Deus absconditus - cz. I [historyczne] - opowiadanie

1
To jest opowieść, która łazi za mną od dłuższego czasu. Pomysł prosty jak ten cep: wziąć 4 Ewangelie, zlepić je do kupy, ustawić sobie celownik na Wiadomej Nocy, a potem opowiedzieć to wszystko oczami rzymskich żołnierzy i Piłata. W literaturze były już takie próby (że 'Mistrza i Małgorzatę' wspomnę, 'Pasją' Gibsona przyprawię), więc w sumie nic to odkrywczego. Ale mimo wszystko ciekawym, co powiecie.



Podsyłam na razie pierwszą część.



Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy są do ciebie posłani!





Jezus Nazarejczyk, król żydowski w latach 30-33 A.D.



W umocowanym na ramionach dwoma srebrnymi guzami płaszczu koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, późnym wieczorem trzynastego dnia wiosennego miesiąca nisan, do jednego z dziesięciu ustawionych w rzędzie namiotów należących do setni formującej pierwszą z pięciu cohortes quingenariae wchodzących w skład Legio Decima Fretensis, stacjonującego w bezpośrednim sąsiedztwie żydowskiej stolicy wszedł centurion Gaius Varus Flawius. Energicznym ruchem ręki odrzucił płachtę zamykającą wejście i stanął na progu, patrząc, jak podlegli mu żołnierze układają się do snu w swoich barłogach.



- Wstawać! - zakomenderował. - Ubierać się. Brać broń, razem z tarczami. Zbiórka na placu! Raz, raz!



Żołnierze nawykli do służbowego drylu posłusznie zerwali się na nogi. Centurion stał przez chwilę, obserwując ich w milczeniu, oceniając sprawność, z jaką się ubierali, i ignorując wszelkie ciekawskie spojrzenia rzucane raz po raz w nadziei, że powie coś więcej. Nie zamierzał. Nie zamierzał tego samego powtarzać dziesięć razy wszystkim pododdziałom swojej centurii, ani tym bardziej reszcie setni formujących razem z nią trzy manipuły. Nie sposób było w ten sposób przekazywać rozkazu wydanego przez prokuratora Judei za pośrednictwem legata legionu całej kohorcie.



Zadowolony z tego, co zobaczył, Gaius wyszedł na zewnątrz, kierując się do kolejnego namiotu.



- Wstawać! Ubierać się. Brać broń, razem z tarczami. Zbiórka na placu! Raz, raz!



-*-



Miasto, nad które nadciągnęła noc, powoli kładło się do snu. Kojący chłód przeniknął powietrze, wypierając zeń ciepło nagromadzone w trakcie długiego, gorącego dnia. Gdzieniegdzie tylko jeszcze pośród wysokich murów dało się dostrzec światła.



Tymczasem na jednym z musztrowych placów legionowego obozu zaroiło się od żołnierzy. Większość ziewała, ci, którzy zdążyli zażyć snu, tarli teraz oczy, osowiali i średnio przytomni. Nieliczni żywo nad czymś dyskutowali. Pięciu centurionów stanęło w grupce, jeden obok drugiego, uzgadniając coś między sobą. W końcu Gaius wystąpił przed nich, wsadził do ust gwizdek i potężnie weń zadął. Żołnierze natychmiast posłusznie i karnie ustawili się w szeregach, formując czworoboki zwrócone frontami ku dowódcom. Gaius rozejrzał się wokół, upewniając się, że zyskał niepodzielną uwagę zebranych.



- Słuchać! - zawołał donośnie, starając się, by pięciuset ludzi dobrze go słyszało. - Namiestnik Judei rozkazał nam udzielić zbrojnego wsparcia ludziom arcykapłanów Annasha i Kajfy. Tej nocy mają zamiar ująć niejakiego Yeshuę, wichrzyciela, który podburza ludzi przeciwko władzy imperatora. Legat przydzielił to zadanie naszej kohorcie, a trybun mi powierzył dowództwo nad całością.



Słuchać uważnie! Może się okazać, że razem z człowiekiem, którego trzeba ująć, są zbrojni. Wielu zbrojnych, ludzi z sekty nazarejskiej, o której pewnie niejeden z was słyszał. Ci mają w swoich szeregach siccarich, nożowników. To fanatycy. Uważają tego całego Yeshuę za mesjasza, za jakiegoś boskiego wysłannika, który ma wszystkim Żydom przynieść wolność. Mogą go bardzo zaciekle bronić. Nie lekceważyć ich, zachować czujność i gotowość. W walkę angażować się tylko i wyłącznie na mój wyraźny rozkaz. Tylko i wyłącznie! Jasne?! Pojmanie tego człowieka leży w gestii nade wszystko ludzi wysłanych przez kapłanów. Mamy im to umożliwić, łamiąc wszelki opór, któremu nie daliby rady sami.



Formować kolumny marszowe! Celem jest ogród Getsemani na zboczu Góry Oliwnej, za potokiem Cedron. Każda droga, jaka tam prowadzi, każda najmniejsza bodaj ścieżynka, ma być obstawiona i pilnowana! Ruszamy!



-*-



Ciemne ulice Jerozolimy rozjaśniał blask pochodni niesionych przez rzymskie wojsko okupacyjne zdążające miarowym krokiem przez Wzgórze Świątynne ku Złotej Bramie umiejscowionej we wschodnim murze miasta. Setnik Gaius kroczył powoli na przedzie, opierając lewą dłoń na głowicy rękojeści przypiętego do pasa gladiusa. Po swojej prawicy miał mężczyznę, który przybył do obozu razem z legatem i został im przedstawiony jako Juda. Do niedawna był jednym z towarzyszy Yeshui, by z nieznanych bliżej setnikowi względów przejść na stronę arcykapłanów Świątyni Heroda. Teraz przewodził kroczącym za rzymskimi hufcami ludziom przydzielonym mu przez Annasha i Kajfę.



Setnik milczał, słuchając miarowego tupotu obutych w sandały żołnierskich stóp. Wsłuchiwał się w rozmowę prowadzoną półgłosem przez żołnierzy idących na samym czele kohorty, korzystających z tego, że absolutna cisza obowiązywać ich miała dopiero, gdy dotrą do Getsemani.



- Widziałem już dwóch takich - oświadczył za jego plecami Lucius Dentatus Maior, wielki, barczysty, masywny mężczyzna o byczym karku. - Straszni zasrańcy, mówię wam. Brudni, obdarci, śmierdzący. Szwendają się po kraju, żebrzą i pieprzą farmazony takie, że słuchać się nie da. Jak sobie pomyślę, że nie będę spał przez jednego z tych nawiedzonych dziwadeł, to mnie jasna krew zalewa!



- Mnie też - oświadczył Titus Brutus, drapiąc się kciukiem po głębokiej, biegnącej w poprzek prawego policzka szramie, robiąc to tak, by trzymane przezeń w dłoni pilum nie wyrządziło nikomu krzywdy. - W ogóle nie wiem, po kiego diabła całą kohortę było na nogi stawiać. Mamy to miasto przy okazji wyrżnąć, czy jak?



- Ja byłbym za - wtrącił Publius Maro Minor. - Spokój byśmy mieli. I może by nas senat przerzucił gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie nie ma takich upartych ćwoków.



- Tacy są wszędzie - zaoponował Gnaeus, wiekowy już i zaprawiony w służbie Narbończyk. - Wszędzie się trzeba z nimi użerać, gdzie by dupy nie ruszyć.



- A mnie tu nawet dobrze - oświadczył Lucius. - Ciepło jest. Lubię ciepło. W Germanii to dopiero mają przekichane. Lasy, błota, dzicz straszna. Tu jest wcale nie najgorzej. A ty co myślisz, Titusie?



- Nic nie myślę - odburknął Titus Camillus, wielki mężczyzna o ponurym, zawziętym wyrazie twarzy. - Łeb mnie napieprza, nic nie myślę.



-*-



Wielki, liczący ponad pięciuset ludzi oddział powoli znikał w Złotej Bramie, odprowadzany bacznymi spojrzeniami posyłanymi z murów pałacu Heroda Wielkiego, siedziby prefekta Judei, Pontiusa Pilatusa, przez niego samego i przez jego osobistego sekretarza, Sextusa Iuniusa, bardzo niskiego, korpulentnego, łysego mężczyzny, przy którym mianowany przez cezara Tyberiusza namiestnik wyglądał wcale przystojnie i rosło.



- Sam nie wiem, czy to rzeczywiście dobry pomysł – odezwał się Sextus po dłuższej chwili milczenia.



- Uwierz mi, dobry – głos Pilatusa był cichy, on sam myślami błądził gdzie indziej.



- Niewykluczone, że pożar wzniecimy. Może nie powinniśmy się mieszać w tego rodzaju machinacje? - Sextus nie ustępował, niezrażony. - W końcu to religijny zatarg, co nam do tego? Rzym zawsze dawał swoim prowincjom swobodę w wyznawaniu religii. A to, co się tutaj dzieje, może się wymknąć spod kontroli. Im naprawdę dużo nie potrzeba.



Pilatus oderwał wzrok od doliny Cedronu i spojrzał poważnie na swojego sekretarza, który potrafił zadawać pytania inspirujące i pobudzające do myślenia, ale czasami bywał denerwująco namolny i mało przenikliwy. I niezdecydowany.



- Może i nie – mruknął w odpowiedzi. Wiedział, że zbywanie uwag Sextusa milczeniem niczego nie załatwi, bo ten rozochoci się i rozgada jeszcze bardziej, tylko być może głupiej. - Ale nic nie poradzę na to, że tutaj się nie da w ten sposób postępować. Tutaj religia i władza to jedno. Jeśli mam to zakuprze trzymać za mordę, muszę tę odmienność zauważać i uwzględniać w rachubach.



Zwrócił twarz ku Sextusowi, który natychmiast dostrzegł malujący się na niej wilczy wyraz. Oczy prokuratora Judei gorzały.



- Teraz nadarza się idealna okazja, żeby utrzeć trochę pazurów - powiedział. - Nie zamierzam jej zmarnować.



- To rozumiem - Sextus podrapał się po nosie. - Ale dlaczego nie schwytać tego człowieka od razu?



Pilatus milczał, nie przestając wiercić go spojrzeniem. Sextus, czując się wywołanym do odpowiedzi, pomyślał przez chwilę, kiwając przy tym głową.



- Jeśli go skażą na śmierć - stwierdził w końcu - to i tak trafi do nas, bo tylko my mamy prawo taką karę wyegzekwować. Ale to oni skażą go na śmierć. Oni. Mały Sanhedryn będzie w to umoczony po pachy.



Pilatus uśmiechnął się uśmiechem bardzo złośliwym, ponownie kierując spojrzenie na tonący w mroku nocy Ogród Oliwny.



- W tym konkretnym wypadku mógłbym to zrobić bez problemu sam, Sextusie, jako namiestnik rzymskiej władzy. Mógłbym i nawet jeśli podniósłby się z tego powodu rumor, a podniósłby się prawie na pewno, i nawet jeśli dotarłby do samej Romy, a dotarłby niechybnie, nie musiałbym sobie nim głowy zawracać. Jest pewna granica, po przekroczeniu której przestaje się łazić wokół prowincji jak koło jaja. W tej zakichanej krainie ową granicą jest pojawienie się mesjasza. Mesjasza można ukatrupić pod zarzutem buntu wobec władzy cezara tak po prostu, z marszu. Można mu wytoczyć proces, skazać w majestacie mojego namiestniczego sądu, bez większego problemu stracić i nikt nie będzie miał prawa nawet stęknąć. Senat zaaprobowałby moją decyzję i poparłby każdą surowość w tym względzie. Z Yeshuą poszłoby jak po maśle.



Pilatus zamilkł na chwilę, intensywnie nad czymś myśląc. I uśmiechem bardzo paskudnym uśmiechnął się do swoich myśli.



- Z nim pójdzie jak po maśle, Sextusie, ale nigdy nie należy marnować okazji, by podzielić wroga. Za tym Yeshuą łazi mnóstwo ludzi. Podobno takich tłumów, jak nad Genezaret, to dawno tu nie widziano. Musiał z łodzi do nich przemawiać, rozumiesz? Saduceusze są o niego piekielnie zazdrośni, o jego popularność, o posłuch, jaki zyskał wśród prostych ludzi, o autentyczną i naturalną charyzmę religijnego przywódcy, którą ponad wszelką wątpliwość ma. O ofiary, jakie ludzie mu składają w podzięce za nauki. Szlag ich trafia, bo on tytułuje się królem Izraela i podobno potrafi dowieść swej genealogii idącej aż od Dawida. I dlatego, że nie tylko szaraczki schylają ku niemu przychylne ucho, bo bywał przyjmowany w domach znamienitych Żydów, ucztował z nimi. Nie odpychał od siebie celników ani ladacznic, dla każdego miał dobre słowo. Trafia ich, bo on jest dla nich realnym zagrożeniem, dawno już takiego rywala nie mieli. Mesjasza, który nawet nie próbował zabiegać o ich poparcie, który nie umizgiwał się do nich. Zrobił wprost przeciwnie, wyzywał od najgorszych, wskazywał palcem. Słyszałeś, jaką rozróbę urządził w Świątyni Heroda, wywalając z niej na zbity pysk wszystkich handlarzy? Jak zarzucił kapłanom, że zmienili boży dom w jaskinię zbójców?



Sextus pokiwał głową.



- Słyszałeś - powiedział Pilatus. - Ja też słyszałem. Dużo słyszałem. Wystarczająco dużo.



Pochylił się nad krenelażem muru, opierając się o niego ramionami, wzrok utkwił w spowijających Ogród Oliwny ciemnościach. Wyglądało na to, że wolałby być właśnie tam, w centrum wydarzeń, którym nadał bieg. W miejscu, gdzie stawała się historia.



- Ja to wiem, Sextusie - powiedział twardniejącym głosem. - Ja wiem, że nie chodzi o żadne bluźnierstwa, o żadne rzekome winy, o te wszystkie wydumane bzdury, o które go oskarżają, już teraz gromadząc świadków, którym, z tego, co też wiem, płaci się za ich brednie brzęczącą monetą. O to, że zagroził zburzyć świątynię i w trzy dni ją odbudować. Każdy dureń wie, że mówił przenośnią. Nie o te rzekome występki, za które zaraz postawią go przed Sanhedrynem. To wszystko zwykłe preteksty. Chcą zgładzić konkurenta i każdy sposób, by to osiągnąć, jest dobry. Nic w tym odkrywczego, ani emocjonującego. Nawet bym sobie tym głowy nie zawracał.



Sextus dostrzegł, że Pilatus zaciska pięści.



- Ale jest jedna rzecz, której nie zdzierżę, Sextusie,a co tym cwaniakom szczególnie przypadło do gustu. Wiem, na co liczą, wiem, na co liczyli przez tyle czasu, zwlekając z działaniem, aż przyszła Pascha i musiałem się przywlec do tego przeklętego miasta z nadmorskiej Cezarei, by jak zwykle pilnować, żeby tu nie roznieśli wszystkiego w drzazgi. Sprytne skunksy chcą to zrobić naszymi rękami, samemu się w to nie mieszać. Chcą móc tłumom, które za tym synem cieśli ciągną, powiedzieć, że biedaczysko za bardzo skakał przeciwko cezarowi i nie było wyjścia. I kolejnego mesjasza mieć z głowy.



- No i dobrze - Sextus wzruszył ramionami. - No i dobrze. Trzeba ich poprzeć. My też go będziemy mieli z głowy. Przestanie jątrzyć.



- Oczywiście, że trzeba - oczy Pilatusa błysnęły niebezpiecznie, gdy spojrzał na swego sekretarza. - Oczywiście, że trzeba. Przecież już ich poparliśmy. Nie widziałeś tej kohorty, która poszła do Getsemani? Ślepy się zrobiłeś, czy co? Wspieramy i wspierać będziemy. Ale na moich warunkach. Tylko i wyłącznie na moich warunkach. Nie będzie ogon merdał psem!



Zamilkł na dłużej. Sextus wiedział, skąd się wzięły te emocje. Dobrze poznał naturę swojego pryncypała, doskonale się domyślał, co takiego się działo w sercu tego człowieka. Tego bardzo ambitnego, dumnego i pysznego człowieka, gwałtownika i okrutnika, mającego na sumieniu niejedną zbrodnię popełnioną w majestacie prawa. Człowieka, który nie mógł ścierpieć, że uczyniono go namiestnikiem prowincji leżącej gdzieś na krańcach imperium, prowincji wielce kłopotliwej, w której co i rusz wybuchały rozruchy, ściągając na niego gromy z metropolii. Człowieka, w którym aż się gotowało na samą myśl, że grupka kolaborantów próbuje go rozgrywać i używać jego gniewu i jego władzy jako narzędzia. Człowieka, w którym aż kipiało gorące pragnienie, by jego imię wystrzeliło wysoko, by mówiono o nim z respektem. By drżano przed nim. By nikomu pośledniejszemu od samego cezara nie postawała w głowie myśl, że można nim sterować.



- Zrobię porządek z nimi wszystkimi - mruknął prefekt Judei, uspokoiwszy się nieco. Potem spojrzał na Sextusa. - Wiesz, jaka rewolta jest najgroźniejsza? Jakiej najtrudniej skutecznie przeciwdziałać? Takiej, która obejmuje wszystkich, wobec której nikt nie pozostaje obojętny. Takiej, w której uczestniczą i prości ludzie o gorących sercach, zdolni do wielkich poświęceń, do niezwykłej ofiarności i wysiłku, i ludzie wyrachowani, zimni, kalkulujący, realiści, cyniczne łajdaki. Taka rewolta, w której są i masy, i arystokracja, tarczownicy i wodzowie. Osobne działanie tych grup da się okiełznać, ale gdy zaczynają być jednym zwierzęciem, takim, które ma i myślący łeb, i silne muskuły, robi się groźnie. I właśnie dlatego nie chcę, żeby motłoch, który łaził za Yeshuą, stanął ramię w ramię z kapłanami.



- A to w ogóle możliwe? - Sextus pokręcił głową z niedowierzaniem. Pilatus przytaknął skinieniem.



- Rozmawiałem z jednym z nich. Przyszedł do mnie po kryjomu, zresztą tak samo spotkał się wcześniej z Yeshuą. Niejaki Nikodem. Dużo mówił, bardzo dużo. Cierpliwie mi tłumaczył i próbował przekonać do tego, że Yeshua jest człowiekiem sprawiedliwym, że może wnieść ożywczy powiew do ich religii. Że nie jest zagrożeniem dla Rzymu.



Na twarz Pilatusa wpełzł kpiarski uśmiech.



- Jeśli ktoś potrafi być niemożebnie głupi, Sextusie, to jest tym kimś właśnie wielki mędrzec. Przekonywał mnie i przekonywał, i w ogóle się nie zorientował, że mnie rzeczywiście przekonał. A już na pewno nie zrozumiał, do czego mnie przekonał. Pewnie by sobie tę swoją brodę rwał, gdyby zrozumiał. Za to ja zrozumiałem, zrozumiałem doskonale, że nie wszyscy kapłani pałają niechęcią do Yeshui, że wśród nich są nie tylko rozmodlone tłumoki, nie tylko zapatrzone w te ich zakurzone pisma neptki. Że są tam też ludzie żywo myślący.



I zrozumiałem realność groźby, że kiedyś w przyszłości Świątynia może zmienić swoje zapatrywanie na Yeshuę pod wpływem takich ludzi, jak Nikodem. Że spacyfikują oni tych dwulicowych, zakłamanych przebierańców, i ruszą za tym człowiekiem. Nie jest to duże ryzyko, ale jest. I właśnie dlatego, na wszelki wypadek, zamierzam utrupić tego proroka z całym ceremoniałem, z sądem i wyrokiem. I zrobię to tak, żeby nikt, absolutnie nikt nie miał wątpliwości, że stało się to przez tych sukinsynów.



Pilatus oderwał się od muru, poprawił szatę.



- Dziel i rządź, Sextusie - rzucił jeszcze, jakby wygrywał finalny akord po odegraniu długiego utworu. Sekretarz prefekta zadumał się przez chwilę.



- A jeśli to nie wyjdzie? - zapytał w końcu. - Co, jeśli ten cały Yeshua się z tego wywinie i ucieknie? Jeśli opuści Judeę i gdzieś zniknie?



- Nic - Pilatus wzruszył ramionami. - Problem będziemy mieli z głowy i poczekamy do następnego razu. Mesjasze pojawiają się w tej nieszczęsnej krainie częściej niż deszcz. Ale właśnie po to poszło po niego tylu ludzi, żeby nie uciekł, Sextusie. Nieważne, ilu ma zwolenników, jaką eskortę, ilu obrońców zdołał zgromadzić w okolicach starej tłoczni oleju - nie może uciec. Właśnie dlatego wysłałem tam całą kohortę pod wodzą setnika, który ma łeb na karku, a nie tego durnia, którego zrobili jej trybunem. Otoczą górę tak, żeby się mysz nie prześlizgnęła.



- Jeśli będą go bronić, może być jatka w tym całym Getsemani, prefekcie.



- Może - Pilatus pokiwał głową. - Może.



-*-



- Rozumiesz coś z tego? - tubalny głos Luciusa zabrzmiał wyjątkowo głośno w ciszy ogrodu pokrywającego całe zachodnie zbocze Góry Oliwnej.



- Pytał, kogo szukają - odpowiedział mu Publius, opierając się ciężko o swoją wielką pawęż. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie znam za dobrze tego języka. I chyba nigdy nie poznam. Ten cały aramejski jest dla mnie zbyt szeleszczący.



Stali wszyscy w niewielkim oddaleniu od ludzi straży świątynnej, która pod wodzą Judy ruszyła wprost na grupkę kilkunastu mężczyzn rozłożonych pod drzewami. Gaius był razem z nimi, powierzywszy dowództwo nad resztą centurii obstawiających Górę Oliwną pozostałym setnikom.



- Też go nie znam - mruknął Titus Camillus, dłubiąc palcem w nosie. - Niech się uczą naszego, zasrańcy.



- Znają go - Publius pokręcił głową, opuszkiem kciuka wodząc po ostrzu wyjętego z pochwy gladiusa. - Tylko po co mieliby nim gadać między sobą, to ja nie… Ty! Padają przed nim na kolana!



Wszyscy z uwagą zaczęli się wpatrywać w przysłaną przez świątynię straż, której członkowie na słowa wypowiedziane przez Yeshuę cofnęli się i padli na kolana.



- Faktycznie! Przyszli go zgarnąć i się przed nim kładą?



- Porypało ich i tyle - stwierdził Titus Camiullus.



Yeshua stał dumnie, wyniośle. Był rosłym mężczyzną, pod jego jasną szatą znać było krzepką muskulaturę zbudowaną na fizycznej pracy. Nosił brodę i długie, zebrane w klin, spadające mu na plecy włosy. Wpatrywał się ze spokojem w składających mu hołd mężczyzn, potem coś do nich cicho powiedział.



- Niekoniecznie - zaoponował Gnaeus, uważnie obserwując rozgrywającą się przed nimi w blasku pochodni scenę. - Ci ludzie są tu służbowo, tak jak i my. Rozkazano im pojmać tego człowieka, więc go pojmą. Ale to wcale nie oznacza, że go nie szanują. Najwidoczniej szanują i to bardzo.



Strażnicy świątynni powoli powstali, a wtedy wmieszany pomiędzy nich mężczyzna zbliżył się do Yeshui. Lucius zmarszczył czoło.



- Zaraz, a ten to… Aaa, to nie jest ten cały Juda, który nas tu przytargał?



Publius popatrzył z uwagą na wskazanego.



- No, to on. Poznaję go po ciemnych włosach.



- Oni wszyscy mają ciemne włosy - mruknął Titus Brutus.



- Ale co on?! Co… Ty, pocałował go! Normalnie, jakby się z wujkiem witał!



- Porypało go i tyle - Titus Camillus konsekwentnie trzymał się swojej diagnozy.



- To dziwny człowiek ten Juda - oświadczył Titus Brutus. - Od początku wyglądał jakoś tak niewyraźnie. Raz robił minę, jakby mu się ryczeć chciało, to znowu taką zaciętą, gniewną, jakby miał zamiar komuś przypierdolić. Dziwny. Wszyscy są dziwni. To w ogóle dziwne towarzystwo jest.



- Dobra, świątynni już go mają - Lucius wyprostował się, wkładając przedramię w uchwyty pawęży. - Pewnie stąd idziemy... Ej! Patrzcie! Tam po lewej! Tłuką się!



Wszystkie spojrzenia żołnierzy powędrowały we wskazanym kierunku, a po chwili na setnika Gaiusa. Ten stał nieruchomo i obojętnie wpatrywał się w przepychankę.



- Jedno ucho mniej - stwierdził Gnaeus. - Ale mu przyciął, widziałeś? Ten brodaty.



- Oni wszyscy są brodaci - mruknął Titus Brutus.



- Chyba na tym koniec - oświadczył Lucius. - Prorok ich powstrzymał. Daje się związać. Ale spieprzają wszyscy, aż się piętami po zadkach walą. Za dzielnego wojska to ten król jednak nie ma. No, zawinęli go. Trochę nim nawet rzucają. Chyba im ten szacunek szybko minął, co?



- Niech rzucają - warknął Titus Camillus. - Niczego wielkiego z tego nie będzie. Koniec. Wracamy spać.



- Ty! Widzisz tam?! Widzicie?!! - Publius krzyczał podekscytowany, wskazując ramieniem na uciekającego mężczyznę. - Na golasa! Co to jest?!



- Jak na golasa? - Titus Brutus zmarszczył czoło. - Normalnie taki tu był od początku?



- Nie! - Publius pokręcił głową. - W jakimś takim prześcieradle przyszedł. I jak go zaczęli łapać, to im w ręku zostało. I taki ucieka, bez niczego.



- A fujara mu się kołysze aż do kolan - mruknął Titus Camillus.



- Ruszamy! - zakomenderował Gaius.



-*-



Pretorium, w którym mieszkał i urzędował Pilatus, trzęsło się od wrzawy dochodzącej z wielkiego dziedzińca szczelnie wypełnionego przez tłum. Prefekt podszedł powoli do drewnianego fotela, po czym zasiadł w nim, poprawiając na nogach swoją togę zakładaną w chwilach, gdy przychodziło mu publicznie pełnić urząd. Wziął głęboki wdech, chłonąc aromat pachnidła wtartego w skórę głowy i we włosy, wilgotne teraz jeszcze i połyskujące w świetle. Sięgnął po kubek stojący tuż obok, pociągnął łyk. Przez chwilę smakował wino, na tutejszą modłę rozrzedzone wodą, wpatrując się w jeden punkt w wyłożonej kamieniem podłodze i słuchając raz po raz wznoszonych na zewnątrz przez tłum okrzyków. Zapowiadał się ciekawy dzień.



Żołnierze, którym tego dnia przydzielono obowiązek służby w pretorium, stali nieruchomo, gotowi na każde skinienie prefekta, który bardzo lubił świadomość tego faktu. Lubił widzieć obok siebie wojskowy dryl, lubił widok ostrego pilum pewnie dzierżonego przez silne ramię, lubił tkwiące na głowach hełmy z czerwonymi grzebieniami. Lubił twarde, beznamiętne, czujne spojrzenia.



Wrzawa nieco ucichła, by wkrótce zamrzeć zupełnie. Zamiast tego w korytarzu prowadzącym do sali, w której się prefekt znajdował, rozległ się tupot licznych stóp i brzęk kajdan. Pilatus spojrzał przez okno na dziedziniec. Z miejsca, z którego to robił, dostrzegał tylko czubki głów i uniesione ręce, często z dłońmi zaciśniętymi w pięści.



Do pomieszczenia wkroczył powoli setnik Gaius, prowadząc ze sobą pięciu żołnierzy eskortujących zakutego w łańcuchy Yeshuę. Stanęli na środku sali przed Pilatusem, który zupełnie ich ignorował, niezmiennie wpatrując się w tłum.



- Jeszcze krzyczą - odezwał się w końcu bardzo spokojnym, gawędziarskim wręcz tonem. - Jeszcze troszkę krzyczą, raz jeden, raz drugi, raz trzeci. Nie wiem, ilu ich tam wszystkich jest, ale na pewno kapłani świątyni sypnęli groszem, żeby ich była stosowna obfitość. Będą mi tu mruczeć i mruczeć nad uchem. Zadbają, żeby tłum nie wystygł.



Odstawił kubek, nie odwracając głowy od okna.



- Motłoch to niebezpieczna bestia. Bardzo groźna. Groźna, bo lekceważona. Dopóki śpi, dopóki jest w rozsypce, nie widać jej kłów, nie czuć jej furii. Ale jeśli zacznie się nad nią unosić jakiś opar, jakiś czar, jeśli motłoch znajdzie się w jednym miejscu, jeśli wszyscy dostrzegą tuż obok siebie innych, jeśli zobaczą, jak jest ich wielu, wtedy ta bestia się budzi. I jest głodna. I jest wściekła. I jest zdolna do wszystkiego, bo w tłumie każdy jest anonimowy, każdy jest ukryty za czyimiś plecami. Bo wtedy leci kamień i nie wiadomo, które z tysięcy ramion nim cisnęło. Kiedy ta jedna chwila, ten zapalny moment nadejdzie, motłoch zaczyna szaleć, chociaż w jego szeregach pełno ludzi prostych i prostolinijnych, spokojnych i nikomu nie wadzących na co dzień, którzy rzucają się komuś do gardeł i do oczu, by nazajutrz znowu być prostymi i prostolinijnymi. Bo motłoch taki jest, kapryśny i zmienny. I okrutny ponad wszelką miarę.



Pilatus przerwał swoją przemowę i odwrócił głowę, by wreszcie spojrzeć prosto w oczy przyprowadzonemu doń więźniowi.



- Ale co ja będę rzeczy oczywiste tłumaczył tobie, coś jeszcze kilka dni temu był przez tłum witany jak król. Z palmami w rękach wychodzili na ulice i witali cię, i wołali ci: hosanna! - i wyglądali wszyscy, jakby z radości mieli zaraz popuścić w przepaski. A dzisiaj co? Dzisiaj ta sama zgraja drze się pod moimi oknami. I ta sama zgraja prześwięciła cię już, gdy tylko dostała okazję. A może nie ta sama, co? Jak myślisz?



Pochylił się na swoim fotelu i wpatrzył uważnie w Yeshuę, który nie opuszczał wzroku, choć nie było w nim niczego wyzywającego. Była pokora i zgoda. Zgoda na wszystko, co nadejdzie. I świadomość, że nadejdzie wiele.



- Piękny płaszcz dostałeś od Heroda, jak widzę - Pilatus nie rezygnował z zaczepek. - Piękny. Taki królewski iście. Wyglądałbyś w nim dostojnie nawet. Wyglądałbyś. A wiesz, dlaczego nie wyglądasz?



Yeshua nic nie odpowiedział.



- Popatrz na siebie - ciągnął Pilatus. - No popatrz. Opluty, ponaciągany, potargany. Jak myślisz? Przez tych samych? Przez tych od hosanny i palemek? Wiesz, dlaczego kazałem moim ludziom rozgłosić po mieście wiadomość, kiedy dokładnie będziesz przeze mnie sądzony, gdy już się nałaziłeś między Annashem i Kajfą, i jak już obaj dzielni arcykapłani zdecydowali, że spuszczą się na mój werdykt? Wiesz, dlaczego kazałem cię prowadzić do Heroda i z powrotem przez środek tego placu, chociaż jest tu inne wyjście, choćby to, przez które śmieci stąd wywożą? Wiesz dlaczego? Żebyś na własnym zadku poczuł, jaki jesteś kochany i wyczekiwany, mesjaszu. Żebyś się przekonał, że jesteś panem bez sług, królem bez poddanych.



Yeshua milczał.



- Jak cię tu za pierwszym razem przyprowadzili, wiesz, o co ich zapytałem? Jaką skargę wnoszą przeciwko tobie. A oni mi odpowiedzieli, że jesteś złoczyńcą i że nie będą cię sądzić podług ich prawa, bo im nie wolno nikogo zabić. Rozumiesz, mesjaszu? Rozumiesz? Z góry wiedzą, jaki będzie wyrok. Chcą cię zabić. Tak po prostu. Wszyscy. Wszyscy, którzy coś tu znaczą, położyli na tobie kreskę. Wszyscy, którzy mają głos. Bo tych, którzy go nie mają, już nie ma. Twoi uczniowie pouciekali w popłochu. Ten jeden, co cię wydał, teraz ma wyrzuty, ale nie będzie cię uwalniał, nie umrze, walcząc o ciebie i próbując naprawić to, co tu nawywijał. Nie, po prostu poszedł się powiesić. Nie masz nikogo obok siebie, nie masz nikogo za sobą. Jesteś sam.



Pilatus zrobił pauzę, licząc na jakąś reakcję, ale Yeshua milczał.



- Coś ty sobie, człowieku, ubzdurał? Coś ty sobie myślał? Że co ty jesteś? Że co ty znaczysz? Ty naprawdę uważasz, że jesteś królem? Że ci ludzie za króla cię nie uważają, to widać i słychać. Ale co ty o sobie myślisz, do ciężkiej cholery?!



Yeshua nie odpowiedział. Pilatus też długo milczał.



- Jesteś ty królem żydowskim? - zapytał w końcu, ale tym razem bardzo ściszając głos. Yeshua drgnął, spojrzał nań uważnie.



- Pytasz sam z siebie, prefekcie? Naprawdę jesteś ciekaw odpowiedzi? Czy pytasz dla formalności, by potwierdzić to, co inni powiedzieli ci o mnie? By móc mnie oskarżyć o bunt przeciwko cezarowi? Czy rozumiesz, kim jestem? Czy rozumiesz, kim jest król żydowski?



- A czy ja jestem Żydem? Czy to nade mną miałbyś królować? Co mnie to w ogóle obchodzi? Zostałeś wydany przez swoich w moje ręce, a twój los zawierzono mojej decyzji. Wiesz, że mam władzę cię zabić, tak jak mam władzę darować ci życie?



Yeshua pokręcił głową.



- Nie miałbyś, rzymski namiestniku, żadnej władzy nade mną, gdyby nie to, że dano ci ją z góry.



- Ale mi ją dano, z góry, z dołu, z boku - nieważne skąd. Dano mi ją. Więc gadanie o tym, co by było, gdyby, jest pozbawione sensu.



- Moje królestwo nie jest z tego świata - Yeshua lekko wzruszył ramionami. - Dlatego właśnie nie mam tu sług ani poddanych, nie mam ludzi, którzy staliby obok mnie i za mną. Gdybym ich miał, biliby się o mnie, broniliby mnie przed wami i przed kapłanami świątyni.



- Z tego, co wiem, próbowali. Próbowali w Ogrodzie Oliwnym. Zabroniłeś im tego. Sam nie wiesz, czego chcesz.



- Bo nie są moimi sługami. Ja jestem ich sługą. Ja im nogi umyłem w święto Paschy. Tutaj ja jestem ich sługą. Królestwo moje nie jest z tego świata i nie na ziemi będzie się o nie walczyć.



- Królestwo? Czyli po całej tej gadaninie w końcu dochodzimy do sedna. Jesteś królem.



- Jestem. Ja na to przyszedłem na świat, na to się narodziłem, by dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jej łaknie, słucha mego głosu.



Pilatus pokręcił głową.



- Kompletnie ci odbiło. Kompletnie. Jakiej znowu prawdy, człowieku? Cóż to jest prawda? Czy to, co się dzieje na zewnątrz tego pałacu, to jest prawda? Czy to, co się działo w Getsemani, to jest prawda? Jak myślisz, ilu z tych, którzy tak skwapliwie słuchali twego głosu, dzisiaj stoi na tym dziedzińcu z zaciśniętymi piąchami? Ilu ci wygrażało i złorzeczyło, gdyś szedł od Heroda ubrany w królewską purpurę?



Yeshua nie odpowiedział.



- Nic nie mówisz. Cichy jesteś. Cichy bardzo. Słyszałem o tym, co mówiłeś kiedyś na górze. Jak żeś błogosławionych wyliczał. Zdano mi relację. "Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię." Naiwny głupcze! Ziemię trzeba wydzierać dziczy, trzeba jej bronić przed najeźdźcami, przed hołotą z dalekich stepów na wschodzie, która chce ją od czasu do czasu spustoszyć. Ziemi trzeba wydzierać jej płody i owoce ciężką pracą. Trzeba się z nią mierzyć dzień po dniu. Ostatnią osobą, która to potrafi, jest człowiek cichy. Jeśli jakąkolwiek ziemię posiądzie człowiek cichy, to będzie to raczej ta kupka, którą go przywalą, gdy już wyzionie ducha. Cichego zawsze ktoś skopie, ktoś sponiewiera. Ziemię posiadają bogacze i zdobywcy, proroku. Tacy, którzy kopią i poniewierają.



Yeshua milczał. Pilatus pokręcił głową z wyrazem niesmaku na twarzy.



- Gdybyś opowiadał wokół tylko takie głodne kawałki, nie zajmowałbym się tobą ani chwili dłużej. To, że coś tam w sobie masz, jakąś iskrę, jakąś charyzmę, wcale mi nie przeszkadza, nawet jeśli moja własna żona jej ulega i śle mi potem z Cezarei łzawe listy, żebym się trzymał z daleka od ciebie.



Pilatus cofnął się i ponownie zasiadł na fotelu, rozpierając się wygodnie.



- Ale ja tu jestem od pilnowania porządku i gaszenia wszelkich buntów w zarodku. A ty się właśnie przyznałeś, że jesteś nowym królem w państwie, w którym królów mianuje cezar Rzymu w osobie imperatora Tyberiusza. I nie mają żadnego znaczenia te twoje wykręty, te brednie o królestwie nie z tej ziemi. Król jest królem tutaj, bo ludzie tak to widzą, i nie ma znaczenia, co sam o sobie myśli. Dla imperium ma znaczenie tylko to, co ludzie robią dla swojego króla albo przez swojego króla. I dlatego to my ich namaszczamy, to my ich osadzamy na tronach. I strącamy z nich, jeśli tak zdecydujemy. I dlatego bezwzględnie wygniatamy takich, którzy by chcieli strącać sami. Rozumiesz? I to samo zrobimy z tobą, dla zasady, bo jesteś winny buntu. A to, że tak naprawdę to nie dostrzegam w tobie prawdziwego pretendenta do tronu, to nic nie znaczący detal. Ważny jest przykład, jasny, wyrazisty przykład.



I dlatego zginiesz. I dlatego będziemy mieć na oku twojego brata, Jakuba. Jak i jemu przyjdzie do głowy to, co tobie, skończy tak samo. Rozumiesz? Bo jaką mam gwarancję, że któregoś pięknego dnia nie przyjdzie ci fantazja, królu bez armii, by zamiast w zaświatach jednak panować tutaj? I że nie zrobisz mi tu z dnia na dzień zamieszania, że nie powstanie przez ciebie syn przeciwko ojcu, córka przeciw matce? Tak, tak, dobrze słyszałeś. Wiem, coś wygadywał na ulicach. Dobrze to wiem.



Yeshua milczał.



- Nie rozumiesz? Nie rozumiesz. To wszystko nie robi na tobie wrażenia, widzę to. Tak jak i widzę, że jesteś gotowy na śmierć. Chcesz co prędzej wędrować do swojego królestwa. Da się to załatwić. Ale wcześniej postaram się, żebyś zrozumiał. Stój tu i słuchaj. Słuchaj uważnie, mesjaszu.



Pilatus wstał i ruszył w kierunku wyjścia prowadzącego na wielki taras z krytą kolumnadą, łączący oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego. Gdy się na nim pojawił, na placu przed pretorium zapadła cisza.



- Rozpatrzyłem właśnie wniesioną przez kapłanów sprawę cieśli Yeshui, przesłuchałem go i oświadczam wam, że nie znajduję w nim żadnej winy!



Przez tłum przebiegł głuchy pomruk. A potem jeden i drugi głos zaczęły krzyczeć: "Winny! Winny!". Dołączył do nich głos trzeci, czwarty - i wkrótce wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego. Pilatus słuchał cierpliwie, nie ruszając się, niczego nie mówiąc. Stał nieruchomo, a na jego twarzy wykwitł nieznaczny uśmieszek zadowolenia. Uśmieszek, który każdy, kto by go dostrzegł, uznałby za przejaw nieudolnie skrywanego okrucieństwa.



W końcu prefekt Judei uniósł ręce w geście uspokojenia. Krzyki powoli ucichły.



- Świętujecie Paschę! Zawsze na święto Paschy okazuję litość jednemu ze skazańców, którego wskażecie. Mogę uwolnić tego człowieka! Jeśli tylko chcecie, wasz król może odejść wolny!



Ryk, który się rozległ, zdawał się trząść murami. Po jakimś czasie przez wrzawę przebił się krzyk: "Barabasza! Uwolnij Barabasza!" - i niedługo później wszyscy rytmicznie skandowali to imię. Pilatus pokiwał głową, pomachał do tłumu i wrócił do budynku. Nie zasiadł na swoim fotelu, lecz podszedł powoli do Yeshui i stanął przed nim bardzo blisko, twarzą w twarz.



- Mnóstwo napaści rabunkowych, cztery gwałty i trzy morderstwa. Na tym ostatnim został przyłapany przez moich żołnierzy, miał krew na twarzy, nóż w ręku. Barabasz. Wyjątkowo ordynarna kreatura. Bydlę. Gorzej niż bydlę. Kawał takiego skurwysyna, że aż piszczy. I wolą wypuścić tę bestię znowu na ulice, pomiędzy ich żony, córki i synów, wolą zaryzykować, że raz jeszcze wypruje z kogoś flaki, że poderżnie komuś gardło, że dopadnie kogoś w zaułku i wydrze mu życie, niż obdarować wolnością ciebie. Ciebie i twoje słowa. I co na to powiesz, proroku?



Yeshua milczał.



- Wiesz - Pilatus podszedł jeszcze bliżej, tak blisko, że prawie dotknął nosem podbródka więźnia - albo twoje królestwo rzeczywiście nie jest stąd, albo jesteś wyjątkowo mało popularnym władcą. Znaczysz dla tych ludzi mniej niż to ścierwo, które zaraz po uwolnieniu poniesie pomiędzy nich śmierć. Rozumiesz? Zrozumiałeś? Widzę, że nie. Odporny jesteś. Zaczynam mieć cię serdecznie dość, wiesz? Ale dam ci jeszcze jedną szansę. Czasem zrozumienie wymaga trudu.



Pilatus cofnął się, odwrócił, po czym powędrował na swoje siedzisko.



- Wiesz, w jaki sposób każemy buntowników? - zapytał, siadając. - Wieszamy ich na krzyżach. A wiesz, jak to się odbywa? Niby jesteś prorokiem, więc powinieneś, ale pytam, bo prorocy zwykle wiedzą mnóstwo o przyszłości i kompletnie nic o teraźniejszości, w której żyją. No więc? Wiesz, jak się krzyżuje? W szczególnych okazjach zaczynamy od solidnej chłosty, a potem rozpinamy skazańca na słupie. Przyszpilamy jak robala wielkimi gwoźdźmi. I pozwalamy, by się wił w palącym słońcu. Pozwalamy, by zdychał. Nie umierał, ale zdychał. Rozumiesz różnicę, proroku? Zrozumiesz, zapewniam cię. Zrozumiesz doskonale.



Pilatus pochylił się do przodu.



- Zaczniemy od chłosty. To będzie druga lekcja dla ciebie. Po biczowaniu żołnierze przyprowadzą cię znowu tutaj, a ja cię wyprowadzę do tłumu. Zobaczą cię pobitego, pokrwawionego, lecącego na pysk z osłabienia i z bólu. Zwykle wtedy prostych ludzi, żeby nie wiem jak dobrze opłaconych, rusza sumienie. Wtedy miękną. Wtedy pojawiają się skrupuły. Wtedy do nich dociera, że nie można tak postępować z drugim człowiekiem dla czystego kaprysu. Wtedy już nie krzyczą głośno. Czasami się nawet wzruszają. Jeden i drugi zawoła: Łaski! Łaski dla niego!



Pilatus zamilkł na chwilę.



- Nie ciekawi cię, co zrobią na twój widok? - zapytał cicho. - Bo mnie bardzo.



Yeshua milczał. Pilatus przez jakiś czas czekał na jakąkolwiek reakcję, ale doszedł do wniosku, że się nie doczeka. Spojrzał poważnie na setnika Gaiusa i jego pięciu żołnierzy.



- Nie musicie się śpieszyć, mamy czas. Przyłóżcie się do tego. Naprawdę się przyłóżcie.



-*-



Żołnierze wkroczyli na wewnętrzny dziedziniec pretorium. Gaius wykonał podbródkiem gest nakazujący, Titus Brutus powiódł Yeshuę na miejsce, w którym skazanych na chłostę przygotowywano, rozbierając ich do naga. Setnik zasiadł na niewielkim krześle, za dość szerokim stołem, zdjął hełm i przeczesał krótkie, zlepione potem włosy.



- No dobra, zaraz zaczynamy.



Titus Camillus obrzucił Yeshuę uważnym spojrzeniem, zatrzymując wzrok na purpurowym płaszczu, który ciągle zwisał z jego ramion.



- Król żydowski, skonać można. Jeszcze tylko tiarę ci na łeb włożyć, a berło do ręki - i byłby komplet.



- Powinien być - oświadczył Titus Brutus, ruszając w stronę wyjścia wiodącego na tyły pretorium. Pozostali żołnierze okrążali Yeshuę, badawczo go oglądając.



- Dziwny jesteś, wiesz? - odezwał się Publius. - Ty aż się prosisz o lanie. Po prostu chcesz koniecznie, żeby ci spuścić łomot. Mogłeś coś zrobić. Mogłeś, bo ja wiem, uciec gdzieś wcześniej, mogłeś próbować się bronić tam, w Getsemani, mogłeś coś Pilatusowi powiedzieć, obiecać mu, że znikniesz z Jeruszalaim, że wyniesiesz się z Judei. Mogłeś zrobić mnóstwo rzeczy, zamiast go wkurzać tym swoim milczeniem. Ale nie, tyś się uparł, żeby wszystkim wokół stawać w poprzek.



- No i dobrze - warknął Titus Camillus. - No i dobrze, niech mam tę odrobinę rozrywki.



Publius zbliżył się do Yeshui.



- Pewnie myślisz, że jesteś pokorny, najpokorniejszy z pokornych. A ty po prostu jesteś dupowaty i tyle.



Yeshua nie odpowiedział. Titus Camillus podszedł do stołu, za którym zasiadał setnik. Wziął do ręki jeden z leżących na blacie biczów, flagrum taxillatum, bicz-horror, i zważył go w ręku. Krótka, solidna, drewniana rączka pewnie leżała w dłoni, pięć skórzanych pasów kiwało się tam i z powrotem, napędzanych przez kuliste, metalowe ciężarki zamocowane na końcach. Titus podszedł do prawej strony stołu, z dala od patrzącego nań beznamiętnie setnika, zamachnął się solidnie i uderzył biczem w drewno blatu. Rozległ się złowrogi, jeżący włosy na głowie świst, a potem głośne łupnięcie. Yeshua drgnął zauważalnie.



- He, he, he - roześmiał się Lucius - zaczekaj, człowieku, aż dostaniesz tym po grzbiecie, po kościach. Wtedy to dopiero będziesz skakał. Jak rybka w sieci. A jak dostaniesz drugim, który ma haczyki na końcach, to pod niebo pofruniesz.



- Przywiązany do pręgierza nigdzie nie pofrunie - warknął Titus Camillus, przenosząc spojrzenie z bicza na skazańca.



Titus Brutus wrócił z tyłów zabudowań, niosąc w ręku niewielki kijek i kilka gałązek wyschniętego krzewu o długich, wyjątkowo ostrych kolcach.



- Grałeś kiedyś w króla? - zapytał Yeshuę, podchodząc do niego. - Nie? No to zaraz ci pokażę, jak się gra. Ten, kto przegra, udaje króla. Możemy uznać, że przegrałeś, nie? No to zaraz sam zobaczysz. Berło już jest. Trzymaj - wręczył mu kij. Więzień chwycił go palcami. - A koronę zaraz ci się zrobi. Zaraz ją upleciemy.



- Aleś wymyślił - burknął Gnaeus.



- Nie wtrącaj się, stary, pozbawiony polotu, fantazji i poczucia humoru pierniku - odparował Titus z szerokim uśmiechem. - Będziemy lać dupę żydowskiego króla, to ma wyglądać jak król i koniec.



Usiadł na blacie stołu i zaczął zaplatać gałęzie krzewu, tworząc z nich dość duży, kolczasty czepiec, sycząc i klnąc głośno za każdym razem, gdy któryś z licznych ostrych cierni wbijał się w jego palce.



Lucius tymczasem zbliżył się do Yeshui, trzymając w ręki kawałek znalezionej gdzieś na podorędziu szmaty. Nałożył mu ją na oczy i zawiązał z tyłu głowy.



- Chciałem sprawdzić to całe proroctwo - wyjaśnił, widząc pytające spojrzenia kolegów. Namyślał się chwilę, po czym skinął na Publiusa. Gdy ten podszedł, szepnął mu coś do ucha. Publius uśmiechnął się pod nosem, pokiwał głową, po czym zbliżył się do Yeshui i wymierzył mu siarczysty cios pięścią. Skazaniec zatoczył się do tyłu, lądując twarzą i rękami na murze.



- No, więc teraz - powiedział Lucius - dałbyś radę wyprorokować, który z nas właśnie ci przypieprzył? Hę?



Titus Brutus parsknął śmiechem, by niemal w tym samym momencie potężnie zakląć, gdy wskutek chwilowej nieuwagi jeden z cierni boleśnie ugodził go w nadgarstek. Publius mu zawtórował, a Lucius przekrzywił głowę, jakby się czemuś uważniej przyglądał, po czym bardzo mocno kopnął Yeshuę w tyłek.



- No a teraz? - zapytał. - Dasz radę wyprorokować, kto ci dupsko skopał? Nie?



- Raz go kopnąłeś i od razu "skopał" - powiedział Titus Brutus, nie przestając trzeć palca. - Przesadzasz, Lucius.



- Cicho! Nie podpowiadaj mesjaszowi, bo się w nim prorocze moce nie obudzą!



Yeshua milczał, tuląc się do muru.



- Gówniany z ciebie prorok - oświadczył Lucius, podchodząc doń i ściągając mu szmatę z oczu. - Nic dziwnego, że cię Żydzi nie chcą. Niedorobiony jesteś i tyle.



- Dobra, od biedy będzie - oświadczył Titus Brutus, zeskakując z blatu i podchodząc do Yeshui. Stanął przed nim i nałożył mu cierniowy czepiec na głowę, robiąc to powoli i bardzo delikatnie, jakby się obawiał, że konstrukcja się rozleci. Kolczasta kopuła groteskowo sterczała nad głową skazańca.



- Nie pasuje - oświadczył ze złośliwym uśmiechem Publius. - Dobrze, że złotnikiem nie jesteś, wiesz? Za małe to jest, nie wchodzi na głowę. Do dupy z taką koroną.



- Gdzie tam - Titus Brutus obruszył się teatralnie, po czym podszedł do stołu, wziął z niego drugi bicz, wrócił do Yeshui i przytknął koniec trzonka do przedniego prawego zakola kolczastego czepca.



- No królu, koronacji czas nastał - powiedział ze złośliwym uśmiechem, po czym mocno pchnął. Yeshua jęknął głośno, cofając się pod naporem żołnierza. Publius roześmiał się głośno.



- Zanim mu to założysz, będziesz go po całym placu przepychał - powiedział. Titus machnął ręką na Luciusa.



- No chodźże tu! Niech z ciebie będzie jakiś pożytek. Przytrzymaj mesjasza, bo mi ucieka przed ceremonią.



Wezwany żołnierz złapał Yeshuę od tyłu za obydwa ramiona, wparł kolano w jego plecy, przez co więzień odgiął się do tyłu i znieruchomiał.



- No, masz. Lepiej nie będzie.



Titus uśmiechnął się obleśnie, podszedł powoli do skazańca i ponownie przytknął trzonek bicza do prawej strony uplecionego z kolców czepca. Zaczął mocno naciskać. Długie jak gwoździe kolce zagłębiły się w cienkiej skórze głowy, docierając do kości czaszki. Jeden przeszedł na wylot przez skórę na łuku brwiowym, stercząc groteskowo w pobliżu oka. Yeshua zaczął krzyczeć z bólu, jego ciałem wstrząsnął spazm, raz po raz głośno sapał, biorąc jeden głęboki wdech za drugim. Krew obficie popłynęła po jego skroni, gromadząc się w oczodole, by stoczyć się na policzek i powędrować aż do podbródka, skąd kapała na pierś, gdzie wsiąkała w szatę, którą Yeshua miał pod szkarłatnym płaszczem. Tymczasem Titus zrobił to samo z lewą stroną czepca. Skazaniec trząsł się, jakby dostał dreszczy. Syczał, jęczał, wił się w uścisku Publiusa.



- Dobra, zaczynajmy - zniecierpliwił się Gnaeus, podobnie jak setnik w milczeniu przyglądający się wszystkiemu, co się działo. Titus Camillus podszedł do więźnia i chwycił w garść łańcuch jego kajdan.



- Zaraz! - zaprotestował Titus Brutus. - Chwila! Już kończę!



Co powiedziawszy, zaczął uderzać trzonkiem bicza gałązki tworzące koronę w tylnej części głowy, tym razem z pośpiechu robiąc to szybciej i znacznie mocniej niż poprzednio. Całe ciemię Yeshui utonęło w potwornym bólu, gdy mocno wgniatane w skórę długie kolce docierały do kości, zgrzytając o nią. Krew płynęła obfitym strumieniem, wślizgując się pomiędzy włosy, wędrując na kark i dalej, ku obojczykom i łopatkom. Kilka strużek stoczyło się pomiędzy brwiami, ściekając po obu stronach nosa, omijając skrzydełka nozdrzy i gromadząc się we włosach wąsów nad górną wargą.



- Gotowe! - oświadczył Titus Brutus z satysfakcją w głosie. - Król żydowski w pełnej krasie. Nawet berło mu się podoba - wskazał na pobielałe palce Yeshui, które wskutek bólu kurczowo zaciskały się na patyku.



- Dawać go - Titus Camillus szarpnął mocno łańcuch kajdan, ciągnąc więźnia w kierunku niewielkiego kamiennego słupka. Szarpnął ponownie. Yeshua runął na kolana, podpierając się rękami o ziemię. Wypuścił kijek. Titus pociągnął znowu, tym razem go przewracając. Yeshua runął jak długi na kamienie posadzki, uderzył o nie głową, wyjąc z bólu wywołanego przez kolce rozrywające jego skronie. Żołnierz podciągnął go kawałek po ziemi, po czym starannie zaplótł łańcuch na wielkim metalowym pierścieniu solidnie przytwierdzonym na szczycie kamiennego słupa. Potem nachylił się tuż nad uchem Yeshui.



- Chcę, żebyś wiedział, że zedrę ci skórę do kości - powiedział prawie szeptem. - I że zrobię to z przyjemnością. Dam ci w cirę tak, jak jeszcze żaden skazaniec, którego oprawiałem, nie dostał. Bo nie znoszę takich świętoszków, jak ty. Nie znoszę. Tacy jesteście zawsze akuratni, takie niewinne macie minki, i tacy dumni, jakbyście byli lepsi od nas wszystkich. Tacy dumni, że gadać wam się z nami nie chce. Nawet prefekta traktowałeś jak wypierdka. Na niego nic nie poradzę, ale tutaj i teraz jesteśmy tylko ty i ja, rozumiesz? Titus też będzie bił w porównaniu do moich ciosów, jego będą jak pieszczoty.



- Co ty tam tyle szepczesz?! - krzyknął Publius. - Miłość mu wyznajesz, czy jak?



- Ty i ja, proroku - dopowiedział szeptem Titus. - Ty i ja.



Wyprostował się, rozplątał paski flagrum i stanął tuż nad plecami leżącego Yeshui. Ten uniósł głowę, przekręcił ją i popatrzył na niego spojrzeniem tkwiącej w sidłach zwierzyny, zdesperowanej i świadomej bliskości oprawcy. Titus uśmiechnął się paskudnie, a potem znienacka, błyskawicznym zamachem smagnął Yeshuę prosto w twarz. Metalowe kuleczki dosięgły kości jarzmowej, nosa i żuchwy. Rozległo się chrupnięcie łamanych tkanek. Yeshua zawył, głowa mu odskoczyła do tyłu, a zaraz potem bezwładnie opadła, palce zatańczyły z bólu na krępujących je kajdanach.



- Nie po głowie! - zakomenderował setnik, siadając wygodniej na krześle, zakładając ręce na piersiach i zajmując pozycję lepszą dla obserwacji. - I omijać serce. Widzieliście dzisiaj namiestnika, słyszeliście go. Jak zabijecie tu tego człowieka, zepsujecie mu przedstawienie. A wtedy się wścieknie. Wtedy się naprawdę wścieknie. I wszyscy dostaniemy miesiąc służby w latrynach.



Titus Brutus podszedł powoli do swojego wysokiego imiennika.



- Ja będę bił górę - powiedział cicho. - Ty weź dół. Łeb cię naparza, wkurwiony jesteś, jeszcze coś pójdzie nie tak.



Olbrzym popatrzył nań spode łba, kiwnął głową na zgodę. Obaj rozstawili się nad leżącym i stękającym z bólu Yeshuą. Niższy stanął po lewej, wyższy po prawej jego stronie. Wzięli jeden głębszy wdech, potem drugi.



I zaczęli bić. Bili na przemian, stałym rytmem. Przy każdym uderzeniu rozlegało się głuche pacnięcie, a potem bolesny krzyk skazańca, za każdym razem coraz głośniejszy, coraz bardziej rozdzierający. Z czasem zrobił się tak głośny, że zdawał się trząść otaczającymi miejsce biczowania murami. Rzemienie cięły skórę Yeshui, metalowe kulki leciały dalej, okrążały korpus, zawijały rzemienie wokół niego, by z ogromnym impetem uderzyć w przód klatki piersiowej, boleśnie atakując żebra. Te, które miały dodatkowo haczyki, wbijały się w skórę i rozdzierały ją pod wpływem mocnych szarpnięć katów. Yeshua wił się u pręgierza jak robak, syczał z bólu, krzyczał, krzyczał aż do ochrypnięcia. Krzyczał, a powietrze niosło jego skargę daleko.



Titus Camillus marszczył nos, wyginał usta w okrutnym grymasie, zaciskał mocno szczęki, aż grały pod skórą policzków - i smagał, smagał, smagał. Uderzał po plecach, siekł pośladki, bił uda i łydki, nie oszczędzał żadnego fragmentu przydzielonej sobie części ciała Yeshui. Narzucił takie tempo, że w końcu zaczął rzęzić ze zmęczenia. Ale nie przestawał. Tłukł, jakby rozum stracił, jakby nie żywą istotę oprawiał, lecz twardy, nieczuły na jego razy głaz.



Nie inaczej było z Titusem Brutusem. Z początku bił beznamiętnie, tak po prostu, choć rzetelnie i sumiennie, by kara chłosty była dotkliwa. Ale zapiekłość kolegi i miarowy rytm jego uderzeń zaczęły nań działać pobudzająco, wywoływały coś na kształt transu. Obaj utworzyli morderczą maszynę, masakrując bezbronne ciało skazańca, które obficie spływało krwią. Krwią ociekały też bicze. Każdemu zamachowi branemu przez oprawców towarzyszył deszcz posoki pryskającej wszędzie wokół, znaczącej ich twarze, ręce, uda i blachy zbroi.



W końcu Yeshua wydał kilka głuchych jęków, by w końcu zamilknąć i znieruchomieć pod razami.



- Dość! - zakomenderował Gaius. Wstał i podszedł do skazańca. Oprawcy dyszeli jak miechy kowalskie, ocierali przedramionami krew i pot z twarzy, rozmazując je po policzkach i skroniach. Setnik nachylił się nad Yeshuą, sprawdził puls na jego szyi.



- Jest pierwsze omdlenie - stwierdził. Wyprostowawszy się, starannie obejrzał ciało, oceniając rozmiary i zasięg ran.



- Publius, leć do prefekta. Niech zdecyduje, czy bijemy do drugiego. Ale powiedz mu, że z tego, co tu widać, obaj się trochę zagalopowali. I że kontynuowanie zakończy sprawę.



-*-



Yeshua słaniał się na nogach. Rzęził, miał ogromne problemy z oddychaniem. Trochę trwało, zanim się go docucono, toteż krew na jego ciele zdążyła nieco zakrzepnąć i przyschnąć. Dlatego też, gdy z ogromnym trudem wkroczył do sali pretorium, w której czekał na niego Pilatus, zostawiane przezeń krwiste ślady nie były zbyt obfite.



Prefekt popatrzył na skazańca z uwagą i z ciekawością. Gdy dostrzegł cierniową koronę i tkwiące w ręku berło, które Titus Brutus zapobiegliwie w nią wcisnął zaraz potem, gdy Yeshua się ubrał i gdy posłusznie narzucił sobie na ramiona purpurowy płaszcz, uśmiechnął się.



- Prawdziwy król żydowski z ciebie, proroku - powiedział z przekąsem. - Ociekasz krwią, a majestatu próżno szukać. Coś w tym jest, pasujesz jak ulał na władcę tej krainy, tej zapadłej dziury. Ale wątpię, czy ta hołota na zewnątrz będzie umiała to dostrzec.



Przekrzywił nieco głowę.



- A może właśnie dostrzegła? Jak myślisz? Może właśnie ta dosłowność tak jej się nie spodobała? No? Milczysz.



Podszedł bliżej, w jego oczach pojawiły się groźne błyski.



- Ale ta poza już jest próżna, proroku. Już jest tylko czczym gestem i jeśli robi wrażenie, to żałosne co najwyżej. Bo pod biczami nie milczałeś godnie i dumnie. Gdy cię nimi okładali, ryczałeś jak zarzynana maciora, wiesz? Wszędzie cię było słychać. Okazało się, że wcale nie jesteś nietykalny, że można ci dupsko złoić i żaden piorun nie uderzy w kata.



Złośliwy, kpiarski uśmiech nie schodził z twarzy Pilatusa. Yeshua milczał, choć jego ciężki oddech świszczał.



- No jak? Gotów? A może jednak zrozumiałeś lekcję?



Nie było odpowiedzi. Pilatus pokiwał głową.



- Uparty jak osioł - stwierdził z przekąsem. - No nic, chodźmy zatem i przekonaj się sam.



Wstał i poprowadził skazańca ku wyjściu na taras. Na ich widok wyczekujący przed pretorium tłum zawrzał. Prefekt ustawił Yeshuę tuż przy krawędzi tarasu, po czym cofnął się i zasiadł na trybunale, które tutejsi nazywali Gabbata, co znaczyło tyle co "miejsce wyłożone kamieniami". I czekał w milczeniu. Czekał cierpliwie, aż wrzawa umilknie. Czekał długo.



- Nie chcieliście, żebym uwolnił wam króla! - powiedział głośno, gdy wreszcie zapadła cisza. - Nie ma już króla. Nie ma po nim śladu. Jest już tylko człowiek. Oto człowiek!



- Precz! Precz z nim! - ozwało się kilka głosów, do których po chwili dołączyli pozostali. Pilatus patrzył bardzo uważnie. Widział wielki tłum, widział pojedynczych ludzi. Różnych. Podekscytowanych, obojętnych, zaciekawionych, wpatrzonych w tego, który jeszcze niedawno mienił się być ich mesjaszem i królem, a teraz ledwie mógł ustać na nogach. Na tego, który jeszcze chwilę wcześniej, przesłuchiwany przez Pilatusa, mienił się być wyższym nad wszystkie mocarze świata.



- Na krzyż! - zabrzmiało z prawej strony placu. Prefekt spojrzał i tam, by znowu wędrować wzrokiem po tłumie. Nie sposób było przeoczyć niewielkich grupek, dwu, trzyosobowych, czasem liczniejszych, rozsianych po wszystkich miejscach dziedzińca. Postanowił potwierdzić oczywisty w tej sytuacji wniosek.



- Jak to na krzyż?! Chcecie, żebym wam ukrzyżował króla?!



Tłum zaszemrał.



- Poza cezarem nie mamy króla! - rozległo się z lewej, a potem zalały go zewsząd okrzyki: "Na krzyż!", "Ukrzyżuj", "Na krzyż z nim!". Kiwał głową, po trosze ze zrozumieniem, po trosze z zadowoleniem. Odpowiedzi zawsze padały z ust któregoś z mężczyzn stojących w grupkach, które prefekt dostrzegł. Dopilnowano, by na miejscu znaleźli się ludzie mający zawsze właściwą odpowiedź na zadane przezeń pytanie albo przedstawioną propozycję. Nie było sensu wracać do sprawy ewentualnego uwolnienia Yeshui, cały tłum jadł z ręki tych kilku przyuczonych i opłaconych krzykaczy. Raz czy drugi dojrzał w tłumie kapłanów, schowanych pod przepastnymi kapturami, milczących. Żaden z nich nie postawił nogi w pretorium, by zeznawać przeciwko Yeshui. Nawet odprowadzająca go do Pilatusa straż nie weszła do budynku, by postawieniem stopy na miejscu kaźni nie skalać się przed nadchodzącym szabasem.



Miał dość. Wstał i popychając Yeshuę przed sobą, wrócił z nim do sali. Podszedł do niewielkiego naczynia z wodą stojącego w rogu pomieszczenia i zanurzył w nim ręce.



- Na krzyż - rzucił krótko w stronę Gaiusa, po czym zwrócił się do Yeshui:



- Nie wiem, czy zrozumiałeś lekcję, proroku, czy też nie. Nieważne. Ja swoją zrozumiałem bardzo dobrze, a jest cenna, wierz mi na słowo. Chociaż nie wykazywałeś dotąd chęci do uniknięcia cierpień, dam ci na to jeszcze jedną szansę. Skazańcom, którzy idą na krzyż, czasem dajemy do wypicia wino zaprawione zielem, które tępi ich zmysły i daje nieco ulgi w cierpieniu. A będzie ono długie, mesjaszu, bo śmierć bez pośpiechu krąży nad krzyżem, zanim nań zstąpi. Dlatego posłuchaj dobrej rady: weź kielich, który ci dadzą żołnierze, i wypij go. Do samego dna.



Powiedziawszy to, Pilatus obtarł ręce i ruszył w kierunku wyjścia. Nie czekał na odpowiedź przekonany, że Yeshua się nie odezwie. Pomylił się.



- Ja już piję mój kielich, namiestniku - głos skazańca był zdumiewająco silny, jak na rany i zmęczenie, których zaznał. - Piję i wypiję go. Do samego dna.



-*-



- Dawaj to berło - powiedział Gaius, odbierając Yeshui okrwawiony patyk. - Będziesz targał deskę, musisz mieć wolne ręce. I płaszcz też ściągaj, bo ci się nogi poplączą w drodze. Siadaj tu i czekaj.



Yeshua posłusznie przycupnął na niewielkim zydelku, opierając się ciężko o mur i niezgrabnie rozrzucając nogi. Oddychał z trudem, krztusząc się od czasu do czasu.



- Musimy poczekać - setnik usiadł tuż obok. - Titusów wysłałem do pobliskiego warsztatu ciesielskiego, żeby kupili patibulum odpowiednie dla twoich ramion. Będzie dobra deska, oheblowana już, przycięta na długość. No i gwoździe dostaną, takie duże, masywne, będzie można je zagiąć, jak przejdą przez drewno. Takie z szerokimi główkami, żebyś się z nich nie ześlizgnął, jak zaczniemy cię podciągać na linach.



Przerwał na chwilę, patrząc na Yeshuę wzrokiem, w którym dało się dostrzec coś na kształt nieśmiałości i zakłopotania.



- Publius, Lucius i Gnaeus poszli uzgodnić sprawy eskorty i egzekucję dwóch innych więźniów - podjął, jakby cisza wprawiała go w zakłopotanie i chciał ją przerwać opowieścią o czymkolwiek. - Będą krzyżowani razem z tobą. Czyścimy więzienia, jak jest okazja. Nie wiem, jaka część kohorty będzie ubezpieczać trasę przemarszu, ale spora na pewno. Musimy dotrzeć na Golgotę, a z tego, co dotąd widziałem i słyszałem, tłum się na pewno nie rozejdzie. Będą cię chcieli zobaczyć. Nie potrzebujemy tu żadnych rozruchów, ale różnie może być. Trzeba się pilnować i tyle.



Yeshua milczał, patrząc na niego spokojnie.



- Taaak - setnik obdarzył skazańca przepraszającym, nieśmiałym uśmiechem. - Wiesz, to moje pierwsze krzyżowanie, jeszcze tego nie robiłem. To znaczy nigdy dotąd jako dowódca, jestem setnikiem od niedawna. Ale trochę na ten temat wiem, bo już uczestniczyłem. Ale nigdy nie miałem jakoś okazji przybijać. Ani łamać goleni też nie. Jakoś zawsze znaleźli się inni chętni, a ja... no, bo ja wiem, trochę mnie to odpychało. Nie żebym był delikatny, nie, nie. Nie myśl sobie. Delikatny to by w legionie nie przeżył, ani by się nie dochrapał dowództwa nad centurią. A wczoraj to nawet kohortą dowodziłem. Nieźle, nie? Bo nasz trybun to taki trochę nie tego... No wiesz, tak bywa. Ale jakoś tak... Wiesz, Gnaeus, ten, co z Narbonii pochodzi, ten to widział sporo. Brał już udział w krzyżowaniach. Dlatego dzisiaj nie garnął się do ciebie za bardzo. Żadna to dla niego nowość. Zresztą on już stary się robi, nic mu się nie chce. Za to obaj Titusy, zwłaszcza Camillus... On jest trochę... Wiesz, boję się go czasami. U niego widać w oczach demona, jak mu w polu odwali, to lepiej nie podchodzić, bo tnie wokół i nie patrzy na znaki. Na tobie się wyżył naprawdę solidnie. Dziwisz się, że go nie powstrzymałem?



Nie wyglądasz na zdziwionego, w ogóle jakiś taki jesteś niedzisiejszy. Pewnie cię to nie ciekawi, ale ci powiem. Nie powstrzymałem go, bo bunt musimy karać bardzo surowo. Nawet do przesady. Tak zapobiegliwie. Bo utrzymanie pokoju kosztuje, dużo kosztuje. Wiele wysiłku, czasem krew trzeba przelać, życiem ryzykować. A zburzyć go jest strasznie łatwo. Bunt, to zaraza, szerzy się szybko, gasi się go trudno. Dlatego porządek musi być i musi być pilnowany. Od tego jesteśmy. Ale... ale jakoś tak mi głupio, że na tobie się to wszystko... że musiałeś oberwać, bo tak w sumie to wcale nie... wcale nie wyglądasz na złego człowieka. Ale co zrobić...



Gaius poprawił się na stołku.



- Wiesz, słyszałem, co mówiłeś Pilatusowi. I jakoś tak... jakoś tak to wszystko jest zupełnie oderwane od nas, od zwykłych ludzi. Może rzeczywiście jesteś królem, może pochodzisz z odpowiedniej linii, może masz przeznaczone sobie miejsce w tym twoim królestwie. Może gdzieś tam ono jest, kto to wie? Ale my musimy żyć tutaj, na tym świecie. Tutaj musimy sobie radzić, tutaj jakoś trwać, wykonywać swoje obowiązki. Tak myślę, wiesz? Nawet jeśli czasami są takie, jak dzisiaj ten mój. Muszę cię zaprowadzić na śmierć, człowieku, i dopilnować, by cię spotkała. Okrutna, bolesna, długa śmierć. Rozumiesz? Nie znam cię, wcześniej ledwie coś tam o tobie słyszałem, a dzisiaj patrzyłem, jak zdzierają z ciebie skórę przy pręgierzu. No i tak tu właśnie jest. Tu, na tym naszym świecie.



Gaius zamilkł, unikając spojrzenia Yeshui. Patrzył gdzieś w bok, jakby się zawstydził wybuchu gadulstwa i tego, że zdjął przed nim maskę twardego, opanowanego, zimnego setnika, którym był wcześniej. Wodził po blacie stołu palcem wskazującym lewej ręki, od czasu do czasu zahaczając nim o jedną z dwóch kulek odlanych wraz z łączącą je poprzeczką, wokół której biegł skórzany pas przytwierdzający ją do trzonka bicza. Obie ociekały krwią, na jednej widniał przylepiony strzęp oderwanej w trakcie chłosty skóry.



Setnik westchnął ciężko, zaczął delikatnie wycierać palec z posoki. Potem spojrzał na Yeshuę.



- A co ty byś zrobił na moim miejscu?



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ[/b]
Marcin Łuczyński

[email protected]

2
Zabrałem się do czytania z ciekawością. Temat stary jak świat, to fakt, ale przecież można opowiedzieć znaną historię w bardzo ciekawy sposób. Pierwsze zdanie, na cały niemal akapit trochę mnie odrzuciło, ale czytałem dalej. Do samego końca.



Wrażenia. Przykro mi niezmiernie. Nic nowego. Nic ciekawego. Widać, że nazewnictwo "legionowe" i sprawy Rzymu nie są Ci obce, ale czuje się również, że niektóre sprawy próbujesz wcisnąć w tekst na siłę.


W umocowanym na ramionach dwoma srebrnymi guzami płaszczu koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, późnym wieczorem trzynastego dnia wiosennego miesiąca nisan, do jednego z dziesięciu ustawionych w rzędzie namiotów należących do setni formującej pierwszą z pięciu cohortes quingenariae wchodzących w skład Legio Decima Fretensis, stacjonującego w bezpośrednim sąsiedztwie żydowskiej stolicy wszedł centurion Gaius Varus Flawius.


W tym zdaniu upchnąłeś tyle informacji, że można obdzielić nimi pół rozdziału. Budowanie zdań wielokrotnie złożonych (bardzo wielokrotnie) jest zresztą jedną z bolączek Twojego opowiadania. Niektórych zdań nie da się przeczytać jednokrotnie, bo czytając ich koniec, zapomina się co było podmiotem i o co chodziło na początku.



Ujęcie tematu: Nie ma tu nic nowatorskiego. Nie ma tu niczego, o czym bym nie wiedział wcześniej. Opowiedziałeś starą historię z trochę innej strony, ale bez finezji.



Język: W opisach było całkiem znośnie, ale w dialogach zaciskałem zęby i zgrzytałem straszliwie. Braku stylizacji się nie czepiam - można to robić, ale nie trzeba. Ale walenie kolokwializmami całkiem współczesnymi wprowadza dość poważny dysonans. W momencie gdy Piłat (jak dobrze pamiętam) powiedział coś o głodnych kawałkach, zachciało mi się śmiać. Jeśli to celowy zabieg, to mnie się nie spodobał.



Styl: Nie jest źle. Trochę tasiemcowych zdań, kilka wpadek stylistycznych - w sumienie jest źle.



Pomysł: Zabrakło. Zlepienie paru kawałków z Biblii. Nic więcej. Może warto byłoby wymyśleć coś ciekawszego, dorzucić parę smaczków, coś zmienić, dorobić jakiś wątek - nie wiem. W obecnej formie nie zaciekawiło mnie Twoje opowiadanie wcale.

3
Bardzo serdecznie dziękuję za przeczytanie i za uwagi.


Maladrill pisze:Zabrałem się do czytania z ciekawością. Temat stary jak świat, to fakt, ale przecież można opowiedzieć znaną historię w bardzo ciekawy sposób. Pierwsze zdanie, na cały niemal akapit trochę mnie odrzuciło, ale czytałem dalej. Do samego końca.



Wrażenia. Przykro mi niezmiernie. Nic nowego. Nic ciekawego. Widać, że nazewnictwo "legionowe" i sprawy Rzymu nie są Ci obce, ale czuje się również, że niektóre sprawy próbujesz wcisnąć w tekst na siłę.


W umocowanym na ramionach dwoma srebrnymi guzami płaszczu koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, późnym wieczorem trzynastego dnia wiosennego miesiąca nisan, do jednego z dziesięciu ustawionych w rzędzie namiotów należących do setni formującej pierwszą z pięciu cohortes quingenariae wchodzących w skład Legio Decima Fretensis, stacjonującego w bezpośrednim sąsiedztwie żydowskiej stolicy wszedł centurion Gaius Varus Flawius.


W tym zdaniu upchnąłeś tyle informacji, że można obdzielić nimi pół rozdziału. Budowanie zdań wielokrotnie złożonych (bardzo wielokrotnie) jest zresztą jedną z bolączek Twojego opowiadania. Niektórych zdań nie da się przeczytać jednokrotnie, bo czytając ich koniec, zapomina się co było podmiotem i o co chodziło na początku.


ok. Aczkolwiek w tym zdaniu to było absolutnie zamierzone. "W płaszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan, pod krytą kolumnadę łącząca obydwa skrzydła pałacu Heroda Wielkiego, wszedł prokurator Judei, Poncjusz Piłat". Tak brzmi zdanie wypowiedziane przez Wolanda w "Mistrzu i Małgorzacie". Po prostu nawiązałem do klasyka :)


Maladrill pisze:
Ujęcie tematu: Nie ma tu nic nowatorskiego. Nie ma tu niczego, o czym bym nie wiedział wcześniej. Opowiedziałeś starą historię z trochę innej strony, ale bez finezji.


Wiesz, niby racja. Ale ja naprawdę nie chciałem niczego samodzielnie zmyślać. Chodziło mi o jedną rzecz: żeby suche i lapidarne teksty ewangeliczne rozwinąć, nadać im kształt i krwistość. No i pomieszać to wszystko z trochę obiektywniejszą wiedzą, pokazać to z czysto drugiej strony (oczami rzymskich żołnierzy i samego prokuratora Judei). Na przykład w żadnej Ewangelii nie ma śladu postawy Piłata, która jest u mnie: tam jest on tym dobrym, który próbuje Chrystusa ocalić, tylko ci wredni żydzi mu nie dają. Nie ma słowa wyjaśnienia, dlaczego do pojmania 12 ludzi w Ogrodzie Oliwnym poszło aż 500 chłopa! Dlaczego wyprowadzono Chrystusa do tłumu i po co? Żeby Piłat mógł pompatycznie stwierzdzić: Oto człowiek!? Takie względy za tym opowiadaniem stały, żadne inne. Ale rozumiem, że dla czytelnika mogą być niewidoczne. Nie umiałem ich dobrze sprzedać.


Maladrill pisze:
Język: W opisach było całkiem znośnie, ale w dialogach zaciskałem zęby i zgrzytałem straszliwie. Braku stylizacji się nie czepiam - można to robić, ale nie trzeba. Ale walenie kolokwializmami całkiem współczesnymi wprowadza dość poważny dysonans. W momencie gdy Piłat (jak dobrze pamiętam) powiedział coś o głodnych kawałkach, zachciało mi się śmiać. Jeśli to celowy zabieg, to mnie się nie spodobał.


Ok, postaram się to poprawić.


Maladrill pisze:
Styl: Nie jest źle. Trochę tasiemcowych zdań, kilka wpadek stylistycznych - w sumienie jest źle.



Pomysł: Zabrakło. Zlepienie paru kawałków z Biblii. Nic więcej. Może warto byłoby wymyśleć coś ciekawszego, dorzucić parę smaczków, coś zmienić, dorobić jakiś wątek - nie wiem. W obecnej formie nie zaciekawiło mnie Twoje opowiadanie wcale.


No i właśnie tu się nie zgadzam. Ale rozumiem, że opowiadanie nie broni się samo, a zdecydowanie powinno. Pomyślę. Zresztą podejrzewam, że trochę tych rzeczy, o których braku pisze, znajdzie się w drugiej części. W opisie krzyżowania, próbie wyjaśnienia, dlaczego 'stało tam naczynie pełne octu', itd. Może z tym wrócę kiedyś.



Bardzo dziękuję w każdym razie za poświęcenie czasu i za rzeczowy odzew :)
Marcin Łuczyński

[email protected]

4
naprawiłam i już działa
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
No to porównajmy:

Bułhakow napisał:
W płaszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan, pod krytą kolumnadę łącząca obydwa skrzydła pałacu Heroda Wielkiego, wszedł prokurator Judei, Poncjusz Piłat
Marcin napisał:
W umocowanym na ramionach dwoma srebrnymi guzami płaszczu koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, późnym wieczorem trzynastego dnia wiosennego miesiąca nisan, do jednego z dziesięciu ustawionych w rzędzie namiotów należących do setni formującej pierwszą z pięciu cohortes quingenariae wchodzących w skład Legio Decima Fretensis, stacjonującego w bezpośrednim sąsiedztwie żydowskiej stolicy wszedł centurion Gaius Varus Flawius


Następnego akapitu nie traktuj jako osobistego przytyku, lecz jako stwierdzenie ogólne, uniwersalne.



Różnica między klasykiem a grafomanem jest nieuchwytna. Klasykowi nie wytyka się grafomańskich zdań, bo jest klasykiem, a tym samym jego zdaniotwórstwo grafomańskim być nie może. Początkujący pisarz natomiast zostanie ogłoszony grafomanem, nawet jeśli PRZEPISZE zdanie wprost z utworu Mistrza. Bo co wolno powiedzieć wojewodzie, nie zawsze zostanie dobrze przyjęte z ust kasztelana. Druga kwestia, to wyczucie. Każdy utwór ma swój rytm. Narracja i dialogi zmieniają się wraz ze zmianą sceny, bohatera, nastroju. Ale razem,spięte w jedną powieść stają się harmonijną całością. Każde zdanie powinno współgrać zarówno z poprzednikiem jak i z następcą. Zabrakło tu tej spójności. Nie znam Mistrza i Małgorzaty na pamięć, więc nie dojrzałem Twojego zabiegu, ale zdanie nie pasowało mi od pierwszego przeczytania. Zwróć również uwagę, jak bardzo istotne jest to, co piszesz na samym początku. Wielu czytelników natrafiając na taki twór może wcisnąć "cofnij" w przeglądarce i uciec. Bo pierwsze zdanie, jest jednym z najistotniejszych w całym utworze. (choć daleki jestem od stwierdzenia, że najważniejszym)



A teraz porównanie dwóch zdań. Bułhakow przywalił z ciężkich dział pisząc długie, wielokrotnie złożone zdanie, niosące multum informacji, skondensowane. Ale zwróć uwagę kiedy pisał. Od końca lat 20. do śmierci w 1940. Pisał i poprawiał, redagował, edytował. Mamy początek XXI wieku. Dziasiaj pisze się inaczej. Trawestując jakieś zdanie musimy brać pod uwagę zmieniający się poziom percepcji czytelnika i spójność z resztą utworu. Oczywiście, możesz powiedzieć za Jamesonem, że pastisz jest jedną z najistotniejszych technik postmodernizmu. Ale nie w Twoim utworze, bowiem w nim pojawiło się wyłącznie jedno zdanie, wyrwane z kontekstu. A to trochę za mało.



Kolejną sprawą jest wyważenie. Przeczytaj pierwsze i drugie zdanie. Forma niby podobna - jak ubrany?; jakim krokiem?; kiedy?; gdzie?; kto? Ale to za mało. Rozdmuchałeś formę, nadąłeś ją treścią i poległeś.



W szarym płaszczu upstrzonym plamami tłuszczu i kawy, ociężałym krokiem starego człowieka, wczesnym porankiem jesiennego dnia - jednego z bardziej ponurych tamtej jesieni - pod krytą kolumnadę łącząca obydwa skrzydła Sądu Najwyższego, wszedł podstarzały prywatny detektyw, Richard Kopytko.



Podoba Ci się powyższe zdanie? Niby forma ta sama, ale coś w nim zgrzyta. To jest grafomańskie zdanie - bo nie jestem klasykiem, bo nie piszę tak sprawnie, bo wyrwano je z kontekstu, bo forma jest obca treści, bo nie jest wyważone. Trzeba bardzo uważać...



No i się rozpisałem nad jednym zdaniem, ale... czułem, że muszę.

6
Następnego akapitu nie traktuj jako osobistego przytyku, lecz jako stwierdzenie ogólne, uniwersalne.



Podoba Ci się powyższe zdanie? Niby forma ta sama, ale coś w nim zgrzyta. To jest grafomańskie zdanie - bo nie jestem klasykiem, bo nie piszę tak sprawnie, bo wyrwano je z kontekstu, bo forma jest obca treści, bo nie jest wyważone. Trzeba bardzo uważać...



No i się rozpisałem nad jednym zdaniem, ale... czułem, że muszę.


Ok, bardzo serdecznie dziękuję za uwagi.
Marcin Łuczyński

[email protected]

7
Bardzo dobry tekst, dopracowany, błyszczący szczegółami, smaczkami. Tym bardziej nie rozumiem dlaczego mnie znudził. Bez bicia powiem, że podchodziłem do niego dwukrotnie, a i tak ze mną wygrał. Nie wciągnął mnie. Jest trochę jak nowe Porsche 911. Takie na wskroś niemieckie, dopracowane, multum koni pod maską, ale nudnawe i niczym nie różni się od wcześniejszych 911.

Co wyłapałem:

Pawęż - rzymscy legioniści nie mogli jej używać. Pawęż jest tworem Słowian-Bałtów z XIII wieku.

Pilum - to była broń głównie przeciw tarczownikom (stąd ten niesamowicie długi grot) na dodatek miotana i jednorazowa. Nie jestem tego tak do końca pewien, ale chyba nie wzięto by jej na akcję w Getsemani.

Cezar - tutaj też nie jestem do końca przekonany, ale Piłat w rozmowie powinien Tyberiusza tytułować Augustem. Przydomek "Cezara" w przypadku dynastii julijsko-klaudyjskiej był bardziej do tego aby zaakcentować przynależność do rodziny Gajusza Juliusza. Augustus był natomiast tytułem po pierwsze wyższym, po drugie oficjalnym, bo nadanym przez senat.

Ot co. Pozdrawiam.
The Dude abides.

8
Maladrill pisze: Wrażenia. Przykro mi niezmiernie. Nic nowego. Nic ciekawego. Widać, że nazewnictwo "legionowe" i sprawy Rzymu nie są Ci obce, ale czuje się również, że niektóre sprawy próbujesz wcisnąć w tekst na siłę.

Ujęcie tematu: Nie ma tu nic nowatorskiego. Nie ma tu niczego, o czym bym nie wiedział wcześniej. Opowiedziałeś starą historię z trochę innej strony, ale bez finezji.
Zgadzam sie z przedmówcą.

Pierwsze zdanie. Po przeczytaniu tytułu i Twojego wstępu z czystą ciekawością zabrałem sie do dzieła. Musiałem czytać je dwa razy, by być pewnym, ze wszystko zrozumiałem. Head Shot.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :P

Jak na studenta historii przystało uderzyły mnie dialogi i cześć informacji. Nie mniej mi tego jednak za złe. To juz zboczenie zawodowe (nawet na zegarku cyfrowym widze daty zamiast czasu:-).Jesteśmy tu aby sie uczyć.

Legat przydzielił to zadanie naszej kohorcie, a trybun mi powierzył dowództwo nad całością.
Trybun ludowy był od czego innego. I byli tylko w Rzymie. Mieli dosc problemów z tysiącami w stolicy, żeby choć pamiętać o jakimś oficerze po drugiej stronie cywilizacji.

używasz naprzemiennie centuriona i setnika. Może to powodować niepotrzebne zastanawianie sie czytelnika podczas lektury.
- Ja byłbym za - wtrącił Publius Maro Minor. - Spokój byśmy mieli. I może by nas senat przerzucił gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie nie ma takich upartych ćwoków.
Senat z dużej litery. Nazwa własna po pierwsze, po drugie to grono cieszące sie wielkim szacunkiem ówczesnych.
Rozumiem uwspółcześnianie dialogów, ale dla historyka to anachronizm. To jakby mówić, że Ludwik IV był faszystą.
Łeb mnie napieprza, nic nie myślę.
Jak wyżej.
Sprytne skunksy chcą to zrobić naszymi rękami, samemu się w to nie mieszać. Chcą móc tłumom, które za tym synem cieśli ciągną, powiedzieć, że biedaczysko za bardzo skakał przeciwko cezarowi i nie było wyjścia. I kolejnego mesjasza mieć z głowy.
Skunksy nie zyją w tych terenach. Poza tym w epoce prekolumbijskiej nikt o nich nie słyszał. A i Krzysiu pewnie go nie spotkał. Możesz go zastąpić jakimś wymarłym gatunkiem i zapunktować u czytelnika - bo poszerzyłaś jego zasób wiedzy.
Pochylił się na swoim fotelu i wpatrzył uważnie w Yeshuę
Fotel to nazwa chyba XIX wieczna. Choć ówczesne siedzisko wpisuje sie w definicje fotela. Nie pamietam nazwy. To było coś podobnego do Faldistorium. Na filmach typu Rzym jest co rusz.
Król żydowski, skonać można. Jeszcze tylko tiarę ci na łeb włożyć, a berło do ręki - i byłby komplet.
Tiara po raz pierwszy pojawia sie za pontyfikatu Konstantyna I (708-715) - choć i tak przeszła ewolucje, zanim stała sie taką jaką znamy. Po drugie to symboliczne nakrycie głowy papieży Kościoła Katolickiego. Skąd wiec tiara w czasach Jezusa, skoro nie ma jeszcze Kościoła.


Jak juz wspomniałem to z czystej symapatii dla historii i dla Ciebie. Opowiadania historyczne mają to do siebie, ze trzeba sporo sprawdzać. Wikipedia jest przekłamana do ostatniego serwera, ale daje punkt zaczepienia. Ot choćby co do tiary.

Pozdrawiam :)
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”