Kto nie ma w głowie... [obyczajowe, krótkie]

1
Zwracam się z uprzejmą prośbą o weryfikację poniższego tekstu. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby, którą zamieściłem powyżej.



-----







Byliście kiedyś zadowoleni z dnia, w którym nic wam nie wychodziło? Ja właśnie jestem.



Tak już mam, że jestem zapominalski bałaganiarz, leniwy na dodatek - słowem: szałaput. Naturalnie przypisuję te grzechy mojemu profesorskiemu roztargnieniu, więc zwracam się do czytelniczek z uprzejmą prośbą o zaniechanie komentarzy typu: "ojej, to takie dziwne (i w domyśle straszne - przyp. Sz. K.), ja nigdy w życiu niczego nie zapomniałam, taka jestem poukładana, słyszałam, że w aptekach sprzedają coś na to..." Drogie Panie! Mój nieuleczalny geniusz to żadna przypadłość, choć przyznaję, bywa czasem męczący. No i co z tego? Idealny porządek panuje wyłącznie w pustych pomieszczeniach.



No w gorącej wodzie byłem kąpany i tak już zostało. Do dziś mam uraz do wanien i biorę wyłącznie prysznic, albo odstępuję od ablucji (niezmiernie rzadko, bo mnie potem swędzi - uczulony jestem na własny pot). Chociaż w zeszłą sobotę - nie powiem - okłamałem własne strachy, które mistrzowie autoprezentacji nazywają nieszkodliwymi nawykami, i pluskałem się radośnie w cudzej spienionej wannie, jak każda wanna przykrótkiej.



Zamotanym. (to jest pełne zdanie języka polskiego, gwoli wyjaśnienia) Rano takie numery odwaliłem, że szkoda gadać. Więc może napiszę.



Najpierw odwiozłem Świnkę spod swojego miejsca pracy do szpitala (18 km). Bez paniki, nic jej nie jest, oprócz tego, że skończyła medycynę i odczuwa przez to przemożną potrzebę otwierania innym brzuchów. W drodze ze szpitala do domu (11 km) zorientowałem się, że nie wziąłem od niej dokumentów. No cóż, zdarza się. Jak mnie zatrzyma policja, to będę ściemniać, że wracam od kochanki i w poerotomiłosnym pośpiechu przez pomyłkę włożyłem spodnie jej męża, na jego pastwę zostawiając swoje, cholera, razem z dokumentami, proszę sobie wyobrazić, panie władzo. Zaraz, zaraz! Miałbym nosić ten sam rozmiar spodni, co przyprawiany przeze mnie rogacz, o kroju nie wspomnę? Przecież każde dziecko wie, że każda kobieta uważa, iż rozmiar się NIE LICZY i właśnie w imię tej zasady dobiera sobie zróżnicowanych gabarytowo facetów. Nieważne zresztą.



Za to dopiero pod drzwiami mieszkanka spostrzegłem, że nie mam kluczy. Może ja rzeczywiście spałem u jakiejś zachłannej kochanki? Na szczęście zguba odnalazła się... w pracy (7 km). Beztroskim pękiem wisiała sobie na otwartej kłódce do szafki. Chyba nikt się z magazynierów nie połapał, jaki z ich ochroniarza numerant. Trochę tylko byli zdziwieni, że tak wpadam sobie po służbie jak po ogień.



Nie za długo zabawiłem w domu. Mój biedny nos miał się zgłosić jeszcze w tym miesiącu, poniedziałek, albo środa, o godz. 10.00 do Poradni Laryngologicznej. Wyszperałem więc z aktówki legitymację ubezpieczeniową - czasem sam nie wiem, skąd wiem, gdzie szukać tych wszystkich dokumentów i innych ważnych drobiazgów - i uzbrojony w nią oraz listowne zaproszenie do samego profesora laryngologii wsiadłem w moje czerwone włoskie auto, żeby przejechać się do szpitala (brrr, tego samego, w którym ludzi kroi ukochana Świnka), po drodze zahaczając o HQ, co by legitymację podbić, bo inaczej mnie recepcjonistki pogonią.



Zadowolony, że tak gładko przejechałem 11 km mimo dużego porannego natężenia ruchu, przechodzę bramę szpitala, który z zewnątrz prezentuje się naprawdę nienajgorzej, i... No czego mogłem tym razem zapomnieć? Może pani w czerwonym sweterku? ... Zgadza się! Zapomniałem zahaczyć o HQ, o czym przypomniało mi ostrzeżenie na drzwiach recepcji uprzedzające, że:


PACJENCI PORADNI REJESTROWANI BĘDĄ

WYŁĄCZNIE NA PODSTAWIE:

AKTUALNEJ LEGITYMACJI UBEZPIECZENIOWEJ;

ZAŚWIADCZENIA O POBIERANIU EMERYTURY LUB RENTY;

ODCINKA WPŁATY ZUS.


Czemu wszyscy jeżdżą tak ślamazarnie i nieporadnie właśnie wtedy, kiedy człowiekowi jest najbardziej spieszno, a kiedy chciałbyś się za kółkiem zrelaksować, podciągnąć błękitną sukienkę pasażerki do połowy ud, obmacać cyca z durnym pytaniem "Prawdziwy?", to suną szosą jak szaleńcy? Częściowa odpowiedź na to pytanie przyjść miała dopiero o godzinie 18.40. Tymczasem dotarłem do HQ (8 km) i wpadam do Działu Rekrutacji z szybką, zdawałoby się, sprawą, podbiciem legitymacji ubezpieczeniowej mianowicie. Kędzierzawe bruneciątko w osobie pracownicy w.w. działu poprosiło, abym zostawił dokument i zgłosił się po niego... za tydzień. Eeee!



- Ojojoj... Kiedy ja bym potrzebował teraz. Na wizytę w przychodni jestem umówiony na dziś... - starałem się wypaść na jak najbardziej zafrasowanego.



- Na dziś? Pan się z choinki urwał? Przecież my tu nie podbijamy, to do Warszawy musi iść - bruneciątko usiłowało zgrywać rozeźloną, oburzoną, znudzoną, pouczającą... ale jakoś słabo jej szło. Zbyt miła z niej bestyjka, choć minki strzelać potrafi.



- Ja wam mówię, że mnie jeszcze przez was z pracy wyrzucą... - siliła się na lament. Żaden problem, zatrudnię ją od ręki u siebie, jak tylko rozkręcę własny biznes. Muszę tylko zebrać kapitał początkowy i garść doświadczeń. Jakieś 60 do 80 lat.



Ciasno opięta w niewysokie ciałko temperamentna brunetka perorowała dalej, a ja jej na to pozwalałem, bo permisywny ze mnie koleś. No dobra, podobała mi się, jak wszystkie żwawe, drobne czarnulki (dla mnie większość kobiet jest drobna) o pełnych wargach i uśmiechu, którym co chwila promienieje cała twarz. (Gdzie jesteś, Pierwiosnku?) Ale to nie ma nic do rzeczy! Jestem beznadziejnym kobieciarzem, ale nie ulegam samiczym wpływom, hehehe...



- Takie rzeczy załatwia się wcześniej, a nie na ostatnią chwilę przypomina sobie pan, że do lekarza musi iść.



Całkiem celna uwaga. Punkt dla ciebie, ślicznotko.



- Oczywiście... - przyznałem kamiennym głosem.



Dlaczego kamiennym? Bo kamień choć twardy, to kruchy. I ta szczera (?) skrucha wysokiego blondyna wobec kędzierzawej kobietki na stanowisku odniosła skutek, bo ze swobodną równą tej, z którą weszła w rolę rozeźlonej i strrraaasznie zajętej osóbki, która nie ma czasu na takich gamoniów, jak ja, bruneciątko przedzierzgnęło się w zaradną urzędniczkę, która, owszem, może coś dla gapulka zrobić, wystarczy tylko wykonać jeden telefon. Od początku się ze mną bawiła, wiem. Mimo tego oceniam występ za udany. Bo mi się podobała, fakt.



- No cześć jest tam gdzieś Zuza? Poszła gdzieś? No to daj mi Marcina, kochanie...



Ach! Ten paluszek na słuchawce odchylony! To obracanie się w fotelu! To sprężyste rzucanie okiem raz na rozłożone na biurku papiery i zaraz na ekran komputera po jej prawicy! Zupełnie jak z reklamy drogiego szamponu, który dba o niewieście pukle nawet w te trudne dni giełdowych debiutów i wrogich przejęć nowojorskich filii.



- No hej, Marcinku... - zaczęła smyrem w miękkie podbrzusze - A ja mam dla ciebie coś... - kiełkuje w chłopaku zalążek prewerbalnej nadziei - Czeka na ciebie cała sterta urlopowych wniosków... - Oooch! Coż za boleśnie piękne rozczarowanie! Jakby się straciło coś, czego się nigdy nie miało. - No wiem, że mnie nie lubisz... - rozsmakowywała się swoim tryumfikiem, jakby częstowała się słodkim kawałkiem czekoladki.



To ci dopiero popis taktycznego geniuszu! Istna lisiczka. Najzwyczajniej w świecie marnuje się w tym biurze ochroniarkiej firmy. Gdybym ja dzwonił, to - kretyn - rzeczowym głosem wyłożyłbym kawę na ławę i pewnikiem niczego bym nie zwojował. A ta mistrzyni połechtała przez słuchawkę kolegę, obdarowała go nowymi zadaniami i poprosiła do telefonu Zuzię, która gdzieś tam była.



- No cześć Zuzia. Legitymacje ubezpieczeniowe na umowę o pracę to Warszawa załatwia, a zlecenia...? Bo jest tu taki jeden asior... - mrrauuuu, jak milusio - co się obudził, że do lekarza musi iść, a nie ma podbitej... Uhm... uhm...



Wyczekując wiążącej decyzji Zuzanny obróciła się do mnie i obdarzyła tym swoim zniewalającym uśmiechem. Czekaj, spryciulo...



- Pan wie, że robię to wyjątkowo dla pana, bo Warszawa zabrania nam podbijania czegokolwiek. Tu niedawno też był taki, co musiał mieć na gwałt pieczątkę, bo do lekarza szedł i zaraz drugiego dnia przyniósł zwolnienie i był dym. Nie wywinie mi pan chyba takiego numeru? - spytała kontrolnie, lecz nawet nie zawiesiła upragnionej pieczątki w powietrzu. PSTRYK!



- W żadnym wypadku! - zapewniłem - W razie kłopotów proszę zgonić na mnie.



Tym razem jej uśmiech stracił rezon na rzecz dziewczęcości. W międzyczasie w pokoju zjawił się jej kolega i jakiś interesant. No, teraz ja cię trochę, mała... i w drzwiach rzuciłem nieco zbyt matowo, lecz nic to:



- Jestem pani dłużny kwiaty, albo kawę, albo... coś...



Spłonęłaby rumieńcem, gdyby nie fakt, że przy swojej cerze zakłopotanie bruneciątko okazuje nieznacznie pobladłymi wargami.



Zgadnijcie, czym w końcu jej podziękowałem.



- Asior uznał, że kwiaty będą zbyt poufałym podarkiem.

- Ależ co pan wyprawia! - teraz trochę lepiej odgrywała rolę oburzonej. - Absolutnie nie mogę tego przyjąć. To niedopuszczalne!

- Przecież to żadna korzyść majątkowa...

- Nie!

- Proszę mi tego nie robić. Niech pozwoli mi pani być szarmankim, a sobie... - tu zawiesiłem głos znacząco, przez chwilę patrząc jej w oczy, aż zmiękła.

Nie, no przesadziłem z tym patrzeniem w oczy. Przecież mam tak zabójcze spojrzenie, że z obawy u ludzkie życie z nikim nie mierzę się wzrokiem. W rzeczywistości wywróciłem gały na ścienną listwę i szybko zmieniłem temat, aby nam obojgu pomóc wybrnąć z potencjalnie peszącej sytuacji.

- Chciałem jeszcze powiedzieć, że pracuję tutaj tylko do pierwszego - w figlarnie oburzonej pozie zabrzęczała teraz nutka... rozczarowania?

- A dlaczego to?

- Wyjeżdżam...

- Aha. Pewnie tam, gdzie palmy. Jak wszyscy... - nie sposób było odmówić jej życiowej przytomności.

- Tak.

- Do jakiejś lepszej pracy... - ni to stwierdziła ni zapytała spoglądając w okno. A może to ja spoglądałem?

- No jeszcze nie mam nic nagranego. - ni to orzekłem ni odpowiedziałem.

- I tak w ciemno? To muszę powiedzieć, że podziwiam pana.

- Wiem. Sam siebie... podziwiam. - znowu zacząłem filozoficznie chrypieć.

- To w takim razie powodzenia.

- Dziękuję bardzo i do widzenia - odwróciłem się w stronę wyjścia, a paczuszka aromatyzowanej kawy stała wciąż bezwstydnie na brzegu biurka. Wreszcie przy drzwiach usłyszałem upragnione:

- I ja dziękuję za tę kawę, chociaż... - wzrokiem powróciła do pracy, ale usta złożone w komiczne kółko skierowane były na mnie. Wdechowa aktoreczka.

- Proszę uprzejmie.- chyba coś lepszego się rzuca w takich momentach, ale niedoświadczony jestem. Za dziesięć takich numerów się wprawię i wyluzuję.



A na 16.00 pojechałem do kina. Świnka z typową zbolałą minką oznajmiła, że zginęła jej kasa, ale to nic. Niezawodna Mary pożyczyła i nawet z nami poszła na film. Po półrocznej przerwie nawróciła Swinkę choroba panny młodej, ale to nic. Koleżanka ma antybiotyk. Strasznie chciało jej się pić, ale to nic. Wyskubałem sześć trzydzieści i kupiłem jej 0,5 l coli light. Ta-da!



I kiedy zdaje mi się, że lepiej być nie może, zawsze przytrafia mi się jakieś memento mori. Zaraz po filmie, o 18.40, zadowolony z życia jak nikt, cofając na parkingu wjechałem z całym impetem wprost w zaparkowanego z tyłu Voyagera. Przesunąłem hamerykańskie bydlę z pół metra, aż się rozbeczało autoalarmem.



Taki byłem szczęśliwy mogąc odwieźć Mary i Świnkę, a potem pognać do domu i czekać na ważny telefon, że zapomniałem, że to parking pełen innych aut. Nawet w lusterko wsteczne nie zerknąłem.



Dobrze jest mieć wyrozumiałą Świnkę, dobrze jest mieć niezawodną Mary, dobrze jest trafić na rozsądnego kierownika parkingu i dobrze jest umieć podyktować płynną polszczyzną oświadczenie o spowodowaniu kolizji. Tylko niedobrze jest być kutasem, a takich w każdym szanującym się samochodzie jest przynajmniej dwóch. Wylazł ze mnie zły człowiek. Wyjeżdżałem z parkingu napięty i zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, na co Świnka zareagowała okrzykiem "uważaj!", bo zdawało jej się, że zaraz wjedzie w nas samochód z lewej. Ryknąłem rykiem straszliwym, takim przy którym tracę oddech i gubię słowa.



- NA C.. MAM KU..WA ..WAŻAĆ?!?!?!?!?! MAM PRZEJE...AĆ CZŁOWIE..A ..YLKO DLA..EGO, ŻE KTOŚ POPIER..ALA Z TY..U?!?!?!?!

- Nie denerwuj się. Nic się nie stało.



Masz rację, Świnko. Poniosło mnie. Przepraszam. Ale nie za to, a za marudzenie potem przez telefon.

2
pluskałem się radośnie w cudzej spienionej wannie
jak sobie wyobraziłam spienioną wannę, na dodatek cudzą, to tak się zaczęłam śmiać, że już więcej nie mogę czytać. Wanna... ha ha... Spieniona... hi hi hi... no nie mogę, nie mogę. Ta technika teraz.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

3
grafoman pisze:Zwracam się z uprzejmą prośbą o weryfikację poniższego tekstu. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby, którą zamieściłem powyżej.
zwracam się z uprzejmną prośba o zapoznanie się z regulaminem :]



feel like God :D
Leniwiec Literacki
Hikikomori

4
Ależ to jest coś, co ja nazywam "radosną twórczością" :) Może nie hamujmy tego, niech ta radocha spłynie na smutny lud.
Optymista uważa, że żyjemy w najlepszym ze światów. Pesymista obawia się, że to może być prawda.

5
Tak już mam, że jestem zapominalski bałaganiarz


To brzmi jak: Jestem Kali. A nie lepiej napisać: zapominalskim bałaganiarzem?


...które mistrzowie autoprezentacji nazywają nieszkodliwymi nawykami, i pluskałem się radośnie w cudzej spienionej wannie, jak każda wanna przykrótkiej.


Czy czytając ten fragment, nie odniosłeś wrażenia iż jakby czegoś tam brakło? Ja rozumiem, że wanna przykrótka, ale tekst też się jakby przykrótki zrobił. Należało napisać.

... która była jak większość wanien, przykrótka.



Już pominę idiotyczność całego zdania i sens czy też logikę. Czasem warto zapisać słowa po polsku.


Jak mnie zatrzyma policja, to będę ściemniać, że wracam od kochanki i w poerotomiłosnym pośpiechu przez pomyłkę włożyłem spodnie jej męża, na jego pastwę zostawiając swoje, cholera, razem z dokumentami, proszę sobie wyobrazić, panie władzo


Te przydługie zdanie dzieli się na dwie kwestie: narrację, w której tłumaczysz czytelnikowi jak się zachowasz po czym na końcu tegoż zdania wykonujesz zwrot do rzeczonego policjanta. Widzisz błąd tego zabiegu? Zgubiłeś się w narracji.


Mój biedny nos miał się zgłosić jeszcze w tym miesiącu, [1]poniedziałek, albo [2]środa, o godz.[3] 10.00


[1] i [2]: Nie wiem czy czytasz to co piszesz, ale w mowie potocznej nie ma miejsca na znaczki typu średnik albo dwukropek, ale w mowie pisanej już powinno się tam to miejsce odnaleźć. W tym wypadku tworzysz zdanie równorzędne dwie składnie zdania są na tym samym poziomie, bo i środa i poniedziałek spełniają tę samą funkcję. Dlatego albo zapisujesz to w ten sposób:

...jeszcze w tym miesiącu: poniedziałek albo środa...

lub też:

...jeszcze w tym miesiącu, w poniedziałek lub środę...

[3] - cyferki zapisujemy słownie, chyba, żę piszesz wybrany rok. Godzinę zapisujemy słownie.


listowne zaproszenie do samego


Taka ciekawostka. Jeżeli zaproszenie jest osobowe, to jest od kogoś. Skierowanie otrzymujemy do kogoś. Sami się nie kierujemy (tylko nas kierują) i sami się nie wpraszamy (tylko jesteśmy zapraszani).


Ciasno opięta w niewysokie ciałko


Yhy :)


Ryknąłem rykiem straszliwym, takim przy którym tracę oddech i gubię słowa.


To się nazywa świadomość słowotoku :)



O tekście: jest straszny do bólu. Nic w nim nie ma, poza kilkoma słabymi przemyśleniami i spostrzeżeniami z dziedziny życia. Fabuła balansuje na krawędzi niczego i wielkiego niczego, bo nic tak naprawdę nie opowiedziałeś. Narracja jest zbyt personalna, zbyt jednolita, żeby wciągnęła. plusem jest dialog babki od pieczątki w biurze ochrony - nie wiem jak z niej wycisnąłeś tę osobowość, ale ci się udało.



O Stylu: bardzo prosty, co kłuci się z słownictwem wyrywkowo użytym, bo zwyczajny monolog, potok myśli zawiera tak powszechne błędy, które najczęściej spotykasz na blogu, na GG albo na czacie - słowem - w mowie potocznej. Taki zabieg w pewnych momentach się sprawdza, ale zazwyczaj wówczas, gdy za narracją kryje się ciekawa historia, a tutaj takowej nie ma. Nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Martinius pisze:A nie lepiej napisać: zapominalskim bałaganiarzem?


Wtedy zdanie straciłoby na swojej poznańskości.


...które mistrzowie autoprezentacji nazywają nieszkodliwymi nawykami, i pluskałem się radośnie w cudzej spienionej wannie, jak każda wanna przykrótkiej.

Martinius pisze:Czy czytając ten fragment, nie odniosłeś wrażenia iż jakby czegoś tam brakło? Ja rozumiem, że wanna przykrótka, ale tekst też się jakby przykrótki zrobił. Należało napisać.

... która była jak większość wanien, przykrótka.


A jakbym napisał "w wannie, przykrótkiej jak wszystkie", to pojąłby czytelnik, że każdą wannę odbiera podmiot tak, a nie inaczej? "Każdą" - nie "większość". Proszę nie ingerować w to, CO chciał autor napisać. To JAK, i owszem, podlega dyskusji.


Martinius pisze:Czasem warto zapisać słowa po polsku.




W logikę tego zdania wnikać nie będę, ale sensu nie chwytam. Czyżby tekst nie został napisany po polsku?


Martinius pisze:Widzisz błąd tego zabiegu? Zgubiłeś się w narracji.




Chaotyczny trick zamierzony. Nie chwycił, trudno.


Martinius pisze:Yhy :)


A tu chwyciło?


Martinius pisze:Fabuła balansuje na krawędzi niczego i wielkiego niczego, bo nic tak naprawdę nie opowiedziałeś.


To dopiero wprawka przed wielką historią o życiu, które radioaktywne skażenie sprowadziło pod ziemię. ;)




Martinius pisze:Narracja jest zbyt personalna, zbyt jednolita, żeby wciągnęła.


Fragment bloga, po prawdzie, więc rozumiem nieczytelność.


Martinius pisze: plusem jest dialog babki od pieczątki w biurze ochrony - nie wiem jak z niej wycisnąłeś tę osobowość, ale ci się udało.


Dziękuję bardzo.


Martinius pisze:O Stylu: bardzo prosty, co kłuci się...


Auuu! :)

7
grafoman pisze:
Martinius napisał/a:

O Stylu: bardzo prosty, co kłuci się...





Auuu!


Zdarza się :P
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
wannie, jak każda wanna przykrótkiej
Broń, Boże, nie zmieniaj tego! To jest fantastyczne zdanie!

Jestem zachwycony narracją i dlatego - mimo że akcji nie było ni chu*a - przeczytałem szybko. Sprawdź sobie, jak powinno się zapisywać dialogi. Co tu dużo mówić - czekam na historię o życiu, które radioaktywne promieniowanie sprowadziło pod ziemię.

Trzymaj się!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”