Toksyczna miłość [psychologiczna/suspens]

1
Wstał i uderzył ją pięścią w twarz, najmocniej jak potrafił. "Wyborowa" krążyła w jego żyłach, tętnice pulsowały, wściekłość zalewała umysł, barwy migotały przed oczami. Prawą nogą kopnął w stół, który stał na drodze do niej. Flaszka, kieliszki, popielniczka, szklanka z sokiem pomarańczowym, paczka żółtych "Cameli" i portfel runęły razem ze stołem na podłogę knajpy. Flaszka poturlała się gdzieś pod ścianę, brzdęknęła głucho, szklanka się rozbiła, z portfela wypadły drobne – euro, korony, złotówki. Obieżyświat, kurwa jego mać. Dopadł ją i trzasnął jeszcze raz, w prawy policzek, złapał za włosy, powlókł po podłodze odkopując na boki krzesła. Byli w lokalu sam na sam, słabe światło kiwającego się żyrandola raz zapalało się, raz gasło, migotało. Zaciągnął ją pod ścianę i uderzył twarzą w mur. Krew. Rozjuszyło go to jeszcze bardziej. Chciał nią pieprznąć jeszcze raz, ale nie mógł, zaparła się. Skąd ma tyle siły, przeleciało mu przez myśl, ale mała suka jakoś wywinęła się z uścisku i uderzyła go łokciem w mostek. Chrupnęło i odskoczył do tytuł wpadając na zawieszony obraz, karykaturę dzieła Matejki pod tytułem "Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska" przedstawiającego błazna, nie w czerwonym stroju, jak w oryginale, lecz w błyszczącym dresie. Obraz zsunął się i rozerwał z trzaskiem zawieszoną obok biało-czerwoną flagę.Z telewizora na pierwszym piętrze pustego lokalu słychać było odgłosy meczu. Mundial, nasi pierwszy raz po latach. Zebrał się w sobie w ostatnim momencie, kiedy nacierała na niego z twarzą szaleńca, wywalonymi na wierzch białkami oczu, pianą na pysku i uniesionym w prawej ręce tulipanem zrobionym z rozbitej zerosiódemki "Wyborowej." Przez ułamek sekundy wahał się jeszcze widząc jej zakrwawioną białą sukienkę. Musiał walczyć. Walkę miał w genach, po ojcach, dziadach, pradziadach. Walkę do końca, do ostatniego guzika, do zatracenia, od kołyski aż po grób. Zamachnęła się, zrobił unik, odepchnął ją i rzucił się do kontrataku. Utrzymała równowagę, nie przewróciła się. Z półobrotu kopnęła go w twarz, złapała za wyciągniętą koszulę rozmiaru chyba z cztery XL i targnęła w stronę schodów z niewyobrażalną siłą. Leżał na podłodze i zanim ogarnął swoje położenie już wystrzeliła ku niemu z furią. Uderzyła krzesłem w głowę. Tysiące, miliony, miliardy gwiazd rozbłysło mu w skroniach, ale nie odpłynął. Lewą ręką wymacał leżącą obok popielniczkę i walnął najmocniej jak potrafił. Cios wszedł w prawą część czaszki, zrzucił ją i poturlała się ku zejściu na niższe poziomy knajpy. Zanim zaczęła spadać dopadł ją i pofrunęli razem przez tysiąc czterdzieści i cztery, początkowo drewniane, potem już murowane schody. I toczyli ze sobą epicką, choć dwuosobową batalię przez cały ten czas, wylewając morze łez, krwi i potu, aż wreszcie upadli na zimnej posadzce lokalu.

Przez uchylone drzwi wpadało orzeźwiające powietrze, wiosenne, poburzowe, wiatr od zachodu, północy lub południa, tylko on tak wieje. Zaczął czołgać się do wyjścia, lecz ona trzymała go w mocnym uścisku. Zza jej pleców wypadła grupa ludzi, młodych, starych, zdrowych i chorych, dalekich, bliskich i najbliższych. Patrzyli na niego, oceniali jak się zachowa, co zrobi, co ona zrobi. Przypomniał sobie wszystkie piękne chwile, jakie mu podarowała, ale w głębi duszy poczuł też strach przed codziennością z nią, przed ciągłym stresem, pracą nad tym chorym związkiem. Lęk przed trwającym dziesiątki lat zapierdolem z ujściem w ataku serca lub, przy odrobinie szczęścia, w zejściu we śnie. Popatrzył jednak w te oczy, w których widział błękit morza oświetlonego lipcowym słońcem, zieleń stoków w Bieszczadach, błękit nieba nad domem. Otworzyła usta, wydobył się z nich dźwięk przypominający kojący głos matki, śpiew ptaków w lesie, szelest muskanych wiatrem drzew. Miał chaos w głowie, ale już nie potrafił się czołgać do wyjścia. Nie w tym momencie, nie teraz. Przytulił się do niej i pocałował ją czule. Na razie zostaniemy razem, jeszcze chwilkę razem Polsko...


Faux_Edit: Proszę przeczytać dokładniej Regulamin.
Ostatnio zmieniony pn 09 lip 2012, 17:52 przez Wilczek, łącznie zmieniany 3 razy.

3
Jak na mój gust, tekst da się czytać. Da się, choć może zwiedzony obietnicą suspensu w zapowiedzi, oczekiwałem czegoś więcej i suka-ojczyzna trochę mnie rozczarowała. Nie mogli już spokojnie rozpić tej flaszki i powiedzieć sobie, co na sercu leży? Byłoby chociaż psychologicznie, jak w zapowiedzi. Bo ni cholery nie jestem mądrzejszy po zakończeniu, a rozszyfrowywanie metaforyki tysiąca czterdziestu i czterech schodów to nie na mój łeb. W scenie bójki czegoś mi w ogóle brakuje, pomijając to że nie ma jakiegoś bezpośredniego wytłumaczalnego narracyjnie sensu - może jest zbyt scenariuszowa, jakby napisana dla Chucka Norrisa (wszystkiego najlepszego z okazji 71 urodzin!!), zwłaszcza ta Ojczyzna waląca z półobrotu.

I to zdanie mi się nie podoba:
Lewą ręką wymacał leżącą obok popielniczkę i walnął najmocniej jak potrafił. Cios wszedł w prawą część czaszki, zrzucił ją i poturlała się ku zejściu na niższe poziomy knajpy.
Raczej popielniczka weszła w prawą część czaszki, a nie cios. No i nie wiem, czy podmiot liryczny zrzucił czaszkę (która się poturlała), czaszkę z tkwiącą w niej popielniczką czy samą popielniczkę? I jakie to niższe poziomy knajpy? Z wczęśniejszego fragmentu (odgłosy Mundialu) wynika, że bójka toczyła się na parterze. Ale to szczegóły bez wielkiego znaczenia.

Natomiast to mi się podoba:
Popatrzył jednak w te oczy, w których widział błękit morza oświetlonego lipcowym słońcem, zieleń stoków w Bieszczadach, błękit nieba nad domem.
Lubię kobitki z jednym okiem niebieskim i drugim zielonym. Przypadek rzadki, ale się trafia. Dobrze,że został uwieczniony w literaturze.
Artur

4
Prawą nogą kopnął w stół, który stał na drodze do niej.
Prawą nogą kopnął w stół, stojący na drodze do niej.
Flaszka, kieliszki, popielniczka, szklanka z sokiem pomarańczowym, paczka żółtych "Cameli" i portfel runęły razem ze stołem na podłogę knajpy. Flaszka poturlała się gdzieś pod ścianę, brzdęknęła głucho, szklanka się rozbiła, z portfela wypadły drobne – euro, korony, złotówki.
Za wiele tej wyliczanki.
...słabe światło kiwającego się żyrandola raz zapalało się, raz gasło, migotało
Za dużo: kiwa się, migocze, zapala się, gaśnie. Wybierz coś z tego.
Tysiące, miliony, miliardy gwiazd rozbłysło mu w skroniach, ale nie odpłynął.
Te gwiazdki zazwyczaj pojawiają się przed oczyma a nie w skroniach.
Zanim zaczęła spadać dopadł ją i pofrunęli razem przez tysiąc czterdzieści i cztery, początkowo drewniane, potem już murowane schody.
To stopni było tyle a nie schodów.
...aż wreszcie upadli na zimnej posadzce lokalu.
... upadli na zimną posadzkę lokalu.
...wiatr od zachodu, północy lub południa, tylko on tak wieje.
No to który z owych wiatrów jest tak wyjątkowy?
Zza jej pleców wypadła grupa ludzi, młodych, starych, zdrowych i chorych, dalekich, bliskich i najbliższych.
Znowu niepotrzebna wyliczanka.
Otworzyła usta, wydobył się z nich dźwięk przypominający kojący głos matki, śpiew ptaków w lesie, szelest muskanych wiatrem drzew.
Zabrzmiało co najmniej dziwnie.

Miało być zaskoczenie na koniec, nie wyszło. Było zdziwienie. O co chodzi z tą bójką z Polską? Dlaczego ona go bije? On, mogę się domyślić że jest sfrustrowany sytuacją w kraju, ale dlaczego ona go tak okłada pięściami? Umieszczasz tu mickiewiczowskie czterdzieści i cztery, Stańczyka, piłkę nożną, wódkę. Czego symbole to mają być? Temat również nie jest trafiony. Nie podobało mi się.

5
Ja żałowałem tego ostatniego zdania - że to Polska. Liczyłem na to, że mam do czynienia z miniaturką, która poprzez makabryczną bójkę pokazuje miłość dwojga ludzi, na dobre i na złe.

Nie podobały mi się też kopnięcia. To, które przewaliło stół, to, które usuwało krzesła i to, które Polska wykonała z półobrotu i jakimś cudem sięgnęła do twarzy swojego przeciwnika. Przegięte są - nie lepiej byłoby jednak utrzymać walkę w klimacie realizmu? Dopiero na koniec mógłbyś pojechać z tą popielniczką i turlaniem się po schodach (których sens również mi umknął). Bo aktualnie zamiast śledzić tekst, to zaczynałem się zastanawiać: zaraz, zaraz, zaraz, jak to możliwe?

Podobało mi się za to tempo. Od pierwszego zdania wrzucasz nasz w środek akcji i do samego końca nie zwalniasz. Kolejnymi zdaniami udało Ci się osiągnąć taki bojowy rytm, który znacząco wzbogacał tekst i ładnie współgrał z treścią. Spory plus za to. Przesadziłeś z wyliczaniem rzeczy na stole, za to to było dobre:
(...) z portfela wypadły drobne – euro, korony, złotówki. Obieżyświat, kurwa jego mać.
Podobało mi się też końcowe wyliczanie gapiów i opis tego, co zobaczył w oczach Polski - w tym drugim poprawiłbym jednak kolorystykę, bo powtarzasz się z błękitem. Ogólnie dopieściłbym tę metaforę, bo może być naprawdę ładna i zgrabnie puentująca. Skojarzyła mi się z tekstem Kasi Nosowskiej,
o tym. O tej opcji mówię, jeśli zostaniesz przy wersji z Polską. Ja bym był jednak za portretem miłości dwójki ludzi... ale to Twoja historia, nic mi do niej. :)

Także tak, stylistycznie mi się podobało, dobre, bojowe tempo. Treściowo się natomiast zawiodłem na koniec. Nie zmienia to jednak faktu, że widać, iż umiesz pisać. ;)

Wykorzystuj to dobrze i pozdrawiam serdecznie z nadburzańskich dolin,
Patryczek
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”