Jezioro -obyczaj

1
Nagle pojaśniało. Ukryte do tej pory za chmurami słońce, rozerwało gruby ich kożuch. Zupełnie jak na zamówienie.

Właśnie wysiedli z samochodu. Spojrzeli wokoło. Zwłaszcza ona rozglądała się z zaciekawieniem. Była tu po raz pierwszy. Ich spojrzenia spotkały się. W jej błękicie było tyle zachwytu, wdzięczności i wewnętrznej radości, że on zapatrzył się w ich głębię i gapił się niczym uczniak w cielęcym uniesieniu. Chyba ona w końcu speszyła się pod tym jego głupawym wejrzeniem, bo odwróciła wzrok. Jednak na jej wargach przemknął lekki uśmiech. Pewnie, jak każda, lubiła być delikatnie adorowana.

Ruszyli przed siebie. Niby to rozglądał się, wybierał drogę, ale przecież od początku wiedział którędy pójdą. Znał swą towarzyszkę na tyle, że był pewien co jej się spodoba.

Weszli w wysoki las bukowy. Niedawno musieli go znacznie prześwietlić, bo droga była bardzo rozjeżdżona ciężkim sprzętem, a między drzewami leżały sterty gałęzi. Na szczęście droga wiła się dalej i wkrótce weszli w czysty teren. Gdy wyszli zza zakrętu, otworzyła się przed nimi wielka powierzchnia zasypana złocisto –brązowym listowiem. Cienie, rzucane przez drgające na lekkim wietrze gałązki, ożywiały cały teren. Widoku dopełniały srebrzyste strzały bukowych pni. Ona aż głęboko westchnęła.

Ruszyli dalej. Pod pozorem pomocy w przejściu przez rozbabraną przez dziki kałużę, ujął ją delikatnie za rękę. Nie cofnęła jej. Nawet mocniej zacisnęła na jego palcach. Znów głębokie westchnienie. Tym razem jego.

Stanęli na rozdrożu. Spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Poprowadził ją w lewo, wzdłuż ogrodzenia z siatki o dużych oczkach. Cieszyło ją dosłownie wszystko. I leszczynowe „wisiorki” drgające na wietrze, i jakiś drobiazg ptasi uwijający się w koronach drzew i dziwaczne grzyby nie wiadomo jakim prawem, teraz w grudniu, siedzące na mchu.

Po lewej stronie, za ogrodzeniem, wśród fałdów terenu wyłoniły się, oddzielone od siebie, trzcinowiska. Między nimi przemykały się, chowając przed i tak przygasającym już słońcem, kłaki mgły czy oparu. Wyżej stały, dumnie wyprostowane, bagienne sosny potrząsające swymi czarnymi, gęstymi czuprynami. Całości dopełniało morze suchych, wysokich traw, poprzetykanych krzewami leszczyn i młodymi, niestety nagimi, modrzewiami. Do pełni szczęścia brakowało tylko brodatego, rosochatego łosia. Stali zapatrzeni nie mówiąc ani słowa. Nagły, przeraźliwy wrzask sójki tuż za ich plecami przywrócił ich do rzeczywistości. Dopiero teraz spostrzegli, że chłód zaczął wciskać się im za kołnierze. I że on obejmuje ją ramieniem. Nie odsunęła się.

Schodząc w dół doszli do wąwozu zasypanego złotymi liśćmi. Panował tu mrok. Drzewa były tu inne. Zagadkowe, wręcz niepokojące, tajemniczo powykrzywiane. Ich korzenie, niczym gigantyczne węże, wiły się poprzetykane mchem i zielonymi, mimo zimowej pory, paprociami i psianką. W każdej chwili mógł się tu pojawić skrzat z siwą brodą, w czerwonej, spiczastej czapce.

Po kolejnym, niby niedużym, podejściu musiał przystanąć. Pod pozorem obserwacji czegoś ciekawego oparł się o pień. Przed oczami wirowały mu wielkie, ciemne plamy. Głęboko wciągnął powietrze. Powoli świat przestał wirować. Dudnienie w skroniach ustępowało. świat znów pojaśniał. Zerknął na nią. Chyba nic nie zauważyła. Powoli przysiadł i długo poprawiał sznurowadło.

Doszli do kolejnego obniżenia terenu. Było tu nieduże jeziorko o brzegach obrośniętych sosnami i olchami. Niestety widać też było, że ten teren często jest odwiedzany przez ludzi. Ona puściła się biegiem w dół. Zatrzymała się między pniami rozwidlonej brzozy. Rozejrzała się z radością. „Mieć ją taką na zdjęciu.” –Pomyślał.

Zaskoczył ją. Z małego plecaka, który nie wiadomo, po co niósł do tej pory, wyjął nieduży termos. Niby nie było jej zimno, ale gorąca herbata z cytryną (skąd wiedział, że taką lubi?!) bardzo ją ucieszyła. Nagle z plecaka wyjął jakąś metalicznie pobłyskującą płachtę, ręcznik...

Z rozumiała. Wolała nie przyglądać się jak się on rozbiera. Spojrzała na toń jeziora. Bladą, nieruchomą, niby martwą. Poczuła lęk. Chciała do niego podejść, ale on już wchodził do wody. Przeraźliwie zimnej. Obejrzał się na nią. Uśmiechnął. „Mój Boże, jaki on blady i posiwiały. Nawet na klatce”. –Pomyślała.

Zawsze, wchodząc do wody, długo zwlekał z zanurzaniem się. Czekał, chlapiąc się, aż organizm zrozumie, co go czeka. Ale teraz na brzegu stała ona, a za dobrze zdawał sobie sprawę ze swego wyglądu. Gdy woda sięgnęła mu wyżej kolan, rzucił się do przodu. Miliard igieł wbiło mu się w całe ciało. Nigdy wcześniej nie zanurzał głowy. To było bardzo nieprzyjemne...

Ruszył żabką. Po chwili obejrzał się. Ona uśmiechnęła się, kiwaniem ręki wzywając go do powrotu. Obrócił się na plecy. Teraz przynajmniej mógł na nią patrzeć.

Zorientował się, że za bardzo się oddalił. Wrócił do żabki. Może to, co mówił lekarz o oszczędzaniu się ze względu na słabsze odruchy w lewej stronie, miało jednak jakiś sens? Od nierównych ruchów rękami zboczył mocno w lewo. Spróbował przyśpieszyć i wrócić na właściwy kurs.

Ale, gdzie jest ona? Dlaczego jej nie widzi?! Dlaczego wszędzie przed nim jakaś szara mgła? Gdzie plaża z nią, cierpliwie przytupującą?!!

Przyśpieszył. Co raz mniej widział. Naraz szarpnęło go potwornie. To już nie były igły. Jakieś straszliwe widły wbiły mu się w mostek i lewe ramię, które natychmiast całkiem przestało go słuchać... Ledwo mógł złapać oddech...Położył się na boku wiedząc, że tak też sobie poradzi. Zacisnął zęby... „Dlaczego jest tak ciemno? Słońce tak szybko zaszło?” –Pomyślał.

Ona z przerażeniem obserwowała scenę rozgrywającą się tak blisko brzegu. Wśród bryzgów wody on próbował zbliżyć się, ale dlaczego kręci się w kółko?!!!

Zrzuciła kurtkę, buty i wskoczyła do wody. Lodowate zimno sięgnęło jej wyżej pasa. Udało się jej dosięgnąć do jego ręki. Pociągnęła... Wyślizgnęła się, a ona z rozmachem poleciała w tył, zanurzając się całkowicie. Jednak zdołała nadać mu właściwy kierunek. Szybko zerwała się, złapała go mocniej, ciągnąc w stronę brzegu. Z przerażeniem spojrzała w jego twarz, całkowicie pozbawioną wyrazu. Z kącika ust wiła mu się strużka krwi.

Udało jej się wyciągnąć bezwładne ciało z wody. „Tylko spokojnie. Bez paniki. Będzie dobrze. Będzie dobrze” –Powtarzała niczym mantrę. Nie czuła paraliżującego zimna. Chciała szerzej rozchylić mu pobladłe, bezkrwiste usta. Bezskutecznie. Mimo to przywarła do nich wargami próbując wtłoczyć mu oddech...

Drgnął... Ostatnim odruchem uchylił powieki... Ujrzał jej kochaną twarz, wpatrzoną w niego... Tylko, dlaczego te łzy...?

Zdążył jeszcze się uśmiechnąć...
Idę w góry cieszyć się życiem

2
Gdybym miała poprawiać to opowiadanie, chyba usnęłabym nad lapem. Błędów jest masa i to najróżniejszych, styl kuleje, składnia kuleje, opisy kuleją, liczne powtórzenia, do tego przedobrzony liryzm...Dużo pracy przed tobą, drogi Autorze. Widać już jaki kierunek obiera twoje pisanie.

Co się tyczy samego opowiadania...

Jest ciężkie, kiepskie w odbiorze, przesycone malarsko i co najważniejsze - pozbawione jakiejkolwiek akcji. Nawet ostatnia scena (hmm...co tak się działo? topił się?) nie wywołała u mnie emocji.

Może potraktowałeś całość jako wprawkę opisową? Mam taką nadzieję.

Co mi się podobało? Myślę, że krajobrazy, twoja obrazowość i jeszcze nieudolna subtelność. Podobało mi się także odarcie bohaterów z imion, chociaż nie do końca rozumiem dlaczego zastosowałeś taki zabieg. Bardzo cenię sobie empiryczność teksów, a tę cechę opowiadania na forum rzadko posiadają. Myślę, że kiedy rozwiniesz warsztat, zdołasz przekazać czytelnikowi cały swój arsenał "poetyczny".



Pozdrawiam, Wiecznie Niedouczona
Sprzeczne sprzeczności są podniecające. Taki mały zabieg a cieszy.

3
Zgadzam się z Sola Sel.

Widać potencjał pisarski bardzo wyraźny, ale opowiadaniu przydałoby się nieco dynamiki. Nie podobało mi się to, że bohaterowie nie mają imion. To jest jakaś taka dziwna maniera niektórych Autorów, ale utrudnia odbiór tekstu bo:

1/ trudno się połapać w akcji i kogo ona dotyczy, jeśli narracja szwankuje

2/ trudniej się związać emocjonalnie z kimś, kto nie ma imienia - imię jest bardzo ważne w kulturze i trudno przecenić jego rolę

3/ imię sprawia, że "ubieramy" postać jakimiś cechami, chociaż nie mamy ich podanych w tekście - inaczej wyobrazimy sobie pannę Czesię a inaczej pannę Konstancję tylko po samym brzmieniu imienia i konotacjach jakie nosimy w swoim zasobie doświadczeń.



Pomysł mi się podobał. Rozegranie go na spokojnie też. Niemniej w trakcie czytania dzieje się coś niepokojącego - Czytelnikowi umyka jego sens. Za bardzo Czytelnika usypiasz.



Brakuje mi też osobistych refleksji i emocji bohaterów, ale - może takie jest ich pietas. Przez kontrast do wyciszenia pozostałych fragmentów to zdanie jest najmocniejsze wg mnie w całym opowiadaniu:
„Mój Boże, jaki on blady i posiwiały. Nawet na klatce”. –Pomyślała.
Niepotrzebnie zamykasz to wyjaśnieniem, że ona pomyślała. Na ostatnie zdanie w akapicie i ostatnie słowo przed kropką należy wybrać zawsze coś, co powinno zapaść Czytelnikowi w pamięć, co Czytelnika zaskoczy, rozczuli, zachęci do przeczytania kolejnego akapitu.

Tu jest taka subtelna tkliwość, gdy ona zauważa, że posiwiał. Taka intymność i jednocześnie tyle treści niedopowiedzianych, nieprzegadanych ale istniejących i zawartych w tym zdaniu, w tym spostrzeżeniu.



Wszystko potem jest już dramaturgicznie przewidywalne, nieuchronnie zmierza do tragicznego finału, który obserwujemy wbrew pozorom ze spokojem.



Są co najmniej dwa sposoby opowiadania historii: histeryczny, ostry, krzykliwy i spokojny, ascetyczny, suchy.

Jest taki obraz Piotra Bruegela Upadek Ikara. Kiedy Twój bohater to właśnie Ikar z tego obrazu - dla mnie, Czytelnika. Tylko opowiedziany mniej mistrzowsko ;)



Chciałabym, żeby to opowiadanie poleżało kilka miesięcy. A potem zostało wyciągnięte z szuflady i zostało napisane przez Ciebie jeszcze raz. Znów: spokojnie, wyciszoną i subtelną narracją. Tylko z nieco większą dojrzałością pisarską i dbałością o warsztat.



Pozdrawiam
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

4
~Zuzanno, podałaś idealne porównanie z obrazem Breugela! Coś mi chodziło po głowie, ale nie mogłem dopasować do żadnego wytworu. Trafiłaś w dziesiątkę :)



A propos samego opowiadania, cóż, co kto lubi. Ja ostatnio zachwycam się rozwleczonymi opisami przyrody i tutaj właśnie to jest. Błędy jak najbardziej do naprawienia, "wyszlifowania murarską pacą". Niech tekst koniecznie odleży swoje i dopracuj go.



Ale ten spokój + niepokój -> pycha :P
Mężczyźni zabijają z głupoty, kobiety - z powodu.

5
Tak, potencjał pisarski jest, tak samo jako dużo niezdarności w stylu oraz "nierozgrzanego" pióra.



Musisz sporo ćwiczyć. To opowiadanie ma sporo stylistycznych potknięć, przez co czyta się niewygodnie. Sam pomysł całkiem w porządku, razem z ogólną koncepcją dobry na ćwiczenie, sprawdzenie swoich możliwości. Niektóre opisy były ładne, inne nużyły nadmierną poetyckością, jeszcze inne traciły przed powtórzenia czy dziwne szyki zdań. Tak czy siak, senna atmosfera tutaj się sprawdza.



Ostatnia scena... Cóż, po prostu musisz dużo ćwiczyć. Nie napisałaś jej najgorzej, ale można też było zrobić to znacznie, znacznie ciekawiej. W każdym razie pomysł jest okej. Mogłabyś też spróbować dłużej opisywać tą scenę, bo pod koniec brzmi bardziej jak streszczenie i traci na dramatyzmie.



Zuza dała dobry przykład z tym siwieniem, czasem Twoje wtrącenia typu "pomyślał/pomyślała" psują efekt. Czytelnik to nie tłumok, zorientuje się, że zdanie w cudzysłowie jest myślą bohatera. ;) Spróbuj też zluzować z trzykropkami pod koniec. Ich nadmiar wcale nie tworzy klimatu, a wreszcie zaczyna nużyć/śmieszyć. Np. mnie, jako czytelnika, bardziej ruszyłoby zwykłe, proste zdanie z kropką na końcu w ostatnim akapicie niż ten "nibyklimatyczny" trzykropek.


?!!!


I daruj sobie takie znaki. To wyżej np. zalicza się już do błędów. Ale nawet pomijając to, też wcale nie wzmacnia dramatyzmu. Twórz napięcie za pomocą słów, zdań, akapitów, a nie dużej ilości wykrzykników i trzykropków. :)



To chyba tyle. Koncepcja niezła, wykonanie gorzej, ale to kwestia ćwiczeń, szlifowania warsztatu. Także do boju.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
[quote="Patren"] Nie napisałaś jej najgorzej,



A tu niespodzianka! Powinno być: napisałEś. :P





Patren edit: przepraszam, się nie zorientowałem. :)
Idę w góry cieszyć się życiem

Re: Jezioro -obyczaj

7
Nie wiem, czy moge się wypowiadać, gdyż opublikowałem dotychczas jeden tekst i to w dziale "poezja". Niech zatem ta wypowiedź będzie potraktowana jako rada.

Tekst wydaje mi się trochę nierówny. Ale chyba na Twoje własne życzenie, bo nie potraktowałeś go poważnie. Jest sporo błędów, zdania dobre, przemyślane i pełne przestrzennej wyobraźni przeplatasz pustymi, nic nie wnoszącymi, statycznymi. Chyba, że taka była koncepcja. Jeżeli tak, mi się ona nie bardzo podoba.

Widać, że napisałeś ten tekst na próbę, jako swoisty rekonesans (dosłownie i w przenośni).

Nie wiem dlaczego, ale rozśmieszył mnie fragment:
ksaweru pisze:Do pełni szczęścia brakowało tylko brodatego, rosochatego łosia. Stali zapatrzeni nie mówiąc ani słowa.


Czytałem z zainteresowaniem, gdyż pomysł był ciekawy i wiele zdań wartych uwagi. pozdrawiam
Jozef Franc
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron