Sprawa Louisa Bennetta [Obyczaj/Kryminał] fragm. opowia

1
Sprawa Louisa Bennetta

napisane przez Stephen King Jr





Pojawiła się kiedyś subtelna blondynka o imieniu Margaret. Nie była przesadnie wścibska w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców Billings, w stanie Montana. Jej pojawienie nie spotkało się z aprobatą, mieszkańcy nie znosili nowo przybyłych, nie cierpieli wtajemniczania kolejnego kandydata do grupy trwałego słowa, bo tak nazywali wspólnotę kilku osób spotykających się co jakiś czas w domu Bruce’a, by wymienić poglądy w kwestii polityki i gospodarki. Oczywiście były to tematy powierzchowne, stanowiące niejako okładkę książki, której treść dotyczyła raczej tego, czego przez ostatni tydzień dokonali nieobecni.

    I tak jak owi dopuszczali się w tym czasie plewienia ziemi, uprawiania seksu, lub ich plany zajmował cotygodniowy wyjazd do znajdującego się nieopodal miasta centrum handlowego, tak oni oddawali się systematycznemu i skrupulatnemu przyprawianiu nowo wykreowanych plakietek na plecy pozostałych.

    Jednym z mężczyzn znajdujących się tego wieczora w domu Bruce’a był Louis.

    Louis nie miał łatwego życia. Od kiedy jego żona Pauline odeszła kilka miesięcy temu był skazany na indywidualne prowadzenie gospodarstwa, które jak sobie powziął nieopatrznie wystawi na jedną z corocznych aukcji odbywających się w Billings. Nie radził sobie z rachunkowością. Kiedy miał siedemnaście lat, w czasie wypasu bydła stracił przytomność, obudził się wijąc i skręcając z bólu w ogromnej kałuży krwi. Nieprzytomnego zdeptała grupa cieląt zapędzana do szopy przez dziadka i kilku pomocników. I tak Louis stracił dwie nogi i co najmniej dwa litry krwi. Krew udało się odzyskać metodą transfuzji, a na ponowne przyłączenie kończyn nie było najmniejszych szans.

    Miał zamiar sprzedać gospodarstwo i kupić sobie niewielki domek, tuż koło wolnej działki należącej do Margaret. Prace budowlane powoli ruszały, pojawiły się pierwsze fundamenty, i Louis pozwolił sobie na wyprowadzenie pewnych wniosków o zamożności swojej, miał nadzieje, przyszłej sąsiadki.



    Tego wieczoru, wypiwszy uprzednio kilka filiżanek mocnej herbaty parzonej przez Stephanie, opuścił obradujących, ale zanim oddalił się na dobre, Stephanie siłą wepchnęła mu garść ciastek do kieszeni bezrękawnika. Louis uważał ją za kobietę o złotym sercu, niestety zbyt naiwną i wierzącą w bajkowość życia. życie to nie film, powtarzał, ale nigdy nie powiedział tego w jej obecności. Może bał się jej reakcji? albo sam uwierzył w teorię miłej staruszki?

    Louis poprawił swoje protezy starannie przykrywając je skrawkiem materiału doszytego do spodni. Przyglądająca się mu Stephanie oparła się o balkon werandy i założyła ręce na piersi. żałowała biedaka, ale nic nie mogła poradzić. Nie kojarzyła go wcześniej, dopiero, kiedy w miasteczku rozgorzała dyskusja o stadzie turbującym młodego chłopaka poznała, że ten wysoki i dokładnie ogolony mężczyzna, który teraz przed nią stoi to Louis Bennett.

    Popatrzył na nią odgadując myśli i ruszył po schodach poprawiając kapelusz. Stephanie jęknęła coś za plecami, nie zwrócił na to uwagi. Kosmyk włosów wyłonił się, Louis podniósł przednie rondo nakrycia i przygładził czuprynę, dopasowując go do reszty. Chwilę później usłyszał głośny trzask zamykanych drzwi, Stephanie najwidoczniej zdenerwowana brakiem reakcji, na co dzień spokojna, odebrała to jako zniewagę. Do jutra rana jej przejdzie, pomyślał i zaszył się w obszerne pola porośnięte wysoko bijącą trawą, spowite całkowitą ciemnością.



    I w ciągu następnych kilku godzin rzeczywiście bezpowrotnie oddaliły się wszelakie urazy chowane do Louisa.

    Rano, zaledwie kilka godzin po tym jak zapadła w głęboki sen, usłyszała łomotanie do drzwi. Wrzuciła na siebie wypłowiałą, gdzieniegdzie niebieską nocną koszulę, wsadziła stopy w kapcie i potruchtała w ku wejściu. Chwilę później parzyła swoją herbatę podpierając się rękoma o oparcie krzesła. Nie mogła dać wiary słowom Bruce’a. Czajnik gwizdnął, wyłączyła gaz i zalała zioła do połowy, zgodnie z przepisem matki. Podała mu kubek i przez chwilę żadne z nich nie wydobyło z siebie żadnego słowa. Bruce zawiesił wzrok poruszających się gałęziach drzewa tuż za oknem, a Stephanie spoglądała znad kubka, poprzez unoszącą się parę, na ułamany guzik jego koszuli.

        – Jeszcze wczoraj byłem przekonany, że możemy liczyć na jego poparcie podczas następnego spotkania – przerwał Bruce powracając wzrokiem ku jej twarzy. – świętowałem sukces projektu, jak się okazało za wcześnie. Louis to osoba, do której należał ostateczny głos, to on miał zdecydować o wszystkim. Cieszę się przynajmniej z jednego, wiesz Stephanie? – Przeszył ją spojrzeniem podnosząc do ust kubek. Upiwszy łyk, kontynuował. – że sprawca bardzo szybko zapłaci za swój czyn.



    W istocie chodziło o mordercę Louisa.

    Dla Buce’a sprawa była bardzo jasna. To Margaret, albo ktoś z jej grona zamordował ich przyjaciela. Na szczęście zaprzyjaźniona grupa nowej lokatorki nie była szeroka, toteż poszukiwania, w jego oczach, stawały się nad wyraz łatwe.

    Nie znał się na technice kryminalnej. Nie miał zielonego pojęcia jak w rzeczywistości przebiega śledztwo, a jak procedura zatrzymania. Rozróżnić je pomagały mu programy kryminalne emitowane co jakiś czas na czwórce. Wtedy, w południe zawsze można go było spotkać na dachu domu, majstrującego przy antenie, żeby, nie daj Panie Boże, nawaliła w czas trwania programu. Nie, tego Bruce nie cierpiał. Powstrzymanie się od uprawiania seksu z nieletnią Lucy przychodziło o wiele łatwiej, niż rezygnacja z kolejnego odcinka serialu kryminalnego, zatytułowanego „Co wydarzyło się w Maine?”.

    Stephanie przechyliła kubek i jednym haustem opróżniła go, lekko podrażniając przy tym końcówkę języka. Pogładziła nią usta spoglądając na Bruce’a, jakby chciała zaprosić go na górę. Nie, nie tym razem, sprawa była zbyt niemiła.

    Nie kochała się, od kiedy ostatni z jej kochanków Nicholas zszedł na zawał serca podczas plewienia ogródka. Stephanie podciągnęła jego spodnie, zapięła pasek i zadzwoniła po policję. Nie wezwała karetki. Dopiero na miejscu zrobił to jeden z funkcjonariuszy, a ona była zdania, że wykonała telefon, błagając o przysłanie pomocy medycznej. W końcu uległa i przyznała, być może zapomniała. Po oględzinach, żaden z funkcjonariuszy nie kwapił się zadać jej jakichkolwiek pytań, sprawa została zamknięta. W aktach widniał zapis „przyczyną śmierci był podwyższony cholesterol”. Stephanie nie miała zielonego pojęcia skąd taki wniosek znalazł się w papierach. Ostatnie śródroczne badania nie wykazały żadnych zaburzeń, ale jednak. Zwinęła zatem kartę z nazwiskiem kolejnego kochanka i wrzuciła do pieca ku pozostałym.



(...)
Jest taka chwila, w której, zdani sami na siebie, ludzie przestają żyć, a starają się zaledwie przeżyć.

Re: Sprawa Louisa Bennetta [Obyczaj/Kryminał] fragm. op

2
Ja, jak zwykle, lubię wygrzebywać błędy medyczne:


Stephen King Jr pisze:„przyczyną śmierci był podwyższony cholesterol”


Zgłupiałem. Podwyższony cholesterol nie prowadzi bezpośrednio do śmierci, ale dopiero poprzez drabinkę złożonych mechanizmów. Cholesterol osadza się na naczyniach krwionośnych i zaczyna się zmniejszać światło tętnicy. Później dołączają do tego m.in. płytki krwi i inne komórki - zamienia się ta cała masa w komórki piankowe, powstaje proces miażdżycowy. W końcu ta cała blaszka odrywa się i może zatkać światło naczynia wieńcowego, prowadząc do niedotlenienia serca, a w następstwie do zawału.



Chyba zmieniłbym to np. na "przyczyną śmierci był zawał serca ( lub ostatecznie zaawansowana miażdżyca)"
Mężczyźni zabijają z głupoty, kobiety - z powodu.

3
Popatrzył na nią odgadując myśli i ruszył po schodach poprawiając kapelusz.
Zdanie potwór.
Kosmyk włosów wyłonił się, Louis podniósł przednie rondo nakrycia i przygładził czuprynę, dopasowując go do reszty.
Obrzydliwy szyk czasowników i rzeczowników - dopasował [CO?] do reszty?
Chwilę później usłyszał głośny trzask zamykanych drzwi, Stephanie najwidoczniej zdenerwowana brakiem reakcji, na co dzień spokojna, odebrała to jako zniewagę.
No tak, będąc miłą staruszką, łatwo jest wkur... się z byle powodu na gościa bez nóg.
Do jutra rana jej przejdzie, pomyślał i zaszył się w obszerne pola porośnięte wysoko bijącą trawą, spowite całkowitą ciemnością.



    I w ciągu następnych kilku godzin rzeczywiście bezpowrotnie oddaliły się wszelakie urazy chowane do Louisa.
Co to za dziwne przejście z akapitu do akapitu? Mówisz mi o tym, że typek wszedł w wysoką trawę, w cień, w gąszcz... a tu nagle informacja, że jednak dystrybutorka darmowych ciasteczek dała sobie spokój z fochami.
(...) i potruchtała w ku wejściu.
W ku?
Chwilę później parzyła swoją herbatę podpierając się rękoma o oparcie krzesła.
Zależy Ci na szczegółach - super. Chcesz tworzyć *żywe* sceny - super. Ale niestety mam złą wiadomość: natłok czasowników tworzących opisy różnych drobnych czynności nie pozwala uzyskać takiego efektu. A to szczególnie widać u kogoś, kto ma mały "staż" pisarski.

"Swoją" to zbędny zaimek. Kobieta parzy herbatę i tyle. Raczej nie jest kradziona, a jeśliby była - na pewno byś mnie o tym poinformował.

Dobra. Lecimy dalej.
Rano, zaledwie kilka godzin po tym jak zapadła w głęboki sen, usłyszała łomotanie do drzwi. Wrzuciła na siebie wypłowiałą, gdzieniegdzie niebieską nocną koszulę, wsadziła stopy w kapcie i potruchtała w ku wejściu. Chwilę później parzyła swoją herbatę podpierając się rękoma o oparcie krzesła. Nie mogła dać wiary słowom Bruce’a. Czajnik gwizdnął, wyłączyła gaz i zalała zioła do połowy, zgodnie z przepisem matki. Podała mu kubek i przez chwilę żadne z nich nie wydobyło z siebie żadnego słowa.
Gdy po tym, jak podreptała ku wejściu, informujesz mnie, że parzyła sobie herbatę... no cóż, dalej widzę ją samą. Poszła do drzwi, powiedzmy, że sprawdziła, kto dzwoni (to, o czym mnie nie poinformujesz, to kwestia domysłu. Jeśli źle naprowadzasz, to domysły zwiodą mnie i innych czytelników na manowce. Mogę na przykład myśleć w tej chwili, że...) i okazało się, że nikogo tam nie ma. Spoko. Jakiś dzieciak robi sobie jaja. Skoro już wstała z łóżka, to pomyślała, że zrobi sobie herbatę. Teraz stoi w kuchni, wspiera się o krzesło. I nagle... "NIE MOGłA DAć WIARY SłOWOM BRUCE'a". Co jest grane? Ktoś do niej dzwonił, zanim zasnęła i teraz o tym rozmyśla? Może dlatego niespokojnie spała i obudziła się?

Może mam zbyt plastyczną wyobraźnię (im więcej, tym lepiej, jak mniemam...) i moja interpretacja sięga zbyt daleko, ale z błędnej konstrukcji narracji mogą wytworzyć się różne rzeczy. Szyk czasowników (parzenie herbaty, wspieranie się o krzesło) tworzy "sielankowy rytm", jakby nie działo się tam nic szczególnego. Skoro przyjęła gościa, powinna trochę przejrzeć na oczy. Gadać. (w końcu gość w dom...) A ja nie słyszę jej głosu.

Och, rozpisuję się, a wystarczy powiedzieć, że scena jest źle rozpisana.
Bruce zawiesił wzrok poruszających się gałęziach drzewa (...)
Czegoś tu brakuje...
Stephanie przechyliła kubek i jednym haustem opróżniła go, lekko podrażniając przy tym końcówkę języka. Pogładziła nią usta(,) spoglądając na Bruce’a, jakby chciała zaprosić go na górę.
Natłok czasowników i imiesłowów męczy mnie już od samego początku (a to krótki fragment....) Czemu czepiam się akurat tego momentu?

Bo jest specyficzny. Babka Jakby miała ochotę na.... no, na cokolwiek miała ochotę, można to pokazać na kilka różnych sposób. Na przykład:
Stephanie wpatrzyła się w Bruce'a. Końcówka języka podrażniona gorącą herbatą musnęła górną i dolną wargę kobiety. Szkoda, że to jej język, a nie...

Nie. Nie tym razem. Zmarszczyła czoło i przestała nadawać sygnał "Pokój-na-pięterku. Pokój-na-pięterku". Cholera, to nieodpowiednia chwila na takie rzeczy...


Uniknąłem używania imiesłowów. Próbę zwrócenia na siebie uwagi i zachęcenia do czegoś porównałem do nadawania sygnału oczami. Rozbiłem to na dwa akapity, żeby przy okazji wyraźniej zaznaczyć, że jednak dała sobie spokój. Wcześniej urwałem w połowie zdanie. Coś sobie wyobrażała, miała chętkę na...

Trzeba kombinować, by pokazywać niektóre czynności nie poprzez szereg czasowników i imiesłowów, ale w inny sposób. Można używać pojedynczych słów plus cechy (przymiotniki) nadające ruch.. Na przykład: "Język przesuwający się po ustach. I spojrzenie. Jednoznacznie spojrzenie prosto w oczy Bruce'a."

I unikaj przysłówków. Są jeszcze gorsze, bo to typowa droga na skróty. Odpowiadają między innymi na pytanie "jak?" więc określa się nimi coś w stylu "kawę na ławę". Przysłówki to podawanie czytelnikowi czegoś na tacy. To złe zagranie.

A ta cała Stefania, czy jak jej tam... no cóż. Zacytuję cały akapit:
Nie kochała się, od kiedy ostatni z jej kochanków Nicholas zszedł na zawał serca podczas plewienia ogródka. Stephanie podciągnęła jego spodnie, zapięła pasek i zadzwoniła po policję. Nie wezwała karetki. Dopiero na miejscu zrobił to jeden z funkcjonariuszy, a ona była zdania, że wykonała telefon, błagając o przysłanie pomocy medycznej. W końcu uległa i przyznała, być może zapomniała. Po oględzinach, żaden z funkcjonariuszy nie kwapił się zadać jej jakichkolwiek pytań, sprawa została zamknięta. W aktach widniał zapis „przyczyną śmierci był podwyższony cholesterol”. Stephanie nie miała zielonego pojęcia skąd taki wniosek znalazł się w papierach. Ostatnie śródroczne badania nie wykazały żadnych zaburzeń, ale jednak. Zwinęła zatem kartę z nazwiskiem kolejnego kochanka i wrzuciła do pieca ku pozostałym.


Nie wiem, po co plątanie z tym dzwonieniem na policję/pogotowie. "W końcu uległa i przyznała, być może zapomniała." - WTF? "Po oględzinach, żaden z funkcjonariuszy nie kwapił się zadać jej jakichkolwiek pytań" -> to idiotyczne. Zadaje się pytania każdemu. Są przecież na to jakieś cholerne procedury.
W aktach widniał zapis „przyczyną śmierci był podwyższony cholesterol”.
Już kolega wyżej zwrócił na to uwagę...
Stephanie nie miała zielonego pojęcia skąd taki wniosek znalazł się w papierach.
Też nie mam zielonego pojęcia.
Zwinęła zatem kartę z nazwiskiem kolejnego kochanka i wrzuciła do pieca ku pozostałym.
Nie wiem, co sobie o niej myśleć. Miła starsza pani polująca na kochanków i wymieniająca ich jak rękawiczki? A to zdanie brzmi mniej więcej jakby narrator chciał mi szepnąć na ucho "Wiesz, jak ten gość kopnął w kalendarz, Stephanie pomyślała: jejku-jej. Zmarł, ale szkoda... zaraz leci mój ulubiony serial. A o piętnastej przyjdzie nowy sąsiad. Wygląda na smakowite ciacho". Trochu to się kupy nie trzyma.

Informujesz o zbędnych rzeczach. Nieco wcześniej:
I tak Louis stracił dwie nogi i co najmniej dwa litry krwi. Krew udało się odzyskać metodą transfuzji (...)
A jak inaczej miałby odzyskać krew? ściągnąć ją torrentem? Cholera, od razu mów, że stracił nogi. Wiadomo, że go reanimowano, że miał transfuzję... przy stracie kończyn spory ubytek w krwi to oczywista oczywistość. No i unikniesz powtórzenia słowa "krew"...

I jeszcze jedno. Bydło tak go stratowało, że "papa, kochane nóżki!". Był przytomny (ocknął się w kałuż krwi, o ile pamiętam) nie wył, nie krzyczał? Nie mógł uciec? Leżał i czekał, aż... łojezusiemaryjo, bydło zrobi mu prowizoryczną amputację?

Ekhm.

Styl toporny. Mało plastyczny. Suchy jak suchary z Sahary, mówiąc wrednie. Wspominasz tam o Maine i tak dalej... fan Kinga, rozumiem, rozumiem. W "Tu się witamy" już o tym mowa była i cieszę się, że cenisz sobie mistrza zza oceanu (sam należę do grupy "notorycznych" czytelników), ale... pierwsze, co mi się nasuwa na myśl, to to, że mało wnikasz w styl jednego ze swoich ulubionych autorów. Oczywiście nie namawiam do naśladownictwa, ale skoro jest już taki wpływ, że osadzasz akcję w stanie Maine, piszesz o "zagraniczniakach", wczuwasz się w tamtejsze klimaty....

Chłoniesz z Kinga nie to, co trzeba. I piszesz o środowisku, o którym nie masz zielonego pojęcia, jak mniemam (jeśli tam byłeś - zwracam honor). Dam sobie spokój z czasownikami - przecie to boskie narzędzia. Ale te imiesłowy, wspominanie o wielu zbędnych rzeczach (poprawianie fryzur, materiałów, koszul i tak dalej... całe szczęście, że nie informujesz o wdechach i wydechach swoich bohaterów). Momentami - nieprzyjemne drogi na skróty. Akapity krótkie, a więc zdrowe, ale przekaz słaby... ekhm, zamiast dalej biadolić, zapytam: ile masz lat?

(jak już gdzieś mówiłeś i mi umknęło - przepraszam, ale mam zawrót głowy)

4
Hmm, największy pozytyw jaki nasuwa mi się po przeczytaniu opowiadania, to właśnie fakt, że przeczytałem. To już o czymś świadczy.

Tekst wygląda jak skrót wydarzeń, które zostały spisane na prędko. Nie wygląda jak pełnoprawne opowiadanie. Nie ma tutaj naturalnego ciągu przyczynowo-skutkowego. Chodzi mi dokładnie o opisy, na przykład tutaj:
powziął nieopatrznie wystawi na jedną z corocznych aukcji odbywających się w Billings. Nie radził sobie z rachunkowością. Kiedy miał siedemnaście lat, w czasie wypasu bydła stracił przytomność,
Po pierwsze dlaczego "nieopatrznie"? Po drugie jedno zdanie nie wynika z drugiego i czyta się to jak posklejane na chybił-trafił wątki. Myśli nieuczesane i pełne łupieżu.



Serwujesz zbędne informacje, a przynajmniej podajesz je za szybko przez co tekst nabiera miałkości.
Nie była przesadnie wścibska w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców Billings, w stanie Montana
Informację o miejscu akcji można było o wiele ładniej przekazać. Podam ci może nie najlepszy przykład, ale odrobinę ładniejszy od twojego:
"Na krańcu kontynentu, u sto Wilshire Boulevard, stał Jesse Stone. Opierając się o balustradę nad tonącą w ciemności plażą w Santa Monica, patrzył w pustkę..." R. B. Parker
Trochę lepiej podane informacje, chociaż wciąż nie idealnie. Według mnie.



Pierwsze zdanie mnie totalnie zdezorientowało. Poczułem się jakbym wszedł do sali, w której właśnie odbywał się koncert gry na Banio. W samym środku, gdy wszyscy zamilkli nasłuchując glissando. Nie spodobało mi się to.



O wiele za dużo powtórzeń, spokojnie większości można uniknąć. Sporo razy powtarzasz imiona bohaterów przez co wydaje się, że czytelnik jest dla autora ciemną masą, której należy co rusz pokazywać kto jest autorem danej czynności.



Jest też trochę błędów logicznych, ale o wielu ci już wspomniano.



Ogólnie rzecz biorąc, sporo pracy przed tobą. Zwłaszcza jeśli masz w zamiarze pisanie przynajmniej w podobnej tonacji co King.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Zapowiada się... trochę nijak. Jak na początek kryminału, nie jest w sumie wciągający.

Odnoszę wrażenie, że chcesz pisać stylem literatury faktu, trochę jak Capote i jego "Z Zimną Krwią" - takie mi się nasunęło porównanie.

Co do porównania z Kingiem (o którym wspomnieli chyba już wszyscy, którzy się tutaj wypowiadali ;P) to się powstrzymam - nic nie czytałem :D

Styl nie powala, ale - widać, co chcesz nim osiągnąć, to nie będzie łatwe, ale nie jest nieosiągalne. Nie wiem natomiast, czy to dobry styl akurat do kryminału, ale to też zależy od tego, jaki to ma być kryminał.

Ostatnie zdanie, na które zwrócił też uwagę Sky jest... no nie wiem, co ono ma sugerować? Że ta kobieta jest psychopatką? No, na pewno nie jest w pełni zdrowa, przynajmniej tak mi się wydaje, ale rozumiem, że to, jak bardzo nie jest, dowiemy się kiedyś-tam?

Pierwszy akapit, czy dwa są bardzo sztuczne, sprawiają wrażenie pisanych bardzo na siłę. Jakbyś chciał pokazać małomiasteczkową dwulicowość i przy okazji pokazać jeszcze kilka rzeczy, ale nie bardzo wiedziałeś jak.

W każdym razie - pierwszy fragment nie porwał mnie szczególnie, ale zobaczymy, jak będzie z następnymi.
//generic funny punchline

6
ZviR pisze:Pierwszy akapit, czy dwa są bardzo sztuczne, sprawiają wrażenie pisanych bardzo na siłę. Jakbyś chciał pokazać małomiasteczkową dwulicowość i przy okazji pokazać jeszcze kilka rzeczy, ale nie bardzo wiedziałeś jak.
To "i przy okazji pokazać jeszcze kilka rzeczy" jest bardzo Kingowskie, ale w wypadku tego tekstu - tylko w założeniu miał być taki efekt. Niestety nie jest :)

7
NIestety jest to kiepskie. Ani nie znasz, ani nie czujesz mentalności mieszkańców Maine, czy w ogóle Amerykanów, takie mam przynajmniej wrażenie. Czemu akcja nie może się dziać w polskim miasteczku? Tempo nijakie, ale o tym pisali inni.
Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy (Cyceron)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”