle zerwała się, chwyciła torebkę, płaszcz i wybiegła na zewnątrz, rzucając mu przez ramię krótkie „Dobranoc!”. Potem wsiadła do samochodu. Piotr nie mógł dojrzeć, kto prowadził, ale nawet nie próbował, nie odwrócił się, westchnął cicho, zaklął pod nosem i zapalił kolejnego papierosa. Z zaplecza wyszedł Adam, ubrany w płaszcz i z kluczami w ręce.
- Idziemy, zbieraj się. – rzucił.
- A kubki? – spytał Piotr, gasząc papierosa i podnosząc się z krzesła.
- Zostaw, rano posprzątam.
Wyszli. Stali chwilę na ulicy, nie padało już, niebo rozpogodziło się i pięknie świeciły gwiazdy.
- Co teraz? – spytał Piotr.
- Nic. Ja pójdę przed siebie, ty do siebie, a, jeszcze przedtem się pożegnamy.
Milczeli chwilę.
- Taki dziwny dzisiaj dzień.
- Aha… - zgodził się Adam. Potem pożegnali się, on poszedł w dół ulicy siebie, a Piotr do siebie.
Manolo obudził się rano koło 4.00. Było bardzo cicho, jak o tej porze w mieście. Ala spała na kanapie nieopodal i cicho posapywała przez sen. Mim obrócił się na drugą stronę, przykrył kołdrą i próbował zasnąć. Początkowo szło mu całkiem nieźle i już prawie zatonął w tej delikatnej, ciepłej miękkości, gdy pomyślał z rozrzewnieniem, jak bardzo kocha spać, śnić, w tym momencie do głowy przyszły mu wspomnienia jego ulubionych, powtarzających się snów – ten, w którym spaceruje po plaży – i zaczął myśleć. Myślenie jest zabójcze dla snów. Położył się więc na plecach, wsadził ręce pod głowę i tak leżał, patrząc w sufit, i myślał sobie swobodnie, z przyjemnością, aż do czasu, kiedy zupełnie się rozbudził. Potem wstał więc, całkiem zadowolony z siebie i z życia, założył gruby sweter i wyszedł do kuchni, cicho zamykając za sobą drzwi. Tam zapalił małą lampkę nad blatem, nastawił wodę w czajniku bezprzewodowym i rozsunął firanki. Potem oparł się rękami o parapet i tak stał, patrząc na kałuże i nielicznych, przechodzących ulicą ludzi. Kiedy woda się zagotowała, zrobił sobie herbaty z sokiem i usiadł na stole. W jednej ręce ściskał kubek, drugą sięgnął i włączył radio. Bardzo cicho, tak, że prawie nic nie było słychać. Tak najbardziej lubił słuchać radia o tej porze. Nawet nieważne było, jakiego – byleby tak cicho szeptało, nuciło bez sensu, z daleka. Zwykle mało słuchał muzyki w ogóle; skazany był na taką, która otaczała go po prostu, bez jego woli, jaką puszczał w swoim pubie Adam lub ta, kiedy Piotr, w swoje nastrojowe, melancholijno – pozytywne usposobienia przynosił mu jakieś płyty i mówił, że Manolo koniecznie musi ich posłuchać. Zwykle był to jakiś rock, stary lub nowy, jednak zbyt ciężki na wrażliwą naturę mima. Kiedyś jednak dostał od niego płyty The Stranglers, i to właśnie jeden z utworów tego zespołu grał teraz cicho w kuchni.
Golden brown texture like sun
Lays me down with my mind she runs
Throughout the night
No need to fight
Never a frown with golden brown
Oczywiście jego marzenia były marzeniami osoby, która siedzi samotnie o świcie w kuchni, z kubkiem gorącej herbaty w rękach i patrzy przed siebie ni to sennie jeszcze, ni to już dziennie, pośrednio – świtowo. Mało jest ludzi, którzy wstają tak wcześnie, o wiele mniej niż tych, którzy bardzo późno kładą się spać. Chciał się przejść, przez noc, i iść, jak będzie się robiło jasno i widnie, ale pomyślał, że przecież za jakieś dwie godziny wstanie Ala i będą musieli iść na dworzec.
Ten poniedziałek zapowiadał się (bardzo pięknie grali The Stranglers) dość nudno. Manolo wahał się, czy nie zakończyć dzisiaj sezonu wystawania w przebraniu na rynku cieszyńskim – wiązało się to u niego z małą, samotną uroczystością, kupował jakieś dobre wino i oglądał dobry film, czasami zapraszał przyjaciół. Uśmiechnął się na myśl o takim wieczorze ponad rok temu. Ranek po nim też spędził w ten sposób, wtedy chyba po raz pierwszy wstał tak wcześnie. W pokoju na kanapie zamiast Ali spał Piotr, który wtedy nie miał jeszcze swojego mieszkania i spał w znajomych, gdzie popadło, często u Marii, czasami na zapleczu pubu Adama. To był trudny dla niego okres – wyszedł z więzienia i zupełnie nie mógł pozbierać siebie w Cieszynie. Opiekowali się nim wszyscy po trochu, ale on nie wiedział do końca, w jaki sposób ma się odwdzięczyć, więc robił to po swojemu, burkliwie, mrukliwie, tak że wszyscy z czasem zaczęli mieć go dość.
Herbata skończyła się i Manolo obracał w rękach kubek, patrząc do środka, zastanawiając się, czy nie zrobić sobie nowej. Po namyśle doszedł do wniosku, że nie musi. Rozwspominał się już i to go ogrzewało. Teraz we wspomnieniach grała melodia z filmu „Grek Zorba”, taka jak w radiu. Często, kiedy tak rano słuchał radia – albo w pubie kolejnych eksperymentów muzycznych Adama, kiedy było mało gości i mógł sobie pomarzyć swobodnie, albo na rynku, kiedy grupa improwizująca teatralnie przynosiła z sobą wielki magnetofon – wtedy dopasowywał swoje marzenia, wspomnienia, myśli, do muzyki. Muzyka była ich tłem i kontekstem, ich barwą i ścieżką dźwiękową. Właśnie Grek Zorba koniecznie pasował – ale po zastanowieniu… czy tak zupełnie? – do przyjęcia zeszłorocznego.
Zrobiła się piąta. Za oknem było nieco jaśniej. Manolo wstał i przesiadł się na parapet, żeby móc patrzeć na pierwszych przechodniów. Szedł energicznie wysoki chłopak ze zwiniętą w ręce gazetą i wielkim plecakiem turystycznym. Potem, w drugą stronę, w dół ulicy, przeszła szybko owinięta po czubek nosa wielkim, różowym szalem kobieta. Minęli ją dwaj ubrani w robocze spodnie i kurtki mężczyźni, pogrążeni w cichej rozmowie. I było jeszcze kilka innych osób, mimowi jednak najbardziej spodobała się ubrana w długi, szary płaszcz dziewczyna, bardzo ładna, niska, z burzą długich, brązowych loków na głowie i bardzo zamyślonym spojrzeniem. Ona jedna szła wolno, noga za nogą, ze wzrokiem utkwionym w niebie. Ręce trzymała w kieszeniach, a na prawym ramieniu zawieszoną miała dużą, bordową torbę. Manolo nie potrafił przestać na nia patrzeć; musiał śledzić ją wzrokiem, wręcz nachalnie analizować każdy szczegół jej wyglądu, ubioru, sposobu poruszania się. Przedefilowała przed jego oknem powoli tak, że mógł sobie wyobrażać, że przechodzi tu tylko dla tej pary oczu, obserwujących ją przez jedną z okiennych szyb. Patrzyła cały czas lekko w górę, łypała na chmury jednym okiem. Manolo zauważył, że torbę ma mocno wypchaną, a tusz na rzęsach lekko rozmazany, spojrzenie żywe, ale wydawało się znużone. Usta śliczne. Oczy szare. Manolo zachwycał się i ciągle za nią patrzył w okno, nawet kiedy dawno zniknęła mu z oczu. Jej miejsce zajęła inna dziewczyna, w czarnym płaszczu i z włosami schowanymi głęboko pod czapką.
To było „Money for Nothing” i Ala zaczęła ruszać się niespokojnie na kanapie.
Potem, kiedy już stali na dworcu, słyszeli oboje tą głuchą ciszę, jaka panuje wczesnym rankiem wszędzie w mieście i rozmawiali o niej, ale też cicho, żeby innym nie zakłócić spokoju.
- To wszystko jest takie nierealne – mówiła. – Całe to miasto i wy wszyscy, pod tymi waszymi „Fantazjami”. Zdajecie się być oderwani od reszty świata, tworzyć coś dziwacznego na końcu tej ulicy.
- Czy coś się stało, kiedy tu byłaś? – zapytał mim. – Na początku zachowywałaś się tak, jak zwykle, ale wczoraj przycichłaś i wydawałaś się być czymś zmartwiona…
- Nic się nie stało, trochę mnie głowa bolała i tyle – odpowiedziała Ala; wiedział, że nie o to chodziło.
- Przyjedziesz jeszcze? Może za dwa tygodnie… - spytał Manolo, kiedy autobus Ali podstawiał się już. Ala odwróciła głowę i przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
- Nie wiem, może… - odpowiedziała na koniec półgłosem i bez innego pożegnan
2
Szybko, bo znudziło mnie po pierwszym akapicie i postanowiłam jednak pisac. Dobrze się ciebie będzie czytac w czymś, co nie jest nudne jak flaki z olejem i sentymentalne jak któryś z kolei odcinek "Mody na sukces". No bo:
Ja tam go jeszcze nie znam a on mi się z brukiem zlewa.
Lubie obyczaje ale w ten jakoś nie mogę się wczuc. Może dlatego, że mama mnie pyta czy jadłam kolację a ja myślę czy się uczyc czy pisac... Kto wie?
Może tu wrócę.
Póki co, wrażenia z jednego akapitu: tematyka - nie, styl - może i nie wybitny ale czyta się dobrze<gdy się możesz skupic jako tako>. Może coś z niego byc, powaga
Pozdrawiam serdecznie
właśnie.Któregoś dnia Manolo doszedł do wniosku, że czuje jedność z tym brukiem.
Ja tam go jeszcze nie znam a on mi się z brukiem zlewa.
Lubie obyczaje ale w ten jakoś nie mogę się wczuc. Może dlatego, że mama mnie pyta czy jadłam kolację a ja myślę czy się uczyc czy pisac... Kto wie?
Może tu wrócę.
Póki co, wrażenia z jednego akapitu: tematyka - nie, styl - może i nie wybitny ale czyta się dobrze<gdy się możesz skupic jako tako>. Może coś z niego byc, powaga

Pozdrawiam serdecznie

"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
3
Również nie doczytałem.
Poskakałem po tekście wzrokiem, zaraz po tym jak odstraszył mnie od siebie.
Na samym początku robisz szkolne błędy w postaci powtórzeń. Zdaję sobie sprawę, że istnieją celowe, ale powtarzanie jednego wyrazu kilka razy w dwóch pierwszych akapitach jest przegięciem.
Polecam jakiś słownik synonimów, na przykład ten:
http://synonimy.ux.pl/
Dziwnie układasz zdania. Ich budowa jest dla mnie nieco przesadzona. Za dużo chcesz wcisnąć, przez co tekst wiele traci. Poza tym momentami można odnieść wrażenie, że nie potrafisz ubrać w słowa tego co myślisz.
Styl średni. Jak zazwyczaj u amatorów.
Historia? Nie potrafię się wypowiedzieć gdyż nie przeczytałem do końca i w całości. Na oko nie jest wciągająca, nie zachęciła mnie do przeczytania całości tekstu, więc to o czymś świadczy.
Ogólnie rzecz biorąc, nie widać żebyś zrobiła zbyt dokładną korektę.
Można przeczytać, ale po co skoro wokół jest wiele lepszych zajęć?
Poskakałem po tekście wzrokiem, zaraz po tym jak odstraszył mnie od siebie.
Na samym początku robisz szkolne błędy w postaci powtórzeń. Zdaję sobie sprawę, że istnieją celowe, ale powtarzanie jednego wyrazu kilka razy w dwóch pierwszych akapitach jest przegięciem.
Polecam jakiś słownik synonimów, na przykład ten:
http://synonimy.ux.pl/
Dziwnie układasz zdania. Ich budowa jest dla mnie nieco przesadzona. Za dużo chcesz wcisnąć, przez co tekst wiele traci. Poza tym momentami można odnieść wrażenie, że nie potrafisz ubrać w słowa tego co myślisz.
Styl średni. Jak zazwyczaj u amatorów.
Historia? Nie potrafię się wypowiedzieć gdyż nie przeczytałem do końca i w całości. Na oko nie jest wciągająca, nie zachęciła mnie do przeczytania całości tekstu, więc to o czymś świadczy.
Ogólnie rzecz biorąc, nie widać żebyś zrobiła zbyt dokładną korektę.
Można przeczytać, ale po co skoro wokół jest wiele lepszych zajęć?
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.