Pożegnanie z Warszawą [fantastyka]

1
Obrazy przewijały się za oknem samochodu niczym film, odtwarzany w przyspieszonym tempie. Przedmieścia Warszawy, skąpane w ciepłym świetle świtu, tętniły już życiem. Piotrek, siedząc na tylnym siedzeniu, mierzył wzrokiem wszystkie budynki, które mijali. Marny to gest pożegnania, ale lepszy ten, niż żaden. Właśnie przejeżdżali obok domu Szymona, jego najlepszego przyjaciela. Zegarek w samochodzie pokazywał godzinę 07:42. Pewnie jeszcze śpi, pomyślał Piotrek. Temu to dobrze… – westchnął, czując tym samym lekkie ukucie w sercu, a na myśl o wszystkich chwilach spędzonych z Szymonem, łzy naleciały mu do oczu, ale szybko je wytarł.
Rodzina Portyckich mieszkała w stolicy od szesnastu lat. I tyle właśnie potrzebowała, aby całkowicie przejadły jej się codzienny pośpiech, hałas, zakorkowane ulice, obskurny dworzec, tłok w centrach handlowych, czy nawet w zwykłym osiedlowym sklepie. Potrzebowali spokoju, a właściwie potrzebowała go Justyna, mama Piotrka. Jako cicha i spokojna osoba, całkowicie nie mogła wczuć się w klimat Warszawy. Ciągle narzekała, że przeszkadza jej chaos, nie może się na niczym skupić, a nawet pisanie wierszy przychodzi jej z trudem. Adam, jej mąż, właściciel małego sklepu nie miał nic przeciwko małej zmianie w ich życiu. „Musimy się przeprowadzić w jakieś spokojniejsze miejsce, tym stęchłym powietrzem oddychać się nie da!” – mawiał. A Piotr, jako najmłodszy w rodzinie, nie miał nic do powiedzenia, choć wiedział, że przeprowadzka nie jest wcale taka zła, jak się wydaje. Akurat był koniec czerwca, Piotrek kończył gimnazjum, dlatego nie czuł żalu, że już nigdy nie zobaczy starych przyjaciół. Nawet gdyby został w Warszawie i tak by ich pewnie nie zobaczył w nowej szkole. Szkoda mu tylko było Szymona, Anity i Kamili. Wiedział, że jeśli nawet poszliby do innych szkół, to i tak całe popołudnia spędzałby z nimi.
Dodatkowym plusem przeprowadzki było jej docelowe miejsce. Całkowicie im znane i przez ich wszystkich lubiane. Dom dziadka Franciszka. Teraz stał pusty, bo jego właściciel zmarł na zawał kilka miesięcy temu. Po podpisaniu wszystkich papierków i ustaleniu formalności, dom przypadł w spadku rodzinie Portyckich. Gdy tylko Piotrek wrócił z zakończenia roku, natychmiast zaczęli się pakować. Większość rzeczy pojechała do nowego miejsca zamieszkania wynajętym busem, a w rodzinnym aucie jechały tylko najmniejsze bagaże z ubraniami czy ozdobami.
– Pamiętasz drogę? – spytała Justyna melodycznym i spokojnym głosem.
– Jak mógłbym nie pamiętać?
– No to dobrze… Piotruś, zabrałeś tego drewnianego kotka ze swojego pokoiku? – Lubiła zdrabniać. Dzięki temu szybko zawierała przyjaźnie, bo wszyscy uważali ją za bardzo miłą.
– Tak, mamo, a po co pytasz?
– A nic synku. Bez niego nie mogę złapać natchnienia…
– Aha – mruknął Piotrek, nie bardzo rozumiejąc, co ma piernik do wiatraka.
– Chyba nie masz nam za złe tej przeprowadzki, co? – spytała.
– Nie, mamo – odparł, choć sam nie wiedział, czy mówi prawdę, czy nie.
– Oj, coś mi się wydaję, że troszeczkę kłamiesz.
To wprowadziło Piotrka w zakłopotanie.
– No bo z jednej strony nie mam nic przeciwko, ale w sumie szkoda mi zostawić całą Warszawę.
– Ale przecież nie jedziemy gdzieś za granicę. Będziemy mieszkać tylko czterdzieści kilometrów od Warszawy. A poza tym mamy samochodzik i będziemy jeździć do miasta może raz w tygodniu, co o tym sądzisz?
Raz w tygodniu? – pomyślał Piotrek. Liczył, na co najmniej cztery razy tyle.
– No dobra, niech będzie… – mruknął.
– No to świetnie – odparła zadowolona Justyna.


Podczas dalszej drogi już nikt się nie odzywał. Wszyscy raczej woleli przyswoić zmianę w ich życiu, która właśnie się zaczynała.
Piotrkowi wydawało się, że to on najbardziej przeżywa przeprowadzkę. „Ale jak to? Już nigdy mam nie pójść z Szymonem, Anitą i Kamilą do kina? I już nigdy nie będę z nimi skakał nocami po dachach?” – pytał, ale odpowiedź wydawała mu się oczywista.
Postanowił w duchu, że będzie odwiedzać Warszawę tak często, jak to tylko możliwe, choć wiedział, że będzie z tym trochę problemów. Jego tata, Adam, zabierał samochód na cały dzień do sklepu i właściwie nie miał czasu, aby wybierać się na rekreacyjne przejażdżki.
Może uda mu się dojeżdżać do Warszawy taksówką? A może w pobliżu będzie jakiś przystanek autobusowy?
Wkrótce drzewa zastąpiły budynki, a Piotrek już wiedział, że zaraz zjadą z głównej trasy, na piaszczystą, leśną drogę prowadzącą do domu dziadka. Często nią jeździł, zwłaszcza w okresie świąt, kiedy to przebywali u dziadka niemalże całe dnie, aby w ten szczególny czas nie czuł się samotnie.
Minęli tabliczkę oznajmującą, że właśnie wyjechali z Warszawy, a Piotrek obejrzał się przez ramię i zerknął na wieżowce w centrum, nieświadom tego, że już nigdy ich nie zobaczy.
Ostatnio zmieniony pn 09 lip 2012, 17:24 przez MaW, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Razi brak akapitów...
MaW pisze: łzy naleciały mu do oczu
Napłynęły mu do oczu.

Nie wgłębiałem się za bardzo w celu poszukiwania błędów, ale ogólnie całkiem ciekawie napisane. Jak zawsze drażnią mnie tak popularne imiona w opowiadaniach, ale to takie moje zboczenie ;) Na razie malutko w tym fantastyki. Ciekaw jestem czy dobrze obstawiam jak się potoczą losy...Powodzenia!
Nigdy nie dyskutuj z idiotą. Najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, następnie pokona doświadczeniem.
Nienawidzisz mnie? -Fajnie... -Słyszysz te brawa? -Są dla mnie!

3
Obrazy przewijały się za oknem samochodu niczym film, odtwarzany w przyspieszonym tempie.
Widoki.
Piotrek, siedząc na tylnym siedzeniu, mierzył wzrokiem wszystkie budynki, które mijali.
Przyglądał się budynkom. Mierzyć wzrokiem kogoś.
...westchnął, czując (1)tym samym lekkie ukucie w sercu, a na myśl o wszystkich chwilach spędzonych z Szymonem,(2) łzy naleciały mu do oczu, ale szybko je wytarł.
(1) Wyciąć.
(2) Kropka. Łzy napłynęły mu do oczy, ale szybko je otarł.
Dodatkowym plusem przeprowadzki było jej docelowe miejsce.
Nie docelowe miejsce, ale miejsce gdzie się przeprowadzali.
– Pamiętasz drogę? – spytała Justyna melodycznym i spokojnym głosem.
Po prostu: spytała Justyna. Zbyt dużo ozdobników w dialogu szkodzi tekstowi.
Wszyscy raczej woleli przyswoić zmianę w ich życiu, która właśnie się zaczynała.
Wszyscy zastanawiali się, jak to będzie na nowym miejscu.
Może uda mu się dojeżdżać do Warszawy taksówką? A może w pobliżu będzie jakiś przystanek autobusowy?
Wnioskuję z tego, że dziadka nigdy nie odwiedził. Ale jak to się ma do:
Często nią jeździł, zwłaszcza w okresie świąt, kiedy to przebywali u dziadka niemalże całe dnie, aby w ten szczególny czas nie czuł się samotnie.
Wkrótce drzewa zastąpiły budynki...
Czyli gdzieś w trakcie wyjechali z Warszawy, przejechali te czterdzieści kilometrów i jakąś wieś. Czegoś tu nie rozumiem, bo na zakończenie mamy taki fragment:
Minęli tabliczkę oznajmującą, że właśnie wyjechali z Warszawy...
Robisz wiele błędów językowych. Remedium - jak się możesz domyślać - czytanie, czytanie, czytanie. Sama opowieść wciągnęła mnie, interesująco prowadzisz narracje, bohaterowie są wiarygodni. Wiele niedociągnięć, ale źle nie jest.

4
Adam, jej mąż, właściciel małego sklepu nie miał nic przeciwko małej zmianie w ich życiu.
Brzydkie powtórzenie. No i czy taką przeprowadzkę można nazwać małą zmianą? Mieszkali tam szesnaście lat, to kawał życia.
(...) przez ich wszystkich lubiane. Dom dziadka Franciszka. Teraz stał pusty, bo jego właściciel zmarł na zawał kilka miesięcy temu. Po podpisaniu wszystkich papierków (...)
Większość rzeczy pojechała do nowego miejsca zamieszkania wynajętym busem, a w rodzinnym aucie jechały tylko najmniejsze bagaże z ubraniami czy ozdobami.
– No to świetnie – odparła zadowolona Justyna.
Wywaliłbym - z kontekstu wynika, że jest zadowolona. Unikajmy pustosłowia. :)
(...) kiedy to przebywali (...)
"to" niepotrzebne

Podpisuję się również pod uwagami Ebru. W tekście jest sporo potknięć i znacząco obniża to przyjemność z poznawania Twojej historii. Przysiadłbym i wypolerował wszystkie te wpadki, o których napisaliśmy i o których nie napisaliśmy, a które być może teraz, po dłuższym czasie, będziesz w stanie sam (sama?) wyłapać.

Duży plus za zdrabnianie mamy, takie detale są bardzo ważne. To, połączone z tym natchnieniem i poezją, stworzyło całkiem wyrazisty portret w mojej głowie. Tylko tyle i aż tyle. Jeszcze raz: duży plus, bo bohaterowie to najważniejsza rzecz w pisaniu.

Z drugiej strony sam główny bohater pozostał nieco szary. Jakoś nie udało mi się w pełni poczuć jego goryczy. Mimo pierwszoosobowej narracji nie związałem się z nim. Wydaje mi się, że zbyt mało dałeś (łaś? ;) ) nam go poznać. Jakiś taki naiwny i melodramatyczny był w tych swoich przemyśleniach o przyjaciołach. Minus.

Za to kolejny plus za ostatnie zdanie. Do tego spokojnego, stonowanego tekstu wkrada się nagle obfity niepokój - poczułem się zaatakowany, tak pozytywnie, przez jakiegoś skrytobójcę. Nie wiem, czy to zamknięta całość, czy fragment, ale wolę wierzyć, że całość - zresztą, nie napisałeś nic o żadnym fragmencie. Dziwi tylko gatunek, bo przecież nie ma tu żadnej fantastyki. W każdym razie: taki tłist na końcu bardzo ładnie wybrzmiewa. Dobra robota.

Pochyl się nad poprawkami, bo - końcem końców - sprawiły one, że średnio mi się czytało. Kiedy dopieścisz tekst i może spróbujesz trochę bardziej odkryć Twojego bohatera (i stonować jego naiwność), otrzymasz fajny tekst z mocnym uderzeniem na koniec. Życzę powodzenia. W tym tekście i przy wszystkich następnych. :)

Pozdrawiam,
Patryczałke
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron