Pan W. i Panna M. [ opowiadanie psychologiczne]

1
Za oknem mojego bloku zbudowano ulicę, po której przejeżdżały teraz samochody. Dźwięk ich silników wydawał się miły dla uszu. Kochałem ten świat. Z wykształcenia byłem historykiem, więc mogłem w pełni docenić przewagę teraźniejszości nad przeszłością. Mieszkałem w dwupokojowym mieszaniu na trzecim piętrze wieżowca. Ożeniłem się z niską szatynką o niebieskich oczach. Chyba mnie nie kochała, ale nie miało to znaczenia. Leżałem teraz na mięciutkiej kanapie z nowiutkim laptopem pod ręką.

- Idź wynieść śmieci! - usłyszałem z kuchni głos, którego źródło gotowało obiad, więc wysłało na dwór swoją drugą połowę. Niechętnie odłożyłem komputer i ubrałem skórzane buty. Na garderobie leżała zbroja ze świńskiej skóry nabijana ćwiekami. Po jej włożeniu sięgnąłem również po pas z przymocowaną u boku pochwą. Wyciągnąłem krótki miecz, który jasno lśnił nawet w nieco ciemnym i zadaszonym pomieszczeniu.

- Mam już tego dosyć! - z kuchni przybiegła niewiasta w białej sukience. Trzasnęła otwartą dłonią w mój policzek i była to pierwsza realna rzecz, jaką odczułem tego dnia. Wcześniej opisany świat istniał jedynie w mojej wyobraźni. Nie mieszkałem w pięknym mieście, lecz w prymitywnej chatce z drewna na skraju lasu. Srałem na dworze, a kanalizacja istniała jedynie w mojej wyobraźni. W myślach tworzyłem świat, który będzie mógł się urzeczywistnić najwcześniej za kilkaset lat. Nie miałem zamiaru samemu doprowadzać do rozwoju, ponieważ zwykły mieszczanin nie nadawał się do takiego zadania. Żyłem ze świadomością przyszłości i wiedziałem, że umrę zachowując tę wiedzę w sobie. Mieli mnie za dziwaka i wariata. Na jakiś czas próbowałem porzucić to dziwne myślenie - wtedy właśnie poznałem Sarę - moją obecną żonę. Nie potrafiłem jednak długo wytrzymać bez tej pięknej ucieczki do stworzonego w głowie świata, więc szybko zaczęły się problemy małżeńskie. Czy ludzie genialni zawsze uważani są za chorych psychicznie? Nie chciałem się teraz nad tym zastanawiać. Wyszedłem właśnie do pracy. Pilnowałem miasta przed dzikimi poganami i cywilizowanymi żołnierzami zza granicy. Stacjonowałem samotnie na skraju lasu. Słońce lekko połyskiwało zza ciemnych chmur. Chłodny wiatr orzeźwiał moje ciało. Droga na miejsce zajęła mi zaledwie kilka minut.

- Znowu się spóźniłeś - warknął szeroki wąsacz o identycznym jak ja ubraniu.

- Przepraszam - jęknąłem cicho i beznamiętnie przyjąłem atak wściekłego wzroku. W końcu zostałem sam jako strażnik bram tego cudownego miasta, w którym elfy mieszkały spokojnie obok ludzi i krasnoludów. Musiałem wytrzymać tutaj aż do następnej zmiany. Uciekłem znów do swojego pięknego świata, gdzie drwale używali cudownych pił mechanicznych. Obserwowałem ptaki i kojarzyłem je z ogromnymi żelaznymi maszynami, które transportowały ludzi w mojej wyobraźni. Wierzyłem, że z biegiem czasu rozwój urzeczywistni moje myśli, choć wiedziałem, że nie dożyję tego momentu. Nagle dziwnie światło błysnęło gdzieś między rozłożystą topolą a wysoką sosną. Zrobiłem mały krok w stronę lasu. Mój wzrok skupił się na miejscu, gdzie niedawno błysnęło światło. Byłem pewien, że to nie złudzenie, więc robiłem kolejne kroki aż moje ciało znalazło się między drzewami. Skupiony ciągle w jednym punkcie wzrok zaczął dostrzegać jakby dziurę w ziemi. Kilkanaście kroków dalej zatrzymałem się na trawiastej powierzchni. Nie mogłem określić źródła światła, lecz przede mną pojawiły się kamienne schody prowadzące w dół ku niezbadanym ciemnościom. Miałem przeczucie, które kazało mi odejść. Zrobiłem krok w tył, ale nie mogłem się odwrócić. Coś przyciągało mnie w stronę tych nieprzeniknionych ciemności. Poszedłem w przód aż dotknąłem pierwszego stopnia schodów. Ogromna ochota na powrót stawała się coraz większa z każdą upływającą sekundą. Wydawało mi się, że słyszę jakieś szepty.

- Czekam na ciebie - zabrzmiało już w pełni realnie i straciłem wolną wolę. Ruszyłem w dół jak bezmyślna marionetka użyta przez czekającego wewnątrz pana. W końcu kamienne stopnie zostały zastąpione przez twardą ziemię, która prowadziła mnie naprzód. Nic nie widziałem. Nawet lśniące za mną światło było już ledwo widoczne.

- Zatrzymaj się - usłyszałem znowu z nieokreślonej strony i stanąłem. Otulająca mnie ze wszystkich stron ciemność stawała się coraz bardziej przyjemna.

- Jesteś wyjątkowy - usłyszałem szept, który równomiernie dostał się do obydwu uszu.

- Czego chcesz? - zapytałem w końcu z ogromną ciekawością.

- Uważają cię za wariata - zaczął niepewnie głos. Pokiwałem głową, choć nie wiedziałem, czy ta istota widzi w ciemności, jeśli w ogóle posiada jakieś ciało.

- Jestem duchem przyszłości - usłyszałem w momencie, gdy chciałem spytać, z kim rozmawiam. - To ja natchnąłem Izajasza, Ezechiela wielu innych. Dzisiaj przyszła kolej na ciebie Karolu. Chciałem powtórzyć pytanie, ale nie zdążyłem, bo w powietrzu znowu zadźwięczał ten twardy i stanowczy głos.

- Zaczniesz opowiadać współwięźniom o swoich wyobrażeniach. Zainteresują się nimi również strażnicy, którzy poinformują odpowiednie organy o twoim geniuszu i staniesz się najważniejszym naukowcem w państwie - po tych słowach mrok jakby zelżał, a dziwne światło zabłysło ponownie, tym razem za moimi plecami. Automatycznie wyszedłem z tej dziwnej jaskini, której wielkość pozostawała dla mnie tajemnicą, bo wiedziałem, że nic już w niej nie znajdę. Słońce uciekało za horyzont, a pojedyncze gwiazdy błyszczały pomiędzy ciemnymi chmurami. Nie miałem zamiaru dłużej pilnować tej cholernej granicy, więc poszedłem do domu. Musiałem przemyśleć wszystkie słowa ducha przyszłości. Żona wydarła się na mnie już przy wejściu. Panikowała, że wyrzucą mnie z pracy i zostaniemy bez środków do życia, jakby sama nie mogła zarabiać zamiast siedzieć ciągle w domu i przyjmować kochanków, o których istnieniu od dawna wiedziałem. Nagle coś mnie olśniło. Światło nie pojawiło się w rzeczywistości, ale w moim umyśle. Było niezwykle jasne. Duch powiedział, że wyląduję w więzieniu. Nie zastanawiałem się wcześniej, za co mogliby mnie zamknąć, a teraz nie miałem, nad czym myśleć, ponieważ już to wiedziałem. Miecz powoli opuszczał pochwę aż w końcu całe ostrze wyszło na wolność.

- Schowaj go, bo cię nim wykastruję - usłyszałem z ust małżonki, której przyrzekłem miłość i wierność.

- I nie opuszczę cię aż do śmierci - szepnąłem cichutko. Moja lewa ręką spoczęła na jej biodrach. Była kobietą wolno myślącą. Nie zorientowała się w mym zamiarze aż zimne ostrze nie wbiło się w jej mięciutki brzuszek. Krzyknęła i zatopiła we mnie resztkami sił swoje długie pazury. Mieszałem jej wnętrzności, jak dosyć gęsty barszcz, w którym zbyt dużo dodatków powodowało wylewanie się cieczy z talerza. W końcu moja ukochana małżonka straciła przytomność i padła przede mną na ziemię. Straciła również życie. Jej ciało stało się chłodne, jak powietrze na zewnątrz. Przepowiednia powoli zaczęła się spełniać. Miecz zamienił się w długi nóż kuchenny, a pokój nabrał przyszłościowych kształtów. Samochody za oknem stały się niezwykle realne - były prawdziwe. Niewielka chatka zamieniła się w mieszkanie na trzecim piętrze wieżowca. Spojrzałem na telewizor. Ekran ukazywał właśnie kolejny odcinek jakiejś durnej telenoweli. Chciałem powiedzieć żonie żeby wyłączyła telewizor, ale przecież przed chwilą ją zabiłem. Brązowy dywan był nasiąknięty krwią. Usiadłem na kanapie żeby wszystko przemyśleć. Zostałem przeniesiony do przyszłości, czy tamto życie istniało wyłącznie w mojej wyobraźni? Wspomnienia udowadniały mi, że żyłem tu od urodzenia, a wszystkie elfy i krasnoludy istniały tylko w mojej głowie, więc dlaczego ją zabiłem? Bez zastanowienia włożyłem rękę do prawej kieszeni dżinsów. Wiedziałem, że znajduje się tam telefon komórkowy. Musiałem odpowiedzieć za morderstwo, więc zadzwoniłem na policję i obojętnym tonem stwierdziłem, że moja żona leży martwa z nożem w brzuchu. Dwadzieścia minut później prowadzili mnie już na komisariat. Dostałem na szczęście jednoosobową celę. Mogłem wszystko spokojnie przemyśleć. Duch przyszłości nie istniał, a wszystkie moje odkrycia okazały się szarą teraźniejszością. Rozejrzałem się po małym pokoju i ujrzałem tylko ciemną pustkę, która rodziła depresję. Chciałem ponownie przenieść się do świata baśni, ale nie potrafiłem. Życie straciło sens, którego nie mogłem nadać już w żaden sposób. Nagle żelazne kraty rozstąpiły się, a przed otwartymi drzwiami do celi stanął strażnik.

- Ktoś przyszedł cię odwiedzić - oznajmił, więc ruszyłem za nim. Odprowadził mnie do małego pokoju. Przede mną stało krzesło, a na stole leżała słuchawka. Naprzeciw mnie siedziała kobieta. Chciałem jej podać rękę, lecz dzieliła nas szyba. Usiadłem na drewnianym stołku i wlepiłem w nią wzrok. Była niezwykle piękna. Przypominała moją żonę. Zrobiła kilka gestów, które kazały mi przyłożyć słuchawkę do ucha. Ona tuliła już w delikatnych dłoniach narzędzie komunikacji, więc szybko chwyciłem ten wypełniony elektroniką kawałek plastiku i czekałem aż jej słowa dobrną do mych uszu.

- Cześć kochanie - słodki dźwięk wydawał się mało realny.

- Skąd się znamy? - zapytałem zdezorientowany. Jej oczy jakby straciły blask. Odłożyła słuchawkę i wyszła. Krzyczałem żeby poczekała, lecz to nic nie dało. Wstałem zrezygnowany i otworzyłem drzwi, za którymi czekał strażnik.

- Kim ona była? - wydobyło się z moich ust. Musiałem to wiedzieć.

- To twoja żona - odparł zaskoczony mężczyzna. Stanąłem w bezruchu. Czułem się jakby ktoś włożył mój mózg do wirującej pralki. Po chwili częściowo odzyskałem funkcje życiowe i oszołomiony doszedłem do celi. Było ze mną naprawdę źle. Jeśli odwiedziła mnie żona, to, dlaczego siedzę w więzieniu skoro jej nie zabiłem? Spytałem o to strażnika, gdy zamykał drzwi, lecz nie odpowiedział. Położyłem się na twardym łóżku i spoglądałem na sufit przez kilka godzin, po których zmorzył mnie sen.



***



Damian pracował tu dopiero pierwszy dzień. Niezręcznie szukał odpowiedniego klucza, ale w końcu znalazł go i otworzył drzwi do pokoju, w którym leżała kilkunastoletnia dziewczyna. Nie miała założonego kaftanu bezpieczeństwa. Wyglądała słodko w białej piżamie. Tuliła różowego misia.

- To jedyna kobieta na oddziale - uśmiechnął się doktor Rozaliński i otworzył teczkę z kartoteką pacjentki. Damian chciał ją obudzić, lecz został powstrzymany szybkim gestem.

- Powinieneś o niej wiedzieć kilka rzeczy przed pobudką - zaczął zagadkowo doktor. Nowy pracownik szpitala psychiatrycznego wydawał się nieco zdziwiony. Dziewczyna nie była obezwładniona, czyli nie sprawiała kłopotów, więc nie wiedział, w czym przydają się informacje.

- Z reguły nie jest groźna, lecz ma mocne wahania osobowości i jeśli wczuje się w ojca, to może się na nas rzucić; radzę uważać - oznajmił doktor niezwykle poważnym tonem.

- Co jej dokładnie jest? - Damian zaciekawił się tą małą, wychudzoną dziewczyną o czarnych włosach.

- Kochający pan Wąsowski zabił nożem panią Wąsowską na oczach piętnastoletniej córki, Malwiny - powiedział ze smutkiem lekarz i przejrzał dokładnie wcześniejsze zapiski w aktach młodej panny, Wąsowskiej. - Próbowała poznać motywy ojca - kontynuował. - W końcu pogrążyła się w swoim umyśle tak głęboko, że przestała odróżniać rzeczywistość od wyobrażeń. Czasem budziła się jako panikująca kobieta, a czasem jako płaczący mężczyzna - westchnął lekarz i urwał w tym momencie. Damian spoglądał na podkrążone oczy śpiącej dziewczyny. Poczuł ogromne współczucie.

- Możesz ją obudzić - rzekł w końcu doktor.



***

Nie wiem, która jest godzina, ponieważ nie mam zegarka, a w celi nie było okna. Przy moim łóżku stało dwóch mężczyzn. Pewnie adwokaci. Szybko usiadłem i poprawiłem włosy.

- Proszę się przedstawić - rzekł lekko siwy mężczyzna w białym ubraniu.

- Karol Wąsowski - oznajmiłem uroczyście. Przypomniało mi się, że wczoraj odwiedziła mnie żona. Była to ta sama żona, którą zabiłem za pomocą noża kuchennego. Mętlik w głowie rósł za każdą sekundą. Dwójka przybyszów spoglądała na mnie ze zdziwieniem. Jeden zaczął notować coś w ogromnym zeszycie. Nie mogłem znieść tej ciszy.

- Wczoraj odwiedziła mnie żona - oznajmiłem.

- Bardzo dobrze, że ktoś się o ciebie troszczy - odezwał się znowu ten w białym ubraniu. Drugi przyglądał się wszystkiemu w milczeniu. Był dużo młodszy i masywniejszy, więc pełnił pewnie rolę osobistego ochroniarza.

- Wydawało mi się, że siedzę tu, bo ją zabiłem - oznajmiłem z rozbrajającą szczerością, a oni tylko się zaśmiali.

- Jesteśmy w szpitalu, do którego przeniesiono cię z powodu problemów z przyrodzeniem - odparł spokojnie mężczyzna z notatnikiem i pstryknął długopisem. Bez zastanowienia włożyłem rękę do majtek. Przez chwile próbowałem znaleźć palcami coś oprócz otworów, lecz bezskutecznie. Wydałem z siebie zwierzęcy krzyk i rzuciłem się z pięściami na tych cholernych kastratów. Ten większy i młodszy szybko mnie złapał, a starszy w białym uniformie wyciągnął jakiś zastrzyk. Ujrzałem w okolicach jego piersi plastikową plakietkę z napisem - Doktor Rozaliński. Chciałem wyrwać się temu cholernemu osiłkowi i zemścić za pozbawienie męskości. Zamknięto mnie pewnie w tym szpitalu żeby przeprowadzić jakieś chore i nielegalne eksperymenty, więc musiałem jak najszybciej uciec. Problemy z pamięcią musiały występować przez jakieś dziwne leki. Nie miałem już niestety czasu na żadne przemyślenia, bo igła wbiła się w moją rękę, a płyn wewnątrz zastrzyku przeniósł mnie do krainy snów.

- Obudź się! - usłyszałem i poczułem kopnięcie w okolicy brzucha. Leżałem na trawie. Z góry przyglądał mi się jakiś brodacz.

- Nieładnie tak zasypiać w pracy - odezwał się znów gniewnym tonem. Szybko podniosłem się z ziemi i przeprosiłem łamliwym głosem.

- Powinienem ci teraz kazać pozostać na mojej zmianie, ale wracaj do domu - uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę swojej drewnianej chatki. Po drodze wymieniłem jeszcze pozdrowienia z jakimś wysokim elfem. Ucieszyłem się, gdy okazało się, że zły sen minął i wróciłem do prawdziwego życia. Zaraz za progiem domu czekała na mnie ukochana córka, Malwinka. Miała dopiero pięć lat, choć jej inteligencja znacznie przerastała wiek. Czułem, że jest do mnie niezwykle podobna,a czasem nawet wydawało mi się… zostawmy lepiej moje wyobrażenia, bo wątpię, że moja dusza jednocześnie egzystowała w dwóch ciałach. Przywitałem się również z ukochaną żoną. Wiedziałem, że opowiadanie makabrycznego snu nie ma sensu, więc poprosiłem tylko o obiad i usiadłem za kuchennym stołem. Nagle podbiegła do mnie córka ze smutną miną.

- Obudź się, bo jakiś pan ciągle nalega żebyś wrócił do rzeczywistości - szepnęła mi do ucha. Nic z tego nie rozumiałem. Chciałem spytać, o kogo chodzi, lecz wtedy właśnie mężczyzna w białym ubraniu oparł się o drewnianą framugę kuchennych drzwi. W okolicach piersi miał przymocowaną plastikową plakietkę z napisem - Doktor Rozaliński. Przytuliłem mocniej córkę i zacząłem się trząść. Postać nie zbliżała się, lecz miałem teraz inny problem. Traciłem kontrolę nad moim ciałem aż w końcu rozpłynąłem się na setki atomów. Swoją duszę ukryłem w ciele córki. Żona w niewiadomy sposób zniknęła. Ten szatański sługa wziął mnie na ręce i oznajmił się wszystko będzie dobrze. Nadmiar wrażeń sprawił, że znowu straciłem przytomność. Już nigdy się nie obudziłem.

2
- Idź wynieść śmieci! - usłyszałem z kuchni głos, którego źródło gotowało obiad, więc wysłało na dwór swoją drugą połowę.


Brzmi jakby się źródło rozpołowiło i już poszło wynieść śmieci. Oczywiście wiadomo o co chodzi, ale spróbowałbym jakoś inaczej to opisać.


Na garderobie


„w garderobie” chyba brzmiałoby lepiej.


Wcześniej opisany świat istniał jedynie w mojej wyobraźni.


Wyrzuciłbym w ogóle to zdanie. Później i tak opisujesz i jeszcze raz powtarzasz, że jest to w jego wyobraźni. Pozbawiasz czytelnika domysłów.


Wierzyłem, że z biegiem czasu rozwój urzeczywistni moje myśli, choć wiedziałem, że nie dożyję tego momentu.


Znów wspominasz, że nie dożyjesz. On to wie, my to wiemy, Ty to wiesz, więc po co cały czas to podkreślać?


Nagle dziwnie światło błysnęło gdzieś między rozłożystą topolą a wysoką sosną. Zrobiłem mały krok w stronę lasu. Mój wzrok skupił się na miejscu, gdzie niedawno błysnęło światło. Byłem pewien, że to nie złudzenie, więc robiłem kolejne kroki aż moje ciało znalazło się między drzewami.


Wiesz, może i zdania są oddzielone i powtórzenia nie następują po sobie od razu, ale i tak źle się to czyta. Moja polonistka pewnie by uznała, ja nie.


Nie mogłem określić źródła światła, lecz przede mną pojawiły się kamienne schody prowadzące w dół ku niezbadanym ciemnościom.


To w końcu światło, czy ciemność? Cały czas pisałeś o świetle, a tu nagle mrok.


- Jestem duchem przyszłości - usłyszałem w momencie, gdy chciałem spytać, z kim rozmawiam. - To ja natchnąłem Izajasza, Ezechiela wielu innych. Dzisiaj przyszła kolej na ciebie Karolu. Chciałem powtórzyć pytanie, ale nie zdążyłem, bo w powietrzu znowu zadźwięczał ten twardy i stanowczy głos.


Jakaś przerwa po „Karolu” chyba? Inaczej wychodzi, że dalsza cześć zdania, to nadal wypowiedź, która nie miałaby sensu.


Nie zastanawiałem się wcześniej, za co mogliby mnie zamknąć, a teraz nie miałem, nad czym myśleć, ponieważ już to wiedziałem.


Toporne zdanie. Straszne. Fee.


Miecz powoli opuszczał pochwę aż w końcu całe ostrze wyszło na wolność.


Uśmiechnąłem się przy tym zadaniu.


Ona tuliła już w delikatnych dłoniach narzędzie komunikacji, więc szybko chwyciłem ten wypełniony elektroniką kawałek plastiku i czekałem aż jej słowa dobrną do mych uszu.


Tuli to się dzieci do snu. Chyba, że tak robiła ze słuchawką.

Robiła tak?



Generalnie opowiadanie mi się podobało. Może za szybko jednak ukazałeś, że te światy mu się mieszają (bo zrobiłeś to prawie na samym początku). Mimo tego, że da się przewidzieć te ciągłe przeskakiwanie z jednej rzeczywistości w drugą (pospolite), to i tak trochę zaskakuje. Trzeba się dosyć mocno skupić, by pod koniec wiedzieć o co chodzi.

A ja chyba do tej pory nie wiem kogo on zabił, o ile w ogóle kogoś zabił. Za duży miks. Czuję, że bardzo skupiłeś na tym, by było niezrozumiałe i 'schizowe'. Było, ale jak dla mnie na minus.



Pozdrawiam.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
No trochę przesadziłem. Musiałbym to poprawić, bo nie zauważyłeś nawt, że główną bohaterką jest ona:) Pan W jest facetem, który zabił żonę na oczach córki i został umieszczony w więzieniu, a córka kompletnie rozłożyła się psychicznie i chciala wczuć się w ojca - początkowe wariacje.



"kilkunastoletnia dziewczyna. Nie miała założonego kaftanu bezpieczeństwa. Wyglądała słodko w białej piżamie. Tuliła różowego misia." -ona jest cały czas główną bohaterką.



"ma mocne wahania osobowości i jeśli wczuje się w ojca, to może się na nas rzucić" - tu tłumaczenie tego, a nieco dalej wzmianka, o facecie,który zabił żonę i jeszcze raz informacja, że ona budzi się jako mężczyzna. Potem nastepuje moment jej przebudzenia i znowu narracja jest 1 osobowa - jest to kontynuacja poprzedniej sceny, a lekarze są dalej obecni. Na końcu dziewczyna zaczyna wracać do siebie i udało się jej to " juz nigdy sie nie obudziłem" . Dziękuje za wskazanie błędów, których nie zdołałem uniknąć.

4
Przeczytałem, nie miałem najmniejszych problemów ze zrozumieniem o co chodzi. Wszystko jest wyłożone jak należy. Możliwe, że mój poprzednik w wirze weryfikacji coś przegapił i stąd całe zamieszanie. Poczekaj na opinię kogoś innego, ale sądzę, że w kwestii wyjaśnień kto jest kim nie musisz już nic dodawać.

Oprócz błędów wskazanych przez Revisa znalazłem jeszcze kilka.
Za oknem mojego bloku zbudowano ulicę, po której przejeżdżały teraz samochody.
Zastanów się, czy to zdanie musi tak wyglądać? W obecnym kształcie mieszasz dwa czasy. Zbudowano i jeżdżą. Nie brzmi to dobrze w narracji którą prowadzisz w czasie przeszłym. Fakt, że wybudowano drogę jest dla fabuły kompletnie nieistotny. No i określenie za oknem jest dosyć kwadratowe. "Pod oknami przebiegała droga, którą przejeżdżały samochody". Albo ruchliwa droga, żeby uniknąć tych samochodów (bo to straszny truizm), a na ich miejsce wrzuć ryk silników lub co tam sobie zamarzysz.
- Idź wynieść śmieci! - usłyszałem z kuchni głos, którego źródło gotowało obiad, więc wysłało na dwór swoją drugą połowę.
Koszmarnie brzmi to zdanie, nawet czytanie go jest nieprzyjemne. Nie piszę o tym ze względów feministycznych - źródło głosu gotowało obiad? Przemyśl to zdanie - w mojej opinii jest to kandydat na pierwsze miejsce konkursu na babol miesiąca.
Niechętnie odłożyłem komputer i ubrałem skórzane buty
Buty się zakłada. Ubieranie butów to regionalizm, nie pasuje w narracji, która powinna być pisana językiemliterackim
Nie miałem zamiaru samemu doprowadzać do rozwoju, ponieważ zwykły mieszczanin nie nadawał się do takiego zadania.
Nie samemu - sam
Wierzyłem, że z biegiem czasu rozwój urzeczywistni moje myśli, choć wiedziałem, że nie dożyję tego momentu.
rozwój nie urzeczywistnia myśli - to skrót myślowy. W wyniku rozwoju (jakiego? cywilizacyjnego?) marzenia bohatera mogą się urzeczywistnić.
W końcu kamienne stopnie zostały zastąpione przez twardą ziemię, która prowadziła mnie naprzód.
To jest skrót myślowy. Ziemia nie może prowadzić. Schody prowadzą w górę lub w dół, ale kiedy zastępuje je twarda ziemia, to musisz zacząć główkować.
- Jesteś wyjątkowy - usłyszałem szept, który równomiernie dostał się do obydwu uszu.

Rozumiem, że chciałeś uniknąć powtarzania, że nie wiadomo było skąd pochodzi ten dźwięk. Ale szept nie dostaje się do uszu,lecz dociera. Natomiast równomiernie, to się rozłożą siniaki (może), jak dwóch dresów będzie mnie tłukło na Plantach. Równocześnie i po równo z obu stron. Zdanie do poprawienia.
Automatycznie wyszedłem z tej dziwnej jaskini, której wielkość pozostawała dla mnie tajemnicą, bo wiedziałem, że nic już w niej nie znajdę.
To słowo tak bardzo tu nie pasuje. Bez udziału woli, bezwolnie, nogi same mnie wyniosły, nawet nie zauważyłem, kiedy wyszedłem. Automatycznie brzmi bardzo źle.
Poza tym logika zdania kuleje. Wielkość jaskini pozostawała dla niego tajemnicą, bo wiedział, że nic już w niej nie znajdzie.
Mieszałem jej wnętrzności, jak dosyć gęsty barszcz, w którym zbyt dużo dodatków powodowało wylewanie się cieczy z talerza.
Podkreślony fragment, choć niezbyt piękny, jest dość obrazowy. Ale pociągnąłeś porównanie zbyt długo i zdanie stało się groteskowe.
Ona tuliła już w delikatnych dłoniach narzędzie komunikacji, więc szybko chwyciłem ten wypełniony elektroniką kawałek plastiku i czekałem aż jej słowa dobrną do mych uszu.

Przypomina mi się skecz Stanisława Tyma o komentatorach sportowych. Cytuję z pamięci. "W tym momencie na boisko wybiega sędzia, trzymając w ręku skórzany przedmiot pożądania dwudziestu dwóch mężczyzn." Czytając Twoje zdanie śmiałem się. Unikanie powtórzeń jest wielką sztuką. Ale w taki sposób tego nie rób, bo staje się to śmieszne.
Nie wiem, która jest godzina, ponieważ nie mam zegarka, a w celi nie było okna.
Narracja jest w czasie przeszłym. Więc nie zmieniaj tego pod koniec opowiadania.
Miała dopiero pięć lat, choć jej inteligencja znacznie przerastała wiek.
Była nad wyraz mądra jak na swój wiek, była mądrzejsza, niż można by oczekiwać po pięciolatce. Ale inteligencja nie należy do tej samej klasy co wiek, więc nie porównuj ich. Tak samo nie mówi się, że jestem o dwa lata mądrzejszy od Ciebie :)

Ogólnie podobało mi się. Gdyby nie wymienione zgrzyty, powiedziałbym, że całkiem przyjemne w czytaniu. Ale. Zawsze mam ale. Pomysł z bohaterami z rozszczepieniem osobowości jest strasznie wyeksploatowany. Tobie udało się w miarę obronić, ale nie napisałeś niczego wybitnie oryginalnego. Mimo to podobało się.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron