Ech, zmuszacie mnie do tego eseju, a ja naprawdę nie mam czasu.

Zrobię Wam coś na kształt esencji, bardzo skrótowo, może uda mi się choć zasygnalizować problem.
"Gdzie to się gubi?" - pytała Natasza. Myślę, że gubi się dużo wcześniej, niż w pisaniu. Gubi się w czytaniu. Nie czytamy wyobraźnią. Nie umiemy, nie uczą nas. Nie uczą nas uważności i przyjmowania punktu widzenia narratora. I tu zaczyna się gubienie. W szkole czytamy mnóstwo lektur z innych epok, a nie dostrzegamy ukrytej w nich tamtej rzeczywistości. Widzimy wyłącznie przez pryzmat własnej. Jedyna prawda to
jajajaja - czyli to, co padaPada nazywa
chorobą drobiu. I gubimy. A potem wydaje nam się, że to właśnie tak należy pisać.
Na własnym przykładzie: w "Pieśni nad pieśniami" kochanek mówi o piersiach kochanki, że są jak
para bliźniaczych koźląt. Jaki obraz widzicie? Ja wcześniej widziałam dwa brykające rogate koziołki, takie jak w poznańskim ratuszu. Co to ma wspólnego z piersiami? Nie wiadomo. Obraz zupełnie od czapy. Pojechałam na wakacje i tam zobaczyłam te koźlęta. Dopiero wtedy zrozumiałam. Dlaczego
bliźniaczych? Bo jeśli jedno koźlę urodziło się choćby kilka dni wcześniej, to już widać różnicę w wielkości i barwie sierści.
Bliźniacze oznacza doskonale równe. A dlaczego w ogóle
para koźląt? Bo wieczorem koźlęta kładą się właśnie parami na trawie i układają w taką jakby ósemkę.

I wtedy dopiero widać, co ten obraz ma wspólnego z piersiami, można odebrać sens - całe ciepło, przytulność, niewinność, urodę i przede wszystkim kształt. To nie są rogate piersi brykające na zwinnych nóżkach, tylko niewinna, przytulona do siebie idealna ósemka. Dopiero wiedząc, łapiemy ten punkt widzenia, z którego to było opowiadane. Ludzie, którzy widywali te kozy na co dzień, po prostu wiedzieli, o jaki obraz chodzi. Nie trzeba było opowiadać dokładniej, tak jak nam nie trzeba tłumaczyć, jaka to sytuacja, jaki obraz i jakie uczucie, kiedy ucieknie nam tramwaj. Ale ludzie za ileś tam lat, gdy tramwaje przejdą już do historii, nie będą tego rozumieli, jeśli się nie postarają.
Jeśli ktoś się naczyta takich
koźląt, a ich nie zobaczy, to potem pisze jak Marta Grzebuła (cytując za Pollakiem): że w akcie miłosnym
mężczyzna spada na kobietę jak liść. Bo skoro piersi mogą być jak koźlęta (porównanie bez sensu, jeśli się tych koźląt nie widziało) to mężczyzna może spadać jak liść, bo skoro tamto było OK, to czemu to nie? Jakiś tam Zeus spadał przecież złotym deszczem na Danae i było dobrze. Czemu więc mój bohater nie ma miłośnie spadać liściem na glebę?
Czytanie słów jako pustych powoduje w konsekwencji gadanie równie pustymi słowami, za którymi nie idzie żadne uczucie i żaden obraz. Tylko zwykłe bla bla. To dlatego bez doświadczenia (lub empatii) się nie da.
Jeszcze jeden przykład: "Dama kameliowa". Małgorzata gorączkuje i pluje krwią. A wiecie, co się dzieje, kiedy ktoś często pluje krwią? Przeraźliwie cuchnie mu z ust. Jesteśmy w epoce bez past do zębów. Małgorzata mogłaby ewentualnie płukać usta jakimś ekstraktem ziołowym, ale nie ma o tym mowy w powieści. Dumas o tym odorze z ust nie wspomina. Nie musi, w tamtych czasach wszyscy wiedzą, co to znaczy suchotnik. Jego bohater, Armand, również o tym nie wspomina, bo oślepiony miłością tego nie widzi, nie czuje. A my, suchotników z doświadczenia nie znając, w ogóle o tym nie myślimy, więc tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z całej mocy miłości Armanda - bo jej część jest ukryta właśnie w tym przemilczeniu.
Odpowiadając na pytanie Filipa, jak to zrobić od strony technicznej: przyjąć wybrany punkt widzenia. I stojąc w tym punkcie, być uważnym, dokładnym, ufać konkretom, a nie ogólnikom. Pracować wyobraźnią, z wyobraźnią i nad wyobraźnią. Nie tylko pisząc. Żyjąc. Żeby potem móc mówić, a nie blablać.