Dr Sagittarius [horror?]

1
Rozdział 1 i 2 już zamieszczałem, ale robię to ponownie, bo pare rzeczy poprawiłem. Do całości dochodzi 3, przedostatni rozdział. Zapraszam do komentowania.

Rozdział I
„Witajcie w moim świecie”


Witajcie. Dzisiaj był szczególnie przeciętny dzień. Przede wszystkim, dlatego, że uświadomiłem sobie, w jakim miejscu się teraz znajduję. Bardzo pomocna okazała się przy tym „mapa życia”. Taką mapę każdy może sobie narysować i opisać. Jej struktura jest podobna do drzewa genealogicznego, które rysowałem w czwartej klasie. Główną linię stanowi to, co do tej pory zrobiliśmy, a odnogami są nasze pragnienia i niewykorzystane życiowe szanse. Według mojej mapy, znajdowałem się teraz w ślepym zaułku.
Wczoraj byłem po raz ostatni w prosektorium. Powodem odejścia nie była niechęć do pracy, bo szczerze powiedziawszy nawet mi się podobała. Po prostu chłopaki ze zmiany zaczęli mieć dziwne pomysły. Z początku było w porządku, wymyślaliśmy sobie różne zabawy i w ogóle. Na przykład gra o nazwie „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Jak ktoś przegrał w pokera, musiał wysunąć szufladę z podanym przez wygranych numerem, następnie wygrani krzyczeli: „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Niestety, szef pewnego razu nas nakrył i zwolnił Richarda, który akurat wykonywał zadanie. Później chłopaki zaczęli wymyślać coraz dziwniejsze zabawy, które wcale mi się nie podobały i musiałem odejść.
Dzisiaj zadzwoniłem do Margrudy Pickstock i zaprosiłem ją, bo nikt do mnie nie przychodzi. Kupiłem wspaniałą i bardzo drogą herbatę earl grey – moją ulubioną. Chciałem jakoś się pocieszyć po utracie pracy. Mój przyjaciel, Talamasy powiedział, że mógłby o mnie szepnąć znajomemu, który prowadzi krematorium. Kiedy jednak udałem się na miejsce, okazało się, że chodziło o solarium. Talamasy przeprosił mnie za nieporozumienie, niestety, zażenowanie i irytacja pozostały.
Bardzo cieszyłem się na wieść o przyjściu Margrudy. Wyjąłem nawet tą bardzo drogą porcelanę, która leży w szafie i czeka na specjalne okazje. Mademoiselle Pickstock powinna przyjść lada chwila. Och! Ktoś puka do drzwi!
- Witaj droga Margrudo!
- …
- Proszę, wejdź. Pozwól, że zdejmę twój płaszcz i powieszę go na wieszaku.
- …
- Dobrze, a teraz usiądź przy stole. Zaraz podam przepyszną earl grey z maślanymi ciasteczkami, i…
- …
- Jesteś uczulona na bergamotkę?
- …
- W takim razie będę musiał cię wyprosić Margrudo Pickstock. To bardzo niemiłe z twojej strony.
Podałem Margrudzie płaszcz i wypchnąłem ją za drzwi. Była bardzo nieuprzejma, postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Nie miałem nic poza earl grey, i czułem się źle wiedząc, że nie mogę jej podać nic innego. Bardzo nieładnie z jej strony wpędzać mnie w zakłopotanie. Zamiast poczuć się lepiej, poczułem się gorzej i pomyślałem, że czas już skończyć z tym niemiłym urlopem. Najlepiej będzie, jak zadzwonię do pensjonatu i opuszczę to ohydne miasto.

Sprawa przycichła i mogłem wrócić do swojego domku i dawnej pracy. Ludzie już zapomnieli o tych wszystkich bzdurach wypisywanych w gazetach i mogę na nowo otworzyć pensjonat. W ogóle, to jestem poważanym doktorem i wielkim autorytetem we wszelakich dziedzinach, a poza tym, lubię się przechadzać po miejscowości nieopodal, której mieszkam, i mówić ludziom „dzień dobry”. Oczywiście jestem wtedy ubrany bardzo elegancko i cieszę oczy ogółu swoją osobą. Mój dom znajduje się daleko, na pustkowiu. Jak tam dojeżdżam, to widać tylko mój dom, stare drzewo i suchy, popękany grunt. Nie ma żadnych dróg, wzniesień, krzewów, drzew, dzięki czemu wszystko widzę. Cała reszta, łącznie z moją wspaniałą miejscowością, zaczyna się dopiero za linią horyzontu, jednak szkopuł w tym, że trochę to trwa zanim tam się dojdzie. Bliżej wieczora niespodziewanie odwiedził mnie Talamasy. Przywiózł dla mnie wspaniały prezent – bardzo ciepły koc.
- Och, witaj mój drogi przyjacielu!
- …
- Proszę, wejdź! Zaraz zaparzę herbatki!
- Ja poproszę kawę – odezwał się niespodziewanie Talamasy.
- Och, drogi Talamasy, kawa jest niezdrowa! Poza tym ja nie mam kawy.
- Ale ja przywiozłem parę ziarenek ze sobą.
- No dobrze. Mam tutaj jedną szklankę i jeden kubek. Wiem, że nie lubisz herbaty w szklance, tak jak ja, ale z uwagi na wspaniały prezent, który mi wręczyłeś, poświęcę się.
- Nie mój drogi przyjacielu, ja nie lubię kawy w kubku, dla mnie musi być ona w szklance.
- Zatem wszystko jest w porządku!
Wizyta przyjaciela bardzo podniosła mnie na duchu, wypiliśmy herbatę i ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. Niestety, musiałem go pożegnać dość wcześniej, bo byłem bardzo zmęczony całym tym powrotem z miasta. Na szczęście wszystko jest już załatwione, pracę zaczynam od jutra i w końcu zacznie się układać… niech to dunder ściśnie! Zgubiłem mapę!

Miałem pójść do pracy, ale zapomniałem o tym. Poza tym, nie podobałoby mi się tam. Dziwne rzeczy zauważyłem, mianowicie w lodówce miałem świeżą rybę, do kominka było narąbane drewna, a na stole leżały sztućce po posiłku. Tylko, że ja przyjechałem wczoraj. Chyba. Albo przedwczoraj… w sumie, to nie przypominam sobie, żebym w ogóle gdzieś wyjeżdżał.

Zauważyłem dzisiaj kogoś, kto przechodził obok mojego domu. Zaprosiłem więc tą osobę do siebie. Wyglądała dość dziwnie. Miała nos, oczy, uszy, nogi, ręce, ale nie miała za grosz dobrych manier. Chciała szybko wyjść, więc ją związałem, ale za chwilę zaczęła krzyczeć, więc musiałem zakleić jej usta. Dość niezręczna sytuacja zaistniała, na szczęście zjawił się wtedy Talamasy – mój drogi przyjaciel. Wprowadziłem go do środa i opowiedziałem mu o kłopotliwym gościu. Widząc, że ów związany jegomość nie ukłonił się mojemu przyjacielowi, stwierdziłem, że obce jest mu pojęcie savoir vivre’u.
Usiedliśmy do stołu i zaparzyłem wspaniałej earl grey dla siebie i Talamasy’ego. Mojemu kłopotliwemu gościowi nie zaparzyłem, bo przecież z zaklejonymi ustami i związanymi rękoma nie byłby w stanie się napić. Opowiedziałem mu jednak historię mojego przyjaciela – Talamasy’ego, który był kiedyś znanym żeglarzem. W 1872r. wypłynął w swój ostatni rejs piękną Mary, z Nowego Jorku do Włoch. Teraz jest na emeryturze i w wolnych chwilach mnie odwiedza. Nagle, mój niespodziewany gość zerwał się na równe nogi. Nie zdziwiło mnie to, bowiem rozwiązywanie supłów, a tym bardziej zawiązywanie węzłów, nigdy mi nie wychodziło.
- Mój drogi – zwróciłem się więc do niego. – Usiądź spokojnie, to zaparzę ci herbatki. – Ten jednak mnie nie posłuchał, i coraz bardziej zbliżał się do jednej ze ścian pokoju. Musiałem go ostrzec.
- Proszę, uspokój się i odejdź od ściany, mam w nich strasznie wielkie szczury i… - nie zdążyłem. Mój podenerwowany gość został wciągnięty w jeden z wielu otworów. Przez chwilę krzyczał, potem krzyk przerodził się w histeryczne jęczenie. Z dziur zaczęła wypływać krew.
- Nie mogę – powiedział nagle Talamasy, po czym wstał i wyszedł.


Rozdział II
„Racząc się rtęcią”

Witajcie. Dzisiaj ma do mnie przyjechać moja ciotka – Lemetecia Caugh – Swinton. Na jej przyjazd wszystko musi być doskonale przygotowane, że tak się wyrażę, dopięte na ostatni guzik. Moim priorytetowym zadaniem jest naprawienie drewnianego schodka przed drzwiami wejściowymi. Jeszcze ktoś, nie daj Boże, zrobi sobie krzywdę. Och! Co to było? Czyżbym słyszał świergotanie dobiegające z piwnicy?
Do piwnicy prowadzą drzwi zapadowe umieszczone w podłodze w kuchni. Podniosłem je z najwyższym trudem. Z ciemności uderzył zapach stęchlizny i starości. Światło bijące ze świecy, którą zabrałem ze sobą, padało na strome schody niknące w mroku. Na dole było klepisko i suche ściany z granitu. Uniosłem świece wysoko nad głowę, uzyskując niewielki krąg światła, dzięki któremu mogłem w miarę swobodnie się rozglądać. Klepisko stopniowo opadało, bowiem znajdowało się pod głównym salonem i jadalnią.
Na samym końcu granitowe ściany ustąpiły, a w ich miejsce pojawiło się gładkie, matowe, smoliste drewno. Tu właśnie komora piwniczna przechodziła w rodzaj niszy. Pośrodku niej stało samotne krzesło, na którym niewzruszenie czekał mój podopieczny.
Hydrocelaf, bo tak go nazwałem, był pisklęciem kurczaka. Posiadał nieproporcjonalnie dużą głową. Został odrzucony przez społeczeństwo z powodu swojej ułomności, nie mógł za nikim nadążyć, bo zawsze musiał ciągnąć za sobą olbrzymi łeb. Z tego powodu trochę go sobie obdrapał. Do tego dochodził wytrzeszcz zezowatych oczu, którego nie zdążyłem jeszcze zdiagnozować. Hydrocelaf wlepiał we mnie swoje duże ślepia i zaczął miarowo stukać dziobem o krzesełko. Zawsze tak robił, kiedy chciał się napić. Wziąłem nieboraka na ręce i wyniosłem na górę. W kuchni ma specjalny, podnoszony stołek, w którym go zawsze sadzam. Znowu zaczął mi się przyglądać, a jego źrenice wędrowały po oczach w hipnotycznym transie.
Wyjąłem z szafki kuchennej litrowy słoik wypełniony srebrzystobiałą cieczą. Znalazłem dwie podstawki pod jajka, które doskonale sprawdzały się w roli kieliszków. Powoli zacząłem nalewać rtęć do podstawek. Hydrocelaf na sam jej widok zaczął podskakiwać na krzesełku i w szaleńczym tempie oblizywać dziób swoim maleńkim językiem. Zmontowałem jeszcze mojemu podopiecznemu drewnianą podpórkę pod głowę, bo w jego przypadku zacznie mu ciążyć dość szybko, po czym zaczęliśmy rozpracowywać wspaniały trunek.
Gdy raczyłem się rtęcią, zacząłem mieć wiele przemyśleń, bowiem ciecz dość szybko uderza do głowy i czyni w niej niemałe spustoszenie. Bardzo ciężko jest się wtedy wysłowić, zamiast poprawnej mowy, wychodzi niezrozumiały bełkot przypominający dalekowschodnią modlitwę. Hydrocelaf miał głowę do rtęci, ale widziałem po jego wyrazie twarzy, że zbliża się do swojego limitu. Z wielkim trudem wstawił sobie podpórkę w dziób, prawdopodobnie, żeby nie zapomnieć o oddychaniu, i zasnął. Po chwili ja także zasnąłem.
Obudziło mnie hałas przed domem. Zwlekłem się ze stołu i opierając się o kuchenny kredens zacząłem zmierzać w stronę drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu ujrzałem ciotkę Lemetecię leżącą przed schodami z przekrzywioną głową i wzrokiem wlepionym w ziemię.
- Och! Ciociu! Zapomniałem o tym nieszczęsnym schodku! – Krzyczałem sam do siebie, nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób mogłem ominąć tak ważną rzecz! Jednak zaraz potem spojrzałem na zegarek. – Zaraz, zaraz… ciocia przyszła o dwie godziny za wcześnie! No niestety, jak się nie przestrzega godziny odwiedzin, to zazwyczaj kończy się to tragicznie. Ciocia sama jest sobie winna! – Ciotka jednak nie mogła już przeprosić, lub zaprzeczyć. W jej martwych oczach widać było, że na niebie zbierają się chmury. – Nie będzie przecież ciocia leżała na deszczu…
Chwyciłem ją za nogi i wciągnąłem do środka. Była tęgą kobietą, a wciąż podwijająca się krynolina nie ułatwiała mi zadania, toteż spociłem się przy tej czynności co niemiara. Z wielkim trudem ułożyłem ją na kuchennym stole. Hydrocelaf nadal smacznie drzemał, ciotka nadal była martwa, a ja… ja zaczynałem się nudzić.
Z powodu braku jakichkolwiek zajęć zacząłem przypominać sobie, jak to było kiedyś. Za młodu byłem wielkim autorytetem dla studentów na Collegium Anatomicum. Lekcje anatomii, które przeprowadzałem, cieszyły się niesłychanym uznaniem a sala zawsze była wypełniona po brzegi. Nawet świst kul i jęki dzielnych, bezimiennych bohaterów, co konali za ojczyznę, nie mogły wyrwać mnie z ulubionego zajęcia. Człowiek jest taki ciekawy w środku… nurtuje mnie pytanie, czy od tamtego czasu nie zaszły jakieś zmiany w budowie ludzkiego ciała… ciotka nie powinna się obrazić.
W mojej ukrytej szafce czekały skalpele, nożyczki, miedziane pojemniki na wnętrzności i zaciski. Zdjąłem z ciotki wspaniałą kreację oraz bieliznę i zabrałem się do roboty. Darowałem sobie mycie, bowiem ciotka Lemetecia była bardzo schludną osobą, zawsze dbającą o higienę i wygląd, toteż uznałem, że przed przyjściem do mnie musiała wziąć prysznic. Poza tym nie miałem warunków i ochoty na obmywanie zwłok. Doskonale ostry skalpel, który był odlewany w całości, wszedł w ciało jak w masło. Szkarłatny płyn powoli zaczął wyciekać z klatki piersiowej, a ja pewnym ruchem zacząłem ciągnąć nóż dalej, w dół ciała. Gotowe. Ręce całe były zbrukane krwią… polizać? Nie! Nie wolno mi! Mam straszną słabość do czerwonej wody, muszę się pilnować. Rozchyliłem płaty skóry, które złapałem zatrzaskami za krawędzie stołu. No proszę, wygląda na to, że niewiele się tu zmieniło. Wspaniale! Aż chce się śpiewać!
Czułem się wspaniale, cieszyłem się, że ciotka przyszła wcześniej i cieszyłem się, że nie naprawiłem tego schodka. W międzyczasie Hydrocelaf się obudził i zaczął świergotać w rytm wymyślonej przed chwilą piosnki. Nagle, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem do środka wszedł Talamasy.
- Co tu się wyprawia? – ryknął.
- Bo widzisz mój drogi przyjacielu, dzisiaj miała przyjść moja ciotka i…
- Dlaczego jesteś cały ubabrany we krwi? Co robią te zwłoki na stole? Znowu to zrobiłeś!
- Ależ drogi Talamasy, to był wypadek, zapomniałem naprawić schodka przed wejściem i… to był wypadek! – Talamasy przestał krzyczeć. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami i przemówił tym swoim innym głosem. Tym, którego się boję. - Dlatego właśnie tu jesteś. Zrobiłeś to znowu.
- Ale… ale proszę cię drogi przyjacielu, nie mów tak do mnie… może… może skusisz się na la rostbeff? Spójrz! Jakie zacne udo ma ciotka! – Podniosłem w górę udo ciotki Lemetecii, które doskonale nadawało się na wspaniałą pieczeń.
- Sprzątniesz to. Natychmiast – odpowiedział niewzruszony Talamasy.
- N… Nie! Nie sprzątnę! Nie chcę, nie będę i nie mogę!
- Teraz! Teraz! Teraz! – Talamasy powtarzał to cały czas, coraz głośniej.
- Nieee! Proszę! – Łzy same zaczęły napływać mi do oczu, grdyka trzęsła mi się niemiłosiernie. Widząc moją rozpacz Hydrocelaf zaczął złowrogo skrzeczeć na Talamasy’ego, ten widząc zdenerwowane pisklę, złapał je za głowę, posadził na zakrwawiony stole i wziął skalpel, którym pociąłem ciotkę.
- Zapłacisz za swoje grzechy. – Powiedział do mnie, po czym z całej siły wbił skalpel w łepetynę Hydrocelafa. Krzyk, który wydobył się z jego dzioba całkowicie mnie przeraził. Mój podopieczny wyrwał się z uścisku Talamasy’ego i zaczął biegać po kuchni zachlapując cały kredens krwią. Po chwili upadł, a jego małym, wątłym ciałem zaczęły trząść drgawki. Hydrocelaf umierał na moich rękach.
- Masz tu posprzątać – rzucił Talamasy, po czym wyszedł.
Załzawione oczy Hydrocelafa wpatrywały się we mnie. Już, już… cichutko. Jestem przy tobie przyjacielu.


Rozdział III
„Lustro”


Witajcie. Dzisiaj był bardzo smutny dzień. Musiałem pochować mojego kompana – Hydrocelafa. Dobrze, że był niewielkich rozmiarów. Nie musiałem się za bardzo męczyć przy zbijaniu trumny. Niestety, nie jestem zbyt dobrym stolarzem.
Bardzo przeżyłem jego śmierć, bowiem został zabity przez Talamasy’ego – mojego najlepszego przyjaciela. Ale tak naprawdę, to była moja wina. To wszystko była moja wina.
Do zbudowania trumienki użyłem paru desek z konstrukcji domu. Musiałem uważać na te olbrzymie szczury. Przez dziury po deskach było mi zimno w nocy, ale przecież miałem wspaniały, ciepły koc od Talamasy’ego. Dzięki Ci Boże za takiego przyjaciela.
Pogrzeb był krótki, grób płytki, a wierszyk, jaki ułożyłem na uroczystość wymyślony naprędce:

Tam głęboko na dole
Leży płód w trumience
Niczym w ciemnej piwnicy
Jesienny przetworek


Pewnie gdyby miał rymy, byłby piękniejszy, ale i tak byłem z niego dumny. Tak samo jak z kiszonych ogórków własnej roboty, których piwnica jest pełna.
Nad wanną w łazience znajduje się pawlacz. Bardzo dawno tam nie zaglądałem, więc postanowiłem posprzątać ewentualny bałagan. Trochę się zdziwiłem, bowiem zastałem tam jedynie sporych rozmiarów pakunek z napisem: „Nie otwieraj!”.
Nie przypominam sobie, abym wnosił tego typu rzeczy do domu. Bardzo zaaferowany znaleziskiem przez dłuższą chwilę myślałem co z nim zrobić. Kształt pudła wskazywał na jakiś obraz... czyżby to był ten malunek Roericha, który miałem dostać od ciotki na komunię? Przez chwilę bawiłem się nożem do korespondencji, którym zraniłem sobie wewnętrzną część lewej dłoni. Czerwona woda. Polizać? Nie, nie mogę!
Zdecydowałem się otworzyć tajemniczą paczkę. Tektura szybko została rozcięta i mym oczom ukazało się spore lustro w żeliwnej oprawie. Misternie wykuta winorośl okalała taflę zwierciadła. Mojemu sprawnemu oku nie mógł umknąć napis umieszczony na samej górze całego zdobienia: „Lustro Stendhala”. Zaiste piękny przedmiot znalazłem, dlatego też czułem niesamowitą chęć pochwalenia się nim.
Okazja ku temu pojawiła się niespodziewanie szybko. Jakieś pięć minut po rozpakowaniu do mych drzwi zapukał nie kto inny jak Talamasy. Wyglądał dziwnie. Miał na sobie wypchaną głowę jelenia, taką jakie wiszą w domach wielkich myśliwych. Stojąc przed wejściem do ganku wpatrywał się we mnie malutkimi czarnymi oczami, zapewne szklanymi. Malutkimi jak główki od szpilek, ale nieustępliwymi, pustymi a zarazem pełnymi. Mój dziwny przyjaciel stał przed drzwiami i charczał, jakby chorował na suchoty.
- Mój drogi Talamasy, może zechcesz napić się szklanki wody?
- .................................................
- No dobrze, jak nie, to nie. Proszę, wejdź. Muszę Ci coś pokazać. Doprawdy niesamowite i zacne znalezisko.
- ..................................................
Wziąłem mojego przyjaciela za ramię, które było chude i kruche niczym chrust na opał. Zaprowadziłem go do pokoju, w którym ustawiłem lustro Stendhala. Postawiłem go przed nim i dumnie wypinając pierś odkryłem wspaniały antyk, który wcześniej przykryłem aksamitem, ażeby się nie pobrudził.
- Oto moje znalezisko, wspaniałe lustro Stendhala! – Talamasy zaczął lekko trząść swym jelenim łbem i jął skrzeczeć, prawie jak Hydrocelaf, kiedy skalpel ugrzązł w jego łepetynie.
Zaaferowany spojrzałem w taflę lustra, ale ujrzałem jedynie swoje odbicie.
- Talamasy, nie rozumiem... co się dzie... – Kiedy odkręciłem się do mego przyjaciela, jego już nie było. Zupełnie jakby się rozpłynął w powietrzu.
Na podłodze został tylko wypchany jeleni łeb, który podrygiwał i zamiatał długim jęzorem zakurzoną, sękatą podłogę. Charczał i wypluwał gęste, czarne plwociny.
Zostałem sam z lustrem, które powoli zaczęło pękać.
Ostatnio zmieniony sob 06 sie 2011, 15:03 przez Darkling, łącznie zmieniany 3 razy.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

2
Dobra, mój debiut:
Witajcie.


Witaj.
Dzisiaj był szczególnie przeciętny dzień.
Od razu uprzedzam, że nie jestem znawcą j. polskiego i być może jest to napisane dobrze, ale składnia mi nie pasuję... Szczególnie przeciętny? Może to po prostu moje humory...
Przede wszystkim, dlatego, że uświadomiłem sobie, w jakim miejscu się teraz znajduję
Ja bym napisał: Przede wszystkim dlatego, że uświadomiłem sobie w jakim miejscu się teraz (lepiej brzmi ''obecnie'') znajduje.
Sam oceń.
Po prostu chłopaki ze zmiany zaczęli mieć dziwne pomysły.
Patrząc na czas, lepiej brzmi ''miewać''.
Dzisiaj zadzwoniłem do Margrudy Pickstock i zaprosiłem ją,


Może napisz ''zaprosiłem ją do siebie''. Ja nadal jestem w prosektorium.
Talamasy przeprosił mnie za nieporozumienie, niestety, zażenowanie i irytacja pozostały.


Przed ''niestety'' dodałbym... ale? lecz?
Margrudy
Fajne imię, tak nawiasem mówiąc. Brodę miewa? Bo mi się to kojarzy z Miedzianobrodym, serio.
Wyjąłem nawet tą bardzo drogą porcelanę, która leży w szafie i czeka na specjalne okazje.


Właśnie wyjąłeś herbatę, ale ona nadal tam leży... Nie lepiej dodać jakiegoś czasu? Tzn. ile tam leży. Może być np. zawsze.
Mademoiselle Pickstock powinna przyjść lada chwila. Och! Ktoś puka do drzwi!
- Witaj droga Margrudo!
- …
- Proszę, wejdź. Pozwól, że zdejmę twój płaszcz i powieszę go na wieszaku.
- …
- Dobrze, a teraz usiądź przy stole. Zaraz podam przepyszną earl grey z maślanymi ciasteczkami, i…
- …
- Jesteś uczulona na bergamotkę?
- …
- W takim razie będę musiał cię wyprosić Margrudo Pickstock. To bardzo niemiłe z twojej strony.
Hehe, rozbawiło mnie to trochę. Skojarzenie z inną sceną filmową, kiedy przychodzi napuszona dama i... a, nieważne.
Podałem Margrudzie płaszcz i wypchnąłem ją za drzwi. Była bardzo nieuprzejma, postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Nie miałem nic poza earl grey, i czułem się źle wiedząc, że nie mogę jej podać nic innego. Bardzo nieładnie z jej strony wpędzać mnie w zakłopotanie. Zamiast poczuć się lepiej, poczułem się gorzej i pomyślałem, że czas już skończyć z tym niemiłym urlopem. Najlepiej będzie, jak zadzwonię do pensjonatu i opuszczę to ohydne miasto.
Jak rozumiem, bohater ma być z lekka... dziwny? Nie wiem jak wyglądała ta Magruda, ale że nic nie mówiła to jeszcze nic nie znaczy. Może nieśmiała? Może również zakłopotana? Puściła bąka i modli się, aby bohater nie poczuł?
a poza tym, lubię się przechadzać po miejscowości nieopodal, której mieszkam, i mówić ludziom „dzień dobry”.


Chyba zapomniałeś o ''w''.
- Och, witaj mój drogi przyjacielu!
- …
- Proszę, wejdź! Zaraz zaparzę herbatki!
- Ja poproszę kawę – odezwał się niespodziewanie Talamasy.
- Och, drogi Talamasy, kawa jest niezdrowa! Poza tym ja nie mam kawy.
- Ale ja przywiozłem parę ziarenek ze sobą.
- No dobrze. Mam tutaj jedną szklankę i jeden kubek. Wiem, że nie lubisz herbaty w szklance, tak jak ja, ale z uwagi na wspaniały prezent, który mi wręczyłeś, poświęcę się.
- Nie mój drogi przyjacielu, ja nie lubię kawy w kubku, dla mnie musi być ona w szklance.
- Zatem wszystko jest w porządku!
Znowu rozbawiłeś mnie po stokroć!
Z jednej strony lekarz, poważana persona i autorytet... Z drugiej dziwna osoba, która wypycha Miedzianobrodego, czy jak tam się zwał(a) za byle co bo akurat trafia mu się TEN DZIEŃ, a z innej uprzejmy... czy ja wiem... kelner? Służba od Królowej Elżbiety? Mieszanka osób i charakterów! Był taki film o kobiecie, która ciągle zmieniała osobowość i styl życia. Inspiration?
Niestety, musiałem go pożegnać dość wcześniej,
Wcześnie. Nie wiemy kiedy bohater zamierzał to zrobić. Znaczy się, ty wiesz na pewno, ale ja nie. Czuję się niewykształcony, niepoinformowany... chlip!
Miałem pójść do pracy, ale zapomniałem o tym. Poza tym, nie podobałoby mi się tam. Dziwne rzeczy zauważyłem, mianowicie w lodówce miałem świeżą rybę, do kominka było narąbane drewna, a na stole leżały sztućce po posiłku. Tylko, że ja przyjechałem wczoraj. Chyba. Albo przedwczoraj… w sumie, to nie przypominam sobie, żebym w ogóle gdzieś wyjeżdżał.
Rozdwojenie jaźni! A, to będzie kryminał... Może i Housa wciśniemy.
Wyglądała dość dziwnie. Miała nos, oczy, uszy, nogi, ręce, ale nie miała za grosz dobrych manier.


W takim razie dlaczego wyglądała dziwnie? Nie dzielisz się już tym przemyśleniem z czytelnikiem. Jak ma nos, oczy, uszy, nogi i ręce to chyba wszystko jest z nią OK? A maniery nijak się mają do wyglądu.
Chciała szybko wyjść, więc ją związałem, ale za chwilę zaczęła krzyczeć, więc musiałem zakleić jej usta. Dość niezręczna sytuacja zaistniała, na szczęście zjawił się wtedy Talamasy – mój drogi przyjaciel. Wprowadziłem go do środa i opowiedziałem mu o kłopotliwym gościu. Widząc, że ów związany jegomość nie ukłonił się mojemu przyjacielowi, stwierdziłem, że obce jest mu pojęcie savoir vivre’u.
Spadłem z krzesła ze śmiechu... Człowieku, ty pisz scenki do kabaretu.
Usiedliśmy do stołu
A, to mnie zawsze skręca. Dosiedliśmy się do stołu, albo usiedliśmy przy stole!
i zaparzyłem wspaniałej earl grey


Ile ci zapłacili? Zapewniam, że ktoś nieznający Earl Grey natychmiast poszuka tego produktu... i go kupi!
1872r.


Pytanie do specjalistów: kiedy wymyślono taśmę? Muszę się przyczepić do realiów historycznych, no muszę! Daj mi tę satysfakcje.

zwróciłem się więc do niego
Bez ''więc''.
„Racząc się rtęcią”
Fuj!
Lemetecia


Haha, haha, haha, hehe, hehe, hehe, hihi... No przepraszam... HAHAHA! *Ociera łezkę*
Hydrocelaf


Czyżby wiking?
Obelaf, Abelaf, Oxelaf, Antielaf, Duprelaf...
Gdy raczyłem się rtęcią
Pierwsza moja myśl: chamskie to, bo sam chleje, a kurczakowi nie da. Na szczęście, reszta tekstu mnie uspokaja i nie mam się jak przyczepić do savoir vivre głównego bohatera.
Nie będzie przecież ciocia leżała na deszczu…


Jak to nie? Przyszła za wcześnie, to kicha. Niech leży i czeka.
Z powodu braku jakichkolwiek zajęć zacząłem przypominać sobie, jak to było kiedyś. Za młodu byłem wielkim autorytetem dla studentów na Collegium Anatomicum
Po serialu ''Zabójcze Umysły'' wierzę w to, że takie świry uczyły, mogły być autorytetami, albo rządziły krajami.
Lekcje anatomii


Zawsze jak świr, to anatomia, ginekologia... Chociaż tutaj wybór jest zrozumiały. Ciotka leży niczym martwa, kurczak tak samo, więc pewno główny bohater jest nekrofilem i zoofilem.
ciotka nie powinna się obrazić
Nie, ależ skąd...
W mojej ukrytej szafce czekały skalpele, nożyczki, miedziane pojemniki na wnętrzności i zaciski. Zdjąłem z ciotki wspaniałą kreację oraz bieliznę i zabrałem się do roboty.


Patrzcie no, co za perfidia! Schodka nie zaklepie, to postem bieliznę ściąga. Może ja też rozwalę schody?
polizać? Nie! Nie wolno mi! Mam straszną słabość do czerwonej wody, muszę się pilnować


Zoofil, nekrofil, wampir, autorytet, lekarz, świr... Może jeszcze Benedykt XVI?
- Ależ drogi Talamasy, to był wypadek, zapomniałem naprawić schodka przed wejściem i… to był wypadek!


A Kwaśniewski się tłumaczył chorobą...
- Zapłacisz za swoje grzechy
To się nadaje na frazę GŁÓWNEGO bohatera. No wiesz, Imperator, chłopiec z wioski, spotyka złego wuja, ergo ojca chrzestnego, zamek zaczyna się walić i jeszcze się spotkają. Najlepiej w następnym tomie za kolejne 42 zł plus VAT.
– Powiedział do mnie
Drugi raz niepotrzebny myślnik.
ciepły koc od Talamasy’ego. Dzięki Ci Boże za takiego przyjaciela
Czerwony alert! Ma wahania nastrojów! Faceci, chodźmy na kręgle, aż jej przejdzie.
czyżby to był ten malunek Roericha, który miałem dostać od ciotki na komunię?


Ciotka ma niedługo komunię? To ile ma główny bohater? Miesiąc?
Okazja ku temu pojawiła się niespodziewanie szybko. Jakieś pięć minut po rozpakowaniu do mych drzwi zapukał nie kto inny jak Talamasy. Wyglądał dziwnie. Miał na sobie wypchaną głowę jelenia, taką jakie wiszą w domach wielkich myśliwych. Stojąc przed wejściem do ganku wpatrywał się we mnie malutkimi czarnymi oczami, zapewne szklanymi. Malutkimi jak główki od szpilek, ale nieustępliwymi, pustymi a zarazem pełnymi. Mój dziwny przyjaciel stał przed drzwiami i charczał, jakby chorował na suchoty.
Płonie ognisko i szumią knieje, Komorowski jest wśród naaas!

No dobrze, podsumujmy. Kilka błędów stylistycznych ci się zdarzyło, interpunkcja też nie doskonała, ale rzadko się jej czepiam. Bardziej zainteresowała mnie fabuła, która jest jakby mieszanką komedii i horroru. Nigdy nie wiedziałem skąd biorą się takie dziwne powieści, które zakurzone odkrywam w bibliotekach... Teraz już wiem. Człowieku, jesteś ukrytym seryjnym mordercą. Pisz dalej.
Wojna to sztuka wprowadzania w błąd.

3
Ostatni rozdział.

Dr Sagittarius
Rozdział IV
"Engram"

Wraz z rozpadem tafli zwierciadła pojawiło się zwątpienie. Znikła błoga nieświadomość, nieporadność i pomroczność jasna. Pojawił się lęk. Przeraźliwy, rzeczywisty i namacalny. Wszechogarniający.

Doktor zdał sobie nagle sprawę, że w oknach nie ma szyb, a deski domu zaczynają trzeszczeć i wypluwać z siebie gwoździe, które przez tak długo trzymały je ze sobą. Szybko stanął na równe nogi. Był zdezorientowany.
- Co się do jasnej cholery dzieje? - Zamiast odpowiedzi, poczuł ból w okolicy kostki. Gdy spojrzał w dół, ujrzał głowę jelenia, która wgryzła się żółtymi, oblepionymi czernią zębami w ścięgno Achillesa i szybkim ruchem oderwała je od nogi.
- Jezu Chryste! - Ból, który właśnie uderzył w synapsy doktora, rozchodził się po całym ciele. Jednak na tyle jeszcze zachował świadomość, że zdrową nogą kopnął w jelenią głowę i posłał ją na drugą stronę pokoju.

Z trudem łapiąc równowagę otworzył drzwi do kuchni. Szybko zamknął je za sobą i przystawił krzesłem, które akurat miał pod ręką. Czuł, że traci dużo krwi, a czarna substancja, którą ubabrany był pysk wypchanego zwierzęcia potęgowała ten stan. W kuchni wszystkie ściany trzeszczały, gwoździe świstały dookoła a deski roztrzaskiwały się o meble. Donośny pisk zaczął zalewać cały dom.

Kiedy doktor spróbował postawić okaleczoną nogę, z rany, oprócz gęstej bordowej krwi, popłyną strumień kleistej ropy. Ból był nie do wytrzymania. Odgłosy z wnętrza domu, piwnicy i dziwnie obszernych ścian zaczęły się nasilać. W czarnych dziurach między deskami, które jeszcze nie odpadły, zaczęły się pojawiać małe, czerwone punkciki. Pomimo niewyobrażalnego bólu, strachu i osłabienia, umysł doktora starał się logicznie ocenić całą sytuację. Na jednej nodze przeskoczył w okolice kredensu, chwycił stojącą tam miotłę, którą się podparł i najszybciej jak potrafił rzucił się w stronę drzwi wyjściowych.

Przebył już prawie trzy czwarte drogi, kiedy z ciemności dobiegł głośny łopot. Uniósł głowę i w twarz uderzył go gigantyczny, uskrzydlony stwór o gorejących oczach. Potwór otoczył doktora swoim długim, szczurzym ogonem i zaczął poszukiwać wrażliwego miejsca na szyi. Machał błoniastymi skrzydłami i wbijał w wątłe ciało uczonego ostre pazury.

Doktor jak oszalały zaczął okładać pięściami śmierdzący kształt. Nietoperzopodobne stworzenie spadło na ziemię. Zdzielił je miotłą i roztrzaskał głowę zardzewiałym czajnikiem z komody, mgliście zdając sobie sprawę z tego, że krzyczy. Horda szczurów, która właśnie wylała się ze ścian, zaczęła mu się wspinać po nogach.

Ruszył biegiem, strząsając z siebie kilka, ale inne już siedziały mu na brzuchu i na piersiach. Jeden wskoczył na ramię i wsunął kontrolnie pysk w jego ucho.

Nadleciał kolejny nietoperz. Wczepił się na chwilę pazurami w głowę doktora, po czym zerwał się ponownie do lotu, wyrywając płat skóry pokrywającej czaszkę.

Poczuł, że ciało zaczyna mu drętwieć. Uszy rozdzierały piski i zawodzenie setek szczurów. Zrobił ostatni krok, zachwiał się pod ciężarem futrzastej masy i osunął na kolana. Zaniósł się wysokim, piskliwym śmiechem, który szybko przeszedł we wrzask.



Do pokoju wparowało bezgłowe ciało ubrane w schludny garnitur. Pod ręką niosło obszerny pakunek z napisem „nie otwierać”. Udało się w stronę łazienki mijając ucztującą zgraję gryzoni. Z trudem ustawiło tekturowe pudło w pawlaczu. Następnie udało się do pokoju obok, odkładając podpierające drzwi krzesło. Weszło do środka, podniosło podskakujący łeb jelenia i umocowało go sobie na szyi.

Talamasy wrócił do kuchni i pstryknięciem palców rozgonił szczury. Kucnął nad oskórowanym ciałem doktora, które nie miało już uszu, nosa, oczu. Doskonale było widać, jak mięśnie kurczą się z bólu.
- Herr Doktor, widzę, że mamy już dosyć, prawda? – Powiedział drwiącym tonem Talamasy. Podniósł na wpół żywe, sączące krew ciało i zarzucił je sobie na ramię. – Bo widzisz doktorze, każdy dostaje takie na jakie zasłużył. A teraz idziemy się kurować. Poza tym, trzeba ci znaleźć jakąś pracę... w prosektorium może?

[ Dodano: Pią 17 Cze, 2011 ]
Prosiłbym o opinię jakąś :P.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

4
Chciałem jakoś się pocieszyć po utracie pracy
On zrezygnował z pracy (dobrowolnie) więc jej nie stracił - traci się coś, jeśli nie mamy na to wpływu.

Wybacz Darkling, ale doczytałem do II-go rozdziału i nie mogłem uwierzyć, że to wyszło spod Twojej ręki? Pastisz i mało śmieszna komedia - takie moje pierwsze wrażenie, do tego narracja jakaś pocięta, skrótowa, bohater przerysowany, groteskowy i, niestety, dziwaczne błędy stylistyczne. Nie wiem, co ci przyświecało, kiedy to pisałeś, ale we mnie tym tekstem czytelnika nie znalazłeś.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Horror? Nie... Pastisz horroru? Moooże... Dla mnie to najbliżej jakiejś makabreski leży...

No w każdym razie dziwnie się czytało. Przeczytałam całość i doszłam do wniosku, że nie wiem zupełnie, co tam takiego się działo. Sporo obrzydliwości różnorakich, na wpół głupawy, na wpół straszny doktorek, demoniczny cokolwiek przyjaciel i dziwne lustro.

Styl mnie nie przekonał. Wykorzystując pierwszą osobę pozwoliłeś sobie na olewanie niektórych zasad poprawności, czy też dziwną stylistykę. Ale jak bohater jest wyłącznym narratorem, to takie uparte "tą", powtórzenia i niedbałości chwilami średnio się czyta.
Spojrzenie na świat tego typka, które nam serwujesz wychodzi nawet zabawnie i przekonująco, czego nie powiedziałabym o całej fabule.

Podobał mi się ten pierwszy dialog (z tą kobitką) - tutaj zabieg z wycięciem odpowiedzi był jak najbardziej trafiony.

Ogólnie przeczytałam bez większych problemów, ale też bez fascynacji. Nie załapałam fabuły, niektóre elementy mi się spodobały (upijanie się rtęcią), inne nie (cały ten motyw z lustrem). Ogólnie nie specjalnie mi podeszło.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
To mi wygląda na sklejenie kilku motywów z całkiem nowych horrorów:
- "Martyrs. Skazani na strach"
- Patologia
Może jeszcze coś.
All that we see or seem
Is but a dream within a dream.

7
Seager pisze:To mi wygląda na sklejenie kilku motywów z całkiem nowych horrorów:
- "Martyrs. Skazani na strach"
- Patologia
Może jeszcze coś.
Całkowicie błędne skojarzenia. Doktor jest naukowcem/doktorem niemiecki, który pracował w czasie II wojny światowej dla III Rzeszy. Po czym trafił do piekła. Motyw z lustrem zapętla całość - nieskończona katorga (amnezja i przeżywanie na nowo tego samego co nasz doktor uświadamia sobie pod sam koniec).
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”