Ogólnie podobało się. Przede wszystkim ciekawy i nieźle zrealizowany pomysł, przedstawiający bardzo ważny, a jednocześnie powszechny problem, bo śmierć, taka czy inna, spotka każdego z nas. Miałbym jednak pewną uwagę. Wspólna praca nad tekstem, a priori nie jest łatwa, zwłaszcza podjęta po raz pierwszy. W tym wypadku, każda z piszących osób ma swój charakterystyczny i stosunkowo łatwo rozpoznawalny styl, których zmieszanie nie dało najlepszego efektu. A mogło, gdyby każda z nich koncentrowała się na fragmentach, stanowiących jej domenę, z jasnym zaznaczeniem kontrastu, między nimi, bo przecież oboje piszą bardzo różnie, a szczególnie w doskonale dobranej tematyce tego opka do takiej współpracy, można było rozgraniczyć zarówno temat (najogólniej: kwestie związane z odczuciami dziewczyny, a sprawy „drogowo - motoryzacyjne”) jak i formę, w tym tempo czy ujęcie akcji. I te fragmenty mogłyby być celowo wyodrębniane, na przykład odstępem między nimi. Zdaję sobie sprawę, że do końca, to by się raczej nie udało, ale w znacznym stopniu – tak. Oczywiście, należałoby wszystko wygładzić i zsynchronizować, ale z pozostawieniem indywidualnego, autonomicznego charakteru.
„ Moja ukochana ma na imię Hania,
Cała jest jak z bajki, jak wyczarowana!
Czarne, czarne oczy, jak czarne diamenty(…)” - rytmiczne brzmienie piosenki zespołu muzycznego Vaders splotło się z ciepłymi promieniami letniego słońca rozświetlającymi pokój i Andżelika powoli otworzyła oczy.
Sądzę, że dobrze by było, aby otwierające słowa tekstu utworu muzycznego, w jakiś – dyskretny, subtelny i niejednoznaczny – sposób, nawiązywały do sedna przedstawionej historii, może nawet stanowiły niejasne proroctwo (proroctwa z reguły bywają niejasne), odnoszące się do przyszłości.
Usunąłbym też nawiasy, oznaczają urwanie cytowanego tekstu, odbierając mu jednak muzyczny charakter – jako rozbrzmiewającej piosenki. I dałbym przecinki po „Vaders” i „słońca”.
- Do pracy się musze gotować – powiedziała, usiłując wykręcić się z objęć mężczyzny.
„muszę” - chyba, że chodzi o świadome oddanie wymowy, ale to trochę razi.
więc Rajowa wolała dmuchać na zimne i – mimo, że podzielała zachwyt córki artystą - zadbała o pozory.
Nie wiem, czy to celowe, ale nazwisko kojarzy mi się z rajem, teologicznym aspektem zaświatów – bardzo dobre nawiązanie.
Zresztą, Andżelika, odkąd zaczęła pracować w Carrefour Arkadia,
Podobnie Arkadia – jako kraina wiecznego szczęścia, budzi – podświadome nawet – skojarzenia.
i w końcu usłyszała znajome skąd inąd, zapożyczone od premiera z Gorzowa, rytmiczne jak z metronomem „Yes!Yes!Yes!”.
„skądinąd”
- Pójdę się umyję – Zdecydowała, korzystając, że partner stoczył się z niej i ciężko oddychał, rozłożony na całym łóżku.
- Pójdę się umyję. – Zdecydowała, korzystając, że partner stoczył się z niej i ciężko oddychał, rozłożony na całym łóżku.
I do roboty,
I do roboty.
- Autobus będzie za piętnaście minut! – Warknęła.
- Autobus będzie za piętnaście minut! – warknęła.
- Skocze do kibla – opowiedział się Andrzej.
„Skoczę” - chyba, że jw.
Wysiadła, z irytacją sprawdziła rozkład jazdy – następny kurs za trzydzieści trzy minuty, co oznaczało,
Znamienne, że za trzydzieści trzy minuty. Bardzo dobra liczba.
- Nie da rady, bejbe, po wsiach mogę jeździć, ale na Siódemke nie wyjadę, bo jeszcze jestem najebany. Jak mnie psy zgarną, będzie po prawku. Radź se sama.
W kontekście „Radź se sama”, „Siódemke” przez „e” - wygląda już wiarygodnie. Ale ujednoznaczniłbym jego wymowę (jeśli to celowy zabieg), pisząc „moge” albo „wyjade” (albo – żeby nie przesadzić).
Piętnaście minut i prawie sto samochodów później wciąż tkwiła w tym samym miejscu i czuła narastające zniecierpliwienie.
Przez piętnaście minut, na trasie dojazdowej do Warszawy i to o takiej godzinie na dokładkę, przejeżdża wielokrotnie więcej samochodów.
- Kurwa! – Warknęła, z determinacją wychodząc niemal na połowę zewnętrznego pasa Siódemki.
- Kurwa! – warknęła, z determinacją wychodząc niemal na połowę zewnętrznego pasa Siódemki. (warknięcie jest jednak otwarciem dzioba i bezpośrednią wypowiedzią)
A z tym wychodzeniem na połowę – niechby i zewnętrznego pasa Siódemki – no cóż, rozumiem, że potrzebne do nadchodzącego wypadku, który jednak mógłby zaistnieć i bez tego patentu na zaplanowane samobójstwo. Jeździłem trasą na Łomianki i wiem ile samochodów tam pędzi i z jaką prędkością; jak zresztą na każdej takiej trasie. I jak nie patrzeć, nie brzmi to wiarygodnie, praktycznie nie da się tak wychodzić, instynkt samozachowawczy musiałby wziąć urlop.
Napisałbym tutaj: „- Kurwa! – warknęła, z determinacją przekraczając magiczną, białą linię pobocza.” Szansa na przeżycie, również nader ograniczona, a wydaje się bardziej realistyczne.
Nieznajomy warknął coś pod nosem, wystarczająco głośno, żeby rozpoznała gniewny ton, ale na tyle cicho, że znaczenie słów zagłuszyła przyłbica kasku, i bez ceregieli złapał blondynkę za rękę i zepchnął na margines ekspresówki.
Jak dotąd warczała ona. A potem jeszcze maszyna będzie warczeć. Może „mruknął”?
„i bez ceregieli” - „i” zastąpiłbym przecinkiem, albo rozpoczął nowe zdanie.
Dziewczyna z niemym zachwytem przyglądała się nieznajomemu – wysoki, potężny mężczyzna, ubrany w wojskowe buty, błękitne dżinsy i czarną, wzmocnioną kevlarem kurtkę siedział na masywnym, czarnym jak sama śmierć Road Star 1700.
Przecinek po „kurtkę” by się przydał.
- Do Arkadii – powiedziała, zaglądając nieznajomemu w oczy.
Znakomicie. Trzy w jednym (miejsce pracy w realu, realna kraina szczęścia i taka sama mistyczna, już po Tamtej Stronie).
prawie trzystukilowy roadster niemal nie zauważył dodatkowych pięćdziesięciu paru kilo drobnej pasażerki.
No, tutaj to już chyba nic nie ważyła (co prawda, niektóre badania wskazują, że od trzech do jedenastu gram, ale nie jest to zweryfikowane).
- To nie jest polskie imię? – Spytała, unosząc się na chwilę, żeby pociągnąć spódniczkę w dół ud.
- To nie jest polskie imię? – spytała, unosząc się na chwilę, żeby pociągnąć spódniczkę w dół ud.
Andżelika wrzasnęła – nigdy nie jechała czymś, co w w cztery sekundy przyspiesza do setki na godzinę.
Jedno „w” do usunięcia.
Po prawej stronie Siódemki Dżesia rozpoznała stację Statoil, na której miesiąc temu, w drodze na domówkę u Krzyśka Burdy, kupowali najtańsze piwa i trzy półlitrówki. Pamiętała, jak brat bliźniak Krzyśka, Boguś, zaproponował jej wtedy, żeby była jego laską. Obiecała, że się zastanowi, ale jeszcze tego samego wieczora poszła do ogrodu z jego najlepszym przyjacielem – Maćkiem. Oboje byli tak pijani, że nie dbali o dyskrecję. Gdy wrócili na imprezę, Andżelika miała pełno trawy we włosach, a Maciej ogromną malinkę na środku szyi, tuż pod jabłkiem Adama.
Jedyne, co jej zepsuło radosne wspomnienie, to pełny smutku i rozczarowania wzrok Bogumiła. I fakt, że zamiast z nią, do końca domówki bawił się z nijaką panną, mieszkającą niedaleko twierdzy Modlin, na Chrzanowskiego. Podobno ciągle byli razem – Boguś i ta… Andżelika nie zapamiętała imienia konkurentki, ale gdzieś z tyłu głowy uwierało ją wspomnienie smutku w oczach chłopaka.
Wydaje mi się, że takie dygresje nie są potrzebne. Zwalniają akcję, nadają wrażenie rozwlekłości, rozładowują napięcie, a właściwie nic z nich nie wynika.
- Czemu zwalniamy? – Krzyknęła do mężczyzny. – Przecież tu nie ma korka!
- Czemu zwalniamy? – krzyknęła do mężczyzny. – Przecież tu nie ma korka!
Jak człowiek łapie stopa, nie spodziewa się, że będzie dokładać do benzyny.
Dawno nie jeździłem stopem, ale kiedyś każdy mógł się tego spodziewał.
– To jedziemy! – Zarządził.
– To jedziemy! – zarządził.
- Już niedaleko… - Mruczy cicho do siebie. – Niedaleko.
- Już niedaleko… - mruczy cicho do siebie. – Niedaleko.
- Nie masz ochoty nic zobaczyć zanim… Nikogo odwiedzić?
Świetna aluzja.
Ale.
Nie wiem czy potrzebny jest następny akapit (również dygresja bez dalszego ciągu), który dość jednoznacznie determinuje, kim jest Charon. Osłabia odczucie tajemniczości. Podejrzewam, że kto nie domyślił się/nie skojarzy jeszcze kim jest Charon, utożsami go po prostu ze Śmiercią (jako postacią). Poza tym, właściwie nic jeszcze do końca nie jest jednoznaczne, można się domyślać, ale margines powątpiewanie pozostaje, wzbudza ciekawość, i chyba nie należy go niwelować.
Dżesia pamiętała, że gdy dostał awans Jagłowa przez miesiąc chodziła nadęta, jakby ktoś ją nadmuchał helem,
Dżesia pamiętała, że gdy dostał awans, Jagłowa przez miesiąc chodziła nadęta, jakby ktoś ją nadmuchał helem,
Wielkie tablice z informacją o osiemdziesięcioprocentowej wyprzedaży w Casa Regal, w Sadowej,
Coś ma wspólnego z ulicą w „Mistrzu i Małgorzacie”? W każdym razie aluzja 9zmierzona czy nie) bardzo dobra.
szerokim na metr potworem miedzy blisko stojącymi wozami nie było proste.
„między”
Mężczyzna warknął coś paskudnego na temat jej pochodzenia do siódmego pokolenia wstecz i poczekał aż zjedzie mu z drogi.
Przecinek przed „aż” by się przydał.
Westchnęła z zachwytem i natychmiast skrzywiła z niesmakiem – Marymoncka, jak zawsze od grudnia 2013, śmierdziała gównem – zwykle Andżelika zatykała nos, modląc się, żeby otwarte okna w pekaesie wpuściły świeże powietrze. Wszyscy narzekali na trwające prawie dwa lata utrudnienia w ruchu, bo budowa kolektora ściekowego przeciągała się jak rehabilitacja źle zoperowanego kolana i na dobrą sprawę nikt nie wiedział kiedy się skończy, ani – tym bardziej - dlaczego w niektórych miejscach śmierdzi, a w innych nie. Niewiele dalej, przy Szpitalu Bielańskim, drogowcy wepchnęli samochody z czterech pasów w dwa, a pozostałe dwa rozkopali na trzy metry w dół, a jednak można tam było swobodnie oddychać. Za to już przy lasku Bielańskim fetor był nie do wytrzymania, co skutecznie przepędziło wszystkich lokalnych żuli.
Kolejna dygresja, która nie jest chyba konieczna.
Drugą ręką wybrała odpowiedni folder i otworzyła zdjęcia. Na pierwszym była sama, chociaż bardziej przypominała rozmazaną plamę niż cokolwiek innego. Na drugim i trzecim też. Na czwartym widać kawałek motoru.
Wydaje się, że motoru również nie powinno było widać.
Gdzieś niedaleko przejmująco zawył pies.
„Gdzieś” było przed chwilą”. Napisałbym: „Niedaleko przejmująco zawył pies.” lub „W pobliżu przejmująco zawył pies.” lub „Tuż obok, rozległo się przejmujące wycie psa.”
Zakończenie wyjaśnia sytuację, o ile w kimś budziła jeszcze mniejsze lub większe wątpliwości, co właściwie byłoby pożądane. Dobre, zwarte, nieprzegadane zakończenie, doskonale wieńczące całość, zmuszającą do refleksji i przemyśleń.