
Ciepłą śliną
Zaklejcie mnie w kopercie
Wyślijcie w filmową klatkę
W atrapę miast
Tam
Zdrętwiałe chodniki leżą
Wśród śpiących żaluzji
Nakryte patchworkiem gwiazd
Wiatr zna jedną dobrą pieśń -
W tym klimacie umiarkowanym
Mniej kanciasty fortepian
Gra przyjemną melodię deja vu
Tutaj
Ważę pięćdziesiąt dziewięć kilogramów nicości
Jestem anorektycznym psem głodnym głodu
Tylko spiralnie poskręcane jelita
świadczą o moim DNA
Po spalonej czerni sierści
Jak gdyby nigdy nic
Spływa ocet -
Lód z kuchennego zamrażalnika
Nieprzytomne wibrysy upadły na sztorc
Tutaj
Pierze poduszek sklejone niemą solą
Sczerwieniałe cegły ścian drgają, grają
Zamroczone chemią zapomnienia dywany
Szkliste erytrocyty stojące na płytkach
Zmywane z regularnością mechanicznego
Szczebiotu kukułki
Ewolucja zemdlała dawno temu
Smoliste muchy zostawiają
W jej buchającym bagnie zwłok
Swoje skrzydła
Spod paznokci z aktorska gracją
Wychodzą opancerzone prusaki
Zaknebluj mi wymiotujące serce
Duchowe ścięgna moich braci cuchną
Sylurowym rozkładem
Chowam się w kaloryferze z żeber słów
Antarktyczny pożar dymi
Dymi obiad
Dymię