Możesz patrzeć, ale nie dotykać
Kiedy ojciec po raz pierwszy przysunął do mnie Biblię, zapytałem czym jest. Nie wyglądała na zwykłą książkę, nie pachniała jak reszta i była cholernie gruba. Chciałem jej dotknąć, wystrzeliłem rękoma w jej kierunku. Uderzyły o drewniany stół, a ja skrzywiłem się tak, jak nigdy dotąd, i nigdy później.
Spojrzałem na dłonie. Tuż nad rzędem kości wyrosła czerwona pręga. Mogłem ją dzielić, odsuwając jedną rękę.
Ojciec stał nade mną, trzymając gałązkę. Czułem jego przyśpieszony oddech we włosach.
Nigdy więcej nie dotykaj Biblii brudnymi łapskami, powiedział.
Mówił o wiele więcej, ale nie słuchałem. Przyglądałem się dłoniom.
Wydawało mi się, że jestem dobrym człowiekiem. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, nawet matka zwracała się do mnie „aniołku”. Stosowałem się do ojcowych porad, pomagając słabszym, niosąc wsparcie dla tych, którzy się chwiali.
Kiedyś podsłuchałem rozmowę między matką a starszą kobietą. Przyszła do niej, przedstawiła się jako dawna znajoma, poprosiła o herbatę. Matka podała. Polemizowały na temat podziałów panujących na świecie. Kobieta ciągle dłubała łyżeczką w szklance. Na koniec stwierdziła, patrząc na mnie wilgotnymi oczyma, że powinienem zostać księdzem.
Miałby pomagać ludziom wystawiając się na drwiny i obelgi?, zapytała matka. Nie pozwolę na to. I tak wystarczająco różni się od innych dzieci.
Ja jednak chciałem robić coś dla innych. Przeczuwałem, że to moje powołanie, że do tego zostałem stworzony, że tylko w ten sposób ukradnę życiu radość będąc dorosłym.
Ojciec zawsze powtarzał:
– Kiedy rzucisz zabawki, czeka na ciebie wycieczka w góry.
A potem tłumaczył o trudach dorosłego życia.
Prawdę powiedziawszy bałem się być mężczyzną. Znacznie bardziej uśmiechało mi się pozostać dzieckiem, które odprowadza staruszki pod ich domy, ciągnąc za sobą ciężką torbę z zakupami. Urywałem z tego to, co sprawiało mi radość - możliwość pomocy, rezygnując z drobniaków, które kobiety niejednokrotnie wydłubywały ze znoszonych portmonetek.
Nie wiem, jakimi ludźmi są księża. Ludzie uczyli mnie wytykać ich palcami, wskazywać słabe punkty, krzyczeć o popełnionych zbrodniach przeciwko ludzkości. Wtedy wydawało mi się, że racja jest po stronie ludzi. Kapłani wydawali się kimś zupełnie innym. Ze względu na czarne sutanny myślałem, że przysłał ich diabeł.
A potem ojciec nauczył mnie korzystać z Biblii. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata.
Ojciec wszedł do mojego pokoju, przyglądnął się moim dłoniom, rozkazał je umyć.
Przyjdź do kuchni, powiedział i wyszedł, zatrzymując się za drzwiami. Nasłuchiwał. Upewniał się, czy mi zależy.
Zależało, więc zerwałem się z łóżka, zabrałem ręcznik z szafki.
– Wykorzystaj nowe mydło. Zużyj całe. Później sprawdzę czy to zrobiłeś - powiedział, stawiając nogę na schodzie.
Pocierałem dłońmi tak mocno aż poczerwieniały. Nie zużyłem całego mydła, wrzuciłem je do kibla i pociągnąłem sznureczek. Ojciec nigdy go nie znalazł.
Czekał odwrócony do okna. Na stole leżała otwarta Biblia.
Podszedłem, chcąc po raz pierwszy w życiu jej dotknąć. Była wyjątkowa, przynajmniej tak mi się wydawała. Inaczej ojciec nie zdzielił by mnie gałązką.
Wyciągnąłem ręce, które równie szybko powędrowały do kieszeni.
– Zostaw - odezwał się ojciec zachowując spokój. Wciąż wypatrywał czegoś za oknem. Może to były ptaki, lubił ptaki. Szczególnie te siedzące na gałęziach. Mówił, że przyglądają mu się równie uważnie jak on im.
Wstał, podniósł krzesło, podszedł do stołu i znowu usiadł. Patrzył na mnie. Miał zmęczone oczy.
– Najpierw modlitwa.
Wtedy po raz pierwszy modliliśmy się razem. Do tego dnia musiałem robić to sam. Matka nauczyła mnie kilku zdań, które wypowiadałem przez resztę życia. Ojciec modlił się tymi samymi słowami.
Na koniec złapał moją rękę, ucałował i poprosił, bym nigdy nie dotykał Biblii brudnymi łapami.
Uwierzyłem w Jezusa. Próbowałem zrozumieć sens jego cierpienia, tłumaczyłem sobie jego boskość, a ojciec tylko się uśmiechał. Nigdy wcześniej, i nigdy później nie uśmiechał się równie serdecznie.
Na koniec powiedział, że Jezus ma względem mnie plan. Zapytałem jaki?, ale ojciec nie opowiedział. Nauczył mnie wtedy zbywać ludzi milczeniem. Chyba nic nie boli bardziej niż pytania pozostawione bez odpowiedzi, szczególnie wtedy, kiedy ktoś je zna.
– Pora położyć się do łóżka, synku. Jutro już nic nie będzie takie, jak dzisiaj – powiedział, po czym zamknął Biblię, zrobił znak krzyża na moim czole, wstał i odłożył Biblię na specjalne miejsce na półce. Nad nią wisiał drewniany krucyfiks.
***
Obudziłem się w białym pokoju. Zza ściany dobiegały jęki, obok łóżka siedziała przygarbiona matka. Coś wydawało przeciągłe dźwięki. Odwróciłem głowę, chcąc zobaczyć ich źródło. Niewielki monitor wyświetlał linię, która załamywała się skacząc do góry i opadając.
– To linia twojego życia - odezwała się matka. - Pokazuje jak bije twoje serduszko.
Nadal nie wiedziałem, gdzie jestem. Chciałem ją o to zapytać, ale nie mogłem nawet rozchylić sklejonych warg.
– Odpoczywaj, musisz odzyskać zdrowie. Bóg na pewno ci w tym pomoże.
Zasnąłem.
Później matka powiedziała mi o ojcu. Podobno strzelił sobie w głowę. Mówiła, że był bardzo słaby, zbyt słaby, żeby żyć.
– Źle postąpił naciskając na spust. Miejmy nadzieję na nieskończoność bożego miłosierdzia. - Miała nabrzmiałe powieki, jednak powstrzymywała się od płaczu.
***
Teraz, kiedy o tym opowiadam, matka nie żyje. Podobno zawał okazał się od niej sprytniejszy. Ale ja wiem, że była zbyt silna by mu się poddać. Pewnie z tęsknoty pękło jej serce. Jest dwudziesty trzeci grudnia, roku pańskiego.
Święta spędzam w seminarium. Dom, w którym żyłem, kupili jacyś ludzie. Notariusz mówił, że są dobrzy i wszystkich traktują jako równych sobie. Kiedy zostanę kapłanem pojadę do nich i opowiem historię miejsca, które teraz należy do nich. Każda dobra historia musi zostać kiedyś opowiedziana. Tak mówił ojciec.
Potem poproszę ich o oddanie Biblii.
Ksiądz nie musi myć rąk. Jest wystarczająco czysty, powiedział mi we śnie ojciec.