Bieg

1
Zaparkowałem samochód na trawiastym polu, zaadoptowanym tymczasowo jako parking do odbywającej się tu imprezy Snowdonia Autumn Crossing. Wysiadając zauważam jak poranne światło przepięknie rozświetla okoliczne szczyty. Skały wilgotne po nocy, lśnią w promykach wschodzącego słońca, lekki wiaterek przypomina jednak, że nie jest to pełnia lata, a późny wrzesień. Zimne powietrze wdziera się przez ubranie, powodując gęsią skórkę, prawie jak zmysłowy dotyk ukochanej nam osoby. Ubieram się szybko, zamykam auto i trochę spięty udaje się w kierunku wielkiego kolorowego namiotu, w celu odebrania pakietu startowego.
Szykuje się bowiem pojedynek z górą, czasem i samym sobą. Przyjechałem w to piękne miejsce, bo jakiś czas temu po którymś z treningów biegowych stwierdziłem, że może czas się sprawdzić z innymi. Z racji tego, że nie lubię biegać po płaskim, znalazłem bieg w Snowdonii, górskiej krainie usytuowanej w północnej części Walii, gdzie skaliste szczyty pną się w górę jak starożytne kamienne olbrzymy pilnujące porządku w okolicznych dolinach. Może nie dorównują wielkością Alpejskim potworom, ale mają w sobie klasę i to coś, co powoduje, że człowiek patrząc na nie, nabiera do nich respektu, szacunku, ale jednocześnie w tej samej chwili zaczyna powstawać uczucie pożądania i nieodparta potrzeba zdobywania. Typowo samcze zachowanie… Tak samo jak rywalizacja w dzisiejszym biegu. Dlatego właśnie będzie on dla mnie wielkim wyzwaniem. Prowadzi od podnóża najwyższego szczytu masywu o nazwie Snowdon, na jego wierzchołek i z powrotem. Krótko mówiąc, 15km i 1000 m przewyższenia. Dla przeciętnego śmiertelnika jest to wyprawa na pół dnia. A mnie ile zajmie? Zobaczymy.
Stoję na starcie, strasznie spięty, wszędzie pełno ludzi, wielka, dmuchana brama oddziela śmiałków od wyzwania, które sobie dzisiaj wyznaczyli, wszyscy zwarci i gotowi, na pewno dobrze przygotowani i wytrenowani. Przecież nikt normalny bez treningów nie rzuca się na taki bieg. Kibice zagrzewają zawodników brawami, organizator przekazuje ostatnie wskazówki dotyczące trasy… Ale ja go nie słucham, bo mam swój świat, nachodzą mnie wątpliwości, zastanawiam się nad tym wszystkim. Czy to dobry pomysł? Czy dam rade? Czy obędzie się bez kontuzji? Ostatnio jak mocno przycisnąłem w tych górach biegając po nich przez kilka dni, skończyło się na kontuzji nogi, która wykluczyła mnie na ponad rok z wszystkich biegowych aktywności. Jak będzie tym razem? Czy góry będą dla mnie przychylne? Czy pogoda będzie łaskawa? Czy ciało sprosta oczekiwaniom mojego ego? Odpowiedzi na te nurtujące mnie pytania poznam już za chwile. Tymczasem ostatni rzut oka na moich konkurentów. Około 40 śmiałków, wszyscy skupieni na zadaniu, dobiec jak najszybciej… Odliczanie, czas, start!!! Ruszam bardzo szybko, żeby być jak najbardziej z przodu, nie chce utknąć w korku na przejeździe kolejowym, bo jest tam wąska bramka. Po kilkuset metrach wiem, że założenie na ten bieg trafił szlag. Miałem kontrolować tętno na poziomie 175bps, a już mam 185bps, no nic, jakoś przeżyje. Wszystkie myśli ulatują gdzieś w powietrze, przede mną jeden cel i na nim musze skupić cala swoja uwagę. Po jakimś kilometrze jestem szósty, pilnuje pozycji, ci co mieli lecieć, to polecieli, resztę trzymam w tyle. Zaczynają się mocne podejścia, jeden mnie wyprzedza, ale ja wyprzedzam innego, już nie wytrzymał tempa. Szybko nabieramy wysokości, teren robi się bardziej techniczny, więcej kamieni, większe stopnie, uskoki, oraz coraz więcej ludzi na trasie, bo Ranger Path, którym podążamy jest dość popularnym szlakiem na Snowdon. Staram się trzymać tempo tego przede mną, ale jest ciężko, jest szybszy, powoli zwiększa się dystans między nami. Gdzie się da podbiegam, ale czuje ze to max na co mnie stać, po prostu idę już wszystkim co mam. Wokoło piękne widoki, pogoda jak na razie dopisuje, ale nie mam czasu na podziwianie, musze skupić się na rytmie, krokach i drodze przede mną. Pod szczytem zaczynają się chmury i robi się zimniej. W miejscu gdzie Ranger Path łączy się z Llanberis Path zaczyna robić się bardzo tłoczno, masa ludzi ciągnie na szczyt i czasami ciężko jest wyprzedzać. Na szczęście większość puszcza mnie przodem, czasami widać na twarzy zdziwienie, choć może to podziw. Po 1:07:33 jestem na szczycie, który jest kompletnie zakorkowany, kolejka do selfie ciągnie się dziesiątki metrów, ale ja na szczęście omijam wszystko bokiem i już zbiegam w dół Rhyd Ddu Path. Górna część szlaku jest dość trudna technicznie i bardzo wymagająca, ale rzucam się do odrabiania strat, tu czuje się mocny, liczę że coś ugram. Staram się nie oszczędzać organizmu, dlatego próbuje pokonać wielkie skały, czy wysokie uskoki, przelatując nad nimi, zamiast powoli schodzić asekurując się rękami jak robi większość. Jest to ryzykowne, ale czuję się pewnie. Duże skoki przez kamienie wzbudzają poruszenie wśród ludzi, słyszę miłe komentarze, brawa i doping, co tylko nakręca mnie do szybszego pokonywania kolejnych metrów. Chwile później doganiam pierwszych biegaczy, jeden, drugi, piaty, dziesiąty, wyprzedzam wszystkich, ale niestety są to również uczestnicy Half Marathon, którzy wystartowali godzinę wcześniej i tracę rachubę ilu rywali mam przed sobą. Nakręcony adrenaliną końcówkę zbiegu idę ogniem, nie widzę nikogo za mną, ani przede mną na przynajmniej 200-300m. Czuje, że na ten zbieg poszła mi resztka energii z najgłębszych rezerw jakie posiadałem, jestem całkowicie bez sil. Zbieg był gorszy od podejścia! Dobiegam do CheckPoint po 1:43:03. Kompletnie wykończony, dowiaduje się, że jestem pierwszy!!! Nie mogę w to uwierzyć! Prowadzę! Ale przede mną jest jeszcze ponad 2km do mety, podbieg przez las i zbieg na metę. Zdaje sobie sprawę, że będzie to najtrudniejsze 2km w moim życiu. Ani podbieg na Snowdon, ani zbieg nie były dla mnie takim wyzwaniem, jak ta cholerna końcówka. Ruszam, choć bardzo ciężko wrócić do biegu, prostą górkę podchodzę, nie stać mnie teraz na nic innego. Popełniłem tu masę błędów, ale największy był taki, że przez zaskoczenie na CheckPoincie, nie skusiłem się na Cole, czy jakiś inny cukier, który by mnie pobudził do dalszej walki. Dlatego kilkadziesiąt metrów dalej widzę z tylu, jak nadciąga dwóch rywali z mojego dystansu, zbliżają się, choć jeden z nich jest ewidentnie w dużo lepszej formie niż ja, równym szybkim biegiem wyprzedza mnie i oddala się, a ja już nic nie mogę zrobić. Na szczęście udaje mi się utrzymać tempo i bronie się przed tym drugim. Ostatni zbieg, bardzo ciężki, przez las, korzenie, zwalone drzewa, głębokie błoto, kałuże, trawę i cholera wie co jeszcze. Później już droga, wzdłuż potoku, przez pole na przemian idę i podbiegam, byle do końca. I jest!!! Resztką sił, żeby to jakoś wyglądało wbiegam na metę. Czas 2:03:38.
Tak naprawdę to nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony. W głowie mi się kreci, nogi odmawiają posłuszeństwa, padam na trawę i próbuje odzyskać oddech. Wiem, że przesadziłem, że nie powinienem tak cisnąć mojego ciała, ale rywalizacja jest największą motywacją dla wielu ludzi i ciężko nad tym zapanować. Szczególnie jak się człowiek dowiaduje, że prowadzi. Szczęśliwy powoli odzyskuje oddech, ciało zaczyna wracać do normy i choć wiem, że przegrałem pierwsze miejsce o minutę, to obroniłem drugie zostawiając trzeciego zawodnika ponad 3 minuty za sobą, a przed biegiem drugie miejsce brałbym w ciemno! Wiem też, że będę to musiał odchorować, że na pewno odezwą się nogi i plecy, a proste schody w domu to będzie dla mnie wyzwanie, ale było warto. Góry tym razem były dla mnie przyjazne i choć znalazł się ktoś lepiej przygotowany, to cieszę się jak dziecko z drugiego miejsca, jednocześnie w głowie przeklinam samego siebie za sam pomysł startu. Zapewne na fali sukcesu, już w drodze powrotnej, pomimo bólu i niedogodności, będę myślał o nowym wyzwaniu, bo tak właśnie wygląda pościg za adrenaliną, wygrywaniem i ciągłymi próbami sprawdzania siebie. To jest jak narkotyk, a ja teraz jestem na haju, więc zostawcie mnie teraz, bo upajam się „swoim małym zwycięstwem”.

Bieg

2
Widać obeznanie w temacie górskich wycieczek, sam jestem zwolennikiem aktywnego spędzania wolnego czasu. I wolę górskie podróże nad wylegiwanie się na plaży, więc tekst do mnie przemawia. Co do samego stylu to jest parę uwag. Interpunkcja, brakuje przecinków w wielu miejscach. Gramatyka, czasem giną końcówki ą, ę.
Część liczb można by zapisać słownie zamiast; 15km i 1000 m, piętnaście kilometrów, tysiąc metrów. Trzeci akapit jest zdecydowanie za długi, ściana tekstu przez to się zlewa, podzielić najlepiej na takie długości jak pierwsze dwa akapity.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Może nie dorównują wielkością Alpejskim potworom, ale mają w sobie klasę i to coś, co powoduje, że człowiek patrząc na nie, nabiera do nich respektu, szacunku, ale jednocześnie w tej samej chwili zaczyna powstawać uczucie pożądania i nieodparta potrzeba zdobywania.

To spokojnie można rozbić na dwa zdania. "Jednocześnie w tej samej..."

Po wielokropku (...) piszemy małą literą.

Niektóre porównania bardzo dobrze i ciekawie skomponowane.
Życzę powodzenia przy kolejnych tekstach.

Bieg

4
Tekst ma sporo technicznych niedoróbek i wygląda, jakbyś nie próbował go sprawdzić i poprawić przed wrzutką (te wszystkie braki -ą/-ę), ale ma też swoje plusy. Zacznę od "łapanki" problemów. Nie wypisuję wszystkiego, bo część się powtarza, a myślę, że sporo to po prostu kwestia zbudowania sobie wyczucia przez pracę nad kolejnymi tekstami. Do niektórych fragmentów dorzucam swoje przykłady "jak można by to naprawić". To nie są jakieś idealne, święte wersje, ale taka sugestia do przemyślenia. Bardziej ogólne wrażenia (i plusy ;) ) będą na samym końcu.

Lecimy.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Zaparkowałem samochód na trawiastym polu, zaadoptowanym tymczasowo jako parking do odbywającej się tu imprezy Snowdonia Autumn Crossing
Powinno być "zaadaptowanym", bo to od "adaptacji", a nie "adopcji".
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Zaparkowałem samochód na trawiastym polu, zaadoptowanym tymczasowo jako parking do odbywającej się tu imprezy Snowdonia Autumn Crossing. Wysiadając zauważam jak poranne światło przepięknie rozświetla okoliczne szczyty.
Skoro dalej tekst jest prowadzony w czasie teraźniejszym (poza oczywistymi odniesieniami do przeszłości), to to pierwsze zdanie też lepiej dać w teraźniejszym. "Parkuję samochód...".
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) poranne światło przepięknie rozświetla
"światło rozświetla" to trochę powtórzenie. Nie takie może najbardziej oczywiste, ale jednak nie brzmi dobrze. Można na przykład zastąpić wersją: "poranne słońce". (wiem, że to generuje powtórzenie z następnym zdaniem, ale tam to "słońce" wtedy można po prostu pominąć "skały lśnią w promieniach" i tyle).
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) udaje się
udaję się. Ogólnie uważaj na końcówki, bo ten błąd dalej się powtarza bardzo często. Trochę to niechlujnością trąci.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) czas się sprawdzić z innymi.
Jeśli "z innymi" to raczej "zmierzyć się" albo jeśli chcesz, to "sprawdzić się w konkurencji z innymi".
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Może nie dorównują wielkością Alpejskim potworom,
"alpejskim" w tym wypadku małą literą, bo przymiotnik.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) że człowiek patrząc na nie, nabiera do nich respektu, szacunku, ale jednocześnie w tej samej chwili zaczyna powstawać uczucie pożądania i nieodparta potrzeba zdobywania.
Lepiej by brzmiało, gdyby druga część tego fragmentu nie wpadała w taki bezosobowy ton ("zaczyna powstawać"). Wcześniej podmiotem jest "człowiek" i można to z powodzeniem zachować. Na przykład: "Człowiek nabiera do nich szacunku, respektu, a jednocześnie ogarnia go uczucie pożądania i...".
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Prowadzi od podnóża najwyższego szczytu masywu o nazwie Snowdon, na jego wierzchołek i z powrotem.
Miejscami tekst cierpi na "nadopisy". Gdzie widać, że trochę za dokładnie próbujesz pewne rzeczy określić. To jest zrozumiałe, ale niestety wpływa na płynność tekstu. Powyższe zdanie to niezły przykład. Można by spokojnie ściąć do: "Prowadzi na wierzchołek masywu Snowdon i z powrotem" (czytelnik nie jest głupi - domyśli się, że wyzwanie polega na wbiegnięciu z dołu).
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Krótko mówiąc, 15km i 1000 m przewyższenia.
Tutaj przewyższenie i dystans powinny być słownie. (i to będzie się powtarzało jeszcze w kilku miejscach
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Ostatnio jak mocno przycisnąłem w tych górach biegając po nich przez kilka dni, skończyło się na kontuzji nogi, która wykluczyła mnie na ponad rok z wszystkich biegowych aktywności.
Tu znów dobry przykład tego "nadopisywania". W tym przypadku nie dość, że samo sobie nie brzmi dobrze, to jeszcze powoduje powtórzenie. Pogrubiony fragment można spokojnie wyrzucić. Narrator cały czas mówi o bieganiu, więc czytelnik z powodzeniem się domyśli, że to przy tej aktywności doznał kontuzji. Przy okazji, słowo "kontuzja" w tym zdaniu robi powtórzenie ze zdaniem poprzednim. Można by tu zastąpić np. "skończyło się na urazie nogi" albo jakimś konkretem "skończyło się naderwanym więzadłem w kolanie" czy coś.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Miałem kontrolować tętno na poziomie 175bps, a już mam 185bps
To jest trochę tricky fragment. On byłby okej, gdyby tekst miał być takim nieco podbitym pisarsko felietonem czy wpisem na blog biegowy. W opowiadaniu... nie do końca. Tutaj albo trzeba by albo napisać ogólniej "miałem kontrolować tętno, a już przekroczyłem założenia", albo rozwinąć nieco, żeby nietrenujący czytelnik dostał chociaż ideę tego, o co z tym bps chodzi (nie pełne technikalia, ale jednak cokolwiek, może nawet na poziomie odczuć narratora: czuje, że mu za szybko serce wali i sprawdza tętno i się orientuje, że przekroczył czy coś).
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Zbieg był gorszy od podejścia! Dobiegam do CheckPoint po 1:43:03. Kompletnie wykończony, dowiaduje się, że jestem pierwszy!!! Nie mogę w to uwierzyć! Prowadzę! Ale przede mną jest jeszcze ponad 2km do mety, podbieg przez las i zbieg na metę. Zdaje sobie sprawę, że będzie to najtrudniejsze 2km w moim życiu. Ani podbieg na Snowdon, ani zbieg nie były dla mnie takim wyzwaniem, jak ta cholerna końcówka. Ruszam, choć bardzo ciężko wrócić do biegu, prostą górkę podchodzę, nie stać mnie teraz na nic innego.
Powtórzenia, powtórzenia. Czasem jakieś można zostawić dla podkręcenia emocji, ale tu niestety są problemem warsztatowym. Nie jest to pierwsze takie miejsce, ale tu chyba najbardziej widać, że masz z tym problem. Czytaj sobie tekst na głos, próbuj rekonstruować zdania, ujmować trochę informacji, korzystać z podmiotów domyślnych. Poniżej przykład ode mnie, jak można by to ograć:
"Zbieg był gorszy od podejścia! Wpadam na check point, czas 1:43:03. Jestem kompletnie wykończony, ale to nieważne. Prowadzę! Nie mogę w to uwierzyć! Prowadzę! Ale przede mną jeszcze dwa kilometry: podbieg przez las i zbieg do mety. Cholerna końcówka. Ruszam, choć bardzo ciężko mi odzyskać rytm. Ani podbieg na Snowdon, ani droga w dół nie były dla mnie takim wyzwaniem. Prostą górkę podchodzę, nie stać mnie teraz na nic więcej".
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Dlatego kilkadziesiąt metrów dalej widzę z tylu, jak nadciąga dwóch rywali z mojego dystansu, zbliżają się, choć jeden z nich jest ewidentnie w dużo lepszej formie niż ja, równym szybkim biegiem wyprzedza mnie i oddala się, a ja już nic nie mogę zrobić.
Tu przykład zdania, które dobrze by było rozbić na dwa i popracować trochę nad szykiem i ogólną konstrukcją.
"Dlatego kilkadziesiąt metrów dalej widzę, jak z tyłu nadciągają dwaj rywale. Jeden jest ewidentnie w dużo lepszej formie niż ja, wyprzedza mnie i oddala się, a ja nie mogę nic zrobić".

Teraz do bardziej ogólnej oceny. Opowiadanie ma swoje momenty literackie i swoje momenty, powiedziałabym, felietonowe. Czasem robi się dość suche, techniczne, zbyt naładowane detalami, które niekoniecznie interesują "przeciętnego" czytelnika (ale byłyby istotne we wpisie/artykule dla pasjonatów), ale czasami ma fajne, emocjonalne fragmenty i gra opisami (chociażby tłumów na ścieżkach pod szczytem). Mnie te emocjonalne fragmenty nawet wciągnęły, zwłaszcza oczekiwanie na start i końcówka, już na mecie. Kocham góry, sport, nie biegam, ale takie tematy mnie kręcą, więc tu miałeś łatwiej ;) Jest zrozumiale, czytelnie, nie próbujesz przekombinowywać - to też plusy i dobra perspektywa na przyszłość.
Jak widać wyżej, problemów warsztatowych jest dużo, ale to nie dziwi, jeśli to dopiero Twoje początki. Na pewno część sam byłbyś w stanie wychwycić przy uważnym wtórnym czytaniu, do czego zachęcam. Tekstowi zawsze warto dać "odleżeć", potem do niego wrócić i popoprawiać.
Moim zdaniem - mimo dużej ilości potknięć - jest potencjał. Życzę wytrwałości i powodzenia w dalszej pracy :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Bieg

5
Wow! Naprawdę dziękuję za tak rzeczowe i szczegółowe podsumowanie, oczywiście po wypunktowaniu te rzeczy są dla mnie oczywiste, ale ciężko je "znaleść" jak się samemu na nie patrzy... Błędy i zjedzone końcówki? No cóż, przeglądałem, szukałem, ale jak widać za mało... Tekst przeleżał swoje, poprawki starych błędów, wygenerowały nowe. Widzę, że muszę trochę więcej czasu spędzać na dopieszczaniu, ale też odkładać i wracać ze świeżym podejściem.
Jeszcze raz dziękuję za konstruktywne wskazówki, ale też za dobre słowo!

Bieg

6
Oj, językowo niedobrze. Adrianna wypisała tylko kilka przykładów, a tu jest tak naprawdę bardzo dużo błędów. Zakaz czytania Internetu! ;) Zamiast tego - dużo dobrej klasyki, porządnie zredagowane książki plus słowniki. Przy lekturze (i później przy pisaniu) zwracaj uwagę na gramatykę, składnię i frazeologię. Na przykład:
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) zaadoptowanym tymczasowo jako parking do odbywającej się tu imprezy
O różnicy między adaptacją a adopcją już Adrianna napisała. Ponadto parking nie jest do czegoś. Nie ma takiej konstrukcji w języku polskim jak parking do imprezy.
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) prawie jak zmysłowy dotyk ukochanej nam osoby.
Po co jest to nam? Ukochanej osoby. Po prostu.

Styl w wielu miejscach kuleje. Prawdopodobnie zaraziłeś się językiem blogowym, a w blogosferze zdarza się, że piszą ludzie, którzy w rzeczywistości mają niewiele do powiedzenia, więc próbują nadrabiać, przykrywając intelektualną pustkę elokwencją. To nie działa. Spróbuj opowiadać swoje historie prosto i szczerze - często tak właśnie powstaje najlepszy (i od razu indywidualny!) styl.
Nie bój się prostych zdań. Sprawdzaj, czy Twoje porównania mają sens. Na przykład:
Lucas Grey pisze: (pt 23 lut 2024, 16:38) Z racji tego, że nie lubię biegać po płaskim, znalazłem bieg w Snowdonii, górskiej krainie usytuowanej w północnej części Walii, gdzie skaliste szczyty pną się w górę jak starożytne kamienne olbrzymy pilnujące porządku w okolicznych dolinach.
Jedno zdanie i trzy problemy. Z poprawianiem początku będzie łatwo:
Nie lubię biegać po płaskim, więc znalazłem bieg w Snowdonii. To górska kraina w północnej Walii. Słowo część mogłoby zostać, ale właściwie po co? I teraz zaczynają się schody: szczyty pną się w górę jak olbrzymy. Jakie szczyty? Skaliste. A olbrzymy jakie? Kamienne. Czym się różni jedno od drugiego? Porównujesz to samo do tego samego? Po co? Dalej: szczyty pną się w górę. Czy szczyt się może piąć? Czy może on już jest najwyżej jak można, bo to przecież szczyt? Ale załóżmy, że tak, że pną się, jak gdyby wciąż się wznosiły wyżej i wyżej. Ale niby dlaczego to samo miałyby robić kamienne olbrzymy pilnujące porządku? W niebie pilnują tego porządku? No nie, w okolicznych dolinach. No to powinny się pochylać chyba, nie piąć w górę?

Jasne, przy normalnym czytaniu żaden przyzwoity czytelnik nie będzie robił takich szczegółowych rozkmin. ;) Ale Autor powinien, bo od tego zależy, czy tekst zadziała, przemówi do wyobraźni odbiorcy, wywoła emocje.

Jeśli chodzi o ogólny odbiór tekstu, to mam wrażenia przeciwne do odczuć Adrianny. Nie przemawiają do mnie opisy gór, za to podoba mi się opis biegu, odczuć z ciała, myśli bohatera. Dla mnie mogłoby tego być więcej, dokładniej, bardziej drobiazgowo. I zupełnie mi nie przeszkadzają fachowe wtręty. Bohater jest interesujący, myślę, że warto trzymać narrację bardzo blisko niego.

A, i lekturę polecę: Wojtek Kurtyka "Chiński maharadża". To opowieść o wspinaczce. I o życiu. Można by też tak o bieganiu. I o życiu.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Bieg

7
Kurde! Dużo tego. Ale to wszystko ma sens jak się człowiek zastanowi... O ile łatwiej to zobaczyć jak się wie na co zwrócić uwagę! Dziękuję!

Bieg

8
Podoba mi się, umiarkowanie, gdyby jeszcze doszlifować język i podzielić na więcej akapitów... :hm: Zaletą tekstu jest dobra komunikacja z czytelnikiem, ponieważ buduje klarowny obraz wydarzeń (a w tematyce gór jestem totalny laik). Mało tego, energia narracji jest dopasowana do tego o czym piszesz, dlatego opis wysiłku jest dość zaraźliwy. Aczkolwiek dotarłem na granicę przesytu. @Thana mówi "więcej", ale mnie by to chyba zabiło. :)

Trudno powiedzieć z czego to wynika, ale tekst, pomimo walorów, wydaje mi się jedynym z tych do szybkiego zapomnienia. Relacyjny sposób wyrażenia, jakby na zadyszce, jakoś nieszczególnie chwyta mnie za serce. Może więc jest to wado-zaleta.

Bieg

9
Max pisze: (ndz 17 mar 2024, 04:19) @Thana mówi "więcej", ale mnie by to chyba zabiło.
Oj, Panie! Nie umiera się tak łatwo! To tylko zadyszka, krew w skroniach, trochę bólu... Cóż to jest? ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Bieg

10
Może literacko nie bardzo się odniosę, tylko opiszę ogólne wrażenie.

Dla mnie największą wartością tekstu jest opis dość unikalnego bezpośredniego doświadczenia. Ja nie przebiegnę takiego dystansu w podobnych warunkach (ani nawet lżejszych). Mogę więc wejść w rolę sportowca, którym nigdy nie będę. Z tego też powodu mogę przymknąć oko na niedoróbki literackie. Literaci raczej nie uprawiają ekstermalnych sportów górskich (jasne, są wyjątki), więc od nich nie dowiedziałbym się "jak to naprawdę jest". Mnie tekst wciągnął od momentu, w którym bieg ruszył. Czułem napięcie. Pęd myśli i wysiłek ciała. Równocześnie zwróciłem uwagę na to, że opis jest jednak od tego ciała "oddalony", prowadzony jakby z pozycji zewnętrznego obserwatora, a nie "ze środka", zmysłowo, od strony osoby czującej. I to chyba też jest prawdą o takim wysiłku. Myśli odlatują, człowiek oddziela się od własnego ciała, zamienia w maszynę - coś podobnego chyba słyszałem w wypowiedziach Roberta Korzeniowskiego. Myślę, że dla walorów "literackich" bardziej próbowałbym wejść w chwilę obecną, poczuć to "teraz", oddać doświadczenia zmysłowe, szczypanie oczu, gdy zalewa je pot, ukłucia lub rozdzierający ból, gdy noga czy ramię zahacza o gałęzie albo stopa wpada w dziurę, smak krwi zlizywanej ze skaleczeń, suchy język przyklejony do podniebienia, dudnienie tętna pod czaszką, zamglony obraz przed oczami, zbliżenie się do granicy utraty przytomności... Jednak to właśnie byłoby zafałszowaniem prawdy, bo człowiek przy podobnym wysiłku dokonuje takiej "mentalnej" redukcji doświadczeń zmysłowych, że tego wszystkiego po prostu nie rejestruje.

Suchość tego opisu trochę przypomina mi relacje różnych znanych podróżników, w rodzaju Fiedlera, zdobywców biegunów, itp. Tam też. o ile pamiętam, nie rozwodzono się specjalnie nad zmysłowymi doznaniami, lecz skupiano na opisie otaczającej rzeczywistości i docieraniu do celu. W środku dżungli czy Arktyki albo na Maunt Everest chyba po prostu nie ma wysokiej literatury.

Bieg

11
Chwilę mnie nie było, ale dziękuję za kolejne komentarze. Odniose się może do tego troche... Wydaje mi się, że każdy odbiera to inaczej i innych rzeczy oczekuje, jeden chce więcej opisów, jeden emocji, ale cieżko to wszystko zbalansować. Ja po prostu przelewam swoje odczucia na papier, nie zastanawiam się do końca czego jest za mało, a czego za dużo. To mój obraz, ktoś inny zrobiłby to inaczej. Przypominam, że są to moje początki.
I może nie jestem jeszcze wielkim literatem, a może nigdy nie będę, ale cieszę się z pozytywnych komentarzy, bo dotyczą one emocji i doznań, które staram się przekazać czytelnikowi i w jakimś stopniu mi się to udaje. :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”