Prolog
Moja pracownia mieściła się na najwyższym piętrze wieżowca w centrum miasta. Miałem w zwyczaju siadywać na parapecie i chłonąć atmosferę tego ogromnego gniazda ludzi, w którym mieszkam odkąd pamiętam. Niezależnie od pory dnia czy roku widok był oszałamiający.
Potem zamykałem okna, ryglowałem drzwi, szurałem zasłonami i zamykałem oczy. Szukałem spokoju.
Moi sąsiedzi mieszkający na tym samym piętrze, a także piętro niżej, wynieśli się już dawno. Myślę, że to z powodu wiatru – wiosenne wichury potrafią być naprawdę uciążliwe.
Cisza. Nie słychać najmniejszego kaszlnięcia, szmeru, oddechu. Wnętrze świątyni nieruchomieje.
Nagle rozlega się elektryczny, urwany zgrzyt i małe światło nagiej żarówki powoli rozprasza mrok. Nikły, migotliwy punkcik rośnie, ogarnia coraz to nowe przestrzenie, uwalnia się z więzów, oczyszcza najciemniejsze zakamarki sanktuarium. Otulony światłem zaczynam malować. Maluję to, co mnie fascynuje – miasto.
I
Pociąg, którym jechałem mijał właśnie fabryki na przedmieściach. Siwy dym z kominów zasnuwał szare, listopadowe niebo. Jesień pełną gębą…
Sięgnąłem po papierosa, ciekawe czy można tu palić? Zresztą nieważne…
Za godzinę miałem umówione spotkanie z bogatym kupcem. Chciał kupić obraz, proponując bardzo wysoką cenę. Nie ukrywam, że trochę mnie to zdziwiło. Nie żebym nie cenił swoich prac - byłem raczej ciekaw przyczyny, gdyż akurat ten portret sytuowałem wśród średniaków.
Siedziałem sam w przedziale. Lepiej otworzyć okno, nie należy kusić losu.
Konduktor, cholera…
Najpierw do zaparowanej szyby zbliżył się ciemny kształt twarzy, potem drzwi rozsunęły się ze zgrzytem i do przedziału zajrzał mężczyzna w średnim wieku ubrany w czyściutki, niebieski mundurek.
Szczególną uwagę zwracała jego głowa. Nieproporcjonalnie mała w stosunku do reszty ciała, a zarazem wręcz geometrycznie okrągła.
- Przepraszam pana ale w pociągu nie wolno palić – jego głos był na przemian niski i wysoki, jakby przechodził mutację – proszę iść do palarni.
Przed oczami stanęła mi brudna, śmierdząca potem klitka, w której ludzie – stojąc jeden obok drugiego - wydmuchują sobie dym w twarze.
- Przepraszam, nie wiedziałem – odparłem pokornie, zasłaniając ramieniem piktogram z przekreślonym papierosem. Zaciągnąłem się jeszcze raz i wyrzuciłem niedopałek przez okno.
- A pan artysta? – zagadnęła mała głowa wskazując na tubę w kącie przedziału.
Cholera…
- Tak się złożyło – westchnąłem patrząc jak konduktor przeciska swoje koślawe cielsko przez drzwi i siada naprzeciwko mnie.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie Jego malutka twarz wydawała się nieustannie poruszać, jakby była jakimś niezależnym organizmem. Nerwowe mrugnięcie, skurcz policzka, wydęcie nozdrzy – ta twarz żyła własnym życiem.
Po chwili dostałem oczopląsu - twarz konduktora zaczęła się powiększać, zmniejszać, zmieniać kształt, bulgotać…
Otrząsnąłem się. Czego właściwie chce ten błazen?
- Przepraszam, czego pan właściwie chce?
Spuścił wzrok i zawstydzony wahał się przez chwilę. W końcu wypalił:
- Ja też maluję! – odetchnął, a potem zaczerpnął powietrza jak gdyby poczuł ulgę po jakimś długim wysiłku.
- Czy mógłby pan rzucić okiem na moje prace? – zapytał pochylając się w moją stronę.
Skinąłem niepewnie głową, zdezorientowany. Co to za dziwny człowiek?
Konduktor wyjął z kieszeni mundurka kilka pogniecionych kartek i wcisnął mi w dłonie. Ujrzałem dziecięce rysunki, kreślone kolorowymi kredkami. Koślawe, przywodzące na myśl wystawę w przedszkolnej gablotce.
Podeptać jego marzenia, mówiąc mu prawdę, czy narazić na śmieszność i kpinę, kłamiąc? Milczeć zbyt długo też nie mogłem. Żeby zyskać na czasie, wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów.
Mój towarzysz natychmiast sięgnął do swojej torby, drżącą ręką wyjmując zapalniczkę. Zapaliliśmy obaj.
Patrzyłem na kartki. On patrzył na mnie.
Rytmiczny stukot kół rozlegał się w coraz większych odstępach czasu. W końcu zamilkł uciszony gwizdem maszynisty.
- Są całkiem dobre – odparłem patrząc na zegarek – proszę jeszcze poćwiczyć nad warsztatem. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
Na te słowa konduktor wybuchł donośnym śmiechem. Zerwał się z siedzenia i wyszarpnął mi kartki z rąk.
- Dziękuję! – wykrzyknął patrząc mi głęboko w oczy. Jego źrenice lśniły ze szczęścia.
Wybiegł z przedziału wymachując swoimi pracami.
Chwyciłem mój płaszcz i tubę z obrazem. Chciałem wyjść z pociągu jak najszybciej.
II
Fabryka była dumna ze swej wieloletniej historii. Dyrektor słynnego na cały kraj kompleksu fabrycznego siedział rozparty w skórzanym fotelu z rękami założonymi za głowę.
Był to siwy staruszek o pogodnym spojrzeniu. Rozmarzony wpatrywał się w drzewo genealogiczne swojej rodziny. Z dziada pradziada, od sześciu pokoleń, budowali i unowocześniali fabrykę, by w końcu z dumą móc przekazać ją swoim męskim potomkom.
Dyrektor przygładził siwiejące wąsy, kiwając głową w zamyśleniu.
Nagle, wielkie dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się z hukiem.
- Wołałeś mnie? – do gabinetu wkroczył energicznie młody chłopak w idealnie dopasowanym garniturze i błyszczących butach.
Wytrącony z zamyślenia dyrektor, patrzył przez chwilę w jego stronę niepewnym wzrokiem. Opanował się jednak, wyprostował i spokojnym miarowym tonem odezwał:
- Usiądź synu, musimy porozmawiać… Posłuchaj, nasza rodzina zarządza tą fabryką…
-…od bardzo wielu lat – dokończył chłopak przewracając oczami.
- Właśnie, i dlatego zależy mi na tym, żeby kontynuować tę tradycję. Nie będę ukrywał , że niepokoi mnie twoje zachowanie. W ogóle nie interesujesz się życiem placówki!
Choć, przejdziemy się – to mówiąc, dyrektor wstał z fotela i otwierając drzwi do gabinetu wskazał ręką wyjście.
Z maszyn obsługiwanych przez tysiące ludzi wydobywał się straszny hałas. Fabryki stanowiły coś na kształt huty. Pracownicy uginali się pod ciężarem wiader i kotłów z wrzącą wodą. Kręcili rdzewiejącymi kołowrotami. W kłębach pary, dymu i kurzu uwijali się przy taśmach produkcyjnych.
Płci i wieku ludzi nie sposób było odróżnić. Większość pracowników była brudna, powykrzywiana, garbata. Wszyscy ubrani w jednakowe niebieskie ogrodniczki założone na kraciaste koszule. Ich ciężkie buty dzwoniły na stalowych rusztowaniach, co jeszcze potęgowało hałas.
Dyrektor i jego syn spacerowali po najwyższym rusztowaniu ogromnej hali produkcyjnej.
Od czasu do czasu ojciec wskazywał coś z miną pełną dumy. Tu na górze, hałas był przytłumiony dlatego, przy odrobinie wysiłku, mogli rozmawiać.
- Synu, w obawie o przyszłość wielkiego dzieła naszych przodków, a także o twoją przyszłość, chciałbym żebyś pracował przez pewien czas w fabryce.
Chłopak znał dobrze rodzinną historię związaną z tym miejscem. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się dla niego poświęcić. Na propozycję pracy fizycznej nie był jednak przygotowany – przez całe dotychczasowe życie nie miał z nią nic wspólnego.
Pobladł, milczał jednak.
- Praca cię zahartuje, poznasz w końcu dokładnie owoc pracy twojej rodziny. Poznasz swoje dziedzictwo. Gdy zajmiesz moje miejsce będę spokojny o przyszłość fabryki.
Mokry od potu syn, nadal milczał. Nie potrafiłby przeciwstawić się ani tak rozsądnym argumentom, ani łzom w błękitnych oczach swojego ojca.
III
Gdy pociąg odjechał, zostałem sam na starej stacji, stojącej w szczerym polu.
Po chwili usłyszałem cichy charkot. Obejrzałem się.
W moją stronę zbliżał się mały żółty samochód. Gdy w końcu podjechał, zarówno kierowca, jak i dziwny pojazd, zatrzęśli się i zakrztusili.
- Pan od obrazu!? To wsiada!? – skrzeczący głos szofera bardziej przypominał oskarżenie niż zaproszenie na przejażdżkę.
Spróbowałem otworzyć drzwi, jednak nie ustąpiły. Szofer krzywiąc się uderzył pięścią w otwartą dłoń. Ująłem klamkę w obie ręce i wyszarpnąłem drzwi z zawiasów.
- Zostawi!? – zaskrzeczał kierowca – jutro po nie wróci!?
Oniemiały odrzuciłem zardzewiałe drzwi i bez słowa usiadłem obok szofera.
Nigdy nie widziałem, żeby kierowca tak bardzo upodobnił się do swojego samochodu.
Nosił żółty kapelusik, z rodzaju tych, które zakłada się idąc na ryby, a także pokryty śladami farby żółty ortalionowy płaszcz. Pojedyncze kępy brody, poskręcane i poplątane upodabniały jego twarz do karoserii pojazdu – zardzewiałej i obłoconej.
Szofer skupiony patrzył na drogę, od czasu do czasu drapiąc się po twarzy. Cisza bardzo szybko stała się uciążliwa. Przynajmniej dla mnie
- Długo pracujesz dla hrabiego? – zapytałem.
- Kilkanaście lat już!?
- Musi być w porządku, co?
Nic nie odpowiedział. Po dłuższej chwili zaskrzeczał przeciągle:
- To naprawdę miły człowiek!? – Choć w jego ustach brzmiało to jak przestroga, jak gdyby to, że jest miły, przekreślało go jako pracodawcę.
Wjechaliśmy w las otaczający pola. Jeżeli wcześniej zdezelowany gruchot trząsł się jadąc po polnych dróżkach, to teraz zaczął skakać i tańczyć.
Szofer jakby odgadując moje myśli, zboczył z leśnej ścieżki, skręcając w dziki, leśny gąszcz. Rzucało mną po całym wozie. Omal nie wypadłem przez otwór w miejscu drzwi. Gałęzie smagały mnie po twarzy i wplątywały się we włosy, liście wpadały do ust i gardła.
Jesteśmy na miejscu!? – znienacka zakrzyknął szofer.
Wycieńczony wyczołgałem się z samochodu. Leżąc na ziemi zobaczyłem, stojący w samym sercu dzikiej puszczy, ogromny pałac stylizowany na antyczną siedzibę. Otoczony pożółkłymi kolumnami, mnóstwem rzeźb i fontann.
Szofer pomógł mi wstać i powłócząc nogami ruszył przodem machając na mnie ręką,
Szumiało mi w głowie, wciąż miałem przed oczami wirującą zieleń.
- Jest pan nareszcie! - dobiegł mnie głos z wnętrza sali.
W holu ujrzałem ogromny obraz przedstawiający Dionizosa, w jednej ręce trzymał kielich, drugą wyciągał w moją stronę i wskazując mnie palcem śmiał się potwornie, oblizując tłustym językiem nabrzmiałe wargi.
Potem podłoga zbliżyła się do mnie tak gwałtownie, że straciłem równowagę i zanurzyłem się w ciemności.
IV
Każdy dzień w fabryce wyglądał tak samo. Syn dyrektora pracował w niej na dwa etaty, aby szybciej nadrobić braki w wiedzy na temat jej funkcjonowania. On sam stał się bezmyślnym trybikiem w tej zasnutej dymem machinie.
Jego ruchy stały się niezgrabne, ociężałe. Twarz wychudzona i zmęczona.
Zostało mu pół roku. Wtedy, po załatwieniu wszystkich formalności miał przejąć fabrykę po ojcu.
Dyrektor z uwielbieniem wpatrywał się oddaniu, z jakim jego syn wypełniał obowiązki. Przypatrywał się też często obrazom w swoim gabinecie. „mam dla was godnego następcę” – myślał rozczulony.
Pewnej nocy wybuchł bunt. Kierownik placówki, do tej pory wydający polecenia dotyczące pracy, teraz stanął na czele strajku. Legalne protesty przeciw wyzyskowi, organizowane co pewien czas, nie przynosiły rezultatów. Dyrektor wykorzystując swoje wpływy zastraszał i szantażował podwładnych.
Jego następca, słysząc od kierownika wyraźne polecenia przyłączył się do buntu.
Uzbrojeni w narzędzia i butelki z wrzącym olejem robotnicy szybko obezwładnili nieliczną ochronę, podchodząc pod drzwi dyrektora.
Kierownik skinął głową na robotnika z łomem w dłoniach. Początkowo uderzał w absolutnej ciszy – wszyscy czekali w rosnącym napięciu. W końcu ktoś o słabszych nerwach zaczął krzykiem akompaniować każdemu uderzeniu. Dołączyło się do niego kilka osób. Potem jeszcze kilka. W końcu blaszana hala trzęsła się od huku zachrypniętych, donośnych głosów.
Drzwi ustąpiły, a gdy fala robotników wlała się do gabinetu - wszyscy zamarli.
Pod wielkim oknem wychodzącym na księżyc w pełni leżał nagi dyrektor. Jego ciało pokryte było świeżymi cięciami. Na podłodze leżały portrety jego poprzedników – jeden z nich cały czas spoczywał w jego zaciśniętej dłoni. Rosnąca kałuża krwi wokół ciała, powoli obejmowała kolejne – przedstawiające uśmiechnięte twarze – portrety.
Jako pierwszy ocknął się kierownik i ostrożnym krokiem podszedł do nieruchomego ciała.
W dłoni staruszka nie spoczywało zdjęcie. Była to blaszana płytka, po środku której migotał niewielki przycisk.
Poraniona pierś uniosła się gwałtownie.
Rozległ się ogłuszający pisk odpalanego ładunku.
Otępiały syn dyrektora zaniepokojony tym, co może się stać z jego ojcem, przepychał się przez tłum. W jednej chwili porwała go fala bezwładnych ciał.
V
Rozmazany obraz powoli się wyostrzał. Szofer pochylał się nade mną z troską, wachlując kraciastą chusteczką.
- Obudził się!? – wrzasnął i wybiegł, a ja poczułem krople śliny na twarzy.
Przetarłem oczy. Siedziałem teraz w bogato zdobionym fotelu, pod stopami miałem ciemno-czerwony dywan, a nad głową kilka kryształowych żyrandoli. Na końcu salonu dostrzegłem kominek, na ścianach mnóstwo portretów wyniosłych postaci z oczami do połowy nakrytymi powiekami i pogardliwym uśmieszkiem pod nosem.
- Witam pana! – zawołał wysoki mężczyzna w mundurze podchodząc do mnie z wyciągniętymi rekami – cieszę się, że czuje się pan lepiej!
Uścisnąłem mu rękę.
- Rozumiem pana reakcję! – Cromwell jest doskonałym kierowcą, choć trochę nieuważnym. Pana przypadek nie jest odosobniony, proszę się nie martwić.
Skinąłem głową. Mój gospodarz zbliżył się. Był mężczyzną w średnim wieku choć jego twarz wydawała się bardzo zmęczona. Opadłe policzki, zapadnięte oczy, nie pasowały do żywej gestykulacji i wesołej mowy.
- Czy ma pan to, o czym rozmawialiśmy? – powiedział puszczając do mnie oko.
- Obraz? Tak, powinien być w samochodzie, o ile nie wypadł po drodze…
- Znakomicie! Cromwell zaraz przyniesie!
Dostrzegłem cieniutką stróżkę śliny w kąciku ust gospodarza, otarł ją dyskretnie, udając, że podkręca wąsa.
- Proszę zatem chwilkę zaczekać! Pójdę wydać odpowiednie polecenia.
Trzasnął drzwiami. Przez chwilę nie działo się zupełnie nic, jakby ktoś zatrzymał kadr w filmie. Cisza zaczęła mi dzwonić w uszach.
Wstawanie z fotela okazało się trudniejsze niż myślałem. Wciąż trochę oszołomiony zacząłem się przechadzać po salonie. Wystrój wyraźnie kłócił się z kolumnami i rzeźbami, które widziałem na zewnątrz. Przypominał raczej jedną z komnat Wersalu niż antyczną siedzibę.
Nagle dobiegł mnie dziwny, szorstki dźwięk – jakby piłowanie czegoś. Rytmiczny i spokojny: dźwięk – cisza, dźwięk – cisza, dźwięk – cisza. Dochodził z góry. Warsztat na piętrze tym bardziej nie pasowałby ani do starożytnej Grecji, ani do barokowej Francji. To miejsce i ci ludzie wydawali mi się coraz bardziej ekscentryczni.
Po chwili ów dźwięk stał się dość irytujący. Jednak jestem tu tylko gościem, nie mam prawa, ani ochoty, mieszać się w obowiązki tutejszych mieszkańców.
W oddali rozległ się donośny śmiech mojego gospodarza. Mam nadzieję, że zapłaci mi zgodnie z umową. Wystarczająco wielu jest cwaniaczków, którzy dostając w ręce obraz „renegocjują” warunki umowy. Zresztą najstarszym ze wszystkich ludzkich praw jest prawo silniejszego. Kto wie, kim bym został mając wpływowych znajomych i pieniądze…
Szorstki dźwięk wydłużył się trochę. Ktoś na górze robił powolniejsze cięcia.
Nienaganny wystrój salonu psuły nieco maleńkie, czarne drzwiczki w rogu pokoju, swoim kolorem i rozmiarem zupełnie nie pasujące do reszty Wiedziony ciekawością spróbowałem je otworzyć – były jednak zamknięte.
Szorstki dźwięk urwał się gwałtownie. Zapadła absolutna cisza.
Dostrzegłem niewielki półokrągły przedmiot wystający spod drzwiczek. Schyliłem się i zamarłem. Spod drzwi wystawały ludzkie palce. Zesztywniałem, adrenalina uderzyła mi do głowy. Rozległ się trzask zamykanych drzwi. Kroki skierowały się na schody. Gospodarz wchodził na piętro.
Nie było na co czekać. Chwyciłem pogrzebacz leżący w kominku i rąbnąłem w okno salonu. Pancerna szyba pokryta teraz pajęczyną rys tkwiła jednak nieruchomo we framudze.
Mój oddech grzmiał jak wystrzał armatni.
Drzwi na piętrze otworzyły się i szybkie kroki znów rozległy się na schodach.
Miałem tylko jedno wyjście.
Zamachnąłem się pogrzebaczem i zamek w maleńkich drzwiach zazgrzytał ostrzegawczo. Uderzyłem jeszcze raz.
Kopniak otworzył drzwi ukazując tonące w ciemnościach pomieszczenie. Wskoczyłem do środka.
- Mój przyjacielu, co to ma znaczyć? – usłyszałem za sobą dziarski głos gospodarza.
Zamachnąłem się pogrzebaczem na oślep. Przeraźliwy wrzask mojego niedoszłego klienta odbił się echem w całej willi.
Odruchowo zamknąłem drzwi. Pomimo roztrzaskanego zamka dawały złudzenie bezpieczeństwa. Nadepnąłem na coś leżącego na podłodze. Odskoczyłem pod ścianę trafiając na jakąś kanciastą wypukłość. Przełącznik światła.
Ponura, rdzawa czerwień wypełniła pokój. To, na co nadepnąłem okazało się ciałem. Na plecach miało rozdartą skórę, której strzępki wisiały też na haku wbitym w mur przy drzwiach.
W ciemnym, dusznym pomieszczeniu na hakach zawieszonych było kilkanaście nagich osób – zarówno kobiet jak i mężczyzn, w różnym wieku.
Pod każdym z nich zawieszono ostrze o dziwnym kształcie – jakby jelenich rogów - częściowo pokryte zaschniętą krwią.
Drżąc podszedłem bliżej. W tle każdego trupa wisiał obraz. Takie same płótna wisiały w salonie obok.
Ci ludzie byli też w jakiś sposób zabalsamowani, żaden z nich nie zdradzał oznak rozkładu.
Zza drzwi dobiegła mnie wiązanka przekleństw, a następnie cichy głos szofera:
- Tak oczywiście, zaraz zadzwonię.
W salonie rozległ się odgłos zdecydowanych kroków. Czekałem nieruchomo w ciszy, tak długo, jak długo jest w stanie czekać człowiek stojący wśród nagich trupów nadzianych na haki.
W końcu chwyciłem jeden z noży i powoli wysunąłem się z ciemnego pokoju.
W salonie nie było nikogo. Łagodnie zachodzące słońce stanowiło balsam dla moich oczu.
Ostrożnie jednak, przywierając do ścian posuwałem się dalej, w stronę wyjścia.
W rozległym holu także nikogo nie było, tylko twarz Dionizosa z mozaiki na podłodze śmiała się bezgłośnie, otulona winogronem i wiśniami.
Wyszedłem z willi. Dziwacznego pojazdu nigdzie nie było.
Zacząłem biec na oślep. Przedzierałem się przez gęstniejący las, torując sobie drogę nożem i pogrzebaczem.
Pierwsza kula trafiła w ramię. Przeszywający ból rozdarł mi rękę i twarz. W oddali, pomiędzy gałęziami i konarami drzew dostrzegłem otwartą przestrzeń – jeszcze tylko trochę.
Drugi strzał, po którym upadłem na ziemię, przeszył okolice biodra. Nie dam rady. Za chwilę podejdzie myśliwy i z szerokim uśmiechem dobije zwierzynę. Przed oczami stanęło mi moje miasto. Ludzie których kocham i miejsca których już nie odwiedzę. Nie, to się tak nie skończy.
Napinając wszystkie mięśnie, drżąc i wyjąc z bólu, wstałem. Miałem zbyt dużo do stracenia, żeby się poddać, konsekwentnie i mozolnie, brnąłem dalej. Dotarłem do skraju lasu, gdzie zbliżały się właśnie dwa wozy policyjne.
Upadłem przed nimi na kolana, brocząc krwią, pozbawiony oddechu. Sam już nie wiedziałem, czy żywy, czy martwy. Sylwetki policjantów rozmyły się, usłyszałem tylko:
„Jest pan aresztowany”
Ocknąłem się na tylnim siedzeniu skuty kajdankami, nie czując nic poza bólem.
Z przodu, dwóch policjantów jadło pączki, popijając je kawą. Jeden z nich czytał gazetę.
Staliśmy koło stacji kolejowej.
Jeden z funkcjonariuszy uderzył wierzchem dłoni o gazetę szturchając swojego sąsiada:
- Słuchaj tego: „konduktor powiesił się w trakcie pracy…”
VI
Po wybuchu w fabryce, syn dyrektora trafił do szpitala. Jego wychudłe ciało pokryło się teraz bliznami i szkarłatnymi plamami po oparzeniach.
Zarost i włosy przerzedziły się. Usta, w które wbił się jakiś odłamek, sprawiały wrażenie wiecznie wykrzywionych w bolesnym grymasie.
Po wyjściu ze szpitala musiał przejść długą rehabilitację. Zapragnął wyrazić jakoś natłok myśli, które kłębiły mu się w głowie. Chwycił kartkę i ołówek. Nikomu nie pokazywał swoich prac. Nikt wokół nie był godny jego zaufania. Otoczenie było uprzedzone, ludzie wokół zbyt długo go znali.
Próbował znaleźć pracę, jednak jego wygląd, a także incydent w fabryce – o którym wiadomość obiegła cały kraj – skutecznie odstraszały potencjalnych pracodawców.
W końcu, stary przyjaciel jego ojca, widząc go w tak beznadziejnym stanie załatwił mu pracę.
Pierwszego dnia, ubrany w niebieski uniform, z wytartą teczką w dłoni wsiadł do pociągu. W pierwszym przedziale, który miał kontrolować, siedział człowiek z papierosem w ręce.
2
Tekst przeczytałam w całości i całe szczęście. 
Podobał mi się pomysł, przeplatanie niby dwóch różnych historii.
Muszę jednak przyznać, że tekst czytało się ciężko. Zdaniom brakowało melodii.
Być może było to zamierzone, bo w efekcie otrzymaliśmy przygnębiający, ciężki klimat(podobne odczucia miałam czytając Wichrowe Wzgórza;)).
W tekscie brakowało mi tego , kto był na portrecie...jesli autor (i to on miał być ofiarą?)to może autoportret?
Tyle ode mnie.
pozdrawiam serdecznie

Podobał mi się pomysł, przeplatanie niby dwóch różnych historii.
Muszę jednak przyznać, że tekst czytało się ciężko. Zdaniom brakowało melodii.
Być może było to zamierzone, bo w efekcie otrzymaliśmy przygnębiający, ciężki klimat(podobne odczucia miałam czytając Wichrowe Wzgórza;)).
W tekscie brakowało mi tego , kto był na portrecie...jesli autor (i to on miał być ofiarą?)to może autoportret?
Tyle ode mnie.

pozdrawiam serdecznie
4
Dzięki dziewczyny, właściwie wasze odczucia są podobne do moich 
Tekst z założenia miał być ciężki, chociaż zdaje sobie sprawę, że językowo nadal to nie jest to. W niektórych fragmentach ryłem jak knur, żeby to jakoś wyglądało, ale nawet po wielu poprawkach coś tam ciągle było nie tak.
Tak czy inaczej ćwiczę.
A co do portretów, to jest ich w tekście kilkanaście - stąd taki, a nie inny tytuł.

Tekst z założenia miał być ciężki, chociaż zdaje sobie sprawę, że językowo nadal to nie jest to. W niektórych fragmentach ryłem jak knur, żeby to jakoś wyglądało, ale nawet po wielu poprawkach coś tam ciągle było nie tak.
Tak czy inaczej ćwiczę.

A co do portretów, to jest ich w tekście kilkanaście - stąd taki, a nie inny tytuł.
7
Doug E Fresh, "W tle każdego trupa wisiał obraz".
Teraz jest to dla mnie jasne.
Jednak mój umysł dopowiedział sobie, że to musiał być portret.
Niedobry ze mnie czytelnik. Od razu próbuję się domyślić zakończenia.
A dlaczego konduktor się powiesił?Przecież wybiegł szczęśliwy. Oszalał?
Pozdrawiam
Teraz jest to dla mnie jasne.
Jednak mój umysł dopowiedział sobie, że to musiał być portret.

Niedobry ze mnie czytelnik. Od razu próbuję się domyślić zakończenia.

A dlaczego konduktor się powiesił?Przecież wybiegł szczęśliwy. Oszalał?
Pozdrawiam
9
Zbyt rozwlekle. Wystarczy: Moi sąsiedzi z tego samego piętra, a także z piętra niżej, wynieśli się już dawno.Doug E Fresh pisze:Moi sąsiedzi mieszkający na tym samym piętrze, a także piętro niżej, wynieśli się już dawno.
Tu mi przeszkadza brak informacji, co właściwie znajdowało się na obrazie. Skoro to portret - kojarzy mi się, że przedstawia tego, kto go zamówił. Tymczasem okazuje się, że artysta miał taki obraz w zapasie, a kupcowi zależy na jakimkolwiek obrazie. Należałoby to wyjaśnić.Doug E Fresh pisze:Za godzinę miałem umówione spotkanie z bogatym kupcem. Chciał kupić obraz, proponując bardzo wysoką cenę. Nie ukrywam, że trochę mnie to zdziwiło. Nie żebym nie cenił swoich prac - byłem raczej ciekaw przyczyny, gdyż akurat ten portret sytuowałem wśród średniaków.
Tu taka drobnostka: napisałeś najpierw o oknie, więc pomyślałam, że ta twarz pojawiła się za oknem, nie na korytarzu...Doug E Fresh pisze:Siedziałem sam w przedziale. Lepiej otworzyć okno, nie należy kusić losu.
Konduktor, cholera…
Najpierw do zaparowanej szyby zbliżył się ciemny kształt twarzy, potem drzwi rozsunęły się ze zgrzytem i do przedziału zajrzał mężczyzna w średnim wieku ubrany w czyściutki, niebieski mundurek.
Zbędne - dokładnie to samo powtarzasz w dialogu.Doug E Fresh pisze:Otrząsnąłem się. Czego właściwie chce ten błazen?
- Przepraszam, czego pan właściwie chce?
Strasznie szybko leci ta rozmowa. Tak bez emocji, bez chwili zastanowienia.Doug E Fresh pisze:- Usiądź synu, musimy porozmawiać… Posłuchaj, nasza rodzina zarządza tą fabryką…
-…od bardzo wielu lat – dokończył chłopak przewracając oczami.
- Właśnie, i dlatego zależy mi na tym, żeby kontynuować tę tradycję. Nie będę ukrywał , że niepokoi mnie twoje zachowanie. W ogóle nie interesujesz się życiem placówki!
Choć, przejdziemy się – to mówiąc, dyrektor wstał z fotela i otwierając drzwi do gabinetu wskazał ręką wyjście.
Brakuje mi informacji, co to za fabryka. Nie może być czymś na kształt huty - albo jest hutą, albo nie jest. Opisujesz przebieg pracy, choć to tylko wykręt, żeby zatuszować swoją niewiedzę na ten temat.Doug E Fresh pisze:Z maszyn obsługiwanych przez tysiące ludzi wydobywał się straszny hałas. Fabryki stanowiły coś na kształt huty. Pracownicy uginali się pod ciężarem wiader i kotłów z wrzącą wodą. Kręcili rdzewiejącymi kołowrotami. W kłębach pary, dymu i kurzu uwijali się przy taśmach produkcyjnych.
Może fabryka była słynna? A dyrektor był dumny...Doug E Fresh pisze:Fabryka była dumna ze swej wieloletniej historii. Dyrektor słynnego na cały kraj kompleksu fabrycznego siedział rozparty w skórzanym fotelu z rękami założonymi za głowę.
powtórzeniaDoug E Fresh pisze:Nigdy nie widziałem, żeby kierowca tak bardzo upodobnił się do swojego samochodu.
Nosił żółty kapelusik, z rodzaju tych, które zakłada się idąc na ryby, a także pokryty śladami farby żółty ortalionowy płaszcz. Pojedyncze kępy brody, poskręcane i poplątane upodabniały jego twarz do karoserii pojazdu – zardzewiałej i obłoconej.
Pogrubienie - zły zapis, pasowałoby mi bardziej: Do czasu, aż pewnej nocy wybuchł bunt... Bo tak to jakoś nie pozwalasz się wczuć w wydarzenia.Doug E Fresh pisze:Pewnej nocy wybuchł bunt. Kierownik placówki, do tej pory wydający polecenia dotyczące pracy, teraz stanął na czele strajku.
Podkreślenie zbędne - wszyscy wiedzą, co robi kierownik.
Nie po kolei - najpierw mógł poczuć krople śliny, a później kierowca wybiegłDoug E Fresh pisze:- Obudził się!? – wrzasnął i wybiegł, a ja poczułem krople śliny na twarzy.
wytrzał jest jednorazowy, szybki. A oddech trwa - wdech, wydech itd.Doug E Fresh pisze:Mój oddech grzmiał jak wystrzał armatni.
Dobra historia. Fajnie zapętlona, lubię takie zawirowania, proste, a jednak zaskakujące. I jeśli chodzi o narrację, to nie mogę jednoznacznie ocenić. Gdyby to rozbić na pojedyncze zdania - są one brzydkie, mało plastyczne, z wieloma niepotrzebnymi słowami. Ale wszystkie razem tworzą porządne opisy, w których wszystko jest po kolei, we właściwym tempie (no, może przy dialogach nie zawsze to działało).
Trochę nie podobał mi się opis wnętrza domu, taki niejasny. W pomieszczeniu z trupami - tam też się w tych obrazach zaplątałeś. Dla Ciebie wszystko jest jasne, ale chyba nie spojrzałeś na tekst od strony czytelnika. Parę błędów interpunkcyjnych znalazłam, dialogi nieuważnie zapisujesz.
Podobało mi się takie przeciwstawienie dwóch historii - świata artysty i świata fabryki. Chociaż nie pasowała mi narracja pierwszoosobowa, nie wiem, czemu. Jakoś tak wolałabym, żebyś jednakowo potraktował swoich bohaterów, żebym mogła sobie wybrać, na kim bardziej mi zależy - mnie akurat najbardziej zaintrygował ów konduktor.
Pozdrawiam.