Gdzieś, kiedyś, dla kogoś.
Burza.
Popołudnie pachniało deszczem, słoneczne i ospałe. W zasadzie lubię takie dni, ciągnące się jak melasowy syrop. Siedzieliśmy z Mistrzem w saloniku, okna i szklane drzwi otwarte, kremowe, lekkie firany jak motyle ulatujące z ciężkim szumem. Usiadłam obok niego na stołku przy pianinie, z upodobaniem przyglądając się jego zwinnym palcom mknącym po klawiszach. On grał, ja byłam melodią.
Gdzieś daleko, ponad ciemnoniebieską taflą morza odezwał się grzmot, przetaczając nad beztrosko rozchichotanymi falami. Przymknęłam oczy.
- Będzie deszcz. – mruknęłam, tuląc się do jego boku. Nic nie powiedział, zaabsorbowany nutami. Wstałam i przeszłam na taras, pieszcząc podeszwy stóp szorstkim dywanem, który kupiliśmy w Grecji. Oparłam się o rozgrzaną barierkę i zerknęłam w dół, tak jak to robiłam co rano. Fale rozbijały się o kamienny klif, na skraju którego stał nasz dom. Codziennie budziliśmy się i zasypialiśmy, ukołysani tym odwiecznym spektaklem białej piany obmywającej skałę.
Mewy z krzykiem uciekały w głąb lądu, tak białe na tle gwałtownie ciemniejącego nieba. Zerwał się wiatr, wyszarpując moje rude włosy z warkocza i bawiąc się nimi jak gdyby były wstążkami na jarmarcznym słupie. Wraz z delikatnymi kropelkami bryzy poczułam obecność Mistrza koło prawego ramienia.
- Będzie sztorm. Chodź, pozamykamy okna.
Posłusznie pozwoliłam ująć się za rękę i poprowadzić do przytulnego, jasnego salonu. W wygodnym fotelu przypatrywałam się jak zamyka okna i z wręcz pedantyczną dokładnością poprawia rozbrykane firanki. Chyba uśmiechnęłam się bezwiednie, rozbawiona tą jego dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczególik.
To zawsze stanowiło punkt zapalny między nami; ja odkładałam rzeczy na bok z myślą „och, zajmę się tym później”, on natomiast maniacko porządkował, układał i wyznaczał miejsce dla każdego przedmiotu. Raz na jakiś czas wybuchała awantura, oczyszczenie atmosfery.
Krople deszczu zaczęły uderzać w szyby z cichym, kojącym stukotem. Kot wskoczył mi na kolana, miękkimi łapkami ugniatając uda, jakby szykując sobie wygodne leże. Mistrz usiadł obok, nieobecnym spojrzeniem ogarniając trwający na dworze akt gniewu matki natury.
Wszystko było na swoim miejscu.
Burza szalała. Pod sufitem unosiły się myśli i seks, leniwie dryfując ponad oceanem naszych ciał.