**
Hanka siedziała na środku pokoju zarzuconego różnej maści koszulkami, bluzkami, spodniami, koszulami, apaszkami, spódnicami i innymi fatałaszkami. Patrzyła na spodenki oraz top do ćwiczeń. Kupiła je, chyba nie zdając sobie z tego do końca sprawy. Miała też sportowe buty i bluzę. Najwyraźniej podjęła decyzję o poprawie kondycji, co miało być pierwszym krokiem na drodze do tańca. Wróciła pamięcią do porannego biegu do tramwaju - obecnie nie mogła złapać tchu po przebiegnięciu kilku metrów, a kilkugodzinny taniec? Dawniej brała udział w zawodach sportowych, nawet nieźle sobie radziła; brała też udział w maratonie… Trzeba będzie wrócić do tamtej kondycji, tylko jak? Na dworze jest już za zimno na bieganie, zresztą jeśli nawet nie miała ani stroju ani chęci. Pobliski park też nie nastrajał do przebieżki. Gdzieś w pobliżu była siłownia, widziała ogłoszenia rozwieszone na ulicy obok jakiś tydzień temu. Oprócz zajęć grupowych oferowano także ćwiczenia na maszynach oraz treningi kardio: do wyboru były rowerki stacjonarne, bieżnia i jakaś maszyna eliptyczna. Nie wiedziała tylko ile to kosztuje, zresztą w tej chwili nie miała pieniędzy, Gabriela nie chciała już prosić, i tak wydał na nią tak wiele pieniędzy... ale była taka szczęśliwa! Chciała pokazać całemu światu swoją przemianę, choć była dopiero na początku drogi. Radość wypełniała ją od stóp do głów. Postanowiła jakoś wykorzystać tą energię – spojrzała na piętrzące się sterty ubrań.
- Właściwie to te gorsze szaro-bure rzeczy mogę wyrzucić – powiedziała. – Zostawię tylko te typowo biurowe, jak garsonki i garnitury. Bluzki mogę nosić kolorowe!
Po dwóch godzinach pokój lśnił, dwie wielkie torby na śmieci gotowe były do wyniesienia, a nowe ubrania zostały starannie ułożone na półkach i rozwieszone na wieszakach. Hanka uśmiechnęła się i pożałowała, że nie ma radia – brakowało jej muzyki. Kiedyś miała walkmana, ale było to dawno temu. Sprzęt już się popsuł, poza tym nie miała kaset. Stare radio po babci też odmówiło współpracy. Postanowiła, że kupi sobie coś do słuchania muzyki przy pierwszej nadarzającej się okazji. Teraz była tak zmęczona, że postanowiła wziąć szybki prysznic i położyć się do łóżka. Na nic więcej nie miałaby siły.
***
W archiwum nie znalazłem nic! Nawet najmniejszej wzmianki o Zygmuncie Chwerowskim. Było to w najwyższym stopniu intrygujące, gość musiał mieć jakąś przeszłość, miał dobre osiemdziesiąt lat! A wszystkie zapiski jakie miałem w rękach sięgały do piętnastu lat wstecz. Ani słowa o tym jak się wprowadził do kamienicy, nic o młodości. To nie było normalne. Zacząłem się zastanawiać, kto był jego wcześniejszym Opiekunem – może od niego dowiedziałbym się nieco więcej. Było jeszcze drugie źródło wiedzy – kot. Nie mogłem się jednak zbłaźnić, aby nie przekreślać swoich szans. Jeśli rozwiążę zagadkę wspomnianą przez to kocisko, to mam szansę podjąć jakąś współpracę. Czekał mnie zatem ciężki dzień, ale najpierw postanowiłem spotkać się z Klemensem, żeby nie było żadnych problemów, nie chciałem być posądzony o wsadzanie nosa w nie swoje sprawy.
Klemensa znalazłem bez problemu, przeglądał jakieś pisma w bibliotece. Nie za wysoki, raczej chudy niż szczupły, miał krótkie jasne włosy strzyżone w charakterystyczny sposób – na tak zwaną michę.
- Witaj, słyszałem że mnie szukałeś? – zacząłem. Klemens miał nieco więcej „lat” ode mnie, należał mu się więc jako taki szacunek, przynajmniej moim zdaniem.
- Och, witaj Gabrielu. – starszy pan spokojnie cedził słowa. W jego wieku pośpiech stanowił niepotrzebne obciążenie. - To kocurzysko wspomniało coś o tobie i chciałem się spytać czy coś się stało.
- Właściwie to nie. Tak jak mówił ci Jerzy moja podopieczna mieszka naprzeciwko i chciałem poznać jej sąsiadów.
- A co z Konstantynem? Już nie jest jej Opiekunem? – łypnął na mnie spod oka.
- Nie, został przeniesiony. Dziewczyna miała załamanie nerwowe i próbę samobójstwa, do tego jest „widzącą” i nasz przełożony poprosił mnie o zajęcie się tą sprawą.
- Acha – zamyślił się. - Wiesz, właściwie to i ja chętnie poprosiłbym cię o przysługę. Jesteś młody i pełen zapału, no i przed tobą może nie zamknął wszystkich drzwi.
- Jak to?
- Czytałeś pewnie akta mojego podopiecznego?
- Mhm. Nie ma w nic nich specjalnego. Co gorsza nie ma nic starszego niż piętnaście lat wstecz.
- No właśnie – znowu westchnął. – Przejąłem Zygmunta jakieś pięć – siedem lat temu i od początku kazano mi wypełniać swoje powinności nie wtrącając się za bardzo w jego życie.
- Dość dziwny początek – przyznałem.
- Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. – w głosie Klemensa pobrzmiewało ożywienie, wyglądał na naprawdę zainteresowanego poprawą losu podopiecznego. – Staruszek co niedziela wybierał się do kościoła i zawsze wracał wcześniej, albo w ogóle nie wychodził. Wydało mi się to podejrzane, postanowiłem więc obserwować go dokładnie przez całą sobotę i niedzielę. Jednak nigdy nie było mi to dane, zawsze byłem wzywany gdzie indziej. Pomyślałem, że skoro to kocisko zagadało do ciebie, to może coś ci wyjaśni.
- Kazał przyjść w niedzielę przed południem i patrzeć. Jak nie zrozumiem, to przegrałem. Nie do końca mi się podoba takie podejście, ale raczej nie mam wyboru.
- No to masz małą zagwostkę mój chłopcze! – mówiąc to pacnął mnie z rozmachem w bark. Stwierdziłem szybko, że może nie wygląda potężnie, ale krzepy to mu nie brakuje. – Bo ja naprawdę nie wiem o co chodzi, kontynuował, w archiwach nic nie ma. Nie bardzo mi się to podoba, ale bardzo bym chciał rozwiązać tą zagadkę. Informuj mnie na bieżąco, chłopcze, dobrze?
- Pewnie że tak Klemensie. Jak będę coś wiedział, to zajrzę do ciebie.
- Bardzo ci dziękuję. Powodzenia.
Cały czas zastanawiałem się nad zagadką; o ustalonej godzinie zjawiłem się w domu pana Zygmunta, wcześniej sprawdziłem co z Hanką. Akurat na posterunku był Jerzy: „wszystko w porządku szefie” – to mi wystarczyło.
Kot patrzył się na mnie rozjarzonymi oczami. - Więc jednak przyszedłeś?
- Oczywiście, że tak. Przecież obiecałem.
- No dobrze. Zobaczymy ile jesteś wart – odparł i zamknął oczy.
Lekko wytrącony z równowagi tym stwierdzeniem obserwowałem pana Zygmunta.
Starszy pan wyłączył telewizor i przeszedł do przedpokoju. Nucąc jakąś melodię przejrzał się w lustrze, a następnie ubrał jak do wyjścia. Zauważyłem, że ma na sobie garnitur, a raczej elegancki frak w kolorze ciemnego granatu, z wykładanymi atłasowymi klapami, pod spodem była śnieżnobiała koszula z wykrochmalonym kołnierzykiem. Na to założył równie elegancki ciemny płaszcz, na głowę nałożył melonik, do ręki wziął paradną laskę i tak przygotowany wyszedł z mieszkania. Spróbowałem skupić się na jego myślach – mężczyzna był zadowolony, oczekiwał na coś, na spotkanie, lecz sam do końca nie wiedział z kim. Ta myśl umknęła i pojawiła się nowa – musi iść do kościoła, tam czeka narzeczona, będą zapowiedzi. Termin ślubu wyznaczony, za pół roku będzie najszczęśliwszym panem młodym na ziemi. Pogwizdując marsza weselnego szedł w górę ulicy, gdzie dalej za rogiem znajdował się kościół, a raczej jego resztki. Pan Zygmunt doszedł do skrzyżowania, minął dwa budynki i zatrzymał się jak wryty na widok na wpół zrujnowanego kościoła.
Po prawdzie to stał on tak od czasów drugiej wojny, a właściwie jej zakończenia. Nigdy nie zdecydowano się go odbudować czy rozebrać. Na pierwsze nie starczało funduszy, drugie posunięcie było zbyt rewolucyjne, nie rozbiera się od tak kościołów, to nie uchodzi. I tak straszył przechodniów pustymi oknami, zapadłymi ścianami. Jedynie brama jako tako się ostała.
Przy tej bramie stał właśnie pan Zygmunt i martwo wpatrywał się w budynek. – To niemożliwe – myślał. – Przecież byłem tu zaledwie dwa dni temu, żeby dać na zapowiedzi... A co się stało z panną Marcjanną, jego narzeczoną? To niemożliwe...
Patrzyłem na przybitego bólem człowieka, który nie rozumiał co się dzieje. Jego umysł nie pracował jak trzeba – przez moment błysnęła myśl, że to było bardzo dawno, jednak po chwili zastąpiło go rozgoryczenie i ból po stracie narzeczonej. Przygarbiony, bez zapału ani dobrej myśli, wracał do domu.
Niedaleko stała matka z dwójką dzieci, jedno z nich wskazywało pana Zygmunta.
- Mamo, mamo, popatrz! Znowu przyszedł ten staruszek! Piotrek mówi, że on jest nienormalny!
- Kochanie, nie można tak mówić o obcych ludziach – zganiła syna matka. Jednak jej wzrok mówił co innego – nie współczuła staruszkowi, gdyż uważała, że takich jak on należy oddawać do domu opieki. Zwłaszcza jeśli nie są do końca normalni.
Pan Zygmunt na szczęście nie słyszał tej wymiany zdań. Szedł dalej pogrążony w bólu. Doszedł już do frontowego budynku, gdy przystanął i zapatrzył się w niebo.
- Po co ja właściwie wychodziłem? – usłyszałem jego myśli i zdumiałem się niepomiernie. – Nic, nie ważne. Wracam do Klejnocika, na pewno się stęsknił, mój biedaczek. Nie mamy przecież nikogo prócz siebie – mamrotał wchodząc po schodach.
Zachowywał się tak, jakby nie było wydarzeń z ostatnich trzydziestu minut. Nie pasowało mi tutaj nic, bo zarówno Klemens jak i kot wspominali, że tak jest co tydzień. Co tydzień ten człowiek przeżywa to samo rozczarowanie i ten sam ból, przerażenie i poczucie samotności. To było okropne, tortura tak wyrafinowana, jakby człowiek ten dopuścił się niewyobrażalnych przestępstw.
Wróciliśmy do przytulnego mieszkanka. Kot czekał na swojego pana w przedpokoju i wbijał we mnie te swoje bursztynowe ślepia. Zrozumiałem, że pyta o postępy.
- Tak jest co tydzień? – spytałem.
- Owszem. Jak w zegarku.
- A w tygodniu? Czy coś pamięta?
- Nie, wie tylko że ma kogoś znaleźć, ale też nie zawsze.
- Czyli ma poplątane wspomnienia, prawda? Bo jedne nie łączą się z drugimi? A co niedziela następują te same wydarzenia – o określonej godzinie szykuje się do wyjścia, idzie do zniszczonego kościoła, gdzie spotyka go jedynie ból i niezrozumienie, a potem wraca.
- No tak.
- I to wszystko jest zawsze o tej samej godzinie?
Kot popatrzył na mnie łaskawszym okiem. – Jesteś całkiem bystry.
- Tak jakby włączała się płyta z tą samą serią wydarzeń, potem jest wyłączana na cały tydzień, by powrócić regularnie jak w zegarku w następną niedzielę!
- Brawo, brawissimo – usłyszałem sarkastyczny głos w mojej głowie. – Zdałeś egzamin. A teraz zrób coś, żeby ten człowiek zaznał spokoju. Męczy się tak od piętnastu lat!
- Dzięki, ale skąd wiesz że trwa to tak długo?
- Może nie jestem zwykłym kotem? – ślepia zalśniły mu złowieszczo.
- Powiedziałbym raczej, że nie jesteś zwykłą duszą... ty też pokutujesz?
- Ja też?
- No nie, chociaż to co dzieje się z twoim panem wygląda na pokutę. Ale chętnie bym dowiedział się czegoś więcej. O panu Zygmuncie naturalnie – dodałem, bo kocisko warknęło ostrzegawczo.
- Nie możesz sprawdzić w tych waszych przepastnych archiwach? – złośliwa odpowiedź kota nie była mi na rękę. Ale cóż postanowiłem grać czysto.
- Nasze archiwa przewertowałem niejednokrotnie. Nie ma tam nawet wzmianki o twoim właścicielu, ostanie zapiski sięgają wstecz piętnaście lat właśnie.
- Czyli zapewne było tak jak myślałem, jego poprzedni Opiekun ukrył dane, świadczące na jego niekorzyść...
- A czy ty znałeś ich wtedy? To znaczy te ponad dwadzieścia lat temu?
- A czy to ważne?
- Oczywiście, że tak – żachnąłem się.
- Czyli że mu pomożesz? – kot patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Wiedziałem, że udzielając odpowiedzi, nie odpowiem tylko na jedno pytanie. W jakiś sposób przypieczętuję swój los, miałem tylko nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę.
- Przecież obiecałem. Rozmawiałem też z Klemensem, jego obecnym Opiekunem, i wiem, że chętnie mi pomoże.
- Oby. W innym wypadku... lepiej żebyś nie wiedział – dodał cicho. Skoro wiesz już co jest grane, to zacznij porządnie kombinować, aby zdobyć te dane. – kot podniósł ogon dumnie jak flagę narodową i podreptał do kuchni.
Kiwnąłem głową. Hance chwilowo nic nie groziło, mogłem zatem zbadać tą sprawę. Aby jednak nie być posądzonym o wtrącanie się postanowiłem działać oficjalnie, razem z Klemensem. Na początek jednak postanowiłem zajrzeć do mojej podopiecznej, chciałem też spotkać moją nową podwładną. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale budziła ona mój niepokój.
Sprawdziłem kto pilnuje dziewczyny, była to faktycznie nowicjuszka – trzymała się jednak na dystans, plus dla niej. Podszedłem do niej, lecz ona zauważyła mnie pierwsza.
- Panie Gabrielu, jestem taka szczęśliwa, że mnie do pana przydzielono! – usłyszałem na dzień dobry.
Spojrzałem w rozpromienioną twarz okoloną rudymi lokami, przy czym każdy wywinięty był w inną stronę, w te zielone, lekko skośne oczy i wiedziałem że będę miał kłopoty. Zresztą wiedziałby to każdy Anioł z wyższego poziomu – żądza przygód wręcz od niej biła, fascynacja tworzyła swoistą aurę, a do tego sama dziewczyna stanowiła skumulowaną energię. I na pewno nie była ani systematyczna ani uporządkowana, mogłem się o to założyć!
- No cóż, mnie również jest miło, tego hm, Bernardyno?
- Bernardetto, ale może mi pan mówić Detta.
- Fajnie, ale nie musimy być tacy oficjalni.
- Mogę mówić do pana szefie, tak jak Jerzy? Bardzo, bardzo proszę!
Raz kozie śmierć pomyślałem i odparłem – Czemu nie?
- Bardzo panu dziękuję, szefie!
- A co tam u Hanki? Wszystko w porządku.
- Tak, jest szczęśliwa – czyta książki i magazyny, które ostatnio z panem kupiła. Trochę ją martwi poniedziałek, bo będzie musiała iść do pracy, ale stara się o tym nie myśleć.
- Dobra dziewczyna, a kopertę już znalazła?
- Nie widziałam żadnej koperty.
- Hm, pewnie ją strąciła, jak wychodziliśmy na zakupy.
- Znajdzie ją jak będzie sprzątać, nie? –spytała się Detta.
- Pewnie masz rację, a tymczasem pilnuj jej. Ja mam do załatwienia kilka spraw.
****
Cały ten czas spędziłem na rozmowach z Klemensem. Ponieważ pan Zygmunt nie jest jego jedynym podopiecznym, nie spędzał z nim całego dnia, zatem mógł nie zauważyć prawidłowości w niedzielnych spacerach. Zresztą zdumiony był moimi rewelacjami.
- Więc przejąłeś Zygmunta jakieś sześć lat temu? – spytałem. Potrzebne mi były konkrety, aby rozpocząć moje małe śledztwo.
- Zastanowiłem się nad tym dokładniej, to było siedem lat temu, było ciepło i ładnie. Chyba czerwiec, ale nie jestem pewien.
- A kto był jego wcześniejszym Opiekunem?
- Chyba Krzysztof, teraz z dziewiątego poziomu. Jednak on także nie miał zbyt wnikać w życie tego człowieka.
- Zatem to musiało się wydarzyć wcześniej – powiedziałem i pogrążyłem się w zadumie. Będę musiał zatem odnaleźć tego Krzysztofa i sprawdzić kto opiekował się nim wcześniej. Gorzej jeśli było ich więcej, mój łańcuszek mógł się gdzieś przerwać, a wtedy zostałyby tylko oficjalne ścieżki, czego pragnąłem uniknąć. Za dużo zamieszania, przynajmniej moim zdaniem.
- Przed Krzysztofem było kilku innych, zmieniali się dość często – powiedział Klemens, potwierdzając moje obawy. – Ja z moimi siedmioma latami mam chyba najdłuższy staż. Ale też nie jestem młody, nie ma we mnie tej żądzy przygód, chęci awansu... Choć dobrze byłoby pomóc temu człowiekowi, jeśli oczywiście nie zapisano tego w jego przeznaczeniu.
- No tak! – pacnąłem się z rozmachem w czoło. – Są jeszcze Księgi Przeznaczenia! A ja zupełnie zapomniałem, że tam też można znaleźć istotne informacje.
- Tylko że nie potrwa to chwilę – ostudził moje zapędy Klemens. – Wiesz jaki tam panuje rozgardiasz.
- Nic się nie zmieniło? – jęknąłem. Podczas mojej ostatniej wizyty zrozumiałem, że jeśli szukam akt o numerze G-23876, to na pewno nie znajdę ich na regale zatytułowanym akta G-23000 do G-24000. Wszędzie indziej być może, ale na pewno nie tam gdzie powinny być.
- Nie, i nie sądzę aby coś miało się tam zmienić – dodał znaczącym tonem Klemens. – Jakby nie patrzeć to tydzień wyjęty z życiorysu, przynajmniej dla nas.
- Jasne! Mogę tam wysłać dzieciaki! Dzięki Klemensie, jesteś nieoceniony! Jak tylko się czegoś dowiem, to dam ci znać, obiecuję.
- Dzięki chłopcze, uważaj na siebie.
Niesiony nadzieją na rozwikłanie zagadki pośpieszyłem na poszukiwania Krzysztofa z poziomu dziewiątego. Szczęście mi sprzyjało, odnalazłem go w sali spotkań. Klemens opisał mi go dość dokładnie, łącznie z charakterystycznym uśmieszkiem na twarzy. Wysoki, o prostej sylwetce – dla mnie wyglądał, jakby połknął kij. Nie spodobał mi się, więc postanowiłem ograniczyć kontakty do minimum. Po kilku słowach powitania przeszedłem do sedna sprawy:
- Pamiętasz może pana Zygmunta Chwerowskiego? Opiekowałeś się nim jakieś siedem lat temu?
- A nawet jeśli, to po co ci to wiedzieć? – odparł opryskliwie.
- Razem z Klemensem próbujemy rozwiązać jego tajemnicę. Może ty coś wiesz na ten temat?
- Tajemnicę? Z Klemensem? – jego oczy kojarzyły mi się z zimowym niebem, jasne i chłodne, kompletnie bez wyrazu. – Musieli ci się pomylić koledzy, Klemens się do takich rzeczy nie nadaje. Jest mało bystry i nie ma w ogóle chęci walki. Najmłodszy też nie jest.
- No wiesz – oburzyłem się – Nie sądzę, aby osoba Klemensa była godna pośmiewiska, co właśnie usiłujesz uczynić. Jest godzien zaufania i solidny, temu nie możesz zaprzeczyć. A tobie nie wydało się dziwne, że facet nie ma przeszłości?
- Owszem, wydało.
- I nic? Nie zainteresowałeś się tym?
- Owszem – powtórzył dobitniej – lecz powiedziano mi, że to nie moja sprawa. W przeciwieństwie co do poniektórych zrozumiałem aluzję i zostawiłem temat. Zależy mi na karierze, wiesz?
- Czyli nie przejąłeś się szczególnie losem tego człowieka? ładny z ciebie Opiekun. – mruknąłem.
- Pilnowałem bieżących spraw, nie wtykałem nosa tam, gdzie nie powinienem.
- Podły lizus – pomyślałem gniewnie, a na głos zapytałem – Możesz mi chociaż powiedzieć kto był przed tobą Opiekunem Zygmunta?
- Tak, Bartłomiej. Ale ponieważ za mocno się sprawą interesował oddalili go, potem coś przeskrobał i wymazali mu pamięć – twarz wykrzywiał mu przy tym dziwny uśmiech.
Jak na Anioła to coś mi w nim nie gra, pomyślałem złośliwie. Szkoda, że te słowa nie otworzyły mi oczu, ułatwiłoby to znacznie dalsze działania. Ale podziękowałem za informacje, choć niewiele one wnosiły. Pozostawał jeszcze plan B, czyli Księgi Przeznaczenia. Będę musiał wtajemniczyć dzieciaki – pomyślałem i od razu się do nich przeniosłem.
**********************
Przeszliśmy przez 1/3 opowieści, mam nadzieję, że reszta także się spodoba. Jak ktoś ma ochotę przejrzeć poprzednie części to zamieszczam linki:
cześć 1 http://www.mojeforum.net/pisarze/aniels ... t1082.html
część 2 http://www.mojeforum.net/pisarze/aniels ... t1235.html
2
Pomysł: 4
Już troszkę lepiej niż poprzednie dwie części, ale mam dziwne wrażenie, że będzie się to ciągnąć w nieskończoność. żadnego sensownego końca nie widać ani domyślać się nie można. W zasadzie to pogubiłem się już co jest głównym tematem tej historii.
Styl: 4
Jest nieźle, raczej nie zgrzyta, choć jest troszkę za dużo powtórzeń.
Schematyczność: 4+
Schematyczności nie stwierdzono.
Błędy: 4
Tak jak w poprzednich częściach trochę tych trochę tamtych.
Ogólnie: 4
Spoko, spoko, choć całość zaczyna mnie nudzić.
Wciąż jestem na tak.
Już troszkę lepiej niż poprzednie dwie części, ale mam dziwne wrażenie, że będzie się to ciągnąć w nieskończoność. żadnego sensownego końca nie widać ani domyślać się nie można. W zasadzie to pogubiłem się już co jest głównym tematem tej historii.
Styl: 4
Jest nieźle, raczej nie zgrzyta, choć jest troszkę za dużo powtórzeń.
Schematyczność: 4+
Schematyczności nie stwierdzono.
Błędy: 4
Tak jak w poprzednich częściach trochę tych trochę tamtych.
Ogólnie: 4
Spoko, spoko, choć całość zaczyna mnie nudzić.
Wciąż jestem na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
3
hmm - że się nie domyślasz końca historii to chyba dobrze?
mogę prosić o trochę szczegółów - co nuży?? tak konkretnie - opisy, działania lub ich brak, wolna akcja?
generalnie akcja się rozwija, trochę cierpliwości - nie można podać wszystkiego na talerzu. Wątki też się później łączą. ^_^
mam nadzieję, że nadal będziesz znajdował radość w czytaniu tej opowieści :wink:
mogę prosić o trochę szczegółów - co nuży?? tak konkretnie - opisy, działania lub ich brak, wolna akcja?
generalnie akcja się rozwija, trochę cierpliwości - nie można podać wszystkiego na talerzu. Wątki też się później łączą. ^_^
mam nadzieję, że nadal będziesz znajdował radość w czytaniu tej opowieści :wink:
4
Sęk w tym że fabuła jest mało wciągająca, jak na razie. Nie czuję w ogóle chęci poznania rozwiązania. Nie mam podstaw żeby się czegokolwiek domyślać, więc nie ciągnie mnie do przekonania mnie czy miałem rację.
Twoja powieść jest z każda kolejną częścią coraz mniej interesująca. Może to sie zmieni. Jeśli tak to mam nadzieję, że szybko.
Twoja powieść jest z każda kolejną częścią coraz mniej interesująca. Może to sie zmieni. Jeśli tak to mam nadzieję, że szybko.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
5
Pomysł: 3+
wydaje mi się, że chodzi o to, że nie widać sensu. Piszesz, piszesz, piszesz; my czytamy, ale nie wiemy po co. (nie do końca wiem, jak to wytłumaczyć) Sam pomysł jest fajny.
Styl: 4-
jak dla mnie piszesz trochę zbyt rozwlekle. Dla przykładu, początek tego fragmentu (pierwsza gwiazdka), myślalam, że nie przeczytam więcej ani linijki - po prostu mnie zamęczyłaś. Natomiast dalsza część była lepsza.
Poza tym, opis sytuacji Hanki - do momentu wspomnienia o pieniądzach - jest smutny, jej otoczenie przygnębiające, a ty nagle piszesz, że ona jest taka szczęśliwa... trochę mi to zgrzyta, nie przekonuje mnie.
Schematyczność: 4+
nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.
Błędy: 4
raczej tylko powtórzenia, trochę interpunkcji, ale jest dobrze.
Ogólnie: 3
Mogłoby mi się to podobać, ale niestety nie nie przemawia do mnie ten tekst.
Jestem na... Tak
wydaje mi się, że chodzi o to, że nie widać sensu. Piszesz, piszesz, piszesz; my czytamy, ale nie wiemy po co. (nie do końca wiem, jak to wytłumaczyć) Sam pomysł jest fajny.
Styl: 4-
jak dla mnie piszesz trochę zbyt rozwlekle. Dla przykładu, początek tego fragmentu (pierwsza gwiazdka), myślalam, że nie przeczytam więcej ani linijki - po prostu mnie zamęczyłaś. Natomiast dalsza część była lepsza.
Poza tym, opis sytuacji Hanki - do momentu wspomnienia o pieniądzach - jest smutny, jej otoczenie przygnębiające, a ty nagle piszesz, że ona jest taka szczęśliwa... trochę mi to zgrzyta, nie przekonuje mnie.
Schematyczność: 4+
nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.
Błędy: 4
raczej tylko powtórzenia, trochę interpunkcji, ale jest dobrze.
Ogólnie: 3
Mogłoby mi się to podobać, ale niestety nie nie przemawia do mnie ten tekst.
Jestem na... Tak
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
6
Po piątej części tego opowiadania, mogę Ci napisac to co Lan, ale po co mam tracic czas? Ciągniesz to a my dalej nic nie wiemy [no prawie]. w tekście jest troszkę błędów, liczę, że kolejne części bedą miały to co pierwsza i druga, to co mi się podobało
Jestem na Nie (popatrz na datę postu)

Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
7
Hmmm, w sumie to racja - snując tą historię zatoczyłaś spory łuk i mam nadzieję, że na końcu wszystko wskoczy na właściwe miejsce. W tej części akcja znowu trochę siada, tajemnica owego pana Zygmunta jakoś mniej wciąga niż dalsze losy Hanki. No i mam nadzieję, że to wszystko jakoś powiążesz. Jak mawiał Napoleon: "Podstawą zwycięstwa jest komunikacja"
Moja ocena tej części: 4=
