Bubug, zaklęciarka, Piotrek i ja [bajka/reszta]

1
Usłyszałam za plecami ciche kroki. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam Piotrka, wlokącego się w naszą stronę z butami w garści. Był zły, co jak zwykle dało się rozpoznać po zaciśniętych pod policzkami szczękach. Rzucił się obok nas na trawę.

- I jak? - zagaił Losza, z kieszeni na piersi wyciągając fajkę.

- Nic tam nie ma - burknął mój brat. - I ty dobrze o tym wiesz.

- A co chciałeś znaleźć?

- Jak to, co? Chcę zobaczyć to samo, co ta smarkula.

- Tylko nie smar...!

- I co byś zrobił? - przerwał mi Losza. - Co byś zrobił, gdybyś spotkał zaklęciarkę?

- Nie wiem. Chyba nic.

- A ty? - Spojrzał na mnie.



Nie odezwałam się wtedy, a wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Piotrek pochrapywał w rozwieszonym pod lipą hamaku. Było gorąco. Przez otwarte okno mojego pokoju wpadał ciepły wiatr i zawijał się w firankę. Słuchając skrzypienie starego drzewa, myślałam o Loszy. Coś w środku szeptało mi cicho, że wcale nie liczył na odpowiedź.



W dniu, w którym zobaczyłam ją po raz drugi, obroniła mnie przed polnym smokiem. Piotrek pomagał tacie łatać dach podwórkowej szopy, ja z mamą sprzątałyśmy w środku. Echo dalekiego grzmotu przetoczyło się nad nami, zadzwoniło szybami i zgasło. Upuszczając wytarganą z szopy starą balię, popatrzyłyśmy z niepokojem w niebo.

- Walnęło jakoś z boku! - zawołał z góry Piotrek. - Chyba znad rzeki!

- Znad rzeki... - szepnęłam.

Popędziłam w kierunku bramki. Zabierając po drodze rower, umknęłam mamie szybciej, niż przebrzmiało jej: "A panna dokąd?".



Drugi wybuch, dużo głośniejszy niż poprzedni, zatrzymał mnie w połowie drogi. Niebo pociemniało od spłoszonych wron. Przede mną, wśród ciągnących się po linię lasu bruzd świeżo zaoranego pola migało w słońcu metalowe śmigło. Zostawiłam rower i podeszłam bliżej. W plątaninie kształtów rozpoznałam zarys beczki po ogórkach, kierownicy od motoru i gumowej taśmy; do tego mnóstwo śrubek, sprężyn wśród zardzewiałych zębatek. W zatkniętej na szczycie starej puszce po oleju, wydrążonym otworkami oczu patrzącej z góry prosto na mnie, grzechotał i poświstywał wiatr.



Cofnęłam się o dwa kroki, gdy nagle butla z piaskiem po lewej obróciła się do góry dnem. Zawirowały zębate koła. Ramię śmigła naprężyło gumę. Taśma zagrała i westchnęła przeciągle. Zaszeptała...



Kiedy strzeliła z hukiem, wokół zawrzało. Z bruzd wytrysnęły rozkrzyczane kłębki piór. Leżałam nosem w piachu, z głową ukrytą w ramionach.



- Dzieciaku.

Mocne dłonie pomogły mi usiąść, po czym szorstkimi palcami starły z policzków ziemię. Na skraju pełnej świerkowych igieł chusty leżała torba ze skóry. Odetchnęłam głęboko, wreszcie odważając się podnieść wzrok, i napotkałam spojrzenie oczu jasnych jak miętowe dropsy.

- Uszy w porządku?

Z trudem pokiwałam głową.

- Nie ma się czego bać, to tylko strach na wrony. Chyba nie jesteś wroną, co?

Zaprzeczyłam pospiesznie.

- Lepiej wracaj do domu.

Pozbierałam się na nogi, ale nim wytrzepałam z ziemi kolana, zaklęciarka znikła wśród drzew. Oglądając się przez ramię na smoka, ruszyłam pospiesznie za nią.



W lesie od razu zgubiłam trop. Brnęłam w rudej trawie i paprociach, kłujące liście wpadały mi za kołnierz, a gdzieś po prawej miękko szumiała rzeka. Pełen słońca i powietrza zagajnik wkrótce zgęstniał. Pociemniało. Zapach pleśni lepił się do mojej skóry wraz z pajęczynami. Przestało mi się to podobać. Stanęłam pod ogromnym bukiem, łapiąc oddech i zastanawiając się, którędy wrócić.



- Dlaczego za mną idziesz? - Usłyszałam z boku.

Zaklęciarka siedziała na zwalonym pniu. W jej oczach nie było już ciepła.

- Chciałam tylko... - zaczęłam ochrypłym z przejęcia głosem. - Chciałam...

- Nie powinnaś włóczyć się po lesie. Przeszkadzasz niedźwiedziom.

- Niedźwiedziom? - W zdumieniu zapomniałam o lęku.

- Musisz uważać, bo śpią, gdzie popadnie.

- Niedźwiedzie śpią zimą - poczułam się w obowiązku sprostować.

- Siadaj. - Zaklęciarka poklepała pień. - Tylko bez hałasów.



Zanurzyła dłonie w rosnącym pod paprociami mchu. Zerkałam jej przez ramię, ale niedźwiedzia zobaczyłam dopiero wtedy, kiedy położyła go przy mnie. Był mały i gruby, miękkie ciałko pokrywało mu brązowe futro, a podkulone łapy, prócz pazurów, prezentowały komplet półprzezroczystych błonek. Spał w najlepsze, nieświadomy moich wnikliwych oględzin.



- Widzisz go pierwszy raz, prawda? - spytała zaklęciarka.

- Aha. - Zmarszczyłam brwi. - Czy on jest prawdziwy?

- To zależy.

Podniosłam wzrok.

- A Bubug?

- A ty skąd o nim wiesz?

- Losza mi powiedział. O tobie też. - Pokręciła z uśmiechem głową. - Nie powiedział, co stało się w lesie - dodałam, wpatrując się w nią z napięciem.

- Oczywiście, że nie.

- Więc? - ponagliłam ją, gdy umilkła.

- Co więc?

- Co stało się w lesie?

- Po co ci to? Przyśni ci się w nocy i już nigdy więcej nie będziesz chciała zamknąć oczu.

- To nic.

Obrzuciła mnie uważnym, miętowym spojrzeniem. Patrzyła długo, aż poczułam się nieswojo na tyle, na ile chciała.

- Opowiem, jeśli obiecasz, że mi nie uwierzysz - powiedziała wreszcie.

- Ale...

- Decyduj.

- Nie mogę, kiedy on tu leży.

Odłożyła niedźwiedzia na miejsce i przysypała liśćmi.

- Tak naprawdę, wcale go nie ma - oznajmiła, a niedźwiedź zachrapał przez sen.





...





Las uparcie milczał. To była dziwna cisza, zupełnie różna od tej, na którą zwykle natykasz się nocą wśród drzew. żadnego trzeszczenia konarów, postukiwania gałęzi, czy natarczywego szeptu liści. Jedyne, co słyszałam, to człapanie moich przemoczonych butów, szczęk zębów i nieznośny szum krwi w uszach. Pamiętam trzask rozdzieranego materiału, gdy skrajem sukienki zaczepiłam o wystający sęk. Od czasu do czasu wołałam brata. Las przyglądał mi się i wiedziałam, że patrzy z obrzydzeniem.



Przedarłam się przez zbitą kępę olch, by wypaść na polanę. Niebo nade mną było tak samo czarne jak nieprzeniknione ściany wokół. Gdzieś w głębi, raz i natychmiast milknąc, odezwała się sowa. Na środku polany stał ścięty pień. W najmniejszym kręgu słojów siedział świetlik.



- Gdzie jest mój brat? - zapytałam, stając nad nim, trzęsąc się z zimna i lęku.

świetlik patrzył na mnie parą niedostrzegalnych oczu. Mogłam go zgnieść w sekundę.

- Tutaj - odparł.

- Gdzie? - Rozejrzałam się szybko.

- Tutaj. To ja.

Uklękłam. Kudłata szyszka rozdrapała mi łydkę, ale nie czułam nic. Nie wiedziałam też, co powiedzieć.

- Chcę tu zostać - ciągnął. - A ty lepiej wracaj, póki możesz.

- Nie wrócę bez ciebie - wycedziłam przez skurczone szczęki. - Chodź!



Usiadł posłusznie w mojej otwartej dłoni i rozjarzył się tak, że wyraźnie widziałam, jak jest pomarszczona i brudna. Do nadgarstka przylgnęło kilka świerkowych igieł.

- Więc zostaniesz ze mną - powiedział świetlik, nim zgasł.



Zacisnęłam odruchowo palce. Spróbowałam wstać, ale było już za późno. Wolną ręką dotknęłam kolan. Pod szorstką skórą wyczułam stężałe mięśnie. Grube, poskręcane korzenie wyrastały z moich kości. Przebijając kożuch martwych liści, uciekały w ziemię, coraz głębiej i głębiej. Zaczęłam krzyczeć.

- Spróbuj je wyrwać! - wołał świetlik. - Są jeszcze słabe. Możesz je wyrwać!

- Nie mogę... - łkałam, szarpiąc się z całych sił. W miejsce wydartych korzeni pojawiało się kilka następnych.

- Puść mnie i użyj obu rąk!



Zacisnęłam pięść mocniej, zebrałam wszystkie siły i wydarłam ziemi prawe kolano. Podpierając się łokciem, plując liśćmi i łzami, oswobodziłam lewe. Wreszcie mogłam wstać. Zrobiłam trzy chwiejne kroki. Korzenie podcinały mi nogi, splatały się ze sobą, wciąż sięgając piachu. Czułam jednak, że słabną. Młodsze i cieńsze kołysały się bezwładnie. śmierdziało żywicą jak krwią.



Kiedy dotarłam nad rzekę, świetlik ucichł. Od czasu do czasu poruszał słabo skrzydełkami. Stanęłam nad brzegiem, by w świetle księżyca obejrzeć dokładnie kolana. Na lewym znalazłam kilka lśniących nieprzyjemnie blizn, z prawego, drżąc i umierając, zwisało pojedyncze włókno. Zabolało, gdy spróbowałam je wyrwać.

- Zostaw - usłyszałam z wnętrza dłoni. - Odpadnie, jeśli przepłyniesz środek rzeki.

- A ty? Będziesz, taki jak...?

- Płyń!



W wodzie odetchnęłam z ulgą. Okazało się, że za wcześnie. Tuż przed granicą dzielącą nurt na pół korzeń odżył. Dobił do dna, wwiercił się w piasek i pociągnął mnie za sobą. Walczyłam, ale nie zostało mi już dużo sił. Wypuściłam świetlika. Opadając, widziałam nad sobą księżyc. Drgał, dzielony falami na setki zielonych żmijek. Gasł...



Bubug, który pojawił się znikąd, przegryzł i połknął korzeń razem z moją wypełnioną nim po brzegi nogą. Mnie oraz brata wypchnął na brzeg, a potem wrócił na swój, by tak długo tarzać się wśród drzew, aż hukiem zwabi nad rzekę ludzi. Pamiętam, że jeszcze zanim przybiegli, ocknęłam się na chwilę. Nie czułam nic, poza ogromną sennością. Bubug, zupełnie wyczerpany, leżał obok; ciemne włosy oblepiały mu twarz, woda lśniła na nagiej piersi i ramionach. Przekręcił głowę, spojrzał na mnie, po czym krzywiąc się, oznajmił:

- Obrzydliwie smakujesz.





...





Wyszłyśmy z lasu prosto na wiejską drogę, przy której zostawiłam rower. Na pożegnanie zaklęciarka spojrzała na mnie z ukosa i szorstkim, nieoczekiwanym gestem dotknęła moich pleców. Czułam jej dłoń przez koszulkę; silne palce zbadały mi łopatki, przesunęły się po kręgosłupie i powróciły na kark.

- Twój brat przypomina go bardziej niż ty. - Zabrała rękę. - Widziałam, jak plącze się po mojej stronie rzeki. Nałamał z pięć mioteł gałęzi i zdeptał morze trawy. Gdyby trafił na wodnego niedźwiedzia, nie pytałby, czy jest prawdziwy. Nie mów mu o mnie, ale pilnuj go, dobrze?

- Jasne - zapewniłam.

- Naprawdę myślałaś, że te hałasy to sprawka Bubuga?

Kiwnęłam nieznacznie głową.

- Nie masz się czego w wstydzić. - Uśmiechnęła się. - Pomyślałam dokładnie tak samo.



Stałam po kostki w piachu i patrzyłam jak odchodzi. Wyraźnie kulała, ciągnąc za sobą warkocz dwóch niepodobnych do siebie śladów.



Kiedy wróciłam do domu, Piotrek nie odstępował mnie na krok. Wypytywał, gdzie znikłam na tak długo, marszcząc brwi zupełnie jak tata. Twierdził, że się o mnie martwił, ale to rower obejrzał z troską i postanowił wyczyścić. Kazał mi iść po wodę, a w drodze do studni ułożyć w głowie pełne sprawozdanie. Był pewien, że powiem mu prawdę oraz że prawda wiąże się z zaklęciarką, więc gdy skończyłam opowiadać, odłożył ścierkę i spytał, dlaczego kłamię.

- Wcale nie kłamię - odparłam spokojnie.

- I tyle godzin gapiłaś się na jakiegoś głupiego stracha?

- To nie był zwykły strach - broniłam się. - Musisz jutro iść ze mną, żeby go zobaczyć.

- Jutro idę nad rzekę - burknął.

- Po co? Przecież sam powiedziałeś, że nic tam nie ma.

- Tak powiedziałem? - Uniósł brwi i wrócił do wycierania ramy. Przyglądałam mu się ze złością, dobrze wiedząc, co zaraz usłyszę. - Więc nie tylko ty kłamiesz.



Do końca dnia nie odezwał się do mnie słowem. Obserwowałam zza drzwi, jak pakuje do plecaka zwędzone z kuchni kanapki i butelkę coli. Poprosił mamę, by zaszyła mu dziurę w ulubionych trampkach, zjadł kolację z dokładką, a gdy spytałam, czy chce ze mną obejrzeć nowo narodzone u sąsiadów źrebię, machnął ręką i poszedł spać. Było jeszcze całkiem jasno. Tata spojrzał na mnie, zdziwiony, rozczochrał mi włosy i obiecał, że źrebak na pewno będzie milszy.



Przez całą noc nasłuchiwałam skrzypienia kuchennej podłogi; o świcie spałam w najlepsze. Zbudzona przez mamę, na wpół przytomna i bosa pobiegłam do pokoju Piotrka. Z parapetu otwartego okna poderwał się wróbel. Puste łóżko przykrywał koc.



Wróciłam do siebie i ubrałam się szybko. W kuchni chwyciłam ze stołu chleb z dżemem, by na schodach wpaść na tatę. Przytrzymał mnie za ramię, ale kanapki nie dało się już uratować.

- Powoli, Julka! - Roześmiał się, patrząc na szarą od kurzu kromkę. - Przyniosę ci drugą.

- Widziałeś Piotrka? - rzuciłam bez tchu.

- Nie. Pewnie pojechał na ryby.

- Zabrał rower?

- Na to wygląda. - Wziął mnie pod brodę. - I co, nadal chcesz go gonić? - zapytał, a gdy mrugając gwałtownie, pokiwałam głową, przestał się uśmiechać. Wytarłam oczy, minęłam go, po czym pchnęłam ze złością bramkę.



- Piotrek! - Mój głos potoczył się po wodzie i rozbił o przeciwległy brzeg. Stałam na mostku. Obok roweru pod wierzbą leżało puste wiadro, o pień opierały się połamane wędki. - Looosza!



Drzewa zaszumiały głośniej. Najwyższa wędka przechyliła się i z klekotem uderzyła o ziemię. Na łydce poczułam dotyk mokrej sieci. Rzeka szeptała cicho i niezrozumiale, pędząc z prądem jak najdalej ode mnie.



Moje wakacje skończyły się tamtego dnia, a gdy dorosłym również zabrakło sił na poszukiwania, wróciliśmy do miasta. Rodzice nadal odwiedzali dziadka Leona, ale ja widywałam go tylko wtedy, kiedy przyjeżdżał do nas. Siadywaliśmy przed domem albo w parku i godzinami słuchałam o tym, co ostatnio wydarzyło się w wiosce. Wypytywałam go o sąsiadów, o zwierzęta w gospodarstwie. Rzadko rozmawialiśmy o Piotrku. Nigdy nie chciał mówić o Loszy, choć wspominałam go za każdym razem.

- Ciekawe, co porabia Losza - rzucałam od niechcenia, a dziadek mówił o źrebaku z gwiazdką na czole.



Dlatego zdziwiłam się bardzo, gdy pewnego popołudnia, siedząc przy oknie w kuchni, odparł, że Losza niedawno wrócił.

- Wrócił?

- Tak, Juleczko. - Oczy błyszczały mu w słońcu. - Kazał mi do ciebie jechać i skończyć opowieść.

- Ale gdzie był tak długo?

- Naprawdę się nie domyślasz?

Z trudem pokręciłam głową, po czym spytałam cicho:

- Szukał Piotrka?

- Nie. Nie, Juleczko. Chodź tu do mnie. - Przygarnął mnie ramieniem, przez chwilę turlał po stole jabłko, wreszcie podał mi je i zaczął: - Losza nie szukał Piotrka. On go cały czas pilnował.





...





Pilnował go tak samo jak mnie, od czasu, gdy nauczyłem się chodzić. Obiecał to mojemu ojcu, choć nie zapowiadało się, żebym rósł na łobuza. W dodatku, już jako mały chłopak zakochałem się w twojej babci i nie widziałem poza nią świata. Nawet jak już się ożeniłem, Losza nie spuszczał ze mnie oka, mimo że wkrótce przybył mu do pilnowania kolejny smyk. Twój tatuś. Pewnie nigdy byś go o to nie podejrzewała, co? Mieliśmy z nim prawdziwe utrapienie, bo uwielbiał rzekę i niczego się nie bał. Pływał jak ryba i jak szop buszował w trawie. Później wyjechał do szkoły, a po powrocie głowę wypełniało mu tyle nowych spraw, że na stare nie było już miejsca. Dorósł, spotkał twoją mamę, pewnego dnia przywiózł ze sobą małego szkraba w czerwonych ogrodniczkach, później jeszcze jednego, w kapelusiku ze słomy, więc Losza znów miał pełne ręce roboty. Losza bardzo was lubi, Juleczko, i dlatego nie macie powodu, żeby się go bać.



To od niego wiem, że rozmawiałaś z zaklęciarką. Ja nigdy nie miałem okazji, pierwszy raz zobaczyłem ją w tym samym dniu, co ty. W noc jej spotkania z Bubugiem zmienili się oboje. Ona wybrała jego stronę rzeki, a w wiosce pojawia się tylko, by pożegnać kogoś bliskiego. Na pogrzebie wiedziała, że stoisz za drzwiami. Zaciekawiłaś ją, a to u niej rzadkie. Bubug lubi być wśród nas zawsze.



Większość rzek płynie sobie zwyczajnie, niektóre wysychają, inne występują z brzegów, ale za wodą, nad którą przysiadła nasza wioska, rozciąga się dziwny świat. Mieszkańcy dobrze o tym wiedzą i przyjezdnym nie skąpią przestróg. Opowiadają przeróżne historie. Niektórzy w nie wierzą, mniej naiwni przeprawiają się na drugą stronę, by zawsze powrócić z niczym. Niedźwiedzie biorą za kopczyki liści, pisanych dymem imion nie potrafią czytać, a Bubuga pozdrawiają uśmiechem.



Piotrek powiedział, że za rzeką nic nie znalazł, ale to oczywiście nieprawda. W lesie dotarł do polany, o której wiesz już chyba całkiem sporo. Dzisiaj porasta ją oczko młodych i silnych drzew. Liście zielenią się jeszcze długo po pierwszych śniegach, w ich szemraniu usłyszałabyś dziewczęcy śmiech i płacz. Ma się wrażenie, że patrzą na ciebie setkami niewidzialnych oczu, jednak gdybyś wzięła jeden w palce i odwróciła do słońca ciemniejszą stroną, na pewno znalazłabyś świetlika. One uwielbiają to miejsce. Kiedy zobaczyły Piotrka, od razu poznały, czyim jest prawnukiem. Pokazały mu fragment swojego brzegu. Pozwoliły mu wybrać, a on obiecał, że do nich wróci.



Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Loszą. Zdziwiłabyś się, widząc, jak teraz wygląda. Wciąż mnie przeraża, myślę jednak, że tak samo jak kiedyś zaklęciarka, ty bałabyś się go tylko z początku. Wrócił z bardzo daleka, znów ma pełno małż za łuskami, więc przydałoby mu się trochę kobiecej troski. Kazał ci powiedzieć, że Piotrek ma się dobrze i jeśli tylko zechcesz, zobaczysz go.



Wiem, że postanowiłaś nigdy więcej nie oglądać rzeki. Trudno nie mieć do niej żalu. świat za nią jest bez wątpienia groźny, jednak jej wody w połowie są nasze. W tej połowie, mętnej, ale cieplejszej, często pluskałaś się i nurkowałaś, w wiaderku wyniosłaś na piasek dziesiątki muszel. Jeśli chcesz zobaczyć Piotrka, musisz się z nią pogodzić.



Kiedy twój pradziadek przebywał wśród świetlików, stał się jednym z nich. Po powrocie znów był małym chłopcem, ale nie do końca takim, jak przedtem. Czasem, przy odpowiednim świetle można było dostrzec żyłki na jego skrzydłach; mieniły się jak nitki pajęczyn i zaraz gasły. Piotrek będzie miał podobne. Opowie ci mnóstwo rzeczy, a gdy trochę podrośniesz, będziesz je mogła powtórzyć innym. W twojej rodzinie jest wielu gawędziarzy, smyku, ale w naszych historiach jest zbyt dużo świetlików, byśmy umiejętność opowiadania mogli uznać za przypadek. To świetliki nas tego nauczyły, chcą, by o nich mówić, jeszcze bardziej, by w nie wierzyć. Jedno i drugie robimy jak najrzadziej. Jednak, jeśli chcesz zobaczyć Piotrka, Juleczko, musisz uwierzyć.





...





- Za każdym razem, gdy się widzimy, jesteś coraz większa - powiedział świetlik, sadowiąc się wygodnie w mojej dłoni. - To trochę straszne.

- Trudno, żebym z wiekiem malała - odparłam.

- Jesteś też coraz bardziej pyskata.

- A ty zrzędliwy.

- Smarkula!

- Komar!



Opowiem o tobie wszystkim.

2
Będzie krótko:



Zaczarowałaś mnie tym fragmentem. Żałuję wręcz, że tak późno go przeczytałam. Posiadasz umiejętność, którą cenię sobie najbardziej, potrafisz wprowadzić czytelnika w świat, przez Ciebie stworzony. Poczułam się jak mała dziewczynka, która też chce przeżyć taką przygodę, przekroczyć rzekę i znaleźć się w magicznym lesie.

O czym miałam jeszcze napisać?

A, tak w pewnych momentach jest dość chaotycznie, ale całość wynagradza wszystkie drobne błędy. Jeśli takie w ogóle są, ktoś o nich wspomni. Nie zwracałam na to uwagi, mam za bujną wyobraźnię i zbyt szybko wciągnęłam się w tą opowieść.



Jedyne co mogłabym dodać, to jeszcze więcej uśmiechu.

Pozdrawiam,

R.
"Nawet najdalsza podróż, zaczyna się od pierwszego kroku."

3
Powiem to samo, co wcześniej. Cudowne to jest. Taka bajeczka, która wciąga za ręce i nogi. Aż strach zerknąć za okno na ten szary, pospolity świat...



Bardzo, bardzo ładne. Milion razy tak :)
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

5
Przez otwarte okno mojego pokoju wpadał ciepły wiatr i zawijał się w firankę.
Śliczne zdanie. Jest ich dużo więcej.



Masz wszystko, co potrzebne jest pisarzowi, a przede wszystkim wyobraźnię i umiejętność przekazania dokładnie tego, co zamierzasz. Z naturalną łatwością kreujesz miejsca i przenosisz nas tam. Kłaniam się głęboko i namawiam do jak najpoważniejszego podjęcia kolejnych prób literackich. Internet, fajnie - polubiliśmy Twoje teksty - ale czas wypłynąć na szerokie wody.



Trzymaj się!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”