Możesz patrzeć, ale nie dotykać

1
Faktu, że tekst jest niedopracowany nie ukryję. Moim życzenie jest jednak, by Państwo roztrzepali go pod względem czysto warsztatowym. Jeśli ktoś zechce podsumować całość, będę wdzięczny.


Możesz patrzeć, ale nie dotykać

 Kiedy ojciec po raz pierwszy przysunął do mnie Biblię, zapytałem czym jest. Nie wyglądała na zwykłą książkę, nie pachniała jak reszta i była cholernie gruba. Chciałem jej dotknąć, wystrzeliłem rękoma w jej kierunku. Uderzyły o drewniany stół, a ja skrzywiłem się tak, jak nigdy dotąd, i nigdy później.
 Spojrzałem na dłonie. Tuż nad rzędem kości wyrosła czerwona pręga. Mogłem ją dzielić, odsuwając jedną rękę.
 Ojciec stał nade mną, trzymając gałązkę. Czułem jego przyśpieszony oddech we włosach.
 Nigdy więcej nie dotykaj Biblii brudnymi łapskami, powiedział.
 Mówił o wiele więcej, ale nie słuchałem. Przyglądałem się dłoniom.
 Wydawało mi się, że jestem dobrym człowiekiem. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, nawet matka zwracała się do mnie „aniołku”. Stosowałem się do ojcowych porad, pomagając słabszym, niosąc wsparcie dla tych, którzy się chwiali.
 Kiedyś podsłuchałem rozmowę między matką a starszą kobietą. Przyszła do niej, przedstawiła się jako dawna znajoma, poprosiła o herbatę. Matka podała. Polemizowały na temat podziałów panujących na świecie. Kobieta ciągle dłubała łyżeczką w szklance. Na koniec stwierdziła, patrząc na mnie wilgotnymi oczyma, że powinienem zostać księdzem.
 Miałby pomagać ludziom wystawiając się na drwiny i obelgi?, zapytała matka. Nie pozwolę na to. I tak wystarczająco różni się od innych dzieci.
 Ja jednak chciałem robić coś dla innych. Przeczuwałem, że to moje powołanie, że do tego zostałem stworzony, że tylko w ten sposób ukradnę życiu radość będąc dorosłym.
 Ojciec zawsze powtarzał:
  – Kiedy rzucisz zabawki, czeka na ciebie wycieczka w góry.
 A potem tłumaczył o trudach dorosłego życia.
 Prawdę powiedziawszy bałem się być mężczyzną. Znacznie bardziej uśmiechało mi się pozostać dzieckiem, które odprowadza staruszki pod ich domy, ciągnąc za sobą ciężką torbę z zakupami. Urywałem z tego to, co sprawiało mi radość - możliwość pomocy, rezygnując z drobniaków, które kobiety niejednokrotnie wydłubywały ze znoszonych portmonetek.
 Nie wiem, jakimi ludźmi są księża. Ludzie uczyli mnie wytykać ich palcami, wskazywać słabe punkty, krzyczeć o popełnionych zbrodniach przeciwko ludzkości. Wtedy wydawało mi się, że racja jest po stronie ludzi. Kapłani wydawali się kimś zupełnie innym. Ze względu na czarne sutanny myślałem, że przysłał ich diabeł.
 A potem ojciec nauczył mnie korzystać z Biblii. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata.
 Ojciec wszedł do mojego pokoju, przyglądnął się moim dłoniom, rozkazał je umyć.
 Przyjdź do kuchni, powiedział i wyszedł, zatrzymując się za drzwiami. Nasłuchiwał. Upewniał się, czy mi zależy.
 Zależało, więc zerwałem się z łóżka, zabrałem ręcznik z szafki.
  – Wykorzystaj nowe mydło. Zużyj całe. Później sprawdzę czy to zrobiłeś - powiedział, stawiając nogę na schodzie.
 Pocierałem dłońmi tak mocno aż poczerwieniały. Nie zużyłem całego mydła, wrzuciłem je do kibla i pociągnąłem sznureczek. Ojciec nigdy go nie znalazł.
 Czekał odwrócony do okna. Na stole leżała otwarta Biblia.
 Podszedłem, chcąc po raz pierwszy w życiu jej dotknąć. Była wyjątkowa, przynajmniej tak mi się wydawała. Inaczej ojciec nie zdzielił by mnie gałązką.
 Wyciągnąłem ręce, które równie szybko powędrowały do kieszeni.
  – Zostaw - odezwał się ojciec zachowując spokój. Wciąż wypatrywał czegoś za oknem. Może to były ptaki, lubił ptaki. Szczególnie te siedzące na gałęziach. Mówił, że przyglądają mu się równie uważnie jak on im.
 Wstał, podniósł krzesło, podszedł do stołu i znowu usiadł. Patrzył na mnie. Miał zmęczone oczy.
  – Najpierw modlitwa.
 Wtedy po raz pierwszy modliliśmy się razem. Do tego dnia musiałem robić to sam. Matka nauczyła mnie kilku zdań, które wypowiadałem przez resztę życia. Ojciec modlił się tymi samymi słowami.
 Na koniec złapał moją rękę, ucałował i poprosił, bym nigdy nie dotykał Biblii brudnymi łapami.
 Uwierzyłem w Jezusa. Próbowałem zrozumieć sens jego cierpienia, tłumaczyłem sobie jego boskość, a ojciec tylko się uśmiechał. Nigdy wcześniej, i nigdy później nie uśmiechał się równie serdecznie.
 Na koniec powiedział, że Jezus ma względem mnie plan. Zapytałem jaki?, ale ojciec nie opowiedział. Nauczył mnie wtedy zbywać ludzi milczeniem. Chyba nic nie boli bardziej niż pytania pozostawione bez odpowiedzi, szczególnie wtedy, kiedy ktoś je zna.
  – Pora położyć się do łóżka, synku. Jutro już nic nie będzie takie, jak dzisiaj – powiedział, po czym zamknął Biblię, zrobił znak krzyża na moim czole, wstał i odłożył Biblię na specjalne miejsce na półce. Nad nią wisiał drewniany krucyfiks.
***
 Obudziłem się w białym pokoju. Zza ściany dobiegały jęki, obok łóżka siedziała przygarbiona matka. Coś wydawało przeciągłe dźwięki. Odwróciłem głowę, chcąc zobaczyć ich źródło.
 Niewielki monitor wyświetlał linię, która załamywała się skacząc do góry i opadając.
  – To linia twojego życia - odezwała się matka. - Pokazuje jak bije twoje serduszko.
 Nadal nie wiedziałem, gdzie jestem. Chciałem ją o to zapytać, ale nie mogłem nawet rozchylić sklejonych warg.
  – Odpoczywaj, musisz odzyskać zdrowie. Bóg na pewno ci w tym pomoże.
 Zasnąłem.
 Później matka powiedziała mi o ojcu. Podobno strzelił sobie w głowę. Mówiła, że był bardzo słaby, zbyt słaby, żeby żyć.
  – Źle postąpił naciskając na spust. Miejmy nadzieję na nieskończoność bożego miłosierdzia. - Miała nabrzmiałe powieki, jednak powstrzymywała się od płaczu.

***
 Teraz, kiedy o tym opowiadam, matka nie żyje. Podobno zawał okazał się od niej sprytniejszy. Ale ja wiem, że była zbyt silna by mu się poddać. Pewnie z tęsknoty pękło jej serce.
 Jest dwudziesty trzeci grudnia, roku pańskiego.
 Święta spędzam w seminarium. Dom, w którym żyłem, kupili jacyś ludzie. Notariusz mówił, że są dobrzy i wszystkich traktują jako równych sobie. Kiedy zostanę kapłanem pojadę do nich i opowiem historię miejsca, które teraz należy do nich. Każda dobra historia musi zostać kiedyś opowiedziana. Tak mówił ojciec.
 Potem poproszę ich o oddanie Biblii.
 Ksiądz nie musi myć rąk. Jest wystarczająco czysty, powiedział mi we śnie ojciec.

Re: Możesz patrzeć, ale nie dotykać

2
Al pisze: Kiedy ojciec po raz pierwszy przysunął do mnie Biblię, zapytałem czym jest.  
Ojciec czy Biblia?
Al pisze:Stosowałem się do ojcowych porad, pomagając słabszym, niosąc wsparcie dla tych, którzy się chwiali.
wsparcie tym, którzy się chwiali.
Al pisze:Przeczuwałem, że to moje powołanie, że do tego zostałem stworzony, że tylko w ten sposób ukradnę życiu radość będąc dorosłym.
... znajdę radość życia, będąc dorosłym.
Al pisze:A potem tłumaczył o trudach dorosłego życia.
A potem tłumaczył trudy dorosłego życia.
Al pisze:Urywałem z tego to, co sprawiało mi radość - możliwość pomocy, rezygnując z drobniaków, które kobiety niejednokrotnie wydłubywały ze znoszonych portmonetek.
Z czego urywałeś? Może: Pomaganie sprawiało mi radość, więc rezygnowałem....
Al pisze:Pocierałem dłońmi tak mocno aż poczerwieniały. Nie zużyłem całego mydła, wrzuciłem je do kibla i pociągnąłem sznureczek. Ojciec nigdy go nie znalazł.
Pocierałem dłonie tak mocno, że poczerwieniały.
Słowo "kibel" jakoś mi nie pasuje, ale go w ogóle nie lubię, więc się czepiam.
I myślę, że ostatnie zdanie wprowadza komiczny grymas - bo co, miał szukać w szambie, kanalizacji?
Al pisze:Chyba nic nie boli bardziej niż pytania pozostawione bez odpowiedzi, szczególnie wtedy, kiedy ktoś je zna.
Pytania czy odpowiedzi? Podmiot zrobił pa, pa i poszedł.

Ojciec bijący po łapach, bo zbyt brudne by dotykać Biblii i potem popełniający samobójstwo? Dlaczego? Brak jakiegokolwiek wyjaśnienia. Co mu się stało?

Nie porwało mnie to co przeczytałam. Może nie lubię takich opowieści, które nie są logiczną całością? Bo jakoś mi się to nie układa w całość. rozumiem, że mogą być niedopowiedzenia, jakieś niejasności, by czytelnik musiał główkować, by chciał poznać rozwiązanie albo być zaskoczonym niespodziewanym finałem. Ale u ciebie nie ma finału, ani zaskoczenia, ani ...
Brakuje czegoś!

Jestem chora i marudna, więc mogę być nieco zbyt upierdliwa...
Pozdrawiam.:)

3
Uderzyły o drewniany stół, a ja skrzywiłem się tak, jak nigdy dotąd, i nigdy później.
... jak nigdy dotąd. I nigdy później. - tak bym napisał.
Miałby pomagać ludziom wystawiając się na drwiny i obelgi?, zapytała matka. Nie pozwolę na to. I tak wystarczająco różni się od innych dzieci.
Nie chcę zaczyna dyskusji na temat "Oceniamy księży", ale uwaga zawarta w tym zdaniu wydaje mi się nie trafna. Dwóch z moim kolegów poszło do seminarium, a teraz biegają po świecie w czarnych sutannach i absolutnie nikt z nich się nie wyśmiewa, przeciwnie, są to naprawdę wartościowi ludzie - ludzie wartościowi jako ludzie, oraz ludzie wartościowi jako kapłani. Ta uwaga wskazuje jednoznacznie na stosunek społeczeństwa do duchownych, a według mnie, społeczeństwo zarówno kocha jak i nienawidzi.

Dorapa, napisałaś:
Ojciec bijący po łapach, bo zbyt brudne by dotykać Biblii i potem popełniający samobójstwo? Dlaczego? Brak jakiegokolwiek wyjaśnienia. Co mu się stało?
Myślę, że wszystko wyjaśnia zdanie:
A potem tłumaczył o trudach dorosłego życia.
Życie, to nie bajka - wiara w coś, wiara w pewną siłę nie czyni z nas niezwyciężonych, daje nam siły do życia, ale nie ustrzega przed wątpliwościami. Niestety, wątpliwości mogą być zbyt "mocne" i można z nimi przegrać - w tym wypadku popełnić samobójstwo.
Ojciec wszedł do mojego pokoju, przyglądnął się moim dłoniom, rozkazał je umyć.
 Przyjdź do kuchni, powiedział i wyszedł, zatrzymując się za drzwiami. Nasłuchiwał. Upewniał się, czy mi zależy.
 Zależało, więc zerwałem się z łóżka, zabrałem ręcznik z szafki.
  – Wykorzystaj nowe mydło. Zużyj całe. Później sprawdzę czy to zrobiłeś
Trochę mi to nie pasuje. Chłopak ma dwadzieścia trzy lata, a ojciec tłumaczy mu jak dziecku sposób traktowania Biblii.
Wtedy po raz pierwszy modliliśmy się razem. Do tego dnia musiałem robić to sam. Matka nauczyła mnie kilku zdań, które wypowiadałem przez resztę życia. Ojciec modlił się tymi samymi słowami.
Właściwie mam podobne wątpliwości, co wyżej - dlaczego dopiero w takim wieku ojciec razem modlił się z chłopakiem, skoro był taki religijny? A chyba był, jeśli miał takie podejście do Biblii.

Przedostatni rozdział mnie zastanowił, a to lubię :) Wpierw nie zrozumiałem co jak i dlaczego, ale wytłumaczyłem sobie tak - chłopak zachorował, był bliski śmierci, ale Bóg miał wobec niego plany.
Ksiądz nie musi myć rąk. Jest wystarczająco czysty, powiedział mi we śnie ojciec.
To zdanie mi się podoba. Po prostu, podoba.

Lubię czytać o tym, w co ludzie wierzą, co ich skłoniło do tego, że w ogóle wierzą i dlaczego wierzą w to, co wierzą. Osobiście uważam, że nie ważne jest w co się wierzy, ale że się wierzy, do samej natomiast wiary podchodzę jako do jednej z największych tajemnic świata, której nie da się wyjaśnić, a o której można jedynie dyskutować. Prawdopodobnie właśnie dlatego opowiadanie przypadło mi do gustu - zawiera w sobie pewien metafizyczny pierwiastek, nie prowadzi czytającego za rączkę, pozwala się domyślać i interpretować słowa, a to jest fajne.
Choć nie wiem czy dłuższy tekst w tym stylu mógłbym przełknąć.

Pozdrrrr!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

4
dorapa pisze:
Al pisze: Chyba nic nie boli bardziej niż pytania pozostawione bez odpowiedzi, szczególnie wtedy, kiedy ktoś je zna.
Pytania czy odpowiedzi? Podmiot zrobił pa, pa i poszedł.
Ktoś zadaje pytanie, oczekuje odpowiedzi, ale jej nie otrzymuje. Taki zabieg chciałem wprowadzić do swojego tekstu. Syn zapytał, ojciec nie odpowiedział: zbył je milczeniem, czy coś w ten deseń. Cytowane zdanie w zamyśle miało być swego rodzaju sentencją. Chciałem zrobić z niego "perełkę". Twoja uwaga warta jest zastanowienia - warto pomyśleć w jaki sposób wprowadzać podobne konstrukcje w innych tekstach.
dorapa pisze:
Al pisze: Urywałem z tego to, co sprawiało mi radość - możliwość pomocy, rezygnując z drobniaków, które kobiety niejednokrotnie wydłubywały ze znoszonych portmonetek.
Z czego urywałeś? Może: Pomaganie sprawiało mi radość, więc rezygnowałem...
Z niezwykłości bycia "swego rodzaju dzieckiem". Z możliwości pomagania staruszkom. Chłopak jest dorosły. Dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej, wyjaśnię za moment.
dorapa pisze:
Al pisze: 1.Pocierałem dłońmi tak mocno aż poczerwieniały. Nie zużyłem całego mydła, wrzuciłem je do kibla i pociągnąłem sznureczek. 2.Ojciec nigdy go nie znalazł.
1.Pocierałem dłonie tak mocno, że poczerwieniały.
Słowo "kibel" jakoś mi nie pasuje, ale go w ogóle nie lubię, więc się czepiam.
2.I myślę, że ostatnie zdanie wprowadza komiczny grymas - bo co, miał szukać w szambie, kanalizacji?
1) Twoja propozycja wprowadza pewną logiczność - chłopak pociera, że czerwienieją, tak, jakby do tego właśnie dążył. Długo myślałem nad tą propozycją. Moim zamiarem było pokazać nerwową i naiwną wręcz komplikację czynności - chciałem coby czytelnik zobaczył bohatera z innej strony. Zafascynowanego, wręcz zakochanego w tym, co mówią rodzice. Czasem się buntującego. Kryjącego jednak ten bunt przed, jakby w obawie przed ich opinią.
2) Z mydłem jest tak, że czasem nie podda szalejącej, spuszczanej wodzie. Zostaje na dnie i ktoś gotów je niechcący odkryć. Zwróć uwagę na to, za co pociąga bohater. Sznureczek. To nie są współczesne kible. Ryzyko, że mydło nie zniknie było kiedyś wyższe.
dorapa pisze:Ojciec bijący po łapach, bo zbyt brudne by dotykać Biblii i potem popełniający samobójstwo? Dlaczego? Brak jakiegokolwiek wyjaśnienia. Co mu się stało?
Facet cierpi na pewne nieokreślone schorzenia. Twój komentarz każe mi myśleć, czy rzeczywiście dobrze zrobiłem, wprowadzając pewne niedomówienia. Ten fragment miał wyostrzyć wystarczająco dużo:

– Zostaw - odezwał się ojciec zachowując spokój. Wciąż wypatrywał czegoś za oknem. Może to były ptaki, lubił ptaki. Szczególnie te siedzące na gałęziach. Mówił, że przyglądają mu się równie uważnie jak on im.
Mazer pisze:
Al pisze: Miałby pomagać ludziom wystawiając się na drwiny i obelgi?, zapytała matka. Nie pozwolę na to. I tak wystarczająco różni się od innych dzieci.
Nie chcę zaczyna dyskusji na temat "Oceniamy księży", ale uwaga zawarta w tym zdaniu wydaje mi się nie trafna. Dwóch z moim kolegów poszło do seminarium, a teraz biegają po świecie w czarnych sutannach i absolutnie nikt z nich się nie wyśmiewa, przeciwnie, są to naprawdę wartościowi ludzie - ludzie wartościowi jako ludzie, oraz ludzie wartościowi jako kapłani. Ta uwaga wskazuje jednoznacznie na stosunek społeczeństwa do duchownych, a według mnie, społeczeństwo zarówno kocha jak i nienawidzi.
W fundament refleksji bohatera wpisany jest swoisty bunt względem tego, co powiedziała podsłuchiwana matka. To, co wyskoczyło z ust kobiety to słowa wykorzystane specjalnie na potrzeby tekstu. Zwróć uwagę na fakt, że to właśnie bohater prowadzi czytelnika przez tekst, to jego zdanie warto konfrontować ze słowami innych.
Mazer pisze:
Al pisze: Ojciec wszedł do mojego pokoju, przyglądnął się moim dłoniom, rozkazał je umyć.
 Przyjdź do kuchni, powiedział i wyszedł, zatrzymując się za drzwiami. Nasłuchiwał. Upewniał się, czy mi zależy.
 Zależało, więc zerwałem się z łóżka, zabrałem ręcznik z szafki.
  – Wykorzystaj nowe mydło. Zużyj całe. Później sprawdzę czy to zrobiłeś
Trochę mi to nie pasuje. Chłopak ma dwadzieścia trzy lata, a ojciec tłumaczy mu jak dziecku sposób traktowania Biblii.
Gdybym stworzył dłuższy tekst, nie byłoby tych nie jasności. Wprowadziłbym odpowiedni fragment, w którym można by wyjaśnić postawę bohatera. Postąpiłem inaczej. Fragment, w którym czytelnik dowiaduje się o wieku bohatera miał wdać się w polemikę z innymi, gdzie rodzice pouczają chłopaka. Ale wyjaśnię: bohater ma porażenie mózgowe - prymitywnie: jest spóźniony w rozwoju. Z pewnymi zjawiskami nie potrafi sobie poradzić.

Serdecznie dziękuję Wam za opinie. Teraz dostrzegam znacznie więcej. Bardzo mi pomogliście.

5
Al pisze:Święta spędzam w seminarium.
Al pisze:Kiedy zostanę kapłanem pojadę do nich
Al pisze:Ale wyjaśnię: bohater ma porażenie mózgowe - prymitywnie: jest spóźniony w rozwoju. Z pewnymi zjawiskami nie potrafi sobie poradzić.
Al, jest pewien problem. Osoba niepełnosprawna intelektualnie nie może zostać księdzem. Szafarz sakramentów musi mieć pełną świadomość tego, co czyni i dlaczego, inaczej sakrament byłby nieważny. Mogą się zdarzyć księża chorzy psychicznie, jeśli choroba dopadnie ich po udzieleniu święceń, ale kandydaci do seminarium muszą być sprawni intelektualnie i fizycznie.
Porażenie mózgowe wiąże się również z niesprawnością ciała.
Kiedy czytałam Twój tekst, mnie również uderzył wiek bohatera. Dwadzieścia trzy lata i dopiero dowiaduje się, co to jest Biblia? Przy ojcu, który najwyraźniej jest maniakiem religijnym?
Choroba by to w pewnym stopniu uzasadniała, ale wówczas i seminarium, i kapłaństwo muszą pozostać w sferze marzeń bohatera. Wtedy byłoby potrzebne jakieś bardziej precyzyjne oddzielenie tego, co on sobie wyobraża i czego pragnie, od jego rzeczywistej sytuacji życiowej i związanych z nią możliwości.
W przeciwnym razie powstanie mieszanka zupełnie niewiarygodna.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
Nie wiem, jakimi ludźmi są księża. Ludzie uczyli mnie wytykać ich palcami, wskazywać słabe punkty, krzyczeć o popełnionych zbrodniach przeciwko ludzkości. Wtedy wydawało mi się, że racja jest po stronie ludzi. Kapłani wydawali się kimś zupełnie innym.
Według mnie przegiąłeś z powtórzeniami w tym fragmencie. Nie brzmi to już refleksyjnie, tylko trochę nieporadnie. Jeśli natomiast chodzi o podkreślone zdanie, to ono po prostu nie bardzo trzyma się reszty. "Kimś zupełnie innym" - piszesz. Czyli kim? Kimś innym niż ludzie (a wcześniej pytasz "jakimi LUDŹMI są")? Kimś innym niż racja? Niż "zbrodnie przeciw ludzkości"? Do tego brak "być" gdzieś upchniętego tutaj mnie akurat wybiło.

A, zanim zaczniesz mi tłumaczyć, co chciałeś przekazać... Ja się domyślam - całe przesłanie tego kawałeczka nie ma wielkie złożoności ;). Czepiam się warstwy bardziej "brzmieniowej".
powiedział, stawiając nogę na schodzie
Ojej... Sama nie wiem, czy słowo "schód" funkcjonuje, powiem szczerze. Natomiast naturalniej brzmiałoby po prostu "na stopniu", czy "na schodach".
zdzielił by
zdzieliłby
Chyba nic nie boli bardziej niż pytania pozostawione bez odpowiedzi, szczególnie wtedy, kiedy ktoś je zna.
Wiadomo, że domyślić się można, ale konstrukcja zdania jest zła i tyle.

Co do uwag ogólnych.
Tłumaczenie pewnych scen tym, że "tekst, gdyby był dłuższy, to by zawierał" niestety, ale do mnie nie przemawia. Jako całość to, co przedstawiłeś ma pewną wartość refleksyjną, ale fabularnie wypada mało wiarygodnie. Mnie też ten dwudziestoletni facet traktowany jak małe dziecko zupełnie rozwalił.

Tłumaczenie porażeniem mózgowym... Hmmm... Sorry, ale nawet gdybyś gdzieś upchnął tę wiadomość tak explicite, to i tak tekst by nie zyskał. Po toku myślenia bohatera nie widać niczego nietypowego. Jeżeli chcesz traktowanie go jak, brzydko mówiąc, "niedorozwoja" uzasadniać zaburzeniami, to je pokaż. Druga sprawa to to, że z tego co pamiętam porażenie mózgowe łączy się przede wszystkim z zaburzeniami ruchowymi. Niedowład, paraliż itp. (no przynajmniej wszystkie dzieci z porażeniem mózgowym, z którymi się zetknęłam w podstawówce i później, wykazywały te objawy). Twój bohater wydaje się być całkowicie sprawny.
No i dochodzi kwestia, którą opisała Rubia.

Mnie czytelniczo tekst nie porwał. Styl jest dość nużący, fabuła niewiarygodna. Warstwa przemyśleniowa w swojej klasie jakoś się broni. Tylko może ja niezupełnie tego szukam w tekście.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”