Katakumby[opis]
1Uliczka była niesamowicie wąska. Kamienice po obydwu stronach niemalże się stykały. Rozwieszone prania, balkony nad moją głową sprawiały, ze czulam się jakbym szła jakimś dziwacznym tunelem. Niemiłosierny lipcowy upał był w tym miejscu niewyczuwalny. światło przemykające nieśmiało pomiędzy porozwieszanymi wszędzie szmatami, drażniło mniej niż zazwyczaj. Na ulicy nie unosił się wszechobecny kurz wciskający się uporczywie do oczu i nosa we wszystkich pozostałych częściach miasta. Uliczka zdawała sie nie kończącym się labiryntem, w którym odnaleźć miałam nieistniejące wyjście. Po kilkudziesięciu krokach obejrzawszy się za siebie, nie zdołałam dostrzec już plamy światła oznaczającej drogę ewentualnej ucieczki z tego miejsca. Wzbudzało ono we mnie odrazę i niesmak. Z chwili na chwilę z brudnych okien wychylało się coraz więcej ciekawskich głów, zwabionych stukotem moich butów o nierówny bruk. Z początku wyglądali ostroznie zza półprzymkniętych, drewnianych okiennic. Wszędzie jednakowo odchodziła z nich zapewne niegdys biała farba, teraz pokryta brudem i kurzem minionych lat. Moje kroki obserwowano również uchylając nieznacznie firanek, lub półciennych szmat izolujących wilgotne wnętrza przed choćby nikłą wiązką dziennego światła. Twarze ludzi z kamiennic przyprawiały mnie o dreszcze. Blade, powykrzywiane niemiłosiernie biedą i głodem, z zapadniętymi oczodołami, z których wyzierała przerażająca pustka. Wszyscy byli starzy i pomarszczeni. Nieliczni młodsi sprawiali wrażenie jakby wciąż nie mogli obudzić się z jakiegoś koszmarnego snu. Patrzyli na mnie z nieukrywaną nienawiścią, której nie mogłam zrozumieć. Kilka osób splunęlo za mną siarczyście, ktoś inny posłał mnie do diabła. Jakaś ruda, potargana kobieta w obrzydliwie brudnym szlafroku wyszła na ciasny balkonik. Oparła pożółkłe ręce o barierkę. Była gruba. Na jej miejscu bałabym się stać na tym uschniętym kikucie starej kamienicy. Trzęsącymi się dłońmi zapaliła papierosa i zaciągnęła się nim zachłannie przymykając oczy. Potem spojrzała na mnie i zmierzyła od stóp do głów mętnym wzrokiem. Czułam jak jej spojrzenie prześlizguje się po każdym fragmencie mojego ciała. Zblizałam się do niej coraz bardziej. Ktoś niespodziewanie gwałtownym ruchem wylał przez okno wiadro pomyj. Cuchnąca ciecz rozprysła się tuż przede mną ochlapując buty i sukienkę. Odruchowo skrzywiłam się i spróbowałam ominąć ohydną kałużę. Jak z pod ziemi pojawiły się trzy wychudzone koty i rzuciły na odpady szukajac czegoś do jedzenia. W którymś mieszkaniu rozległ się wrzask dziecka. Gdzieś zaszczekał zaaferowany pies. Z pobliskiego okna dobiegł mnie dźwięk tłuczonego szkła i agersywny głos pijanego mężczyzny. Chwilę później piski i kobiecy płacz. Czułam się jak w koszmarnym śnie. Za chwilę znowu zapanowała przejmująca cisza, jakby życie momentalnie ustało w tych dusznych katakumbach miasta.
"Człowiek musi mieć w sobie chaos, aby dać życie tańczącej gwieździe"