Jak nie za krótkie, to za długie mi wyjdzie;) Ale niech leci.
WWWWWyglądała jak Szwedka lub Norweżka o bardzo jasnych, długich włosach i błękitnych oczach. Spośród wszystkich kobiet z pierwszej kościelnej ławki wyróżniała się głównie tym, iż była od nich średnio pięćdziesiąt lat młodsza oraz około trzydzieści centymetrów wyższa. Moją uwagę przyciągnęła nie tylko jej interesująca uroda i figura modelki, lecz także niezwykła pobożność i uduchowiony wyraz twarzy. Nie pasowała do tego kościoła, a już na pewno pod samym ołtarzem. Takie jak ona podczas mszy zazwyczaj stoją w bocznej nawie lub pod chórem, szepczą do koleżanek, oglądają pajęczyny na suficie i niewyraźnie mruczą pod nosem modlitwy. Ta dziewczyna była inna. Powoli i dostojnie czyniła znak krzyża – a ja śledziłem jej szczupłe dłonie, delikatnie i jakby od niechcenia muskające ciało i marzyłem, że kiedyś sam będę ją tak dotykał. Podchodziła do komunii, otwierała usta i lekko wysuwała język, nie mając pojęcia, jak rozpala moje zmysły. A kiedy wracała do ławki i klękała, wyobrażałem sobie, jak klęka przede mną.
WWWWSiedziałem nie dalej niż trzy metry od tabernakulum, mając w głowie tak brudne myśli, że purpurowe plamy wędrowały po mojej twarzy. Czułem się tak, jakby cały kościół o nich wiedział i patrzył tylko na mnie. Łącznie z nią. Wciąż byłem rozkojarzony. Wiele razy się myliłem przy czytaniu fragmentów Biblii i zapominałem o potrząsaniu dzwonkami, a kiedy trzeba było pójść do zakrystii po kielich, kolega musiał mnie szturchać w bok.
WWWWPrzeżywałem męczarnie, mimo to nie mogłem doczekać się kolejnej niedzieli, żeby znów ujrzeć piękną nieznajomą. Prawdopodobnie nie wiedziała nawet o moim istnieniu, zawsze wpatrzona w krzyż, a słowa, które czytałem z ambony, były dla niej słowami samego Boga w nędznym, ludzkim ciele. Próbowałem kilka razy szybko przebrać się w zakrystii, pobiec przed główne wejście i czekać na nią – nie po to, by do niej zagadać. Na razie miałem zamiar tylko pójść za nią, aby zobaczyć, gdzie mieszka. Nigdy wcześniej jej nie widziałem – po prostu nagle zaczęła regularnie bywać na niedzielnych mszach, zawsze o tej samej godzinie. Mój plan jakoś nie mógł się powieść. Czekałem, aż ostatni wierni opuszczą kościół, a potem sprawdzałem w środku, czy nie modli się jeszcze przed ołtarzem. Zaczynałem nawet myśleć, że moja ukochana jest aniołem i po prostu rozpływa się w powietrzu, lecz pewnego dnia stało się coś, czego nie podejrzewałem.
WWWWPo skończonej mszy, kiedy zdejmowałem z siebie długą albę, niespodziewanie ujrzałem moją piękną w drzwiach zakrystii. Dech zaparło mi w piersiach. Ubrana była, jak zawsze – wysokie kozaczki, wąska, ciasna kurtka i czapeczka, zawadiacko przekrzywiona na bok. Dotychczas widziałem ją tylko z daleka, tym razem nie tylko miałem ją na wyciągnięcie ręki, ale – tak! – zaszczyciła mnie spojrzeniem i delikatny, nieśmiały uśmiech pojawił się na jej ślicznej buzi.
WWWW- Czy ksiądz już wyszedł? – spytała.
WWWWGłos miała ciepły i spokojny, jednak pode mną nogi się ugięły i nie mogłem z siebie wydusić ani słowa. Wokół mnie koledzy zbierali się do wyjścia. Byli zbyt zajęci własną rozmową, by wyręczyć mnie w odpowiedzi na to pytanie.
WWWW- Tutaj jestem – odezwał się proboszcz, odwracając się od szafy. Właśnie wieszał ornat. Dziękowałem mu w duszy, że mnie uratował, że dziewczyna odwróciła wzrok i nie zauważyła, jak na moją twarz znów wypełzł gorący rumieniec.
WWWWPrzywitała się zwyczajową formułką, wielebny odpowiedział. Musiałem ochłonąć i niezbyt uważnie słuchałem ich dalszej rozmowy, jednak ogólny sens uchwyciłem. Dziewczyna przyszła tutaj zamówić mszę za swego dziadka. Przypadkiem dowiedziała się również, że sprzątaczka zachorowała, wobec tego zaproponowała pomoc w utrzymaniu porządku w kościele. Zaskoczony ksiądz zgodził się i stwierdził, że bardzo podoba mu się taka postawa młodych ludzi. Uśmiechnęła się skromnie, lecz zniewalająco. Oznajmiła, że jutro po mszy postara się znaleźć czas na kilka czynności.
WWWWWyszła. Moich kolegów również już nie było. Przyzwyczaili się, że ostatnio albo wybiegam z kościoła pierwszy, albo zrezygnowany robię wszystko w ślimaczym tempie, wobec tego przestali na mnie czekać. Miałem w głowie tylko jedną myśl: jutro ona tu będzie! Nie musiałem czekać całego tygodnia, aby ją znów ujrzeć. Do tej pory ludzie, którzy przychodzili do kościoła w dni powszednie, wydawali mi się co najmniej dziwni. Teraz mnie to nie obchodziło. Moja piękna mogła być młodą dewotką, mogła być kompletnie nawiedzona – ale dzięki temu widziałem ją w każdą niedzielę przez okrągłą godzinę. Podekscytowany pobiegłem do domu, jakby to w jakiś sposób miało przyspieszyć czas.
WWWWNastępnego dnia, cały w skowronkach, przybyłem do kościoła. Nawet ksiądz zdziwił się na mój widok, gdyż po raz pierwszy byłem tu z własnej woli, a nie z obowiązku. Postanowiłem, że tym razem porozmawiam z moją panią. Wczoraj tylko przez głupie zaskoczenie omal nie zrobiłem z siebie idioty. Dziś wszystko potoczy się inaczej. Nie będę się rumienił, ani razu się nie zająknę przy rzucaniu flirciarskich tekstów. Będę prawdziwym mężczyzną, samcem, który ma zamiar zdobyć upragnioną samicę. Tak ją uwiodę, że nie zdążymy wyjść z zakrystii, a już zdejmie z siebie bluzeczkę. A jakże!
WWWWMsza skończyła się wyjątkowo szybko, bo wcale na niej nie uważałem. Miałem nadzieję, że znów przypadkiem spotkam moje cudo tam, gdzie wczoraj. Specjalnie długo grzebałem się z odejściem i tym razem moje wysiłki nie poszły na marne.
WWWWPrzetrząsałem właśnie jedną z szafek, gdy za sobą usłyszałem jej łagodny głos:
WWWW- Cześć.
WWWWZdawało mi się, że mój żołądek podskoczył. „Cześć” – tak właśnie do mnie powiedziała! Słodkie, sympatyczne „cześć”, które było dla mnie dopiero widokiem bramy raju – zachęcającym do czegoś więcej.
WWWW- No hej – odparłem, starając się pozować na wyluzowanego gościa i odwróciłem się od szafki z uśmiechem. Byłem już opanowany i gotowy do szturmu.
WWWW- Co robisz? – spytała z zaciekawieniem.
WWWW- Szukam różańca, bo jeszcze wczoraj podczas mszy miałem go w kieszeni, a dziś nie mogę znaleźć.
WWWWGdy tylko wyrzuciłem z siebie przygotowane wcześniej słowa, dotarło do mnie, jakie były one w zasadzie idiotyczne. Brzmiały tak, jakbym odpowiadał pani w zerówce, dlaczego mamusia nie spakowała mi butów na zmianę.
WWWWDziewczyna chyba tego nie zauważyła. Na jej twarzy odmalowało się zdumienie.
WWWW- Ojej, to niedobrze! Różaniec to święta rzecz! Pomóc ci?
WWWW- Nie, nie trzeba. Znajdzie się przy sprzątaniu...
WWWWZa późno ugryzłem się w język. To przecież ona miała tu sprzątać, dopóki jej poprzedniczka nie wyzdrowieje. Ale nie zwróciła uwagi na tę gafę, tylko uśmiechnęła się i wyciągnęła w moją stronę rękę.
WWWW- Marysia – powiedziała.
WWWWPowoli ująłem jej drobną dłoń. Nie wiedziałem, czy mam ją szarmancko pocałować, czy przyciągnąć do siebie i przydusić dziewczynę do ściany, na co – słowo daję – miałem w tej chwili ogromną ochotę. Powinienem był sam się przedstawić, jednak zupełnie zdezorientowany, powtórzyłem:
WWWW- Marysia...
WWWWNigdy nie lubiłem tego imienia, lecz teraz zdawało mi się najpiękniejszym ze wszystkich. Gdybym miał kiedyś córki, mógłbym wszystkie tak właśnie nazwać. A gdybym był bezdzietny, to przynajmniej nadałbym to imię swemu psu.
WWWW- A ty? – spytała dziewczyna.
WWWW- Ja? Eee... Marek.
WWWW- To podobnie – rozpromieniła się. Cofnęła rękę, którą nadal lekko ściskałem. Czułem, że rozmowa zawiesiła się jeszcze przed dobrym rozpoczęciem. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć i tylko wlepiałem wzrok w małą dłoń z uczuciem krzywdy, że mi ją zabrano.
WWWWNa szczęście Marysia była otwartą i rozmowną dziewczyną.
WWWW- Więc jesteś ministrantem – rzuciła. – Długo?
WWWW- Dziewięć lat. Z małymi przerwami.
WWWW- O, to dużo! Lubisz to?
WWWW- Oczywiście! – skłamałem gładko. – No, wiesz... Doskonalenie ducha, rozwinięcie poczucia obowiązku... To naprawdę umacnia wewnętrznie.
WWWWMówiąc te bzdury, nie sądziłem, że mogą one wywołać tak ogromne wrażenie na Marysi. Otworzyła szeroko oczy w niemym zachwycie.
WWWW- Niesamowite! – odpowiedziała. – Pierwszy raz spotykam kogoś o takich poglądach. Zwłaszcza kogoś w moim wieku.
WWWWPoczułem się silniejszy i pewniejszy siebie. Jej podziw niezwykle mnie podbudował. Tak, bejbe – pomyślałem. Podjarałaś się tym, że istnieje jeszcze ktoś równie stuknięty religijnie, jak ty. Możesz być pewna, że takich, jak ja, nie ma więcej na świecie. Jestem jedyny w swoim rodzaju, a ty niedługo będziesz moja.
WWWW- A ile właściwie masz lat? – spytałem. Z wyglądu ciężko było to określić. Jej oczy były poważne i rozumne, pełne życiowej mądrości, planów i marzeń, czekających na realizację. Jednak drobna twarzyczka i cała postać sugerowały, że dziewczyna nie dotrwała jeszcze pełnoletności.
WWWW- Kobiet się o wiek nie pyta.
WWWWUśmiechnęła się tak czarująco, że zgłupiałem. Jej odpowiedź jakoś zupełnie do niej nie pasowała. Czy to był flirt? Tu, w kościelnej zakrystii, w rozmowie o różańcach i jakichś chrześcijańskich dyrdymałach? Ja nieraz miałem nieodpowiednie do tego miejsca myśli, nie powiem – ale ona?
WWWW- Gdzie mieszkasz? – przerwała długą i niezręczną, moim zdaniem, ciszę. W rzeczywistości nie minęły trzy sekundy.
WWWW- Na Paderewskiego.
WWWW- Świetnie się składa! Ja nieco bliżej, ale może pomógłbyś mi zanieść szeflery do domu?
WWWW- Tak, oczywiście! – wypaliłem energicznie. Nie miałem pojęcia, co to są szeflery. Odpowiedziałem zbyt szybko i zauważyłem jej figlarny wzrok, jakby śmiała się ze mnie. Raz kozie śmierć – pomyślałem i brnąłem dalej: - To będzie dla mnie ogromna przyjemność...
WWWW- Chodźmy – stwierdziła wesoło i skierowała się do drzwi. Podążyłem za nią.
WWWWGdy przechodziliśmy przez pusty, wyziębiony kościół, zastanawiałem się nad naszą rozmową. Coś było nie tak. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to ona poderwała mnie! Te jej zmrużone oczka, uśmiechy, zachwyt nad tak prozaiczną czynnością, jak służenie do mszy. Ona zagadała pierwsza, ona poprosiła mnie o pomoc. Odebrała mi rolę zdobywcy.
WWWWJednak to było tylko moje przeczucie. Może wcale nie miała zamiaru zawierać dłuższej znajomości? Wiara chrześcijańska nakazuje życzliwość wobec bliźnich. Czy tylko w ten sposób powinienem sobie tłumaczyć jej zachowanie?
WWWWMarysia przystanęła w bocznej nawie i spojrzała na ołtarzyk Matki Boskiej. Uklękła i przeżegnała się. Ja zupełnie o tym zapomniałem, gdyż byłem wpatrzony w jej sylwetkę i byłem pewien, że mój męski gust pokazuje mi w tej chwili kciuk uniesiony do góry.
WWWW- Możesz wziąć tamtą większą? – spytała, robiąc jakiś nieokreślony ruch ręką.
WWWWO co jej chodziło? Na ołtarzyku przykrytym białą serwetą znajdował się duży obraz, po obu stronach dwie szklane gablotki wyścielone czerwonym materiałem i ozdobione kosztownościami, poniżej stały kwiaty, puszka na cele charytatywne oraz koszyczek z wypominkami. Obojętnie uświadomiłem sobie, że już niedługo Święto Zmarłych.
WWWW- Większą co?
WWWW- Doniczkę – odparła cierpliwie. Sama sięgnęła po mniejszą, choć i tak zbyt dużą na jej szczupłe ramiona.
WWWWNie bardzo wiedziałem, jaki to ma cel, lecz posłusznie chwyciłem ogromną donicę. Mogła ważyć jakieś siedem kilogramów.
WWWW- Dlaczego wynosimy kwiaty z kościoła? Przykazania mówią, aby nie kraść – zażartowałem, wydając z siebie lekkie sapnięcie i schodząc z niższego stopnia. Ruszyliśmy w stronę głównego wyjścia.
WWWW- Będzie im tu za zimno. Potrzebują co najmniej dziesięciu stopni. To znaczy, mogą również znieść niższe temperatury... Ale te akurat wyglądają marnie.
WWWW- I będziesz się przez zimę nimi zajmować?
WWWW- Tak. A na wiosnę oddam.
WWWW- Więc tymczasem, co ustawisz na ołtarzyku?
WWWW- Nie wiem! – zaśmiała się. – Może kaktusy?
WWWWPodobało mi się poczucie humoru Marysi. Do jej mieszkania szliśmy tylko pięć minut. To było zdecydowanie za krótko. Przez cały czas rozmawialiśmy, męcząc się przy tym, gdyż szeflery były naprawdę ciężkie. Czułem, że mogę się zachowywać swobodnie i nadal obarczać ją wszystkimi swoimi wymysłami. Zaczynałem nawet historię o tym, jak w wieku piętnastu lat oddałem się pasji śpiewania w chórze i przekonywałem ją, że także powinna spróbować, ponieważ głos ma przepiękny – gdy niespodziewanie nastąpił koniec drogi. Weszliśmy na klatkę schodową jednej z przydrożnych kamienic i stanęliśmy przed ciemnymi drzwiami na parterze. Dziewczyna postawiła doniczkę na ziemi, wyjęła klucz i otworzyła mieszkanie. Odsunęła się, bym mógł przejść i wnieść ciężar do przedpokoju. Po chwili zrobiła to samo.
WWWWRzuciłem okiem na wnętrze. Nic specjalnego – byłem pewien, że nawet dobrze nie zapamiętam tapety w nudnym kolorze i prostych mebli. Drzwi do wszystkich sąsiednich pomieszczeń były zamknięte.
WWWWMarysia posłała mi cudowne, pełne wdzięczności spojrzenie.
WWWW- Dziękuję za pomoc.
WWWW- To już? Nie należy mi się kawa za przysługę? – Mrugnąłem do niej okiem.
WWWW- Może innym razem.
WWWWJasne. Innym razem. Uśmiech zszedł z mojej twarzy, gdy uświadomiłem sobie, że zwyczajnie wykorzystała silnego, wysokiego mężczyznę do swoich celów.
WWWW- To do zobaczenia – bąknąłem i wyszedłem stamtąd.
WWWWByłem zły na siebie. Taka smarkula, omamiona przez to całe religijne sranie w banię, zasługiwała chyba tylko na to, żeby pokazać jej, o czym tak naprawdę myślą usłużni ministranci. Na pewno nie są tacy święci, na jakich pozują. Powinienem był zawrócić i rzucić się na nią. Uświadomić jej, że nawet ona jest bardziej grzeszna, niż jej się wydawało.
WWWW- Marek? – Cichy głos zatrzymał mnie w połowie schodów. Odwróciłem się. – Będziesz jutro na mszy?
WWWW- Jeśli chcesz, mogę być.
WWWW- Chcę.
***
WWWWMyślałem, że w jej pokoju ujrzę kilka świętych obrazków na ścianie, tysiące figurek na półce oraz porozwieszane tandetne wisiorki z odpustów. Nie zdziwiłbym się również, gdyby na jej biurku był ustawiony wizerunek Jezusa, palące się świece i świeże kwiaty w wazonach. Może przynajmniej teksty modlitw lub psalmów, wciśnięte między katechizm a Pismo Święte na regale... Ale niczego takiego nie było.
WWWWTo zadziwiające. Pokój wyglądał jak... pokój. Nie jak kapliczka, nie jak sklep z pamiątkami w Częstochowie. Po prostu pokój młodej dziewczyny.
WWWWZasłonięte w połowie okno utrudniało światłu z zewnątrz dotarcie do każdego kąta pomieszczenia. Biurko straszyło mnóstwem szpargałów. Na krześle wisiały spodnie dżinsowe i czarny biustonosz. Dobrze, że przynajmniej łóżko było przykryte kocem i dzięki temu miałem gdzie usiąść. Zauważyłem duże okruchy na dywanie, chyba z chipsów. Jezu Chryste – pomyślałem, choć bardzo rzadko wzywałem siły wyższe. Czy matka tej dziewczyny nie zagania jej do porządków?
WWWWSpodziewałem się przynajmniej jakiegoś zdawkowego „przepraszam za bałagan”, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie, żeby mi to specjalnie przeszkadzało – po prostu dziwnie się czułem w sytuacjach, których nie umiałem przewidzieć. Marysia była zdecydowanie zaskakującą osobą. Tym bardziej zacząłem mieć nadzieję, że być może rzuci Biblię na ziemię, podepcze ją i rozkaże mi spełniać swoje erotyczne pragnienia. Gdyby chciała mi zrobić taką niespodziankę, na pewno nie byłbym zły, oj nie...
WWWWWyszła do kuchni, aby zrobić nam herbatę. W tym czasie z zainteresowaniem podróżowałem po jej pokoju. Pierwsze, co zrobiłem, to niestety zwyczajny męski odruch – obejrzałem jej porzucony stanik. „75 D” – informowała metka. Cieszyłem się, że moje wcześniejsze domysły na ten temat były poprawne, gdy starałem się ocenić wymiary Marysi. Posunąłem się nawet dalej – powąchałem czarny materiał. Spodziewałem się zapachu dziewczęcego ciała, niestety w moje nozdrza uderzyła tylko ostra woń proszku do prania.
WWWWW kącie dostrzegłem duże pudło z płytami. Wiele z nich było nie podpisanych, wyglądały na pirackie okazy, lecz zdarzały się również oryginały. Wśród nich były takie zespoły, jak Aerosmith, Placebo czy Kult. Większości jednak nie znałem. Sam słuchałem muzyki techno, która dla wszystkich była tylko nieznośną „sieczką”. Pomyślałem złośliwie, że jeszcze brakuje tu Arki Noego.
WWWWZ dna pudła wygrzebałem płytę zespołu Green Day. Nazwa nie kojarzyła mi się z niczym, ale zainteresowała mnie. Rozejrzałem się po pokoju. Na szafce stał odtwarzacz DVD. Włożyłem do niego krążek i przełączyłem kilka utworów, wreszcie zatrzymałem się na tym, którego pierwsze dźwięki najbardziej mi się spodobały. „I walk alone” – informował elektroniczny napis.
WWWWObchodząc biurko naokoło, podszedłem do okna i odsłoniłem je. Na parapecie stały nieznane mi kwiaty doniczkowe. Potem spojrzałem na blat. W otwartym zeszycie czerniły się angielskie słowa, pisane atramentem i wielokrotnie przekreślane. Kto w tych czasach używa jeszcze atramentu?
WWWWPod spodem leżały jakieś kolorowe broszurki. „Pokochaj samego siebie” – głosił czerwony napis. Na obrazku widniała grupa uśmiechniętych, młodych ludzi. Pokiwałem głową. Więc jednak miałem do czynienia z tą samą dziewczyną, którą poznałem.
WWWWWłaśnie miałem zamiar wziąć broszurkę do ręki, gdy Marysia weszła do pokoju, niosąc dwie gorące herbaty w kubkach. Postawiła je na rogu biurka i natychmiast zaczęła robić na nim więcej miejsca, zgarniając wszystkie rozłożone papiery i wkładając do szuflady.
WWWW- Też lubię tą piosenkę – stwierdziła, obejrzawszy się na odtwarzacz.
WWWW- Aha. Przyjemna dla ucha.
WWWWStanęła przy oknie, patrząc na kamienice z naprzeciwka i jakby na chwilę zapominając o mojej obecności.
WWWW- Więc... czym się zajmujesz? – zacząłem.
WWWWUśmiechnęła się, jednak nie spuszczała wzroku z jakiegoś obiektu na zewnątrz.
WWWW- Piszę teksty piosenek po angielsku. Dla moich kolegów z zespołu.
WWWW- Naprawdę? Mogę zobaczyć?
WWWW- Nie. – Spojrzała na mnie. Nadal się uśmiechała. – Może innym razem – dodała dokładnie takim samym tonem, jak wczoraj.
WWWW- Śpiewasz w tym zespole?
WWWW- Nie. Po prostu czasem piszę teksty.
WWWW- A tak ogólnie, to co robisz? Chodzisz do szkoły? A może już studiujesz?
WWWW- Nie bądź taki ciekawy.
WWWWOdwróciła wzrok i sięgnęła po kubek. Zdziwiło mnie, że od razu zaczęła pić – zdawało mi się, że herbata musi być wrząca. Wziąłem do ręki swój kubek i rzeczywiście okazało się, że jest tylko trochę ciepły. Usiadłem na łóżku, upiłem łyk i...
WWWWZ trudem przełknąłem, gdyż wypluć nie wypadało. To coś smakowało jak płynne siano.
WWWW- Co to jest?
WWWW- Yerba.
WWWW- Myślałem, że to będzie zwykła, czarna...
WWWW- Och, nie marudź – rzuciła takim tonem, że zupełnie mnie zatkało. – Yerba rozjaśnia umysł i pozwala się skupić.
WWWW- Aha.
WWWWNad czym tu się skupiać do cholery? Ta mała wciąż tylko gasiła mnie kolejnymi wymysłami, a ja... Ja nie potrafiłem się temu sprzeciwić. Jednak im dziwniejsze rzeczy strzelały jej do głowy, tym bardziej mnie nakręcała. Na dodatek miałem wobec niej pewne zamiary. Chciałem ją, co tu dużo mówić, uwieść. Chciałem, by mi ufała i podziwiała mnie, choć sam nie umiałem stwierdzić, co do niej czuję. Fizycznie – do tego raczej nie miałem wątpliwości, ale ta tajemnica, którą nosiła w sobie, nie dawała mi spokoju. W moim życiu do tej pory przewinęło się kilka dziewczyn, ale żadnej z nich nie odbijało tak na punkcie wiary. Żadna z nich nie była również tak piękna i pełna kobiecego wdzięku.
WWWWDlatego też postanowiłem znosić jej dziwną pasję, a nawet, aby nie sprawić jej przykrości, heroicznie upiłem kilka sporych łyków, opróżniając kubek do połowy.
WWWW- Wiesz, jak mam na drugie imię? – wypaliła ni stąd, ni z zowąd. – Magdalena.
WWWWNie wiedziałem, po co mi to mówi. Dopiero w połączeniu z pierwszym imieniem skojarzyłem biblijną postać. Miałem już serdecznie dość wszelkich religijnych tematów, lecz udając zaskoczenie, stwierdziłem:
WWWW- Maria Magdalena! Ta, no... Jawnogrzesznica.
WWWW- Nawrócona jawnogrzesznica. – Szczególnie zaznaczyła pierwsze słowo, jakby utożsamiała się ze swoją imienniczką i obrażało ją to niepełne określenie. – Uprawianie zakazanej miłości i te sprawy... A ty? Co ty właściwie o tym myślisz?
WWWW- O czym?
WWWW- Bo widzisz...
WWWWPowoli podeszła bliżej i kucnęła przede mną. Musiałem odstawić herbatę na podłogę, by nie trzymać jej pod nosem dziewczyny. Uniosła głowę, patrząc mi prosto w oczy. Wszystkie inne spojrzenia wydawały mi się nieco przelotne i krótkotrwałe, to jednak było nie do zniesienia, a ja starałem się wytrzymać tę próbę.
WWWW- Jesteś ministrantem, lektorem... – mówiła Marysia. – W chórze nawet śpiewałeś... Ty naprawdę musisz kochać Boga. Co niedzielę czytasz na ambonie fragmenty Biblii. Na pewno nauki Kościoła są dla ciebie bardziej przystępne. A ja? Dopiero szukam właściwej drogi. Nie miałam kogo zapytać. Moi znajomi tym się nie interesują, a księża i katecheci mnie zbywają. Czuję, że z tobą mogę pogadać o wszystkim.
WWWW- Tak – odpowiedziałem, jakby zahipnotyzowany jej słowami. – Ze mną możesz pogadać o wszystkim...
WWWW- No, właśnie... Jestem tylko słabą dziewczyną, którą trzeba pokierować... Życie jest trudne... Wszędzie czyhają grzeszne pokusy... Jak mam rozpoznać, co jest złe, a co dobre?
WWWWJej wzrok, taki czysty i niewinny, przewiercał się w głąb moich myśli. Istniało między nami jakieś napięcie, które sprawiało, że włoski na rękach mi stawały. Czułem jej ciepły oddech i zdawało mi się, że biorę udział w jakimś dziwnym rytuale. Skąd to uczucie? Czy to przez jej miękki, jednostajny głos, czy może przez herbatę, która wcale nie rozjaśniała umysłu, a wręcz przeciwnie?
WWWW- Myślę – odezwałem się powoli, zaskoczony sennym brzmieniem mojego głosu – że nie jest grzechem to, co nie krzywdzi bliźnich...
WWWW- A to, co bliźnim sprawia przyjemność? Czy jest grzechem?
WWWW- Nie... Sprawianie przyjemności jest zasługą u Boga...
WWWW- Więc, czy chciałbyś mieć zasługi u Boga?
WWWW- Tak... Oboje możemy je mieć...
WWWWMarysia wstała z zadowoloną miną, jakbym powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć, a potem przywarła do mnie całym ciałem, przewracając na łóżko. Zupełnie zapomniałem, że właśnie to wyobraziłem sobie zaraz po wejściu do pokoju.
WWWWBramy raju zostały otwarte.
***
WWWWPrzez tych kilka tygodni wszystko układało się bardzo dobrze. Przychodziliśmy do mieszkania Marysi po każdej mszy. Zanosiliśmy tam niektóre zmarnowane kwiaty z kościoła, a na ich miejsce kupowaliśmy nowe za parafialne pieniądze, które dawał nam proboszcz. Uprzątnęliśmy na cmentarzu kilka zapomnianych grobów i w Święto Zmarłych zapaliliśmy na nich znicze. Rozmawialiśmy o muzyce, oglądaliśmy głupie komedie, jedząc chipsy i popijając piwem. Śmialiśmy się z dowcipów o księżach i ministrantach, choć trochę obawiałem się je opowiadać. Sądziłem, że Marysia mogłaby się oburzyć, że z takich tematów stroiłem sobie żarty. Czasami mieliśmy seks, a co najdziwniejsze – nie przestawała chodzić do komunii, choć ani razu nie widziałem jej u spowiedzi. Niewątpliwie to, co robiliśmy, było grzechem. Ona wciąż była pewna, że czyni to w imię wiary! Wydawało mi się, że to ja ponoszę za to odpowiedzialność – ot, wmówiłem głupiej dziewczynie kilka bzdur o miłości do bliźniego, a ona uwierzyła. Zaczynałem mieć z tego powodu wyrzuty sumienia. Co jak co, ale z Bogiem nie powinno się zadzierać.
WWWWJednak nie potrafiłem sobie odmówić tych beztroskich, wypełnionych rozkoszą dni i dlatego brnąłem dalej w tę chorą sytuację. Maryśka była taka ufna! Podczas naszych uniesień potrafiła jęczeć, sławiąc imię Pana. Niekiedy bałem się tego, co mówi. Bałem się, że nagle z nieba spadnie piorun i zabije dwójkę bluźnierców.
WWWWCo w moim przypadku dziwne, nie przyszło mi nawet do głowy, aby przedstawić ją znajomym. Zawsze chwaliłem się swoimi dziewczynami. Tym razem nie tylko nie było mi to potrzebne do szczęścia, ale przede wszystkim blokował mnie brak pewności, czy Maryśka rzeczywiście należy do mnie. Spotykaliśmy się, to wszystko. Gdy tylko zaczynałem mówić o planach na przyszłość, natychmiast zmieniała temat. Ograniczała się tylko do tego, co będziemy robić następnego dnia.
WWWWPoza tym, dała mi się poznać z innych stron. Wiedziałem już, że w tym roku napisała maturę, lecz nie chodziła do pracy ani nie studiowała. Miała natomiast własne mieszkanie – wyprowadziła się od rodziców w innym mieście. Dlaczego to zrobiła oraz skąd miała pieniądze – tego już nie chciała wyjawić.
WWWWSam przy niej czułem się nieco gorszy. Miałem dwadzieścia jeden lat i wciąż mieszkałem z rodzicami. Byli oni zawziętymi katolikami, którzy przed laty zmusili mnie do posługi w kościele i nie chcieli słyszeć, gdy zamierzałem przestać. Nawet teraz nie potrafiłem się zbuntować, tak jakbym był im coś winien. Po mszach przychodziłem do Maryśki, a w domu mówiłem, że zacząłem prowadzić zajęcia dla początkujących lektorów. Żałosne. Pocieszała mnie myśl, że dzięki temu najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem, patrzy we mnie jak w obrazek i co chwilę oczekuje rady i pouczenia w sprawach, o których w gruncie rzeczy wcale nie miałem pojęcia.
WWWWPokazała mi także teksty piosenek. Nie znałem angielskiego tak dobrze, dlatego musiała mi mówić, o czym one są. Były niezwykle smutne i depresyjne. Dziwiłem się, skąd taka radosna osoba bierze pomysły na tak trudne tematy. Śmierć, przemijanie, zło – wszystko to znajdowało się w słowach, pisanych czarnym atramentem.
WWWWPolubiłem nawet tę wstrętną yerbę. Zdawało mi się, że uspokaja, a zarazem rzeczywiście dodaje energii. Chyba to właśnie sprawiało, że seks był tak żywiołowy, a na dodatek bez zbędnych wątpliwości. Te nadchodziły dopiero później, kiedy leżeliśmy wtuleni w siebie, rozmawiając lub zajmując się własnymi myślami.
WWWWTak, jak teraz.
WWWW- Wiesz.... – odezwałem się cicho. Jej ucho było tuż przy moich ustach. – Muszę ci się do czegoś przyznać. Ja wcale nie jestem taki, za jakiego się podaję.
WWWW- To znaczy? – Uniosła głowę i spojrzała na mnie ślicznymi, niebieskimi oczami.
WWWWZa każdym razem, kiedy tak patrzyła, miałem wrażenie, że przenika w głąb moich myśli i przygląda się każdej z osobna, a potem zastanawia się, jak je wytłumaczę. Nadal wahałem się, czy dobrze robię, lecz postanowiłem mówić prawdę.
WWWWPokrótce wyjaśniłem jej kilka rzeczy. Nigdy nie śpiewałem w chórze, nie organizowałem pielgrzymek młodzieżowych ani nie byłem animatorem RAM-u. Nie czytałem Biblii wieczorami, nie korespondowałem z chrześcijańskimi pismami. Marysia musiała mnie dobrze zrozumieć, więc znów przemawiałem jak jakiś nauczyciel. Tłumaczyłem, że wszystkie nauki Boże przekręcałem na własny użytek i że to wcale nie doprowadzi nas do zbawienia, a wręcz przeciwnie. Przyznałem się, że to ja byłem za słaby – pomimo dwudziestu jeden lat nie potrafiłem przeciwstawić się woli rodziców, dusiłem w sobie bunt i niechęć do posługi w Kościele, nauczyłem się z tym żyć i... grzeszyłem.
WWWWMarysia nie odezwała się. Widocznie musiała to sobie przemyśleć.
WWWW- Więc okłamałeś mnie – stwierdziła wreszcie cicho.
WWWW- Tak. Przepraszam.
WWWWZnów na chwilę zaległa ciężka cisza. To mogło zwiastować przyszły wybuch gniewu, jednak dziewczyna nawet teraz potrafiła mnie zaskoczyć.
WWWW- To nic – szepnęła. – Wybaczam ci. Ludzie powinni sobie wybaczać. Prawda?
WWWW- Tak, chyba tak.
WWWW- Ja też nie byłam do końca szczera. Nie powiedziałam ci wszystkiego. Ale ty raczej nie chciałbyś tego usłyszeć.
WWWWZdumiony wpatrywałem się w jej twarz, okoloną rozburzonymi jasnymi włosami.
WWWW- Dlaczego tak myślisz? Wiesz, że zawsze chciałem cię bliżej poznać.
WWWW- Najpierw... najpierw muszę mieć pewność, że już zawsze będziemy mówić sobie prawdę.
WWWW- Oczywiście, będziemy. Ja na pewno...
WWWW- Tak naprawdę nie jestem fanatyczką katolicyzmu. Zwyczajnie chciałam się dowiedzieć, na czym to wszystko polega i co właściwie ludzie widzą w tym wyznaniu. A podobno nie można walczyć z wrogiem, zupełnie go nie znając...
WWWW- Z wrogiem?
WWWW- To nie tak. Działam w pewnej organizacji, w której ludzie, podobnie jak ty, nie zgadzają się z niektórymi naukami Kościoła. Szukamy w nich błędów, nieścisłości, na nowo interpretujemy Pismo Święte. Wszystko okazuje się być zupełnie inne, niż się wydaje. A może... – zawahała się. – Może zechciałbyś nam pomóc?
WWWW- Ja? W czym?
WWWWMarysia wychyliła się z łóżka w stronę biurka. Z trudem otworzyła szufladę i wyjęła z niej kolorową ulotkę. Tę samą, która jeszcze niedawno rzuciła mi się w oczy. Pobieżnie zapoznałem się z jej treścią – mówiła o miłości do samego siebie, czerpaniu radości z życia i dbaniu o własne uczucia. Spodobała mi się ta idea.
WWWW- Tylko człowiek szczęśliwy może być tak naprawdę dobry – stwierdziła Marysia.
WWWWTo ugrupowanie organizowało wiele wyjazdów. Nie do ośrodków katolickich czy sanktuariów, jak się spodziewałem, lecz do pięknych miejsc na łonie natury, takich jak Bieszczady czy Puszcza Białowieska.
WWWW- Niedługo wyjeżdżam – dodała Marysia, patrząc na mnie uważnie, jakby oczekiwała ode mnie konkretnej reakcji. Krępowało mnie to.
WWWW- Musisz?
WWWW- Tak. Przykro mi. Polubiłam cię i byłam bardzo szczęśliwa, ale czas to zakończyć.
WWWWZakończyć? Jak to? Choć dziewczyna często wydawała mi się denerwującą wariatką, małą, zmienną kokietką, która wszystko potrafiła sobie w prosty sposób wytłumaczyć, to jakoś ani razu nie pomyślałem, że mogłoby mi jej zabraknąć. Dopiero przy niej czułem się ważny i doceniony. Intrygowała mnie, czasem zupełnie dezorientowała, lecz odkrywanie jej tajemnic sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Zastanawiałem się, czy znajdę słowa, które byłyby w stanie ją zatrzymać, lecz uprzedziła mnie propozycją:
WWWW- Wyjedź ze mną.
WWWWWlepiła we mnie błagalny wzrok i uścisnęła moją dłoń. Nie mogłem uwierzyć, że takiej dziewczynie zależy na kimś takim, jak ja.
WWWW- Nie wiem... Co powiem rodzicom?
WWWWZmieniła się. Jej twarz przybrała gniewny wyraz.
WWWW- Rodzice chcieliby zawsze kontrolować twoje życie. Czas, byś sam się nim zajął!
WWWWPomimo wątpliwości, musiałem przyznać jej rację.
***
WWWWOtyły, starszy pan przy kuchennym stole zmieniał baterie w budziku. Ponieważ wyjął kilka z nich z szuflady, musiał dopiero wypróbować, które z nich nie zostały jeszcze zużyte. Nie była to specjalnie denerwująca czynność, lecz i tak mężczyźnie z nerwów trzęsły się ręce.
WWWWUwaga: w Polsce rozpoczęła działalność nowa sekta – nazywają się Wyznawcami Miłości. Są bardziej groźni, niż inne tego typu ugrupowania, gdyż w bardzo krótkim czasie zyskali sporo nowych członków.
WWWW- Halina! – krzyknął starszy pan donośnym głosem, choć jego żona również była w kuchni i zmywała naczynia. – Wyłącz to radio!
WWWWNajczęstszą metodą werbowania jest głoszenie idei miłości i hedonizmu. Ich ofiarami padają zwykle młodzi ludzie. Otrzymują pomoc finansową oraz zmieniają tożsamość. Są nakłaniani do opuszczenia swych rodzin i zerwania z nimi wszelkiego kontaktu. Nie wiadomo, skąd Wyznawcy dostają fundusze...
WWWW- Halina, wyłączysz wreszcie?
WWWW- Nie widzisz, że mam mokre ręce? – odparła kobieta ze złością.
WWWWMężczyzna sapnął i z wysiłkiem podniósł się z krzesła. Nacisnął przycisk radia stojącego na parapecie i od razu w kuchni zrobiło się ciszej.
WWWW- Jak myślisz... – odezwała się żona z wahaniem, patrząc nieśmiało na męża. – Czy Marek kiedyś się znajdzie? Już dziesięć dni minęło, jak go nie ma...
WWWW- Znajdzie się! Policja przecież nieustannie go szuka.
WWWW- A jeśli ktoś go porwał, albo, nie daj Boże, coś gorszego zrobił? Taki dobry chłopak...
WWWW- Nie krakaj lepiej, głupia babo! Pamiętaj, że nie możemy tracić nadziei.
WWWW- Tak, masz rację... Codziennie się za niego modlę.
WWWWPochyliła się nad zlewem, a mężczyzna usiadł przy stole i znów wziął do ręki budzik.
2
Spodobała mi się fabuła Twego opowiadania, takie oscylowanie pomiędzy uniesieniami religijnymi i erotycznymi, oraz niejednoznaczność postaci bohaterki, o której nie wiadomo właściwie, na ile jest szczera, a na ile manipuluje chłopakiem. Szkoda, że zakończenie historii wypadło mało przekonująco. Porzucenie domu, rodziny, zniknięcie bez śladu to jest jedna z najbardziej dramatycznych decyzji, jakie człowiek może podjąć. Tymczasem motywacje bohatera są nijakie. Bo Marysia poprosiła, żeby z nią wyjechał? Bo się skrzywiła? Bo on ma dość rodziców, którzy zaganiają go do kościoła? Takie radykalne odcięcie się od własnej przeszłości i tożsamości musi być związane z jakimś wyrazistym konfliktem, również wewnętrznym, a może przede wszystkim wewnętrznym. W Twoim opowiadaniu tego brakuje; zrzędzący rodzice to nie ten kaliber, nie ta skala problemu. Śliczna dziewczyna może być oczywiście emisariuszką jakiejś tajemniczej sekty, ale ten wątek aż się prosi o rozwinięcie. Zamiast niego mamy nagłe zakończenie...
I tak już na marginesie: oskarżenia, że sekta propaguje miłość i hedonizm, mogłyby raczej napędzić jej zwolenników.
I tak już na marginesie: oskarżenia, że sekta propaguje miłość i hedonizm, mogłyby raczej napędzić jej zwolenników.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
3
Czytało się przyjemnie, szybko.
Ciekawa tematyka.
Marek - jego myśli krążyły tylko wokół Marysi, nie, nie wierzę, że faceci są tacy. Powinien mieć wątpliwości, miotać się.
Zresztą mam wrażenie, że Marek miał mocno kobiecą psychikę. W zestawieniu z twarda sztuką, jaką była Marysia, wypada jak ciapa i maminsynek.
Błędy warsztatowe? Nie wiem, nie zauważyłam.
Podsumowując: Podobało mi się, ale mocno odczuwam kobiecy styl pisania i postrzegania świata/emocji. Pozdrawiam
Ciekawa tematyka.

Marek - jego myśli krążyły tylko wokół Marysi, nie, nie wierzę, że faceci są tacy. Powinien mieć wątpliwości, miotać się.
Zresztą mam wrażenie, że Marek miał mocno kobiecą psychikę. W zestawieniu z twarda sztuką, jaką była Marysia, wypada jak ciapa i maminsynek.
Błędy warsztatowe? Nie wiem, nie zauważyłam.

Podsumowując: Podobało mi się, ale mocno odczuwam kobiecy styl pisania i postrzegania świata/emocji. Pozdrawiam

4
rubia, poczytałam coś o kilku sektach i tyle rzeczy mi się spodobało, że aż musiałam wymyślić własną;)
wykorzystałam między innymi to, że niektóre sekty rzeczywiście mają swoje atrakcyjne "wysłanniczki", które wręcz prostytuują się dla zdobycia nowych zwolenników.
Zakończyłam może zbyt szybko i może dlatego źle wypadło, ale sama lubię takie zakończenia.
wykorzystałam między innymi to, że niektóre sekty rzeczywiście mają swoje atrakcyjne "wysłanniczki", które wręcz prostytuują się dla zdobycia nowych zwolenników.
Zakończyłam może zbyt szybko i może dlatego źle wypadło, ale sama lubię takie zakończenia.
No, taki, taki;) chciałby być ogierem, ale jakoś nie może.ancepa pisze:Zresztą mam wrażenie, że Marek miał mocno kobiecą psychikę. W zestawieniu z twarda sztuką, jaką była Marysia, wypada jak ciapa i maminsynek.
Kurde, wiedziałam;) nawet niejasno zdaję sobie sprawę, gdzie to aż tak bardzo widać, ale oczywiście przyszło mi to do głowy zaraz po wrzuceniu tekstu. Czyli po ptakach.ancepa pisze:mocno odczuwam kobiecy styl pisania i postrzegania świata/emocji.
5
Skoro wymyśliłaś własną sektę, to zrób z tego użytek, gdyż temat jest atrakcyjny.
Ja bym się nie przejmowała kobiecym sposobem pisania i odczuwania. Może to tylko takie stereotypy związane z płcią? W końcu, cóż my wiemy o tym, ile jest kobiety w mężczyźnie?
Najważniejsze, żeby bohater był wiarygodny, a jego postępowanie przekonujące, nawet jeśli autor chce go pokazać jako ciapę i maminsynka. 
Ja bym się nie przejmowała kobiecym sposobem pisania i odczuwania. Może to tylko takie stereotypy związane z płcią? W końcu, cóż my wiemy o tym, ile jest kobiety w mężczyźnie?


Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
7
A mi się średnio ujęcie tematu podoba, tak jak i styl - zbyt toporny. W rózy miałaś miękkośc, fascynacje tak ulotną, że czytelnik musiał łapać w wyobraźni to co zwiewne. Tego mi tu zabrakło, może to źle, że odczytuję cię prze inne twoje dzieła,ale wolę tajemniczość od realizmy, niedpopwiedzienie niz toporne kąsanie słowem i przez to wykluczenie wyobraźni z czytania.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
9
Spośród wszystkich kobiet z pierwszej kościelnej ławki wyróżniała się głównie tym, iż była od nich średnio pięćdziesiąt lat młodsza oraz około trzydzieści centymetrów wyższa.
Zbędne to „wszystkich”, wystarczy, że spośród kobiet z pierwszej ławki.
Nie wiem jakim sposobem z takiej odległości tak dokładnie określił, o ile była od nich wyższa. Potraktowałabym to ogólniej: była dużo wyższa, po prostu.
Takie jak ona? To znaczy takie uduchowione i pobożne? Brak w tym logiki. Chodziło ci raczej o kogoś w jej wieku?Takie jak ona podczas mszy zazwyczaj stoją w bocznej nawie lub pod chórem, szepczą do koleżanek, oglądają pajęczyny na suficie i niewyraźnie mruczą pod nosem modlitwy.
Pilnuj podmiotu. Z tych zdań wynika, iż bohater czuł, że wszyscy w kościele wiedzą o plamach na jego twarzy. A chodzi o myśli, nie rumieńce.Siedziałem nie dalej niż trzy metry od tabernakulum, mając w głowie tak brudne myśli, że purpurowe plamy wędrowały po mojej twarzy. Czułem się tak, jakby cały kościół o nich wiedział i patrzył tylko na mnie.
[1]Całe zdanie zbędne. Nie ma sensu mówić wprost czegoś, co wynika dalej z kontekstu.[1]Wciąż byłem rozkojarzony. [2]Wiele razy się myliłem przy czytaniu fragmentów Biblii i zapominałem o potrząsaniu dzwonkami, a kiedy trzeba było pójść do zakrystii po kielich, kolega musiał mnie szturchać w bok.
[2]Napisałabym: raz po raz myliłem się przy czytaniu.
Mój plan jakoś nie mógł się powieść.
Zdanie z kosmosu, bo nie brzmi jak coś, co wciąż nie wychodzi, tylko jak coś co w przyszłości JAKOŚ nie mogłoby się udać.
Nie mogłem wydusić słowa - wiadomo, że z siebie, i wiadomo, że ani jednego.nie mogłem z siebie wydusić ani słowa.
Zaimki.Wokół mnie koledzy zbierali się do wyjścia. Byli zbyt zajęci własną rozmową, by wyręczyć mnie w odpowiedzi
Jeszcze więcej zaimków.Dziękowałem mu w duszy, że mnie uratował, że dziewczyna odwróciła wzrok i nie zauważyła, jak na moją twarz znów wypełzł gorący rumieniec.
A tutaj już prawdziwy koncert zaimków.Moich kolegów również już nie było. Przyzwyczaili się, że ostatnio albo wybiegam z kościoła pierwszy, albo zrezygnowany robię wszystko w ślimaczym tempie, wobec tego przestali na mnie czekać. Miałem w głowie tylko jedną myśl: jutro ona tu będzie! Nie musiałem czekać całego tygodnia, aby ją znów ujrzeć. Do tej pory ludzie, którzy przychodzili do kościoła w dni powszednie, wydawali mi się co najmniej dziwni. Teraz mnie to nie obchodziło. Moja piękna mogła być młodą dewotką, mogła być kompletnie nawiedzona – ale dzięki temu widziałem ją w każdą niedzielę przez okrągłą godzinę. Podekscytowany pobiegłem do domu, jakby to w jakiś sposób miało przyspieszyć czas.
Następnego dnia, cały w skowronkach, przybyłem do kościoła. Nawet ksiądz zdziwił się na mój widok, gdyż po raz pierwszy byłem tu z własnej woli, a nie z obowiązku. Postanowiłem, że tym razem porozmawiam z moją panią.
Nie. Msza skończyła się tak samo, co zawsze. Tylko on miał wrażenie, że trwa krócej.Msza skończyła się wyjątkowo szybko, bo wcale na niej nie uważałem.
Ładne.Nigdy nie lubiłem tego imienia, lecz teraz zdawało mi się najpiękniejszym ze wszystkich. Gdybym miał kiedyś córki, mógłbym wszystkie tak właśnie nazwać.
A gdybym był bezdzietny, to przynajmniej nadałbym to imię swemu psu.
A to już nie. Ja bym się obraziła, gdyby ktoś moim imieniem psa nazwał... Chociaż nie musi to być złe, bohater może sam nie wiedzieć co "mówi", zależy jaki był twój zamiar, ale zamiar jest tutaj niejasny, dlatego zdecydowałam wspomnieć o tym. Tym bardziej, iż nie postrzegam bohatera jako kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia swoich słów/myśli.
Pierwszy raz spotkała kogoś takiego, a już zwłaszcza pierwszy raz spotkała kogoś takiego w tym wieku... Gdzie tu sens? Mogła się zdziwić, że kogoś takiego spotkała, a jeszcze bardziej dziwne jest to, że ta osoba jest w jej wieku.- Niesamowite! – odpowiedziała. – Pierwszy raz spotykam kogoś o takich poglądach. Zwłaszcza kogoś w moim wieku.
I znowu wyjaśniasz wprost oczywiste.Poczułem się silniejszy i pewniejszy siebie. Jej podziw niezwykle mnie podbudował.
A to wiesz co to?przechodziliśmy przez pusty
Ruszyliśmy w stronę głównego wyjścia.
Moim zdaniem: ruszyliśmy do głównego wyjścia, brzmiałoby lepiej.
Wiadomo, że na ten temat – wyciąć.Cieszyłem się, że moje wcześniejsze domysły na ten temat były poprawne
Nadmiar czasownika "być".Wiele z nich było nie podpisanych, wyglądały na pirackie okazy, lecz zdarzały się również oryginały. Wśród nich były takie zespoły, jak Aerosmith, Placebo czy Kult. Większości jednak nie znałem. Sam słuchałem muzyki techno, która dla wszystkich była tylko nieznośną „sieczką”.
Wydała mi się interesująca, brzmiałoby bardziej „książkowo”, zamiast czegoś rodem ze szkolnego wypracowania.Nazwa nie kojarzyła mi się z niczym, ale zainteresowała mnie.
Rozejrzałem się po pokoju. Na szafce stał odtwarzacz DVD. Włożyłem do niego krążek
Coś na zasadzie: podeszłam do drzwi, położyłam dłoń na klamce, nacisnęłam, pociągnęłam, drzwi się otworzyły i weszłam do środka. Chodzi o to, że puścił muzykę, po co to wyliczanie. Zwyczajnie: Włożyłem krążek do odtwarzacza DVD, który znalazłem/stojącego na szafce.
Na parapecie stały nieznane mi kwiaty doniczkowe.
No i co z tymi kwiatami? Są, okej, ale czy to ważne, że... no właśnie, stoją sobie na parapecie. Nie ma konieczności wszystkiego opisywać, co się bohaterowi rzuci w oczy. Ani to nic nie wnosi, ani nie jest ciekawe.
Kolorowe broszurki, po prostu. Widzimy je po raz pierwszy, więc one są „jakieś”.Pod spodem leżały jakieś kolorowe broszurki.
Młodych, uśmiechniętych – jakoś chyba bardziej po kolei, wedle priorytetów.„Pokochaj samego siebie” – głosił czerwony napis. Na obrazku widniała grupa uśmiechniętych, młodych ludzi.
Tę piosenkę.- Też lubię tą piosenkę
I teraz zatrzymuję się i próbuję sobie przypomnieć, co to za ton był. Może: powiedziała tym samym (jakim) tonem, co wczoraj.– Może innym razem – dodała dokładnie takim samym tonem, jak wczoraj.
I znowu, zanadto drobiazgowości. Nie interesuje mnie to, czy herbata jest wrząca, czy letnia, nic nie wnosi do historii, a historia interesuje mnie najbardziej.Odwróciła wzrok i sięgnęła po kubek. Zdziwiło mnie, że od razu zaczęła pić – zdawało mi się, że herbata musi być wrząca. Wziąłem do ręki swój kubek i rzeczywiście okazało się, że jest tylko trochę ciepły.
Od początku bohater o niczym innym nie myśli. Po co to przypominanie.Na dodatek miałem wobec niej pewne zamiary. Chciałem ją, co tu dużo mówić, uwieść.
Skoro coś zwiastował, to logiczne, ze miało to dopiero nastąpić – wyciąć.To mogło zwiastować przyszły wybuch gniewu
Wiadomo, że od razu.Nacisnął przycisk radia stojącego na parapecie i od razu w kuchni zrobiło się ciszej.
Na początek powiem, iż mi się podobało, nie do końca, ale czytało się przyjemnie.
A co przeszkadzało w tekście? - Lekkie przegadywanie, czasem używasz więcej słów niż przekazanie informacji tego wymaga, a czasem o czymś się rozpiszesz, powtarzasz informacje, nie pojawia się nic nowego i robi się nużąco. Jak dla mnie, trochę za dużo było informowania o czymś, co się wydarzyło i o odczuciach bohatera, a za mało pokazywania tych uczuć na samym bohaterze, jak z rumieńcami na twarzy, które mówią nam o tym, jak bohater się czuje – zamiast pisania, że czuł się zażenowany. Nad tym powinnaś popracować, pisząc kolejne teksty – jest dobrze, ale czemu nie ma być lepiej.
No i zaimki. Co prawda przy pisaniu w osobie pierwszej wzrasta ryzyko ich nadmiaru w tekście, ale wielu mogłaś uniknąć. Dla przykładu: „Dziękowałem mu w duszy, że mnie uratował”, gdzie masz dwa zaimki, zastąpić: byłem wdzięczny za ratunek.
10
Ależ to bardzo dobrze, że odnosisz się też do innych opowiadań, przynajmniej mam jako-tako wyobrażenie o tym, co może być błędem, a co sprawą gustu czytelnika. No i zaskoczył mnie ten komentarz, bo to właśnie różę pisało mi się gorzejgebilis pisze:A mi się średnio ujęcie tematu podoba, tak jak i styl - zbyt toporny. W rózy miałaś miękkośc, fascynacje tak ulotną, że czytelnik musiał łapać w wyobraźni to co zwiewne. Tego mi tu zabrakło, może to źle, że odczytuję cię prze inne twoje dzieła,ale wolę tajemniczość od realizmy, niedpopwiedzienie niz toporne kąsanie słowem i przez to wykluczenie wyobraźni z czytania.

Strasznie przekombinowana i sztuczna ta poprawność, no ale niech tam...mamika6 pisze:Nie mogłem wydusić słowa - wiadomo, że z siebie, i wiadomo, że ani jednego.
Msza skończyła się szybciej - to oczywiste, że dla niego, przecież całe opowiadanie jest z jego punktu widzenia.mamika6 pisze:Nie. Msza skończyła się tak samo, co zawsze. Tylko on miał wrażenie, że trwa krócej.
Nie rozumiem, gdzie tu zarzut. Napisałaś to prawie tak samo, jak Maryśka.mamika6 pisze:Pierwszy raz spotkała kogoś takiego, a już zwłaszcza pierwszy raz spotkała kogoś takiego w tym wieku... Gdzie tu sens? Mogła się zdziwić, że kogoś takiego spotkała, a jeszcze bardziej dziwne jest to, że ta osoba jest w jej wieku.
Nie.mamika6 pisze:A to wiesz co to?przechodziliśmy przez pusty
Właśnie, że jakieś. Bez tego słowa wydaje mi się, że chłopak wie, co to za broszurki.mamika6 pisze:Kolorowe broszurki, po prostu. Widzimy je po raz pierwszy, więc one są „jakieś”.
TĄ. To jest dialog, słówko było jak najbardziej celowe. Nie znam ani jednej osoby, która mówi "TĘ".mamika6 pisze:Tę piosenkę.- Też lubię tą piosenkę
A z całą resztą, którą napisałaś, zgadzam się. Niektóre wskazane błędy już wcześniej widziałam, ale nie byłam pewna i już tak zostało. Ogólnie dużo się zastanawiam nad napisanymi zdaniami. Dzięki
