Prolog
W uszach charczy dźwięk straszliwy
Kosiarz w pracy znowu niszczy
Piękną trawę w siana pęki!
A kto cierpi? Nikt nie cierpi?!
Przemijanie różne maski
Wkłada na swój pyszczek ciasny
Racz pogodzić się z wszystkimi
Odrzuć strach; zachowaj siły
Dla lekarza były to tylko mechanicznie wypowiedziane słowa. Tak wiele razy stykał się ze śmiercią, że stał się mniej czuły na tego typu zdarzenia. Mnie z kolei zawaliło się życie… myślałem, że bóg nigdy do tego nie dopuści. Od dziecka przestrzegałem wszystkich przykazań, a z każdym grzechem biegłem do spowiedzi niczym stara babcia. Ukończyłem studia i ożeniłem się z kobietą, którą kochałem. Miałem wszystko. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tej straty. Byłem słaby psychicznie; fizycznie zresztą też, lecz nie miało to w tej chwili znaczenia. Potrafiłem zarobić na rodzinę i żyć zgodnie z ideałami, jednak nie wiedziałem, co zrobię, gdy one mnie zawiodą. Od kilku godzin nie ruszyłem się ze szpitalnego korytarza. Pielęgniarki bezskutecznie próbowały mnie zabrać do histeryzującej żony, która potrzebowała mojego wsparcia. Pogrążyłem się w dialogu z bogiem. Dlaczego mój syn zmarł w trakcie porodu? Nie myślałem o lataniu po sądach, bo ziemska sprawiedliwość i odszkodowania nic nie znaczyły. Chciałem odpowiedzi z nieba. Straciłem rozum. Cała rodzina zeszła się na oddział żeby pocieszać moją małżonkę. Ciekawe, kto z nich robił to szczerze. Słyszałem w głowie nieistniejące szepty: „ to kara boska!”, „ pewnie dziecko z nieprawego łoża”, „ za dobrze im było!”, „ w końcu im też się coś przytrafiło!”.
- Ocknij się synku - usłyszałem troskliwy głos. Był niezwykle prawdziwy. Otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą matkę, która szarpała mój rękaw.
- Zostaw mnie samego - bąknąłem tylko i chciałem znów włożyć głowę między kolana, ale ciepła matczyna dłoń uderzyła mnie w policzek.
- Opamiętaj się - w jej głosie była rozpaczliwa prośba.
- Muszę to przeboleć w samotności - odrzekłem drętwo i sztucznie niczym robot. Wstałem by uniknąć kolejnego ciosu w policzek. Widok i głos matki nie był mi w tej chwili potrzebny, więc ruszyłem w stronę schodów. Może i robiłem jej wstyd przed całą rodziną, ale to przecież moje życie i miałem prawo się załamać. Byłem cholernym egoistą. Zostawiłem cierpiącą żonę. To przecież nie ja nosiłem syna pod sercem. Powinienem ją pocieszyć zamiast uciekać. Wyrzuty sumienia dopadły mnie po zejściu z zaledwie kilku kamiennych stopni, jednak nie mogłem już zawrócić. Wyszedłem na zewnątrz. Grudniowy wiatr zadziałał prawie jak kubeł zimnej wody. Zapiąłem kurtkę i ruszyłem przed siebie. Musiałem szybko dojść do sedna, bo każda sekunda oddalała mnie od normalności. Rzeczywistość falowała jakby poza światem, który istniał wyłącznie w mojej głowie. Nie znałem życia. Dotychczas unikałem jakichkolwiek niepowodzeń, więc nie mogłem umieć sobie radzić z czymś, czego nie znałem. Usłyszałem koło siebie pisk opon. Zorientowałem się, że idę właśnie ulicą. Kierowca wykrzyczał z okna kilka przekleństw w moim kierunku. Byłem bliski wypadku. Błyskawicznie wskoczyłem na chodnik. Zamierzałem teraz odwiedził park, od którego dzieliło mnie kilkaset metrów. W zimę będzie pewnie pusty, a mnie zależało na chwili samotności. Mijałem ludzi. Niektórzy z nim mieli zatroskane twarze - zupełnie jak ja. Nie pasowałem do tego świata strat i cierpień.
- Przepraszam najmocniej - jęknąłem niemalże przewracając staruszkę, która zmierzała w przeciwną stronę.
- Dzisiejsza młodzież - syknęła złowieszczo. - Wszędzie się śpieszą żeby szerzyć rozpustę i demoralizację - ledwo dodała i splunęła mi pod nogi. Zatrzymałem się obserwując jak podąża dalej swym wolnym krokiem. Może rzeczywiście szedłem za szybko. Miałem już dwadzieścia cztery lata, więc młodość mogłem chyba uznać za okres przeżyty w czasie przeszłym, ale z tą panią nie mogłem się równać pod względem doświadczenia. W końcu opamiętałem się i kontynuowałem spacer w stronę parku, oczywiście nieco wolniejszym tempem. Gołe drzewa i śnieg w miejscu, gdzie latem rosły cudowne kwiaty - to zastałem. Kilka osób z psami nie mąciło mojego zamyślenia. Spojrzałem na niewielki staw. Może właśnie to on mnie tu przywiódł? Bóg ma zawsze jakiś cudowny plan i zdawało mi się, że ten zamarznięty zbiornik wodny da mi odpowiedź na kilka pytań. Podszedłem trochę bliżej. Lód był dosyć gruby i nie powinien się załamać pod moim ciężarem.
- Co się pan tak w to gapi? - spytał jakiś mężczyzna z papierosem w dłoni i buldogiem na smyczy.
- Chciałem przemyśleć parę spraw - bąknąłem cicho i spojrzałem na groźnego psa, który zaczął cicho warczeć.
- W takim razie życzę owocnych wniosków - uśmiechnął się i pociągnął smycz do tyłu, jakby czując, że jego pupil chce mnie ugryźć. Stał jeszcze chwilę, lecz nie doczekał się żadnych podziękowań, więc odszedł. Poczułem nagle dziwny głos. Nie wiedziałem czy to kuszący szept szatana, czy boża nadzieja. Mojżeszowi udało się przeprowadzić swój lud przez Morze Czarne - to był fakt. Czułem, że muszę przejść na drugą stronę tego niewielkiego stawu. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od tamtego brzegu. Jeśli lód się zarwie, to będzie oznaczało, że bóg mnie wzywa - tak sobie to wytłumaczyłem. Pierwszy krok zrobiłem ostrożnie. Wydawało się, że nie mam prawa wpaść do wody - nie pozwoliłby na to bóg. Szedłem powoli, a każdy ruch naprzód dawał mi wiarę w sens życia. Rozejrzałem się wokoło, gdy środek jeziora znalazł się pod mymi stopami. Kilku ludzi patrzało na mnie ze zdziwieniem. Jakaś kobieta trzymała w ręku telefon komórkowy, ale wątpię, że wzywała policję. Postanowiłem ruszyć dalej. Pewnie wiele osób nudzę. Wiele głupich dzieci i tępych dorosłych nie rozumie tego marszu ku chwale Bożej. Wytłumaczyłbym wam to wszystko bardzo chętnie, gdyby lód się nie zarwał.
Weronika była silną kobietą. Szybko doszła do siebie, choć kilka godzin po stracie syna dowiedziała się, że śmierć dopadła również jej męża. Od tamtego dnia minęło na szczęście odpowiednio dużo czasu żeby przemóc najgorsze chwile. Teraz poprawiała makijaż przed pogrzebem. Czuła tylko ogromny żal i rozgoryczenie. Wybrała partnera, który nie potrafił sobie poradzić z życiem. Policja ustaliła, że bez wątpienia było to samobójstwo. Zeznania świadków nie pozostawiały cienia wątpliwości. Facet nawet nie krzyknął podczas załamania się lodu - nie chciał pomocy. Pokornie czekał aż wszystkie problemy zakończą się wraz z jego życiem. Wyglądało to jak znak od Boga. „Weroniko” - szeptał teraz stwórca - „ Musisz odnaleźć prawdziwego mężczyznę, który zapewni ci szczęście”. Wierzyła w to. Zamknęła przeszłość za drzwiami błędów. Musiała przeboleć jeszcze żałobę i znaleźć nowego mężczyznę, który nada sens jej istnieniu. Czas mijał teraz w sposób bardzo dziwny. Przez ostatnie dni Weronika płakała lub rozmyślała nad swoim istnieniem. W tej chwili spoglądała w lustro. Była w swojej sypialni i siedziała na łóżku. Nie czuła potrzeby kontaktu ze światem zewnętrznym, lecz musiała przecież iść na pogrzeb męża i syna. Wszyscy okazywali jej swoje szczere współczucie. Stało się to po kilku dniach nudne. Oczywiście potrzebowała wsparcia, ale typowe monologi i słowa otuchy nic dla niej nie znaczyły. Nawet matka jej byłego męża zdawała się być wściekła na syna za to poddanie się, lecz nie mogła tego głośno powiedzieć, bo o zmarłych nie mówi się źle. Zima opadła powoli z sił, a chodniki pokryte były piaskiem i błotem. Słońce z ogromną intensywnością witało wszystkich zebranych na pogrzebie ludzi. Weronika chciała tylko wrócić do swej sypialni - cała ceremonia niezwykle ją męczyła. Myślała jedynie o zakończeniu żałoby i próbie rozpoczęcia nowego życia. Ksiądz bardzo długo zanudzał towarzystwo opowieściami o cudownym mężu, który był niezwykle religijnym człowiekiem. Ubolewał ogromnie nad tą śmiercią i winił szatana za ten nieszczęsny incydent. Większość z niezwykła uwagą śledziła każdy gest kaznodziei. Jakaś stara babcia chwyciła do ręki różaniec i modliła się żeby Bóg uchronił ją od takich szatańskich sztuczek. Nie należała do rodziny. Na pogrzeb przybyła pewnie z nudów, lub dla widoku księdza, który był dosyć przystojny. W końcu ceremonia się zakończyła. Ojciec legł w grobie zaraz obok syna. Na szczęście kościół nie robił problemów, choć czasem zdarzało się odmawiać pogrzebu, jeśli zmarły nie przyjął chrztu. Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Weronika cieszyła się, że będzie mogła w końcu odpocząć, choć została jeszcze stypa, którą jednak szybko opuściła ze względu na ból głowy.
Rozdział I
Lunatycy na tej ziemi
Nieświadomie zapatrzeni
W życie zwykłe - ludzie zwykli
Po co szukać ról odkrywczych?
Świat ogarnęła ciemność. Mrok pokrył niemalże wszystko. Nic tutaj naprawdę nie istniało. Rzeczywistość stała się czarną plamą.
- Nie wyszedł ci ten obraz - uśmiechnął się siwy dziadek z sięgającą niemalże do pępka brodą.
- Przecież właśnie to nas otacza! - oburzył się elegancko ubrany młodzieniec. Jego czarne buty były tego samego koloru, co gustowny garnitur i perfekcyjnie zawiązany krawat.
- Ujrzymy prawdziwy obraz, gdy czas strawi nasze grzechy - mentorski ton staruszka wydawał się śmieszny. Jego szary surdut był wyblakły, a poplamione spodnie i rozwalające się buty dawały automatyczne skojarzenie ze zwykłym menelem. Ciężko powiedzieć, kim był ten facet za życia, lecz jeden fakt był niezaprzeczalny - elegancki młodzieniec go nienawidził. Nastała chwila ciszy. Ciemność pokrywała wszystko prócz dwóch dryfujących w niebycie postaci.
- Nic nie odpowiesz, Dawidzie?- spytał w końcu starzec. Otrzymał pogardliwe spojrzenie. Mrok powoli ustępował…
Gorące słone paliło ciemne niebo, nadając mu barwę błękitu. Wiatr grał na liściach wielu drzew, których gatunek mógł rozpoznać tylko doświadczony dendrolog. Zapach żywicy poznali jednak wszyscy z wyjątkiem zakatarzonego brodacza o długich włosach. Oddział liczył szesnaście osób. Przewodził im Jonatan - barczysty mąż z powołaniem w sercu. Z całych sił trzymał długi miecz, który już niedługo powinien rozedrzeć ciała pogan mających w tym lesie swoją siedzibę. Ptaki z zaciekawieniem przyglądały się temu oddziałowi. Z tyłu maszerowało sześciu mężczyzn z trzymanymi w rękach łukami. Jeden z nich zauważył chyba zainteresowanie małej kukułki i wyciągnął z kołczanu strzałę. W tym samym momencie rój skrzydlatych stworzeń odleciał.
- Mądre to istoty - rzekł łucznik i włożył znów pocisk pośród braci z ostrymi grotami.
- Gdyby ptaki miały ludzkie ciała, to pewnie przyjęłyby chrześcijaństwo - włączył się jeden z dziewięciu idących bardziej z przodu wojowników z mieczami.
- Lepiej patrz przed siebie, bo cię jakiś poganin własnych skrzydeł z parówką pozbawi - odezwał się szczerbaty strzelec i wybuchnął śmiechem. Nikt nie rozumiał jego poczucia humoru. Wiedzieli, że stracił kilka zębów podczas próby gwałtu. Fakt ten powodował, że mężczyzna nie miał w oddziale bliższych znajomych i traktowano go raczej jak wyrzutka.
- Przed naszą dziewiątką kroczy dumnie przywódca, więc nie straszny mi nawet szatan z dna piekła! - wykrzyczał z uśmiechem wojownik i podbiegł do reszty, której odstępował już parę kroków. Wędrowali dosyć szybko przez ubitą już ścieżkę. Jonatan był świetnym tropicielem. Trzymał się z przodu żeby w spokoju znaleźć jakieś ślady, które mogły go zaprowadzić do kryjówki pogan. Nagle zatrzymał się. Cały oddział poszedł w jego ślady i czekał w skupieniu na ruch wodza. Mieli po swojej stronie boga, więc walka wydawała się dziecinnie prosta.
- Widzę drogę! - krzyknął Jonatan, kiedy spojrzał dokładniej na trawę rosnącą po prawej stronie ścieżki. Zbyt wiele ciężkich stóp postanowiło wejść na rosnącą przy drodze jabłoń. Ślady pogan musiały doprowadzić oddział do głównej kryjówki bezbożników. Przywódca dumnie kroczył wśród zmierzłych robaków i wysokich krzewów. Do tej pory dowodził w dwustu dwudziestu trzech wyprawach, z których w zaledwie dziewięćdziesięciu dziewięciu udało się rozgromić jakąś grupę pogan. Świat był ogromny, ale Jezus powiedział: „ Nawracajcie i wierzcie w ewangelie!”. Z obecnej tu szesnastki nikt nie potrafił czytać, a wszystkie nauki przekazane zostały im ustnie przez kapłanów. Cały oddział liczył dawniej trzydzieści dwie osoby, lecz czas skruszył dokładnie połowę poprzez przemoc ze strony dzikusów. Liczba nawróconych nie powalała. Dużo lepiej prezentowała się ilość zabitych grzeszników. Tym razem również spodziewano się raczej przelewu krwi, niż jakichkolwiek negocjacji. Ślady wydawały się coraz wyraźniejsze, a drzewa zaczęły rosnąć w coraz większy odstępach. Oznaczało to, że już niedługo powinni wyjść na jakąś polanę, gdzie osiedla się to pogańskie plemię zauważone przez przejeżdżającego lasem kapłana, który widział tu kilku dzikusów i dlatego właśnie wysłano oddział Jonatana.
- Mamy ich - westchnął dumny przywódca, gdy na horyzoncie ukazała się dziwna konstrukcja. Cztery kilkumetrowe belki ustawiono pionowo i ułożono w kwadrat o boku długim niczym sporej wielkości sosna. Całą górę przykrywała spora warstwa gałęzi. Budowla wydawała się stabilna, więc chyba przymocowano czymś drewniane kolumny. Nie miało to jednak znaczenia. W środku znajdowały się jakieś dwa tuziny pogan. Dokładnie dziewięciu chłopów, siedem kobiet i trójka dzieci. Jonatan obrócił się do reszty oddziału żeby przedstawić typowy plan działania. Cele wydawały się nieuzbrojone, więc należało zabić mężczyzn w zwarciu, żeby nie marnować strzał. Tubylcy wyglądali, jak typowi jaskiniowcy sprzed czasów Chrystusa - nagie ciała, bardzo mocno zarośnięte w okolicy głowy. Najprawdopodobniej nigdy nie ścinali włosów. Dziwili się na widok dziwnych istot, które biegły teraz z bojowym okrzykiem na ustach, ale nie czuli strachu.
- Trochę nas przypominają - rzekł jeden leśnych ludzi do dziesięcioletniego syna. Język różnił się oczywiście od łaciny, którą posługiwali się biegnący tu ludzie. Tubylcy zaczęli przyjaźnie machać do przybyszów aż do czasu, gdy Jonatan rozpruł flaki jednemu z nich. Zdziwieni takim przywitaniem gospodarze wpadli w osłupienie. Trudno powiedzieć jak długo one by trwało, gdyby ich życia nie uleciały z nich chwilę potem. Kobiety i dzieci próbowały rzucić się do ucieczki, ale wprawieni w bojach woje nie mogli na to pozwolić.
- Ciała rzucić na kupę i ochrzcić ogniem z nadzieją, że ich spalenie ocali dusze przed piekłem - oznajmił Jonatan i spojrzał na jeńców. Trójka dzieci wydawała się mieścić w przedziale wiekowym pięć - dziesięć lat, więc można było zabrać je na naukę do kościoła. Gdyby pewnego dnia przypomnieli kapłanom o wymordowaniu plemienia, to powie się, że byli zbyt mali by zrozumieć, że ich ojcowie zaatakowali pierwsi, lub coś w tym stylu. Zostały jeszcze kobiety. Dwie krzyczały ciągle i wyrywały się żołnierzom, więc zostały uśmiercone. Z pozostałych pięciu trzeba było wybrać jakieś względnie dobre. Jedna wydawała się dosyć stara i ten fakt sprawił, że dołączyła do sterty trupów, które płonęły przed tym śmiesznym budynkiem. W końcu zostały cztery - trzy brunetki i ruda. Były dosyć ładne mimo braku makijażu. Brud wydawał się być jednak ich bardzo bliskim towarzyszem, więc wojownicy spoglądali na nie trochę niechętnie.
- Jak nas te dzikuski czymś zarażą…
- Nie zarażą, bo mamy Boga po swojej stronie! - krzyknął Jonatan i zdjął spodnie. Jego wybranka była jeszcze dziewicą! Inni błyskawicznie rzucili się na pozostałe trzy. Jedna stawiała trochę oporu , więc smutny łucznik musiał przenieść jej ciało na płonącą stertę trupów. Pozostałym widocznie spodobały się te zabawy, więc postanowiono je zabrać do opactwa razem z dziećmi. Misja została wykonana. Jeden z łuczników zainteresował się nagle dziwnym „budynkiem”, pod którym ciągle się znajdowali. Jakim cudem kłody nie ruszały się i utrzymywały ciągle stałą pozycję? Dach równie wydawał się dziwny - kto mógł tak gęsto rozrzucić gałęzie na takiej wysokości? Myśli zniknęły nagle, kiedy w lesie dostrzeżono pożar. Wszystko wokół zaczęło niespodziewanie płonąć. Jonatan szybko włożył rękę pod zbroję żeby chwycić różaniec. Ziemia pod nim zaczęła się żarzyć. Ogień ogarnął wszystkich. Przeraźliwe krzyki trwały dobrych kilka minut. W końcu nastała cisza i ciemność.
- Nie wyszło ci to przedstawienie - oznajmił dziadek w szarym surducie.
- Przyznaję Ryszardzie, że ich domek był nieco nielogiczny, ale chodziło tu o pokazanie bożych sług - odpowiedział spokojnie Dawid. Ciemności wypełniły się głośnym śmiechem starca.
- Dajesz przykłady stworzone w swoim umyśle! - donośny ton miał uzmysłowić rozmówcy błąd. - Przypomina to twoje partnerki - dodał drwiąco. - Możesz tworzyć iluzję najpiękniejszych kobiet i robić z nimi wszystko, ale w rzeczywistości zadowalasz się zawsze za pomocą dłoni, reszta jest tylko chorą wyobraźnią, podobnie jak tamta scena.
- Więc powiedz, kiedy bóg nas stąd zabierze, mądralo! - młodzieniec wydawał się mocno wyprowadzony z równowagi. Chętnie zabiłby dziada, gdyby w tym wymiarze istniała możliwość cielesnego kontaktu.
- Nie mam pojęcia - westchnął tylko Ryszard. Nastała cisza. Dwaj mężczyźni spoglądali teraz na ziemię. Nie potrafili nawiązać kontaktu z jej mieszkańcami. Mogli w parę sekund przebyć mnóstwo kilometrów i dotrzeć do dowolnego zakamarka planety, lecz jedynie wzrok i słuch działały tam poprawnie. Mowa istniała tylko w tym dziwnym wymiarze, a dotyku i węchu nie dane im było zaznać, choć fizyczny kontakt niby występował, ale polegał jedynie na czuciu własnego ciała, które nie respektowało zewnętrznych bodźców.
- To chyba czyściec - oznajmił w końcu starzec, gdy wszystkie inne możliwości wydały mu się nieprawdziwe. Tkwili tu dopiero od kilku dni. Większość czasu spędzili na osobnych wędrówkach po świecie. Szukali swojej przeszłości i jakiegoś sensu. Nie znaleźli niczego.
- Czyli przeczekam jakiś okres i przeniesiemy się do raju? - zapytał Dawid z nadzieją w głosie. W umyśle rodził wiele strzępków katolickiej wiary, więc musiał być kiedyś gorliwym wyznawcą Boga.
- Wątpię żebyś przekroczył bramy królestwa niebieskiego - wzrok Ryszarda wyrażał wstręt do towarzysza, który uwielbiał podglądać kąpiące się kobiety, a nawet chciał je z początku dotykać!
- W sumie nie jest tu tak źle - łagodnej odpowiedzi towarzyszył uśmiech. - Możemy obserwować cały świat i nie martwić się żadnymi potrzebami oraz jednocześnie wymieniać się tutaj opiniami i czekać na kolejne osoby - wypowiedź wyraźnie zdziwiła starca. Za życia musiał on być niezwykle mądrym człowiekiem, ponieważ do głowy przyszło mu teraz wiele trafnych myśli.
- Tylko czystość serca pozwoli ci szybciej stąd wyjść, a ładne słowa możesz sobie darować - mentorski ton znowu zdenerwował młodzieńca.
- Śmieszny jesteś - parsknął śmiechem, Dawid. - Zachowujesz się jakbyś był niewiadomo, kim, choć jesteśmy w tym gównie razem - trafił w najczulszy punkt starca. Ryszard nie mógł pogodzić się z faktem przesiadywania w jednym miejscu z tym zbereźnikiem. Zwiedzanie świata lub tworzenie własnych iluzji nie mogło dać mu spokoju - pragnął za wszelką cenę znaleźć prawdę, która da mu prawdziwe życie na ziemi, lub w niebie. Wiedział, że przywiodły go tu grzechy. W pamięci miał jedynie imiona - swoje i tego głupca wyglądającego na dwadzieścia parę lat. Przypominało to sen albo nudny film, ale niestety była to rzeczywistość. Zbudzili się nagle w tej nieokreślonej otchłani, z której nie mogli się ruszyć i zaczęli szukać wyjaśnienia. Do tej pory nie doszli do niczego. Wątpili w starzenie się tych dziwnych ciał. Wątpili kolejno we wszystkie aspekty tego bytu.
- Nie czuję w sobie grzechu - westchnął Ryszard. - Może jestem tutaj zesłany jako twój anioł stróż, który wskazuje prawdziwą drogę - dodał z zachowaniem denerwującego tonu. Dawid nie potrafił już tego wytrzymać. Wiedział, że ten przemądrzały dziad nie może mieć racji. Poczuł dziwną energię. Rozpierała jego ciało. Sprawiała ból. Skulił się i zaczął przeraźliwie wrzeszczeć. Po policzkach zaczęły mu spływać łzy. Spojrzał na Ryszarda, który utwierdził się w przekonaniu o swojej wyższości. W końcu cierpienie zniknęło. Nastała cisza. Wstał i spojrzał przed siebie.
- Skończ już te swoje idiotyczne wykłady - syknął i zacisnął pięści.
- Jesteś głupszy niż myślałem - starzec kiwał głową z niedowierzaniem. - Ten ból miał ci pomóc w zrozumieniu, jednak ty wciąż uciekasz od prawdy - dodał z pogardą.
- Nie znasz prawdy! - krzyknął Dawid. - Jesteś niegodny przebywania tutaj - głos stał się łamliwy. - Odejdź - szepnął na końcu, a ciemność wydawała się tracić gęstość. Pod nogami Ryszarda pojawiło się światło. Jego obraz wydawał się powoli zanikać.
- Dzięki Bogu! - krzyknął, kiedy blask objął jego całe ciało. - Jestem w niebie! - głos ten wydawał się dobiegać już z bardzo daleka. Nastała znów cisza. Dawid został sam. Padł znów na kolana w tej ciemnej pustce. Podłoże wydawało się nie istnieć, ale blokowało dalszy ruch na dół.
- Dlaczego tu jeszcze jestem? - zapytał nicość. Nie okazała się głucha na te wołania. Nie okazała niczego, ponieważ nie istniała, podobnie jak mężczyzna w eleganckim garniturze.
2
Zgrzyta. Zwrot „mechanicznie wypowiedziane” jest oklepany. Według mnie można śmiało go wyrzucić. „Dla lekarza to były tylko słowa” – znaczenie tego zdania nic na tym nie traci.Dla lekarza były to tylko mechanicznie wypowiedziane słowa.
Na jakiego typu zdarzenia? Nic na ich temat nie wiemy. Rozumiem, że na razie nie chcesz zdradzać szczegółów czytelnikowi. Dobrze – to buduje napięcie, ale coś zdradzić możesz. Np. „…,że stał się mniej czuły na ludzkie cierpienie”. Tym sposobem unikniesz niejasnych sformułowań „tego typu”, a jednocześnie nic istotnego nie zdradzisz czytelnikowi.Tak wiele razy stykał się ze śmiercią, że stał się mniej czuły na tego typu zdarzenia.
Wyrażenie „z kolei” też bym wyrzuciłMnie z kolei zawaliło się życie…

Bóg, a nie bóg. Jak rozumiem, piszesz o chrześcijańskim (żydowskim, muzułmańskim) Bogu, a nie o bogu Zeusie, Ozyrysie, czy Światowidzie.myślałem, że bóg nigdy do tego nie dopuści
Infantylne zdanie.a z każdym grzechem biegłem do spowiedzi niczym stara babcia
„Usłyszałem” zapisz dużą literą.- Ocknij się synku - usłyszałem troskliwy głos.
Myślę, że samo „drętwo” wystarczy. „Sztucznie niczym robot” nic nie wnosi w nasze wyobrażenie o brzmieniu słów bohatera.odrzekłem drętwo i sztucznie niczym robot
Do sedna czego musiał dojść bohater?Musiałem szybko dojść do sedna, bo każda sekunda oddalała mnie od normalności.
To stwierdzenie wydaje mi się dziwne. Powodzenie nie jest do końca zależne od woli człowieka. Może lepiej napisać, że „dotychczas unikały mnie jakiekolwiek niepowodzenia”? Oczywiście w tej kwestii możesz się ze mną nie zgadzać.Dotychczas unikałem jakichkolwiek niepowodzeń
„Z okna” można wyrzucić, bo to oczywiste.Kierowca wykrzyczał z okna kilka przekleństw w moim kierunku.
Literówka: odwiedził -> odwiedzićZamierzałem teraz odwiedził park
Forma „w zimę” jest niepoprawna. Użyj „w zimie” lub „zimą”.W zimę będzie pewnie pusty, a mnie zależało na chwili samotności.
Po „jęknąłem” postaw przecinek. Teraz niewiadomo, czy bohater jęknął i prawie przewrócił staruszkę, czy prawie jęknął i przewrócił staruszkę.Przepraszam najmocniej - jęknąłem niemalże przewracając staruszkę, która zmierzała w przeciwną stronę
Czy słowo „złowieszczo” na pewno tutaj pasuje? „Złowieszczo” oznacza tyle, co będąc zapowiedzią czegoś złego. Czy maiłeś na myśli, to że wypowiedź tej staruszki zapowiedziała coś co się wydarzy później, była rodzajem złej wróżby? A może miałeś na myśli, to że była zła na młodzieńca, który prawie ją przewrócił? Wtedy słowo „złowieszczy” tu nie pasuje.syknęła złowieszczo
Miałem już dwadzieścia cztery lata, więc młodość mogłem chyba uznać za okres przeżyty w czasie przeszłym
No dzieki


Do tyłu w stosunku do psa, czyli do siebieuśmiechnął się i pociągnął smycz do tyłu

Coś się koledze kolory pomyliły? Że niby przez jakie morze?Mojżeszowi udało się przeprowadzić swój lud przez Morze Czarne - to był fakt.

Kilkoro ludzi, bo są różnej płci.Kilku ludzi patrzało na mnie ze zdziwieniem
Wiele głupich dzieci i tępych dorosłych nie rozumie tego marszu ku chwale Bożej. Wytłumaczyłbym wam to wszystko bardzo chętnie, gdyby lód się nie zarwał.
Czyli traktujesz nas w kategoriach „głupich dzieci i tępych dorosłych”, którym musisz tłumaczyć, bo nie rozumiemy? No OK

Słowo „zewnętrznym” można wyrzucić. Wiadomo, że nie chodzi o jakiś jej wewnętrzny świat, w jej umyśle lub coś w tym stylu, tylko o kontakt z ludźmi.Nie czuła potrzeby kontaktu ze światem zewnętrznym
„Swoje” do wyrzucenia – nie można okazywać komuś cudzego współczucia, więc to oczywiste.Wszyscy okazywali jej swoje szczere współczucie.
Może „męczące” zamiast „nudne”? Bo to drugie określenie jest nie na miejscu, według mnie.Stało się to po kilku dniach nudne.
Raczej nie używa się sformułowania „były” w stosunku do zmarłego męża, bo to sugeruje, że rozeszli się już przed jego śmiercią.Nawet matka jej byłego męża zdawała się być wściekła na syna za to poddanie się
Może lepiej „starsza kobieta”? Rozumiem, że to narracja pierwszoosobowa, ale takie kolokwializmy biją po oczach i uszach.stara babcia
Infantylne, moim zdaniem.Na pogrzeb przybyła pewnie z nudów, lub dla widoku księdza, który był dosyć przystojny.
Kościół, w znaczeniu wspólnoty religijnej, piszemy dużą literą.
Na szczęście kościół nie robił problemów
Sformułowania typu „stara babcia”, „siwy dziadek” brzmią bardzo dziecinnie. Wystrzegaj się ich.siwy dziadek
Słońce.słone
Na razie nie mam siły czytać tego dalej

Ostatnio zmieniony czw 23 kwie 2009, 18:59 przez Inżynier dusz, łącznie zmieniany 1 raz.
3
Hm ... wciągnąłem się. Rzecz w tym, że wyłącznie do momentu w którym następuje twist i znajdujemy się Bóg wie gdzie.
Napisane stosunkowo sprawnie - czyta się płynnie, bez większych zgrzytów, ani nagłych przejść. Kuleje niekiedy wyobraźnia, oraz jak wspomniał inżynier dusz, bywa infantylnie.
Więcej mógłbym powiedzieć, gdybym na bieżąco spisywał odczucia, ale z pewnością jednego jestem pewien - może coś z tego będzie. W szkolnej skali trójeczka.
Napisane stosunkowo sprawnie - czyta się płynnie, bez większych zgrzytów, ani nagłych przejść. Kuleje niekiedy wyobraźnia, oraz jak wspomniał inżynier dusz, bywa infantylnie.
Więcej mógłbym powiedzieć, gdybym na bieżąco spisywał odczucia, ale z pewnością jednego jestem pewien - może coś z tego będzie. W szkolnej skali trójeczka.
4
Ech, chciałem wskazać kilak potknięć, ale zauważyłem, że identyczne wynotował Inżynier dusz. Czyli mam mniej roboty, szkoda.

Ogólnie opowiadanie jest przepełnione zwrotami, które nieco ośmieszają jego treść. Na początku starasz się zbudować pewien klimat lecz psujesz go słowami, stwierdzeniami, które swoją prostotą i oklepanym wydźwiękiem niszczą to, co starasz się budować.
Trochę błędów logicznych, trochę sformułowań nad wyrost, trochę naiwnych zdań.
Średnio wyszło. Jest wiele do poprawy.
Inżynier też o tym wspomniał, ale nie mogę się powstrzymać. Dzięki, czuję się prawie staro. Jeszcze dwie trzecie roku i młodość będę miał za sobą.Miałem już dwadzieścia cztery lata, więc młodość mogłem chyba uznać za okres przeżyty w czasie przeszłym

Ogólnie opowiadanie jest przepełnione zwrotami, które nieco ośmieszają jego treść. Na początku starasz się zbudować pewien klimat lecz psujesz go słowami, stwierdzeniami, które swoją prostotą i oklepanym wydźwiękiem niszczą to, co starasz się budować.
Trochę błędów logicznych, trochę sformułowań nad wyrost, trochę naiwnych zdań.
Średnio wyszło. Jest wiele do poprawy.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.