"48 godzin"

1
Jest noc. Nie taka o jakiej myślą zakochani, nie taka noc, w której śnią się tylko dobre sny. Mgliste zbocza jaru kończą życie. W dole już tylko czarna przepaść, zawisła, nieprzenikniona otchłań, pomiędzy niebem a ziemią. Zasnuła ciężko dyszące skargi, niby głazy odłamane od zbocza, ranione słowa, które kiedyś, ktoś bał się wypowiedzieć, milczące usta, zamarłe w cierpieniu i strachu. Wszystko w mroku otchłani, wygasłe gwiazdy, które lecą z nieba niczym spadające reflektory giną w niej i nie słychać ni trzasku ni echa. Czarne demony zła krążą gdzieś nad światem. Słychać tylko szum ich skrzydeł. Zabiła, zabił - one też zabiją...Na grząskim urwisku, na krawędzi istnienia, stoi jedno plugawe w swej pysze bycia stworzenie- człowiek. Z głowy wychodzą mu trzy węże, jego ręce po omacku wyczuwają przestrzeń. Jeszcze wierzy, jeszcze nasłuchuje jak pies raniony w głowę, dla którego nie ma już ucieczki, a następny mur zbliża do śmierci-psiej śmierci - pieskiego żywota. Jest sam. Noc okryła jego granice. Swoje łzy rzuca w przepaść, która wypala jego spojrzenie, z bólem pragnie dojrzeć drugi brzeg. Jest sam... Na demony! Jest sam... Jest taki samotny. Mimo to pragnie. Być może powinien zrobić drugi krok... A jednak strach paraliżuje mu nogi. Ktoś, nie wie kto, wyrwał go ze snu. Potem wołał i wołał, by szedł bez wytchnienia w ten mrok... Cóż to za głos? I ten ton tak znajomy...A demony latają mu wokół głowy, maska wrasta w jego twarz. Ciągle bije się z myślami... Tylko węże, węże, węże... Potem krzyk. Krótki, bolesny krzyk. Cisza... Gdzieś za plecami usłyszał miasto. W górze gwiazdy cykały światłami, w oddali może życie, któż to wie? Pochylił się, potem usiadł na kawałku odrąbanego krawężnika. Ucichło. jest trochę spokojniej, jakby wszyscy... nie dokończył tej myśli. miał jeszcze echo krzyku w swoim mózgu i trzewiach. Obmył oczy wodą z kałuży. Paliły. Syczały jak dwa rozżarzone węgliki. Usiłował przypomnieć sobie jakieś małe, szczęśliwe chwile, ale były zbyt daleko... Wstał, zaczął iść , tak bez celu, przed siebie. Dookoła walały się śmieci. W świetle latarnianych świateł zobaczył gromadę bezpańskich psów, które wyjadały z kosza na śmieci resztki jedzenia. Szedł i potykał się o porozrzucane puszki po piwie, kopał leżące opakowania po pizzy, które być może rozniosły właśnie tamte psy. W zaułkach miasta zalegała mgła. Trzymał ręce w kieszeniach. Marynarka była mokra, tak jak jego rzadkie włosy. Nie zważał na to... Ulice były prawie puste, nie licząc pojedynczych jednostek, które szybko podążały w tylko sobie znanych kierunkach. W taką zimną, mglistą noc, ludzie siedzą w domach. Można było by pomyśleć iż miasto przeżywa swoją śmierć, lub przynajmniej coś w rodzaju wielkiej choroby, epidemii. Ogarnął go pewien rodzaj spokoju. Szedł powoli. Mógł teraz przyglądać się wystawom sklepowym. Normalnie nie jest to możliwe z powodu tłumu, hałasu i ogólnej "atmosfery zalatania" i pośpiechu. Chwilami miał wrażenie, że to nie jego miasto dostrzegał bowiem rzeczy, o których wcześniej nie wiedział i pewnie nigdy by się nie dowiedział gdyby nie ta noc... Ta noc była jego, szczurów, kotów i bezpańskich psów. tak, zobaczył piękno grozy, pięknem wydala mu się manifestacja agresji, zbrodni, kłamstwa, wszystkiego o czym wiedział jedynie, że się zdarza. Z niejako obłąkańczym przerażeniem stwierdził, że podobają mu się rozbite szyby sklepów, naćpane małolaty, siedzące pod filarami starej apteki. Znów słychać było nadlatujące demony...Oszalał? Nie, po prostu zaczął biec.

Po chwili dopadł do skraju dzielnicy możnych i tych, którzy starają się stwarzać pozory utraconego dawno majątku. Przywitał go odór palonych śmieci. W przeciwieństwie do reszty miasta widoczny był tu pewien ruch. Pewien chaotyczny, powolny ruch. Ludzie snuli się jak ludzie-zjawy. Mroczne uliczki pochłaniały mroczne postacie. Jak duchy znikały za bramą mroku. Mrok jest tu potrzebny żeby zakryć brud i ludzki wstyd. Gdzieś za rogiem dostrzegł mgliste światło. To jakaś zadymiona, obleśna knajpa. To co mógł dojrzeć przez szybę tylko pogłębiło jeszcze jego depresję. Ludzie siedzą. Życie wydaje się tu być zamknięte w niedopałku peta leżącego pod stołem. W kącie jakiś niemy cień pije sam, tłusta szklanka drży w jego ręku. Życie zamarło... Tu widać nikt nie pyta skąd przyszedłeś ani dokąd zmierzasz. Z klatki ściekowej wychodzą żywe szczury. Przy wejściu jakaś stara dziwka głaszcze zapchlonego kota a nieopodal jakaś postać zwija się z bólu. Przeczytał napis nad drzwiami: "I ty, miły człowieku, możesz tutaj zgnić". Pomyślał, iż zgadza się z tym niechlujnym napisem. "Tak, zgnić oficjalnie,kiedy sięgniesz dna, kiedy życie obróci w niwecz wszystkie twoje plany i marzenia... Tu można zaszyć się w jakiś brudny, ciemny kąt i wreszcie przestać udawać... Król mrok, szczury, puste butelki i nieszczęśliwe ludzkie istnienia... Jak koszmarny sen, tak cudowny sen..." - pomyślał i poczuł dreszcze.

Tak czuje się dziś on, kiedy mrok wkrada się w jego ciało, w jego serce. Powoli zaczyna go dusić stęchłe powietrze. Ludzie czy demony? Życie czy rozkład? Drżącymi rękoma usiłuje rozpiąć koszulę. Dławi go smród. Za chwilę nastąpi koniec i zostanie tylko mrok... A potem odejdzie w mroczną uliczkę i stanie pośrodku nich wszystkich i poczuje ich smród. Ulitują się nad nim i zaproszą do... zapomnienia, unicestwienia... Potem przejdzie na drugą stronę... Zdaje mu się... A może to prawda... Czy to już piekło?

Upadł, potknął się.. Zwyczajnie, jakaś puszka... Opadły mgły, księżyc odbija się w kałuży...Z perspektywy leżącego na bruku, nie wydaje się tak ogromny i pełen snów... Jednak jego blask przykuł na moment jego spojrzenie. Białe światło stanowiło kontrast do czarnej kałuży. Nawet bardzo brudna kałuża, która ma to szczęście iż odbija się w niej światło księżyca zyskuje. Niczym odłamek lustra, powiela coś pięknego...

Usłyszał kroki. Ktoś szybko zbliżał się w jego stronę. Podniósł twarz i zobaczył przed sobą dziewczynę, która wyciągała do niego rękę.

-Wstań- powiedziała a w jej głosie było ciepło. Podał jej dłoń, a ona pomogła mu wstać. Nie potrafił nic powiedzieć. Podała mu chusteczkę.

-Wytrzyj się, masz mokrą twarz. Wziął chusteczkę z jej delikatnej dłoni.

-Dziękuję- wciąż nie mógł pozbierać myśli.

-Jestem Weronika, widziałam jak upadłeś. Szukam ojca, to znaczy idę po niego. Pije, ucieka w picie... Z pewnością siedzi w tej spelunie...

-W tej tutaj?- zapytał , choć wiedział, że nie ma w pobliżu żadnej innej.

-Tak, dobre miejsce żeby się ukryć...

-To przykre, kiedy... - nie dokończył, przecież sam chciał tu przed chwilą wejść...

-Weronika... Czy ty zawsze pomagasz nieznajomym, jak..

-Pomyślałeś o świętej Weronice, tej od Jezusa?- przerwała mu.

-Tak, faktycznie... to dość mocno ugruntowany motyw, z tą różnicą, że ja mam mało wspólnego z Jezusem...

-Masz więcej niż ci się wydaje.-nie rozumiał, nie myślał tak jak ona. Sprawy religii już dawno przeszły na drugi plan.

-Jesteś aniołem, czy co?- zapytał z odrobiną ironii w głosie. Roześmiała się. Zrobiło mu się głupio, co to za pytanie... Chciała być po prostu miła, nie zasługiwała na drwinę. Pomogła mu choć wcale go nie znała. Była jedyną miłą osobą, którą dzisiaj spotkał. Patrzył na nią i zrozumiał iż okazał się niewdzięcznikiem.

-Chciałabym, ale zbyt mocno stąpam po ziemi- odpowiedziała z prostotą.

Popatrzyła na zegarek. Było późno. Potem zerknęła w stronę speluny...

-Jeśli chcesz, to pójdę z tobą, chyba, że ...- urwał, sam nie wiedział jak ma się zachować.

-To nie będzie niezręczne, w końcu sama nie dam rady... Nie wstydziła się, przecież to już nie pierwszy raz, kiedy musiała iść po swojego ojca, wiedziała, że musi to zrobić, zresztą nikt inny nie mógł. Weszli razem. Podeszła do jednego ze stolików- facet, którego oglądał przed chwilą zza szyby okazał się jej ojcem. Wstał "grzecznie", nie protestował, ale nie bardzo mógł iść o własnych siłach...

-Pomóż, dzisiaj przyszłam zbyt późno... W końcu "coś za coś"- uśmiechnęła się. Zarzucił delikwenta na plecy i wyprowadził. Szli powoli, trzymając z obu stron prawie bezwładne ciało.

-A jednak jesteś aniołem- masz siłę anioła-powiedział, czekając jakiejś reakcji.

-To mój ojciec, kiedyś był szanowanym lekarzem, cokolwiek się dziś o nich mówi...- odpowiedziała po chwili namysłu. Chciał zapytać o matkę, ale bał się że posądzi go o zbytnią ciekawość, zresztą sytuacja i tak nie była komfortowa... Szli chwilę nic nie mówiąc, pijany mężczyzna na chwilę się ocknął.

-Córciu nie warto... Nie, to znaczy, ja ... Mój aniołku... - próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie.

-Tato, przestań... Jeszcze chwila i będziemy w domu. Przeszli na drugą stronę ulicy.

-To tutaj, mieszkamy w tej kamienicy, na parterze...- powiedziała trochę zasapana.

-Rzeczywiście- niedaleko- powiedział. Pomógł jej zataszczyć ojca pod drzwi mieszkania.

Otwarła drzwi, podziękowała, wprowadziła ojca, zamknęła drzwi. Wyszedł na ulicę. Zobaczył ławkę przed domem, usiadł. Chciał ogarnąć ten dzień, wieczór i noc. Te czterdzieści osiem godzin swojego życia, które przełamały całe dotychczasowe myślenie, o nim samym i o tym wszystkim czego dokonał lub raczej o tym co stracił. Czy rzeczywiście załamanie nerwowe było nieuchronne? Przecież wielu ludzi żyje na granicy, na granicy błędu... Pewnie co drugi lub co trzeci obywatel tego miasta zwalcza "potwory samotności", próbuje dogonić stracony czas... Ale są i tacy, którzy nie wiadomo skąd posiadają dziwną odporność na zgniliznę tego świata. Ludzie, którzy mają siłę anioła... Pomyślał o tej dobrej córce, która zmaga się z alkoholizmem swojego ojca. Odwrócił się by spojrzeć w okna kamienicy, lecz przed jego oczami pojawiła się znowu ta dziewczyna.

-Zobaczyłam cię z okna... Chciałam ci jeszcze raz podziękować.

-Nie ma za co. Tak mało zrobiłem dla innych, ten prosty gest był potrzebny...

-Każdy w życiu ma "swoje pięć minut" - zażartowała, lecz nie wiedziała, że tym razem nie było to "trafione".

-Ja wiele razy miałem "swoje pięć minut" jak to określają, wiele razy myślałem jak je dobrze wykorzystać. Wiele razy tryumfowałem, zawsze do przodu, zawsze chciałem udowodnić sobie, że stać mnie na więcej... Ale gdzieś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że istnieje coś, bez czego każdy mój sukces jest pustą, zgorzkniałą chwilą... chwilą bez znaczenia.

-Moja mama jest sparaliżowana... Po prostu, któregoś słonecznego dnia dostała wylewu. Pamiętam dobrze, to był naprawdę piękny dzień... Mój ojciec, znany chirurg, który nie raz ratował życie innym, nie mógł nic zrobić- przypadek bez szans... Jak osądzać los?... Ścieszki życia wiodą zawsze przez znaki zapytania... Jeśli potrafimy analizować znaki to otrzymujemy odpowiedzi. Kiedy popełnimy głupie błędy, to nie szukamy odpowiedzi, gdyż zbyt dobrze wiemy dlaczego. Są też zdarzenia, które spadają na nas "jak grom z jasnego nieba" i choć byśmy nie wiadomo ile zastanawiali się nad racjami, którymi kierował się los, na zawsze pozostaniemy bez odpowiedzi.

-Ile masz lat Weroniko?

-Siedemnaście.

-W wieku siedemnastu lat zrozumiałaś więcej niż ja mając lat czterdzieści... Jestem głupcem, zgorzkniałym głupcem, którego stać jedynie na użalanie się nad sobą samym. Ex dyrektorem naczelnym takich samych jak ja- głupców. Los nie szczędził mi niczego: niezłe dzieciństwo, kariera i kochająca żona, żona, której zabrakło sił by żyć z emocjonalnie niedołężnym mężem...

-Nie chcę się wymądrzać, ale jesteś klasycznym przykładem ...

-Tak wiem i dlatego jestem głupcem, zawsze myślałem, że to zdarza się innym. Wpadłem w prozaiczną pułapkę.

-Myślę, że każdy upadek może być dla nas otrzeźwieniem. Moja mama potrafiła korzystać z życia. Ty też nauczysz się z niego korzystać. Nie masz wyjścia. Myślę, że los chciał ci jedynie pomóc, pomóc odnaleźć prawdziwy sens życia. Czterdzieści lat to chyba nie wiele - niektórzy dopiero zaczynają budować... Powinieneś spróbować odnaleźć to, na czym ci najbardziej zależy.

-A twój ojciec? Sama widzisz, że jesteśmy słabi...

-Mój tata musi się pogodzić z losem i sobą samym. To proces, ale wierzę, że to kiedyś nastąpi. Za bardzo nas kocha, a gdzie jest miłość w końcu będzie cud.

-Jak większość młodych ludzi masz odpowiedzi na każde pytanie. Potem coraz bardziej brakuje odpowiedzi, brakuje dobrych rozwiązań...

-Dzisiaj pomogłam tobie, jutro ty zrobisz coś dla kogoś innego. To będzie dobry początek.

-Powiedziałaś, "gdzie jest miłość będzie cud", ale w moim życiu nie ma już miłości. Wykończyłem tę miłość, brzmi dość brutalnie, ale taka jest jedyna prawda. Ona potrzebowała jedynie tego, żebym z nią był, nie na papierze, nie na bankiecie, ale z nią. Chciała stworzyć coś bardziej trwałego, chciała mieć dom, rodzinę... Ja wolałem nowe zabawki, rodzinne obowiązki zbyt szybko wymieniłem na tzw. "dodatkowe zlecenia w pracy"...W końcu odpuściła, nie można przecież wiecznie na kogoś czekać. Czy sądzisz zatem,że straciłem szansę na cud?

-Czy spaliłeś wszystkie mosty? Miłość tak łatwo nie umiera, może czeka aż do niej dorośniesz?

Na te słowa zabiło mu serce. Słowa te słyszał nie raz, ale teraz nie był w stanie się z nimi kłócić. Zrozumiał, że zachowywał się jak szczeniak, który bawił się w dorosłość. Czuł wstyd wobec tych prostych prawd, które serwowała mu Weronika. Zawsze to, co proste i oczywiste wywołuje w nas zakłopotanie. Zaczynamy dorabiać pokrętne tezy, wymyślać niedorzeczne argumenty, by usprawiedliwić własną miernotę. Ubieramy rzeczywistość w odcienie szarości, tak by nic nie było białe lub czarne. Jednak w głębi duszy żyje "mały", który wciąż tęskni za czasem, kiedy wszystko było takie proste i prawdziwe.

-Muszę już iść. Życzę powodzenia!

-Dziękuję. Dziękuję za ... optymizm, oby nigdy cię nie opuszczał!

Zniknęła w drzwiach, a w jego głowie niczym bardzo przeciążonym procesorze rozpoczęła się powolna odnowa. Obdarty ze złudzeń, nagi niczym niemowlę zapragnął uciec jak najszybciej z tego miejsca. Postanowił rozpocząć od znalezienia taksówki. Przeszedł na drugą stronę ulicy, potem szedł przed siebie aż do tamtej knajpy. Podszedł do otwartych drzwi. Zobaczył, że barman zbiera się do wyjścia, w barze nie było już nikogo. Barman odpowiedział mu, gdzie znajduje się najbliższy postój taksówek. Zaczynało świtać. Wciągnął głęboko w nozdrza wilgotne powietrze i ruszył. Już przecznicę dalej znalazł wolną taksówkę. "Może nie wszystko jeszcze stracone" -uczepiony tej myśli jak maniak zamknął za sobą drzwi samochodu.

Epilog

Co dzień zabijamy to co w nas najcenniejsze, zabijamy dziecko co mieszka w nas. Pełni chaotycznych myśli walczymy z nadzieją, która paradoksalnie powoduje, że wciąż żyjemy. Coraz więcej mamy, a coraz mniej nas cieszy. Coraz więcej jesteśmy w stanie poznać, lecz coraz mniej rozumiemy. Tworząc rzeczywistość wedle własnych upodobań, stajemy się coraz mniej szczęśliwi. Zapominamy o tym co w życiu ważne. Możemy oszukać siebie i innych, nie możemy jednak oszukać losu. Jednak to my jesteśmy odpowiedzialni za nasz los...

koniec
alouette

3
Alouette, wylałaś na ten tekst kawałek swojej duszy, to widać po całej ekspresji zawartej w opowiadaniu. Teraz my musimy przebrnąć przez to i powiedzieć co myślimy. Zajmie to trochę, dlatego nikt nie odpisuje. Do rzeczy. Feliks W. Kres powiedział kiedyś, że jeśli chcesz aby ludzie czytali "granie twojej duszy", to przynajmniej uczciwie nie oszukuj ludzi i napisz w tytule "Granie mojej duszy". Czy ja się czepiam? Czy ja jestem za pisarzami-rzemieślnikami? Tak. Uważam, że fabuła, wykonanie, znaczy forma powinna być ciut wyżej niż przesłanie, jakże istotne!, ale, moim zdaniem, drugorzędne.



Jak kobieca może być proza, idealnie obrazuje twój przykład. Piszesz plamami, obrazami, jak kobieta właśnie. Szkoda, że początek jest mało przejrzysty (przydałoby się więcej akapitów), bo czytelnik się męczy i wtedy ani wilk nie jest syty, ani owca cała. Bo i jak ma być, skoro przeważa wyraźnie twoja artystyczna wizyjność i operowanie wspomnianymi plamami.



Stawiasz wiele mądrych pytań, skłaniasz do refleksji. Rozumiem, że nie chcesz być kolejną papką dla mózgotrepów, ale, według mnie, należałoby to napisać inaczej. Mamy historię starszego człowieka i młodej dziewczyny, która ukazuje mu sens życia. Mamy przesłanie, aby wziąć w ręce własne życie. To, o czym mówisz otacza nas w kulturze już wszędzie. Wydaje mi się, że mogłoby być to prawdziwe arcydzieło, jeśli opowiedziałabyś historię Weroniki w całkiem nowy, niespotykany sposób. Patrz: Leon Zawodowiec (taki przykład na szybko) - jest intryga, jest przesłanie, jest fabuła!



Można pisać w taki sposób, jaki to zrobiłaś. Tylko po co?

4
Cóż mogę powiedzieć? To prawda, że jest tu wiele mojej mrocznej duszyczki, to przede wszystkim. Czy mogę napisać to inaczej? Nie wiem. Nie wiem czy potrafię. Ten niejasny początek to miał byś taki obraz jak parę kadrów z filmu, uwielbiam go jeśli w ogóle można tak o nim powiedzieć. Tak, być może jest niedopracowany, ale długopis palił się w ręku - następnym razem mniej emocji a więcej warsztatu. Chyba nie ucieknę od babskiego punktu widzenia.Dziękuje za każdą opinię, to rozwija.
alouette

6
Droga Alouette

Historia Weroniki wychodzi tutaj znacznie na pierwszy plan, a miała chyba pozostać w tle. Poza tym, pomimo całej swej szlachetności, nie podoba mi się ona.


-Nie chcę się wymądrzać, ale jesteś klasycznym przykładem ...


O to to to. Wymądrza się. Serwuje wszystkie życiowe mądrości jednym tchem, ledwo łapiąc oddech, jakby tylko czekała, aż znajdzie kogoś, kto ją wysłucha i popodziwia. Niezbyt sympatyczne.

Do tego szwankuje Ci zapis dialogów. Po pauzie powinna być spacja, a przed trzema kropeczkami nie. Powinno to wyglądać tak:


- Nie chcę się wymądrzać, ale jesteś klasycznym przykładem...


W ogóle trzykropka nieco nadużywasz. W wypowiedziach bohaterów mogą być, dla podkreślenia ich... zadumy - ale radziłabym je ograniczyć.

O właśnie, co do dialogów, to jeszcze taka rzecz:


-Córciu nie warto... Nie, to znaczy, ja ... Mój aniołku... - próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie.

-Tato, przestań... Jeszcze chwila i będziemy w domu. Przeszli na drugą stronę ulicy.


Pierwszą wypowiedź oddzielasz od przypisu pauzą, a drugą już nie. Kropka tam nie pomoże. Automatycznie czyta się to jakby to były słowa Weroniki. A tak ewidentnie nie jest.




Tak czuje się dziś on, kiedy mrok wkrada się w jego ciało, w jego serce. Powoli zaczyna go dusić stęchłe powietrze. Ludzie czy demony? Życie czy rozkład? Drżącymi rękoma usiłuje rozpiąć koszulę. Dławi go smród. Za chwilę nastąpi koniec i zostanie tylko mrok... A potem odejdzie w mroczną uliczkę i stanie pośrodku nich wszystkich i poczuje ich smród. Ulitują się nad nim i zaproszą do... zapomnienia, unicestwienia... Potem przejdzie na drugą stronę... Zdaje mu się... A może to prawda... Czy to już piekło?


Wszędzie mrok, wszędzie smród... Fragment jest dobry, naprawdę, ale psuje go to słowo - "mrok". Kojarzy mi się z falenendżelami i mhrocznymi wierszami na mhrocznych blogach. Dlatego w moim prywatnym słowniku jest zakazane, szczególnie w takim natężeniu.



A teraz co do "grania duszy" i "kobiecego punktu widzenia". Wstęp absolutnie mnie zachwycił. Jest świetny do słów: "Znów słychać było nadlatujące demony...Oszalał? Nie, po prostu zaczął biec.". Klimatyczny. Oczywiście można trochę podszlifować, np. zdanie:


Ulice były prawie puste, nie licząc pojedynczych jednostek, które szybko podążały w tylko sobie znanych kierunkach.


Pojedyncze jednostki - to określenie samotnych ludzi gryzie się ze stylem reszty tekstu. Szybkie podążanie w tylko sobie znanych kierunkach - kalka językowa.


Normalnie nie jest to możliwe z powodu tłumu, hałasu i ogólnej "atmosfery zalatania" i pośpiechu.


Atmosfera zalatania - słusznie w cudzysłowie, ale jeszcze słuszniej byłoby znaleźć jakiś zastępnik. Wiem, że chciałaś wyrazić tymi słowami dokładnie to, co znaczą, ale one po prostu nie grają z resztą tekstu, dlatego lepiej byłoby napisać coś, co mniej odpowiada Twojej wizji, ale bardziej stapia się z tekstem.



Po wstępie tracisz tempo. Skręcasz w stronę zupełnie dla mnie niezrozumiałą.


Otwarła drzwi, podziękowała, wprowadziła ojca, zamknęła drzwi. Wyszedł na ulicę. Zobaczył ławkę przed domem, usiadł.


Za dużo "czasownikowania". Poza tym - otworzyła, a nie otwarła.




ścieszki


Pisze się "ścieżki". To jedyny błąd ortograficzny, jaki znalazłam.




-Zobaczyłam cię z okna... Chciałam ci jeszcze raz podziękować.

-Nie ma za co. Tak mało zrobiłem dla innych, ten prosty gest był potrzebny...

-Każdy w życiu ma "swoje pięć minut" - zażartowała, lecz nie wiedziała, że tym razem nie było to "trafione".

-Ja wiele razy miałem "swoje pięć minut" jak to określają, wiele razy myślałem jak je dobrze wykorzystać. Wiele razy tryumfowałem, zawsze do przodu, zawsze chciałem udowodnić sobie, że stać mnie na więcej... Ale gdzieś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że istnieje coś, bez czego każdy mój sukces jest pustą, zgorzkniałą chwilą... chwilą bez znaczenia.

-Moja mama jest sparaliżowana... Po prostu, któregoś słonecznego dnia dostała wylewu. Pamiętam dobrze, to był naprawdę piękny dzień... Mój ojciec, znany chirurg, który nie raz ratował życie innym, nie mógł nic zrobić- przypadek bez szans...


Wydaje mi się, że szwankuje tu logika. Albo nie. To nie kłopot z logiką. To sztuczność wypowiedzi.



Podsumowując: Po bardzo według mnie udanym wstępie następuje niezbyt udana akcja. Chciałaś powiedzieć mądre rzeczy, podzielić się swoimi przemyśleniami - rozumiem i doceniam, ale nie w takiej formie. Teraz wygląda troszkę jak... Kazanie moralizatorskie. Niewątpliwie ma wartość, ale nie podane w taki sposób.



Pozdrawiam i trzymam kciuki :)

Myo

7
Wszystko uważnie przeczytałam. Muszę mieć chwilkę do zastanowienia. Jest parę błędów powodowanych pośpiechem. Dzięki za wnikliwe podejście do tematu.
alouette

8
Jako zagorzały fan ciekawych początków powiem, nawet jeszcze nie czytając tekstu, że zaczynasz opowiadanie w okropnie sztampowy sposób.

Piszesz, że jest noc, podajesz nawet przykład jaka ona nie jest. I wiesz czego mi tutaj brakuje? Przykładu, wytłumaczenia jaka jest. Potem pędzisz z opisem miejsca akcji. Nie podoba mi się za bardzo. Początek, a dwa minusy. Trzy. Nie "noc, w której się śnią", a "noc, w którą się śnią". Jeżeli byś chciała dać "której" to wypadałoby dodać "podczas której". Coś w tym stylu. Tak mi się wydaje.


ranione słowa, które kiedyś, ktoś bał się wypowiedzieć
Powiedz mi jak można ranić słowa i kto takie rzeczy potrafi robić?

Wszystko w mroku otchłani
To już wiemy, dwie linijki wcześniej o tym wspomniałaś.


Wszystko w mroku otchłani, wygasłe gwiazdy, które lecą z nieba niczym spadające reflektory giną w niej i nie słychać ni trzasku ni echa.
Brakuje mi tu przecinka. Czytam na głos i nienaturalnie przeskakuje w momencie gdy "giną". I widzę tu pewien błąd logiczny - wygasłe gwiazdy są podobne do reflektorów? W sumie to nie rozumiem tego porównania. Jest według mnie zupełnie nietrafione.



Często zapominasz o spacji przed i po znaku przystankowym.

a następny mur zbliża do śmierci-psiej śmierci - pieskiego żywota.
Ke? Wyobrażasz sobie psią śmierć niepsiego żywota? Lekko przesadzone i powtórzenie.



Przeczytałem ten tekst i jedno wiem na pewno. Piszesz nie pasującym do ciebie stylem. Wszystko brzmi na pisane na siłę, bez duszy, teatralnie i bez sensu. Starasz się żeby opisy były piękne, co w rezultacie wychodzi zupełnie na odwrót. Są raczej nieumiejętnie tworzone. Wybacz mi takie stwierdzenie, ale momentami są wręcz infantylne.


Noc okryła jego granice
Czyje granice, muru czy człowieka? Zdanie wskazuje na człowieka, bo następuje po jego opisie, ale czy człowiek ma granice?



Ech... To opowiadanie straznie mi się nie podobało. Wszystko wyglądało jak pisane na siłę (jak wspomniałem wcześniej). Może spróbuj z czymś lżejszym? Bez zbędnego ukwiecania, bo z mojego punktu widzenia nie wychodzi to za dobrze dla tekstu. Pisz prostym językiem, jednak nie za prostym, trafiaj bezpośrednio do czytelnika. Nie staraj się upiększać opisów, używać metafor, które raczej nie wychodzą za dobrze póki co.



Póki co koniec.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

9
Początek nawet mi się podobał, ale był zbyt smrodliwy. Trudno było wyobrazić mi sobie aż tak podłe miejsce, naprawdę. Oczywiście, mowa jest tu o człowieku z depresją, więc było dobrze. Wszystko, cały nastrój popsuł się dopiero po wprowadzeniu Weroniki. Siedemnastolatka z trudnymi doświadczeniami życiowymi miałaby więcej pokory, naprawdę, uwierz mi. Dialogi wydawały mi się lekko naciągane (mi też się to zarzuca, ale u siebie trudniej to zauważyć). Poza tym już się nie czepiam, nie czytało się źle a to podstawa.
alouette pisze:Z klatki ściekowej wychodzą żywe szczury.
Jako kilkuletni hodowca tych przecudnych gryzoni pragnę tylko zauważyć, że martwe szczury nie są w stanie dojść nawet po ulubiony smakołyk.
alouette pisze:Życie wydaje się tu być zamknięte w niedopałku peta leżącego pod stołem.
- moje ulubione zdanie, niedługo zapewne dojdę do tego, dlaczego aż tak bardzo mi się podoba...

10
Do Weber: zapewniam cię, że to co napisałam poszło mi jak po tzw. maśle. Ten mroczny opis powstał jak okiem mrugnąć, byłam w bardzo ciężkim momencie swojego życia i nic co zostało tam napisane nie zostało napisane na siłę! Może dlatego za szybko zostało napisane, ale ja ten kawałek po prostu kocham.

Według mnie nie rozumiesz tego co przedstawiłam i dlaczego taką formą. Kiedy piszę np.: o ranionych słowach, to wybacz, ale to chyba łatwa metafora- to są słowa niewypowiedziane do końca, urwane bądź może wypowiadane przez łzy, itp. Tak samo gwiazdy porównane do reflektorów, reflektory też mogą się popsuć, poza tym kiedy spadają to raczej kabel chyba się urywa. Czy człowiek ma granice? Jak najbardziej, przecież nie jest duchową galaretką. Ogólnie mówiąc tekst zawiera wiele metafor, czasem powtórzeń, które mają na celu jeszcze większe, powiedzmy, zdołowanie czytelnika.

Tak, to jest koszmar, ale życie bywa jeszcze bardziej koszmarne, jedni więc nie wzruszą się takimi obrazami, a inni owszem. Muszę cię wyprowadzić z błędu- taki mam właśnie styl.



Do brudnopisa: szczury są fajne, jak każde zwierzątka. Pisząc "żywe" miało to być pewnym kontrastem do reszty obrazu, który przedstawia raczej agonię niż "życie z krwi i kości". Jeśli podoba ci się to życie zamknięte w niedopałku... to fajnie, to czujesz klimat, nawet nie musisz dokładnie wiedzieć dlaczego, czasem coś się czuje i już.

Co do błędów tzw. technicznych, to owszem, popełniam je, zawsze mam wątpliwości, czasem się w tym gubię, jestem typowym słuchowcem i te kruczki na piśmie ... ja ich po prostu czasem nie zauważam.

Wszystkim dziękuję za komentarze. Nie wiem czy jeszcze jakimś opowiadaniem się tu pochwalę, ale byłam ciekawa komentarzy, taki eksperyment. Pozdrawiam.
alouette

11
Dla mnie "ranione słowa" to niezbyt zrozumiała metafora. Twoje wytłumaczenie jej wciąż do mnie nie trafia. Ranić kogoś to zadawać komuś ranę, sprawiać przykrość, spowodować skaleczenie. W tym kontekście wciąż nie pasuje mi pod definicję poszczególnych członów tejże metafory.

Mniejsza o to.



Możliwe, że masz rację stwierdzając, że nie zrozumiałem tego, co przedstawiłaś. Podany fragment nie uważam w żadnym stopniu za mroczny, jedynie za nieumiejętnie napisany. Przez lata bycia Weryfikiem wszedł mi w krew nawyk patrzenia wpierw na technikę, potem na dalsze aspekty tekstu.



Ja uważam metafory użyte w tekście za przekoloryzowane i nieudolnie ujęte. Może się mylę, ale nie wynika to z braku zrozumienia tekstu. Raczej brak zrozumienia wynika z nieudolności budowania metafor. Cały ten fragment wydaje się być teatralny, barokowy. Jest przesyt, pokuszę się wręcz o określenie, że za gęsto stawiasz słowa. Między poszczególnymi zdaniami, a nawet słowami brak miejsca na oddech. Tekst się dusi.



Powtórzenia nie zdołują czytelnika w większym stopniu. Moim zdaniem jest to błędne myślenie, jednak jeśli ty tak uważasz jako autorka tekstu to nie mam prawa wyprowadzać cię z błędu. Lecz tak jak wspomniałem w poprzednim poście, w moim mniemaniu są zbędne. Psują rytmikę tekstu i powiększają jedynie wrażenie, że autor ma niewielki dobór słów (mimo kwiecistego wstępu) lub ma, brzydką, manierę powtarzania myśli.



Wiesz możliwe, że jestem dyletantem w tej kwestii. Nie zaprzeczę takim oskarżeniom, ale trochę książek w życiu przeczytałem i wiem czego ja osobiście oczekuję od literatury. Z tej pozycji oceniam teksty.



Nic to. Nie będę starał się przedstawić swych argumentów tak abyś je przyjęła jako swoje. Nie o to chodzi. Czyń jak uważasz. Pisz dalej, a kiedyś wrzuć tutaj jeszcze jakiś tekst. Jestem ciekaw jaki progres poczynisz.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

12
Proszę Webera, pozwoliłam sobie przeczytać twoje komentarze, nie po to, by zobaczyć cóż z ciebie za gość, tylko, by poznać trochę lepiej logikę twojego myślenia. Stwierdzam, że wnikliwie czytasz, co się chwali, ale ponieważ intrygowało mnie podejście do metafor, zauważyłam, że chyba to jest twój problem, ty chyba ich nie lubisz w prozie. Wielokrotnie one cię drażnią z takich czy innych powodów, ja odwrotnie, lubię tzw. prozę poetycką i i może nawet przesadzam z metaforami, a to mój problem. :)
alouette

13
Jest noc. Nie taka o jakiej myślą zakochani, nie taka noc, [1]w której śnią się tylko dobre sny. Mgliste zbocza jaru kończą życie. W dole już tylko czarna przepaść, [2]zawisła, nieprzenikniona otchłań, pomiędzy niebem a ziemią. Zasnuła ciężko dyszące skargi, niby głazy odłamane od zbocza, [3]ranione słowa,


[1] - w którą

[2] - zawistła

[3] - raniące słowa


Cisza... Gdzieś za plecami usłyszał miasto.
Brzydki skrót myślowy. Usłyszał odgłosy miasta?


miał jeszcze echo krzyku w swoim mózgu i trzewiach.
Ach te mutanty. Wszędzie się wkradną. Jak mógł mieć resztki dźwięku w trzewiach?


które szybko podążały w tylko sobie znanych kierunkach.
w sobie tylko znanych


Po chwili dopadł do skraju dzielnicy możnych i tych, którzy starają się stwarzać pozory utraconego dawno majątku.
Uhm... udają, że nic nie mają? Czy udają, że jeszcze coś mają???




Usłyszał kroki. Ktoś szybko zbliżał się w jego stronę. Podniósł twarz


Yhy :)


-Chciałabym, ale zbyt mocno stąpam po ziemi
Zły zapis związku frazeologicznego - Twardo stąpać po ziemi. Nie mocno.



O tekście:
Jest wyraźnie podzielony na dwie części: nijakie, bezuczuciowe wprowadzenie i Weronikę. Tutaj cała moja uwaga skupi się właśnie na Weronice i jej dialogu. Początek i wprowadzenie było najeżone metaforami. Przenośnie te ani nie budowały w mojej wyobraźni czegoś stałego, a jedynie zmuszały do wysiłku. Zresztą, w nich samych panował chaos i niezgodność. Ot tak, wiele zwyczajnie nie powinno się tam znaleźć. Ale o tym dalej. Ta część mi nie przypadła do gustu. Za to Dialog z Weroniką, krótka historia jej rodziny, ojciec i matka w zderzeniu z kimś, kto tam "był" zaczyna nabierać bardzo głębokiego wydźwięku, nowego znaczenia w moich oczach - w ten oto sposób widzę siedemnastoletnią, twarda dziewczynkę, która stara się pojąć okrutny świat, i walczyć z nim i kontrast - człowieka, który już nie chce rozumieć, który poddał się. Ta relacja między tymi dwojga jest świetnie napisana. Tutaj też twoja narracja nabiera pełnego, głębokiego wymiaru, bez zbędnego zawoalowania. Oceniając tylko drugą część, napiszę, że podobało mi się.



Styl: przerysowany, zbyt nachalny. Opisy początkowe w połączeniu z nieprzystępną narracją wydają się być umieszczone na siłę. Bez pomysłu. Nie budują żadnej ciekawej atmosfery. Kuleje interpunkcja: przecinki, zapis dialogów i mysli ale też styl, jeżeli chodzi o narrację - miesza się bezpośrednio z akcją.



Biorąc pod uwagę drugą część tego tekstu, jestem pod dużym wrażeniem. Podobało mi się
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

14
Martiniusie, kiedy zaczynałam przygodę z krytyką tego forum nawet nie przypuszczałam, że tak da mi do myślenia, aż się zmęczyłam (widać myślenie nieprzyzwyczajonym szkodzi :) ) Komentarze są różne, każdy różnie to widzi. Czyli nie jest najgorzej, bo mógł nikt się nie wypowiedzieć, czyli chała, albo napisałby, że chała, co na jedno wychodzi. :) Ale jest różnie!

A teraz konkretnie:

* przepaść zawisła, w sensie że wisi między niebem a ziemią, może niedokładnie to ujęłam,

* echo w trzewiach - dźwięk rozchodzi się falą, głośny dźwięk to duża fala uderzeniowa, tu jest to przejaskrawione, ale prawda

* udają, że są bogaci, ale to bankruci, tylko wstyd się przyznać

podniósł twarz - miało być głowę, bo przecież upadł i leżał w kałuży

Jednak to fajnie, że reszta ci się podobała. Nie mam czasu obecnie, żeby brać się za ten tekst jeszcze raz. W sumie wolę poezję, lepiej się tam czuję, no i czasu mniej ona zabiera :) . Chociaż może powinnam, dla czytelników, bo widzę, że czytają? Może ?
alouette
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”