Czy ja to ja? [obyczajówka?]

1
Pół godziny przekonywałam samą siebie, żeby spróbować i wstawić tu próbkę swojego tekstu. Opowiadanie było pisane na pojedynek na innym forum literackim, który pewnie nigdy się nie odbędzie. ;) Mówią, że to najlepsze co do tej pory wyskrobałam, dlatego proszę o szczerą (do bólu) opinię.

A. I... Tam będą takie momentami dziwne zjawiska. Proszę się tym nie zrażać, wydaje mi się, ze pod koniec wszystko zostanie wyjaśnione.



Czy ja to ja?


"I miasta dźwięki w jednych rodzą fobię,

A inni w chaosie odnaleźli harmonię.

Szkło i beton, światła i neony,

Obok lansu - syf, obok nor salony."

Eldo, "Miasto Gwiazd".

***


Z delikatnym uśmiechem obserwował maleńkie iskierki ognia, tańczące po rozżarzonych drwach. Ciepło kominka dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Jednak uciekało zbyt szybko, rozproszone głośnymi dźwiękami Katowic. Roztargniony, po raz kolejny czytał tę samą stronę książki. Myślami Marek był zupełnie gdzieś indziej. Bał się jak nigdy. Może i miał te swoje dwadzieścia lat, ale wciąż nie lubił zostawać wieczorami w domu. Pamiętał tak dokładnie tamten dzień i uśmiech brata, gdy proponował mu wycieczkę do klubu "Texas", który mieścił się bardzo daleko od ich mieszkania. Zgodził się, miał wtedy zaledwie siedem lat i jak każde dziecko był niesamowicie ciekawy świata. Potem były łzy, bardzo dużo łez. I pustka, wszechogarniająca pustka.



Dotknął płatka róży, ale zrobił to tak niefortunnie, że przypadkiem ukłuł się kolcem innej rośliny. Sycząc lekko, podniósł palec na wysokość oczu. Czerwone kropelki ciekły ciurkiem. Mama coś wspominała, że mam strasznie rzadką krew, pomyślał mgliście. Obrazy zaczęły się rozmywać…


***


Odetchnął tym idealnym powietrzem, wybiegając z klatki schodowej jak oparzony. Po tylu latach spędzonych w Katowicach, wręcz potrafił rozróżnić zapach smogu, spalin i całej reszty, która tworzyła tak doskonały całokształt. Powód, dla którego musiał momentalnie opuścić mieszkanie, w takich chwilach przestawał być ważny. Rafał w końcu był w Domu. Tu się wychował, to właśnie Katowice nauczyły go życia i tylko te gwarne ulice, ślepe zaułki, ogromne wieżowce i walące się kamienice określał mianem Domu. To miejsce, w którym czasem sypiał nic dla niego nie znaczyło.



Przeprowadził się tam z matką, gdy był bardzo mały. Ale już, jako wygadany ośmiolatek umiał tak odpyskować ojczymowi, że został (prawie dosłownie) wykopany na ulicę. I tak już pozostało - im bardziej starali się z niego zrobić potulnego chłopca, tym bardziej się buntował i uciekał. W końcu, gdy zapomniał o własnej osiemnastce, bo leżał zalany w trupa na kanapie u kolegi, dali sobie spokój.



Obrzucił wzrokiem okoliczne budynki, starając się zapamiętać ten widok. Niepotrzebnie. I tak to wszystko miał od dawna zakodowane. Czuł się tak mocno związany ze "swoimi" ulicami, że praktycznie krążyły w jego krwioobiegu, razem z tlenem. Wdychane co kilka sekund, przenoszone przez hemoglobinę, dostawały się do każdej najmniejszej komórki ciała Rafała. Pozwalały zapomnieć, choć na chwilę przestać myśleć o przyszłości.



A nie malowała się ona w jasnych barwach. Choć niesamowicie rzadko zawracał sobie głowę szkołą, gdy już to robił, miał wyrzuty sumienia. Matka, jedyna kobieta, którą darzył szczerym uczuciem, pragnęła, aby był dobrym uczniem, jej dumą. Rafał tymczasem opuszczał większość lekcji, spędzając je na "studiowaniu życia". Zawiódł ją tak bardzo, że było to niemal bolesne. Usiadł na zniszczonej ławeczce, chowając twarz w dłoniach.



Ale to było jego życie - niczyje inne. Nie chciał go zmarnować, przegapić, siedząc w szkolnej ławce i ucząc się na pamięć nieprzydatnych regułek. Jako trzynastolatek, zamiast uczyć się twierdzenia Pitagorasa, popijał zwinięte z domu piwa. Szesnastoletni Rafał był już znawcą alkoholi wszelakich. Palił trawkę, tak okazjonalnie. Ale nigdy nie walił w żyłę. Nie uśmiechała mu się wizja sieczki zamiast mózgu.



- Cześć!



Odwrócił się w stronę, z której dobiegł go cienki, damski głos. Ada była jedyną dziewczyną w paczce, ale dawała sobie radę lepiej niż niejeden facet. Niedawno wróciła z Londynu, dokąd wywieźli ją siłą konserwatywni rodzice. Od kilku tygodni prosiła Rafała, żeby zabrał ją na stare miejscówki i poopowiadał, co się zmieniło.



- Cześć, blondynko - zaśmiał się. Dziewczyna usiadła obok.



- Zapalisz? - zapytała, wyciągając paczkę zagranicznych skrętów.



Pytanie było tak retoryczne, że nie pofatygował się, aby odpowiedzieć. Jedynie wyciągnął rękę.


***


Obudził go potworny ból głowy. Marek rozejrzał się ostrożnie, z ulgą rejestrując fakt, że jest w swoim domu. Jego dłoń umazana była krwią. Westchnął i podniósł się, aby ją zmyć. Zapach kawy dotarł do jego zmysłów z pewnym opóźnieniem.

Igor musiał przyjść, jak był nieprzytomny. Ze złości uderzył pięścią w stół, klnąc cicho. Jak to dobrze mieć kochającego brata… Krzyknął z bezsilności, czując się jak ostatnie ścierwo. Leżał tutaj, cały umazany krwią, a ten sukinsyn włamał się do jego mieszkania, zaparzył sobie kawę i wyszedł. Pewnie, gdy wszedł do salonu, tylko obrzucił go ironicznym spojrzeniem, tak jak zawsze. I poszedł sobie. Zacisnął powieki, czując zdradzieckie łzy. Nie było sensu dzwonić do niego i się awanturować. Za każdym razem wszystkiego się wypierał, dodając że Marek ma coś z głową.



Jęknął, spoglądając w kalendarz. Dwudziesty lipca znaczył, nie mniej nie więcej, że skończył się jego urlop. Miał tylko godzinę, żeby się ubrać i wyjść z domu. Przez te lata udało mu się na tyle opanować lęk, że mógł wrócić do szkoły. Nie poszedł jednak na studia - godziny spędzone samotnie przed komputerem zaowocowały niezwykłym talentem w kierunku grafiki komputerowej. Wygrał konkurs, który zagwarantował mu pracę jedynie z maturą.



Klatkę schodową pokonał pełen obaw - wychodził tylko, jeśli musiał. Po tak długiej przerwie wszystkie uczucia były kilkakrotnie spotęgowane. Zacisnął powieki, starając się ignorować wspomnienia, które powoli zaczynały pojawiać mu się przed oczami.


***


Spacerowali już od kilku dobrych godzin. Odwiedzili wszystkie znane miejsca. Takie, o których wiedział każdy mieszkaniem miasta. Teraz pozostała im ta lepsza część wycieczki. Budynki, które poznawali jako smarkacze, gdy jeszcze nie wiedzieli, co jest dobre, a co złe. Było ich sześciu, niezależnie od wszystkiego spotykali się w starej szopie, ukrytej gdzieś daleko od głównej ulicy.



Rafał uchylił blaszane drzwi i pseudo-kulturalnym gestem przepuścił Adę. W środku tak wiele się zmieniło, odkąd dziewczyna była tu ostatnio. Niegdyś szare ściany, tego lata przemalowali na jasną zieleń. Za to, co zarobili w wakacje, kupili krzesła i stolik. Kanapę przyniósł Dexter. Młody zainstalował wieżę.



- Wow - wydusiła w końcu Ada.



Rozumiał ją doskonale. Też, gdy przyszedł tu pierwszy raz po remoncie, nie potrafił ukryć podziwu. Usiadł na kanapie, wyciągając z szafki album. W głośnikach leciały "Chwile ulotne", gdy wyjaśniał dziewczynie, co i jak.



Nie ufam nikomu,

Kocham tylko tych,

Co na to zasłużyli.*




Na pierwszym zdjęciu stali wszyscy razem. Za ich postaciami, majaczyła jedna z większych ulic. Pełna kolorowych sklepów, ludzi. Była świadkiem tak wielu wydarzeń, tak wielu łez i uśmiechów. A potem zrozumieli, o co chodziło Fokusowi. Nie powinni ufać Nowemu. Adam dwa tygodnie później sprzedał tę fotkę jakiemuś podrzędnemu magazynowi wraz z obszernym wywiadem. Wszystkie tajemnice chłopaków zostały ujawnione za kilka stów.



Miasto budzi się,

Z naszymi marzeniami…*




Świt między blokami wyglądał bajecznie. Światło miało niemały problem z przebiciem się przez gąszcz budynków. Cień panował dookoła, kilka jasnych smug świadczyło o wczesnej godzinie. Rafał, Dexter i Ando podawali sobie piłkę. Grali wtedy przez całą noc, rano przyszedł Młody z aparatem i uparł się, aby ich sfotografować.



Czasem zrozumieć to wszystko jest tak trudno.

I ciężko sobie wmówić, że życie jest próbą,

Że ktoś ułożył ten plan precyzyjnie,

Kiedy odchodzą szybko ci, którzy żyli tak niewinnie.*




To nie było planowane. Mały, nigdy nie należał do osób, które mogły się poszczycić dobrą koordynacją. Ale, tym razem, Dex nie chciał go wypchnąć na ulicę. Kruche ludzkie ciało nie miało szans w starciu z tonami rozpędzonej stali. Zdjęcie z pogrzebu miało być spalone, ale nikt nie chciał stracić ostatniej pamiątki po przyjacielu.



- Kiedy? - Ada już się nie uśmiechała.



- Rok temu. - Rafał przewrócił kolejną stronę.



Wiele miejsc ukrywa straszny sekret,

Za zwykłą nazwą: "Ulice Przeklęte".*




Dom przy ulicy Nowołomskiej* już na zawsze będzie się im kojarzyć z krwią. Gdy Ando nie pojawiał się przez kilka dni z rzędu, postanowili pójść to sprawdzić. Wiedzieli, że jego ojciec jest alkoholikiem, ale to była normalka. Dex i Młody mieli tak samo. Po prostu trzeba było uciec w porę. Krew była jedynym, co zobaczyli po przyjściu.



Wyciągnęli go stamtąd cudem. Ando nigdy już nie wrócił do domu. Zamieszkał w ich szopie.



Wszystkie oblicza miasta tworzą całość tej struktury.

Obok siebie tętnią życiem piękne domy, szare mury.*




Wycieczka po bogatszych dzielnicach była dla nich czymś nowym. Owszem, często oglądali domy bogaczy, ale wtedy właśnie zrozumieli, że i one są potrzebne. Wszystko to tworzyło harmonię, w której Rafał potrafił się odnaleźć. Chaos był tym, czego potrzebował. Wychodząc z klubu o szóstej rano widział jak nowobogaccy opuszczają swoje "restauracje". Nie różnili się od nich niczym. Po prostu mieli swój sposób na życie.



- Rafał?


***


Marek ocknął się nagle. Nie rozumiał całej tej sytuacji. Co on robił w tym opuszczonym baraku razem z piękną blondynką? I czyje zdjęcia, na Boga, miał na kolanach? Nie, to niemożliwe… Przyjrzał się im dokładnie. Co on robił z tymi mężczyznami? Mógłby przysiąc, że nigdy na oczy ich nie widział.



- Rafał?



- Kim jesteś? - zapytał szybko.



- Weź mnie nie wkręcaj.



- Kim jesteś? - powtórzył Marek.



Nie poczekał na odpowiedź. Wybiegł z szopy. Nie miał zielonego pojęcia gdzie jest. A co najgorsze było ciemno. Biegł, ile sił w nogach. Wszędzie widział obcych. Nie… Jęknął w duchu, gdy nagle znalazł się w innym świecie. Budynki wydłużyły się gwałtownie. Drzewa zniknęły zastąpione przez ogromne, bezkształtne potwory. Wrzasnął, wciąż biegnąc, ile sił w nogach. Ale ziemia pod jego stopami nie poruszyła się choćby o milimetr. Uciekał. Czuł na plecach ich oddechy. Zaraz go złapią.



Krzyknął, gdy wielka dłoń dotknęła jego szyi. Nie, to nie mogła być prawda. Ostatkiem sił, jęknął tylko:



- Mamo…



A potem była pustka.


***


Otworzył oczy, ale zaraz musiał je zamknąć. Oślepiająca biel była dosłownie wszędzie. Jak przez mgłę słyszał znajomy głos, który raz po raz szeptał przeprosiny.



Pokrzepiający uścisk dłoni, sprawiał, że poczuł nieprzemożną chęć ponownego otworzenia oczu. Jęknął.



- Mama?



Osobą siedzącą przy łóżku okazała się być mama. Ale nie była sama. Jej facet też przyszedł. I Igor. Zacisnął powieki, czując napływające łzy. Czyżby był tak blisko śmierci, że nawet jego braciszek się pofatygował?



- Wyjdź - warknął, spoglądając nieprzychylnie na brata. - Mamo, co się dzieje?



- Synku, przepraszam, przepraszam, przepraszam - łkała kobieta. - To moja wina, to moja wina…



Zaniepokoił się, próbując unieść chociaż głowę. Za co ona go przeprasza? Przecież to ten idiota powinien to zrobić. Za to wszystko, co Marek czuł przez niego. I to przez tą głupią fobię wpakował się do szpitala.



- Syneczku, kochanie…



Drzwi otworzyły się z impetem. Wszedł przez nie czterdziestoletni mężczyzna, o dziwo bez lekarskiego kitla*. Gestem wyprosił wszystkich obecnych z sali po czym usiadł obok Marka.



- Wpadłeś pod samochód, nieodpowiedzialny idioto - zaczął doktor. - Twoja matka przepłakała trzy tygodnie, gdy ty sobie spałeś. - Wziął do ręki teczkę, leżącą na jego stoliku. - Masz złamaną nogę, rękę i coś tam jeszcze. Oprócz tego, straciłeś jedną nerkę i musieliśmy robić ci operację na serce. Przeżyłeś zbiegiem okoliczności, wiesz? Głupi zawsze ma szczęście.



Marek zdezorientowany spojrzał na Gbura. Posłał mu swoje najlepsze spojrzenie, osłabione znacznie przez silny ból w lewej nodze. Czyli mówił prawdę.



- Coś jeszcze? - wyrzucił z siebie, chcąc się pozbyć tego mężczyzny.



- Nie wiem, kto cię w to wpakował dzieciaku, ale masz rozdwojenie jaźni - stwierdził. - Tu byłeś grzecznym chłoptasiem, a tam z tymi chłopakami, którzy stoją na korytarzu, dawałeś niezłego czadu. A i twoja matka była niezła. Wszystkie szkolne świadectwa podrobione. Szefowie przekupieni. Rodzinka nie do pozazdroszczenia.



I wyszedł, zostawiając Marka samego sobie. Chłopak tylko leżał, wciąż zadając sobie jedno i to samo pytanie: "Czy ja to ja?".









* - PFK, "Chwile Ulotne".

* - Yugopolis, "Miasto budzi się".

* - Eldo feat. Hi-Fi Banda, "Twarze".

* - Eldo, "Ulice Przeklęte".

* - nie mam zielonego pojęcia, czy istnieje taka ulica.

* - Jeden Osiem L, "Miasto bez snu",

* - doktor jest wzorowany na moim ukochanym dr. House'ie.

2
Jakby to powiedzieć... Jedynym elementem, podtrzymującym miniaturkę przy życiu, są słowa piosenki. To one zjadają wszystkie niejasności, jakie padły. Nie będę truł na samym początku, zobaczysz w trakcie. Przejdźmy do rzeczy.



Wszystko zaczyna się od tego nieszczęsnego, kłującego kwiatka. W tym fragmencie dobrze byłoby powiedzieć, jaki to kwiatek. To zabieg wprowadzenia do wyobraźni czytelnika, pewnego obrazu. W ten sposób dowiaduje się, jakie sa upodobania kwiatowe bohatera. Ty pozostawiasz pole do popisu internetowej bazie roślinnej, gdzie może dowiedzieć się, jakie rośliny mają kolce. Nie wszyscy muszą się na tym znać. Pozwól czytelnikowi puścić wodze wyobraźni... Wprowadź w błogi stan upojenia obrazowego.



W kolejnej odsłonie dowiaduję się, o Twoim, Autorze, guście. Nader ciekawym i zaskakującym :D. Dziwi mnie, że zapach smogu, spalin i całej reszty uznajesz za "idealne powietrze". A może to zabieg celowy? Zrozum, czytający to nie idioci; często uosabiają się z bohaterem i nie chcą widzieć siebie, jako człowieka z niepoprawnym węchem.



To może w końcu jakiś cytat.
Rafał w końcu był w Domu. Tu się wychował, to właśnie Katowice nauczyły go życia i tylko te gwarne ulice, ślepe zaułki, ogromne wieżowce i walące się kamienice określał mianem Domu. To miejsce, w którym czasem sypiał nic dla niego nie znaczyło(...) Czuł się tak mocno związany ze "swoimi" ulicami, że praktycznie krążyły w jego krwioobiegu, razem z tlenem. Wdychane co kilka sekund, przenoszone przez hemoglobinę, dostawały się do każdej najmniejszej komórki ciała Rafała. Pozwalały zapomnieć, choć na chwilę przestać myśleć o przyszłości.
Cytowany fragment, pozbierany z dwóch, prawie następujących po sobie akapitów, najzwyczajniej w świecie kłóci się ze sobą. Albo pierwsza albo druga część jest stekiem bzdur. W jednej bohater nie cierpi miasta, w drugiej już kocha i dzięki niemu tylko, wydawać by się mogło, żyje. Jest też inne wyjaśnienie - niedopatrzenie. Trzeba być odważnym, żeby przyznawać się do swoich błędów, z uśmiechem. Niekiedy niepoprawnym. Mam nadzieję, że trafiłem na takiego człowieka, Autorze.


Dex i Młody mieli tak samo. Po prostu trzeba było uciec w porę. Krew była jedynym, co zobaczyli po przyjściu.
Jedynym czym? Sprecyzuj dla jasności.



I tu, dla mnie, zaczyna się piekło. W ogóle nie potrafię - mimo usilnych prób, naprawdę - zrozumieć fragmentu, z Rafałem "robiącym" coś w baraku z piękną blondynką. Mniema i nie mniemam, że dziewczynę reprezentuje Ada. W żadnym wypadku nie dam sobie, za to, ręki odciąć. Stawiasz przede mną mury, których nie mogę pokonać, schody, na które nie jestem w stanie się wspiąć... Możliwe, że mój punkt interpretacyjny jest źle nastawiony, w końcu nie często biorę do czytania coś, co bezpośrednio kojarzy mi się z ludzkimi słabościami emocjonalnymi. Może poleciłby Ci to samo? Spróbować stać się weselszym, o ile właśnie się nie uśmiechasz.



Na koniec zaznaczę, że całkiem dobrze piszesz, jak na swój wiek. Ale to nie znaczy, że będziemy tutaj roztrząsać tylko Twoje utwory. Weź się ostro do pracy! I nigdy się nie poddawaj, bo na powiedzenie sobie "dosyć" jest zawsze za wcześnie.



Słońce, uśmiechnij się i zacznij świecić!



Do zobaczenia przy kolejnym tekście,

mountain_artist

3
Za sformatowanie tekstu powinnaś dostać minimum porządnego klapsa.
Do rzeczy…
Dotknął płatka róży, ale zrobił to tak niefortunnie, że przypadkiem ukłuł się kolcem innej rośliny.
Czytając zrozumiałem, że innej rośliny z kolcami – nie róży. Pewnie są jakieś inne roślinki z klocami, ale czy tak popularne? Nie wiem. I czy o to tutaj chodziło? (I tutaj pewnie się czepiam, ale jedziemy dalej...)
Po tylu latach spędzonych w Katowicach, wręcz potrafił rozróżnić zapach smogu, spalin i całej reszty, która tworzyła tak doskonały całokształt.
Słowo „całej” i „całokształt” na maska się gryzie.
Ale już, jako wygadany ośmiolatek umiał tak odpyskować ojczymowi, że został (prawie dosłownie) wykopany na ulicę.
Ale już, ? Nie ma przecinka.
Przeprowadził się tam z matką, gdy był bardzo mały. Ale już, jako wygadany ośmiolatek umiał tak odpyskować ojczymowi, że został (prawie dosłownie) wykopany na ulicę. I tak już pozostało - im bardziej starali się z niego zrobić potulnego chłopca, tym bardziej się buntował i uciekał. W końcu, gdy zapomniał o własnej osiemnastce, bo leżał zalany w trupa na kanapie u kolegi, dali sobie spokój.
Po pierwsze, nic z tego nie rozumiem. Najpierw sami go wywalili, później chcieli zrobić z niego potulnego chłopca, aż w końcu dochodzi do jego osiemnastki i to rodzice bardziej się urodzinami przejmują, chociaż najpierw wywalili go na ulicę. Kupy się to nie trzyma.
Po drugie, powtórzenia.
[1]Obrzucił wzrokiem okoliczne budynki, starając się zapamiętać ten widok. Niepotrzebnie. [2]I tak to wszystko miał od dawna zakodowane. [3]Czuł się tak mocno związany ze "swoimi" ulicami, że praktycznie krążyły w jego krwioobiegu, razem z tlenem.
1. Wydaje mi się, że obrzucić jest lepiej spojrzeniem lub błotem. W tym wypadku to pierwsze.
2. I tak wszystko to miało od dawna zakodowane. – lepiej brzmi.
3. Znów używasz słowa „tak”, co, po pierwsze, jest powtórzeniem, a po drugie jest zbędne. Wyrzucić.
Dwudziesty lipca znaczył, nie mniej nie więcej, że skończył się jego urlop.
Chyba „ni mniej, ni więcej”.
Nie poszedł jednak na studia - godziny spędzone samotnie przed komputerem zaowocowały niezwykłym talentem w kierunku grafiki komputerowej.
Wyrzuciłbym ostatnie słowo. Bo jest powtórzenie.

No i w połowie dałem sobie spokój. Sorki, ale tekst ani nie wciąga, ani nie trzyma się kupy. Brnie się przez niego ciężko. Historia jest zakręcona jak butelka. Mało z niej zrozumiałem, chociaż czułem, że może być dobra. Albo nawet i jest dobra ale przez język, zapis i styl niestety nie da się tego czytać. Myślę, że jakieś zadatki pisarskie masz. Wyobraźnie masz również, ale ciężka praca przed Tobą. Trzeba próbować dalej.

Pozdrawiam

4
Revis pisze:Za sformatowanie tekstu powinnaś dostać minimum porządnego klapsa.
Chyba nie zauważyłeś, że po ostatnich zmianach na forum wszystkie teksty zostały w ten sposób przeformatowane ;)

6
Ciepło kominka dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Jednak uciekało zbyt szybko, rozproszone głośnymi dźwiękami Katowic.
Ze zdania wynika, ze ciepło uciekało przez dźwięki...
Odetchnął tym idealnym powietrzem, wybiegając z klatki schodowej jak oparzony. Po tylu latach spędzonych w Katowicach, wręcz potrafił rozróżnić zapach smogu, spalin i całej reszty, która tworzyła tak doskonały całokształt.
Wydaje mi się to nielogiczne - smog ogólnie stępia zmysł powonienia.
- Cześć, blondynko - zaśmiał się. Dziewczyna usiadła obok.
z dużej, ponieważ nie dotyczy to dialogu. Linijkę niżej, masz już poprawnie. Widzisz różnicę?
Zapach kawy dotarł do jego zmysłów z pewnym opóźnieniem.
Odczuwanie zapachu - jeden zmysł. Gdyby o poprawnie napisać, zobaczysz, że zdanie wyjdzie pokraczne. Dlatego warto je przerobić. Że np. wyczuł zapach kawy...
Klatkę schodową pokonał pełen obaw
Obaw, może i pokonał tę klatkę, jednak jak wiemy, nie o to chodziło.

Klatkę schodową pokonał przepełniony obawami
lub
Przeszedł klatkę schodową przepełniony obawami/pełen obaw
W środku tak wiele się zmieniło, odkąd dziewczyna była tu ostatnio.
Użyłbym ostatni raz , jako że ostatnio używa się, najczęściej w formie niedawno.
Pełna kolorowych sklepów, ludzi.
Zmieniłbym szyk zdania, jako że wynika: ludzie i sklepy były kolorowe. Ktoś bardziej czuły odczyta, że kolorowi tam stali... Po zamianie, masz to samo, ale bez niedomówień:

Pełna ludzi i kolorowych sklepów.
- Wpadłeś pod samochód, nieodpowiedzialny idioto - zaczął doktor. - Twoja matka przepłakała trzy tygodnie, gdy ty sobie spałeś. - Wziął do ręki teczkę, leżącą na jego stoliku. - Masz złamaną nogę, rękę i coś tam jeszcze. Oprócz tego, straciłeś jedną nerkę i musieliśmy robić ci operację na serce. Przeżyłeś zbiegiem okoliczności, wiesz? Głupi zawsze ma szczęście.
Co to jest? Dialog... lekarza? Bzdura jakaś...
Poza tym, operacje nie robi się na serce, tylko operuje się serce albo przeprowadza operację na sercu lub operację serca...

Dwa aspekty ma ten tekst.
(dobry)
Pierwszy to napisany miarowo (co nie znaczy, że dobrze) i widać tutaj zalążek stylu. W tym temacie przyznam, że piszesz już całkiem dobrze. Kilka rzeczy naprawdę kuleje (wspomniałem je) jednak jest to kwestia doskonalenia warsztatu. To ten dobry aspekt.
(zły)
Reszta, to mglista przesłanka, która zapewne tylko ty rozumiesz. Sytuacje, poszarpane jak skrawki fotografii ukazywane bez żadnych wyjaśnień nie składają się w nic, co mógłbym zobaczyć. Poza Adą i jej powrotem, nic nie tworzyło całości. Wadą w tym wątku jest też to, że rzeczy zdawałoby się ważne (fotografia, śmierć kolegi) potraktowałaś banalnie (opisowo, fabularnie) w porównaniu do np. blokowiska i innych, nieistotnych dla tekstu opisów.

Po lekturze widzę, że coś świta, coś się tworzy. Widzę też chęć i melancholię towarzyszącą procesowi tworzenia, jednak w tej formie (nie stylu, a zawartości) jest to nieciekawe i, niestety, niekompletne. Nie przypadło mi do gustu...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”