Wierność

1
W malutkiej mieścinie blisko lasu,
Mąż, żona i dzieci żyli w zgodzie.
Pewnego ranka mąż wstał zawczasu,
szepnął: "Cóż za hałas w mym ogrodzie?".

Zerwał się szybko, nie budząc żony.
Wdział płaszcz, buty, otwarł drzwi szeroko.
Stanął na chwilę głodem zmożony
I wytężył swe sokole oko.

Ujrzał coś małego w zielonych krzakach,
Dziwne dźwięki z siebie wydawało,
Obce, tajemnicze, aż wziął go strach -
Bardzo mu się to nie podobało.

Zagwizdał więc na wiernego konia
I niczym Notos niepowstrzymany,
Popędził z dala od żony łona,
Ciekawością wciąż podtrzymywany.

Dojeżdżając ogrodu granicy
Las ujrzał ciemny przed wschodem słońca,
Pewnie objechał pola pszenicy,
Aby pogoni dojść wreszcie końca.
Jednakże dziwadło wymyka się
I głębiej w las wiedzie tego śmiałka.
Galopując tak, po dłuższym czasie
Panu zamarzyła się gorzałka.

Zaniechał pościgu za nie wiedzieć czym.
"Pewnie to zając" pomyślał senny.
Lecz zamiast zahamować koniem swym
Wpadł do jeziora w ten czas wiosenny.

Koń prędko uciekł, lecz ten pan biedny,
Topić się zaczął, wołać o pomoc.
W ostatniej chwili jakiś stwór wodny,
Pomógł mu oddechu odzyskać moc.

Mężczyzna wstrząśnięty na trawę padł,
Przerażony spojrzał na istotę.
Była nimfą - na jej widok osłabł;
Szybko strach zmienił się w ciepłotę.

„Kimże jesteś o piękna duszyczko?
Czyżby to sen mój czy cud natury?
Czy to ja skończyłem na stryczku
I obserwuję rajskie figury?”
Ta zaśmiała się, śmiech ten był piękny
I rzekła na to swym boskim głosem:
„Ach głupiś, idź już będąc weselny
Że życie swe masz szczęśliwym losem.

„Nie! Czekaj! O piękna! Idealna!
Twoje oczy dla mnie skarbem złotym,
Uśmiech diamentem! Tyś naturalna,
Niczym kwiat wiosny; dobrze wiesz o tym!”

„Znikam!” krzyknęła śmiejąc się ślicznie.
I już w wody otchłaniach zniknęła.
Ten jeszcze stał, nawoływał licznie,
Jednak nimfa już w dal popłynęła.

Mężczyzna dzień w dzień myślał o zjawie.
Z bliskimi w ciszy, jakby bez życia;
Niby to śnił, a przecież był na jawie.
Jakby dokonał złego odkrycia.

Żona zasmucona męża stanem,
Przyszłego dnia z ułożonym planem,
Wstała za mężem przed wczesnym rankiem.
Śledząc go – jak przystało na damę.
Codziennie przed południem wycieczki
Mężczyzna robił bardzo długie.
Jak się okazało – końcem ścieżki
Było olbrzymie jezioro srogie.

Wtenczas żona za drzewem schowana,
Patrzyła jak mąż na kamieniu siadł.
Już do niego szła łzami zalana,
Kiedy ten raptem do jeziora wpadł.

Po chwili wynurzył się w objęciach
Jakiejś istoty wodnej, baśniowej.
Trzymał ją mocno w swoich dwóch rękach,
Pocałunkami darzył usta jej.

„Kotku mój, przystojny i obyty,
Zostań tu ze mną do końca życia
Zostaw samicę dzieciom swym wstrętnym.
Ja Cię kocham, a nie ta samica!”

Nimfa wrzasnęła w strasznej euforii
I po swojej wypowiedzi klasnęła.
Mąż nie stronił od nimfiej teorii.
Żona ze smutku niemal krzyknęła.
Dwie chwile później, kiedy mąż odszedł,
Wcielenie żalu spod drzewa wstało.
Podeszło do wody dosyć niemądrze,
I straszliwie tak nawoływało:

„O Nimfo roztropna! Nimfo! Nimfo!
Zaszczyć mnie swą obecnością cenną!
Jak mojego męża krwią i limfą
Wabisz i karmisz miłością wierną!

Wyjdź, wysłuchaj mojego wezwania!
Ja rusałką się stanę za Ciebie!
Uwolnię Cię od wodnego więzienia!
Będziesz ludzka, duszę znajdziesz w niebie!

W zamian oddaj mi swe ciało czyste,
Abym ja mogła takich rozkoszy
Z moim mężem doznawać wieczyście!
O to tylko śmie kobieta prosić!”
* * *
Mąż do domu wróciwszy nudnego,
Ujrzał dzieci bez żeńskiej opieki.
Już miał wpaść w szał – wstrzymał go od tego
Najmłodszy synek bieżący leki.
„Proszę pana, gdzie moi rodzice?
Mamy nie ma, taty już od dawna,
Boję się, taty długo nie widzę...
Czy on umarł? Proszę...! Proszę Pana!”

Mężczyźnie łza kręciła się w oku;
Wziął synka w swe ramiona gorące;
Ucałował w czoło, i w swym łzo toku
Obrócił się - tam wschodzące słońce.

„Synku, tatuś już do Ciebie wrócił.
Kocham Cię najmocniej, również mamę.
Chodź, nie będę się już z Tobą kłócił.
Chodź, zjemy chlebek, znajdziemy mamę.”
* * *
Szybko przez krzaki biegnie ze strzelbą,
Niczym myśliwy za dzikim zwierzem.
Przeskakuje jakby był gazelą,
Dyszy, męczy się, krzyczy: „Nie wierzę!”

Już do jeziora dobiegł, już woła:
„Nimfo ukaż się!”. Stoi, celuje,
Wtem woda się unosi, nie zdoła
Nic zobaczyć. Mąż na ziemię pluje.
„To musi być ona” – szepcze dumny.
Naciska spust strzelby – padł strzał głośny.
Myśli : „Ha! Dostaniesz się do trumny”
Widok krwistej wody jest dlań znośny.

Krzyczy więc: „A więc Nimfo! Nie żyjesz!
Nie będziesz mi więcej życia niszczyć!
Nie sądziłem że mnie tak zużyjesz!
Ja! Jam zwycięski! Ty tylko piszczysz!


Teraz wiedz jedno – nie Ciebie kocham!
A dzieci i żonę ukochaną!
Nie oddam ich – przyrzeczenia cofam!
Tamta kobieta jest mą wybraną!”

„Ja Ciebie też...” – rzekła ledwo mogąc.
„Żono? Ty? Co tu robisz? Dlaczego...”
„Kocham Cię. Wiesz. Nigdym Tobie wrogą.
Zabiłeś mnie – cóż zrobiłam złego!?”

Proszę o solidną krytykę. ;)

2
Jasna cholera...
Facet, tak jak obiecałem Ci w innym dziale, przeczytałem twoje dzieło. I wiesz co?

Spierdalaj :D

Stary, co Ty robisz w mat fizie? Człowieku, nie dość, że piszesz, to jeszcze ballady? Cholera, jest tu wszystko! Synkretyzm, wątki ludowe... Zapewne praca na polski z romantyzmu, co? :P Mieliśmy coś podobnego, ale ja, a Ty... Daj spokój. To jak porównywać tani batonik do Prince Polo! Fabuła świetna, zwrot akcji kopie! Nie, nie, nie, naprawdę nie mam Ci nic do zarzucenia! Cholera, mamy wieszcza na Weryfikatorium :D Pozdrawiam!

P.S - jasne, zauważyłem parę błędów, ale to takie duperele, że nie ma o czym mówić :]
Bo lubię pisać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja rymowana”

cron