Artysta [SF]

1
Opowiadanie konkursowe. Zajęło pierwsze miejsce, ale niestety na zupełnie nieliterackim forum. Jak dotąd nie wiem, czy jest rzeczywiście dobre, czy tylko trafiła mi się kiepska konkurencja - umieszczam je więc tutaj =]



***



Wstęp

      W 2070 roku wznowiono projekt Cyclopsa, zakładający zbudowanie zespołu półtora tysiąca radioteleskopów. Postanowiono skonstruować je na ciemnej stronie księżyca, z dala od szumu elektronicznych przedmiotów z Ziemi. Gdy w 2078 roku budowa została ukończona, radioteleskopy wychwyciły serię sygnałów radiowych o niskiej częstotliwości. Ustalono, że została ona wysłana z małej planety krążącej wokół Harolda, dalekiej Słońcu gwiazdy. Treść tej tajemniczej wiadomości nie została rozszyfrowana, postanowiono jednak przedsięwziąć wyprawę mającą na celu dokładne zbadanie jej pochodzenia.



12. września 2084 roku

      Dziś początek mojej podróży do gwiazd! Zostawiam za sobą wszystkie ziemskie troski i ruszam na pokładzie Aldrina na poszukiwanie życia poza układem słonecznym! Dziennik ten ma być świadectwem mojej wyprawy i dokładnym opisem dziwów, jakie niewątpliwe napotkam na mym kosmicznym szlaku. Towarzyszyć mi będzie grupa dziewiętnastu naukowców-pasjonatów, gotowych poświęcić się dla dobra sprawy. Nasz cel stanowi Harold, gwiazda odległa od Ziemi o ponad dziesięć lat świetlnych. Podróż w jej kierunku potrwa według naszych obliczeń ponad pół wieku. Nie żal nam zbytnio straconych czasów, przyjaciół których już nigdy nie zobaczymy. Znacznie bardziej ciekawi jesteśmy czekającej nas przyszłości, niepewnej i fascynującej.

      Statek nasz, budowany przez lat cztery na orbicie okołoziemskiej, jest w pełni przygotowany do takiej podróży. Ma wydajny napęd oparty na wykorzystaniu antymaterii oraz najnowocześniejsze systemy kriogeniczne, pozwalające zamrozić całą załogę na dowolny okres czasu. Aldrin składa się z szerokiego pokładu w kształcie pierścienia oraz silnika wokół którego pokład ten się obraca. Dzięki takiej budowie możliwe jest łatwe wytworzenie sztucznej grawitacji za pomocą siły odśrodkowej.

      Wagonik mój wspina się właśnie powoli po linie utkanej z nanorurek węglowych, coraz bardziej zbliżając się do swego celu. Na szczycie windy orbitalnej znajduje się stacja kosmiczna, gdzie oczekują mnie już moi towarzysze. Przed moimi oczami rozciąga się teraz niesamowity widok! Zza ziemskiego globu wygląda Słońce, tworząc na jego widzialnej krawędzi piękne refleksy świetlne, niczym na oszlifowanym drogocennym kamieniu.



49. rok podróży, 3. dzień na jawie

      Siedzimy wszyscy bezczynnie i patrzymy na siebie tępym wzrokiem. System kriogeniczny uległ nieodwracalnemu zniszczeniu. Ponieważ urządzenia kontrolne przewidziały jego awarię, komputer pokładowy zaczął nas po kolei rozmrażać. Zdążył przebudzić większość naukowców zanim doszło do uszkodzenia. Zmarło siedmiu niezastąpionych astrofizyków, bez których nasza dalsza podróż staje pod znakiem zapytania. Gdy sprawdziliśmy matrycę danych Aldrina, okazało się, że mimo stosunkowo niewielkich zniszczeń naprawa systemu nie jest możliwa. Niezbędna jest wymiana całego jego okablowania, a czegoś takiego nie przewidywał nikt podczas przygotowywania części zapasowych. Przyczyny tych problemów nie są na razie znane. Znacznie ważniejsze jest jednak to, że z niepełną załogą nie jesteśmy w stanie przeprowadzić wszystkich procedur wymagających specjalistycznego ukierunkowania. Obawiam się, że będziemy mieli z tego powodu wiele kłopotów w przyszłości.

      Ale cóż – przyszłość! Przecież my tu wszyscy umrzemy, sami pośród bezkresnej pustki wszechświata, bez nadziei na powrót! Ogarnia nas stopniowo apatia. Nie chce nam się rozmawiać, patrzymy tylko po ciemnych kątach pokładu i wyglądamy przez iluminatory szukając tęsknym wzrokiem Ziemi, Ziemi utraconej już na zawsze… Nawet gdybyśmy zawrócili teraz, w tej chwili, prawdopodobnie żaden z nas nie dożyłby końca podróży! Nie mówiąc już o zapasach żywności, które nie były przygotowane z myślą o tak długim locie z odmrożoną załogą. Okrutny losie! Dobrze chociaż, że jesteśmy już bardzo blisko celu – zostało nam niespełna pół roku podróży. Mamy nadzieję, że odkryjemy jakieś inteligentne formy życia, wśród których moglibyśmy spędzić resztę życia, badając je i przesyłając informacje o nich na Ziemię. Tylko… jeżeli nie napotkamy nikogo?



49. rok podróży, 113. dzień na jawie

      Coraz bardziej żałuję, że opuściłem Ziemię. Kiedy patrzę czasem przez teleskop w kierunku dawno minionego już obłoku Oorta, teraz będącego jedynie kolejną jasną plamką na tle czerni wszechświata, czuję bezgraniczną wręcz tęsknotę za utraconą ojczyzną. Lodowy obłok, ten brylant kosmiczny ze słoneczną źrenicą chyba już zawsze będzie mnie dręczył, dopóki moja tułaczka będzie trwała. Po co ja właściwie opuściłem Ziemię? W przypływie błahego poczucia wyjałowienia, zdecydowałem się porzucić całe moje dotychczasowe życie i wyruszyć w pogoń za dziwną serią impulsów, mogącą być przecież tylko niczym innym jak błędem w maszynie liczącej lub celowym oszukaniem przyrządów! Ileż mocy twórczej musi zawierać wszechświat, nieskończony i piękny, myślałem. Pragnąłem poznać jego tajemnice, zyskać natchnienie do pracy. A teraz oddalam się tylko coraz bardziej od mojego gniazda rodzinnego, ostoi w niebezpiecznym, zimnym, pustym i przerażająco nudnym wszechświecie. Gdy wyruszałem, spodziewałem się niezwykłego zróżnicowania, planet o niespotykanych dotąd właściwościach. Lecz gdy przemierzam teraz pustkę wszechświata i obserwuję przez pokładowe teleskopy odległe planety, odkrywam, że ojczyzna moja, Układ Słoneczny, jest wyjątkiem. Tu wszędzie są tylko martwe gazowe olbrzymy i samotnie wędrujące brązowe karły, zbyt małe by stać się gwiazdami - jak gdyby Bóg dopieścił jedynie nasz kawałek wszechświata, o reszcie istnienia zapominając. Widocznie przewidywał, że ludzie wierni mu i posłuszni nie opuszczą nigdy raju, który im zbudował. Głupi jestem, skazałem się na samotność i zapomnienie!

      Ciekawe, ile burz dziejowych mnie ominęło, mnie, zamkniętego na szczelnym pokładzie Aldrina, z dala od wszelkiej cywilizacji! Tak, płomieniste oko Słońca musiało wiele wojen i nieszczęść w życiu ludzi zauważyć, odkąd podjąłem się mojej zgoła bezcelowej odysei. Wszyscy przyjaciele, rodzina, a także znajomi badacze kosmosu z instytutów świata pomarli już pewnie lub zapomnieli o mnie, tymczasem większość moich towarzyszy podróży, naukowców równie ślepych i dumnych jak ja, nie postarzała się dzięki hibernacji nawet o rok!

      Idę spać. Boję się pustki i śmierci, jaka mnie tu niechybnie czeka.



50. rok podróży, 161. dzień na jawie

      Dotarliśmy do celu! Mała, skalista planeta krążąca wokół Harolda wita nas swoją srebrną tarczą i wręcz zaprasza, byśmy odkryli jej tajemnice. Gdy dojrzeliśmy ją po raz pierwszy, beznadzieja, smutek, tęsknota opuściły nas bezpowrotnie. Poczuliśmy, że stoimy u progu czegoś niesamowitego, a naszym jedynym przeznaczeniem jest zbadanie tego, co nieznane. Przejęci dreszczem podniecania obserwowaliśmy obcy świat przez kilka dobrych minut w całkowitym milczeniu, by zaraz potem zostać bez reszty ogarnięci szałem przygotowań. Planetę postanowiliśmy nazwać Attis, od greckiego bóstwa wegetacji.

      Najpierw zamierzamy wysłać sondę, która zbada warunki panujące na powierzchni, tak abyśmy mogli się odpowiednio przygotować. Najpewniej już za kilka dni przystąpimy do lądowania. Marzę o chwili, kiedy postawię stopę na powierzchni nieznanego globu. To będzie przełomowa chwila dla ludzkości!



50. rok podróży, 162. dzień na jawie

      Raport sondy wykazał, że atmosfera Attisa bogata jest w tlen i azot. Przyrządy pomiarowe wykryły też wilgoć w powietrzu. Temperatura stosunkowo niska, ale znośna dla człowieka. Ciśnienie w normie.

      Dziwne to strasznie i niepojęte, że pierwszy świat napotkany poza naszym układem słonecznym jest tak podobny Ziemi! Gdy przeczytałem raport sondy, zrazu zacząłem się cieszyć, lecz po chwili zaniepokoiłem się bardzo. Czy to możliwe, że zdarzył się taki zbieg okoliczności, żeby dwie zdolne do zrodzenia organizmów żywych planety istniały tak blisko siebie? Poczułem w sobie strach przed nieznanym. Minęło kilka chwil, zanim przekazałem wiadomość Jakubowi i reszcie astronautów. Patrzyłem na bladą powierzchnię Attisa i dumałem, niepewny już słuszności swojego zadania, jak gdybym brnąc przez przestrzeń i docierając do nieznanego złamał jakieś odwieczne prawo natury. Jak stworzenie z krwi i kości złożone może pokonać miliardy kilometrów próżni i odgrodzić się od temperatur tak bliskich tym, w których wszelki ruch już zamiera?



9 godzin po lądowaniu

      Po kilku godzinach nasza załoga przygotowała się już do zbadania planety. Na powierzchnię polecieliśmy ja, Lena, Otto, Bernard i Jakub. Reszta pozostała na pokładzie Aldrina, nadzorując wskazania czujników. Miejscem docelowym naszej podróży był biegun. Według ziemskich naukowców sygnały zostały nadane właśnie z jego okolicy. Z racji pochylenia osi obrotu planety praktycznie przez cały rok trwał tam dzień. Harold świeci jednakże nieco słabiej niż Słońce, co powoduje kłopoty z widocznością.

      Nasz lądownik nie miał większych problemów z pokonaniem atmosfery i miękko osiadł na skałach. Gdy otworzyły się pokrywy włazów, panujący półmrok nie pozwolił nam wiele dojrzeć. Wyszliśmy na zewnątrz. Kiedy nasze oczy w pełni przyzwyczaiły się do małej ilości światła, ukazał nam się piękny, lecz dość ponury widok. Na północy majaczyły wyblakłe szczyty gór, podobne do olbrzymów podnoszących się z ziemi ku zachmurzonemu niebu. Zza ich grzbietów spoglądała na nas obca, pomarańczowa gwiazda. Na południe od płaskowyżu, na którym się znajdowaliśmy, rozciągało się szare, piaszczyste pustkowie. Wszystko wyglądało na martwe od wieków, nietknięte nigdy przez żaden byt myślący. Według wcześniejszych wskazań sondy w tutejszej atmosferze można było oddychać, zdjąłem więc hełm i odetchnąłem świeżym, pełnym pary wodnej powietrzem. Tak też uczynili moi towarzysze. Całe otoczenie było przesiąknięte wilgocią. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani i z zapałem zabraliśmy się do dokładnego badania okolicy. Mimo, że nie udało nam się znaleźć żadnych śladów życia, nie przyszło nam na myśl się poddawać. Na szczęście miejsce nadania sygnału było bardzo niedaleko. Jakub oddzielił nasz czterokołowy łazik od reszty lądownika i udaliśmy się w podróż na drugi koniec płaskowyżu, ku górom. Już po kilku kilometrach nasza ekspedycja napotkała na przeszkodę nie do pokonania dla elektrycznego pojazdu – głębokie, wręcz połykające światło rozpadliny. Małe kółka łazika niechybnie by w nie wpadły, postanowiliśmy więc iść dalej pieszo. Część ekwipunku musiała oczywiście tam zostać. Zawsze można się jednak po nią wrócić.

      Wędrujemy tak już od siedmiu godzin. Jesteśmy bardzo wyczerpani, nie tracimy jednak chęci działania. Przed nami ostatnia przeszkoda – stroma i wysoka ściana skalna. Próby znalezienia łatwiejszego wejścia spełzły na niczym, musimy więc stawić czoło wyzwaniu i wspiąć się po niej. Póki co odpoczywamy.

      Umieram niemalże z ciekawości, co też znajdziemy na końcu naszej drogi. Naraz przeszła mi przez głowę myśl: a co jeśli to nie stamtąd wysłano sygnał? Wtedy musielibyśmy wracać na Aldrina i kontynuować poszukiwania, najpierw na drugim, mrocznym biegunie… a potem? Planeta jest ogromna wobec nas, ludzi, moglibyśmy całe życie spędzić na jej stopniowym poznawaniu i nic na niej nie znaleźć! Odpędzam od siebie te myśli, nie są mi one przecież potrzebne. Muszę odpocząć.



13 godzin po lądowaniu

      Z wejściem mieliśmy wiele trudności. Skafandry zostawiliśmy na dole, ponieważ ograniczały nam ruchy. Bez tej osłony było bardzo zimno, ale nie mieliśmy większego wyboru. Po drodze staraliśmy się nie uszkodzić zabranych ze sobą sprzętów, lecz nic z tego nie wyszło. Zgubiliśmy co najmniej połowę narzędzi, nie mówiąc już o licznych zadrapaniach i siniakach. Cud, że udało nam się tego dokonać. Wiele razy dosłownie krok dzielił nas od upadku na dół i roztrzaskania się o nieprzyjazne skały. Gdy dotarliśmy już na szczyt, po prostu położyliśmy się na ziemi i obserwowaliśmy niebo. Teraz jesteśmy już po posiłku i za godzinę lub dwie wyruszamy w dalszą podróż.



11 dni po lądowaniu

      Nie wiem, czy żyję, czy umarłem, czy to sen, czy jawa. Wiele niepojętych dla normalnego człowieka rzeczy zdarzyło się przez te dziesięć dni. Naszła mnie właśnie chęć, by to wszystko zebrać i uporządkować. Może to pozwoli mi zrozumieć, co właściwie się stało.

Gdy odetchnęliśmy już po wchodzeniu na ścianę skalną, kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. Wkrótce temperatura znacznie spadła, wskutek czego pojawiła się gęsta jak mleko mgła. Nie byliśmy w stanie dojrzeć niczego, co znajdowało się dalej niż kilkanaście kroków przed nami. Niespodziewanie natrafiliśmy na jezioro. Jego spokojna, niezmącona niczym powierzchnia kusiła nas do kąpieli. Bernard zaproponował, byśmy wrócili tu niebawem. Przytaknęliśmy temu pomysłowi i szliśmy dalej wzdłuż brzegu. Nic nie zapowiadało tego, co miało się za chwilę wydarzyć.

      Oto bowiem napotkaliśmy człowieka.

      Klęczał przy lustrze wody i wyglądał na bardzo wychudzonego. Ogarnęło nas niewysłowione przerażenie, jak gdybyśmy napotkali na jawie stworzenie rodem z koszmarów sennych, będące w sprzeczności ze wszystkimi znanymi prawami natury. Pomyśleliśmy, że mamy zwidy. Wtedy człowiek odwrócił łysą głowę i dosłownie przeszył nas swym wzrokiem. W jego błękitnych oczach kryło się coś dziwnego, jakaś tajemnicza, niezwyciężona siła. Wstał. Podszedł do mnie wolnym krokiem. Nikt z nas nie śmiał nawet drgnąć, nie rozumiejąc zupełnie co się dzieje. Nieznajomy delikatnym ruchem położył rękę na mojej skroni. Poczułem się senny. On zaś uśmiechnął się do mnie.

      Przebudziłem się w tym samym miejscu. Obok mnie leżeli moi towarzysze, jeszcze śpiący. Mgła już opadła i odsłoniła przepiękny górski krajobraz. Łagodne szczyty tworzyły dookoła jeziora i jego piaszczystych brzegów jakby mur ochronny, odgradzający nas od reszty tego obumarłego świata. Jedynym wejściem do tej cichej kotliny było to, którym się tu dostaliśmy. Tam gdzie górski pierścień się rozstępował, ścieżka zapadała się w dół stromą ścianą skalną, to samą której pokonanie sprawiło nam tyle trudności.

      Zamknąłem oczy. Nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim. Nie mogłem znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia tej zagadki. W uszach słyszałem śpiew wiatru wiejącego pomiędzy szczytami. Czułem mimo wszystko, że jestem bezpieczny. Wkrótce tajemniczy mieszkaniec Attisa podszedł i uklęknął przede mną. Pomógł mi wstać. Niespodziewanie do mojej głowy dotarły słowa: Witaj w moim domu. Nieznajomy nie otworzył ust, a mimo to słyszałem go doskonale. Miałem wrażenie, jakby nawet moje zmysły nie mogły się ze sobą porozumieć, jak to zdarzenie interpretować. Wtedy jednak on odezwał się znowu: Sprawdziłem twój umysł. Wiem o tobie wszystko. Wiem jak z tobą rozmawiać. Zbladłem. Spytałem ze strachem, kim jest. Odpowiedź brzmiała: Artystą. To stwierdzenie było idealne w swojej prostocie. Przez chwilę wydało mi się, że rozumiem już wszystko i nie potrzeba żadnych dalszych pytań. Otrząsnąłem się jednak z tego fałszywego przeczucia. Zadałem kolejne pytanie, o to, dlaczego wygląda tak jak my. Usłyszałem: Ja was stworzyłem. Wyrzeźbiłem też Ziemię, z której pochodzicie. Jestem Artystą. Stwórcą.

      Patrzyłem oniemiały na jego młodą, przyjazną twarz. Widziałem w niej pewność, niewzruszoną niczym opoka. Nie znam słów odpowiednich, by oddać moje przeżycia. Cały mój świat zawalił się w tej chwili. Zacząłem krzyczeć, że nie wierzę, że musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie! Artysta uśmiechnął się do mnie: Ależ jest. Kiedy indziej ci wyjaśnię. Niedługo twoi przyjaciele się obudzą. Odpoczywaj. Przepraszam za to, że was uśpiłem, ale inaczej nie mógłbym was sprawdzić. Wstał i odszedł, zostawiwszy mnie całkowicie oszołomionego. Spojrzałem w niebo, obce, a mimo to takie bliskie, podobne do tego na Ziemi. Sięgnąłem do kieszeni kombinezonu i wyłączyłem komunikator. Nie chciałem, by ci ze statku mi przeszkadzali. Musiałem wszystko przemyśleć.

      Doszedłem do wniosku, że Artysta ma za sobą potężną technologię, pozwalającą tworzyć realistyczne iluzje i odczytywać czyjeś myśli. Nie byłem w stanie uwierzyć w prawdziwość jego słów. Stało to w sprzeczności ze wszystkimi znanymi mi prawami natury. Człowiek, lub też ktoś do niego bardzo podobny, nigdy zdoła tchnąć życia w pusty glob.



12 dni po lądowaniu, wspomnień ciąg dalszy

      Powoli przyzwyczajaliśmy się do obecności Artysty. Na początku baliśmy się go bardzo, lecz z czasem zrodziło się między nami coś w rodzaju zaufania, przyjaźni. Jedynie Lena wciąż nie mogła przezwyciężyć swoich lęków i starała się go unikać. Zamieszkaliśmy razem z nim w jego grocie. Było tam dziwne źródełko, z którego nie pozwolił nam pić pod żadnym pozorem. Zastosowaliśmy się do tej reguły bez najmniejszego sprzeciwu, tym bardziej że pochodząca z niego woda nie wyglądała na nadającą się do spożycia, miała dziwny zapach, podobny nieco do benzyny. Żywiliśmy się lepką wodą z innego źródła. Zaspokajała ona w pełni nasze potrzeby. Szkoda tylko, że nie wzięliśmy naszych narzędzi badawczych, gdyż sprawdzilibyśmy ją z wielką chęcią. Chociaż jeden dziw tej planety byłby bliższy wyjaśnienia.

      Przez następne kilka dni dopytywaliśmy się Artysty o jego tajemnice, lecz on niechętnie dzielił się informacjami. Starał się nie pokazywać nam niczego niezwykłego. Zauważyłem jednak, że zachowuje się inaczej podczas rzadkich rozmów z Leną. Sprawia wrażenie, że mógłby wyjawić jej wszystkie sekrety Wszechświata, gdyby tylko o to poprosiła. Martwi mnie to. Nie wierzę co prawda w jego nadprzyrodzone moce, lecz bez wątpienia stanowi on potencjalne zagrożenie. Popełniliśmy błąd, zabierając ze sobą broń. Podejrzewam, że w przypływie zazdrości na pewno nie miałby skrupułów z użyciem jej przeciw nam. Póki co postanowiłem wykorzystać jego słabość. Niezależnie jednak od tego, czy prosiliśmy, czy próbowaliśmy podstępu, skutek był mniej więcej ten sam: przyjazny, milczący uśmiech. Sytuacja zmieniła się, gdy udaliśmy że chcemy wracać na Ziemię. Wtedy to on zaczął nas błagać, abyśmy zostali. Jako warunek podaliśmy przekazanie nam informacji o nim i o jego gatunku, jeżeli do jakiegoś należy. Zgodził się bez zastanowienia.

      Rozpoczął więc swoją opowieść o Artystach. Według niego posiadają oni niewyobrażalną moc umysłową, porównywalną niemalże do tej, jaką przypisujemy Stwórcy. Większość Artystów żyje samotnie. Nie mają innego wyboru, gdyż ich jedna myśl wystarczyłaby, by obrócić w niwecz wszelkie starania i zniszczyć całą ich społeczność. Są oni ponoć nieśmiertelni, ponieważ dzięki potężnym mózgom mogą podtrzymywać swe procesy życiowe tak długo, jak będzie się im podobało. Artyści spędzają życie na nieustannym tworzeniu, upiększaniu Wszechświata dziełami sztuki. Wędrują samotnie między gwiazdami, rzeźbiąc planety i malując mgławice. Niektórzy posiedli nawet wiedzę o zapoczątkowywaniu życia, lecz nie chcą się oni dzielić swoimi umiejętnościami. Jednym z nich jest nasz opiekun na Attisie.

      Opowieść Artysty wywołała w naszych głowach wiele wątpliwości. Wszystko to brzmiało jak jakaś nieprawdopodobna baśń, niemożliwa do ziszczenia w rzeczywistym świecie. Artysta nie zechciał pokazać nam na razie nawet namiastki swoich rzekomych mocy.



15 dni po lądowaniu

      Tęsknimy za naszą ojczyzną. Już od siedmiu dni ziemskich nie udało nam się dowiedzieć czegoś nowego od Artysty. Podczas gdy on jest zajęty układaniem kamieni w eleganckie stosiki, my nudzimy się potwornie. Nie ma już w nas ani krzty strachu, ani zafascynowania, ani żadnej innej emocji. Czas dłuży się nam okropnie. Załoga z Aldrina domaga się tymczasem rozpaczliwie choćby najogólniejszych raportów. Każemy im czekać, cóż nam pozostało. Póki sami nie odkryjemy, co się tutaj naprawdę dzieje, nie powinniśmy mówić o tym naszym towarzyszom w przestrzeni.



16 dni po lądowaniu

      Artysta dostrzegł nasze cierpienia. Niespodziewanie zaproponował nam dziś, że zabierze nas na Ziemię! W pierwszej chwili nie uwierzyliśmy w prawdziwość dziwnej propozycji. Już po chwili jednak zaufaliśmy słowom naszego gospodarza i cieszyliśmy się jak dzieci, wspominając rodzinne okolice i zastanawiając się, jak bardzo zmieniły się od naszego odlotu. Cóż, że ziemscy przyjaciele dawno już martwi! Ważne, że znów będziemy wśród ludzi, że wrócimy do naszego matecznika! Artyście również udzieliła się nasza radość. Kazał sprowadzić na powierzchnię Attisa resztę załogi, sam tymczasem poszedł gdzieś w góry konstruować nam nowy statek kosmiczny. Będziemy czekać na jego powrót. Wierzymy, że mówił prawdę. Chcemy w to wierzyć.



20 dni po lądowaniu

      Cała załoga Aldrina przybyła na Attisa. Statek pozostawili na tym samym płaskowyżu, na którym i my wylądowaliśmy, musieli więc przebyć tą samą drogę. Znaleźli nasz łazik i zabrali ze sobą pozostawione przez nas sprzęty. Gdy dotarli do kotliny, zastali nas wypoczywających na brzegu jeziora. Byliśmy pogrążeni w wspomnieniach. Z rozrzewnieniem odtwarzaliśmy w myślach ulubione miejsca, ludzi których opuściliśmy. Przepełniała nas nadzieja i wiara, że Artysta nie kłamał. Nasi towarzysze nie mogli zrozumieć, co się dzieje. Nie potrafiliśmy odpowiedzieć na pytania o nasze odkrycia. Gdy wzruszaliśmy obojętnie ramionami i prosiliśmy ich o cierpliwość, zaczęli się denerwować. Dość długo nie dawaliśmy o sobie znać, spodziewali się więc czegoś niezwykłego. Z podekscytowaniem oczekiwali na orbicie od nas konkretniejszych wieści. Snadź w żadnym razie nie wyobrażali sobie zastać nas w takim stanie. Leżymy dalej nad jeziorem, tymczasem reszta naukowców, obrażona i zawiedziona, bada okolicę. Wspomnieliśmy im tylko o tym, by nie pili ze źródełka w jaskini.



1. dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Artysta wrócił! Kazał nam zabrać wszystkie nasze rzeczy i zaprowadził nas wysoko w góry. Naukowcy z Aldrina nie mogli uwierzyć swoim oczom, gdy zobaczyli naszego gospodarza. Po drodze objaśnialiśmy im wszystko, co powiedział nam Artysta. Byli dość oszołomieni, tak jak my zresztą po naszym pierwszym spotkaniu z jedynym mieszkańcem Attisa. Mimo wszystko nie chcieli nam uwierzyć. Zmienili zdanie dopiero wtedy gdy, zobaczyli nowy statek kosmiczny.

      Był to wielki, czarny ostrosłup, odcinający się od reszty świata wyraźnymi konturami. Wysokość jego na oko wynosiła ponad czterdzieści metrów. Sprawiał wrażenie kompletnie oderwanego od rzeczywistości, nienaturalnego, obcego. Nikt z nas nie miał pojęcia, jak mógł powstać tutaj taki mroczny, idealny kształt. Artysta z nieukrywaną dumą zaprosił nas do jego wnętrza. Nagle od czarnej ściany oddzieliła się prostokątna bryła i zawisła w powietrzu. Nieśmiało weszliśmy do środka. Podłogi i ściany dzielące pokład na pomieszczenia były białe, zaś te mające oddzielić go od próżni kosmicznej były od wewnątrz całkowicie przeźroczyste. Mogliśmy więc bez problemu obserwować całą okolicę. Artysta zadbał również o wyposażenie, tak więc na statku znalazły się łóżka i siedziska. Były co prawda kanciaste i okropnie niewygodne, ale jak sam wyjaśnił, nie wiedział jak wytworzyć tak od zera skomplikowaną materię organiczną w postaci skór lub pierza. Powiedział nam też, że sztuczną grawitacją oraz odnawianiem tlenu zajmie się samodzielnie. Statek miał wydzieloną osobną część, w całości wypełnioną pożywną substancją z jednego ze źródełek w grocie – były to nasze zapasy na całą podróż. Ponoć Artysta przeniósł je tutaj samą siłą woli. Dowiedzieliśmy się, że dzięki zakrzywieniu przestrzeni nasz lot powroty potrwa tylko rok. Na pytanie Artysty, kiedy możemy wyruszać, odpowiedzieliśmy zgodnym chórem: w każdej chwili!      

      Nasz statek momentalnie oderwał się od powierzchni Attisa. Okolica umknęła nam sprzed oczu. Góry i pustkowia zlały się niebawem w jedną szarą plamę. Z ogromną szybkością lecieliśmy ku przestrzeni kosmicznej. Po chwili ujrzeliśmy Wszechświat rozświetlony milionami malutkich gwiazd. Mogliśmy dojrzeć również majestatyczny pas Drogi Mlecznej. Zaprawdę byliśmy w niebie - jak inaczej nazwać tak zachwycające miejsce? Padłem na kolana przed Artystą, bo zrozumiałem już wtedy, że on naprawdę jest Bogiem. Zacząłem całować jego stopy, dziękować mu za wszystko, co mnie dobrego i złego w życiu spotkało, za ocalenie mnie i moich towarzyszy od samotności na obumarłym globie. Łzy napłynęły mi do oczu. Artysta jednakże odepchnął mnie swoją mocą od jego nóg. Wykrzyczał wtedy słowa, które pewnie już na zawsze zapamiętam:

       Puść mnie! Nie jestem tym, w kogo wierzysz! Myślisz, że jestem jakimś bóstwem?! Ja jestem tylko stwórcą, Artystą, a ty potomkiem mojego dzieła! Czasami jesteście żałośni w tym waszym przywiązaniu do zabobonów i naiwnych kłamstw! Opuściłem was już dawno temu, nie myśl więc, że opiekowałem się wami! To tylko wymysły waszych nawiedzonych proroków!



2. dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Zmierzamy więc do domu. Powinienem się radować, ale nie mogę. Czuję się, jakby ktoś odebrał mi jedyną podporę, na jaką mogłem liczyć w każdej sytuacji. Przez całe życie wierzyłem, że Bóg istnieje i opiekuje się ludźmi. Teraz wiem, że na pewno nie jest żadnym wymysłem. Ale wiem też, że nigdy się nami nie przejmował. Siedział na swojej martwej planecie, od czasu do czasu podnosząc głowę i patrząc na odległą o miliardy kilometrów Ziemię którą stworzył. Widział wszystkie możliwe okrucieństwa, prześladowania chrześcijan, niezliczone wojny i ani razu nie zareagował. Po chwili spuszczał tylko wzrok i wracał do swoich kamieni, układając je w coraz wymyślniejsze konstrukcje. Teraz śmieję się sam z siebie, gdy z przyzwyczajenia próbuję dziękować w myślach za ocalenie. Bóg nigdy nie usłyszy moich modlitw. Nigdy. Jakiż ja głupi byłem w mojej ludzkiej dumie, że mogę cokolwiek obchodzić tak potężną istotę!



78. dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Zaczynam powoli nienawidzić Artystę. Czas dłuży mi się niemiłosiernie. Przez pierwszy miesiąc wielką atrakcją były piękne konstelacje gwiazd za przeźroczystymi ścianami, lecz teraz obserwowanie tych świecących punkcików nie sprawia mi najmniejszej przyjemności. Nasze książki zabrane z Aldrina zostały już dawno przeczytane podczas pierwszego lotu, każda co najmniej po dwa razy. Siłą rzeczy kieruję więc swe myśli ku jedynej godnej tu uwagi osobie, Lenie. Poznaliśmy się dużo lepiej podczas naszego pobytu na Attisie. Ona jednak od momentu startu przestała w ogóle zwracać na mnie uwagę. Rozmawia teraz tylko z Artystą – jest nim najwyraźniej naprawdę zafascynowana. Spędzają razem większość czasu, dyskutując o różnych sprawach. Nigdy nie pomyślałbym, że sprawa przybierze taki obrót. Chciałbym, żeby... Ach, niestety, widać nie mogę konkurować z Bogiem. On posiada moc twórczą, o jakiej ja mógłbym tylko marzyć. Nie ma najmniejszych kłopotów z panowaniem nad materią. Potrafi tworzyć wspaniałe i inspirujące rzeczy, jak choćby ten statek prawdziwe dzieło sztuki w swej prostocie. Na Ziemi byłem onegdaj jednym z tych nielicznych, którzy potrafili zrobić cokolwiek kreatywnego, lecz kim jestem teraz? Otóż jestem pisarzem bez natchnienia, wyjałowionym, do cna wysuszonym z pomysłów. Od kilku lat nie potrafię napisać niczego sensownego! Już dawno straciłem poczucie własnej wartości. Jak ktoś taki może stawać w szranki z prawdziwym Bogiem?



90. dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Zachowanie Artysty staje się irytujące. Widać już, że bez skrupułów wyrzuciłby w próżnię całą załogę oprócz Leny. Zaczął ignorować nas całkowicie. Wszystkie swoje sekrety wyjawia Lenie, nam nie objaśniając niczego. Opowiada jej o tajemnicach Wszechświata, zdradza tajniki swoich mocy. Podejrzewam, że ma z tym związek woda, której zabronił nam pić na Attisie. Zauważyłem, że ma jej pełną misę w swoim mieszkaniu. Chętnie wylałbym mu ją w przestrzeń kosmiczną.



111. dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Dziś miała miejsce kłótnia pomiędzy mną a Artystą. Gdy zmierzał do pokoju Leny, stanąłem mu na drodze i zapytałem wprost: czy to ty wysłałeś sygnał? Obecna była przy tym cała załoga Aldrina, nie licząc Leny i paru wciąż śpiących naukowców. Moi towarzysze zostali wyrwani z zamyślenia i zaciekawieniem zaczęli obserwować przebieg sytuacji. Artysta tymczasem odepchnął mnie delikatnie ręką i poszedł dalej.

      Zdenerwowałem się. Wtedy też przestałem cokolwiek udawać – wyrzuciłem z siebie wszystko co, ciążyło mi od początku podróży powrotnej. Dogoniłem go i wykrzyczałem mu w twarz, że zwabił nas na martwe pustkowie z dala od domu, że okrutnie pozbawił nas rodzin, przyjaciół i wspomnień. Że ukrywa przed nami wszystko, traktuje jak zabawki, raz już wykorzystane i porzucone. Nazwałem go prześladowcą, oprawcą, który nie wziął odpowiedzialności za swoje dzieło i zostawił je, by teraz po tysiącach lat znów zacząć się nad nim pastwić. Wrzasnąłem, że jest jedynie niedojrzałym dzieckiem.

      Dotknęło to do głębi jego zwyrodniałą duszę. Poczerwieniał cały na twarzy. W naszych głowach rozległ się jego głos, podobny teraz do bólu: Człowieku! Wiesz, dlaczego was porzuciłem?! Bo jesteście żałośni! Nie potraficie zrozumieć sztuki! Interesuje was tylko to, co przydatne! Nie znacie też szczęścia: zamiast siedzieć na plaży i radować się, że jest wam przyjemnie i słońce świeci, wy wolicie umartwiać się lub zdobywać całkowicie niepotrzebne wam rzeczy! Wciąż szukacie sensu tam, gdzie go nie ma! Nigdy się nie zmienicie!

      Nie musiał długo czekać na moją odpowiedź. Zebrałem w sobie siłę i wrzasnąłem na całe gardło: Obchodzą cię tylko rzeczy tobie piękne! Jesteś pozbawiony wszelkich emocji, empatii, potrafisz myśleć tylko o sobie! Żaden z ciebie artysta!

      Daj mi spokój! Nigdy nie zrozumiesz, kim jestem ani kim są moi bracia! Jesteś tylko zwierzęciem!

      Zapytałem: Czy nie stworzyłeś nas na swoje własne podobieństwo?!

      Jesteście tylko upośledzoną kopią, ograniczoną tak by nie załamała się pod ciężarem własnej mocy! Gdybyś tylko mógł wiedzieć, jak…

      Nie wytrzymałem i uderzyłem go w twarz. Nie spodziewał się tego, więc moja zaciśnięta pięść bezbłędnie trafiła w jego nos. Zawył z bólu. Odrzucił mnie siłą woli na ścianę i odszedł, pojękując cicho. Załoga Aldrina przypatrywała się temu bez słowa. Osunąłem się potłuczony na podłogę. Moje plecy stanowiły jeden wielki, bolący siniak.

Tak właśnie się stało. Teraz jestem wściekły i pragnę zemsty na Artyście - za wszystko, co mnie spotkało. Za zmarnowane życie.



Ostatni dzień lotu powrotnego na Ziemię

      Na długie miesiące zapomniałem o tym dzienniku. Znalazłem go dzisiaj, szukając rzeczy, które chciałbym dla siebie zatrzymać. Pomyślałem, że powinienem jakoś zakończyć tę historię, skomentować. Tak więc, Ty, który to czytasz, wiedz że robię to dla Ciebie. Dla Ciebie sprawdzam zakamarki mego umysłu, odgrzebując dawne sprawy i przedstawiając Ci je w ostatnim wpisie.

      Kilka dni po mojej kłótni z Artystą zdarzyło się coś, co trwale odmieniło moje życie. Podsłuchałem rozmowę między nim a Leną, w której on proponował jej zmianę kursu. Od początku lotu mamił ją opowieściami o jego braciach, o pełnym pięknych zjawisk Wszechświecie. Teraz chciał, by zobaczyła je na własne oczy. Nie mogłem do tego dopuścić! Oznaczałoby to, że najpewniej już nigdy nie wrócimy na Ziemię. Wtedy też uświadomiłem sobie, po co Artysta zabrał ze sobą wodę ze źródełka na Attisie – chciał, by Lena ją wypiła. Pobiegłem czym prędzej do pokoju Artysty. Chwyciłem za misę i nie zastanawiając się wiele wlałem całą jej zawartość w siebie. Otarłem usta rękawem i zacząłem uciekać. Chciałem znaleźć jakąś kryjówkę. Na początku nie poczułem niczego dziwnego, lecz wkrótce pochłonęła mnie fala gorąca. Przewróciłem się na wpół przytomny na podłogę w którymś z korytarzy. Myślałem, że to mój koniec, że umieram. Nagle nadeszła Lena. Zobaczyła mnie leżącego w gorączce. Podbiegła się do mnie. Wiedziałem, że chce mi pomóc, lecz nie wie jak. Spytałem tylko cicho: dlaczego? Lena zaczęła rozpaczać. Pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu wytłumaczyła mi wszystko.

      Mimo coraz większych postępów w nauce i technologii, nadal nie wiemy, jak funkcjonuje ludzki mózg. Większej jego części nigdy nie używamy. Właśnie tu kryło się rozwiązanie całej zagadki. Gdy Artysta skopiował się wielokrotnie, tworząc pierwsze pokolenie ludzkości, nie przewidział konsekwencji posiadania przez nich tak wielkiej mocy. Wkrótce zniszczyli oni Ziemię, wywołując nieumyślnie erupcję jądra. Artysta podróżował samotnie po spustoszonej powierzchni. Między kolejnymi wybuchami wulkanów postanowił spróbować jeszcze raz, kiedy indziej. Opuścił naszą planetę i przybył na nią kilkadziesiąt milionów lat później. Zastał planetę pełną bujnego życia, gdzie każdą możliwą przestrzeń zajmowały zwierzęta, rośliny, bakterie. Nie miał pojęcia, co mogło się stać. Skopiował się raz jeszcze, tym razem blokując częściowo mózgi swoich klonów, tak by jedynym sposobem zdjęcia tej blokady było wypicie pewnej substancji. Substancja ta występowała tylko na jednej planecie - Attisie. Artysta przypatrywał się stopniowemu rozwojowi ludzkości. Kiedy zauważył, że podążają złą drogą i nie potrafią być szczęśliwi, postanowił im pomóc. Zaczął tłumaczyć im, jak powinni postępować. W ten sposób stworzył coś, czego później zaczął szczerze nienawidzić – wiarę. To ona stała się główną przyczyną zniewolenia ludzkości przez nią samą. Artysta bardzo wstydził się swojego wynalazku. Opuścił Ziemię, ponieważ nie chciał spowodować na niej czegoś jeszcze gorszego. Udał się na wygnanie na Attisa, by zająć się małymi kamieniami, w których widział naturalne piękno, harmonię. Wysłał sygnał, ponieważ zdał sobie sprawę, że jest samotny. Wiedział, co go czeka, że skazuje się tym samym na wyrok, że ludzkość wymierzy mu odpowiednią karę za jego czyny. Chciał jednak choć przez chwilę być z kimś, kto go zrozumie.

      Powoli zaczynałem czuć się lepiej. Wtedy nadszedł Artysta. Rozumiał doskonale, co się właśnie wydarzyło i jakie będą tego następstwa. Słyszałem wyraźnie jego myśli, dużo silniejsze od myśli zwykłego człowieka. Przekazywał mi w nich wszystkie swoje nauki, tak bym mógł samodzielnie kontynuować tułaczkę po Wszechświecie. Nie próbował się bronić, gdy stworzyłem w ścianie otwór i wysłałem go w próżnię kosmiczną razem jego jedyną ukochaną, Leną.



      Załoga Aldrina zaczęła po tym wydarzeniu panicznie bać się mojej osoby, skrycie jej nienawidzić. Nie odzywałem się do nich ani jednym słowem, aż do momentu, w którym czas było obwieścić: zbliżamy się do obłoku Oorta. Przedtem patrzyłem tylko przez niewidzialne ściany z materiału lewoskrętnego i obserwowałem bogactwo Wszechświata.

      Wiedzcie, że Wszechświat może wam zdać się jeno pustą przestrzenią, martwą i nudną. Też tak i ja niegdyś uważałem. Jednakże po mojej przemianie spojrzałem na wszystko z nowej perspektywy. Wszechświat jest bowiem pełen twórczej mocy, nieskończonej różnorodności, praw fizycznych których nigdy nie da się całkowicie poznać. Ogniste kule gwiazd, okrążane przez srebrne tarcze planet i oceany meteoroidów, skupione w grupy, gromady i galaktyki zdawały mi się teraz każde z osobna cudami istnienia. Widząc majestatyczne obłoki pyłu kosmicznego, wyobrażałem sobie ich złożoność, niezliczone atomy z jakich się składały. Podziwiałem migoczące pulsary, których błyski radiowe mogłem odczuwać całym moim umysłem. Wszystko to krążące wokół jednego centrum, tam gdzie wszystko się zaczęło. Zapomniałem wtedy o Ziemi, zapragnąłem udać się tam, kierując się echami Wielkiego Wybuchu. Marzyłem, by spotkać innych Artystów i wraz z nimi tworzyć prawdziwe dzieła sztuki!

      Członkowie mojej załogi z Aldrina ukazali mi się wtedy jako zwierzęta. Dziś zostawię ich na Ziemi, gdzie jest ich miejsce. Oni potrzebują konkretnych rzeczy, by przetrwać. Mnie wystarcza teraz jedynie piękno tego, co mnie otacza.

2
Niezwykle sprawnie napisane.

Mam tylko małe zastrzeżenie do manierycznego doboru słów nieco archaizujących, przykład:
Snadź w żadnym razie nie wyobrażali sobie zastać nas w takim stanie.
Jakbym czytała skrzyżowanie Lema z Makuszyńskim. Sądząc po ujawnionym wieku (muodym, jakby powiedziała jedna wampirzyca instant ;) nie szkodzi. Styl własny przyjdzie z wiekiem a raczej z ilością napisanych tekstów. Niemniej ma w sobie pewien urok. Tekst jest też równy, jednorodny, nierozwleczony, ma dobry rytm i tempo jak na tego typu opowieści, dopracowany, sprawdzony i co drobne ale sprawiające przyjemność - wyedytowany z troską o Czytelnika (tak, tak zwłaszcza akapity). Doceniam to :)

Prawdę mówiąc... bez urazy... zaczęłam sprawdzać, czy gdzieś nie wisi w necie, tak jest przyzwoity. Nie powalający. Przyzwoity kawałek prozy, konwencjonalny i silnie przesiąknięty... bo ja wiem? Dziennikami Gwiazdowymi, trochę miejscami zalatuje Planetą małp, trochę (najmniej, niestety) Odyseją kosmiczną ale naprawdę niezły.

Gorsze rzeczy czytałam wydane drukiem.

Powodzenia

Zuz



p.s. najsłabszy z tego jest ten wstęp:
Opowiadanie konkursowe. Zajęło pierwsze miejsce, ale niestety na zupełnie nieliterackim forum. Jak dotąd nie wiem, czy jest rzeczywiście dobre, czy tylko trafiła mi się kiepska konkurencja - umieszczam je więc tutaj
Nagrody i splendory nie robią na mnie wrażenia, wręcz ostrze sobie zębiska (wrrrr) na takie perelsy. Spuść waść zasłonę milczenia i nie wspominaj o takich rzeczach więcej - niech tekst zawsze broni się sam.

Kiedyś zdobędziesz jakąś naprawdę fajną nagrodę, Zajdla albo chociaż Nike ;) to się będziesz chwalić.

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

3
Sorzz, faktycznie głupio wyszło z tym wstępem. Nie chciałem żeby ktoś odebrał to jako jakieś przechwałki czy coś w tym guście. Przepraszam i więcej nie będę =]



Cieszę się, że się podobało ^_^

5
Przeczytałem w pracy między kolejnymi łykami kawy i zmianą materiału na maszynie.

Przyznam, że czytało się całkiem dobrze.



Jednak...

Przyjrzyj się początkowi, czy nie za dużo w nim zaimków? Co rusz pojawia się "mój", "moje", "nasz". To działa lekko na minus.

Zdarzają się też powtórzenia, których można uniknąć, nie będę przytaczał przykładów, gdyż jestem tutaj tylko na chwilę żeby skomentować twój tekst zanim zapomnę o tym, co mi się rzuciło w oczy.

Trochę dziwny wydaje mi się fakt, że Artysta musiał skanować umysły astronautów, mimo że jak stwierdził on stworzył ludzi. W dodatku na końcu okazuje się, że jesteśmy jego klonami, więc aby się z nimi porozumieć nie potrzebował takiego zabiegu. Chyba. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Jest w tekście jakaś myśl, której konsekwentnie się trzymasz. To mi się podoba.

Po kilku korektach byłby o wiele lepszy. Bo jak już wspomniała Zuz, jest sprawnie napisany. Na jakąś chwilę zapada w pamięć, więc nie jest źle.



Ogólnie nie jest źle.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Z kwestii technicznych - słowa takie jak Księżyc, Układ Słoneczny, Wszechświat zawsze zapisuj z dużej litery. Bo zdarza Ci się pisać raz tak, raz tak.


Postanowiono skonstruować je na ciemnej stronie księżyca, z dala od szumu elektronicznych przedmiotów z Ziemi.
Z racji, że proza mimo wszystko powinna czegoś uczyć, myślę, że należałoby zaniechać określeń tak falszywych jak "ciemna strona Księżyca". Zaręczam Ci, że ta strona o której piszesz, raz w miesiącu jest jasna, a nazwa bardziej prawidłowa to "niewidoczna strona".



Czytało się dobrze, ale największą wadą tekstu jest naiwność. O choćby to, że wysyłaja misję, tylko dlatego, że wykryli jakiś sygnał, i nawet nie wiedzą co to.

Bohaterowie są do bólu przeciętni, a astronauci nie mogą przecież być zwykłymi ludźmi. To jedna z tych profesji, gdzie ktoś o usposobieniu kierowcy taksówki, albo operatora koparki stanowiska pracy nie znajdzie.



Całość sucha, treściwa, ale może przez to czyta się dobrze, bez zgrzytów. W końcu to miał być pamiętnik. Zauważyłem, ze początek i koniec ciekawy, ale w środku zbierało mnie na ziewanie. Pewne rzeczy zbyt uproszczone, np. lądowanie, które nawet jeśli przebiegało bez problemów, musiało być dla załogi dużym przeżyciem (z tekstu można wywnioskować, ze atmosera jest podobna do ziemskiej, więc wchodzenie w nią łatwe być nie mogło, nawet w przyszłości). Rozumiem, że to wynika z pamiętnikarskiego zapisu, ale... I jak dla mnie za mało opisów planety. Ale jak na Twój wiek, to i tak nieźle piszesz ;-)

7
Uproszczenia i naiwna fabuła... No tak, z moją dosłownie żadną wiedzą naukową raczej nie dało się tego uniknąć, książek SF też niewiele póki co czytałem. Na razie próbuję się doszkolić nieco z astronomii, mam nadzieję że kiedyś będzie lepiej ;)


Trochę dziwny wydaje mi się fakt, że Artysta musiał skanować umysły astronautów, mimo że jak stwierdził on stworzył ludzi. W dodatku na końcu okazuje się, że jesteśmy jego klonami, więc aby się z nimi porozumieć nie potrzebował takiego zabiegu.
Gdy to pisałem, wydawało mi się oczywiste, że ludzkość sporo się zmieniła przez te kilka tysięcy lat i artysta musiał się dowiedzieć na czym stoi. Tak teraz na to patrzę i rzeczywiście trochę to bes sęsu, jak to powiedział Jasiu Śmietana.



Bardzo dziękuję za ocenę :)

8
Bohaterowie są do bólu przeciętni, a astronauci nie mogą przecież być zwykłymi ludźmi. To jedna z tych profesji, gdzie ktoś o usposobieniu kierowcy taksówki, albo operatora koparki stanowiska pracy nie znajdzie.


W ogóle nie rozumiem, co masz na myśli, że astronauta nie może być przeciętny. To znaczy jaki? Jak dalece mają być ponadprzeciętni i w jakich dziedzinach?

Co to znaczy uosobienie kierowcy taksówki? W domyśle: nudne i do bólu zwyczajne, przeciętne i ubogie?

Takie jak Travisa Bickle (Taxi Driver)? Czy może Daniela Moralesa (Taxi)? To może Raghava Shastri (Taxi Number 9211)? Czy wreszcie taksówkarze z Night on Earth? Nie zapominajmy o rodzimych taksówkarzach w serialu Zmiennicy?

Tak, to nie jest literatura, ale to wciąż są opowieści i wciąż postacie.

Poza tym opowieści dzielą się na te o herosach i wrzucę tu tak samo Herkulesa jak Supermana jak i te o jedermanach, zwykłych ludziach a nawet prostaczkach - i tych jest zdecydowanie więcej i są często lepsze od tych pierwszych.



Moim zdaniem zdecydowanie to, że postacie nie są superherosami jest plusem. Dużym plusem.

A o usposobieniu taksówkarza w ogóle bym nie mówiła w kontekście przeciętności poniżej astronauty.

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”