Niewłaściwy dzień (horror/komedia?)

1
Mój ojciec zawsze powtarzał, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Odkąd pamiętam w moim rodzinnym domu nie było żadnych uniwersalnych narządzi. Każde narzędzie w warsztacie ojca służyło do jednej, konkretnej czynności. Mimo iż ojciec nie żył już od wielu lat, to jego życiowa zasada tkwiła głęboko w mojej świadomości. Dlatego wybrałem się do miasta po elektryczny nóż do krojenia zamarzniętego mięsa. W końcu po tych kilku dniach w zamrażarce zwłoki mojej żony to nic więcej jak zamarznięte mięso. A w świetle ostatnich wydarzeń, pokrojenie ich na drobne kawałki wydawało się koniecznością.

Właściwie to sam byłem sobie winien. Od tygodnia nie oglądałem telewizji, nie słuchałem wiadomości, nie czytałem gazet. Nie mieliśmy żadnych znajomych, przyjaciół, więc telefon milczał jak zaklęty. O niczym nie wiedziałem. Gdybym zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje na świecie... Nie zabiłbym swojej żony. Ale cóż, taki mój pech. Wybrałem sobie niewłaściwy dzień na morderstwo.

Kiedy dziś rano włączyłem wreszcie telewizor i na wszystkich kanałach (sprawdziłem, bo z początku pomyślałem, że oglądam jakiś kiepski horror) nadawano te same wiadomości, postanowiłem jechać do miasta. Kupie ten cholerny nóż i zrobię porządek ze zwłokami. Z tym postanowieniem wsiadłem do samochodu i pojechałem do sklepu.

Nie znaliśmy dobrze sprzedawcy, pana Binkyego. Nasze kontakty ograniczały się do zdawkowego dzień dobry. Jednak wydarzenia jakie rozgrywały się na świecie spowodowały, że pan Binky musiał się wygadać.

-Widział pan to? – spytał.

Przytaknąłem, myśląc jak go zniechęcić do dalszej rozmowy.

- No jak w jakimś pieprzonym horrorze - kontynuował, nie zwracając uwagi na moje milczenie. - Wszyscy ludzie z miasteczka już byli , wykupili prawie wszystko ze sklepu, wie pan, na zapas. Bo coś takiego trzeba przeczekać w domu. Zabarykadować się i strzelać do wszystkiego co się rusza. Ja też zaraz zamykam i idę do domu. A panu radzę zrobić to samo.-

- Ja poproszę tylko o nóż do krojenia mięsa - wpadłem mu w słowo.

Popatrzył na mnie jak na wariata:

- Nóż? -

- Tak. Taki na baterie, do mrożonego mięsa.

- Do mięsa - powtórzył.

Nad wargą miał kropelki potu. Był przerażony. A ja mu się nie dziwiłem. Właśnie kończył się świat. Ja też się bałem, ale myślami wracałem do zwłok w zamrażarce. Ciekawe czy jeszcze tam są?

Pan Binky podał mi nóż i, już nic się nie odzywając, przyjął gotówkę. Grzecznie podziękowałem, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Kiedy wsiadałem do samochodu rolety antywłamaniowe w sklepie pana Binkyego zaczęły się opuszczać.

To oznaka końca, pomyślałem, sklep zamykany w samo południe.

Do domu podjechałem godzinę później. Rozpakowałem nóż, włożyłem baterię i sprawdziłem czy działa jak należy. Działał. Wyobraziłem sobie jak łatwo potnie zwłoki żony i uśmiechając się do własnych myśli zszedłem do piwnicy.

Zamrażarkę kupiliśmy rok temu. Była olbrzymia i kojarzyła mi się z grobowcem. Nie planowałem wtedy morderstwa, ale pomyślałem, że zmieściłby się nie jeden trup a kilka. Zszedłem po schodkach i przyjrzałem się tej nieszczęsnej zamrażarce. Górna pokrywa była podniesiona. A przecież zamknąłem ją, żeby ciało się nie zepsuło. No tak, mój pech dął o sobie znać po raz kolejny. Było już za późno.

O wszystkim co działo się przez ten tydzień dowiedziałem się rano z wiadomości. Podawano właśnie, że trupy zaczęły powstawać z grobów. Nikt nie wiedział czemu tak się działo. Jedyną pewną informacją było to, że nasi drodzy zmarli zachowywali się, jakby to powiedzieć, niewłaściwie. Na jednym z kanałów jakiś specjalista opowiadał przerażonym głosem, że to spełnienie wizji reżyserów horrorów. Nie wiem, nigdy nie lubiłem horrorów. Panika ogarnęła cały świat. Setki tysięcy zmarłych atakowało ludzi i wydawało się, że ich przysmakiem są świeże mózgi. Jedyną szansą na unieruchomienie żywego trupa było pocięcie go na kawałki. Dlatego był mi potrzebny porządny nóż. Chciałem zrobić porządek z trupem żony, zanim się ocknie. Ale spóźniłem się. Ona już czaiła się w pobliżu...

- Hej, gdzie jesteś! - zawołałem. - Cip, cip trupku. Chodź do mężusia.

Może mi się wydawało, ale w ciemnym kącie piwnicy coś się poruszyło.

- No chodź do mężusia, suko.

Miałem rację. Była tam, w kącie. Powoli wyszła z cienia. Nie wyglądała pięknie. Zamarznięta krew z rany na głowie szpeciła jej twarz. Cała była sina a w oczach miała pustkę. Ciało pokrywał szron. W końcu leżała kilka dni w zamrażarce.

- No i co? - spytałem.

Nie odezwała się.

- Dzięki ci, Boże za twe drobne łaski - stwierdziłem. - Wreszcie nie możesz mi nagadać. A wiesz, że przez twoje gadanie musiałem przyjebać ci szpadlem?



Ale pytanie było retoryczne. Na szczęście trupy nie gadają. Włączyłem nóż.

- No chodź kochanie - powiedziałem.

Ruszyła w moim kierunku. Kiedy była blisko zamachnąłem się nożem próbując trafić w jej gardło. Ale nie udało się. To ona zadała pierwszy cios. Poczułem jak jej paznokcie orają mój policzek.

- O żesz ty! - krzyknąłem i ponowiłem cios nożem. Znowu zrobiła unik a potem skoczyła na mnie. Przewróciliśmy się. Żeby utrzymać ją z dala od twarzy musiałem puścić nóż.

- Jak żyłaś to też byłaś taką zimną suką - wychrypiałem. Tłukła rękami, orała paznokciami moją twarz, a ja czułem, że tracę siły. W końcu odgryzła mi dwa palce u dłoni. Poczułem lepką krew zalewającą mi oczy. Przez moment zdekoncentrowałem się i to wystarczyło. Dopadła do mojego gardła i zaczęła je rozrywać w szaleńczym tempie. Bolało - pewnie, że bolało. Ale tylko przez chwilę. Potem zacząłem zapadać się w ciemność. Byłem martwy.

***

Kiedy się ocknąłem czułem tylko głód. O tak, duży głód. Jak ja bym zjadł świeżego mózgu. Głód, głodny, głodny, jeść, jeść, jeść...
BRuszkowski

2
Odkąd pamiętam w moim rodzinnym domu nie było żadnych uniwersalnych narządzi. Każde narzędzie w warsztacie ojca służyło do jednej, konkretnej czynności. Mimo iż ojciec nie żył już od wielu lat, to jego życiowa zasada tkwiła głęboko w mojej świadomości.
Powtórzenia. W drugim zdaniu możesz spokojnie usunąć "narzędzie" bo czasownik "służyło" domyślnie odnosi się do rzeczy, o której wspomniałeś w poprzednim zdaniu. Czyli do "narzędzi". Ta sama sytuacja jest potem, gdy używasz drugi raz wyrazu "ojciec". Też do wywalenia.
Wybrałem sobie niewłaściwy dzień na morderstwo.
Warto zacząć tym zdaniem nowy akapit ;)
Kupie ten cholerny nóż i zrobię porządek ze zwłokami. Z tym postanowieniem wsiadłem do samochodu i pojechałem do sklepu.


Pomiędzy tymi zdaniami dałbym myślnik zamiast kropki. "Upłynni" przekaz. Albo pierwsze zdanie wyróżniłbym kursywą, żeby po prostu przekazać je wyraźnie jako myśl bohatera. To na pewno wzmocni znaczenie słów.
Pan Binky podał mi nóż i, już nic się nie odzywając, przyjął gotówkę.
Nic - do wywalenia. I w całym podkreśleniu radzę zmienić szyk słów na: "nie odzywając się już". Jakby lepiej brzmi.
Było już za późno.
I znów: radzę zacząć tym nowy akapit. Warto wyróżnić. To samy w tym wypadku:
Byłem martwy.
Nowy akapit w postaci takich dwóch słów jest czasem jak dodanie czegoś druzgoczącego po głębokim wdechu.
Jak ja bym zjadł świeżego mózgu.
Raczej świeży mózg, a nie świeżego mózgu.
Jedyną szansą na unieruchomienie żywego trupa było pocięcie go na kawałki. Dlatego był mi potrzebny porządny nóż. Chciałem zrobić porządek z trupem żony, zanim się ocknie.
Drugiego trupa usuń i napisz po prostu "Chciałem zrobić porządek z żoną, zanim się ocknie".
Ale nie udało się.
Radzę usunąć.

I jeszcze interpunkcja:
Odkąd pamiętam(,) w moim rodzinnym domu nie było żadnych uniwersalnych narządzi.
Gdybym zdawał sobie sprawę z tego(,) co się dzieje na świecie...
. Zabarykadować się i strzelać do wszystkiego(,) co się rusza.
Tutaj zamotanie znakowe:
Popatrzył na mnie jak na wariata:

- Nóż? -
Dwukropek możesz usunąć i ten myślnik po nożu zbędny.
Kiedy wsiadałem do samochodu(,) rolety antywłamaniowe w sklepie pana Binkyego zaczęły się opuszczać.
Tutaj moim zdaniem powinno być tak:
Wyobraziłem sobie(,) jak łatwo potnie zwłoki żony i(,) uśmiechając się do własnych myśli(,) zszedłem do piwnicy.
Nie planowałem wtedy morderstwa, ale pomyślałem, że zmieściłby się nie jeden trup(,) a kilka.
O wszystkim(,) co działo się przez ten tydzień(,) dowiedziałem się rano z wiadomości.
Nikt nie wiedział(,) czemu tak się działo.
- Cip, cip(,) trupku. Chodź do mężusia.
Przecinek przed wołaczem ;) Tutaj też:
- No chodź(,) kochanie - powiedziałem.
Kiedy była blisko(,) zamachnąłem się nożem(,) próbując trafić w jej gardło.
Poczułem(,) jak jej paznokcie orają mój policzek.
Znowu zrobiła unik(,) a potem skoczyła na mnie.
Żeby utrzymać ją z dala od twarzy(,) musiałem puścić nóż.
- Jak żyłaś(,) to też byłaś taką zimną suką - wychrypiałem.
Kiedy się ocknąłem(,) czułem tylko głód.
Ufff. Krótkie to, a trochu potknięć jest. Najpierw pogadam chwilę o stylu.

Od razu mogę powiedzieć, że jest lekki i nieźle prowadzisz narrację. Po prostu bez większych zgrzytów, lekko przeczytałem od deski do deski, a to już znak, że jest dobrze.

Bohatera trudno polubić. Menda z niego i tyle :p O końcu świata mówi trochę zbyt krótko i z małym przejęciem. Po prostu świat się kończy. Hi-hi, ale jajca. A - no i żona w zamrażarce. Ją potraktowałem poważniej, bo całkiem nieźle doprowadziłeś bohatera na moich oczach aż do piwnicy z tym cholernym nożem w ręku. Gdy wstała (martwa żona, a nie piwnica :D), wyzywał ją od suk i znów pomyślałem, że go nie lubię.

Narracja pierwszoosobowa poddaje wątpliwości logikę tekstu. Dlaczego? Bo gość na końcu staje się zombie. Oni nie myślą, oni chcą tylko żreć, co sam zresztą podkreśliłeś ostatnimi słowami.

Więc jak gość opowiada swoją historię? On już nie myśli, bo jest umarlakiem. Tak jak jego kochana żonka. Więc jak opowiada? W przerwie przed drugim śniadaniem w postaci sąsiada?

Zmieniłbym narrację na standardową, trzecią osobę. Było by jeszcze lepiej, bo tekst ogólnie nie jest zły. Choć chyba nie zaszokuję Cię, gdy powiem, że koniec świata związany z atakiem żywych trupów to dosyć oklepany temat? ;)

Ale to bez znaczenia w tym wypadku (mówię to w pozytywnym sensie, bo...) bo styl jest w porządku.

Serwus! ;)

3
Co, by tu rzec?

Przeczytałem. To najważniejsze.



Prawdą jest, że się czyta szybko. Tylko zastanawiam się czy "wina" tkwi w krótkości czy czymś innym.

Całość przypomina mi horrory gorszego gatunku. Głupie, że aż śmieszne. Taki był chyba zamiar.

Jest kilka literówek, kilka spacji postawionych nie tam gdzie trzeba, powtórzeń. Ogólnie standardowe błędy.

Narracja nietrafiona, mam podobne zdanie co Sky.

Zmieniłbym poniższy fragment:
Nie znaliśmy dobrze sprzedawcy, pana Binkyego. Nasze kontakty
Narrator mówi do tego momentu w stylu: moje, ja. I nagle załamuje się to tym "nasze".

Trochę zbyt dużo potknięć jak na tak krótki tekst.

Wygląda jakbyś wcześniej nie sprawdził tekstu w poszukiwaniu ewentualnych błędów.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron