*
Z regeneracji ocknąłem się następnego ranka. Na podręcznym stoliku znalazłem malutki aparacik telefoniczny, podobny do tego, który miała Hanka oraz plastikową kartę z dziwnymi numerami. Była też odręczna notatka od Jerzego jak używać aparaciku. Poczułem się niemal jak analfabeta, gdyż mój pomocnik wszystko przedstawił za pomocą rysunków. Po kilku minutach użerania się z telefonem doszedłem do wniosku, że przy opisie działań radziłbym sobie jeszcze gorzej. Na szczęście numer do Hani miałem wprowadzony do pamięci, pozostało tylko zadzwonienie. Po kilku minutach udało mi się nawiązać połączenie.
- Słucham – odezwał się zaspany głos.
- Cześć Haniu, to ja, Gabriel. Pamiętasz mnie?
- Pewnie że tak – od razu się ożywiła.
- To dobrze. Jak rozumiem nasze spotkanie jest nadal aktualne?
- No pewnie. Będę gotowa na dwunastą.
- No to będę. Trzymaj się.
- Pa.
Pomyślałem, że nie podałem jej numeru do siebie. Zresztą sam go nie znałem, więc jak mógłbym przekazać go innym?
- Witaj szefie! – mój pomocnik pojawił się dość nagle. – Poradziłeś sobie z obsługą telefonu?
- Mhm – mruknąłem tylko, aby nie domyślił się jak wiele problemów miałem z opanowaniem podobno prostych czynności. – Tylko nie znam mojego numeru i nie podałem go Hani.
- Numer masz zapisany na kartce, a poza tym jej się wyświetlił twój, więc nie ma problemu.
- Wyświetlił się? – spojrzałem zdziwiony.
- Mhm. A poradziłeś sobie z kartą? – mój podopieczny miał zdecydowanie intrygujący wyraz twarzy.
- Nie wiem po co mi ona. Ja chciałem pieniądze, a to wygląda jakoś dziwnie.
Mina Jerzego wyrażała lekkie oburzenie. – To jest lepsze od pieniędzy! Służy do płacenia i do podejmowania gotówki.
- Co to gotówka? – spytałem zaintrygowany.
- Pieniądze. Takie jakie ty znasz – chłopak wyglądał na zrezygnowanego.
- To na co mi ta karta?
- żebyś mógł je wyjąć.
- Skąd?
- Z bankomatu.
- Słucham?
- Wiesz co, jesteś bardzo nieżyciowy – mruknął w moim kierunku, a głośniej dodał: - Opowiadałem ci o tym wczoraj szefie. Chodź, to pokaże ci jak się tym posługiwać.
Zaprowadził mnie do jakieś salki, w której stały dziwne machiny.
- To jest sala ćwiczeniowa dla tych, którzy mają do czynienia z bankami lub nieco bliższą styczność ze światem ludzi. Odkryta przeze mnie przypadkiem, jeden z kolegów od banków mi ją kiedyś pokazał.
- No proszę, nawet o tym nie wiedziałem – mruknąłem. – To pokaż mi o co w tym chodzi.
- Najpierw podstawowe informacje: utworzono ci konto w niebiańskim banku, przeniesione następnie do zwykłego, ziemskiego banku. Na tym koncie masz pieniądze, w konkretnej ilości. Nadążasz szefie?
- Tak mi się wydaje.
- Teraz tak: karta ta służy do płacenia – przeciągając ją przez czytnik pobierana jest konkretna kwota z twojego konta.
- Acha… - odparłem, lecz Jerzy nie wyglądał na przekonanego.
- Wykonamy symulację – powiedział i podprowadził mnie do małego urządzonka. Wyobraź sobie, że po drugiej stronie jest kasa.
- Ok. Wiem co to jest!
- Cudownie – mruknął. – Załóżmy, że kupujesz sweter – pamiętaj, że ludzie nie chodzą codziennie w tym samym ubraniu! Ja będę kasjerką: „Razem sto dwadzieścia złotych.” Wtedy ty podajesz jej kartę. Ona przeciąga ją w ten sposób i potem są dwie opcje.
- Czyli?
- Albo po chwili wydrukuje się papierek, na którym musisz się podpisać dokładnie tak jak na karcie, albo poda ci takie małe urządzono, gdzie wbijesz kod.
- Jaki kod? Do karty?
- No właśnie! Musisz ten kod zapamiętać. Potrzebny będzie też przy podejmowaniu gotówki.
- A to jak się robi?
- Przede wszystkim musisz pamiętać, że nie wszędzie zapłacisz kartą. Z reguły ludzie się pytają przy kasie czy można zapłacić kartą, często są też nalepki, które o tym informują.
- Takie jak te? – wskazałem naklejki na dużej dziwnej maszynie w drugim końcu sali.
- Tak. A to jest właśnie bankomat.
- Z niego dostanę pieniądze takie, jakie znam?
- Aha. Podejdź tutaj szefie i obserwuj ekran – na nim pojawiać się będą wszystkie komunikaty. Po prostu rób to, czego zażąda maszyna.
- No dobra. Od czego zacząć?
- Włóż kartę tam gdzie jest jej rysunek.
- Jak?
- Tak jak na obrazku – Jerzy chyba tracił o mnie dobre mniemanie, a ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Postanowiłem trochę mocniej przykładać się do poznawania nowości, żeby nie wyjść na „ciołka” jak mówił mój pomocnik.
- No weszła. Dalej?
- Czytaj napisy. – Jerzy powolutku tracił cierpliwość. Nie dodawał już nawet „szefie”.
- Podaj kod PIN
- Wpisz ten numer, który masz na karteczce.
- A to ten. – poprzytykałem przyciski i dodałem zielony dla potwierdzenia.
- Dobrze. – usłyszałem od pomocnika. – Co dalej?
- Mam podać kwotę. Ile mam wpisać?
- Ludzie normalnie noszą w portfelu około 150 PLN.
- To tyle wpiszę. Ale jakby co mogę wpisać więcej?
- Tak, tylko zawsze wielokrotność 50. Tylko takie banknoty mają te maszyny – Jerzy uprzedził moje pytanie.
- Ok. Chcę potwierdzenie?
- Tak, na wszelki wypadek.
- To już. Co teraz?
- Patrz na ekran – transakcja w toku.
- O, pipnęło! „Zabierz kartę i pieniądze” – przeczytałem i w tym samym momencie zobaczyłem wysuwającą się kartę.
- Zabierz ją od razu, bo nie dostaniesz kasy – pośpieszył mnie Jerzy.
Wyjąłem plastik, po chwili z kieszeni poniżej wysunęły się pieniądze.
- Ale fajnie! Jeszcze raz! – spojrzałem rozradowany na Jerzego.
- O rany, szefie. Gorzej niż małe dziecko – kręcił głową z dezaprobatą. – Ale nie jest źle, całkiem dobrze sobie radzisz z tym aspektem.
- Super! Pomyślałem, że mógłbym zabrać Hankę na zakupy…
- Dobry pomysł! Tylko uważaj przy płaceniu, ludzie są mocno przeczuleni na tym punkcie. Jakby protestowała, to powiedz, że to pożyczka. Zwróci jak będzie miała.
- Aha. Dziwne to jakieś jest.
- Ludzie tak mają. W razie co będę się trzymał blisko.
- No dobrze. Chyba już pora?
- Tak. To ja wracam do dziewczyny. Powodzenia szefie!
- Na pewno będę go potrzebował – pomyślałem smętnie i przeniosłem się do parku w pobliżu kamienicy. Pamiętając od uwadze Jerzego odnośnie ubrania dzisiaj też miałem na sobie płaszcz i dżinsy, a pod spodem sweter i jasną koszulę. Westchnąłem głęboko i powędrowałem alejką.
Hanka rzuciła okiem na swoją postać w lustrze – nie wyglądała tak źle. Szerokie spodnie ukryły nieco szczapowate nogi, bluzka bardziej podkreślała sylwetkę, natomiast sweter dodawał jej łagodności. Włosy splotła starannie, na twarz nałożyła lekki makijaż. – Jest naprawdę OK., nie przypominam już tamtego trupa – uśmiechnęła się delikatnie. Gdzie ja położyłam torebkę? – dziewczyna nerwowo rozejrzała się wokół.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. – Już idę! – krzyknęła. W przelocie złapała ukrytą pod kocem torebkę i otworzyła drzwi.
- Gotowa? – spytałem, oceniając przemianę mojej podopiecznej.
- Tak. Tylko założę płaszcz.
Pomogłem jej się ubrać (zauważyłem, że kobiety cenią sobie taki gest) i razem poszliśmy na przystanek autobusowy.
- To gdzie jedziemy? – spytała dziewczyna z zainteresowaniem rozglądając się dookoła. Dzień był piękny – różnokolorowe liście spadały z drzew i niesione wiatrem wirowały na ulicach. Słońce przygrzewało lekko, w powietrzu czuć było jesień, a nie zimę. Ludzie chętnie wychodzili na spacer, biegały dzieci, wszędzie słychać było ich radosny śmiech.
- Pomyślałem, że w ramach powrotu do nowego życia, zabrałbym cię na zakupy.
- Ale ja nie mam pieniędzy...
- Proszę nie obrażaj mnie. Chciałbym dać ci prezent, za to że się nie poddałaś. A jeśli uznasz, że to za wiele, to potraktuj to jako pożyczkę. Oddasz w bliżej nieokreślonej przyszłości.
- No dobrze, roześmiała się, na pożyczkę mogę się zgodzić. Na prezent też, choć jeszcze nie wywiązałam się z obietnicy.
- A czy naprawdę uważasz, że nie mogłabyś tańczyć? – spytałem, zachęcony jej dobrym nastrojem.
- Właściwie to nie wiem. Na pewno straciłam kondycję, niewiele też pamiętam z układów tanecznych...
- Ale czy ty tego chcesz?
Nie odezwała się, lecz energiczne kiwnięcie głową mówiło wszystko. Być może nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz decyzję już podjęła. I bardzo mnie to cieszyło.
- Nie znam się na sklepach z ubraniami – powiedziałem zerkając na Hankę – więc może podpowiesz mi gdzie powinniśmy się udać na zakupy.
- Szczerze powiedziawszy to ja dawno nie byłam na zakupach – roześmiała się w odpowiedzi. – Ale słyszałam kiedyś, że w pobliskim centrum handlowym jest duży wybór sklepów. No i nie jest to szczególnie daleko stąd. Możemy jechać tramwajem.
- świetnie – odparłem. Będzie to moja pierwsza podróż tramwajem - pomyślałem – ale w komunikacji miejskiej potrzebne są chyba bilety... – Nie wiem jak ty, ale ja muszę kupić bilet.
- Ja mam miesięczny. Tam jest kiosk, możemy kupić bilet dla ciebie. Masz gotówkę?
- Tak. Poczekaj chwilę, zaraz wracam.
Podszedłem do kiosku, wcześniej przypominając sobie zasady kupowania biletów, i bez większych trudności je nabyłem. Wziąłem dziesięć, tak na wszelki wypadek, no i żeby nie robić problemów sprzedającej. Ledwo odszedłem od kiosku usłyszałem wołanie Hanki.
- Gabriel! Chodź szybko, tramwaj jedzie!
Podbiegłem do dziewczyny i razem przebiegliśmy jak szaleni przez światła, aby w ostatniej chwili wskoczyć do wagonu. Całą drogę śmialiśmy się i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, chciałem tylko żeby ten dzień był dla Hanki wyjątkowym.
Centrum handlowe to było delikatnie powiedziane. Określenie miasto w mieście albo kosmiczny moloch bardziej by pasowało. Aleje o nazwach bardziej skomplikowanych niż ulice w mieście, place, skwery, ławeczki, drzewka, sofy – brakowało mi tylko latarni na wieczór. Bo słońce i księżyc chyba gdzieś widziałem. Zastanawiałem się nawet czy starczy nam dnia na zwiedzenie wszystkich sklepów. Nie wziąłem jednak pod uwagę żywotności dziewczyny i jej zapału. Byliśmy we wszystkich sklepach oferujących rzeczy powiązane z ubieraniem się: buty, dodatki, szaliki, bluzki, swetry, spodnie, spódnice... Niezliczone ilości wzorów, kolorów, rozmiarów, cen! Jak zwykły człowiek mógł poruszać się w tym odurzającym i nieprzebranym tłumie różnego rodzaju ubrań! Jednak Hanka była niezmordowana i chyba doskonale wiedziała czego chce. A raczej czego nie chce. Wszystkie typowo urzędowo-biurowe ubrania omijaliśmy z daleka. Podobnie było z szarymi, burymi i ciemnymi rzeczami. Zgadzałem się z nią całkowicie, przynajmniej w tej kwestii, bo co do reszty... moje wyczucie estetyki i smaku zostało wystawione na olbrzymią próbę. Ubrania wybierane przez Hankę były kolorowe, wesołe, ale również dość niekonwencjonalne. Przynajmniej dla mnie. Zaczynałem powoli pojmować co oznacza „moda”, chociaż na tyle, że odróżniałem wzory i zauważałem, że powtarzają się one w różnych sklepach, a główną różnicą była metka i cena. Ale moja podopieczna szukała ubrań oryginalnych i niepowtarzalnych, jak dla mnie mocno odstających od reszty.
Zdanie zmieniłem dopiero po krótkim spotkaniu z grupą młodzieży. Właściwie to trudno to nazwać spotkaniem – gapiłem się na nich z otwartymi ustami, dopiero kuksaniec Hanki przywrócił mnie do rzeczywistości. Ale grupa zrobiła na mnie duże wrażenie – trzy dziewczyny i dwóch chłopców, każdy wyróżniał się na tle pozostałych. Jedna z dziewcząt miała różowe włosy związane w dwa kucyki, śmieszną krótką podkoszulkę z dziwnymi znaczkami, mającymi przypominać pismo japońskie oraz króciutką spódniczkę w kolorze wściekłego różu, przytrzymywaną przez szelki w podobnym odcieniu. Wizerunku dopełniały zakolanówki w kolorowe paski i sportowe obuwie. Druga miała fryzurę zrobioną z setki cieniutkich warkoczyków, związanych na karku kolorową tasiemką, ubrana była w białą, futrzaną kamizelę, spod której wyglądały rękawy jakiegoś podkoszulka w kolorze błękitu, no i jeszcze takie dziwne workowate spodnie, omotane na wysokości kostek bordowymi tasiemkami. A do tego buty na obcasach. Trzecia z nich miała krótkie włosy, sterczące na wszystkie strony, w kolorach mieniących się barwami tęczy. Do tego powyciągany sweter, obcisłe dżinsowe spodnie o poszarpanych końcach i ciężkie, czarne buty. Makijaż wszystkie trzy miały kolorowy, krzykliwy i co najmniej dziwny. Chłopcy na ich tle wyglądali w miarę normalnie. Jeden z nich, blondyn, miał niektóre kosmyki owinięte nićmi w kolorach czerwonym, zielonym i żółtym, szeroka zielona koszula i jak dla mnie dresowe spodnie, choć ja się na tym nie wyznaję. Buty miał jakieś sportowe. Z szyi zwieszały się różnego rodzaju łańcuszki i ozdoby. No i miał kolczyki w uchu i nosie. Ciemnowłosy miał na głowie gniazdo, które Hanka później określiła mianem dredów. Ten nie miał już kolczyków, jedynie jeden duży wisior, niby talizman. Ubrany był w obcisły podkoszulek i ciemne dżinsy, buty miał jakieś normalniejsze.
Musicie wybaczyć mi ten szczegółowy opis, ale pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć tak ubranych ludzi, i wywarło to na mnie duże wrażenie. Na początku mało pozytywne, lecz Hanka sprowadziła mnie na ziemię, i to dość szybko.
- Nie patrz tak na nich – zganiła mnie. – I zamknij buzię, wyglądasz niepoważnie.
- Ale jak oni mogą tak wyjść na ulicę?
- Słucham? – w jej głosie zadrgała dziwna nuta.
- Wyglądają nieprzyzwoicie – odparłem, nie czując zbliżającego się niebezpieczeństwa.
- Tak uważasz? – kiwnąłem głową nadal nieświadomy sygnałów alarmowych. – To grubo się mylisz! – krzyknęła z zapałem. – Jesteś gorszy od tych starych, wrednych bab, które nie rozumieją potrzeby wyróżnienia się w tłumie, bo całe życie były przyzwoite! Co jest złego w tym, że pragną pokazać siebie i swoje zainteresowania poprzez strój? Nigdy nie chciałeś być kimś innym? Nie należeć do bezimiennego tłumu? Dla mnie oni są przykładem, że można się wyróżnić, być sobą w nieprzerwanej masie takich samych osób! I powiem ci coś więcej: ja też tak chcę! – praktycznie wrzeszczała na mnie stojąc w jednej z alei handlowych. Jednak niewielu ludzi zwracało na nas uwagę, a ja miałem na twarzy wyraz błogostanu: wreszcie zaczęła pokazywać emocje!
Hanka spojrzała na mnie niespokojnie, policzki miała zaczerwienione, a w oczach blask. – Czy rozumiesz? To dla mnie ważne, bardzo ważne. – patrzyła na mnie tak, jakby od mojej odpowiedzi zależała jej przyszłość. - To że chcę móc pokazać siebie nie oznacza powielania stylu innych – kontynuowała. – Nie w sensie ubrania się w ten sam sposób, bo to zaprzeczyłoby całej idei, ale chciałabym odnaleźć swój styl, siebie samą i pokazać ją innym ludziom. Czy teraz rozumiesz?
- Tak – kiwnąłem głową, niepocieszony, gdyż zawiodłem zaufanie mojej podopiecznej. – Teraz rozumiem. Jednak pierwsze wrażenie było tak silne, że zapomniałem o tolerancji – przyznałem skruszony. – Ale naprawdę pierwszy raz widziałem ludzi tak otwarcie ukazujących swoje przekonania.
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie odezwała się.
- Mam nadzieję, że uda ci się odnaleźć siebie i swój własny styl – mówiłem dalej. – Bo zrozumiałem jak ważne dla niektórych jest wybicie się z tłumu, odróżnienie od reszty ludzi. To część waszej osobowości, nie możecie jej chować, to mogłoby być niezdrowe.
- Wiedziałam, że zrozumiesz – wykrzyknęła radośnie i rzuciła mi się na szyję. – Czasami zastanawiam się skąd ty się tu wziąłeś, bo zachowujesz się jakbyś żył w innej epoce.
Odchrząknąłem znacząco. Faktycznie nie byłem z jej świata, ale o tym nie mogła wiedzieć, zdecydowanie zaś nie powinna. – No fakt, jestem trochę nieżyciowy – mruknąłem przepraszająco. – Nie bardzo potrafię obsługiwać kartę bankową, nie zwracam uwagi na niektóre rzeczy, no i czasami zachowuję się dziwnie, ale...
- Ale dla mnie jesteś kimś wyjątkowym – skończyła za mnie Hanka. – I nie tylko dlatego, że uratowałeś mi życie, ale dlatego, że pokazałeś mi inny świat, dużo bardziej kolorowy i pociągający od mojego. Może zrobimy krótką przerwę w zakupach i coś zjemy?
- Miałem nadzieję, że na dzisiaj wystarczy – jęknąłem. Nie martwiłem się o czas materializacji, tym razem zaopatrzyłem się w nośnik energii, który praktycznie zdejmował ograniczenia czasowe. Nie, martwiłem się o moje ciało, które powoli protestowało przeciwko takiemu wysiłkowi. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a oczy zmęczone już były ciągłą feerią barw i kolorów.
- No wiesz, nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała i popatrzyła na mnie litościwie. – Usiądziemy, przekąsimy coś, to odpoczniesz i kupimy parę rzeczy. Co ty na to?
- Czyli coś wybrałaś? – spytałem, pełen nadziei.
- Mniej więcej. Jeszcze rozmiar musi pasować. No i nie patrzyłam na ceny. – dodała skruszona.
- Tym się nie przejmuj. Niech ci będzie, zjemy, odpoczniemy i kupimy ci jakieś ciuszki.
Usiedliśmy w kącie jakieś knajpki, zjedliśmy ciepłe kanapki, popiliśmy colą i trochę pogawędziliśmy. Poczułem się bardziej zregenerowany, więc powróciliśmy do zakupów. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy jak trudno jest dobrać rozmiar ubrania, zwłaszcza gdy w każdym sklepie obowiązuje inna numeracja. Jednak po wielu przymiarkach i próbach, ponownym odwiedzeniu około dwudziestu sklepów, moja podopieczna tryskała radością i była szczęśliwą posiadaczką niezliczonej ilości różnych części garderoby, razem z bielizną. W tych zakupach jednak nie uczestniczyłem.
Zadowoleni z całego dnia wracaliśmy do jej domu obładowani zakupami. Zaczynałem coraz lepiej rozumieć Hankę, jej prawdziwy charakter powolutku przedzierał się przez warstwy wpojonych zasad zachowania, stanowczo zbyt surowych i skostniałych. Byliśmy na dobrej drodze do jej wyleczenia, miałem na myśli psychikę oczywiście
.
Zostawiłem ją w domu razem ze wszystkimi zakupami, wymigałem się od herbaty, a ona obiecała zastanowić się nad kwestią tańca, i pożegnaliśmy się. W razie problemów miała od razu dzwonić. Powędrowałem do lasku i tam, po zdematerializowaniu, przeniosłem się do Jerzego.
- I jak mi poszło? – zbyt zmęczony, żeby stać usiadłem ciężko na krześle. Materializacja i szał zakupów wyczerpały moje rezerwy energii.
- świetnie szefie! Mogę być z pana naprawdę dumny! Przełożony też wydawał się być zadowolony.
- Był tu?
- Tak, nawet w ramach nagrody przydzielił nam współpracownika.
- że jak? A właściwie dlaczego nie ma cię przy Hance?
- No przecież mówię, mamy pomocnika, ona dopiero się przyucza, jest na okresie próbnym, więc dostaje najprostsze i zarazem najnudniejsze zadania.
- Powiedziałeś „ona”? – coś mnie ścisnęło w gardle, wstałem.
- Przecież tak powiedziałem, nie? Nazywa się Bernardetta, dla przyjaciół Detta.
- Kobieta? Nowicjuszka? Jak on mi mógł coś takiego zrobić! – z wrażenia opadłem z powrotem na krzesło. Moja dotychczasowa współpraca z kobietami kończyła się awanturą i zdecydowanym sprzeciwem wobec moich standardowych metod.
- On mówił, że to w ramach treningu przed awansem – burknął mój nieoceniony pomocnik. Oznaczało to, że nie wymigam się od narwanej panienki, choćby nie wiem co. A że była narwana, to nie ulegało wątpliwości – wszyscy nowicjusze są narwani i nie ma wyjątków od reguły. Ja także byłem nowicjuszem i pamiętam gorączkę, która mnie opętywała przed każdą misją, chęć wykazania się... No nic, trzeba będzie sobie jakoś poradzić – pomyślałem. – Nie zostawił żadnej informacji? – zapytałem już głośniej.
- Jest list szefie. Proszę bardzo.
- Dzięki – odparłem i złamałem pieczęć. List był krótki.
„Gabrielu, dołączam do twojego zespołu nowicjuszkę Bernardettę, uznałem, iż idealnie będzie pasować do waszego duetu. Pewnie zdajesz sobie sprawę, że awans oznaczać będzie także kierowanie podwładnymi, postanowiłem dać ci możliwość sprawdzenia się w tej roli. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.”
Rewelacja – pomyślałem – na sto procent przydzielili mi największą wariatkę z roku. I jeszcze delikatna sugestia, żeby zrobić z niej porządnego Anioła. Ciekawe co jeszcze mnie czeka na drodze do urlopu i awansu – westchnąłem ciężko i powróciłem do rzeczywistości.
- Wspomniałeś jej chyba, że Hanka jest „widzącą”.
- Jasne szefie, nie odważyłbym jej tam zostawić samej bez dokładnych wskazówek.
- To dobrze, jeden problem mniej. Ale zmieniajcie się przy niej co jakiś czas, będę miał spokojniejsze sumienie, OK.?
- Nie ma sprawy. Ale mam inną sprawę – był tu też Klemens, Opiekun tego staruszka z naprzeciwka. Podobno tamtejszy kot z tobą rozmawiał?
- No fakt, nawet trochę psioczył na dotychczasowego Opiekuna. Klemens, tak? On jest całkiem niezły, nie pamiętam też żeby kiedykolwiek były na niego skargi... Ale chciał coś konkretnego?
- Nie, podobno Klejnocik mówił, że byłeś u jego podopiecznego. I tak się przyszedł spytać, czy wszystko w porządku.
- Mówiłeś mu coś?
- Nie, tylko tyle, że twoja podopieczna mieszka naprzeciwko, być może stąd twoje zainteresowanie.
- W porządku. A tak między nami: kot faktycznie do mnie zagadał i zasugerował, żebym zajrzał tam jutro przed południem. Z tego co zrozumiałem, jeśli nie domyślę się o co chodzi, to nie mam po co do niego wracać. Niezbyt pochlebnie wyrażał się też o Klemensie.
- Szefie, ja czytałem trochę o wszystkich mieszkańcach, ale w raporcie o tym panu Zygmuncie nie było zbyt wiele.
- Masz rację, ja też przeglądałem ten raport i nic ciekawego nie znalazłem. Skoro mamy tą Benedytyktynę...
- Bernardettę – poprawił mnie Jerzy
- Niech i tak będzie, to ja spróbuję poszperać w archiwum, i stawię się tam jutro koło południa, a wy tymczasem pilnujcie dziewczyny. Nie wydaje mi się, żeby miała jakieś problemy, ale strzeżonego....
- Jasne szefie. To ja sprawdzę jak sobie radzi Detta.
- Ok. – odparłem. – Co to za dziwne imię – dodałem w myślach – i jeszcze dziwniejsze zdrobnienie... Zamyślony powędrowałem do archiwum, mając nadzieję na znalezienie czegoś ciekawego.
2
Pomysł: 4
Nadal super.
Styl: 4
Nadal super.
Schematyczność: 4+
Nadal supe...
Błędy: 4

No i kilka interpunkcyjnych, ale nie mogę ich teraz znaleźć.
Ogólnie: 4(+)
Nadal super
Czekam na więcej. Bo będzie więcej, prawda?
Jestem rzecz jasna na tak.
Nadal super.
Styl: 4
Nadal super.
Schematyczność: 4+
Nadal supe...

Błędy: 4
Głodzilla zjadła ci "się"- Jasne szefie, nie odważyłbym jej tam zostawić samej bez dokładnych wskazówek.

Powtórzenia(?).- Nie ma sprawy. Ale mam inną sprawę...
No i kilka interpunkcyjnych, ale nie mogę ich teraz znaleźć.
Ogólnie: 4(+)
Nadal super

Czekam na więcej. Bo będzie więcej, prawda?
Jestem rzecz jasna na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
Re: Anielskie zapiski część 4
4cecylka pisze:*
Musicie wybaczyć mi ten szczegółowy opis...
Ja nie wybaczam :wink:
Po za tym świetnie, akcja wreszcie ruszyła z miejsca, tak trzymać! 5-
5
Pomysł: 4
Przeczytałem najpierw tą nudną 5 częśc i czegoś mi w niej brakowało, teraz widzę jak błąd popełniłem gubiąc 4 częśc. Jedno powiem ciekawsza niż 5 i 3, mniej ciekawa niż 1 i 2.
Styl: 4
Z tym raczej problemów nie masz za dużych, ale po co ten opis obsługi telefonu i posługiwania się gotówką?
Schematycznośc: 5-
I tu się nie będę czepiac.
błędy: 3
Powtórzenia, interpunkcja i jak już wspomnial Foo, Głodzilla wcina Ci całe słówka, a to nie dobrze.
Ogólnie: 4+
Gdybym nie przeczytał już 5 części, która mi się nie specjalnie spodobała to byłbym skłonny dac 5-, ale niestety przeczytałem.
Jestem na tak
Przeczytałem najpierw tą nudną 5 częśc i czegoś mi w niej brakowało, teraz widzę jak błąd popełniłem gubiąc 4 częśc. Jedno powiem ciekawsza niż 5 i 3, mniej ciekawa niż 1 i 2.
Styl: 4
Z tym raczej problemów nie masz za dużych, ale po co ten opis obsługi telefonu i posługiwania się gotówką?
Schematycznośc: 5-
I tu się nie będę czepiac.
błędy: 3
Powtórzenia, interpunkcja i jak już wspomnial Foo, Głodzilla wcina Ci całe słówka, a to nie dobrze.
Ogólnie: 4+
Gdybym nie przeczytał już 5 części, która mi się nie specjalnie spodobała to byłbym skłonny dac 5-, ale niestety przeczytałem.
Jestem na tak
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.