"Amor Roma, Amor!", całkiem kobieca komedia .

1
PROLOG



W końcu nadszedł ten dzień. Klara biegała po pokoju jak w amoku, niczym indiański szaman nawołujący deszcz. Przystanęła pośrodku pokoju i jeszcze raz upewniła się, czy ma wszystko, czego potrzebuje na dzisiejszą uroczystość. “Stare - jest! Niebieskie - jest! Pożyczone - jest! Obrączki są. Cattering już jest. Wygląda na to, że wszystko mam.” - gorączkowe przemyślenia przerwał jej dźwięk telefonu komórkowego. Natrętne i piskliwe “Lonely” Akona brzmiało śmiesznie w obecnej sytuacji. Przecież za dwie godziny Klara wychodzi za mąż! Gdyby nie włączona wibracja, pewnie szukałaby komórki przez wieki, ale kiedy poczuła delikatne masowanie na udzie, przypomniała sobie, gdzie schowała telefon, żeby go nie zgubić. Podniosła halkę do góry i zza czerwonej podwiązki wyciągnęła małe, brzęczące cudeńko.

- Halo! - zdenerwowanie wzięło górę. Klara tak krzyknęła do słuchawki, że zrobiło jej się głupio i zaczęła rozmowę jeszcze raz. Tym razem na spokojnie.

- To znaczy... Halo? - Jednak informacje jakie usłyszała w słuchawce, ponownie wyprowadziły ją z równowagi. Przybrała na chwilę postawę wojownika sumo szykującego się do walki. Zacisnęła telefon mocno w pięści i próbując wyrazić zwój gniew w bardzo spokojny sposób, przez zaciśnięte zęby wycedziła:

- Jestem spokojna i wcale nie zamierzam krzyczeć. Spróbuj mi to porostu jeszcze raz wyjaśnić. Dlaczego mam odwołać ślub? - kolor twarzy Klary z czerwonego zrobił się teraz fioletowy z sinozielonymi plamami wokół ust. - I z tego powodu mam odwołać sześćdziesięciu gości?! Czy ciebie w jakiś dziwny sposób pogięło, czy co?! - Na twarzy Klary, poza wszystkimi kolorami tęczy, powoli zaczął pojawiać się pot. Ciśnienie oscylowało gdzieś na granicy 350/270. A dalsze wiadomości wcale nie poprawiały jej samopoczucia.

- Zapewniam cię, że ślub się odbędzie. Z tobą czy bez ciebie, pójdę do tego ołtarza i zostanę twoją żoną. A potem będę się świetnie bawić na naszym weselu. Więc jeśli nie chcesz przegapić własnego ślubu, to radzę się pośpieszyć! - Gdyby Klara była bombą, a w obecnej sytuacji bardzo ją przypominała, to za trzy sekundy pewnie by eksplodowała. - I nie obchodzi mnie, że nie zdążysz. - “3...“- I że właśnie chodzi ci po głowie myśl o odwoływaniu ślubu. - “2...” - Masz jeszcze tylko cholerne dwie godziny, żeby się tu dostać. - “1...” - A jeśli się nie pojawisz, to przyrzekam, że jak cię dorwę, to ... - Tu Klara dała upust swojej złości i wydała z siebie dźwięk tak dziwny, że sama nie wiedziała czy w ten sposób chciała wyrazić swój gniew czy bezsilność. Rzuciła telefonem przed siebie i siadając na podłodze zaczęła płakać. Nie trwało to jednak długo. Po krótkiej chwili ogarnęła się, spojrzała na pierścionek na serdecznym palcu, prezent od przyjaciółek, otarła łzy i pomyślała: “Wszystko będzie dobrze, musi być!”

Podniosła się z podłogi i zaczęła szukać telefonu. Chciała zadzwonić do swojego przyszłego męża i przeprosić go za wszystko. Kiedy już znalazła komórkę, jej wzrok padł na welon leżący na fotelu obok. Przepiękny welon, w którym do ślubu szła jej matka; droższy niż wszystko, co było w tym pokoju, koronkowy, ręcznie robiony i śnieżnobiały. Potargany i w opłakanym stanie welon zwisał smutno z poręczy fotela. “Zabiję tę małą zdzirę! Ubiję!”

Klara złapała to, co zostało z jej welonu i rozejrzała się po pokoju. Kiedy upewniła się, że jest sama, wybiegła na korytarz i krzyknęła:

- Francesca!!! - Jednak odpowiedziało jej tylko echo. - Francesca! Wiem, że tam jesteś! Nie ukryjesz się przede mną! Znajdę cię! A jak już cię znajdę, to ...



... jeśli uważacie, że tekst jest wart jakiegokolwiek komentarza, to prosze o takowy ...
www.amor-roma-amor.blogspot.com

Re: "Amor Roma, Amor!", całkiem kobieca komed

2
ralph23 pisze:PROLOG

- Halo! - zdenerwowanie wzięło górę. [...] - Jestem spokojna


wykreśliłabym tu opis, co Klara robi. Niech to po prostu zrobi i już. Czytelnik się domyśli, nie trzeba mu tłumaczyć, że postanowiła zacząć rozmowę spokojniej jeszcze raz. Zaczyna mówić i już widać zmianę tempa i siły głosu.


kolor twarzy Klary [...]


ona się wkurza, czy gnije?


Ciśnienie oscylowało gdzieś na granicy 350/270.


Takie ciśnienie pewnie przez gazy. Gnilne.


- Zapewniam cię, że ślub się odbędzie. Z tobą czy bez ciebie, pójdę do tego ołtarza i zostanę twoją żoną. A potem będę się świetnie bawić na naszym weselu.


Bym to napisała inaczej, na przykład tak: ślub się odbędzie! Choćby po twoim cholernym trupie!



Albo: albo nasz ślub, albo twój pogrzeb. Wybieraj!


spojrzała na pierścionek na serdecznym palcu, prezent od przyjaciółek,


dostała zaręczynowy pierścionek od przyjaciółek? To z kim ona się hajta? To jest już drugi zwrot akcji w tak krótkim opowiadaniu, plus.


zadzwonić do swojego przyszłego męża i przeprosić go za wszystko.


hm... za które wszystko?


welon, w którym do ślubu szła jej matka; [...] ręcznie robiony i śnieżnobiały.


ręcznie wyrabiane koronki w wieku minimum 20 lat raczej nie bywają śnieżnobiałe. Niby szczegół, ale szczegółami piekło wybrukowane.


Francesca!!!


Klara, Francesca... chciałoby się nie przykrywać całkiem dobrej sceny obyczajowej pretensjonalnością imion. Pamiętasz początki Ani z Zielonego Wzgórza? Pisała wydumane nowelki z bohaterkami o dziwacznych imionach, jakieś Annymarylisy czy coś a la w podobie ;)



Podobno statystycznie wśród tzw marginesu nadaje się więcej pretensjonalnych, dziwnych, wydumanych i egzotycznych imion. W telewizji tak mówili, więc musi to byc prawda.

Z góry przepraszam za taką analogię, chodzi mi o to, że imię nie zrobi postaci.



Tekst mnie zaciekawił, czemu ten tam odwołał ślub? Kto podarł welon? To ta Francesca jest zołzą, Konkubiną Imperatora Planety Mongo? Tylko 60 osób?! :D



I ostatnia uwaga: nie zmieniaj tekstu, bo ktoś taki jak ja (czyli raczej Nobody) Ci go skrytykuje. To Ty wiesz, co i jak chcesz opowiedzieć. To Twoja historia. Pisz, pisz, pisz i ciesz się tym :)

Pozdrawiam
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

3
Dziękuję za rady! Nad niektórymi na pewno się mocno zastanowię,nad innymi - no cóż, chyba nie bardzo. Co do imion - Klara jest imieniem, które poprostu mi sie podoba, a Francesca? Wiekszość akcji będzie "działa się" w Rzymie, a tam to bardzo popularne imię.
www.amor-roma-amor.blogspot.com

4
Jest to prolog, czyli zaledwie poczatek, ale gdybym ja taki prolog przeczytal na predce w bibliotece czy ksiegarni to ani bym nie pozyczyl ani nie kupil. Bo juz mi tu jedzie romansidlem. W tekscie jest pare niedopowiedzen co jest oczywiscie plusem. Paryz, Ankara, Abu Zabi... a czemu nie łódź albo Wrocław... do jasnej cholery polakami jestesmy i w Polsce mieszkamy, a kazdy mentalnie emigruje... Przecietny polak nie bedzie nawet w stanie sobie wyobrazic jak wyglada Paryz, a jak mu rzucisz jakies polskie miasto to juz predzej. Jestem zdecydowanie za polskimi bohaterami i lokacjami. Wykorzystajcie potencjal absurdu, glupoty, zaklamania, hipokryzji, korupcji, przekretow i nietolerancji jakie daje POLSKA. Czy w takim miejscu nie moze powstac swietna historia? Bo Belgia ma dobre czekoladki, Wlochy profesjonalna mafie, Niemcy rowne drogi, Szwajcaria dlugie tunele, a Chorwaci dobre wino i osmiornice? Moze to nikogo nie pocieszy ale Polska moze sie pochwalic, ze wraz z Rosja ma najwieksza produkcje amfetaminy na europejski rynek :P

Boze rozpisalem sie o krajach itd a tu o tekscie trzeba. Generalnie tekst mi do gustu nie przypadl z powodu tematyki i generalnie warsztatu takiego sobie choc wydaje mi sie ze raczej poprawnie wszystko. Ale nie ma jakichs ciekawych zdan, jak czytam to nie zastanawiam sie "jasny gwint skad koles wytrzasnal takie zdania, porownania i przede wszystkim co bral" czy cokolwiek. Choc sporej czesci osob pewnie sie to spodoba.



Aa, to bylem ja, Jarząbek. Zart taki.
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.

5
ROZDZIAł PIERWSZY,

czyli wszystko po kolei i od początku ...





2 lata wcześniej ...



- Sto lat, sto lat, bla, bla, bla ... Niech mi gwiazdka pomyślności, bla, bla, bla, niech mnie piorun trzaśnie! - Klara siedziała w kuchni sama. Patrzyła na wielki tort, który zamówiła kilka dni temu w najlepszej cukierni w mieście. Ogromny, dwuwarstwowy z dziesięcioma świeczkami. Kończyła troszkę więcej lat niż dziesięć, ale postawienie dwudziestu ośmiu świeczek wiązałoby się pewnie ze złamaniem przepisów przeciwpożarowych, więc pewnie dlatego tylko dziesięć. Klara nie przejmowała się tym. Dzisiaj są jej urodziny, a ona jest sama. Myślała, że chociaż jej przyjaciółki się pojawią, ale pewnie zapomniały.

Tak więc po uroczystym odśpiewaniu samej sobie wszystkich urodzinowych pieśni, Klara wzięła się za składanie życzeń.

- No to kochaniutka: zdrówka, bo tego nigdy za wiele. - po tym toaście Klara opróżniła kieliszek szampana. - Szczęścia, bo zawsze jest potrzebne i miłości, bo tylko dla niej warto żyć! - Tym razem Klara pociągnęła solidny łyk prosto z butelki. Delikatne bąbelki drażniły jej podniebienie i zaczynały powoli uderzać do głowy.

Kiedy większa część górnego piętra tortu zniknęła, podobnie jak zawartość butelki szampana, Klara z rozmazanym kremem na twarzy doczłapała do pokoju, z torebki wyciągnęła kalendarz i postanowiła spisać wszystkie swoje przemyślenia dotyczące jej życia. Wiedziała, że butelka szampana zrobi swoje i rano nic nie będzie pamiętała, z tego co dzisiaj ma w głowie, bo jutro w tej głowie zamieszka złośliwy kac-dręczyciel. Tak więc otworzywszy kalendarz na dacie 23 września, Klara zaczęła pisać.

“ Po pierwsze: muszę schudnąć! I to najlepiej do końca roku i najlepiej jakieś 20 kg. No dobra, niech będzie 15! , ale muszę się sprężyć, bo do sylwestra muszę się wyrobić. Koniecznie!

Po drugie: zmienić pracę! Może to głupie, ale skończyłam studia, mam wiedzę i doświadczenie a jestem jedynie asystentką dyrektora. O awans nie mogę poprosić, bo pewnie by mnie zwolnili i wyśmiali, więc muszę zwolnić się sama i poszukać czegoś lepszego. Koniecznie!

Po trzecie i najważniejsze: znaleźć w końcu tego jednego jedynego!, bo jak tak dalej pójdzie, to skończę jako staruszka, której rozkładające zwłoki znajdą w mieszkaniu po jakichś dwóch miesiącach od śmierci. A ja tak nie chcę! Chcę być szczupłą, seksowną kobietą sukcesu z wymarzonym facetem u boku! Muszę taka być! I będę! I to jeszcze przed trzydziestką!”

I ta myśl otworzyła Klarze oczy! Przypomniała sobie, że już gdzieś to czytała, że już była świadkiem podobnych wydarzeń. I wtedy ją olśniło. Zerwała się na równe nogi. W ciągu sekundy wytrzeźwiała i pędem ruszyła w kierunku kosza na śmieci. Wyrzuciła kalendarz z wielką satysfakcją, jednocześnie krzycząc do kosza: “Nie skończę w jakimś zapadłym indonezyjskim więzieniu jak ona! A wiesz dlaczego? Bo ja jestem Klara W., a Klara W. się nie poddaje! Walczy do końca, ot co! - rozmowę z koszem przerwał jej dzwonek do drzwi. - A teraz wybacz, mam gości! - oznajmiła z dumą i poszła w kierunku drzwi.

- Dlaczego nie odbierasz telefonu? - krzyknęła jedna z dwóch kobiet.

- Też się cieszę, że was widzę. Wchodźcie! - Klara zaprosiła swoje przyjaciółki do środka.

- No, to co z tym telefonem? - zapytała ta druga.

- Jak nie dzwoniłyście, to jak miałam odbierać? Przecież telefon sam z siebie nie zadzwoni.- Klara podniosła telefon ze stolika i zorientowała się, że jest wyłączony. Pewnie padła bateria. Albo mógł się popsuć. Choć najbardziej prawdopodobną przyczyną, dlaczego telefon nie zadzwonił, było z całą pewnością to, że Klara zapomniała go dziś rano włączyć.

- Tak się cieszę dziewczyny, że was widzę! - grupowy uścisk i grupowa łzawa scena, tak zazwyczaj witały się dziewczyny, szczególnie gdy jedna z nich była pijana. Roztkliwiały się wtedy i rozklejały bez zahamowań. Ale skoro są to urodziny, to chyba można, prawda? - Już myślałam, że nie przyjdziecie, że zostawicie mnie samą!

- Jakbyś odbierała ten telefon, to byś wiedziała, że dwie godziny stałyśmy w korku, bo jakiś wypadek był. - powiedziała niższa z przyjaciółek, Nina.

- Jakiś debil wjechał furmanką pod prąd. Buraki wiózł, czy jakąś inną kapustę. - druga z przyjaciółek, Karolina, była wyraźnie zdenerwowana zaistniałą sytuacją.

- Sama jesteś burak. To ziemniaki były. A to zielone, to jabłka. - Nina zdjęła marynarkę i rzuciła ją na oparcie fotela.

- Ty już nie zaczynaj z tymi mądrościami. Burak czy jabłko, jeden diabeł. Fakty są takie, że tego wieśniaka nie powinno w ogóle tam być. - zażarta dyskusja miedzy przyjaciółkami Klary rozgorzała na dobre.

- Nie powiesz mi chyba, że zabronisz temu biednemu człowiekowi ze wsi, jeździć po mieście?

- Ale ja mu nic nie zabraniam. Chce, niech jeździ. Tylko niekoniecznie pod prąd.

Za to właśnie Klara kochała swoje przyjaciółki. Za tą różnorodność. I to różnorodność pod każdym względem: charakterów, temperamentów, sposobu wyrażania i ubierania, światopoglądu. Karolina była wysoką blondynką, dość poważną i trzeźwo myślącą, ale również była niezwykle romantyczna i szybko się wzruszała, choć nigdy tego nie okazywała. W przeciwieństwie do Niny, która potrafiła płakać z byle powodu. łzy pojawiały się u niej tak często, że przyjaciółki miały już wypróbowane sposoby na powstrzymanie potoku łez. W zależności od tego co było przyczyną płaczu: nadwaga, chłopak, praca czy choćby bezdomny kotek, Klara z Karoliną zawsze miały odpowiedni zestaw słów na pocieszenie. Rzeczowość Karoliny i poczucie humoru Klary zawsze przynosiły Ninie ukojenie. I choć mogłoby się wydawać, że takie skrajności w ogóle do siebie nie pasują, to im się nie tylko udało zaprzyjaźnić, ale również tej przyjaźni nie spieprzyć.

Karolina z Niną znały się od kołyski. Ich matki były najlepszymi przyjaciółkami. Nawet ciążę razem przechodziły. Co prawda nie udało im się przyjść na świat tego samego dnia, ale dwanaście godzin pomiędzy jednym porodem a drugim jest i tak niezłym wynikiem. Dlatego pewnie mówią o sobie, że są bliźniaczkami dwujajowymi. Klara poznała je dopiero w szkole podstawowej. Polubiły się od razu i dlatego, że jest od nich rok starsza, to zyskała sobie miano starszej siostry.

- Chcecie tortu? - spytała Klara. - Chyba został jeszcze jakiś kawałek.

- Ja z chęcią. - powiedziała Karolina.

- A ja to poproszę nawet dwa kawałki. - dziewczyny spojrzały na Ninę dziwnym wzrokiem - No co? Są urodziny. A podczas takich uroczystości kalorii się nie liczy, prawda?

- Można tak powiedzieć. Tylko znając ciebie, to wiem, że jutro znów zacznie się płacz, że niepotrzebnie opychałaś się tym ciastem, i że od dzisiaj zaczynasz się na nowo odchudzać.

- Ciasta mi bronisz?

- Nie bronię, chcę tylko powiedzieć, że jeśli masz mi jutro zawracać dupę tekstami, o tym jaka to ty jesteś straszliwie nieszczęśliwa, bo jesteś gruba, to daj sobie lepiej spokój.

- No nie wierzę. Ty mi naprawdę tego ciasta żałujesz?

Klara nie chcąc przerywać dziewczynom dyskusji, poszła do kuchni i przyniosła to, co zostało z ciasta, czyli na wpół zjedzonego torta z czteroma jeszcze palącymi się świeczkami. Nina z Karoliną wyglądały przezabawnie, kiedy oddawały się takim sprzeczkom. Nina, jako niższa i tęższa, wyglądała nieco zabawnie przy wysokiej i smukłej Karolinie.

- Koniec tego gadania. łapcie za widelce i siadajcie. - Klara podała dziewczynom sztućce i zaprosiła do stołu.

- Miałaś jeszcze dzisiaj jakichś gości? - spytała Karolina.

- Nie, a dlaczego pytasz?

- Więc te pół tortu sama zjadłaś?

- Tak, ale od jutra zamierzam się wziąć za siebie i tak na pożegnanie pofolgowałam sobie. - cichutkim głosikiem przyznała się Klara.

- Widzisz, takie podejście mi się podoba. Dziś jest święto, nie możemy sobie żałować. A figurą pomartwimy się jutro. - przytaknęła Klarze Nina.

- Okej. Widzę, że nie mam innego wyjścia. - powiedziała Karolina i zdecydowanym ruchem złapała za talerz z ciastem i pognała z nim do kuchni. Dziewczyny szybko zerwały się z krzeseł i ruszyły za nią. Ze smutkiem i rozgoryczeniem patrzyły, jak tort zsuwa się z talerza lądując w koszu na śmieci.

- Nawet go nie spróbowałam! - jęczała Nina.

- żałuj! Był naprawdę świetny. Ja zjadłam połowę i nadal czuje niedosyt. - Klara z rozrzewnieniem wspomniała tę krótką chwilę, spędzoną sam na sam z tortem.

- Wiecie co? Jesteście żałosne! - wyrzuciła z siebie Karolina - Jesteście pięknymi kobietami o pięknych kształtach a jedyne na co was stać, to obżeranie się słodyczami i narzekanie, jakie to po nich jesteście grube? Pokochajcie siebie tak mocno jak ja was kocham i bądźcie z siebie tak dumne, jak ja jestem, albo możecie wyciągnąć tego torta z kosza i zjeść go całego a następnego dnia popaść w depresję i użalać się nad swoim nieudanym życiem. To jak będzie? - Karolina założyła ręce na piersiach i wlepiła swój wzrok w dziewczyny.

Nina i Klara wyglądały teraz jak dwa szczeniaki, którym zabrano ulubioną zabawkę. Mało brakowało a obydwie zaczęłyby skomleć.

- Ona chyba ma rację. - z niechęcią, ale jednak Klara przyznała przyjaciółce rację.

- Jak zawsze.- skwitowała Nina.

- Skoro wszystkie się zgadzamy, to idziemy do pokoju. - z podnieceniem wrzasnęła Karolina. - Mamy niespodziankę dla solenizantki! - i wszystkie trzy z piskiem wpadły do pokoju.

Karolina wyciągnęła z torebki dużą, czerwoną kopertę. Zdecydowanym ruchem wręczyła ją Klarze i ponagliła ją:

- Szybko! Otwieraj i mów jak ci się podoba?

Klara sięgnęła do wnętrza i wyciągnęła kartkę formatu A4.

- A to co? Polisa na życie? - spytała zaskoczona.

- Nie. List gratulacyjny od prezydenta, za wytrwanie bez faceta przez tyle lat. Czytaj to się dowiesz.

- Umowa, bla, bla, bla, biuro podróży, Rzym, 8 dni, termin wyjazdu 25 września, na nazwisko Klara W....

- No i co ty o tym sądzisz? - zaszczebiotała Nina

- Ja, ja... Nie wiem co powiedzieć. Jestem w szoku.

- A tam. Nic takiego. Wpadniemy jutro do ciebie i pomożemy ze wszystkim.

- Ale ja nie wiem czy będę mogła pojechać, nie wiem jak w pracy ...

- Nie jęcz już. Wszystko masz załatwione. Urlop załatwiłam ci już dwa miesiące temu. - powiedziała Karolina.

- Ale ja nie mam żadnych ciuchów, nic nie mam.

- Mówiłam nie jęcz. Jutro rano przelecę się z tobą po mieście i wybierzemy ci coś extra. Niech Włosi wiedzą, że Polki to gorący towar. A Nina wpadnie popołudniu i pomoże ci to wszystko spakować. I po problemie .

- Ale będzie super.- Nina zaczęła klaskać i podskakiwać, Karolina wbiła swój wzrok w Klarę w poszukiwaniu choć odrobiny entuzjazmu.

- Kocham was dziewczyny - wyszeptała przez łzy Klara.

- My ciebie też. - potwierdziła Nina.

- Jasny gwint! Kuchnia się pali! - krzyknęła Karolina.

Rzeczywiście, kuchnię zaczynała opanowywać szara mgła. Dziewczyny wykonały szybki zryw i ułamku sekundy znalazły się tam, starając się zlokalizować źródło ognia. Nie było to takie trudne. Dym wydobywał się z kosza na śmieci.

- Tort! Nie zgasiłyśmy świeczek na torcie! - krzyczała Karolina.

- I mój kalendarz! Wpadł tam przed tortem! - głos Klary nieco przycichł.

- Ratujcie tort! - wydarła się Nina - To znaczy..., chciałam powiedzieć kuchnię!

Karolina złapała za kubek leżący na blacie i szybko nalała do niego wodę. W jej ślady poszła Klara. W przeciągu paru sekund uporały się z niewielkim pożarem. Nina w tym czasie otworzyła okno. Kiedy zorientowała się, że resztek tortu definitywnie nie da się już uratować, skwitowała to krótkim:

- Szkoda. Ja naprawdę miałam na niego ochotę!

Po dwóch godzinach, jednej niespodziance, jednym pożarze i kilku butelkach wina, dziewczyny stwierdziły, że najwyższa pora by udać się na spoczynek. Klara zamówiła dziewczynom taksówkę, a sama padła na kanapie jak długa i zasnęła.

Kiedy rano zerwała się na nogi, uświadomiła sobie, że nazajutrz ma wyjazd i musi zrobić zakupy oraz spakować się do walizek, które gdzieś na pewno są, ale tak naprawdę nikt nie wie gdzie i jeśli same się nie znajdą, to zapewne będzie musiała się pakować do sklepowych reklamówek. Spięła się jednak i poradziła sobie jakoś i z zakupami, (o dziwo, bo nigdy nie potrafiła sama zdecydować się na odpowiedni ciuch), i z walizkami, (co jest jeszcze większym dziwem, bo sama nie wiedziała, w jaki sposób walizki się znalazły i najważniejsze, że nie musiała na nich siadać, żeby je zamknąć).

Droga taksówką na przystanek autobusowy przebiegła sprawnie i szybko. Klara jeszcze raz upewniła się, z którego peronu odjeżdża jej autobus. Stanowczym krokiem podeszła do autokaru, umieściła walizki w luku bagażowym a pilot wskazała jej miejsce. Z krzykiem w sercu “Witaj przygodo!” wyruszyła na podróż życia.

Podczas podróży Klara zamiast skupić się na widokach za oknem, cały czas podziwiała przystojnego mężczyznę, siedzącego obok niej. Wprost nie mogła się na niego napatrzeć. I, o dziwo, (kolejne już dziwo i chyba trochę za dużo tych dziwów), wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz był zachwycony Klarą. Tyle szczęścia Klara nie miała jeszcze nigdy w życiu. Pomyślała, że jeśli teraz nie wykorzysta szansy danej jej przez los, to rzeczywiście skończy jako gruba, stara panna nadjedzona przez robaki.

Kiedy przyszła noc i wszyscy układali się do snu, Klara z trudem powstrzymywała swoje żądze. Do głowy wpadło jej stare dobre przysłowie “Teraz, Albo Nigdy!”. I już chciała położyć swą dłoń na dłoni pięknego nieznajomego, gdy poczuła jego usta przyklejające się do jej ust. Jego język wodził po jej języku. “Boże, jak on bosko całuje! Ale jak ma całować, skoro to on jest tym bogiem? Proste: bogowie całują bosko! I inne rzeczy też pewnie robi bosko!!!” Na samą myśl Klarze podskoczyło ciśnienie. Przywarła do swojego amanta całym ciałem i poddała się jego sile. Głęboko w duszy miała to, co pomyśli o niej reszta ludzi siedzących w autobusie. Ale z czystego egoizmu chciała ponapawać się ich zazdrosnym wzrokiem. Nie przerywając pocałunku, spojrzała na ludzi. A raczej na puste fotele. Gdzie oni do diabła poszli? Stało się coś?

Klara chciała na chwilę wydrzeć się z objęć swojego boskiego kochanka i zadać mu proste pytanie: Co się tu dzieje?, ale ten, jakby znał jej myśli, powiedział cicho:

- Jesteśmy tu tylko ty i ja, niczym się nie przejmuj.

- Może powinniśmy chociaż sprawdzić, czy wszystko w porządku.

- Nie, jedyne co powinniśmy teraz robić Klaro, to całować się dalej bez opamiętania!

- Skąd znasz moje imię? Przecież nie przedstawiałam się?

- Ty mi powiedziałaś. Przecież to twój sen!

- A tak, rzeczywiście mój sen! Moje co?!?! - spytała Klara i zerwała się z kanapy stając na równych nogach. Rozkojarzona, z początkami kaca, nie tylko moralnego, z roztrzepanymi włosami i strużką śliny na policzku, rozejrzała się po pokoju i z bólem stwierdziła, że z tym snem to była prawda.

Ale to ten właśnie sen dał Klarze siłę i pewność, że musi jechać do Rzymu. I pomimo wcześniejszych zastrzeżeń i obaw, teraz wiedziała na pewno.

Tak więc szykuj się Rzymie, nadchodzi Klara !!!

Dodane po 3 minutach:

Co do sugestii bym pisał o Polsce, bo wraz z Rosją możemy pochwalić się największą produkcją amfetaminy..., nie zamierzam kierowac swojej powieści w te rejony, a skoro nie mamy nic lepszego do zaoferowania, pozwól, że napiszę o innym kraju, do którego warto, choćby mentalnie, przenieść się w małą podróż ...
www.amor-roma-amor.blogspot.com

Klara contra Bridget Jones

6
Akcja: skrzyżowanie Fielding z Joanną Chmielewską.



Styl: skrzyżowanie Fielding z Joanną Chmielewską.



Teraz, albo nigdy! - hm, brzmi znajomo. Dorzućmy Grocholę, łepkowską z Lampką, TVN et consortes i jesteśmy w domu, na razie tylko trupa brakuje (patrz: Chmielewska).



Książki często a może zawsze opowiadają o innych książkach. Tak chyba pisał Eco w swym posłowiu do Imienia Róży. Ale on jest z Bolonii, nie z Rzymu.



Pozdrawiam
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

7
Jeżeli mój styl to krzyżówka Chmielewskiej (którą uwielbiam) z Fielding (którą podziwiam) to uznam to za komplement, bo nigdy by mi na myśl nie przyszło, że moja pisanina może być porównana z tak wielkimi autorytetami ...

Dzękuję!



P.S. Mimo wszystko nie napisałaś czy to Ci się podoba czy nie ...
www.amor-roma-amor.blogspot.com

8
A ja lubię takie bajki XD Fajnie się czyta, faktycznie - krzyżówka Fielding i Chmielewskiej.



Mnóstwo potknięć interpunkcyjnych, ale o tym kiedy idndziej. Jestem trochę wczorajsza, w dodatku przeżyłam zakupy z rodzicami w nowym centrum handlowym 8)



Do rzeczy. Gdyby tekst doszlifować, a książka niebyłaby bardzo droga, kupiłabym. Fajne cuś na wyluzowanie się, przyjemne... Choć niestety wtórne i powtarzalne. Ale dobrze wiemy, że czasem trzeba poczytać taki tekścik, żey się odchamić, bądź odpocząć od cięższych klimatów ( które są moją prawdziwą miłością)



Ogólnie - jestem na tak.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

9
Dorzuć trupa, to zobaczymy, czy mi się podoba.



Czytając - zauważyłam kilka śmiesznych momentów, napisanych całkiem sprawnie - w końcu i Fielding i Chmielewska :) ale zaczekam na rozwój akcji (co z wątkiem kryminalnym, do licha :) ?)



To dobry początek, ale strzeż się - na dobrych początkach niejeden pisarz pióro złamał...



tymczasem czekam na jeszcze

pozdrawiam
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

10
ROZDZIAł DRUGI,

czyli o nieprzyjemnych przyjemnego początkach ...





Klara w zamyśleniu czekała na autobus. Jak zwykle była za wcześnie. Dużo za wcześnie. Do odjazdu miała jeszcze jakieś półtorej godziny. Nudziła się. A kiedy Klara zaczynała się nudzić, popadała w stan głębokiej zadumy, co zazwyczaj nie przynosiło nic dobrego. Tym razem jednak rozmyślała o swoim dotychczasowym życiu. O tym, że powinna wprowadzić pewne zmiany. Nie wiedziała jeszcze, jakie to powinny być zmiany, ale miała nadzieję, że wycieczka pozwoli jej się tego dowiedzieć. I nie chodzi tu o jakieś głupie regułki wpisywane do kalendarza pod wpływem szampana. Chodziło o prawdziwe i naprawdę mocne postanowienia, które pozwolą jej osiągnąć szczęście i zadowolenie nie tylko z życia, ale i z samej siebie. Zależało jej na tym, by móc w przyszłości powiedzieć: jestem tym kim chcę być i jestem dumna z siebie.

Myślenie nie zabrało Klarze jednak wiele czasu. Przeszkodził jej w tym dźwięk telefonu. Na początku Klara nie zorientowała się czyj telefon dzwoni. Melodia była jakaś obca. Ale w promieniu dwudziestu metrów nie było nikogo więc i nie było żadnego innego telefonu. A gdyby nawet, to trochę dziwne byłoby, gdyby czyjś telefon dzwonił w jej torebce. Wyciągnęła go z kieszeni i przysłuchała się jeszcze chwilę dzwonkowi. To temat z “Ojca Chrzestnego”.

- Słucham? - w końcu Klara zdecydowała się odebrać.

- I jak podoba ci się nowy dzwonek? - spytała dźwięcznym głosikiem Nina.

- Oryginalny. Taki włoski.

- No, ale jak tam podróż? Wyjechałaś już? - cierpliwość nigdy nie była mocna stroną Niny.

- Dalej stoję na tym zapyziałym przystanku.

- Autobus powinien zaraz być. Przepraszam, że nie mogłam być z tobą, ale wiesz, nie wszyscy mają tak dobrze jak ty. Ktoś musi pracować.

- Nic się nie stało. Nie jest tak źle. Dostałam nawet propozycję matrymonialną.

- No co ty?

- Jakiś pijaczyna powiedział, że wpadłam mu w oko i żebym tego nie spieprzyła. A kiedy go wyśmiałam, poprosił o piątkę na wino, bo chce wypić toast za moje zdrowie.

- Ty to masz branie, dziewczyno! - Nina śmiała się do słuchawki - I co, dałaś mu tą piątkę?

- Jasne, że nie! Powiedziałam mu, żeby poszukał innej naiwnej. A ty wiesz, co on na to? że pewnie jestem z tych co to z dobrego domu wyszły, a tam przecież uczą, że z nieznajomymi się nie rozmawia, na co wyciągnął swoją brudną rękę w moją stronę i powiedział: Jurek jestem. Wyjdziesz za mnie?

- Nie żartuj? Poprosił cię o rękę?

- Powiedziałam mu, że owszem pochodzę z dobrego domu, ale jestem zajęta i nici z romansu. Powiedz, co ze mną jest nie tak?

- A co ma być nie tak? - Nina próbowała zrozumieć przyjaciółkę.

- Wszystkich, łącznie z sobą muszę oszukiwać, że z kimś jestem, podczas gdy ja jestem samotna jak palec! Nawet tego biednego Jurka musiałam okłamywać! - wzrok Klary padł na mężczyznę, który stał obok niej i przyglądał się jej. Pewnie kolejny do Włoch, pomyślała i odeszła parę kroków, by nie słyszał rozmowy.

- Przeszłaś z nim na ty?

- Jest jedynym facetem, który mi się oświadczył. A to już wiele! - I obydwie wybuchnęły śmiechem. Następnie Nina złożyła Klarze życzenia świetnej podróży i pożegnały się kilkakrotnym całusem do słuchawki.

Klara stała w bezruchu. Czuła na sobie wzrok obcego mężczyzny, ale nie miała odwagi zapytać, o co mu chodzi.

- Pani też do Włoch? - zapytał nieznajomy przerywając tym samym nieznośna ciszę.

- Tak. A pan?

- Tak. - powiedział nieśmiale - Sama pani podróżuje?

- Niestety sama. A pan?

- Również sam. - i znów nastała niezręczna cisza.

Stali tak jakieś piętnaście minut, kiedy rozległa się ponownie melodia z “Ojca Chrzestnego”. Klara sięgnęła do kieszeni i ze zdziwieniem stwierdziła, że to nie jej telefon.

- To chyba pański. - powiedziała do nieznajomego. Ten szybko wyciągnął komórkę i odebrał rozmowę. Kiedy nieznajomy zajęty był rozmową, Klara dokładnie go sobie obejrzała.

Na jej oko miał około metra osiemdziesiąt i trzydzieści lat. Ciemne włosy, kasztanowe oczy. Całkiem przystojny. W rankingu, który nieoficjalnie prowadziła, dostałby siedem na dziesięć punktów. Biorąc pod uwagę, że na najwyższą dziesiątkę w oczach Klary zasługuje jedynie George Clooney, to siedem jest wynikiem rewelacyjnym.

Nieznajomy skończył rozmawiać, przerywając tym samym Klarze dalszą ocenę jego postaci. Zdążyła jeszcze zauważyć, że jest dobrze ubrany co świadczy o tym, że jest zajęty i z pewnością ubierała go jego kobieta. To w takim razie dlaczego jedzie sam?

- Przepraszam, ale nie wiedziałem, że to mój telefon dzwoni. Znajomi musieli mi zmienić dzwonek. Zazwyczaj mam inny.

- Niech się pan nie tłumaczy. Ja też mam tę samą melodię. - obydwoje uśmiechnęli się do siebie - Koleżanki. Rozumie pan.

- Aż za dobrze. A tak w ogóle, to może przejdźmy na ty. Andrzej jestem.

- Klara. Miło cię poznać. - tak zaczęła się rozmowa, która uświadomiła Klarze, że to chyba ten przystojniak, którego sobie wyśniła. A kiedy dowiedziała się wyjazd zasponsorowali mu przyjaciele, na pocieszenie po zerwanych zaręczynach, była wniebowzięta. Samotny, przystojny i dowcipny mężczyzna zabiera ją do Włoch. No, może nie do końca on ją zabiera, ale fakty są takie, że spędzą ze sobą kilka dni w Rzymie, mieście zakochanych. I mimo iż obiecała sobie żadnych przelotnych romansów, to teraz zmieniła zdanie. Bo jak się zakochać to tylko w mieście zakochanych.

Kiedy Klara nakręcała samą siebie na wyjazd, ponownie zadzwonił telefon. Tym razem jej. Klara odeszła parę kroków i odebrała.

- Słyszałam, że masz już narzeczonego ty niegrzeczna dziewczynko! - Karolina była nieco złośliwa, ale tylko na żarty.

- Szybka jestem i tyle.

- Jak emocje przed wyjazdem?

- Super. Właśnie czekam na autobus w towarzystwie przystojnego Andrzeja - powiedziała szeptem, jakby przechwalając się.

- Ty Flirciaro! Ledwo się zaręczyłaś, a już zdradzasz narzeczonego. Nieładnie! - obydwie się teraz śmiały - Chciałam ci tylko życzyć udanej podróży, ale widzę, że nie ma potrzeby!

- No mam nadzieję.

- W takim razie nie zatrzymuję cię dłużej. Wracaj do swojego przyjaciela. Pa! Baw się dobrze.

- Tak właśnie zamierzam. Pa!

Klara wróciła do rozmowy z Andrzejem. Imponowała jej jego wiedza na przeróżne tematy. Fantastycznie czuła się w jego towarzystwie mimo, iż przebywała z nim zaledwie od niecałej godziny.

Podjechał autobus. Na boku miał wyklejone ogromne logo biura podróży, więc nie było mowy o pomyłce. Klara i Andrzej zgarnęli swoje bagaże, pomogli kierowcy umieścić je na dnie autobusu. Przewodniczka przedstawiła się jako Klaudia i wskazała im przyznane miejsca. Andrzej miał numer siedzenia 12, a Klara 50. Szkoda - pomyślała. Tak dobrze się zaczynało. Może dalej nie będzie tak źle. Niestety, dalej wcale nie było lepiej. Okazało się, że Klara ma miejsce na samym końcu autokaru. Dokładnie na wprost przejścia. Ale nie to było najgorsze. Po swojej lewej stronie miała młodą, zakochaną parę. Po prawej parę starszych, ale równie zakochanych ludzi. Przez chwilę zastanawiała się dlaczego los tak z niej zakpił i jedynego przystojniaka umieścił w tym autokarze sto metrów od niej? I z kim Klara teraz będzie namiętnie całowała się w nocy? Nie żeby musiała to robić, o nie! Ale po ostatnim śnie strasznie napaliła się na taką sytuację.

Trudno. Jakoś przeżyjemy! - pomyślała. Rozsiadła się wygodnie i rozejrzała dookoła. Jej sąsiedzi wyglądali dość sympatycznie i nie zwracali na nią w ogóle uwagi. Tak zajęci byli okazywaniem uczuć swoim partnerom, że pewnie nawet nie zauważyli, że ktoś się do nich dosiadł.

Autokar był prawie cały zapełniony. Kilka miejsc z przodu było wolnych. Przez chwilę Klara pomyślała, że może przesiadłaby się bliżej swojego nowego znajomego. Jednak kiedy zobaczyła jak Andrzej szybko nawiązuje znajomość ze swoją sąsiadką, odrzuciła ten pomysł. Ustaliła, że nie zmienia miejsca.

W końcu ruszyli. Obrazy za oknem zmieniały się dość szybko. Klara patrzyła na te krajobrazy i zastanawiała czy będą one się bardzo różnić od tego co zobaczy za kilkanaście godzin. No właśnie kilkanaście godzin. Przewodniczka zapowiedziała, że na miejscu będą dopiero za jakieś 18 godzin. Więc biorąc pod uwagę, że jest około 14, na miejscu będą dopiero o 8-ej rano. “Matko Boska! Tyle godzin siedzenia na dupie w autokarze. W pracy ledwo wytrzymuję 8 a tu mam wytrzymać 18! Oby było warto!”



* * *

Godzina 14.30

“Wkurzają mnie ci młodzi. Nie dość, że urodą przypominają wiewiórki, to jeszcze bez przerwy się całują. Na szczęście państwo Starsi śpią. ”

Godzina 14.45

“Niech ktoś uciszy tego dziadka bo zaraz zdzielę go własnym obcasem. Czy ta jego żona naprawdę jest taka głucha, czy tylko się zgrywa. Chociaż skoro ona na co dzień ma taki popis chrapania w domu, to może rzeczywiście ogłuchła. Ale jeśli ona czegoś z tym nie zrobi, to ogłuchniemy wszyscy! Na litość boską! Cisza!”

Godzina 15.30

“Zdrętwiały mi pośladki od tego siedzenia. Jeśli zaraz się nie zatrzymamy to zacznę krzyczeć!”

Godzina 16.05

“Jak oni to robią? Ja siedzę na swoich czterech literach już od dobrych dwóch godzin i ledwo czuję własną dupę, a oni liżą się od kiedy ich zobaczyłam pierwszy raz i nadal im się nie znudziło. A może oni się skleili? Może ona jest nawiedzoną zjadaczką kleju, on ją pocałował i tak już im zostanie na zawsze? A może to on ugryzł ją w język, a teraz nie chce puścić, a ona wstydzi się krzyknąć? Poza tym, chyba trudno wydzierać się z własnym jęzorem gryzionym przez innego gościa? A może oni wcale nie są małżeństwem? Może robią tak bo są poszukiwani listem gończym i zasłaniają się własnymi twarzami, żeby nikt ich nie rozpoznał? A na najbliższym przystanku wysiądą i zwieją z kupą kasy schowaną w plecakach? Boże, co ja wygaduję, jak się nie zatrzymamy na siku, to zwariuję! Siku!!!”

Godzina 17.15

“Nareszcie mogę spokojnie się wysikać! To nic, że stałam w kolejce do kibla piętnaście minut o mały włos nie robiąc tego w majtki. Ciekawe, dlaczego kolejka do męskiej toalety zmniejszyła się tak szybko? Może sikali we trzech do jednego pisuaru?”

Godzina 18.00

“Puścili nam film. Nawet niezły. O babce, która w Toskanii znalazła swój dom. Teraz urządzają jej go jacyś polscy robotnicy. Na Polaków to oni mi nie wyglądają ale dzięki nim zapomniałam, o tym, że stado dzikich mrówek zżera właśnie moje ogromne poślady. A że są to poślady wielkości dwóch tortownic, to mają co zżerać i zajmie im to jeszcze jakieś dziesięć godzin. Po prostu super!”

Godzina 20.00

“Film się skończył. Zakończenie dość dobre i nie ukrywam, że nawet zazdroszczę tej babce. Znalazła miłość we Włoszech. Dziwne, jeszcze parę godzin temu też miałam taką nadzieję, ale widząc jak Andrzej zabawia rozmową jakąś kudłatą larwę, robi mi się niedobrze.”

Godzina 21.00

“Przecież ja tu umrę w tym autobusie! Wykonam tu zaraz takie zejście śmiertelne, że wszyscy się zdziwią. Dziadek po prawej chrapie jak dziki, a laska po lewej tak się rozwaliła na swoim siedzeniu, że prawie mnie staranowała i jak nie wróci na swoje miejsce, to skopię ją po kostce.”

Godzina 21.30

“Nareszcie pozbyłam się tej śpiącej Wiewiórki z mojego siedzenia. Udawałam, że śpię i walnęłam ją z biodra na tyle mocno, że wpadła z powrotem w swoje siedzenie jak kowboj w siodło. A jednak jestem sprytna.”

Godzina 21.40

“Czy ja mam wytatuowane na czole ‘Połóż się na mnie’? Babcia z prawej zasnęła tak mocno, że zaczyna się osuwać na moje ramię a ja nie mam sumienia jej budzić i mówić tego wszystkiego. Muszę coś wymyślić.”

Godzina 21.45

“Babcia nieaktualna. Autokar skręcał i jakieś tam prawo fizyki spowodowało, że babcia sama spadła na ramię swojego dziadka. No to teraz można iść spać.”

Godzina 23.00

“Kolejna przerwa. Nareszcie można rozprostować nogi. Chodzę wkoło autobusu jak zaklęta. Aż mi się w głowie zakręciło, a wszyscy palacze stojący dwa metry ode mnie wzięli mnie za wariatkę.”

Godzina 23.30

“Nie mogę spać. Na serio. Dobijają mnie te wszystkie pomrukiwania, chrapania, światła samochodów mijanych na autostradzie, dźwięki dobiegające zewsząd. Masakra!”

Godzina 3.00

“Obudzili mnie na przerwę. Ponoć strasznie mocno spałam i coś mówiłam przez sen. Bzdura! Ja nigdy nie mówię przez sen! A już na pewno nie w towarzystwie tych ludzi. Poza tym jak mogli coś słyszeć, skoro wszyscy chrapali tak głośno, że nie słyszałam własnych myśli?”

Godzina 3.45

“Boże, dopiero za piętnaście czwarta. A gdzie tu do rana? Przecież to jakiś horror jest. Ja mam urlop, mam wypoczywać a nie męczyć się w jakimś autobusie z pięćdziesięcioma wariatami! Może spróbuję zasnąć, to się jakoś uspokoję!”

Godzina 3.47

“No nie! Piętnaście minut temu patrzyłam na zegarek, była za piętnaście czwarta! Ten cholerny zegarek jest zepsuty! Albo chodzi minutę do przodu, pięć w tył!”

Godzina 4.20

“Spałam całe pół godziny. Chyba spróbuję zdrzemnąć się jeszcze. Spokój, cisza ... A właśnie cisza. Dziadek z babcią chyba poumierali! Właśnie sobie przypomniałam, że nie słyszałam ich chrapania od jakichś dwóch godzin. Jednak żyją. Dziadek właśnie chrząknął coś pod nosem a babcia pomlaskała uroczo.”

Godzina 6.00

“Pani Przewodniczka z bólem w głosie, a może to było niewyspanie, sama nie wiem, obudziła wszystkich słowami ‘Buongiorno’, co rzekomo oznacza dzień dobry. Ale dziwne, że na pytanie, jak jest ‘do widzenia’ odpowiedziała tymi samymi słowami. Ponoć Włosi uważają, że zawsze jest dobra pora na to, by życzyć sobie miłego dnia. Ale mniejsza z tym. Pani Klaudia zaproponowała nam byśmy, skoro jesteśmy już we Włoszech, spróbowali zacząć dzień jak typowi Włosi. Od espresso i cornetto. No, to ok.. Ma rację! Nie po to jechałam tyle kilometrów, żeby teraz zapychać żołądek zwykłą parzochą i bułką z dżemem.

Podali nam to espresso i tego rogalika oraz szklankę wody. Zjadłam rogala popijając wodą, kawę zostawiłam sobie na deser. W końcu nie można pić kawy na pusty żołądek, prawda?

Co oni mi podali? Smołę zamiast kawy? Piłam kiedyś espresso u nas w Polsce, ale za żadne skarby nie przypominało to tego co mam teraz przed sobą. No normalnie smoła. Włoch zza baru coś do mnie mówi. Pokazuje coś, podaje drugą szklankę wody. ładnie się uśmiecham i nic nie rozumiem. Starałam się sprawiać wrażenie rozumiejącej ale chyba kiepsko mi szło, bo podeszła Klaudia i zaczęła mi tłumaczyć jego krzykliwą paplaninę. Zrobiłam jak mi kazano i muszę przyznać, że ta włoska kawa, nie jest wcale taka zła, ale też nie podniecałabym się tym smakiem jak ci wszyscy Włosi.

Wróciłam do autobusu dziwnie pobudzona. Ale to dobrze, chociaż nie będzie mi się chciało spać!”

Godzina 7.00

“Boże, ja zaraz się przekręcę! No może nie jest tak źle, ale nie powinnam chyba tak szybko kończyć tej kawy. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi, mam jakieś dziwne dreszcze, zimny pot spływa mi po plecach i szumi mi w głowie. Co się ze mną dzieje? Spoglądam na ludzi w autokarze. Wszyscy wyglądają jak po zażyciu jakichś prochów! Wielkie oczy, zarumienione twarze i dziwnie radosne uśmiechy. Widocznie kawa zaczyna działać.”
www.amor-roma-amor.blogspot.com

11
Zajrzyj proszę do regulaminu.

Tak jest jeden fajny punkt.

Nie wrzucamy więcej niż jeden tekst na tydzień.

Zamykam.

Tymczasowo oczywiście.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

13
Przeczytałem prolog i pierwszy rozdział.

Rewelacji nie ma.



Sporo brakujących przecinków.

Jeszcze więcej powtórzeń. W sumie to strasznie dużo ich. Rzecz godna napiętnowania.

Co jakiś dziwny szyk zdania.

Historia raczej nie zachęcająca rzeszy do czytania. Może jakąś grupkę. Chyba.

Nie należę do niej.



Od początku jednak.



Sytuacja z telefonem wydaje mi się nieco przerysowana. Słyszy melodię telefonu, ale nie wie, że dobiega do jej uszy akurat z miejsca, w którym go schowała. Nie słyszy, że to "ona" gra? Dopiero wibracja sprawia, że przypomina sobie gdzie ma telefon? Dziwne.


Zacisnęła telefon mocno w pięści i próbując wyrazić zwój gniew w bardzo spokojny sposób, przez zaciśnięte zęby wycedziła:
W obie pięści? Może to była stopa, jesteś pewien? Poza tym jak można zacisnąć telefon w pięści? Pięść to mocno zaciśnięta dłoń. Widzisz paradoks? Poza tym powtarzasz się.


Ciśnienie oscylowało gdzieś na granicy 350/270
Nie jestem lekarzem, więc spytam z ciekawości: jest to możliwe? Nie spowodowałoby to udaru czy czegoś takiego?


sama nie wiedziała czy w ten sposób chciała wyrazić swój gniew czy bezsilność. Rzuciła telefonem przed siebie i siadając na podłodze zaczęła płakać. Nie trwało to jednak długo. Po krótkiej chwili
Dopiero co wyrażała swój gniew. W sumie to czyj gniew mogłaby wyrazić? Swojego przyszłego męża? I szybko się pozbierała. Jakoś tak... sztucznie. Krokodyle łzy?


welon leżący na fotelu obok. Przepiękny welon,


Powtarzasz się do bólu.


Ogromny, dwuwarstwowy


Nie wydaje mi się żeby to był ogromny tort.


wiązałoby się pewnie ze złamaniem przepisów przeciwpożarowych, więc pewnie dlatego tylko dziesięć. Klara nie przejmowała się tym. Dzisiaj są jej urodziny, a ona jest sama. Myślała, że chociaż jej przyjaciółki się pojawią, ale pewnie zapomniały.


Pewnie, by się wiązało, ale pewnie tak nie jest. Pewnie mówisz prawdę. Pewnie tak.

Psujesz w tym fragmencie to co wydaje się przez cały wcześniejszy fragment. Narrator wie wszystko, a tutaj mówi, że coś pewnie tak jest. Nie jest tego pewien. źle to wróży.


- No to kochaniutka: zdrówka, bo tego nigdy za wiele. - po tym toaście Klara opróżniła kieliszek szampana.
Szampana pić jak wódkę? Toż to zbrodnia. Podobno.


tego jednego jedynego!, bo jak tak


Można tak?


: “Nie skończę w jakimś...
Tutaj otwierasz cudzysłów, ale go nie zamykasz, Chyba, że mi umknęło. Niezbyt to estetyczne.



Dalej już skakałem wzrokiem.

Historia jest według mnie na czasie. Tak samo bezuczuciowa jak plastikowe społeczeństwo. Powiedziałbym, że przypomina mi telenowele, ale nie oglądam więc ciężko mi wypowiadać takie sądy.

Wszystko jest szablonowe i proste. Białe jest białe, czarne jest czarne.

Każdy krok bohaterki można przewidzieć. Jeżeli tak jest to po co czytać?

Jeśli takie teraz powstają romanse to ja nie jestem romantyczny. Chociaż wróć, to jest "całkiem kobieca komedia"? Nie jestem kobietą, może dlatego do mnie nie trafiła. Nie wiem.



Dalej nie czytam.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

14
ROZDZIAł TRZECI,

czyli jak Klara próbuje znaleźć swoje miejsce na ziemi ...





To miały być najwspanialsze wakacje w życiu Klary. I mimo, iż po nocy spędzonej w autobusie Klarze wcale nie wydawało się, że może być pięknie, to teraz zmieniła zdanie całkowicie. Krajobrazy za oknem od około stu kilometrów wcale się nie zmieniały. Ciągle towarzyszyły im małe, wyglądające na niezwykle wiekowe winnice. Ich odrapane i rozpadające się ściany nie szpeciły ich ani trochę, a tylko dodawały uroku. Czas działał na ich korzyść. “Tu musi działać ta sama niesamowita siła, która sprawia, że wino z wiekiem nabiera piękniejszego bukietu. Tak samo te urocze miejsca, z których owo wino pochodzi, im starsze tym piękniejsze“, pomyślała. Klara przyglądając się tym krajobrazom zrozumiała, że im starszy budynek, tym starsze winogrona, starsza tradycja i jeszcze starsze zwyczaje. To te winnice mijane w drodze są najwspanialszym świadkiem historii tego miejsca. Przecież w kraju gdzie wino pijane jest na co dzień, dużą część poświęcano na rytuał produkcji wina. Klara wyobrażała sobie jak całe rodziny zbierały się jednego dnia i starannie wykonywały wszystkie prace niezbędne do wyprodukowania tego wspaniałego trunku. Widziała wielopokoleniową familię, skupioną na wrzucaniu całych kiści owoców do wiklinowych koszy, słyszała śmiech kobiet, krzyki mężczyzn i piski dzieci bawiących się między rzędami krzewów winogron. Czuła ten piekący twarz upał, powietrze przesiąknięte zapachem świeżych owoców, smak mięsistych, fioletowych kulek winogron podjadanych po kryjomu. Była tam, wśród tych ludzi i chciała tam zostać na zawsze.

Z tych rozmyślań wyrwał ją głos Klaudii, przewodniczki, która poinformowała, że za mniej więcej pół godziny dojadą do hotelu, gdzie będzie można odświeżyć się i rozpakować i pospacerować po mieście, gdyż cały dzisiejszy dzień poświęcony jest na zebranie sił przed jutrzejszym napiętym planem zwiedzania. Klaudia przedstawiła im w skrócie historię miasta, w którym spędzą najbliższe dni. Fiuggi, bo o tę miejscowość chodziło, znana jest między innymi z wód uzdrowiskowych i ogromnej ilości drzew kasztanowych oplatających całe miasteczko. A nazwa tej miejscowości położonej w regionie Lacjum pochodzi od słowa “fluvius”, co oznacza rzekę.

Kiedy w hotelu Klarze wręczono klucz do pokoju, przez chwilę była najszczęśliwsza osobą w całej okolicy. Klucz, który trzymała w ręku, był obietnicą spełnienia jej podstawowej potrzeby w tej chwili. Prysznic. O tym teraz marzyła. O długiej, odprężającej kąpieli. Po trudach związanych z dotarciem tutaj uważała, że taka nagroda jak najbardziej jej się należy.

Po półgodzinnym prysznicu Klara czuła, że każdy mięsień jej ciała jest maksymalnie zrelaksowany. Zniknęło zmęczenie ustępując miejsca ekscytacji i podnieceniu. Wyciągnęła z walizki dżinsy i bluzkę na ramiączkach. Cieszyła się, że zabrała tak dużo letnich ubrań. Po krótkim namyśle, lekka zielona bluzka został zakwalifikowana jako zbyt śmiała i dużo odsłaniająca i została zamieniona na zwykły, biały t-shirt. Klara wstydziła się swoich, jak to określała, ramion niczym skrzydła nietoperza. A kiedy Karolina, która jak zwykle reagowała w takich sytuacjach, mówiła jej że jej ramiona nie przypominają skrzydeł nietoperza, ta zaraz mówiła, że i owszem, pomyliła się, bo gdyby nietoperze miały tak spasione skrzydła, to umarłyby śmiercią głodową, bo nie byłyby w stanie wzbić się w powietrze w poszukiwaniu jedzenia.

Kiedy już Klara odświeżyła się i ubrała, spakowała do torebki błyszczyk, portfel i aparat i ruszyła na miasto. Zachęcona opowieściami Klaudii o pięknie tejże miejscowości postanowiła przekonać się o tym na własną rękę. Spacerując po wąskich uliczkach można poczuć dość klaustrofobiczną atmosferę tego miejsca. Wysokie ściany budynków rozmieszczonych dość gęsto, porośniętych bluszczem, bez większego dostępu promieni słonecznych sprawiało wrażenie miejsca cichego i spokojnego. Ale w końcu jest koniec września. Po sezonie.

Wzrok Klary przyciągnęła maja kafejka tuż przy jednej z wąskich uliczek. Postanowiła wejść i spróbować lokalnych smakołyków. Szybko przypomniała sobie obietnicę diety złożoną kilka dni wcześniej, ale w końcu jest na wakacjach i nie będzie sobie żałowała niczego. Poza tym, kuchnia śródziemnomorska jest najzdrowsza na świecie więc można przyjąć, że Klara spełnia poniekąd słowo dane samej sobie - zaczyna po prostu zdrowo się odżywiać. A skoro zdrowe odżywianie to sałatki. A skoro sałatka to nie może być inna jak tylko Caprese. I może nie jest to specjalność lokalna, ale tylko tę nazwę Klara umiała poprawnie przeczytać z karty.

Rozkoszując się wspaniałym powietrzem nasączonym słońcem jak gąbka wodą, Klara popijała białe wino i oczekiwała na swoje zamówienie. Po chwili pojawił się kelner z półmiskiem wypełnionym pomidorami, mozzarellą i bazylią. Pierwszy kęs wprowadził Klarę w iście błogi stan. Poczuła na języku słodycz pomidora, tak czerwonego jak zachodzące słońce, w którym dojrzewał, oplecioną lekkim, słonawym smakiem sera, białym jak morski piasek a wszystko to zwieńczał cudownie ziołowy smak bazylii tak zielonej, jak tylko zielone mogą być liście wygrzanych w słońcu winogron. Winogron tak delikatnych, że wino, którym Klara popijała sałatkę zamykało tę feerię smaków w lekkiej bańce, która pękając mieszała owe smaki ze sobą i doprowadzała podniebienie do stanu rozkoszy porównywalnej jedynie ze szczytowaniem.

Kiedy Klara otrząsnęła się po swoich kulinarnych doznaniach, dopiła wino i ruszyła dalej w swoją wędrówkę. Zatrzymała się przy pobliskim kiosku i zakupiła magazyn o modzie, nazywany przez wszystkich biblią mody. Oczywiście nie zrozumiałaby pewnie z niego ani słowa, gdyby zabrała się za czytanie, ale nie o słowa jej tu chodziło. Chciała poczuć się jak prawdziwa kobieta na wakacjach. Miała zamiar odwiedzić jakiś sklep i kupić sobie coś, czym mogłaby się pochwalić przyjaciółkom w Polsce. Coś stylowego, szałowego i olśniewającego. Coś, czego w swojej szafie nigdy nie miała. Bo pomimo dużego zainteresowania modą, Klara rzadko wybierała ubrania odważne i kolorowe. Czerń i wszelkie jej odcienie królowały w garderobie Klary. Powód? Czerwona spódnica jest za seksowna, intensywnie zielona bluzka zbyt śmiała, a złote wysokie szpilki za bardzo zdzirowate, I tak bez końca. A to właśnie ta niepewność własnego ciała powodowała, że pomimo znajomości w temacie nowych trendów, Klara wyglądała jak przebrana za Kopciuszka przed transformacją w stylową księżniczkę.

Nagle, gdy płaciła za magazyn, usłyszała ciche pomiaukiwanie. Nie miała pojęcia skąd ono dochodzi, ale uznała, że trzeba to sprawdzić. Kiedy stanęła przed dość wysokimi schodami zobaczyła na ich szczycie przepięknego, rudego kotka. Siedział obok wielkiej, glinianej donicy z kwiatami i wpatrywał swoje błyszczące oczy w Klarę. “Kici, kici ...”, zawołała, ale kot nie zdradzał najmniejszych oznak zainteresowania. “Dziwne. Niby miauczą tak samo jak nasze koty ale po naszemu już nic nie rozumieją.” Przez chwilę zastanawiała się jak Włosi mogą wołać na swoje koty, ale nie przyszło jej do głowy nic sensownego.

Klara wyciągnęła powoli aparat i cyknęła przeuroczemu kociakowi zdjęcie. Zbliżyła się trochę w celu uzyskania lepszego ujęcia ale ruda kicia zignorowała ją i demonstracyjnie podniosła swoje cztery litery ze schodów i dostojnym krokiem obeszła donicę i zniknęła za rogiem.

“Nie ze mną te sztuczki rudy kocurze!” zaklęła w duchu. Ruszyła po schodem podążając za kotem. Kiedy wyjrzała zza rogu okazało się, że w tym labiryncie jest jeszcze jedna, jeszcze węższa uliczka. I do jednej z dwóch bram próbowało wejść sprytne kocisko. Drapało w drzwi, co raz spoglądając na Klarę dając jej tym samym do zrozumienia, że jedynym powodem ich spotkania jest pomoc w dostaniu się do środka. Klara uśmiechnęła się, wzięła kota na ręce i już miała złapać za klamkę , kiedy drzwi się otworzyły a z bramy wyszedł młody mężczyzna. Jego ciemne włosy, oliwkowa cera i błyszczące oczy zdradzały, że pewnie jest jednym z tutejszych tubylców. Paplanina w języku włoskim, jaką zalał Klarę upewniła ją tylko w przekonaniu, że na 100% tubylec. Ale nie byle jaki! Wysoki, niesamowicie przystojny i ten śmiech. Klara słuchała jego słów marząc, by była to pieśń śpiewana przez niego na jej cześć. Nie zauważyła nawet kiedy zabrał jej kota z rąk. Wpatrzona w jego cudne oczy usłyszała tylko głośne “Grazie di cuore!” i nie wiedząc zupełnie co to oznacza patrzyła jak zbiega po schodach i znika za budynkiem.

Chwilę jeszcze stała w oszołomieniu. W końcu pomyślała “Ogarnij się kobieto! Za wysokie progi ...”. Wzięła głęboki oddech i postanowiła wrócić do hotelu. Za dużo wrażeń jak na pierwszy dzień.

W drodze powrotnej wiele miejsc wydało się Klarze wartych sfotografowania. Wąskie uliczki, kwiaty przed wejściem do domu w dużych donicach, stare metalowe krzesła ustawione w słońcu za jednym z budynków, malutkie doniczki z kwiatami porozwieszane w nieładzie na ścianach domostw i przede wszystkim krajobrazy dookoła miasteczka. I to właśnie te małe, niepozorne i zwykłe miejsca dały jej do zrozumienia, że gdyby kiedyś, z niewyjaśnionych przyczyn musiała wyprowadzić się ze swojego mieszkania i zacząć wszystko od nowa, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że padłoby na to miejsce. Ze względu na klimat, urok i atmosferę. Ze względu na wszystko. Bo wszystko było tu tak zwykłe, że aż nadzwyczajne. Klara poczuła, że wtapia się, z każdym krokiem coraz bardziej wchłania w to miejsce. Czuła się silna i jednocześnie onieśmielona. Miała wrażenie, że nie zasłużyła na to wszystko. Dopiero teraz doceniła wartość prezentu od przyjaciółek.

Dalszą drogę do hotelu przebyła ze spuszczoną głową i wzrokiem wlepionym w kostkę brukową. Nie chciała podnosić oczu, bo bała się, że zaraz spotka kogoś, kto krzyknie do niej “Dolce vita!”. A na to nie była gotowa.

Siedząc w pokoju na starannie pościelonym łóżku, Klara przeglądała zakupioną gazetę. Mijała szybko artykuły o zapewne poważnej tematyce, ale dla zupełnego laika w sprawach języka włoskiego, nie mających większego znaczenia. Szybko dotarła do sesji zdjęciowych. Kolorowych, pięknych, urzekających. Na jednych zdjęciach modelki pozowały na tle jakichś futurystycznych malowideł, na innych wylegiwały się w powłóczystych kreacjach na plaży, a na jeszcze innych pozowały w śmiesznych pozach prezentując różnego kroju czarne garsonki. Punktem wspólnym wszystkich tych sesji były piękne i przede wszystkim szczupłe modelki. Na chwilę Klara zatrzymała swój wzrok na jednej z nich. Podziwiała jej kształty, nazwane przez świat współczesny, idealnymi. Poczuła się źle w swoim ciele, nie po raz pierwszy zresztą. Westchnęła tylko, przewróciła szybko stronę i oniemiała. Sesja, jaką zobaczyła, zaskoczyła ją całkowicie.

Kobieta przestawiona na zdjęciach nie odpowiadała w żaden sposób standardom piękna przestrzeganych w magazynach takich jak to. Modelka, piękna brunetka o wyrazistym spojrzeniu, siedziała w przydrożnej kafejce i popijała cappucino. Piękne czarno-białe zdjęcia nadawały fotkom dodatkowej głębi. Ale nie artyzm był tu najważniejszy. Powodem, dla którego Klara nie mogła nacieszyć się tymi zdjęciami były kształty modelki. Wyraźnie zaokrąglone biodra, delikatne pyzy na policzkach i obszerniejsze piersi powodowały, że Klara chciała identyfikować się z tą kobietą. Jednak szybko stwierdziła, że to niemożliwe. “Nigdy nie będę tak powabna i seksowna jak ona. Nie ma szans.” - pomyślała. “A już na pewno nie będę tak odważna jak ona!” Klara próbowała przeczytać podpisy pod zdjęciami, jednak nazwisko fotografa, Vedelezza, niewiele jej mówiło i dała sobie spokój z dalszą lekturą.

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. To Andrzej zaopatrzony w butelkę wina i kieliszki proponował swoje towarzystwo.

- Nie masz nic przeciwko. Bo jeśli nie masz ochoty to nie będę się narzucał - proponował.

Pomimo lekkich oporów spowodowanych nagłym przypływem widoku Andrzeja zabawiającego rozmową sąsiadkę w autokarze, Klara zaprosiła go do środka.

- Pomyślałem, że możemy napić się za, na przykład szczęśliwą podróż. Za to, że dotarliśmy tu cali i w jednym kawałku. Co ty na to? - mówił, walcząc z korkiem.

- Myślę, że po pierwsze: za to powinniśmy podziękować naszym kierowcom, a po drugie to wcale nie uważam tej podróży za udaną, ale ...

- No co ty? Aż tak źle?

- Ale dzisiejszy dzień wynagrodził mi już wszystkie trudy.

- A jeśli mogę spytać, to co robiłaś zaraz po przyjeździe, bo zniknęłaś mi z pola widzenia na dłuższy czas?

- Zwiedzałam miasto. Piękne! - na dowód Klara wyciągnęła cyfrówkę i pokazała Andrzejowi zdjęcia. Oglądał je z dużym zaciekawieniem.

- Masz talent. Naprawdę. To sztuka zobaczyć piękno tam, gdzie inni widzą tylko stare doniczki i zardzewiałe krzesła.

- Dziękuję, ale to nic takiego. - nagłe pochwały trochę ją speszyły - A ty co robiłeś?

- Myślałem o tobie? - a ta odpowiedź wywołała już szczyt speszenia o ile takowy szczyt jest. - Nalał wina do kieliszka i podał Klarze.

Obydwoje zachowali się jak zawodowi znawcy wina, mimo iż żadne tak naprawdę nie miało o tym bladego pojęcia. Powąchali wino, sprawdzili barwę a następnie skosztowali.

- Hmm ... Uwielbiam czerwone wytrawne. - mruknęła Klara.

- Wiedziałem, że ci posmakuje. Wybierałem je z myślą o tobie.

“Co on nagle taki czuły się zrobił? Będzie coś chciał, czy co? Na pewno mu się chce. Ale nie ze mną te sztuczki. Wino ok., rozmowa ok., seks nie ok.. Ustalone, zatwierdzone!”

Dalsza rozmowa przebiegła bez żadnych komplikacji. Klara upewniła się, że w zamiarach Andrzeja nie ma żadnych podtekstów, żadnych ukrytych zachcianek. Przyglądała się mu uważnie kiedy pił wino. Podobało jej się jak delikatnie trzyma kieliszek, jak się uśmiecha kiedy ona mówi coś zabawnego, jak nie zwraca uwagi na niektóre jej żałosne komentarze, jak potrafi ją pocieszyć kiedy zaczyna narzekać na samą siebie, jak na nią patrzy. Znała go zaledwie od dwóch dni, spędziła z tym facetem zaledwie dwie godziny swojego życia, a miała wrażenie, że zna go od dawna. Nie poczuła jeszcze tego czegoś, tych motyli czy co tam lata po brzuchu, ale czuła się swobodnie, jak z przyjacielem. Po prostu dobrze.

Dokończyli wino umawiając się, że wspólnie zejdą na śniadanie. Andrzej pożegnał Klarę pocałunkiem w policzek. Odwzajemniony zresztą. Drzwi się zamknęły i nastała cisza w trakcie której Klara rozpoczęła długotrwały proces myśleniowy nad tym co właśnie miało miejsce w tym pokoju.

“Przyniósł wino, prawił komplementy, uśmiechał się cały czas, był miły i wspierający. I nic nie chciał! Nie chciał namiętnego ściskania, czułych pocałunków i gorącego seksu do białego rana! Więc albo jakiś nie ten tego, albo się zakochał! Ale nie wyczułam żadnych sygnałów przemawiających za pierwszą opcją więc pozostaje to drugie. Ale to niemożliwe. Nie miał prawa! Jak on to sobie wyobraża? że spije mnie raz i będę cała jego? To wykluczone, przecież ja nie mogę! Nie mogę się podobać, nie mogę i już! A już na pewno nie takiemu facetowi. Za wysokie progi ...”

I tak przez większą część wieczoru ...





P.S. Mam świdomość własnych niedociągnięć typowo technicznych więc proszę tylko o ocenę merytoryczną ...
www.amor-roma-amor.blogspot.com

15
Wigilia inna niż wszystkie ...



Trzy, odsztafirowane do granic przesadności, przyjaciółki stały na ganku niewielkiego bliźniaka.

- Dobrze, że dopytałaś tego Krzyśka o adres, bo pewnie nigdy byśmy tu nie trafiły. - podziękowała Klara.

- A tak w ogóle to co wyście sobie tak w oczka patrzyli? - dopytywała się Karolina i wraz z Klarą wbiły swój wzrok w przyjaciółkę.

- Przestańcie.- broniła się lekko zawstydzona Nina - To tylko samotny, zadbany, dobrze ubrany i przystojny mężczyzna, który po prostu wpadł mi w oko i tyle?

- Oh! My! God! - krzyknęła Klara.

- Ktoś tu się zakochał! - wtórowała jej podniecona jak pensjonarka Karolina.

- To, że na jego widok zmiękły mi kolana, miałam perwersyjną fantazję erotyczną z nim w roli głównej, a potem szukałam jakiś pięknych imion dla naszych uroczych bliźniaków, nie znaczy wcale, że się zakochałam. - oświadczyła zimno, poprawiając kołnierz płaszcza.

- Ok., ale może zanim przedstawisz przyszłemu mężowi swoją macicę, zapukasz do drzwi, bo ja tu zaraz zamarznę! I moja macica też! - wycedziła Karolina przez zaciśnięte usta.

- Hej, laski! - Klara przywołała swoje przyjaciółki do porządku - Pamiętajcie, że Maria to nie tylko znajoma z Włoch, ale również bliska mi osoba, bliższa niż moja matka. Dlatego zależy mi na tym spotkaniu tak bardzo. - zapukała lekko do drzwi - Aha, ustalmy jeszcze jedno: nie upijamy się, trzymamy się razem, a już na pewno nie pokazujemy mężczyznom swoich macic. Zrozumiano? - Klara zapukała ponownie

- Ok., dotarło.- powiedziała od niechcenia Nina.

- Zapukaj mocniej, nie mam zamiaru stać tu do północy! - ponagliła Klarę Karolina.

- Nie chcę wyjść na jakąś dziewkę z plebsu, co wali do drzwi pięścią jak młotem! - wrzasnęła Klara.

- Ale jak będziesz to robiła jak omdlała panna z wyższych sfer to umrzemy z głodu na tym ganku, a potem zamarzniemy i znajdą nas dopiero po roztopach w marcu! A w lutym mam ważną konferencję i nie może mnie zabraknąć więc albo więcej życia przy pukaniu do tych pieprzonych drzwi albo zwijam się z moją przemarzniętą macicą do domu!. - powiedziała sina z zimna, Karolina.

- Ja to załatwię! - Nina podniosła głos, podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek po lewej stronie - Zrobione! - powiedziała zupełnie bez żadnych emocji.

Rozległ się głośny dźwięk, który podziałał na dziewczyny jak sygnał do startu dla maratończyków. Zaczęły pośpiesznie poprawiać włosy, płaszcze i makijaże. Choć każda robiła to w różnej kolejności.

- Aha, jeszcze jedno: nie przeklinamy! - rzuciła szeptem Klara.

- Tak jest siostro przełożona! - przytknęła Nina.

I kiedy już w końcu otwarto im drzwi, na widok mężczyzny stojącego w progu, Klara wyrzuciła z siebie ciche:

- O żesz kurwa!



***



Klara siedziała oszołomiona w salonie, którego pewnie nikt nigdy nie urządzał, jednak styl ten można by nazwać rustykalnym. Myślała jak przeprosić Stefano, siedzącego w fotelu obok, za zajście na ganku. A że jak na razie nie wymyśliła niczego konkretne, rzeczowego i nadającego się do powiedzenia na głos, siedziała cicho na wysłużonym fotelu ze wzrokiem wbitym w podłogę.

Karolina natomiast raczyła się bez umiaru winem podanym jako aperitif. Jednakże biorąc pod uwagę, że rozmową zabawiał ją Marcin, naśladujący Madonnę z teledysku “Vougue”, aperitif zapewne będzie daniem pierwszym, drugim i deserem.

Nina siedziała na kanapie wpatrzona w oczy Krzysztofa, prowadząc niezobowiązującą rozmowę o następstwach kryzysu gospodarczego, o którym nawiasem mówiąc, miała pojęcie równie dobre jak o wskaźnikach na giełdzie japońskiej. Uśmiechała się przy tym jak gej napalony na Brada Pita, tylko że nie śliniła się tak bardzo.

W salonie obecne również były najmłodsze latorośle rodzinnego klanu, bawiące się zabawkami tuż obok choinki, robiąc przy tym wiele hałasu. Może i dobrze. Przynajmniej nie docierały do Klary piskliwe wyznania Marcina i płytkie wypowiedzi Niny, ogłupionej widokiem przystojnego mężczyzny.

Do pokoju weszła uśmiechnięta Maria w towarzystwie Roberta i powiedziała:

- No kochani ...

- Już pędzę. Ależ jestem głodna! - poderwała się Karolina zabierając ze sobą swój kieliszek.

- Kolacja gotowa! Zapraszam do jadalni. - dokończył Robert.

- Mnie nie musicie namawiać. Padam z głodu! - Klara poderwała się równie szybko i pognała za przyjaciółką.

- Krzysiu, może dołączycie do nas w jadalni? - zapytała Maria z zawadiackim błyskiem w oku.

- Hę? - bąknął wyrwany z kontekstu Krzysztof a Nina zachichotała jakby Maria opowiedziała jakiś śmieszny dowcip.

Suto zastawiony stół, podziałał na całą rodzinę i zaproszonych gości, jak magnes. I nie było się czemu dziwić - Maria dała upust swojej kulinarnej fantazji przyrządzając prawdziwą ucztę.

Pomiędzy kolejnymi kęsami jagnięcej pieczeni z pomidorami, Klara z radością przyglądała się całej rodzinie.

- Zawsze mam problem z decyzją. - powiedział Marcin, zwracając się do Karoliny takim tonem jakby podjęcie wyboru było dla niego ogromnym wysiłkiem.

- Mianowicie? - zapytała Karolina dolewając wina do kieliszka.

- Każdy wie, że nie powinno łączyć się białka z węglowodanami... - kiedy Karolina to usłyszała zmarszczyła się nieco jakby chciała spytać: “Ale o co chodzi?” - Ale kiedy widzę te piękne, idealnie rumiane, dane nam przez szatana na pokuszenie, fantastyczne pieczone ziemniaczki, po prostu nie mogę przestać myśleć o tym, jak wspaniale by smakowały z rewelacyjną pieczenią cioci Marii.

- Proszę, nie żałuj sobie.- Karolina wyciągnęła w stronę Marcina półmisek pełen ziemniaków.

- Na ciało Grażyny Torbickiej! - oburzył się nie na żarty, (pomimo, iż wyglądał komicznie) - Chcesz żebym wyglądał jak Ryszard Kalisz?

- Nie chcesz, nie jedz! - mówiąc to nałożyła sobie słuszną porcję.

- Będziesz smażyła się w piekle za sprowadzanie mnie z drogi nazywanej “Zdrowe odżywianie” -

- Będziesz mi wdzięczny za pokazanie ci drogi “Smaczne jedzenie”.

- Zobaczymy. - powiedział nakładając sobie ziemniaka z talerza Karoliny.

- Mówiłam wyraźnie, jak nie chcesz...

- Nie namówisz mnie! - nałożył drugiego.

Karolina posłała mu śmiertelne spojrzenie i zapytała:

- Może jeszcze jednego?

- Masz dar przekonywania! - trzeci ziemniak sprytnie przefrunął na talerz Marcina. - Z resztą, jutro zaczynam nową dietę oczyszczającą więc może rzeczywiście nie ma sensu się oszczędzać. - powiedział delikatnie krojąc pieczeń na malutkie kawałeczki. - Trzy litry wody mineralnej dziennie, to nie to samo co ziemniaczki.

- A już na pewno nie takie smaczne.

Obydwoje zaczęli śmiać się głośno.

- Ale to nie zmienia faktu, że diabli będą cię obracać w piekle nad ogniem.

- I na to właśnie liczę.

Tymczasem Nina bez większego skrępowania flirtowała z Krzyśkiem. Odpuścili sobie poważne rozmowy na temat sytuacji na światowych rynkach i sytuacji na bliskim wschodzie. Tym razem nie mogli się nadziwić ile wspólnych zainteresowań ich łączy: miłość do filmów wojennych (“Ciekawe czy widziała choć jeden?“), jazda na nartach (“Pewnie nigdy nie miała ich na nogach!” ) i uzależnienie od porannego joggingu (“Zaczynam bawić się coraz lepiej!”).

Klara dostrzegła ukradkową wymianę spojrzeń pomiędzy Marią, Robertem i jego córkami. Na ich twarzach malowało się zadowolenie z powodu zainteresowania jakim Krzysztof obdarzył Ninę. Jedna z sióstr westchnęła nawet w stylu “Nareszcie”, zapewne matka.

Jednak szybko odwróciła głowę, ponieważ od kilku minut prowadziła ożywioną dyskusję ze Stefano. Zapomniała o sytuacji na ganku (wino!), zebrała się w sobie (ponownie zasługa wina) i z odwagą (to też wino) rozpoczęła od wspomnień z niezapomnianych wakacji w Rzymie. Cieszyła się z tego spotkania. Cieszyła się, że może w końcu spotkać raz jeszcze człowieka dzięki któremu uwierzyła w istnienie silnej, odważnej i pewnej siebie Klary. świadomej własnego ciała, swoich umiejętności, znającą swoją wartość. Ale najbardziej cieszyła się z faktu, że będzie mogła z nim porozmawiać nie tylko o przyjemnych wspomnieniach, ale też o tych mniej wesołych, jak na przykład o powodach rozstania na Piazza di Spagna.

Klara do dzisiaj miała wyrzuty z powodu tego co zaszło wtedy na placu. Chciała by Stefano zrozumiał. By mógł ją zrozumieć i jeśli ma jakiś żal, by mógł jej wybaczyć. Jednak na tak poważną rozmowę było jeszcze za wcześnie.

Kolacja mijała w prawdziwie rodzinnej atmosferze. Dzieci rozrzucały jedzenie po całym stole. Dorośli nie zapominali o uzupełnianiu szkła, rozmawiali, śmiali się i jedli. Klara przyglądała się temu zjawisku z lekkim niedowierzaniem. Nigdy nie miała podobnych świąt i nie mogła uwierzyć, że tak właśnie one wyglądają.

Po kolacji postanowiła pomóc Marii i Anecie w posprzątaniu ze stołu. Sądziła, że Karolina też będzie chciała się przyłączyć, ale ku wielkiemu zdziwieniu, poszła do salonu śpiewać kolędy.

- Połóż to w zlewie. - powiedziała Maria do Klary trzymającej stertę brudnych naczyń.

W tym czasie Aneta wyciągnęła z lodówki paterę z ciastem. Nałożyła na talerzyki po kawałku.

- Hmmm, uwielbiam sernik. - powiedziała Klara oblizując łyżeczkę. - Powiedz mi Maria, jak to się stało, że jesteś w Polsce. To niewiarygodne! Mówiłaś, że nigdy nie wsiądziesz do samolotu.

- Widzisz dziecko, po twojej wizycie u nas w domu, zdałam sobie sprawę jak bardzo tęsknię za rodziną. I tuż po twoim wyjeździe namówiłam Stefano żeby kupił bilety. I przyleciałam. To moje drugie święta w Polsce i wiesz co? Następne też tu spędzę.

- A ja już nie mogę się doczekać żeby zobaczyć Włochy. Maria zaprosiła nas do siebie na wakacje. - mówiła podekscytowana Aneta.

- A co u ciebie dziecko?

- Och, tyle się wydarzyło w ostatnim czasie, że nie wiem od czego zacząć. - i zaczęła opowiadać o wszystkim co miało miejsce w jej życiu po powrocie z Rzymu, miasta w którym się zakochała. Miasta, w którym odkryła prawdziwą siebie. Miasta, które dało jej więcej niż oczekiwała.

Skończywszy swoją zajmującą opowieść, Klara postanowiła udać się do toalety. Przez ostatnie piętnaście minut udawało jej się ignorować sygnały dawane przez pęcherz, ale powoli zaczynała czuć, że miarka się przebrała. Dosłownie.

Siedząc w toalecie, opróżniając pęcherz i doznając przy tym uczucia bliskiego orgazmowi, Klara zastanawiała się co u narzeczonego. Czuła się dziwnie myśląc o Andrzeju w takich okolicznościach, ale była to jedyna chwila spokoju jaka miała od kiedy przekroczyła próg tego domu. Przypomniała sobie wczorajszą wigilię u przyszłych teściów. Uśmiechnęła się sama do siebie i poczuła się trochę dziwnie. Coś w niej zadrżało, jakby ze strachu. Z początku nie wiedziała co spowodowało taką reakcję, ale po chwili to do niej dotarło. Szybko jednak pozbyła się owej myśl z głowy i postanowiła czym prędzej wrócić do wspólnego świętowania.

Idąc korytarzem zauważyła dwójkę juniorów i seniora, czyli Roberta drzemiącego w fotelu. Dzieci kręciły się wokół niego żwawo ze sznurem lampek w rękach. Próbowały przewiązać pradziadkowi nogi, traktując go jak choinkę. Nagle z końca korytarza Klara usłyszała cienki głosik Marcina:

- Gdzieś ty się kochana podziewała? Przegapiłaś mój występ, ale nie martw się dla ciebie zrobi to jeszcze raz!

- Już nie mogę się doczekać. - wydusiła z siebie, potrząsana przez Marcina w energicznym uścisku.

- Dzieciaki, co tam robicie? - zapytał

- Robimy z dziadka choinkę - odpowiedział młodszy.

- Tak się nie robi kochani ... - powiedział chwytając za sznur z lampkami - Przecież każdy wie, że światełka zakłada się od góry! - i obwiązał Robertowi szyję lampkami. - I nie zapomnijcie o gwieździe na czubku! - szepnął dzieciakom i zabrał Klarę do salonu.

A w salonie zabawa trwała w najlepsze. Maria wraz z córkami Roberta śpiewały właśnie “Dzisiaj w Betlejem”, Aneta rozmawiała z Karoliną, a Nina jak zwykle przyklejona do coraz bardziej zadowolonego Krzyśka.

Marcin pociągnął Klarę za rękę i kazał jej usiąść obok Anety, a on wspólnie z Karoliną rozpoczęli przedstawienie.

- Na raz, na dwa i raz dwa trzy ... Mizerna cicha, stajenka licha ... - rozbrzmiało w całym salonie. Karolina śpiewała ciszej niż Marcin, ale odstawiała za to większą szopkę. Wyrazem twarzy przypominała diwę operetkową, a Marcin nawet brzmiał jak owa diwa.

Po zakończonym występie rozbrzmiały oklaski i telefon Klary. Wyciągnęła komórkę - to Andrzej. Postanowiła odebrać i wyszła z salonu wprost na werandę.

- Hej kochanie! Słabo cię słyszę... Aha... Nie wiem, jestem z dziewczynami na kolacji... A właśnie - wyjaśniłeś wszystko z rodzicami? Aha, wpadnij do mnie jutro, dzisiaj pewnie późno wrócimy, nie ma sensu żebyś czekał. Pogadamy jutro. Pa! Ja też cię kocham... - odwróciła się i podskoczyła ze strachu. W rogu patio, oparty o barierkę, stał Stefano.

- Przepraszam nie chciałem przeszkadzać, myślałem, że jak będę cicho to mnie nie zauważysz i ...

- Nic się nie stało.- wyjąkała speszona jego obecnością.

Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Obydwoje mieli sobie wiele do powiedzenia, ale żadne nie wiedziało od czego zacząć.

- Więc ...- rozpoczął Stefano - Jesteś mężatką.

- Nie, to znaczy jeszcze nie, ja chciałam powiedzieć, że... No wiesz, oświadczył się przedwczoraj, ale jeszcze nie podjęłam decyzji.

- Gratuluję.

- Na razie jeszcze nie ma czego, ale dzięki. A ty masz kogoś?

- Nie... Praca, praca i jeszcze raz praca.

- Nadal fotografujesz?

- Tak...

- To miłe spotkać się raz jeszcze po... - głos jej zadrżał - Po tym wszystkim.

- Tak...

- Trochę tu zimno, idziemy do środka?

- Tak...

Ta rozmowa nie wydawała się już Klarze tak dziwna jak przed chwilą, bo kiedy weszli ze Stefano do salonu ich oczom ukazała się dziwna scena: Karolina ściskała się z Marcinem na oczach roześmianej rodziny.

- Frywolna z ciebie panienka! - krzyczał Marcin podskakując jak dziecko na wieść o przybyciu świętego Mikołaja.

- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo! - odpowiedziała nieco wyniośle wyraźnie wstawiona Karolina.- I pewnie nigdy się nie dowiesz!

- A to dlaczego?

- Bo... Może dlatego, że jesteś gejem?

- Ja gejem? No proszę cię. - powiedział udając, że odrzuca włosy do tyłu i robiąc urażoną minę.

Po chwili ciszy wybuchnęli głośnym śmiechem.

- Jak się domyśliłaś?- zapytał Marcin.

- Zgadywałam. No wiesz, poskładałam wszystko do kupy: mówisz jak gej, wyglądasz jak gej, pachniesz jak gej. A przy okazji: co to za zapach?

- Nowa Britney Spears.

- Fantastyczna! I taka męska. - powiedziała z sarkazmem.

“Gdybym dwie godziny temu powiedziała Karolinie, że pod koniec wieczoru będzie się ściskała z Marcinem, pewnie dostałabym obcasem w czoło. Ale chwileczkę, coś mi tu nie pasuje...”

- Gdzie jest Nina? - zapytała Klara.

- Krzysiu poszedł pokazać jej gdzie jest łazienka. Zaraz wrócą. - powiedziała uśmiechnięta Maria.

Klara usiadła na kanapie, miejsce obok niej szybko zajął Marcin. Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Jedyne o czym teraz myślała, to co oni wszyscy sobie myślą o niej i jej przyjaciółkach? Karolina w towarzystwie geja-krejzola wykonuje remixy kolęd, Nina zapoznaje Krzyśka z własną anatomią, a ona sama plecie jakieś bzdury i wywraca oczami na widok Stefano.
www.amor-roma-amor.blogspot.com
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”