Deptak [groteska (?)]

1
Ciężko znaleźć temat. I nie umiem się rozpisywać. Zatem króciutkie, ledwo jedno zdanie się kończy to już się drugie zaczyna, ale od czegoś trzeba zacząć.

Napisane szybciutko, w jeden wieczór, coby sprawdzić jak mi idzie. Konstruktywna krytyka mile widziana, ale proszę nie przesadzać z dokuczaniem mojemu brakowi talentu :wink:



***



Deptak. Deptaczek. Nieduży, zadbany, w centrum miasteczka. Elegancko wybrukowany, praktycznie rozplanowany, ciesząca oczy estetyka wykonania. W środku fontanna. Nie arcydzieło, raczej jedna z tych nowych, seryjnie produkowanych, ale i tak ładna. Zresztą, kto by zwracał uwagę. Dookoła kilka ławeczek. Solidnych, prawie przypominających drewniane. Albo kamienne. W każdym razie wyglądają na porządne. I czyste. Można siadać nie obawiając się jakichś szczególnie strasznych chorób. Dookoła kilka nieśmiało wychylających się skrawków zieleni. Raczej trawa. Bez chwastów, ciekawe kto o to zadbał. I trochę kwiatków. Wyglądają na bratki. W sumie, wszystkie miejskie kwiaty wyglądają na bratki. Taka specyfika. A drzewa – na dęby. Gdyby były iglaste, byłyby sosnami. Ale mają liście, więc są dębami. Bezdyskusyjnie. Latarnie dodają stylu. W przeciwieństwie do tych wysokich, bezdusznych reflektorów przy autostradach. Kiedy widzisz taką lampę jak ta, niejasno kojarzy ci się z dawnymi dziejami. Takimi, kiedy wszystkie ulice wyłożone były kocimi łbami. Jeździły po nich te… no… dyliżanse. W dwa konie. I wszędzie przechadzali się panowie w smokingach. I panie… W pięknych sukniach, kapeluszach, z wachlarzami… Pod tymi latarniami… Też się przechadzały. Właśnie. Chodzi o klimat. Placyk otaczają kamienice. żadnych wieżowców, broń Boże. I wszyscy inni bogowie. Same majestatycznie, epokowe budowle. A wszystkie zamieszkane przez ześwirowane staruszki. Wdowy. Mężowie poginęli na wojnie. Na wojnach. Obu. A nawet więcej ich było. Aha, i każda z nich ma kota. Albo dziesięć. Z tych okropnie śmierdzących, liniejących potworów, które za wszelką cenę starają się zedrzeć twarz każdemu, kto nie donosi im jedzenia. Ciężko zrozumieć ich pobudki. Nieważne. Wracając – skwerek. Jaki jest, każdy widzi. Przytulny. Uroczy. Swojski. Gdzie indziej całe familie spędzałyby słoneczne, niedzielne popołudnia? Zmęczeni ojcowie przesiadują całe godziny na tych kamienno – drewniano - niewiadomojakich ławeczkach. Czytują gazety. Mądre, szeleszczące, zakrywają ich całych. Jak na filmach. Klną na polityków, na sportowców („znowu przegrali, chamy jedne, jak śmieli!”) i ogólnie, na czym świat stoi. Czasami zajmują się dystrybucją łakoci dla swoich pociech. Do tego trzeba sprawiedliwej ręki. I są tacy zniecierpliwieni – w porządku, czas dla rodziny. Ale chcemy już iść do domu i napić się piwa! Są i matki. Ledwo żywe, ale i tak zawsze wyglądają na radosne i pełne energii. Niesamowite, jak one to robią. I po co, w sumie. Uganiają się wciąż za swoimi słoneczkami, misiaczkami, cukiereczkami. Szatankami wcielonymi. Wilczkami w owczej skórze. Okrutnymi tyranami. Ale cóż - każdy ma swoją rolę do spełnienia.

To właśnie deptaczek. Centrum miasta. Centrum życia.



***



- Hej, co z nim?

- Nie wiem, pewnie śpi. Albo nie żyje. Widziałem wczoraj w telewizorze martwego człowieka. Wyglądał podobnie.

Małe antychrysty. Dużo złego można o nich powiedzieć, ale spostrzegawcze jednak są. No, ale żeby zobaczyć bezwładne ciało leżące od dłuższego czasu pod ścianą jednej z kamienic (tak, tak, to te od staruszek i kotów, ale nie to jest najważniejsze) nie trzeba było posiadać szczególnych umiejętności. Ostatecznie był środek dnia. I w ogóle, idealne warunki obserwacyjne. Ludzie wręcz potykali się o bliźniego, ale dopiero te dwa bękarty go zobaczyły. Leżał sobie, ot tak. Mężczyzna w tym specyficznym wieku, w którym nie wiadomo, czy ma jeszcze 25 lat, czy już 40. Normalnie ubrany, ogolony, ostrzyżony, nie śmierdział. Nigdzie nie było blaszanej puszki na datki. Po prostu… leżał.

- Co zrobimy?

- Nie wiem, pewnie zaraz sobie pójdzie.

- Aha. Czyli?

Dziecko numer 1, bo jego imię nie jest aktualnie istotne, rozejrzało się za swoim rozmówcą – dzieckiem numer 2. To jednak było już zajęte psychicznym wykańczaniem swojej rodzicielki. Dziecko numer 1 wzruszyło ramionami i oddaliło się, w kierunku równego rządku mężczyzn odzianych w bure barwy, z twarzami zasłoniętymi wielkimi, szeleszczącymi płachtami papieru. Wszyscy mieli kapelusze.

- Tato, tato, wiesz co?!

- Mhm?

- No ale wiesz?!

- Mhm…?

Te kropki zabrzmiały zachęcająco.

- Widzieliśmy zwłoki!

- Mhm…

Te natomiast wyrażały stuprocentową aprobatę. Dziecko numer 1 w zamyśleniu ssało niesamowicie słodkiego, a przy okazji nieziemsko zdrowego cukierka o cudownie urzekającej barwie.



***



- O Boże! O święto Trójca, o Matko kochana, o św. Krzysztofie!

Statystyczna kobieta o miłej powierzchowności z trwogą chwyciła się za pierś, wydawszy wpierw dźwięk bardziej pasujący wykastrowanemu mężczyźnie. Albo kotu wrzuconemu do sokowirówki.

- Koniec świata! Pijak, bezdomny, menel, ćpun jeden! Pod moją kamienicą!

Karygodnie, doprawdy.

- Do czego to doszło! I takich jak ten utrzymują, z naszych kieszeni! Z naszych biednych kieszeni! Co do grosza wysysają, a potem to idzie na takich wyrzutków! Powinieneś się wziąć za siebie! Do kościoła iść, pracę znaleźć!…

Obiekt tychże wywodów, notabene wyglądający raczej na martwego niż bezdomnego przyznawał rację oprawczyni uprzejmym milczeniem i, być może, brakiem akcji serca.

- …A nie leżeć tutaj! śmierdzieć, miejsce zajmować, przyzwoitym obywatelom życie utrudniać! Steeeeeeeeeeefan! Zabierz mnie stąd natychmiast! Nie mogę tego dłużej znieść, wiesz, jakie mam wrażliwe jelita! Umrę kiedyś przez tych… tych… parszywych degeneratów! A ty Boże widzisz i nie grzmisz!

Rzeczony Stefan natychmiast, niczym wierny lokaj pojawił się przy swojej lubej. Otoczył jej ramiona opiekuńczym gestem, nie zapomniawszy obrzucić leżącego wystarczająco pogardliwym spojrzeniem. Musiał trzymać się etykiety, gdyby teraz podpadł… Kara byłaby prawdopodobnie nie do zniesienia. A nagroda, która mogła go czekać. Tak… Te pierogi to było coś, za co mógłby zabić… Piękne, kształtne, o idealnym farszu, którego tajemniczy skład przekazywany był z pokolenia na pokolenie od setek… tysięcy może nawet… lat. I cudownie złocista cebulka. Niebo w gębie. Pogrążony w błogich myślach Stefan powoli prowadził żonę w stronę zacisznego mieszkania.



***



- O ja cię, ale ubaw, jak w mordę strzelił!

Rechot wydobywający się z gardła chłopaka w niesamowity sposób przywodził na myśl odgłosy wydobywające się z chlewa. Jego kompan właśnie obszukiwał kieszenie leżącego pod ścianą mężczyzny.

- Ty, patrz, portfel ma!

Młodziak z entuzjazmem zabrał się do przetrząsania swojego znaleziska. Na bruk posypały się monety – nieistotne, pozwolił im potoczyć się i poginąć w zagłębieniach między kamieniami. Banknoty – niedużo, ale o wysokich nominałach, mogą się przydać. Dokumenty – do wyboru do koloru. Dowód, prawo jazdy, kilka kart kredytowych, wizytówki… Parę innych kartoników. Nieistotne.

- A żyje on chociaż?

W tym stojącym obok odezwało się sumienie. Drugi, niebywale zajęty swoją czynnością niecierpliwie wzruszył ramionami. Po chwili wstał, zostawiając rozrzuconą zawartość portfela tam, gdzie wypadła.

- Ja wiem? Chyba oddychał, co mnie to. Chodź, mamy kasę! Zabawimy się.

Oddalili się nieśpiesznie, mniej więcej po trzech krokach zapominając o całej sytuacji. Zadziwiające, że ludzie, podobnie jak żółwie czy ryby, mogą mieć tak słabo rozwiniętą pamięć krótkotrwałą.



***



Dochodziła północ. Chociaż zmrok już dawno zapadł, ostatnie postacie dopiero teraz opuszczały placyk. Ciemna masa podpierająca jeden z budynków drgnęła. Po chwili drgnęła trochę bardziej. A po następnej, z cichym, nieprzyjemnym trzaskiem zmarzniętych kości, zmieniła się w sylwetkę wysokiego, szczupłego mężczyzny. Przeciągnął się, ziewnął. Pozbierał z chodnika to, co było na tyle suche i czyste, że wciąż nadawało się do użytku. Swoją drogą, zabawne, że ludzie tak rzadko sprawdzają prawdziwość banknotów - pierwsza pocieszająca myśl przebiegła mu przez głowę tego dnia. Z cichym westchnieniem udał się przed siebie, aż zniknął z pola światła, rzucanego przez ozdobne latarnie.

2
Naprawdę napisałeś to w jeden wieczór? Fajniutkie. Chyba pierwszy raz przeczytałam tekst pisany na szybko, do którego nie muszę się czepiać.



Szok - krótkie zdania - a czytało się rewelacyjnie. Bardzo płynny, dość nastrojowy tekst z przymróżeniem oka.



Podobało mi się, jestem na tak.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

3
Hmm...



Krótkie zdania przydają się gdy chcemy opisać nieco bardziej wartką akcję. Tutaj jej nie było. Przez ten zabieg wydawało mi się, że połowa narracji to wtrącenia. Jakby osoba opowiadająca miała rozdwojenie jaźni. Jedna mówi, druga dopowiada.



Historia przypomniała mi chyba reklamę, którą widziałem na "Nocy reklamożerców". Jakaś instytucja zrobiła eksperyment. Położyła manekina w jakimś ruchliwym budynku. Oczywiście wyglądał jak leżący człowiek. I co? Nic, żadnej reakcji. Leżał tam przez dłuższy czas. Ludzie zachorowali na znieczulicę.



Przyczepiłbym się do tego czy tamtego, ale się śpieszę. Jak ty przy pisaniu tekstu.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”