Zmarznięta trawa chrzęściła pod stopami, zostawiającymi ciemniejszy ślad na oszronionej ziemi. Sama postać, owinięta ciepłym futrem z zarzuconym na głowę kapturem, szła wolno przez łąkę pełną wrzosów, zostawiając za sobą ponure mury zamczyska.
Kobieta zatrzymała się na krawędzi klifu i spojrzała w dół na pieniące się morze, zawsze robiące na niej wrażenie. Zimny wiatr szarpał suknią, zupełnie zesztywniałą przy brzegach od lodu, wdzierając się pod grube odzienie. Opatuliła się szczelniej futrem, wystawiając twarz w kierunku zamglonego, zimowego słońca, które mimo iż było w połowie swej wędrówki po niebie nie dawało ciepła.
- Chyba nie zamierzasz skakać. - Usłyszała za plecami nieprzyjemny głos.
- Nie – odparła powoli, odwracając twarz do drobnego mężczyzny o pożółkłej skórze, przekrwionych bystrych oczach i zbyt dużych siekaczach. Jego sporych rozmiarów nos, łapczywie węszył. - Po prostu patrzę…
Nie miała pojęcia jak mu wytłumaczyć swój smutek i rozżalenie. Pinki-Zig nie zrozumiałby tego.
Snuła się jak duch po zimnych, pustych murach zamczyska, wspominając dawne lata świetności. Od bardzo dawna nie zajrzał tu żaden łowca, ci co tu rezydowali wykruszyli się. Z roku na rok przebywało ich coraz mniej, aż w końcu na zimowanie nie przybył już nikt.
Zuzanna odwróciła się tyłem do słońca i ruszyła w kierunku ponurej twierdzy, straszącej zwalonymi wieżami, zerwanym mostem i wyrwanymi kawałkami murów.
Zamczysko popadało w ruinę, można by rzec, że sypało się na jej oczach. Zeszłej zimy obsunęła się duża część, górnych komnat mieszkalnych. Ziała tam teraz dziura, przez którą w zimne noce wpadał wiatr i hulał po korytarzach. Bez względu na to ile Zuz zużywała magii by łatać go, to w ciąż było mało. Wreszcie dała sobie z tym spokój.
Przeszła przez dziurę w murze do dawnego ogrodu pełnego owiniętych na zimę róż i uśmiechnęła się pod nosem. Dbała o nie ale chyba bardziej przez sentyment niż z jakiegoś innego powodu. Mimo iż nie były to już te kwiaty zasadzone przez Rhysa i Morusa.
Winorośl upstrzona resztkami zmarzniętych liści i gron, czule pięła się po murze, wpełzając na dziedziniec i dalej chwytając się kamieni, rosła pionowo w górę do pustych pokoi.
Na dawniej kamiennym dziedzińcu stał teraz postawny i rozłożysty dąb.
Zuzanna przeskoczyła przez kilka rozsypujących się kamiennych schodów i przez chwile siłowała ze starymi wrotami, które skrzypnąwszy rozdzierająco trochę się uchyliły. Wślizgnęła się do ciepłego wnętrza, gdzie ogień w palenisku trzaskał wesoło rozświetlając wnętrze. Wszystkie drzwi na korytarze były szczelnie zamknięte, a blokowały je szafy i szafki. Żeliwna wanna stała przy palenisku, a niedaleko stało łoże. Teraz tu w głównej sali jadalnej, mieściły się jej apartamenty. Od dawna nie zapuszczała się w dalsze części twierdzy. Czasem może do biblioteki, choć bardziej prawidłowym stwierdzeniem byłoby, iż biblioteka zapuszczała się tutaj. Pod ścianami ustawione były stosy ksiąg, a na szafkach obok garnczków rozgościły się menzurki i słoiczki z dziwną zawartością.
Usiadła przy stole i nalała sobie do kryształowego kieliszka, wina.
Pinki-Zig usiadł naprzeciwko niej śmiesznie poruszając nosem i wlepiając w nią wzrok czarnych oczu.
- W nocy będzie duży mróz – zauważył po chwili.
Zuzanna wzruszyła ramionami, zsuwając z nich futro i przerzucając przez ławę.
- Kazałem przynieść więcej drewna, żeby nie trzeba było wychodzić.
Kobieta dolała sobie wina, które duszkiem wypiła.
- Na wiosnę odchodzimy – powiedział po długiej chwili ciszy.
Kobieta spojrzała na niego uważniej.
- Dokąd pójdziecie?
- Tam gdzie jest jedzenie. Do miast… Chodź z nami, Zuz.
- Nie mogę – odpowiedziała powoli. - Tu jest moje miejsce.
- Tu nikt nie przyjdzie, to mogiła. Jedź z nami albo wróć do swojego świata. - Nie poddawał się.
Zuzanna wzruszyła ramionami, dolała wina i odparła.
- Nie ma tam nikogo, do kogo chciałabym wrócić.
Pinki-Zig potrząsnął głową.
- Te mury są martwe, wiesz o tym.
Zacisnęła usta. Kiedy ostatnio Pinki-Zig się obraził, nie było go przez miesiąc, a wtedy było lato. W zimie bez niego i „Bractwa”, nie poradzi sobie
- Zastanowię się nad twoją propozycją – odparła powoli, starając się być dyplomatyczną. Mimo iż czuła się tu jak w więzieniu nie miała ochoty, nigdzie się stąd wybierać. Zresztą potężne źródło mocy nie pozwalało jej odejść, sącząc w jej umysł strach przed światem za górami i po drugiej stronie morza. Naiwnie powtarzała sobie, że to nic bo w końcu ma swoją misję, swój dom.
Z drugiej strony pozostanie tutaj samej, byłoby nie do zniesienia, więc może faktycznie powinna iść z nimi, ale wtedy co stanie się z chłopcami?
Pinki-Zig transmutował w szczura i zeskoczył z ławy. Zniknął w ciemności z gracją, poruszając długim ogonem.
Zuz obudził szept. Leniwie otworzyła sklejone snem oko by ujrzeć pochylającą się na nią barczystą sylwetkę, która była dobrze widoczna w miękkim, ciepłym świetle dogasającego paleniska.
- Spierdalaj Morus – jęknęła odwracając się na bok.
Postać powoli rozmyła się, rozwiała niczym mgła, a pomieszczenie wypełnił dźwięk cichych kroków. Przez chwilę z oddali słychać było śmiechy i niewyraźne rozmowy. Była pewna, że usłyszała głos Xuresa. Westchnęła i naciągnęła poduszkę na głowę, starając się nie słuchać. Po długiej chwili nastąpiła cisza i tylko wiatr szalejący na zewnątrz ją przerywał.
Obudziła się nad ranem. Pomieszczenie było wychłodzone, a drzwi wewnętrzne uchylone. Siadła na łóżku i bosymi stopami dotknęła zimnej, kamiennej tekstury podłogi. Rozmasowała twarz i pokuśtykała, kurcząc się z zimna na zdrętwiałych nogach zamknąć drzwi. Była pewna, że wieczorem zasunęła je na skobel.
Wyjrzała na ciemniejszy korytarz. W oddali była jaśniejsza szczelina, a przy niej niewielki kopiec śniegu. Marudząc powlekła się w tamtym kierunku. Z wysiłkiem zamknęła wrota wejściowe. Ogarnął ją mrok. Miała wrażenie, że jest obserwowana przez wiele par oczu. Nie przejmując się tym poczłapała z powrotem do kuchni. Obejmując z zimna ramionami i ziewając, wlazła pod puchową pierzynę podkurczając nogi i przykrywając z głową w nadziei odzyskania choć części utraconego ciepła. Poleżała chwilę z zamkniętymi oczami, delektując się ciszą, potem jednak wstała, żeby rozpalić ogień, zagotować wodę na śniadanie. Po zjedzeniu resztek kolacji i ubraniu, wyszła na zewnątrz.
Śniegu nasypało po kolana, a jego odgarnianie i robienie ścieżek zajęło jej pół dnia.
Kiedy zawieszała worek wypełniony piaskiem, na haku w wielkiej sali, pojawił się Szczurołak.
- Twoje prognozy się nie sprawdziły – zauważyła, a Pinki-Zig wzruszył ramionami. - Jutro idę na ryby. Kończą się zapasy, a świeże mięsko to miła odmiana – wysapała pomiędzy uderzeniami. Objęła ramionami worek i uważniej przyjrzała się zmęczonej twarzy przyjaciela.
- Mogę iść – odparł siadając na stole.
- Było by miło – uśmiechnęła się uroczo i poprawiła ciemne włosy wymykające się z ciasnych splotów warkocza.
- Przemyślałaś to co mówiłem?
- Do wiosny jest bardzo daleko – oznajmiła, wracając do boksowania.
- Jak zwykle - Mężczyzna przytrzymał worek żeby nie bujał się za bardzo. - To samo mówiłaś w zeszłym roku. Tym razem nie zmienię zdania.
Obudziły ją hałasy dobiegające z piwnic. Usiadła i przetarła oczy, wzdychając. Zmierzwiła włosy, opuściła nogi na zimną podłogę, podkurczając palce. Szczapy żarzące się w palenisku dawały akurat tyle światła aby mogła rozpoznać sylwetkę Pinki-Zig, siedzącego przy stole i dłubiącego długim paznokciem w zębach.
- Właśnie chciałem cię obudzić – wymamrotał.
- Pierdolenie – parsknęła Zuz, zdając sobie sprawę, że pewnie czekałby dopóki sama nie wstanie. Przeciągnęła się, aż zatrzeszczały kości. - Dorzuć do ognia.
Zajrzała do skrzyni w poszukiwaniu czegoś cieplejszego. Dzisiejsze wyzwanie wymagało porządnego przygotowania.
Mamrocząc pod nosem wygrzebała dwie pary spodni, które założyła jedne na drugie.
- Jak zamierzasz w tym iść? - skomentował jej ubiór Pinki-Zig, kiedy po skromnym śniadaniu wyszła na dziedziniec, niosąc ze sobą worek z prowiantem.
W oddali w mroźnym świcie widziała już Morusa, ćwiczącego jak zwykle w małpim gaju. Nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, skupiony na ćwiczeniach.
- Nie wnikaj w to. Kto z nami idzie?
Pinki-Zig wskazał kilku młodych szczurołaków stojących przy bramie.
- Zgłosili się.
Zuz jedynie skinęła głową, zerkając w kierunku Morusa. Tego jednak już nie było.
- W takim razie ruszajmy – zakomenderowała.
Zmarznięty śnieg odbijał światło słoneczne, rażąc oczy migotliwym blaskiem. Śnieg skrzypiał pod rakietami śnieżnymi, a ostre powietrze wdzierało się w nos mrożąc go intensywnie i już po chwili Zuz pociągała katar, sapiąc do wtóru. Z wysiłkiem podążała odpychając się kijkami za niosącym sprzęt Pinki-Zig. Co chwilę przystawała aby złapać oddech, patrząc jak małe stadko kilku szczurów szaleje na śniegu.
Prosta droga prowadziła do lasu gdzie w wąwozie, rwącym nurtem płynęła rzeka. Mimo to Zuz miała trochę obaw, że siarczysty mróz trwający kilka dni zmroził ją.
Zeszli z ostrej skarpy, na brzeg łagodniej opadający w tym miejscy, gdzie siła rzeki traciła nieco na swoim impecie. Śniegu było tu niewiele może dlatego, że miejsce było osłonięte z każdej strony. W dalszej części, piach wdzierał się pomiędzy kamienie by zupełnie je wyprzeć, tworząc dużą łachę z jednej strony osłoniętą wysokimi skałami, a z drugiej wątłymi krzakami. Z miejsca w którym stała nie było widać plaży skrytej za zakrętem.
Śnieg zaczął sypać drobnymi twardymi kruszynami, kiedy zarzucali sieci. Teraz, wreszcie mogli odpocząć, ogrzać się przy wątłym ognisku czekając, aż napłyną ryby.
Zuz spoglądała na srebrną wstęgę wody, a jej wzrok zatrzymał się w miejscu gdzie ostro skręcała niknąc za wysoką skałą. Ruszyła powoli w tamtym kierunku, odprowadzana wzrokiem Pinki-Zig.
Lubiła spoglądać na skrawek rzeki, który przypominał jej dobre czasy kiedy z Morusem albo Rhysem kryli się pod rozłożystą wierzbą, chroniącą przed ciekawskimi spojrzeniami. Uśmiechnęła się pod nosem, szybko jednak posmutniała. Teraz nie było ani Rhysa, ani Morusa jakich znała, a tym bardziej wierzby płaczącej, dawno temu wyrwanej przez powódź.
Tuż przed zakrętem usłyszała nieprzyjemne krakanie. Kilka kruków oburzonych jej najściem uniosło się w powietrze, kiedy przełaziła przez olbrzymi głaz, sapiąc z wysiłku.
Pierwsze co zobaczyła pokonawszy przeszkodę, to sejmik niecierpliwych ptaków, podskakujących w półkolu. Potem kawał zakrwawionego mięcha, wielkością przypominający łosia. Lód zmroził ją od wewnątrz, kiedy uświadomiła sobie co tak naprawdę wyrzuciła woda.
Ostrożnie podeszła, wiedziona niezdrową ciekawością, bardziej obawiając się kruków, niż martwego człowieka, całkowicie zmasakrowanego i zupełnie obdartego z odzienia.
Ciało musiało leżeć tu dość krótko bo śnieg ledwo zabarwił się krwią.
- Pinki-Zig – szepnęła zatrzymując się i z powodu napływających do oczu łez niezbyt wyraźnie widząc.
Próbowała odwrócić ciało na plecy ale przy jej wzroście i sile było to równoznaczne z przewróceniem niedźwiedzia.
- Pinki-Zig! - wrzasnęła z przepony, aż kruki zerwały się do lotu.
Kątem oka zauważyła jak szczurołak pokonuje szczeliny pomiędzy głazami i w biegu przybiera ludzka formę.
- Pomóż mi!
- Nie tarmoś go tak – fuknął badając czułymi dłońmi plecy mężczyzny. - Żyje. Dlaczego nie użyłaś mocy? - szepnął po chwili.
Zuz wzruszyła ramionami, bo nawet o tym nie pomyślała. Od tak dawna unikała czarów, że miała wrażenie iż nie pamięta jak to się robi.
- Musimy go przetransportować do domu – powiedziała unikając odpowiedzi, kiedy innych szczurołaków pojawiło się obok.
We dwóch obrócili mężczyznę na plecy. Ich oczom ukazała się zmasakrowana twarz. Mnóstwo licznych ran, z których wolno sączyła się krew.
Zuz skupiła się na bladej twarzy i sinych z zimna ustach oderwać wzroku. Pinki-Zig jeszcze raz sprawdził oddech, płytki i nierówny, zbyt wolny jak na człowieka.
- Tous, zabierzcie połów i zwołaj resztę. Za moment wyruszamy – polecił szybko.
Szczurołak transformował i błyskawicznie pobiegł, znikając między skałami.
- Skup się. Trzeba mu pomóc – zwrócił się do Zuz. - Użyj czarów.
- Co?! - pisnęła.
- No dalej. Nie ma czasu.
Zaczerpnęła z żywiołu wody, który był najbliżej. Znajoma moc wypełniła jej żyły ogrzewając krew. Skupiając się w końcówkach palców, świerzbiąc i drażniąc. Czuła jak elektryzują się włosy i mogła przysiąc, że przypomina Einsteina, który właśnie zszedł na śniadanie po długim śnie.
Utrzymywała napływającą moc, przeciągając wzdłuż pokiereszowanego prawie nagiego ciała mężczyzny. Powolutku aż ogrzało go łagodne ciepło rąk. Delikatnie sprawdziła uszkodzenia. Nastawiła połamane kończyny, zasklepiła pęknięte żebra, z których jedynie dwa ostały się w całości. Zerwane ścięgno w lewym łokciu i wybite ramie, jakby zderzył się ze ścianą. Kilka głębokich cięć ale reszta wyglądała jakby stłuczono go pałkami, wpierw częstując widłami. Jakimś cudem większość organów była nieuszkodzona. Jakimś cudem nadal żył.
Zajęła się najgorszymi ranami w pierwszej kolejności, czując zawroty głowy od naporu mocy. Nie mogła nic przyśpieszyć. Wszystko musiało być zrobione dokładnie i powolutku.
Po długiej chwili musiała przerwać. Ból jakiego doznawała był nie do wytrzymania. Najwyraźniej odzwyczaiła się od takiego poboru mocy.
Jak zauważyła lewa strona była bardziej uszkodzona, jakby zderzył się z czymś wielkim i silnym.
Nie zauważyła więcej ciężkich ran, a jedynie otarcia, które podejrzewała, że od skał, kiedy bezwładne ciało obijało się od nich. Najbardziej martwiła ją twarz ale okazało się, że więcej było krwi niż obrażeń.
Transport do twierdzy przebiegł dość sprawnie. Pinki-Zig idący obok Zuzanny szepnął.
- Jeśli przeżyje, będziesz miała towarzystwo kiedy odejdziemy.
- Odejdzie jak tylko lepiej się poczuje – odparła równie cicho, w głębi mając nadzieję, że tak się nie stanie. - Zresztą, głupie to spekulacje. Przecież nawet go nie znamy – dodała, przygryzając wargę.
- Moc go nie puści.
- Bzdura – prychnęła Zuz zerkając szybko na Pinki-Zig.
Ile wiedział o mocy? Ile się domyślał, wiedząc co zrobiła?
Zamilkła patrząc na zamglony horyzont. Zmieniała się pogoda i pewnie znowu zacznie padać.
Zuz
2Podoba mi się zimowa atmosfera tego fragmentu. Przekonująco oddane reakcje bohaterki na chłód. Lubię takie "sensoryczne" opisy, w których autor może korzystać z powszednich doświadczeń, pochodzących z własnego ciała. Myślę, że to dobry sposób, aby osadzić czytelnika w przedstawianej historii, wciągnąć go do wnętrza fabuły. Zwłaszcza, gdy w pozostałych fragmentach autor ostro pracuje wyobraźnią.
Myślę, że to może być ciekawa powieść.
Z rzeczy, na których się potknąłem:
"W dalszej części, piach wdzierał się pomiędzy kamienie by zupełnie je wyprzeć, tworząc dużą łachę" - nie zrozumiałem tego opisu z wypieraniem kamieni przez piasek. Nie umiem wyobrazić sobie gdzie leży ta łacha.
"sejmik niecierpliwych ptaków" - pojęcie jednoznacznie kojarzące się z czasami polskiej demokracji szlacheckiej. Czy to celowe użycie, sugerujące miejsce akcji?
"mogła przysiąc, że przypomina Einsteina" - tu już w ogóle nie wiem, czy to mruganie do czytelnika, czy faktycznie jesteśmy w jakiejś rzeczywistości "postapo", w której kiedyś Einstein chodził po świecie.
I coś tam o katarze i nosie mi nie grało.
Myślę, że to może być ciekawa powieść.
Z rzeczy, na których się potknąłem:
"W dalszej części, piach wdzierał się pomiędzy kamienie by zupełnie je wyprzeć, tworząc dużą łachę" - nie zrozumiałem tego opisu z wypieraniem kamieni przez piasek. Nie umiem wyobrazić sobie gdzie leży ta łacha.
"sejmik niecierpliwych ptaków" - pojęcie jednoznacznie kojarzące się z czasami polskiej demokracji szlacheckiej. Czy to celowe użycie, sugerujące miejsce akcji?
"mogła przysiąc, że przypomina Einsteina" - tu już w ogóle nie wiem, czy to mruganie do czytelnika, czy faktycznie jesteśmy w jakiejś rzeczywistości "postapo", w której kiedyś Einstein chodził po świecie.
I coś tam o katarze i nosie mi nie grało.