moje pierwsze "dzieła" miały kompletnie skopana strukturę - tzn. bohater nie wiedział dokąd idzie i ja nie wiedziałem. W wersjach finalnych "Norweskiego dziennika" - bliskich temu co zostało opublikowane - to jest powieść o poszukiwaniu siebie o odzyskiwaniu pamięci i rozkminieniu w jakie bagno wtrącili bohatera ci których uważał za przyjaciół...
*
Myślę że to jest kluczowe - wymyślamy finał - zakończenie. Prowadzimy do niego bohatera. Po drodze umieszczamy przesłanie i wartości moralne utworu.
Zobaczcie na cykl S.Townsend o Adrianie Mole. Pamiętnik kretyna w bodaj siedmiu tomach. W pierwszym poznaje Pandorę (też ciężka idiotka) i chce ją przelecieć. Czytelnika napędza głównie ciekawość czy mu się uda

oraz co jeszcze w swoim życiu po drodze spieprzy...
To się przydaje także w opowiadaniach - nadrzędny czynnik porządkujący - zobaczcie moje opowiadania o doktorze Skórzewskim. Każde stanowi zamkniętą historię - ale uważny czytelnik spostrzega że przez wiele przewija się wątek poboczny - Skórzewski gromadzi pieniądze by sprawdzić obserwacje E. Duchesne zawarte w pracy o antagonizmie między pleśniami a bakteriami. Ergo: ma szansę odkryć penicylinę.
W przypadku Roberta Storma takim głębszym tłem są jego perypetie uczuciowe z tą cholerną Martą... Tu wyszło gorzej.
nieoczywisty wątek poboczny porządkujący cykl opowiadań.