Futuwizja

1
Futuwizja



„Większość technologii ma świetlisty awers, ale życie dało im rewers – czarną rzeczywistość.” – Stanisław Lem





Doktor Cynamoniusz właśnie zalewał poranną kawę wrzątkiem, gdy niespodziewanie rozległo się głośne pukanie. Przerwawszy codzienny rytuał ruszył w stronę nabijanych żelaznymi ćwiekami wrót, aby dowiedzieć się kto naruszył sielankowy spokój śniadaniowej pory. Przekręcił ozdobny, mosiężny klucz zakończony wizerunkiem rogatego demona, po czym szarpnął kulistą klamkę, otwierając na oścież ciężkie skrzydło, jęczące głosem niesmarowanych zawiasów. Grudniowy chłód owionął ciało naukowca, wznosząc poły brązowego szlafroka. Rozejrzawszy się stwierdził, iż nie zastał nikogo, prócz kartonowego pudła, zabezpieczonego taśmą nalepioną na krzyż. Chwycił oburącz tajemniczy pakunek i z niekłamanym trudem podniósł. Chwiejnym krokiem wrócił do salonu, kładąc przesyłkę na blacie mahoniowego stołu.

Nożem służącym zwykle do krojeni chleba błyskawicznie rozpłatał wierzch kartonu. Wewnątrz opakowania znajdował się czarny, sześcienny przedmiot przypominający wyglądem tradycyjny odbiornik telewizyjny. Leżała tam również śnieżnobiała koperta zaadresowana do doktora.

Rozerwał papier i wyciągnął ukryty list. Uśmiechnął się. To wujek Stratowarius był autorem pisma. Najwidoczniej zmajstrował coś nowego i pragnie, aby to wypróbował na własnej skórze. Szalony profesor potrafił nieraz zachwycić nieszablonowymi rozwiązaniami. Czasami jednak wymyślał urządzenia pozbawione sensownego przeznaczenia, na przykład samoczytająca się książka lub grzebień wyposażony w działko plazmowe, które nawiasem mówiąc, stopiło drogocenne, wiktoriańskie zwierciadło podczas użytkowania, zamieniając przy tym spory fragment zamkowego muru w popiół. W efekcie incydentu konto bankowe Cynamoniusza wyraźnie zmizerniało, doszły jeszcze kłopoty z konserwatorem zabytków i poważne problemy z odnalezieniem ekipy remontowej, specjalizującej się w odbudowie średniowiecznych fortów.

Wybaczył krewniakowi, ale jednocześnie zasugerował, iż nie życzy sobie już absolutnie żadnych wynalazków do badań. Nie minął rok, a Stratowarius zapomniał co do niego mówiono.

Drapiąc czoło, zastanawiał się czy nie wyrzucić „prezentu” do fosy, gdzie z pewnością nie wyrządzi jakikolwiek szkód. Wrodzona ciekawość nie pozwalała mu na to. Z mieszanymi uczuciami przystąpił do lektury.





„Drogi Cynamoniuszu, doktorze nauk ciasnych oraz przytłaczających.



Oddaje w Twoje ręce moje najnowsze dzieło, abyś ocenił je pod względem jakości jak również poprawności wykonania. Przeprowadziłem setki testów i jestem przekonany o bezpieczności urządzenia, także nie musisz się zamartwiać murami tego twojego zawilgoconego siedliska. Do dziś zresztą pojąć nie mogę czemu nie mieszkasz w centrum Elektryc w przytulnym, oszklonym, żelbetowym wieżowcu, tylko na końcu świata w jakimś upiornym zameczku, gdzie najbardziej wykształconym człowiekiem, oprócz Ciebie, jest klecha z zapadłej wioski obok.

Nie chce jednak zajmować się krytykanctwem twoich preferencji mieszkalnych, a objaśnieniem z czym masz do czynienia. To czarne pudło, którego mam nadzieje jeszcze nie wyrzuciłeś do fosy, to Futuwizja – telewizor pozwalający zaglądać w przyszłość. Coś na kształt elektronicznego jasnowidza, ukazującego różne ujęcia danego momentu czasu na poszczególnych kanałach. Dodam, że jest ich około sześciuset.

Nie umiem ustalić dokładnej granicy możliwości wglądu w przyszłość, lecz póki co najlepszy osiągnięty przeze mnie wynik to trzysta drugi wiek. Szczerze powątpiewam, abyś tak daleko dotarł, biorąc pod uwagę niezrozumiałą niechęć do moich wynalazków i istotny współczynnik lenistwa właściwego. Pozostaje mi więc nadzieja, że zrobisz cokolwiek, gdyż szanowni koledzy naukowcy, również podchodzą do tego co robię z rezerwą. Tego też pojąć nie mogę. Czy ja kiedykolwiek wymyśliłem coś złego?! Einstein dał ludziom przepis na bombę atomową i jakoś do dzisiaj wszyscy uważają go za geniusza.

Mniejsza o to. Obsługa Futuwizora jest dziecinnie prosta; kręcisz gałką prawo, a licznik czasu zwiększa się. Nie będziesz miał chyba problemów z tym.



Miłego oglądania!



Pozdrawiam.



Profesor Stratowarius, Wydział Fuzji Kwantowych i Dewiacji Czasoprzestrzennych Politechniki w Elektrycach Vistuliańskich.”






Cynamoniusz dopił stygnącą kawę. Wyjrzał za okno, zagryzając wargi w akcie zamyślenia. Stał tak kilka minut, wpatrując się w melancholijny widok podwórza, okrytego opadłym listowiem.

Podszedł do komody, sięgając po telefon. Zamówił w sklepie spożywczym „U pani Jadzi” pół litra żubrówki oraz sok jabłkowy, celem urozmaicenia, bądź co bądź, zwykłego gapienia się w ekran.

W międzyczasie włączył laptopa. Wprowadził hasło. Odszukał plik pamiętnika.



Długo myślał. Chciał zanotować jeszcze kilka mądrych słów, ale jakoś nie miał na to ochoty, a poza tym pani Jadzia stukała już do wrót. Zdjął szlafrok, szybko ubrał spodnie, pasiastą koszulę oraz ulubioną czarną marynarkę.

Wpuścił kobietę do środka, witając znudzonym, wielkopańskim tonem. Zmierzyła go wzrokiem, poradziła wizytę u fryzjera, poinformowała o obecnym stanie pogody, lokalnej polityki, a na koniec rzuciła uszczypliwą uwagę o ludziach nie chodzących do domu bożego na msze. Mężczyzna zaś przytakiwał jej, próbując zniechęcić możliwie jak najszybciej. Wskazówki naściennego zegara przemieściły się o kilkanaście stopni zanim doktor dostał zakupy. Zapłaciwszy odprowadził ją do wyjścia, życząc udanej drogi.

Wracając do salonu, przysunął przedwojenny, skórzany fotel do stołu z Futuwizorem. Rozsiadł się wygodnie. Nalał do szklanki pierwszą porcję alkoholu, włączając niesamowity wynalazek. Ekran błysnął. Pojawiły się kolorowe paski, przekształcające się w charakterystyczny telewizyjny „śnieg”. Wokoło rozchodził się cienki, ledwo słyszalny pisk. Kineskop zaczynał wyświetlać z sekundy na sekundę coraz bardziej klarowny obraz.

Na kanale pierwszym występowała pani Jadzia, żaląca się przy płocie jakieś innej gospodyni domowej, iż znów była „u tego wariata”. Dalej. Drugi program ukazywał księdza wikariusza palącego cichcem papierosy, które ponoć tak straszliwie nie cierpiał, że najchętniej by je wszystkie spalił w ogniu piekielnym, pozbawiwszy raz na zawsze młodzież tej paskudnej używki. Konsekwentnie realizował postanowienie. Dalej. Pan Marian smaruje starą, zeschniętą kiełbasę olejem, posypując przyprawami. W ten sposób powstanie suszona kiełbasa myśliwska, a jeśli nie zostanie sprzedana w ciągu dwóch tygodni, to otrzyma egzotyczną nazwę - „meksykańska” lub „węgierska”. Dalej. Staruszkowie słuchają radia, przytakując wypowiedziom jakiegoś demagoga, obwiniającego za upadek moralny młodych, przeklętych Judejczyków i tych będących stroną przeciwną do prawej. Słowo „lewica” nie jest w stanie wymówić, najchętniej dałby sobie odrąbać lewą rękę, bo to twór szatański, zdolny wyłącznie do czynów nieprawych. Dalej. Cynamoniusz popatrzył z zainteresowaniem, ale przełączył na następny kanał, z szacunku do prywatnego życia małżeństw.

Pozycja zerowa pozwalała skrupulatnie monitorować całą okolice, stając się tym samym idealną zabawką dla domorosłych szpiegów i podglądaczy. Doktor nie miał ochoty obserwować intymne strony społeczeństwa małej miejscowości, tylko przyszłość. Przekręcił gałkę o kilka stopni na prawo.

Po chwili pojawił się stabilny obraz. Szczere zdziwienie odrysowało się na twarzy naukowca. Serce zabiło mocniej, a po plecach przebiegły ciarki niczym stado rozwścieczonych mrówek. Widział siebie, leżącego nieprzytomnie na kuchennej posadzce. Jego czoło zdobił pokaźny siniec.

Uspokoił się widząc, buchający pienną fontanną szampan, stojący zaraz obok. Jutro będzie musiał uważać na wino z bąbelkami, bo może uderzyć do głowy i to z samego rana. Ciekawe czy uda się oszukać przeznaczenie?

Przekręcił gałkę tym razem o jakieś sto osiemdziesiąt stopni.

Ekran dosłownie zalała zieleń. Ukazały się olbrzymie lasy tropikalne. Potężne palmy, paprocie, tęczowe kwiaty i nieznane zwierzęta. Nie ciekawiła go jednak fauna i flora przyszłych wieków tylko losy cywilizacji. Przerzucił więc kilka kanałów.

Od pierwszego do siedemnastego dżungla, zamieszkała przez wszelkie typu anomalne stwory – słonie dwutrąbne, małponiedźwiedź, jaskółki zielone, olbrzymie pająki i mnóstwo innych osobliwości, dla których trudno wymyślić na poczekaniu pseudonaukowe miano. Dalej do czterdziestego bory, brzeziny, dąbrowy, a tam drewniani ludzie – najprawdopodobniej skutek ewolucji w przypadku obrońców przyrody. Tu i tam dawały się zauważyć półnagie nimfy, okryte jedynie spódnicami z mchu, wyrosłego na ich ciałach. Za nimi zaś rogaci faunowie, dumne centaury, wątłe elfy, a także sympatyczny wilkołak. Kanał dwudziesty poświęcono chłopakowi o żeńskiej, delikatnej urodzie. Gapił się zahipnotyzowany własnym pięknem w lustro czarnej wody, pytając czy istnieje coś bardziej urodziwego niż on. Staw nie przejawiał specjalnej chęci do dyskusji z zaślepionym durniem. Powyżej setki szumiały pustynne samumy, lodowe wichry tudzież trzeszczały mrozy. Ani śladu homo sapiens. Wyglądało na to, że natura wyeliminowała nas z wielkiej gry zwanej życiem. Zresztą, zasłużyliśmy sobie.

Znowu w prawo. Bardzo daleka przyszłość. Okolice sto dwudziestego wieku.

Doktor Cynamoniusz nalał sobie od razu pół szklanki wódki, a resztę wypełnił sokiem, po czym wypił duszkiem. Toast dla ludzkości! Powróciliśmy na arenę egzystencji ziemskiej, szkoda tylko, że wszystko zaczynaliśmy od nowa. Wyświetlany wiek przypominał średniowiecze.

Jak na ironie pierwszy program pokazywał rywalizacje dwójki rycerzy, ścierających miecze w zaciekłym boju, przed wrzeszczącą publicznością oraz królewską parą osadzoną w eleganckiej loży po środku trybun. Wojownicy okładali się mieczami jak pospolici chłopi podczas karczemnej rozróby. Ataki były w większości proste, brutalne i przewidywalne. Czasem zdarzały się „brudne” zagrywki w stylu sypnięcia piaskiem w przyłbice albo rzut ukrytym nożem. Gdy wyczerpały się siły jak również pozostałe atuty – niespodzianki, słabszy padał w błoto, brocząc krwią. Tak stało się bynajmniej w przypadku oglądanego pojedynku.

Zwycięzca ruszył pijanym krokiem w stronę możnowładców, ściągając po drodze lśniący w południowym skwarze hełm. Ludzie wokoło szaleli, zaspokoiwszy tradycyjny głód świeżej krwi, przyjemnego hazardowego ryzyka lub po prostu cieszyli się, gdyż większość się cieszyła. Cynamoniusz wzniósł brwi zaskoczony widokiem oblicza rębajły klęczącego teraz przed królową. Mieczem władała kobieta, a w nagrodę dostała perfumowaną, haftowaną chusteczkę od księcia… ubranego w śnieżnobiałą suknie. Wojowniczka pokazała w triumfalnym akcie ozdobną szmatkę, czyniąc znak okręgu w kierunku nieba. Tamtejszego mesjasza zapewne połamano kołem albo przybito do czegoś okrągłego, jednak pozostawało to w sferze przypuszczeń.

Przełączał kolejne kanały, utwierdzając się w przekonaniu o cykliczności procesów dziejowych. Kanał siódmy transmitował cykliatę – wielką wojnę religijną przeciwko niewiernym kultowi okręgu, prowadzoną przez zakonnice świętego kółka różanego. Blondynki do spółki z brunetkami szlachtowały czarnowłose, smagłe obrończynie północnej Afryki. Rabowały, mordowały i gwałciły mężczyzn – choć wydawało się to nie do pomyślenia. Potem całe umazane purpurową posoką gorliwie wznosiły modły do wielkiego, drewnianego okręgu. Kilka numerów dalej rozgrywało się życie płci przeciwnej. Panowie zajmowali się praniem, gotowaniem, szyciem, wychowywaniem oraz karmieniem dzieci – piersią! Większość wiodła żywot przytłoczonych obowiązkami gospodyń domowych. Wielu było bitych przez swoje żony alkoholiczki. Palono również mężczyzn na stosach, posądzając o cudzołóstwo lub konszachty z ciemnymi mocami. Kanały dwieście do trzysta pokazywały politykę. Nie trudno się domyśleć, iż królowe wraz z biskupkami i papieżycą rozdawały karty w krajach europejskich. Spełnienie marzeń radykalnej feministki.

Cynamoniuszowi poważnie szumiało w głowie. Nie czuł już twarzy, a obraz wyraźnie mu się rozmazywał. Mimo to wychylił pozostałą część alkoholu i zakręcił pokrętłem czasowym do oporu w prawo. Coś pękło. Czarna gałka została w dłoni. Wyrzuciwszy ją niedbale za plecy, zagłębił się w fotelu, próbując zrozumieć przyszłość na ekranie Futuwizora.

Dominowały odcienie szarości i bieli. świat przypominał wielką masę plazmy przelewającej się leniwie w chaotycznym tańcu. Nie pojmował tego. Może to efekt wieloletnich wojen nuklearnych albo co gorsza wojen z wykorzystaniem jakieś niesamowitej broni, czyniącej zniszczenia znacznie większe oraz dotkliwsze.

W substancji przypominającej gęsty dym coś niespodziewanie zamrugało gwiezdnym blaskiem. Obiekt podpływał coraz bliżej. Wyglądał niczym kula światła. Wzmagał się ponury, upiorny odgłos podobny do zawodzenia wiatru w zimną, listopadową noc.

Doktor Cynamoniusz zmęczony nieustannym oglądaniem skapitulował pod naporem wódki. Zasnął w nienaturalnej pozycji, pochrapując cicho.









***







Kanał szesnasty – zabieg dezintegracji.



Leżał na skórzanej kanapie o esowatym kształcie. Oglądał miasto przez gładkie, niebieskawe szyby wieżowca. Betonowa jaskinia ludzkości – pomyślał.

Po niebie latały ptaszybowce – biomaszyny służące obecnie jako popularny środek transportu. Skrzydlata, bezmyślna kupa tkanek i stopów aluminium z wydrążonymi w środku miejscami dla pasażerów.

Otwarły się drzwi. Do środka wleciał przyjemny aromat lawendy, a razem z nim bezszelestnie wkroczyła pielęgniarka o szafirowych oczach, odziana w nieskazitelnie biały mundur służbowy, niosąca na srebrnej tacy plastykową strzykawkę.



Kiwnął w jej stronę. Podciągnął rękaw koszuli mówiąc:



- Nie przeciągajmy. Proszę darować sobie wszelkie rytuały.



Nie odpowiedziała, musiała mieć niemały staż pracy. Wiecznie młody wygląd współczesnych, wykluczał określenie wieku, bez zaglądania w bazy danych. Usiadła obok niego, sprawdziła igłę, po czym wbiła w zgięcie ramienia. Wtłaczając płyn do ciała mężczyzny, wymawiała niewzruszonym głosem, perfekcyjnie opanowaną inkantacje:



- Z atomów powstałeś i w atomy się obrócisz. Ludzkość wycofuje cię z wiecznego cyklu, abyś odpoczął w krainie niebytu. Zaśnij teraz spokojnie, złącz się w doskonałością. Niebawem powrócisz.



Skończywszy zabieg, położyła na jego szyi lśniącą czarną kule wielkości orzecha. Urządzenie zeskakuje kod atomowy na chwilę przed dezintegracją ciała. Mężczyzna stawał się z sekundy na sekundę coraz bardziej przeźroczysty jakby mieszał się z mgłą. Nic nie mówił, patrzył tylko ze stoickim spokojem w jej błękitne oczy. Rozpłynął się w powietrzu. Pozostała tylko po nim kulka z kodem molekularnym.

Włożyła ją do torebki, gdzie trzymała inne dusze. Trafią do przechowalni, a tam naukowcy odczytają wszelkie potrzebne dane. Usuną usterki, poprawią kilka cech i zaprogramują w zależności od potrzeb rynku. Gdy wszystko zostanie ukończone, zmaterializuje się zapis atomowy aby wstawić na miejsce człowieka zdezintegrowanego. Ulepszając kolejne komórki społeczeństwa powoli realizowano sen o potędze. Państwo – organizm, perfekcyjnie funkcjonujący, leczony samoistnie u podstaw, zaprogramowany na szczęście. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku.







***







Rankiem Cynamoniusz obudził się z dziwną myślą o powrocie, mającą prawdopodobnie związek ze snem. Bolała go głowa, w skroniach wyczuwał tępe pulsowanie. Wstając, wyciągnął kabel Futuwizora z gniazdka sieciowego i ruszył nieśpiesznie do kuchni, by wygrzebać z lodówki coś do picia.

Zawartość chłodziarki nie zachwycała, oprócz jedzenia, leżała tam jedynie butelka szampana, oczekująca niewiadomego święta. Skrzywił się na myśl o mdlącym, musującym smaku napoju, wyciągając zieloną flaszkę. W momencie kiedy oswabadzał szyjkę z zabezpieczającego drutu, przeczuwał, że stanie się coś niemiłego. Nie wiedział tylko co.

Nagle rozległo się stukanie do wrót.



- Już… - nie dokończył, gdyż korek uderzył silnie w jego czoło. Zachwiał się, straciwszy równowagę. Runął w tył. Pech niestety chciał żeby jeszcze wyrżnął w komodę. Padł nieprzytomny na terakotową posadzkę. Szampan zaś tryskał białą pianą niby fontanna.



Znowu pukanie. Pobiegł otworzyć. Rozwarłszy szeroko wrota, ujrzał padający śnieg, a na niebie, wśród chmur uśmiechniętą, pucułowatą buzie dziewczynki. Ziemia zatrzęsła się. Doktor upadł. śnieg sypał intensywniej. Nie mogąc uwierzyć własnym zmysłom siedział zszokowany, wypatrując racjonalnego wyjaśnienia.

Dziecko położyło szklaną półkulę z zamkiem na kominku. Płatki wesoło szalały wewnątrz. Podbiegła do swojego ojca, jedzącego wigilijną kolacje, pocałowała, a następnie zapytała, sepleniąc:



- Tato...a gdzie jest ten duży plezent, który obiecałeś?

- Mało brakowało, a bym zapomniał. – udając zaskoczenie, odszedł od stołu, a potem zniknął w korytarzu.



Wracając, taszczył oburącz wielkie szare pudło. Położył przedmiot na stole, rozrywając opakowanie.



- Super! – wykrzyczała dziewczynka.

- Jeju… kochanie kupiłeś to. Przecież nas nie stać… - mówiła zachwycona żona, przytulając męża.

- Nie martw się… to Futuwizor z promocji.



Cynamoniusz tracił wszelką nadzieje. Nic nie miało sensu tutaj. Mrok otaczał jego ciało. Nie mógł ruszyć z miejsca. Do oczu wpełzała mgła uniemożliwiająca widzenie. Logika uciekła nie wiadomo gdzie.





***





Usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Wstał masując czoło. Miał już serdecznie dosyć fantasmagorii powstałych w wyniku użytkowania Futuwizji. Zrobił kilka łyków nieco zwietrzałego szampana, zaspakajając wreszcie pragnienie. Poszukał w zamrażalce lodu. Wypełnił nylonowy woreczek kostkami, związał i przyłożył z wielką ulgą do siniaka na czole.

W salonie rozbito okno kamieniem owiniętym w papier. ściągnął wymięty arkusz ze skały, chcąc poznać imię nieznanego wandala czy też terrorysty. Na szczęście, to tylko wujek Stratowarius wybrał nietypową formę dostarczenia poczty. Brudną notkę pokrywało znajome, niedbałe pismo:





„Drogi Cynamoniuszu!



Nie zapomnij zanotować wszelkie możliwe przypadki dewiacji czasoprzestrzennych. Muszę mieć pewność, że układy Futuwizora nie wywierają wpływu na otoczenie.



PS: Mam już projekt produkcji seryjnej



Stratowarius”






Za oknem padał gęsty śnieg. Doktor Cynamoniusz trzymając kartkę w zaciśniętej dłoni z niepokojem obserwował nieboskłon.





Piotr „Cynamon” Karbownik

2
Pomysł: 4

Jak dla mnie to całkiem, całkiem



Styl: 4


Nie zgrzyta ;)



Schematyczność:4


no no... czasem aż mnie zaskuje....



Błędy: 4


Nie zauważyłam..





Ogólnie 4 +:

Tekst zgrabny, ciekawy i ładnie napisany. Chętnie poczytłabym dalej



Jestem na tak.



Oby tak dalej :wink:
Ostatnio zmieniony wt 09 sty 2007, 19:53 przez martttyna, łącznie zmieniany 1 raz.
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

3
Pomysł: 3+

Nie jest może znowu aż tak ciekawy, choć pociąga. Dość oryginalny.



Styl: 4+

Bardzo ładny. Czyta się płynnie. Używasz zgrabnego słownictwa i przede wszystkim tekst jest ubogi w powtórzenia i wszelakiej innej maści błędy.



Bardzo mi się podoba.



Schematyczność: 4

Rzadko spotyka się takie teksty.



Błędy: 4-

Interpunkcyjne się pojawiają, choć rzadko. Oprócz tego żadne inne nie rzucają się w oczy.



Ogólnie: 4+

Nie mam nic do zarzucenia - wręcz odwrotnie. Bardzo dobry tekst.



Jetsem na tak.
Sygnatura:

Obrazek



Wesołych świąt życzy Wasz Kubek

Do świąt pozostało: 355 Dni!

4
Widzę, że tekst przypadł do gustu. Cieszę się. Hasłem przewodnim mojej tfurczości grafomańskiej jest przede wszystkim oryginalność. Staram się też dbać o styl, aby był jednocześnie bogaty słownie i nietrudny w odczycie. Drogę rozwoju znam. Problem tylko czy podołam wszystkim wybojom, pułapkom i nagłym wypadkom. Pisarstwo to jak się dowiedziałem nie raz, nie dwa trudny fach, choć Witkacy bezczelnie uważał, że powieść sztuką nie jest. Witkiewicz jednak był artystą w każdym calu i mógł tak mówić ;)

5
Pułaki czekają na każdym kroku w życiu... ale jak narazie Ty w nie nie wpadasz. Oby tak dalej :wink: a słownictwo masz bogate :wink:
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

6
Me cudne, wspaniale i piekielnie wredne oczeta, nie przebiegły jeszcze po tym długawym tekscie, jednak szybko zauwazylam cos, co powoduje iz mam go ochote bez milosci rzucic w odlegla cholere i nigdy, przenigdy juz do niego nie zajrzec. Przymiotniki.




Doktor Cynamoniusz właśnie zalewał poranną kawę wrzątkiem, gdy niespodziewanie rozległo się głośne pukanie. Przerwawszy codzienny rytuał ruszył w stronę nabijanych żelaznymi ćwiekami wrót, aby dowiedzieć się kto naruszył sielankowy spokój śniadaniowej pory. Przekręcił ozdobny, mosiężny klucz zakończony wizerunkiem rogatego demona, po czym szarpnął kulistą klamkę, otwierając na oścież ciężkie skrzydło, jęczące głosem niesmarowanych zawiasów. Grudniowy chłód owionął ciało naukowca, wznosząc poły brązowego szlafroka.



<przy okazji, ze zdania wynika, ze to chłód rozejrzał się>



Rozejrzawszy się stwierdził, iż nie zastał nikogo, prócz kartonowego pudła, zabezpieczonego taśmą nalepioną na krzyż. Chwycił oburącz tajemniczy pakunek i z niekłamanym trudem podniósł. Chwiejnym krokiem wrócił do salonu, kładąc przesyłkę na blacie mahoniowego stołu.


Wybacz jesli jakas czesc mowy uznalam za przymiotnik, a ktoregos przymiotnika sie nie doliczylam. Grunt, ze tego tekstu nie da sie czytac.



I wybacz moim mlodszym przyjaciolom, nie wylapuja jeszcze podstawowych bledow, ale sie naucza ;)

8
Reszta zarzutow do tego fragmentu:



Napisales 7 ciezkich, wielokrotnie zlozonych zdan, naszpikowanych przymiotnikami jak jez kolcami. Opisales w nich cos, co mozna strescic w 4, w miare prostych zdaniach, nie tracac nic z tresci (a przynajmniej nic znaczacego). Bo jesli to ma byc poczatek, to jest zbyt ciezki i zbyt "o niczym". Pierwsze zdania maja przyciagac uwage.


jęczące głosem niesmarowanych zawiasów


Mozna pisac prosciej. A kiedy mozna, to po prostu trzeba. Skrzypialo, czyz nie? Jeden wyraz oddaje to, co Ty zapisales czterema. Barok juz minal i pewnie nie wroci.



Blad z logika zdan wymienilam wczesniej.


Rozejrzawszy się stwierdził, iż nie zastał nikogo, prócz kartonowego pudła


Kartonowe pudło to nie jest ktoś a coś.


Chwycił oburącz tajemniczy pakunek i z niekłamanym trudem podniósł.


Po pierwsze - pakunek to cos malego. Pudlo to cos duzego. Po drugie, nie mozesz napisac nieklamanym trudem, bo bohater jest sam i nie musi przed nikim udawac, ze jest silny, a narrator i tak jest wszechwiedzacy. Mozesz napisac: I z wielkim trudem. Ale wtedy znow dodalbys przymiotnik. Najlepiej by bylo: I z trudem.


szarpnął kulistą klamkę


Raczej przekrecil, bo od szarpania to chyba by sie drzwi nie otworzyly.


Grudniowy chłód


Smiesznie brzmi to w kontekscie tegorocznego (moj blad, grudzien byl w zeszlym roku ;) ) grudnia, ale to nie ma zwiazku z tekstem ;) Sorry za OT.


owionął


Jest takie slowo? I tak je sie odmienia?



Dodane po 2 minutach:



martttyna, troszke dalas i Ty, i Kubek ;)
Ostatnio zmieniony wt 09 sty 2007, 21:13 przez Manta, łącznie zmieniany 1 raz.

9
Manta w tym tygoniu przymruż na moje działana oko, chyba wiesz czemu...
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

10
Spokojnie, przeciez macie czas zeby sie nauczyc wylapywac bledy. Nic sie nie stalo, daliscie tylko komus nadzieje, ze ten tekst jest bez zarzutu. Teraz pewnie powie: Manta mnie nie lubi, dlatego jej sie nie podoba ;)

11
mi nie chodzi o wyłapywanie błędów w tym jestem nawet, nawet. Po porostu ciche dni, w których jestem na tabletkach. A co do nie lubienia... to ile już ludzi tak o mnie pomyślało.



p.s. Zerknij na moje dzieło

:wink:
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

12
Trochę podyskutujemy.



Tekst wymaga miejscami odpowiedniego skomplikowania i nie zamierzam upraszczać go, tylko dlatego, że ktoś ma problem z przeczytaniem zdania złożonego. W polskiej fantastyce jest taki głupi trend: pisać prosto, bo więcej ludzi pragnie literatury łatwostrawnej. Tu jako przykłady wymienię Pilipiuka i Ziemiańskiego, którzy tworzą ciekawe opowiadania, ale brak im finezji charakterystycznej dla Lema, Stefana Grabińskiego czy Sapkowskiego, zauważalnie inspirującego się Sienkiewiczem.



Moim celem jednak nie jest duży stopień komplikacji.


Po pierwsze - pakunek to cos malego.


Polecam podniesienie pakunku ołowiu. Wątpię w lekkość takiego pakunku.



Przewertowałem teraz słownik. Bzdura! Pakunek wcale nie musi być czymś lekkim.




Jest takie slowo? I tak je sie odmienia?


Słowo "owionąć" istnieje oczywiście. W moim opowiadaniu zostało źle odmienione jednak.





Dziwna recenzja panie Manta. Masz niezłe pojęcie o gramatyce, a jednocześnie preferujesz literacką łopatologię. Polecam przeczytanie "Pożegnania jesieni" S.T Witkiewicza, mistrz z Zakopanego bombarduje przymiotnikami, nie jest to łatwa lektura, ale każdą scenę można sobie doskonale wyobrazić.



Odnoszę wrażenie, że twe wypowiedzi są zwyczajnym prztyczkiem w mój nos z sarkastyczną dedykacją "Nie panosz się, nowy". Ot młodzieżowe zagrywki ;P Opowiadanie może się nie podobać. Ty zaś mówisz "tego się nie da czytać". To po co czytasz w ogóle? I tak nie czytałeś całości, błędy znajdują też w dalszej części tekstu i byś je zauważył gdybyś tam dotarł. śmieszne jest też nazywanie mojego tekstu długim. Takie rzeczy czyta się pięć minut rozmawiając jednocześnie na gg :?

Dodane po 7 minutach:



Miałem na myśli S.I Witkiewicza. Czemu nie można modyfikować własnych postów?



Pewnie dla tego, żeby można było pośmiać się z kogoś jak gafę walnie, co? :P

13
Podyskutujemy? Oczywiscie.

Martyna, mowilam, ze tak bedzie? ;)



Po pierwsze: Jestem dziewczyna. Jesli nie umiesz czytac, to za pisanie nie bierz sie tym bardziej. Totalny brak szacunku dla drugiej osoby jako rozmowcy - z takim podejsciem dlugo miejsca tu nie zagrzejesz.



Po drugie:


Tekst wymaga miejscami odpowiedniego skomplikowania i nie zamierzam upraszczać go, tylko dlatego, że ktoś ma problem z przeczytaniem zdania złożonego.


Zaufaj mi, ze gdybys pisal je odpowiednio stylistycznie, nie mialabym z tym problemu. Stopien skomplikowania tekstu nijak sie ma do umiejetnosci autora. Poza tym, skomplikowanie nie oznacza oszpecania tekstu bledami.


W polskiej fantastyce jest taki głupi trend: pisać prosto, bo więcej ludzi pragnie literatury łatwostrawnej.


A moze pisac poprawnie? Jesli wedlug Ciebie nagromadzenie 16stu przymiotnikow w siedmiu zdaniach jest poprawne, to nie wiem co tu robisz. Nie mam pytan.



Po trzecie:


Przewertowałem teraz słownik. Bzdura! Pakunek wcale nie musi być czymś lekkim.


Naucz sie czytac. Czy ja gdzies napisalam, ze to ma byc lekkie? Pakunek to cos malego - rozmiarowo, nie wagowo. Kolejny, ktory pozjadal rozumy a ma problem z czytaniem ze zrozumieniem.



Po czwarte:


Dziwna recenzja panie Manta.Masz niezłe pojęcie o gramatyce, a jednocześnie preferujesz literacką łopatologię.


Po pierwsze - nie wiem gdzie tu masz recenzje. Przeczytalam fragment, wypisalam bledy, ktore rzucaja sie w oczy. Recenzja to chyba cos wiecej, nie sadzisz? Nie napisalam nic o Twoim stylu ani fabule.



A co do łopatologii ... Preferuje teksty czyste i bezbłędne. Nie tłumacz błędów tym, że chcesz skomplikować tekst, bo nie lubisz prostoty. Jeśli coś można napisać krócej, to tak się to robi - to nie jest mój wymysł - czytelnik nie lubi być zamęczany okrągłymi, mosiężnymi, topornymi klamkami. Ale, rób co chcesz. Przecież my się tu nie znamy. W koncu to MY jestesmy na TWOIM forum poswieconym literaturze i poprawnemu pisaniu, a nie odwrotnie, prawda?


mistrz z Zakopanego


Mistrz ... Proszę, nie porównuj się. Jedni to robią dobrze, inni gorzej. Do niektórych tekstów to pasuje, do innych mniej. Tu nie pasuje, męczy. Mówie Ci to jako doświadczony oceniacz i czytelnik. Ale co ja wiem ... Następny najmądrzejszy.


Odnoszę wrażenie, że twe wypowiedzi są zwyczajnym prztyczkiem w mój nos z sarkastyczną dedykacją "Nie panosz się, nowy".


A ja myślę, że wydaje Ci się, że Twój tekst jest tak doskonały, że każda krytyka jest niemile widziana. Odnoszę wrażenie, że tak naprawdę myślisz, że oceniam go źle dlatego, że pewnie nigdy nie wymyśliłam nic lepszego i to mnie boli, dlatego muszę zgnieść tak wielki talent.



Nowi mają tu takie same prawa jak "starzy".


Ty zaś mówisz "tego się nie da czytać". To po co czytasz w ogóle?


Błąd logiczny. Czytam po to, żeby powiedzieć czy to się da czytać, czy też nie. Rozumiem, że po przeczytaniu tekstu, który mi się nie podoba, miałabym nic nie mówić, tak? Albo najlepiej żebym w ogóle nie czytała i już to wiedziała.



A co do reszty tekstu ... Jeśli w 7 zdaniach jest tyle błędów, to w kilkudziesięciu następnych jest ich pewnie sto razy więcej. Nie czytam dalej, bo tekst mi się nie podoba. Nie lubie błędów. A ja jestem od strony technicznej a nie fabuły, która nawet jeśli jest nowatorska, tekstu nie obroni.


śmieszne jest też nazywanie mojego tekstu długim.


Zobacz jaką średnią długość mają teksty na tym forum, a potem powiedz kto jest śmieszny. Jak na nasze standardy, tekst jest bardzo długi. Szczególnie, jeśli masz potem wypisać 300 błędów i każdy uzasadnić.



A temat edycji postów był już poruszany nie raz. Jesteś strasznym ignorantem.



NIE ROZUMIEM WAS. Jesli jestescie madrzejsi, to po co tu przychodzicie i prosicie o oceny? To juz sie robi zabawne. Pozjadali rozumy domorosli pisarze. Polecam wysylac teksty do Kresa. Jak znam zycie, ten stary piernik skutecznie odwiedzie Was od kolejnego siegania po pioro (ba, nawet klawiature).

Dodane po 21 minutach:

PS: Ja juz swoje powiedzialam, wiec na tym skoncze ten temat i utne dyskusje ;)

14
Okey, okey zwracam honor pani kryjącej się za maską PANA "V".Nigdy nie uważałem mojego tekstu za doskonały, jednak że przymiotników będę się trzymać, bo naprawdę dają wyraźniejszy obraz tego jak dane rzeczy wyglądają. Poza tym nijak wpływają na płynność czytania. Chyba, że ktoś jest jakoś szczególnie na nie wyczulony jak Ty na przykład. Ten tekst czytało jakieś kilkanaście osób, opinie były różne, ale nikt jakoś nie zauważył, że to źle czyta. Jak sam czytam ten tekst, to czyta mi się płynnie i bez problemów. Wyjaśnij mi czemu tak jest?



Skoro jesteś taką purystką językową, to może powiesz coś na temat innych błędów? Teraz mówię bardzo serio i chciałbym skorzystać z twojej wiedzy, tym samym przepraszam jeśli jakoś uraziłem, bo szyderstwo i cynizm już niestety leży w mojej naturze

15
jednak że przymiotników będę się trzymać, bo naprawdę dają wyraźniejszy obraz tego jak dane rzeczy wyglądają.


A to juz Twoj wybor. Tez kiedys (mialam moze z 15 lat) napisalam opowiadanie, które wydawało mi się 8 cudem świata, a bylo nasycone przymiotnikami nie mniej niz Twoje. Dopiero odpowiedni redaktorzy i korektorzy (taki moj pech, ze mam do nich dostep) wyprowadzili mnie z bledu. To nie byl niestety moj wymysl.


Ten tekst czytało jakieś kilkanaście osób, opinie były różne, ale nikt jakoś nie zauważył, że to źle czyta.


Czy czytal to ktos, kto ma jakies pojecie o jPL? Widzisz, moje teksty tez czytalo mase osob i nigdy nie widzieli bledow. Gorzej bylo, kiedy zanosilam je do ludzi znajacych jPL od podszewki. Ba, nawet tu na forum ludzie potrafia wylapac wiecej bledow niz ktos, kto raz na pol roku przeczyta ksiazke. Jesli piszesz dla siebie i znajomych, pal licho ten caly bajzel - po prostu baw sie dobrze piszac. Ale jesli chcesz je komus pokazywac, na forach otwartych, licz sie z tym, ze posrod 100 dobrych recenzji, znajdzie sie jedna, która obnaży wszystkie Twoje bledy. I ona bedzie milion razy cenniejsza niz reszta (choc te pozytywne tak milo glaskaja po brzuszku).


Jak sam czytam ten tekst, to czyta mi się płynnie i bez problemów. Wyjaśnij mi czemu tak jest?


To normalne. Ja w swoich tekstach tez rzadko widze bledy. Normalnym jest widok polonistki, ktora przynosi tekst do poprawy innej polonistce. Niby dlaczego pisarze korzystaja z korekty? Bo robia mase bledow, a sami nie potrafia ich zobaczyc. Syndrom boskosci autora.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”