Fajna impreza, taka offowa

1
Było już o tym jak się chłopcy przyjaźnili, było jak się tego-ten :oops:

Było o poranku "po". Wiec teraz trochę o tym, jak się poznali. Znaczy się, prequel.












― Masz ochotę?

Pytanie pada zupełnie niespodziewanie i jest nieprawdopodobnie wprost niemożliwe.

O Boziu. Spraw, żebym się przesłyszał. To się nie może dziać naprawdę.

W ogóle cały dzisiejszy wieczór to jakaś niepojęta anomalia, odchył od rzeczywistości. Czuł się, nie przymierzając, jak w matriksie, jakby nagle znalazł się w telewizji. Nawet te same słowa ciągle przychodziły mu na myśl, te co zwykle przed telewizorem: stereotyp, kicz, wyrób życiopodobny.

Ci opaleni, zadufani, zadowoleni. Te rozmowy o Kancie, zakupach, papieżu, kinie irańskim, Scissor Sisters. Te zabawne anegdotki o zetknięciach i interakcjach z ludźmi innego gatunku, drugiej kategorii, z tymi nieopalonymi i nieprzebojowymi, jak reportaże z safari. Te obowiązkowe peany w obronie posłanki Senyszyn. Ale najgorsze było to, co stało teraz przed nim, co go wytropiło tutaj na balkonie. Jasne, ostrzegała mnie. Kuba, chodźmy na imprezę do mojego kolegi, tylko wiesz… on jest bardzo… oryginalny. Jest malarzem ― więc od razu wyobraził sobie nadętego, przeintelektualizowanego, zakochanego w sobie, zwalistego brodacza w berecie. Jest… gejem. No jasne, w dzisiejszych czasach trzeba obowiązkowo mieć kolegę geja, to zupełnie zrozumiałe. Wyobraził sobie tego brodacza z syndromem miękkiego nadgarstka, malującego wyłącznie dorodne, męskie akty. I jeszcze… no… czasem się ubiera w sukienki. Dorodny brodacz uległ nagłej transformacji w pokracznego drag queena z niedogoloną, kwadratową szczęką i wystającymi łokciami, kiwającego się niezgrabnie na wysokich obcasach, całego w kolorowych piórach. No, nieźle. Mówię ci to wszystko, bo nie chciałabym żebyś potem… dziwnie zareagował. Bez obaw. Jestem wielkim fanem poprawności politycznej. I nie będziesz się z niego śmiał? Jakżebym śmiał.

Ale nic go nie przygotowało na to coś, co teraz przed nim stoi, najbezczelniej w świecie oferując siebie. Kiedy weszli, impreza już była w toku, wszędzie pełno ludzi, i nigdzie żadnych piór. Kuba rozpoczął proces afiliacyjny przez wyciagnięcie z plecaka puszki z piwem, i znalezienie sobie kawałka ściany do podpierania. Chciałby już wreszcie zobaczyć tego, hm, kolegę, bo oczekiwanie tylko niepotrzebnie wzmaga ciekawość. A przecież trzeba się zachować powściągliwie, prześlizgnąć po nim oczami, podać rękę, nie myśleć o tym więcej. Trzeba tej ciekawości właśnie nie okazać.

A potem jego uwagę przykuwa ta szczupła dziewczyna w nieprzyzwoicie krótkiej sukience, czarniutka, z lekko kręconymi włosami za uszy. Na twarzy wymalowana inteligencja oraz coś, co najprecyzyjniej określa się jako „charakterek”. To właśnie taka kobieta, myśli Kuba. Taka, która mogłaby człowiekowi zapełnić życie, taka, z którą człowiek by się już nigdy nie nudził. A potem ― tak tak, drodzy państwo. Potem ta laska podchodzi do Marty, wymieniają całuski, a Kuba jeszcze przez sekundę zdanża się ucieszyć, że one się znają…

Później ma już tylko ochotę wpełznąć do jakiejś ciemnej dziury, zwinąć się w kłębek i umrzeć ze wstydu. Co za niebywała, niewyobrażalna ryfa. Ale niestety. Słowo się rzekło, przecież obowiązują jakieś normy, cholera. Nie można sobie stąd tak po prostu wyjść, i w zaciszu jakiegoś baru postarać się usunąć ze łba natrętną wizję owłosionego tyłka pod tą sukienką. Istnieje przecież poprawność polityczna, oraz tak zwana ogłada. Więc trzeba trwać na posterunku, słuchać pretensjonalnych rozmów, i spokojnie patrzeć jak to... ono wskakuje na stół na dźwięk pierwszych taktów pedalskiego hymnu z lat 70 i woła, żeby ktoś mu podał jakiś mikrofon. Zaczyna tańczyć, a usłużne ręce wybierają mu spod nóg szklanki, butelki, miski chipsów i słone paluszki, śpiewa do drewnianej łyżki, którą mu ktoś przyniósł z kuchni. Oh no, not I, I will survive… I jak na złość jeszcze śpiewa dobrze, trochę tylko myli słowa, ale ma niezły akcent. I tańczy też dobrze. I jest przy tym tak wkurwiająco czarujące, że Kuba prawie zaczyna klaskać razem ze wszystkimi. Doznaje nagłej iluminacji, dochodzi do niego, że w życiu można sobie pozwolić na bardzo wiele, że tak naprawdę można robić, co się chce, i wszystko zostanie zaakceptowane, społeczeństwo zawsze się w końcu grzecznie posunie, robiąc miejsce dla dowolnej aberracji. Jedyny warunek ― cokolwiek by się nie robiło, trzeba to robić z wdziękiem.

Ale nie chce już patrzeć na to, jak trans diwa sfruwa ze stołu prosto w czyjeś objęcia, jak Marta, śmiejąc się i popiskując z zachwytu, daje się wciągnąć na zaimprowizowany parkiet, jak śpiewa do drewnianego mikrofonu Don’t touch me please, I cannot stand the way you tease w sugestywnym tańcu ze swoim kolegą malarzem… Więc dobrze, jestem nudziarzem, sztywniakiem, nie umiem się w to bawić. I wcale nie muszę. Dla nudziarzy też jest miejsce w społeczeństwie. O, tam będzie w sam raz.

Wychodzi na balkon na papierosa.

A tam, już przy drugim, dopada go ono.

Na początku nic nie mówi, stoi tylko, wdychając nocne powietrze, poprawia włosy, stygnie, więc Kuba też się nie odzywa. Nawet sobie nie zdaje sprawy, że się gapi, aż do momentu kiedy tamten, łapiąc jego wzrok, uśmiecha się i zadaje to niemożliwe pytanie.

Mijają najdłuższe na świecie cztery sekundy. Coś odpowiedz. Brak odpowiedzi powszechnie uważany jest za zgodę. Thanks but no thanks. Wolę prawdziwe kobiety. Na zwłokę zagraj, udaj że nie czaisz bryły.

― Co takiego?

Leciutki, czarci uśmieszek.

― Pytałem, czy masz ogień.

Tak…?

― A tak, tak. Ogień. Mam.

Zapalniczka, zapalniczka, gdzie do cholery jest zapalniczka? Fiska sobie wszystkie

kieszenie i zakamarki, rad z tego, że może się czymś normalnym zająć, i że to go zwalnia z konieczności podtrzymywania rozmowy. Przynajmniej na moment.

Triumfalnie wyciąga w stronę dziwadła rękę z płonącą zapalniczką. Ręka prawie mu nie drży. Jaki ja jestem tolerancyjny! Nakłania się nawet do spojrzenia na to coś, stoi nieporuszone, oczy wielkie i okolone czernią wbijając w niego bez mrugania, i nie zawiera ani śladu szluga, który Kuba mógłby podpalić. Przestaje jeszcze kolejne sekundy z tą idiotyczną zapalniczką, żeby już zrobić z siebie kompletnego kretyna, a wtedy to znowu przemawia.

― Nie mam papierosa.

Elementary, my dear Watson.

― A… chcesz?

― A… czemu nie.

Dobywa pomiętej paczki, i jakoś tak chcąc zatuszować ten brak elegancji, zero srebrnej papierośnicy i kubańskich cygar, wysuwa jednego fajka, tak jak to robią ludzie dobrze wychowani. Wyciąga szczodrą rękę, a ten mały wyjmuje sobie papierosa.

Ustami.

Potem zostaje w tej nachylonej pozycji, tylko unosi głowę, składa wargi w dziobek, wystawiając się do podpalenia.

― Merci ― mruczy, prostując się, wypuszczając dym. Przybiera potem klasyczną pozę kobiety fatalnej, błękitny anioł od siedmiu boleści. Ciężar ciała na jednej nodze, bioderko do góry, jedna ręka wokół talii jakby sam siebie obejmował, druga zgięta w łokciu, dłoń z papierosem odwiedziona do tyłu. Głowa lekko w bok, przypatruje mu się z pełną, nierozproszoną uwagą. Nawet nie mruga.

Tak, przydałoby się coś powiedzieć. Zagaić. Nie wyjść na buraka, który nawet z pedałem nie umie porozmawiać. No bo przecież ― ho ho, niejedno się już w życiu widziało, nic co ludzkie, liberalizm, tolerancja. Umiem te słowa odmienić przez wszystkie przypadki. Głosowałem na PO, nie myśl sobie. Wolność, równość, braterstwo. On chyba mieszkał we Francji, coś Marta mówiła. Ja kiedyś byłem w Paryżu na wycieczce w ogólniaku przez trzy dni.

ładne masz mieszkanie. Sam tu mieszkasz, czy z… drugim takim zboczeńcem jak ty?

Fajna impreza. Taka offowa. Same pedały. ładna dzisiaj pogoda. K*rwa, o czym mam z nim gadać, nie znam go i nie chcę znać.

Zaciąga się, żeby dać do zrozumienia że nie mówi tylko dlatego, iż właśnie pali.

Nie ma co się wysilać. Nie istnieje ani jedna rzecz, która by mnie z nim łączyła.

― Papieros ― dziwadło wydmuchuje dym i patrzy na niego, mrużąc oczy ― Jest doskonałym przykładem doskonałej przyjemności. Jest znakomity, a jednocześnie pozostawia wspaniałe poczucie niedosytu.

No jasne. Można i tak. Stoimy i palimy, to czemu nie porozmawiać o paleniu. Jak mądrze. Jak górnolotnie. Wszystkie słowa mu wyszły takie okrąglutkie i błyszczące, aż do ostatniej kropki. Co za klasa.

Odpowiedz coś.

― Tak… Masz rację.

― Oscar Wilde ― transwestyta zaciąga się mocno i patrzy z wysokości swojego metra pięćdziesięciu w kapeluszu. Wygląda naprawdę… Niewyobrażalnie. Jak jedna wielka (no nie taka znowu wielka) pomyłka matki natury. Bo pod odpowiednim kątem jednak widać. Widać twardszą linię szczęki, silne plecy, jabłko Adama, masywny kościec. A jest przy tym tak przesycony pewnością siebie, jakby sam Pambu mu zaświadczył, że to wszyscy inni się mylą, a on jest właśnie ukoronowaniem wszelkiego stworzenia. Jakby miał na to certyfikat z pieczątką i podpisem stosownych władz. Całej trójcy. Patrzy na niego, ależ tak, z wyższością. Z kpiną. ― To Oscar Wilde powiedział pierwszy, a ja tylko powtarzam ― wyjaśnia, aby już nie było żadnych wątpliwości, że student czwartego roku anglistyki nie rozpoznaje klasyków. Nie muszę znać wszystkich dzieł zebranych ciot z całego świata chyba, co? Wierci się, jest mu coraz bardziej nieswojo pod nadzorem tych dużych, migdałowych oczu, utkwionych w nim bez mrugania. Czuje się jak bakteria, jak pantofelek pod mikroskopem wyjątkowo złośliwego laboranta. Jaki ty jesteś prosty, pantofelku. Jesteś cały przezroczysty i masz tylko jedną komórkę. Widziałem już ameby ciekawsze od ciebie, jesteś kompletnie niewyrafinowany.

Daj mi spokój. Nie chcę z tobą gadać, nie widzisz tego? To, że przyszedłem na twoją imprezę, to jeszcze o niczym nie świadczy. To Marta chciała tu przyjść. Nawet nie wiem, skąd ona cię zna… Idź sobie, zatańcz na rurze. Zaceruj sobie rajstopy.

I nagle go zatyka, bo trans zaczyna się do niego przybliżać, robi pół kroku w jego stronę i przechyla się, jakby miał zamiar się do niego ― tfu, co do cholery?! Kuba nie może się ruszyć z miejsca, po prostu go zamurowało! Ale dzięki Bogu w niebiesiech okazuje się już w następnej sekundzie, że on tylko sięga do doniczki zawieszonej na balustradzie za plecami Kuby. Kiepuje tam fajka. Chociaż jeszcze sporo dobrego na nim zostało.

― Dziękuję za tę chwilę przyjemności ― uśmiecha się. Po czym się odwraca i wchodzi do mieszkania.

No tak.

No tak. Za głupi jestem, nie? Nieciekawy rozmówca. I bardzo dobrze, ja też nie chciałem z nim gadać.

…Niech on wróci i zapyta mnie z Joyce’a. Z Fowlesa. Z Eliota. To wtedy zobaczymy.

Niech idzie do diabła!
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

2
Bez komentarza.

Poprostu rewelka. :D
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

6
Tak jak wszystkim moim poprzednikom, bardzo mi się podobało, śmieszne i sugestywne, ale ciągle zmienia się narrator, czasem w pierwszej osobie, czasem w trzeciej. Jeśli fragmenty w pierszej osobie są zapisem myśli bohatera, to może potraktuj je wszystkie kursywą? Będzie czytelniej.
Wierzyłem, że miłość wzniesie mnie ponad ka, tak jak skrzydła wznosza ptaka ponad wszystko, co może go zabić i zjeść.

S. King

7
Pomysł: 5



No oryginalny poprostu no. Bardzo. Brawo. :)



Styl: 5+



To jest chyba największa zaleta tego tekstu. Ty mi mówisz, że ja mam lekki styl? Ty masz chyba istne piórko malutkiego koliberka. Czyta się to szybciutko, płynnie...no i nie da się parę razy śmiechem nie parsknąć. Dzięki tym różnym zwrotom zadziwiająco wczułem się w Kubę. Ponowne brawa. Jedynie parę przydługich zdań było, np.:


Zaczyna tańczyć, a usłużne ręce wybierają mu spod nóg szklanki, butelki, miski chipsów i słone paluszki, śpiewa do drewnianej łyżki, którą mu ktoś przyniósł z kuchni.


Po 'paluszki' możnaby zakończyć zdanie.


Więc trzeba trwać na posterunku, słuchać pretensjonalnych rozmów, i spokojnie patrzeć jak to... ono wskakuje na stół na dźwięk pierwszych taktów pedalskiego hymnu z lat 70 i woła, żeby ktoś mu podał jakiś mikrofon.


Tu też możnaby na dwa zdanka podzielić.



No i świetny pomysł z tym "Masz ochotę". :)



Schematycznośc: 5



że niby gdzie?



Błędy: 5-



Tylko te parę przydługich zdań, no i interpunkcji trochę, np.:


Doznaje nagłej iluminacji, dochodzi do niego, że w życiu można sobie pozwolić na bardzo wiele, że tak naprawdę można robić, co się chce, i wszystko zostanie zaakceptowane, społeczeństwo zawsze się w końcu grzecznie posunie, robiąc miejsce dla dowolnej aberracji.

Kiedy weszli, impreza już była w toku, wszędzie pełno ludzi, i nigdzie żadnych piór.


W sumie łatwo o błędy interpunkcyjne jeśli przecinków jest więcej niż kropek. ;) Aha, no i co to znaczy 'fiska'? To ze slangu, tak? Jeśli tak to tego zwrotu nie znam.



Ocena ogólna: 5



Jedno z najlepszych tekstów jakie tutaj miałem przyjemność przeczytać. świetny styl, dużo śmiechu, interesujący temat. No i udało Ci się zrealizować swój cel, a mianowicie zadzwiająco łatwo wczuć się w Kubę. 'Dla mnie bomba.'



Pozdrawiam. :)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”