Zagłębie

1
W małym miasteczku, do którego zawędrowałem bez sprecyzowanego celu, istniało miejsce przez wtajemniczonych zwane zagłębiem spirytusowym. Zagłębie dosłowne, bo z głównej, ale jednak malutkiej ulicy owego miasteczka przechodziło się bramą drewnianą, w dół, nad rzekę, na podwórze otoczone mieszkaniami komunalnymi. Z jednej strony mieszkała patologia, która nieustanie piła i rozrabiała, z drugiej również bieda, ale już nie tak zdegenerowana. Wspólnym mianownikiem był spirytus sprzedawana w każdym z mieszkań.
Pomiędzy tymi dwoma biegunami stała drewniana chata, którą kupił tutejszy biznesmen i zamarzył sobie przeistoczyć ją w budynek murowany. Co podkreślam, nie było zadaniem łatwym, bo wykluczało zburzenie chaty, co każdy o zdrowych zmysłach zalecał. Facet robił od dupy strony, czyli najpierw postawił nowy, elegancki, czerwony dach, a potem postanowił wymienić ściany, z drewnianych na murowane. Należało zdemontować jedną ścianę, wymurować, potem drugą i tak aż dach mógł stanąć na stabilnym cokole. Kluczowym zagadnieniem były koszty, ich minimalizacja. Zatrudnił zatem do pracy dwóch majstrów z pobliskiej wsi i mnie jako pomagiera. Majstry murowali, a ja zapierdalałem z pustakami, zaprawą, miotłą, po wodę do hydrantu żeby spirytus rozrobić itp. W trakcie prac, przewinęło się jeszcze kilka osób, ale szybko się ulotnili nie chcąc pracować w takich warunkach i za takie pieniądze. Sąsiedzi zakładali się między sobą, czy się nam ta chata zawali na łeb, czy dociągniemy fuszerkę do końca. Jak było ciepło, czyli niemal codziennie, bo to były wakacje, przesiadywali pod domami i dyskutowali na temat naszych postępów.
- Ej, Mietek, krzywo ściana Ci poszła! – i takie tam
Majstry pili od ósmej i około 12 kontakt się urywał. Jeden z nich jak się upił to szybko i byle gdzie zasypiał. Regularnie szczał w gacie. Pan Mietek. Jego żona wpadała czasem. Całkiem przyjemna powierzchowność jeszcze. Opierdalała go dokumentnie, do czego Mietek większej wagi nie przykładał.
- Tobie na p, już tylko picie zostało – wrzeszczała – Takiego ma – pokazywała mały palec u dłoni.
Drugi, Zbyszek wolny i leniwy jak nurt pobliskiej rzeczki ciągle narzekał.
- Tak to kurwa się pracuje z pijakami.
Ale sam sobie nie odmawiał.
Czasami wpadał Tołdi – erotoman gawędziarz o posturze swojego bajkowego odpowiednika i dwóch lewych rękach. Więcej przeszkadzał niż pomagał, ale był zabawny.
W każdym towarzystwie potrzebny jest dokumentny idiota.
W jednym domu, w części patologicznej, mieszkały trzy rodziny. Na piętrze całkiem jeszcze młode małżeństwo z dwoma chłopakami. Kobieta miała figurę jak Carla Bruni, ale twarz tak szpetną że ciężko było nie spuszczać wzroku jak się z nią gadało. Mąż siedział w pierdlu, ale stosunkowo często bywał w domu na przepustce. Odwiedzał ich czasami młodszy brat tego chłopa, również z karierą na deptaku. Wytatuowany cały jak brudnopis. Na brzuchu miał bliznę, od pępka do mostka. Mówił że już nie mógł wytrzymać za kratami i zrobił połyk: baterie z magnetofonu i jakieś sprężynki. Pod nimi mieszkała siostra bliźniaczka Bruni. Jakichkolwiek atutów brak. Nie miała figury, bo jak się dowiedziałem, zasnęła kiedyś pijana z kiepem w ustach i spłonęła. Niestety przeżyła. Z kończyn została jej tylko ręka. I nieopisany wręcz żal do świata za swoją krzywdę. Miała takiego jakby stangreta, też ofiarę losu, co niemo popychał jej wózek, a ta wrzeszczała w pijackiej furii jak wszystkimi gardzi i jaki świat to bagno. Kiedyś cośtam sobie poprawiała i podniosła koszulkę. Z dwóch zostało jej tylko pół cycka.
Obok, mieszkali Wojewody. Ojciec, syn i wnuk. Pozornie normalni.

Majstry się pospijali i zasnęli przytuleni na wacie szklanej. Pozamiatałem, zjadłem trochę mielonki i pomidora i myślę idę w pizdu. Kwaterę miałem kilka kilometrów od miasteczka. Szedłem przez łąki wzdłuż rzeki. Marzyłem sobie, co zrobię z pieniędzmi, jeśli uda mi się dzisiaj wygrać w totka. Miałem trochę marzeń. Wszystkie kosztowały.

Za miastem jest kąpielisko. Patrzę siedzi cała ekipa z zagłębia. Pluskają się i jakżeby inaczej chleją spirol. Mają dmuchane materace i piłkę plażową. Gorąco jest cholernie.
- Młody dawaj do nas.
Siadłem, już mam kieliszek. Wychyliłem.
-Bawisz się w łapańca?
-Nie, słabo pływam.
-Dużo wam jeszcze pracy zostało?
- W chuj i jeszcze trochę.
- Co się tak ociągacie?
- Na dole było klepisko. Kazał szef wykopać ziemi na dwa sztychy, żeby wylewkę zrobić. Wykopałem, a na drugi dzień patrzymy, tyle ile ziemi zabrałem, wyjebało wody. Bo to już poniżej poziomu rzeki i się jakoś ta woda tam dostała.
- I co teraz?
- Zakopałem. Wszystko jest nie tak jak być powinno. E tam. Co to dzisiaj u Was się działo. Widziałem karetkę rano.
- A nic, Krzychu dostał padaczki.
- A
- Dobra. Idę do wody.
Zostałem na brzegu z niewydarzoną kopią Bruni. Była rumiana jak brzoskwinia od słońca i procentów. Musnęła mnie nogą. Zachichotała. Takie ciało i taki ryj.
- Coś ty taki nieśmiały?
- Ja? No co ty, wcale nie
- Byś wpadł kiedyś na kawę.
- Może wpadnę.
Zastanawiałem się ile musiałbym wypić żeby mieć przyjemność z jej pocałunków. Pewnie tyle, że już by mi nawet nie stanął.
- Jest jedna rzecz dla której warto żyć – miłość – i nie zmienia się nic – darł się w wodzie gość od połyku, Mateusz.

Odwróciłem się zanim usłyszałem plusk. Na prowizorycznej desce, niby trampolinie stał średni Wojewoda i zamierzał się na jakiegoś łebka. Wesoła, gorąca atmosfera. Po cichutku, od tyłu zakradł się Wojewoda stary i kopnął syna w dupę w momencie wybicia.
Młody się przekręcił i poleciał z rozłożonymi nogami pod wodę. Wszyscy w śmiech. Dziwnie tak poleciał.
Wypłynął plecami do góry. Delikatnie unosił się na powierzchni. Śmiech nie ustaje. Dzieciaki uciekają od płynącego ciała. W końcu on nadal łapie. Ale coś długo to trwa. Kilka sekund za długo.
Wieje delikatny wietrzyk.
- Ludzie, kurwa, ruszcie się! – krzyknął facet z drugiego brzegu i w ubraniu dał nura do wody.
Dopiero coś zaiskrzyło. Wskoczył też stary Wojewoda.
- Dzwońcie po karetkę!
- Ale jaja, co? – chłopaki podbiegli do koca i chwycili po kanapce.
- Kto ma komórkę? Dzwońcie, kurwa!
- Mamo, gdzie jest sok?
- W torebce, weź sobie.
Zadzwoniłem.
- Proszę Pani, chcę zgłosić wypadek na kąpielisku. Wskoczył facet do wody na główkę. Kąpielisko Trzy Dęby. Ja nie wiem. Jest jeszcze w wodzie. Pośpieszcie się.
Ktoś mi podał kieliszek. Nie zauważyłem kiedy wszyscy siedli, no oczywiście poza skoczkiem, jego ojcem i przypadkowym ratownikiem i zaczęli kontynuować biesiadę.
- Loda to już mu nikt nie zrobi. Haha.
- Kurwa, sperawka jest za gorąca do picia. Zrzygać się można.
- Młody, pożycz piątaka.
- Nie mam.
- Nie pierdol. Masz na pewno.
Patrzyłem jak ciągną ciało z wody. Skoczek coś bełkotał, miał zamknięte oczy. Jego syn, na oko 12-letni, płakał z boku przestraszony.

Karetka ukazała się na horyzoncie po kilkunastu minutach od telefonu. Zbliżała się powoli, podskakując na trawiastych pagórkach. Dwieście metrów od kąpieliska stanęła. Zawiesiła się w rowie. Nie chciało mi się już siedzieć na kocu to podbiegłem ze szczeniakami do sanitariuszy. Ci wytaszczyli jakiś metalowy pręt i usiłowali podważyć resor. Z brzegu stary Wojewoda machał rękami.

Nieudany skok. Facet zmarł po kilku dniach, ale się nic nie zmieniło.

Pan Mietek polecił mi spalić wszystkie worki po cemencie. Zniosłem je na kupę, dorzuciłem różnego, innego śmiecia i podpaliłem. Dym czarny, brudny i gęsty zaczął się kłębić po podwórku. Baby zaczęły piszczeć i chować do domu wiszące na płocie pierzyny.
- Co ty Młody wyprawiasz, podusimy się wszyscy – Krzywy Stachu wychylił swoją krzywą gębę przez okno.
- Palę
- Zagaś to natychmiast. Nad rzeką sobie pal.
Odwróciłem się plecami i patrzyłem na dym smagany wiatrem. Wyciskał łzy. W totolotka nie wygrałem.

2
Powiem tak: tekst jak dla mnie poprawny. Może w niektórych miejscach pozmieniałabym kropki na przecinki, ale ogólnie nie jest źle (pod względem technicznym).
Od strony przedstawionej historii: ni mnie to ziębi, ni mnie grzeje. Ot, takie sobie opowiadanko o nieumyślnym spowodowaniu śmierci. Szczerze mówiąc to myślałam, że stanie się coś z remontowanym domem- chociażby się zawali, a któryś z sąsiadów będzie się cieszył ze spirytusu wygranego w zakładzie :P
Takie pierwsze wrażenie po przeczytaniu tekstu. :)
"Gdybym była deszczem, który łączy niebo z ziemią, mogłabym złączyć się z jego sercem i uspokoić je..."

"The stab of stilettos
On a silent night
Stalin smiles and Hitler laughs
Churchill claps Mao Tse-Tung on the back"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”