Mario nie należał do ludzi zbytnio rozgarniętych. Do Nowego Jorku trafił wraz z tysiącoma innych emigratów na początku dwudziestego wieku. Niski, barczysty, nikt nie wróżył mu wspaniałej przyszłości. A jednak on postanowił sprzeciwić się całemu światu i pokazać wszystkim jak wiele jest wart.
Rok 1907- Pokład statku "Celeste"
Mario Cannabretto pochodził z południa Włoch. Jego matka pracowała jako szwaczka, a ojciec trudnił się pracę w kamieniołomach. Z reguły tacy ludzie jak Mario już z góry byli skazywani na biedę. Mimo wszystko on postanowił walczyć. Stał na rufie i przyglądał się oddalajacemu lądowi. Wiedział, że już na zawsze opuszcza swą ojczyznę.
Minęło wiele lat zanim doszedł do wniosku, iż nie może tak dłużej żyć. Wszystko to za sprawą pośmiernego wizerunku jego ojca...
ROK 1933- KOŚCIÓŁ KATOLICKI W NOWYM JORKU
Kościół opuścili już wszyscy, nawet ksiądz zniknął z progiem swojego kąta. Jedynie Mario nadal spoglądał na martwe, żelazne oblicze twarzy swego życiodawcy- Augusta Cannabretto.
-Tatusiu, gdybyś teraz wiedział co ja czuję. Mam 33 lata i cztery dolary w kieszeni. Nie posiadam nawet portfela. Nie mogę, nie potrafię tak dłużej żyć- mówił to niby do ojca, a w rzeczywistości do siebie Mario- teraz dopiero zobaczyłem twoje prawdziwe oblicze. Spracowane ręce, pomarszczona twarz. Harowałeś całe życie jak wół po to tylko, by móc kupić bilet i przyjechać do Stanów. Ja nie chcę tak żyć, nawet jeśli mieliby mnie jutro utopić. Chcę spędzić choć kilka minut w drogim garniturze, bez względu na środki. I tak też zrobię.
Odszedł. Kiedy zamykał potężne wrota zza jednej z kolumn wyszła wysoka kobieta w czarnej narzucie.
-Synku- powiedziała sama do siebie- niech cię Bóg błogosławi.
ROK 1934-NOWY JORK
Rok po śmierci starszego pana Cannanbretto, 34-letni Mario wszedł w spółkę z miejscowym gangsterem-Frankiem Cirri. Miał on kontrolować jedną z melin należących do Cirri'ego pod jego nieobecność. Kiedy spędził pierwszą noc w takiej melinie nie potrafił grać nawet w tradycyjnego pokera, jednak wkrótce stał się jednym z najbardziej znanych hazardzistów-częściowo to amatorów. Mijały dni a on pilnował rozpitych do cna bogaczy przegrywających tysiące w ruletkę. Zawsze uważał, iż ci zamożni nałogowi hazardziści nie szanuję pieniędzy, bowiem najpierw je wydają, a potem dopiero zastanawiają się nad sensem swoich działań. Sam Mario nigdy nie grywał, zawsze tylko się przyglądał z bezpiecznej odległości.
Interesy szły wspaniale, wkrótce Cirri założył ogromy hotel, którego kierownikiem mianował swego bratanka. Mario nie potrafił mu tego wyobrazić, wielokrotnie żalił się ze swych problemów swojemu przyjacielowi Nicky'emu.
-Słuchaj, współpracuję z nim od ponad roku, zawsze rozliczałem się z nim na czas, a on dziś oznajmił mi, że kierownikiem jego nowego interesu zostanie jest osiemnastoletni bratanek. Psiakrew!
Niski Nicky poklepał go po ramieniu i odrzekł:
-Tak bywa, musisz się z tym pogodzić. Widzisz, ja urodziłem się w tym mieście i dziesięć lat musiałem czekać na swoją szansę. To długi okres, naprawdę długi. Uspokój się, wybierz się na przejażdżkę i odwiedź tego młodzieniaszka w tym nowiutkim hoteliku. Przede wszystkim zaczerpnij trochę świeżego powietrza. Słuchaj moich rad, a nie zginiesz!
Mario postąpił tak, jak radził mu Nicky. Wsiadł do swojego zielonego forda i udał się na przejażdżkę po mieście. Odwiedził paru znajomych, wypił niejedną filiżankę kawy i znów powrócił do baru przyjaciela, jako już człowiek zupełnie odmieniony.
-I jak?- zapytał Nicky Vernix-lepiej?
-Tak- odparł Cannabretto wypijając kieliszek szampana- ulżyło mi. Twoje porady są świetne.
-Wiem!- zażartował Vernix i ponownie napełnił mu kieliszek trunkiem- rozmawiałem dzisiaj z tym pajacem Cirri'm. I wiesz co mi powiedział?
-Nie, nie wiem- odpowiedział nieco zdziwiony Mario- mów szybko!
-Dał mi do zrozumienia, że jesteś już za stary do tego biznesu i powinieneś się wycofać. Jego bratankowie mają przejąć twoją melinę. Zostaniesz na lodzie.
W jednej chwili Mario stracił całą swoją życiową radość. Zapalił papierosa i cisnął kieliszkiem w kąt sali.
-Nie! Tylko mi tego brakowało! Musiałem łamać prawo, aby żyć godniej. Mówiłem, tłumaczyłem mu, iż chcę żyć legalnie i zajmę się jakimkolwiek interesem zgodnym z prawem. A on co? Chce mnie wykopać!?
I chwycił kolejny kieliszek i rzucił nim w kelnera który od paru minut przyglądał mu się z delikatnym i wrednym zarazem uśmieszkiem na twarzy.
-Uspokój się! Jeszcze zabijesz mi pracownika!
Mario nie potrafił pogodzić się ze swym losem. Bratanek Cirri'ego przejął większość pozostałych melin i nikt już nie potrzebował "starego" Mario Cannabretto. On sam popadł w nałóg alkoholowy, większą część dnia spędzał na kanapie opróżniając kolejne to butelki z amerykańską whisky, nie potrafił poradzić sobie ze swoimi problemami. Sądził, iż alkohol złagodzi ból, tymczasem tenże środek spowodował, że Mario stoczył się na samo dno.
Rok 1934-NOWY JORK, MIESZKANIE MARIO
Zbliżała się dwunasta. Pijany Cannabretto stał pijany, opierając się prawą ręką o meblościankę. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi.
-W końcu wydarzy się coś ciekawego- burknął pod nosem- kiedy ja ostatni raz widziałem człowieka? Wczoraj? Tak, ale to było moje odbicie lustrzane.
Przekręcił klucz w zamku i nacisnął na klamkę. Za progiem stał w czarnym garniturze Nicky.
-Witaj, przyjacielu- powitał go i podał dłoń- czekam tylko aż się zapijesz.
Ostatnie słowa poddenerwowały nietrzeźwego Mario, co spowodowało z kolei u niego nagły wybuch złości.
-Psiamać! Ty też wszedłeś w układy z tym draniem Cirri'm!? Tak!? Wynoś się stąd!
Nicky odepchnął go od siebie i przekroczył próg mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
-Jestem potężniejszy od ciebie, więc wiedz, że mnie nie pokonasz. A teraz wstań i zaparz herbatę. Ja poczekam w salonie.
Mario żałował wypowiedzianych przez siebie słów i nie tylko z powodu ciosu zadanego przez Nicky'ego. Wstał, poprawił ciemnozieloną koszulę i udał się w kierunku kuchni. Nadal czuł ból w klatce piersiowej, potężna ręka jego przyjaciela mogła nawet zabić.
Później...
-Tak jak ci już powiedziałem, oferuję ci pomoc. Istnieje tylko jeden warunek, czy jesteś gotów go poznać, Mario?
Cannabretto kiwnął głową na znak, iż jest gotów.
-Dobrze. A teraz uważnie mnie słuchaj. Załatwię twoje problemy i ich sprawców, lecz tobie nie powiem jakim sposobem, rozumiesz?
Mario w głębi duszy chciał poznać metodę Nicky'ego, postanowił jednak mimo wszystko nie wszczynać kolejnej kłótni.
-Szefowie żadnej z rodzin mafijnych w Nowym Jorku ci już nie zaufają, oni uważają cię za zwykłego pijaczka bez przyszłości. To tylko twoja wina, to ty zrobiłeś z siebie idiotę. Przepraszam cię za moje słowa, kto wie, może tylko takie ostre słownictwo jest w stanie postawić cię na nogi. Wstawię się za tobą u dona Rodziny Carmanti, załatwimy ci jakąś robotę, oczywiście dobrze płatną.
Mario uśmiechnął się tylko i podał dłoń Nicky'emu.
-Pamiętaj, Mario, o nic nie pytaj.
Rok 1934
Frank Cirri jadł akurat spaghetti, kiedy pod restaurację podjechał ciemny cadillac. Po chwili silnik zgasł i z pojazdu wyszedł ubrany w jasny prochowiec mężczyzna- Adolfo Moirez. To on miał zostać pośrednikiem pomiędzy Mario i Nicky'm , a gangiem Cirri'ego.
Zatrzymał się przed przeszklonymi drzwiami restauracji i przeżegnał się.
-Daj mi siłę- powiedział w duchu i wbiegł do budynku.
-Mam dla pana pozdrowienia!- krzyknął i wyciągnął spod płaszcza policyjny rewolwer.
Przerażony Frank miał świetny refleks i już wstawał z krzesła, kiedy to pierwszy pocisk przeszył jego czaskę na wylot. Adolfo nacisnął na spust jeszcze trzykrotnie i wybiegł z baru, który został otoczony przez masę gapiów...
Po dziesięciu minutach na miejscu zbrodni znaleźli się już policjanci. Jeden z nich sprawdzał średnicę śladów po kulach na lustrze, przed którym siedział i spożywał spaghetti Cirri. Nie odnaleziono żadnych dowodów.
TRZY DNI PÓŹNIEJ...
Po śmierci Frank'iego, jego bratanek- Louis zamierzał uciec z kraju. Zakupił bilet na lot do Europy, spakował cały dobytek w jedną walizkę i udał się na lotnisko. Na parkingu czekał już na niego Moirez w przebraniu człowieka z obsługi parkingu.
-Proszę zaparkować tam- wskazał dłonią na wolne miejsce przy ogrodzeniu- tam.
Louis nie wyglądał na zadowolonego.
-Nie no, tutaj jest bliżej wolne miejsce na kopercie, wiesz człowieku ile zajmie mi postawienie wozu w takim miejscu!?
-Wiem, proszę pana- odparł grzecznie Adolfo- wiem. Ale takie są przepisy.
-Jakie "ale"!? Spadaj stąd, koleś, zaparkuję gdzie będę chciał!
W najmniej oczekiwany momencie Moirez " z obsługi" wyjął z kabury ten sam rewolwer którym zabił Cirri'ego i wystrzelił z niego kilkakrotnie w kierunku siedzącego za kierowniką Louisa.
-Chryste!- wrzasnął- kto cię nasłał!?
Adolfo nic nie odpowiedział. Ostatnimi siłami bratanek otworzył drzwi i wyszedł z samochodu, lecz po chwili dosięgły go kolejne pociski i padł trupem obok swojego wozu.
-Chryste? Tacy jak ty będą się smażyć w piekle!
ROK 1935-NOWY JORK
Po tych wydarzeniach don Rodziny Carmanti zezwolił Mario na prowadzenie mielin należących niegdyś do Franka Cirri'ego i jego bratanka. Sam Cannabretto zmienił się całkowicie, przestał nadużywać alkoholu, zakupił drogi garnitur i odwiedził fryzjera. Swym wyglądem znów zaczął przypominać człowieka. interesy szły mu wspaniale, aż do tamtego pamiętnego wieczora...
13 MARCA 1935 ROKU-NOWY JORK
Tego dnia Mario otrzymał telefon od nieznajomego człowieka z prośbą o spotkanie w jednym z nowojorskich hoteli. Nie miał prawa odmówić, prośbę wystosował sam don Carmanti, dlatego też Cannabretto od razu się zgodził.
-Jasne, tak, tak, zgadzam się. Proszę przekazać panu Carmanti wyrazy szacunku. Rozumiem, rozumiem. W porządku. Tak, tak. Do usłyszenia lub zobaczenia!
Odłożył słuchawkę i położył się na kanapie. Chciał odpocząć. Po chwili usłyszał dobiegający z podwórka głos sąsiada.
-Panie Cannabretto, panie Cannabretto!
Mario wstał i podszedł do okna.
-Już idę!- odkrzyknął i wyszedł przed dom- co się stało?
Sąsiad wskazał ręką na samochód Mario.
-Proszę spojrzeć, ktoś wybił panu szybę!
Rzeczywiście, taka była prawda. Na asfalcie leżały kawałki potłuczonego szkła.
-Wie pan może, kto to zrobił?- spytał.
-Nie- odparł ze strachem w oczach Sonny (sąsiad)- przysięgam panu, to nie ja!
Mario uśmiechnął się:
-Wiem, to nie pana wina. Proszę się nie martwić, nie posądzę pana o tę zbrodnię. Dziękuję za informację.
Już chciał odejść, kiedy nagle usłyszał czyjś głos.
-Wołał mnie pan?
Sąsiad popatrzył na niego ze zdziwieniem.
-Nie, ja pana nie wołałem.
Cannabretto wzruszył ramionami i szedł dalej. Niespodziewanie przypomniał sobie, iż jego samochód znajduje się w warsztacie.
-To nie może być mój samochód, swój wczoraj oddałem do warsztatu.
Nagle z daleka nadleciała czarno-biała piłka. To był Vito, syn sąsiada.
-Przepraszam pana!- krzyknął już z daleka.
-Nic się nie stało- odparł wręcz z niechcenia Mario i spostrzegł, że wychodząc nie domknął głównych drzwi.
-Chłopcze, podjedź tu proszę- zawołał Vita- nieźle kopiesz.
-Dziękuję!
-Zamknij tą piłeczką te drzwi, to będzie dla ciebie dobry test umiejętności.
-Oczywiście!
Chłopiec odszedł kilka kroków od piłki, podbiegł do niej i kopnął z całej swej siły. Nagle wszyscy usłyszeli huk i ujrzeli wybuchający dom Mario.
-Psiamać!- wrzasnął- ktoś podłożył bombę przy drzwiach!
Trzy dni później...
Nicky miał wielu wpływowych i dobrze poinformowanych znajomych. To oni podpowiedzieli mu kogo powinien sprawdzić. W kilka dni po zamach spotkali się z Mario w restauracji "Alioto" na obrzeżach miasta.
-Wiem kto stoi za zamachem na twoje życie. Rodzina Traccich dogadała się z donem Carmantim i postanowili się ciebie pozbyć.
-A kto był pomysłodawcą?- zapytał Mario zaciskając pięści- ten, kto to zaplanował, musi zginąć.
Carente (tak bowiem brzmiał nazwisko Nicky'ego) znał "pomysłodawcę projektu" od dość dawna i nie życzył mu nigdy żadnej z wielu możliwych do wyrządzenia krzywd.
-Fredo Mitti, consligeri Rodziny Traccich. To on zaproponował Donowi Tracci'emu przeprowadzenie zamachu na twoje życie.
Mitti'ego znali zaledwie nieliczni. W rzeczywistości nazywał się Frederico Moccati i prowadził kilka barów poza miastem. Za dnia odgrywał przed ludźmi człowieka nie do końca zdrowego psychicznie, by wieczorem wsiąść do luksusowego Buicka i ruszyć w miasto w poszukiwaniu nowych źródeł zarobku. Z czasem Paul Tracci mianował go swoich consligeri i Moccati stał się jednym z najważniejszych ludzi w Rodzinie.
24 MARCA 1935
Paul Tracci kończył akurat przygotowania do wyjazdu do centrum amerykańskiego hazardu-Las Vegas. Zamknął brązową walizkę i wyszedł z kolosalnej twierdzy Traccich.
-Uruchom silnik- rozkazał- musimy się śpieszyć. Samolot odlatuje za piętnaście minut.
Młody kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik podziałał krótką chwilę i wyłączył się.
-Nie próbuj drugi raz!- ostrzegł go Tracci- podnieście maskę!
Jeden ochroniarzy Paula wykonał jego polecenie, lecz bomby nie odnalazł. Wzruszył więc tylko ramionami i znów zasiadł za fotelem kierowcy, tylko jego szef wciąż stał przed samochodem i przyglądał mu się uważnie. Jego goryl powiedział coś do kierowcy, który ponownie spróbował uruchomić silnik i tym razem mu się powiodło.
-Proszę wsiadać, śmiało- zachęcił go szofer- silnik jest czysty.
Słowo "czysty" miało oznaczać "nietknięty przez rękę wroga".
Paul nie potrafił uwierzyć żadnemu ze swych podwładnych i skinieniem ręki kazał wyprowadzić z garażu drugi samochód.
-Skoro tak mu na tym zależy- biadolił drugi szofer- zawsze musi mi znaleźć jakąś robotę. Co za człowiek!
Tracci nie przejął się specjalnie słowami swojego pracownika i nawet nie zwrócił mu uwagi.
Po minucie przed budynkiem znalazł się drugi pojazd- ciemnozielony Buick. Tracci zajął miejsce kierowcy i przekręcił klucz w stacyjce. Wtedy wydarzyło się coś, czego nikt nie śmiałby się domyślać- samchód stanął w płomieniach i po chwili zmienił się w milion porozrzucanych wokół części. Paul już nie istniał...
W Nowym Jorku takie wydarzenia nikogo nie dziwiły, niektórzy uznawali je "na porządku dziennym". Każdego dziwiło wyłącznie to, dlaczego samochód nie wybuchł już po zajęciu miejsca za kierownicą przez jednego z ludzi Tracci'ego, a odpowiedź była prosta- szofer nie odpalał silnika, zwolnił jedynie hamulec ręczny i pojazd sam zjechał z podjazdu. Oczywiście najbliżsi współpracownicy Paula uznali tamtego człowieka za zdrajcę i wkrótce odnaleziono jego zwłoki w rowie nieopodal lasu, kilkadziesiąt kilometrów od Jorku.
Mario wolał nie mieszać się w sprawy gangsterskie, wystarczyły mu jego meliny, za co współpracownicy go nie szanowali. Mieli go za zwykłego "buraka" potrafiącego jedynie nadzorować "lewe" lokale. Nicky bronił dobrego imienia Cannabretto jak tylko potrafił, lecz i on stracił wkrótce cały posłuch, bo któż liczyłby się z nie mającymi żadnych wpływów i możliwości nowojorczykami? Traktowali ich jak roboli wykonujących tylko polecenia.
7 MAJA 1935 ROKU- LOKAL "CHINESE"
Wbrew woli Nicky'ego, Mario założył legalny lokal w centrum Nowego Jorku. Miał dość życia w cieniu wpływowych przyjaciół, zamierzał pokazać się światu. Grafomanią nazywamt silną chęć tworzenia odczuwaną przez kiepskiego pisarza, podobnie było i z nim. Nie miał głowy do interesu, jednak pomimo tego faktu i tak nie zajął się mniej odpowiedzialną pracą. Bo po co? Gdzie zarobiłby więcej niźli u samego Frederica Tracci'ego? Nigdzie.
2
minojek pisze:Mario nie należał do ludzi zbytnio rozgarniętych. Do Nowego Jorku trafił wraz z tysiącoma innych emigratów na początku dwudziestego wieku. Niski, barczysty, nikt nie wróżył mu wspaniałej przyszłości. A jednak on postanowił sprzeciwić się całemu światu i pokazać wszystkim jak wiele jest wart.
Zły początek. Lecisz za szybko z informacjami. Zaś ostatnie zdanie - a czy ktokolwiek chce o tym wiedzieć?
Jak dla mnie - tekst mógłby sie obejść bez pierwszego akapitu.
minojek pisze:Pokład statku "Celeste"
Hm, ciekawe, niedawno oglądałam Enigmę o zaginionej załodze statku Mary Celeste.

minojek pisze: a ojciec trudnił się pracę w
"pracą"
minojek pisze:Wiedział, że już na zawsze opuszcza swą ojczyznę
Bez "swą". W domyśle jest, że nie ojczyznę przyjaciela czy księdza.
minojek pisze:oblicze twarzy swego życiodawcy- Augusta Cannabretto.
-Tatusiu, gdybyś teraz wiedział co ja czuję. Mam 33 lata
Spacje przy myślnikach by się przydały. Liczby zapisujemy słownie - "trzydzieści trzy".
minojek pisze:mówił to niby do ojca, a w rzeczywistości do siebie Mario
Zgrzyta ten szyk. Chodzi o umiejscowienie imienia na koncu. Pozbyłabym się go. Wiadomo z wypowiedzi, że to mówi główny bohater.
minojek pisze:Rok po śmierci starszego pana Cannanbretto, 34-letni Mario
Wiesz, ale my umiemy dodawać 33 + 1 Informacja, że ma trzydzieści cztery lata w tym wypadku jest śmieszna i pokazująca, że autor uważa mnie i innych czytelników za głupków. Br!
minojek pisze:Rok po śmierci starszego pana Cannanbretto, 34-letni Mario wszedł w spółkę z miejscowym gangsterem-Frankiem Cirri. Miał on kontrolować jedną z melin
Wywal "on", bo teraz drugie zdanie brzmi, jakby chodziło o Franka.
minojek pisze:takiej melinie
W jakiej melinie? Jak mam ją sobie wyobrazić? Bo przecież muszę, jeżeli piszesz: "takiej".
Ech, kiedy w końcu ludzie przestaną używać "tak", "taki" "takiej" itp. jako głupie podpórki?

minojek pisze:iż ci zamożni nałogowi hazardziści nie szanuję pieniędzy
"szanują"
minojek pisze:Mario nie potrafił mu tego wyobrazić, wielokrotnie żalił się ze swych problemów swojemu przyjacielowi Nicky'emu.
Mu tego wyobrazić? Raczej: "Mario nie potrafił sobie tego wyobrazić".
Bez "swych" i "swojemu". Nie muszę tłumaczyć, dlaczego.
minojek pisze:Pijany Cannabretto stał pijany
"Uśpoiny Michał spał."
"Leżacy Robert leżał od kilku minut w łóżku."
"Mały Olek był mały."
Widzisz, jakie głupie zdania? Tak samo głupie jest twoje.
minojek pisze:Nie- odparł ze strachem w oczach Sonny (sąsiad
Nawiasy w literaturze nie są mile widziane. Najlepiej ich unikać jak się da, a tu można. Lepiej by było, gdybyś imię sąsiada napisał wcześniej, przy jego pojawieniu się w tekście. Wtedy nie trzeba byłoby używać nawiasów.
minojek pisze:W kilka dni po zamach
"zamachu"
Tekst jest niedopracowany. Nie sprawia wrażenia, nie widać po nim, ze jest dobry, warty poświęcenia tych dziesięciu czy więcej minut. Warsztatowo jest kiepsko, brak mnóstwa spacji, szczególnie po i przed myślnikami. Przeróżne literówki, które byś wyłapał, gdybyś tylko przeczytal swój tekst po sprawdzeniu. A jeżeli przeczytałeś, to tego nie widać. Historia prosta, moim zdaniem nei wykorzystania, bo niektóre fragmenty - pod względem pomysłowym - są niezłe, jak np. z bombą w domu Mario. ZA bardzo się śpieszyć z pokazaniem, co i jak, dlaczego i przez to coś złego/zaskakującego/okropnego, zamiast szokować, nie wzrusza ani trochę, ot, czyta się to, jakby było to coś normalnego. A przecież takie rzeczy trzeba poczuć, inaczej wyglądają na wciśnięte na siłę.
Pozdrawiam
Patka
3
Kilka uwag do tekstu:
Literówki już w pierwszym akapicie świadczą o tym, że nie wysiliłeś się o wstępną korektę tekstu.
W zdaniu „Niski, barczysty, nikt nie wróżył mu wspaniałej przyszłości” łączysz informacje o wyglądzie bohatera i o stosunku innych ludzi do niego. Sugerujesz tym, że właśnie te jego cechy były powodem braku wiary ludzi w niego. Jak dla mnie, to że ktoś jest niski i barczysty nie jest powodem, aby uważać, że do niczego w życiu nie dojdzie.
Po drugie, powtarzasz informacje ze wstępu. Już napisałeś, że bohater postanowił sprzeciwić się światu i pokazać na co go stać. Informacja o tym, że postanowił walczyć, niesie ze sobą tę samą treść.
I znowu literówki
Podaj jakiś konkretny lub chociaż postaraj się dokładniej umiejscowić go w topografii miasta. Podajesz zbyt ogólne informacje. Szczegóły pozwalają uwiarygodnić akcję. Dzięki nim postacie, miejsca i wydarzenia stają się bardziej prawdziwe, lepiej trafiają do czytelnika. Podobnie z informacją z poprzedniego rozdziału, mówiącą, że bohater pochodzi z południa Włoch. Czytelnik chce konkretów. Skąd dokładnie? Z jakiego regionu, z jakiego miasta? Niby taka informacja nic nie wprowadza do akcji, ale sprawia, że bohater jest bardziej prawdziwy.
Po drugie, zmieniłbym szyk – „Wszyscy opuścili już kościół”.
Po trzecie, nie rozumiem co masz na myśli przez wyrażenie „próg kąta” i w jaki sposób ksiądz z nim zniknął. Możesz mi to wyjaśnić?
Pozwól, że na tym skończę cytowanie konkretnych fragmentów twojego tekstu i wyrażę parę ogólnych uwag o nim.
W wielu miejscach opowiadanie bardziej przypomina streszczenie lub charakterystykę bohatera. Nie ma dynamicznej akcji. Czytelnik nie czuje, że uczestniczy w akcji, a jedynie dostaje skrótowe informacje o tym co miało miejsce.
W twoim opowiadaniu czas szybko mija, a nic się nie dzieje. Na początku rok 1907. Z moment przeskakujemy do 1933. Nie było tam prawie żadnej akcji, a już przechodzimy to wydarzeń z 1934 roku. Nie wiele się dzieje i już mamy rok 1935.
I jeszcze uwaga gramatyczno-interpunkcyjna. Włoskie nazwiska zapisuje się bez apostrofu.
Pozdrawiam
Zbędny wstęp. O tym wszystkim możesz poinformować czytelnika podczas rozwoju akcji opowiadania, stopniowo. Za dużo informacji na początek.Mario nie należał do ludzi zbytnio rozgarniętych. Do Nowego Jorku trafił wraz z tysiącoma innych emigratów na początku dwudziestego wieku. Niski, barczysty, nikt nie wróżył mu wspaniałej przyszłości. A jednak on postanowił sprzeciwić się całemu światu i pokazać wszystkim jak wiele jest wart.
Literówki już w pierwszym akapicie świadczą o tym, że nie wysiliłeś się o wstępną korektę tekstu.
W zdaniu „Niski, barczysty, nikt nie wróżył mu wspaniałej przyszłości” łączysz informacje o wyglądzie bohatera i o stosunku innych ludzi do niego. Sugerujesz tym, że właśnie te jego cechy były powodem braku wiary ludzi w niego. Jak dla mnie, to że ktoś jest niski i barczysty nie jest powodem, aby uważać, że do niczego w życiu nie dojdzie.
Zacznij od zdania „Stał na rufie…”. To wprowadzi akcję i pozwoli potwierdzić, że zgodnie z tytułem rozdziału, bohater znajduje się na pokładzie statku. Dopiero kiedy już wprowadzisz nas w miejsce akcji i samą akcję, możesz spowolnić dynamikę opowiadania i opisywać bohatera.Rok 1907- Pokład statku "Celeste"
Mario Cannabretto pochodził z południa Włoch. Jego matka pracowała jako szwaczka, a ojciec trudnił się pracę w kamieniołomach. Z reguły tacy ludzie jak Mario już z góry byli skazywani na biedę. Mimo wszystko on postanowił walczyć. Stał na rufie i przyglądał się oddalajacemu lądowi. Wiedział, że już na zawsze opuszcza swą ojczyznę.
Po drugie, powtarzasz informacje ze wstępu. Już napisałeś, że bohater postanowił sprzeciwić się światu i pokazać na co go stać. Informacja o tym, że postanowił walczyć, niesie ze sobą tę samą treść.
I znowu literówki

Przed chwilą pisałeś, że jesteśmy w 1907 roku, a teraz przeskakujesz z akcją do „po latach”. Poza tym pogubiłem się. Teraz piszesz, że dopiero po latach doszedł do wniosku, że nie może tak dłużej żyć. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że już jako siedmiolatek postanowił walczyć ze swoim przeznaczeniem. To w końcu jak było? Od początku wiedział, że musi walczyć, czy dopiero śmierć ojca była bodźcem do działania?Minęło wiele lat zanim doszedł do wniosku, iż nie może tak dłużej żyć. Wszystko to za sprawą pośmiernego wizerunku jego ojca...
Kościołów katolickich jest raczej sporo w Nowym JorkuROK 1933- KOŚCIÓŁ KATOLICKI W NOWYM JORKU

Po pierwsze, rozdzieliłbym to zdania na dwa osobne.Kościół opuścili już wszyscy, nawet ksiądz zniknął z progiem swojego kąta.
Po drugie, zmieniłbym szyk – „Wszyscy opuścili już kościół”.
Po trzecie, nie rozumiem co masz na myśli przez wyrażenie „próg kąta” i w jaki sposób ksiądz z nim zniknął. Możesz mi to wyjaśnić?

Oblicze = twarz. „Twarz” do wyrzucenia.oblicze twarzy
Pozwól, że na tym skończę cytowanie konkretnych fragmentów twojego tekstu i wyrażę parę ogólnych uwag o nim.
W wielu miejscach opowiadanie bardziej przypomina streszczenie lub charakterystykę bohatera. Nie ma dynamicznej akcji. Czytelnik nie czuje, że uczestniczy w akcji, a jedynie dostaje skrótowe informacje o tym co miało miejsce.
W twoim opowiadaniu czas szybko mija, a nic się nie dzieje. Na początku rok 1907. Z moment przeskakujemy do 1933. Nie było tam prawie żadnej akcji, a już przechodzimy to wydarzeń z 1934 roku. Nie wiele się dzieje i już mamy rok 1935.
I jeszcze uwaga gramatyczno-interpunkcyjna. Włoskie nazwiska zapisuje się bez apostrofu.
Pozdrawiam

4
Pierwsza myśl po przeczytaniu kilku linijek tekstu:
Okropnie niechlujnie zapisane.
Literówki, polskie znaki stawiane na chybił trafił. Niezbyt estetycznie to wygląda. W sumie to momentami literówki psują odbiór tekstu i sprawiają, że jako czytelnik jestem wściekły na autora.
Dialogi są sztuczne, zbyt patetyczne momentami.
Język opowiadania niezbyt interesujący. Trochę zbyt prosty.
Czyta się raczej jak szkic niż opowiadanie, a nawet momentami jak scenariusz sztuki teatralnej.
Okropna ilość błędów, płynąca chyba z niechlujstwa. Bo z czego innego?
Pierwsza strona w moim edytorze jest cała czerwona od poprawek.
Nie będę wklejał ich, bo nie chcę powtarzać po poprzednikach.
Nie jest najlepiej. Sporo pracy przed Tobą.
Okropnie niechlujnie zapisane.
Literówki, polskie znaki stawiane na chybił trafił. Niezbyt estetycznie to wygląda. W sumie to momentami literówki psują odbiór tekstu i sprawiają, że jako czytelnik jestem wściekły na autora.
Dialogi są sztuczne, zbyt patetyczne momentami.
Język opowiadania niezbyt interesujący. Trochę zbyt prosty.
Czyta się raczej jak szkic niż opowiadanie, a nawet momentami jak scenariusz sztuki teatralnej.
Okropna ilość błędów, płynąca chyba z niechlujstwa. Bo z czego innego?
Pierwsza strona w moim edytorze jest cała czerwona od poprawek.
Nie będę wklejał ich, bo nie chcę powtarzać po poprzednikach.
Nie jest najlepiej. Sporo pracy przed Tobą.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.