czarny anioł [sensacja]

1
akapitDeszcz rozrywał ciężkie, stalowe chmury nad miastem, przylegał do domów, szyb i samochodów. Wkradał się pod ubrania nielicznych, spóźnionych ludzi, niespokojnie przemierzających opustoszałe ulice.
akapitGdzieś na skraju miasta uderzył piorun, upiornym blaskiem rozświetlając na chwilę nocne, jesienne niebo, ślizgając się światłem po cegłach i śmieciach z poprzewracanych koszy. Wilgoć i chłód przenikały przez warstwy nieprzemakalnych kurtek i butów, dotykały skóry i wkradały się głębiej, otulając marazmem dusze i umysły przechodniów.

akapitW bocznej uliczce stało dwóch mężczyzn - jeden krwawił, jego prawa ręka, bezwładnie opuszczona wzdłuż ciała, była teraz bezużyteczna, lewą mocno zacisnął na przedramieniu, na głębokiej ranie, z której krew wolno płynęła wzdłuż ciała, wsiąkała w sweter i czarną kurtkę, i wraz z deszczem spływała na ulicę.
Drugi - Rafał Bełski - przyparty do muru, z dużym nożem w dłoni - mimo strachu w oczach - nie miał zamiaru się poddać, chociaż z wolna zaczynał rozumieć, że nie może wygrać tej walki.

Nie tym razem.

- Kim ty, kurwa, jesteś? - spytał, przełamując milczenie narzucone walką. Chwila odpoczynku dała szansę na złapanie oddechu i rozjaśnienie myśli po niespodziewanym ataku. Nie wiedział, kim jest napastnik, a chociaż zdołał go poważnie zranić zaczynał rozumieć, że przewaga tamtego jest przerażająca.

Ranny, chociaż wydawał się niewiele starszy od dwudziestosiedmioletniego złodzieja, ledwo stał; oddychał ciężko, jego krótkie, ciemne włosy zlepił deszcz, wyglądał, jakby był na skraju krańcowego wycieńczenia, ale w błękitnych oczach płonął ogień szaleństwa tak jasny i potężny, że Bełski nie miał złudzeń, iż zdoła się z awantury wywinąć bez szwanku.

A przecież dzień zapowiadał się tak dobrze - spotkanie z szefem grupy i wyznaczenie kolejnego mieszkania do "zrobienia" gwarantowało spore zyski - szczególnie, że właściciel chwalił się majątkiem tak bardzo, że aż kuło w oczy. Plany były gotowe; dziś w nocy, za godzinę, mieli wejść do domu, obezwładnić mieszkańców i wziąć wszystko, co zechcą.
Rafał wyszedł z pubu tylko, żeby odwiedzić mieszkającą niedaleko kobietę, z którą czasem sypiał.
Szybki sex zrelaksował go, rozluźnił przed napadem, i z pewnością nie był wart pięćdziesięciu złotych, jakie w przypływie hojności zostawił dziwce.

Tego szajbusa spotkał, gdy był niecałe pięć minut drogi od knajpy i kumpli; myślał, że poradzi sobie, ale teraz wiedział, że sto metrów dzielące go od lokalu, to wyrok.
Bo w niebieskich oczach błyszczała śmierć.
Napastnik milczał. A Rafał przestawał panować nad narastającym przerażeniem. Kolejny raz spróbował się uwolnić, ale potężne uderzenie w twarz rozbiło mu wargi i znów rzuciło na mur z taką siłą, że wyrżnął potylicą w cegły. Ból rozbłysnął mu w oczach jak fajerwerki.
Jęknął głośno.
- Czego chcesz? - spytał, zaciskając pięść na zakrwawionej rękojeści.
Ranny wydawał się przez chwilę wahać, w końcu cień determinacji przemknął po jego twarzy.
- Śmierć za śmierć - powiedział powoli. Zimno. Z trudem, jakby te słowa nie chciały przejść mu przez gardło.

Rafał zbladł. Śmierć? To, co lśniło w błękicie tęczówek obcego, było jakby znajome, ale tak przeraźliwie lodowate, że wydawało się odbiciem umysłu szaleńca. Niemożliwe.

- Nikogo nie zabiłem - zaoponował niepewnie.
- Mojego ojca i matkę. - Słowa, jak kamienie, padały do stóp złodzieja. - Piętnaście lat temu.
- Ochujałeś?... - Rafal umilkł, bo nagle przypomniał sobie proces. Dawne czasy. Tak odległe, że przestał rozróżniać to wspomnienie od kolejnych, przeplatających się procesów, więzień, okradzionych domów, pobitych ludzi... Przeszłość zamykał i zapominał o niej. Nie sądził, że kiedykolwiek to, co zrobił, do niego wróci.

Mylił się.

Poruszył się niespokojnie. Z wolna zamazane wydarzenia wracały wśród krwi i wrzasków tamtej rodziny. Zacisnął na chwilę zęby. Potem odetchnął głęboko.
- Człowieku, miałem wtedy trzynaście lat! - powiedział z trudem - Sąd mnie uniewinnił. Zresztą, to Rufus tam rządził. On zabijał. Ja tylko kradłem.

Ranny zachwiał się jak od ciosu, na moment przymknął oczy, ból wykrzywił jego usta w grymasie. Gdy znów spojrzał na Rafała w błękitnych tęczówkach nie było litości.
- Pamiętam, co zrobiłeś. - szepnął.

Obaj pamiętali.

Złodziej zaklął ordynarnie, poderwał nóż i rzucił się na mężczyznę. Ten niemal nierzeczywiście płynnym ruchem uniknął ciosu, zakrwawioną lewą ręką złapał napastnika za nadgarstek i szarpnął. Rozległ się głuchy trzask, kości pękły. Rafał wrzasnął z bólu. Nóż cicho stuknął o asfalt i zniknął w kałuży.
Bełski opadł na kolana, zwinął się, wyjąc z cierpienia, zaciskając sprawną rękę na skórze tuż przy nienaturalnie wykrzywionej dłoni.
- Kurwa, człowieku! Złamałeś mi rękę! Kurwaaaaa!

Potężne, bezlitosne kopnięcie w twarz rozerwało mu skórę, zmiażdżyło kość policzkową i wybiło kilka zębów. Rafał upadł, z przeraźliwą jasnością rozumiejąc, że ten wariat go zabije. Że nie ma ani jednej szansy, by ocalić głowę. Nie tym razem.
Obcy kucnął obok Rafała, dłoń w czarnej, zaplamionej krwią rękawicy sięgnęła po nóż.
- Czujesz to? Strach? Przeraźliwe pragnienie, żeby przeżyć? Żeby już się skończyło... Czujesz, gnoju? - pytał cicho.
Bełski bezradnie, łkając cicho, skinął głową.
- Daruj mi życie, błagam, nie chciałem... - szepnął przerażony - Nic nie mogłem wtedy zrobić. To Rufus i chłopaki...
- Byłeś tam skurwielu! - Odparł. - Widziałem, jak gwałciłeś Kasię, słyszałem krzyki Magdy z drugiego pokoju. Zabiłeś ojca i matkę. Powinniście byli zabić i mnie.
- Proszę...
- Nie. - Ruch był wolny, ale złodziej nie miał szans, żeby się przed nim obronić. Był zbyt przerażony, sparaliżowany pulsującym bólem złamanej ręki, oszołomiony własną bezradnością i spokojną bezwzględnością oprawcy. Niemal nie poczuł uderzenia, choć chwilę później, gdy morderca powoli przekręcał ostrze w jego ciele, cierpienie rozwarło mu szczęki, wyrwało przeraźliwy wrzask, długi, pełen protestu i strachu.

Kolejny cios.

I jeszcze jeden.

Rafał opadł na mokry asfalt, słysząc gdzieś na granicy postrzegania narastające, huczące desperacją, gwałtowne bicie własnego serca.
- Kim ty...
Morderca pochylił się.
- Michał Sawicki - szepnął. Ostrze pchnięte siłą zemsty po raz ostatni wbiło się w umierającego.
Przerażenie zamarło na jego twarzy, ugrzęzło w oczach jak wypalone w metalu. W ostatnim przebłysku pamięci przeszłość wróciła, cofnęła go do tamtego domu.
akapitMichał Sawicki pustym wzrokiem patrzył na ciało leżące obok kałuży. Nie czuł radości ani satysfakcji. Nie był szczęśliwy. Nie ugasił bólu.
Zacisnął zęby i powoli wstał. Zachwiał się, osłabiony upływem krwi, zmęczenie ogarniało go zwodniczym uściskiem, powoli odbierając siły.
- Śmierć za śmierć. - W głosie, poza znużeniem, nie było nic.

Zostało jeszcze trzech.

Powinna być zadowolona.

***

Gdy otworzyła drzwi niemal upadł, bo całym ciężarem ciała bezwładnie opierał się o ich powierzchnię. Był półprzytomny z bólu i zmęczenia, oszołomiony nie pamiętał, jak trafił do domu.
Ale na jej widok poczuł ulgę - głęboką i obezwładniającą.

Udało się.

- Zrobiłeś to? - Spytała cichym, niepewnym głosem.

Skinął głową.

Wszedł, zamknął drzwi. Powoli ruszył do łazienki, musiał zdjąć zakrwawione ubrania, opatrzyć ranę zanim straci przytomność. Potem może coś zjeść, przespać się ze dwie godziny i do pracy.

Potknął się, prawie uderzył głową w ścianę, w ostatniej chwili podparł się ręką.
- Opowiedz. - Gdy nie zareagował, złapała go za rękaw prawej ręki, pociągnęła lekko, ale to wystarczyło, żeby wyrwać z jego ust jęk bólu. - Michał, opowiedz!
- Kaśka, poczekaj... - Poprosił z trudem - Muszę zatamować krwawienie.
- Pozwoliłeś się zranić? - Zdziwiła się.
Mechanicznie skinął głową, wszedł do łazienki.
- Zostaw mnie - warknął do siostry. Nie posłuchała, a on nie miał siły, żeby wyegzekwować polecenie. Powoli zdjął kurtkę, potem, klnąc desperacko, bluzę i podkoszulek. Ręka wyglądała źle - rana była nierówna, poszarpana i długa.

Diabli nadali, bolało jak skurwysyn! Już dawno nie podłożył się w tak idiotyczny sposób, i to komu? Pospolitemu złodziejowi. Gdyby nie był tak skupiony na pulsującej ostrym rwaniem ręce poczułby zażenowanie - przecież jego ludzie by go wyśmiali. O ile by się kiedykolwiek dowiedzieli. Ale wtedy, zanim zdążyłby policzyć do trzech, skończyłby w więzieniu.

Albo w trumnie.

akapitNie usłyszał cichego głosu Kasi, szepczącego ze strachem, traumatycznie, prawie jak w hipnotycznym transie.

Mężczyzna, blady jak szron, z trudem odnalazł środki opatrunkowe, zębami odkręcił wodę utlenioną, bo prawa ręka była prawie całkiem bezwładna. Zdezynfekował skaleczenie wylewając na nie całą zawartość buteleczki, potem ostrożnie nałożył gazę i, przytrzymując zębami jeden koniec bandaża, okręcił mocno przedramię. Zabezpieczył klamerką.

Wiedział, że ból minie za jakiś czas, na razie gdzieś w kuchni miał paracetamol, powinno pomóc przetrzymać najgorsze.
- Krew... krew... krew...
Odwrócił się do Kasi, zaklął cicho.
Stała sztywno, z przerażeniem w zielonych oczach, z rękami kurczowo skrzyżowanymi na piersi.
Drżała.

Michał poczuł ukłucie przerażenie. Nie. Nie teraz. Nie miał na to sił.

- Krew... krew... krew...
Podszedł do siostry, delikatnie ją objął.
- Kasiu, już dobrze. Nic mi nie jest.
- Krew... - Jęknęła, poczuł, że usiłuje się uwolnić z jego ramion i nie pozwolił na to, bo wiedział, że jeśli ją puści, dziewczyna wpadnie w histerię. Przerabiali to już setki razy. - Ja też krwawiłam... A oni stali nade mną... I tata krwawił... I mama...
- Kasiu. - Michał odetchnął głęboko, nie chciał tego znów słyszeć, nie zniósłby więcej. Nie teraz. - Proszę, to minęło. Już jesteś bezpieczna. Jesteś ze mną.

Mówił do niej jak do zaszczutego zwierzątka, spokojnie, powoli. Wiedział, że za parę minut szok minie i dziewczyna oprzytomnieje. Potrzebowała tylko trochę czasu i wsparcia. Jak zawsze.
- ...I pamiętam jak odcinałeś sznur Magdy...

Skulił się wewnętrznie. Na chwilę przymknął powieki, ale jej słowa obudziły kolejne wspomnienie. Koszmar.

I nie potrafił od tego uciec. Nie przy niej.

Zacisnął zęby.
Bogowie, proszę, dość!

- Kasia, przestań.
- ...Wisiała nisko. Tak nisko... a mimo to nie mieliśmy siły, żeby ją podnieść... Odciąłeś sznur. I upadła. - Kobieta spojrzała w pełne bólu oczy brata - Była jeszcze ciepła, pamiętasz?

Gardło ścisnął mu żal, emocje uderzyły w zmęczony umysł, stanęły łzami w oczach. Tamten czas był dla nich drogą przez mękę; dni i noce, gdy Kasia płakała, nie mogąc się uspokoić, Michał krzyczał przez sen niemal każdej nocy, a Magda zamknęła się w sobie, stłumiła potworne wspomnienia, zajęła się młodszym rodzeństwem.

Dorosła w ciągu paru dni.

Wydawało się, że po tragicznych wydarzeniach związanych ze śmiercią rodziców potrafiła pokonać traumę, z którą Michał i Kasia długo nie umieli sobie poradzić.
A później wszystko w niej pękło i poddała się tak nagle, że żadne z nich nie zdążyło jej pomóc.

Nie.

Opanował się.

Nie mogli wciąż do tego wracać, wiedział, że muszą nauczyć się żyć normalnie - minęło piętnaście lat i on pewnie dawno potrafiłby zapomnieć, ale Kasia...
- Pamiętam - szepnął, tuląc roztrzęsioną siostrę. - Pamiętam wszystko.
- Ja też, braciszku. - Zagubione spojrzenie odnalazło jego wzrok - Nie zapomnimy, dopóki ostatni z nich będzie żył, prawda? Pomścisz rodziców, Michał? I Magdę? I mnie? I to, co tobie zrobili? Znajdziesz wszystkich i zabijesz, prawda?

Skinął głową. Przerabiali to już setki razy, przy każdym ataku. Zawsze było tak samo - wracała do przeszłości, mówiła, przywoływała cierpienie, które bez niej dawno by zamknął gdzieś głęboko w zagubionym kącie podświadomości i nigdy więcej tam nie zajrzał.

Nie chciał pamiętać.

Ale siostra nie pozwalała koszmarowi odejść. Utkwiła gdzieś pomiędzy czasem przed napadem a tą koszmarną nocą, która zmieniła ich życie, i nie potrafiła się uwolnić, jednocześnie odmawiając bratu ucieczki od duchów tamtego dnia.
Próbował jej pomóc, ale żadna terapia nie skutkowała, a leki tylko ją otępiały - wydarzenia, które zabiły Magdę, dla Kasi stały się osią nowego życia. I nieświadomie robiła wszystko, żeby Michał nie zdołał odciąć się od przeszłości.
- Mam tylko ciebie, braciszku... - Szepnęła, ocierając łzy.
Przytulił ją mocniej.
- Wiem, malutka - odparł z trudem. - Wiem.

***

Agnieszka zacisnęła palce na ramionach Michała, powoli rozmasowywała spięte stresem mięśnie, wolno przechodząc coraz niżej wzdłuż kręgosłupa, spokojnie patrząc na plecy poznaczone bliznami, które na początku znajomości ją przeraziły, umiejętnie uciskając kolejne miejsca, pomagając kochankowi odprężyć się i odpocząć.

Nasmarowana oliwką skóra lśniła przywodząc na myśl świeżo polakierowany, drewniany posąg; potężny mężczyzna leżał spokojnie, wydawał się drzemać, a jego tors unosił się i opadał w równym oddechu.

Gdzieś w tle, z rogu pokoju, z ogromnych głośników płynęła cicha, łagodna muzyka otulając ludzi bajkową melodią złamanego serca. Za oknem miasto pogrążyło się w kolejnej deszczowej nocy, krople ciężko dudniły o parapet, gdzieś na skraju postrzegania wydzwaniając własną opowieść.

Pod zręcznymi dłońmi kobiety Sawicki uspokoił się. Wprowadziła go w cudowny stan pomiędzy snem a jawą, gdzie mógł swobodnie odpocząć, bez obawy, że stanie się coś, co będzie wymagało interwencji. Rzadko sobie na to pozwalał, ale po paru ostatnich miesiącach był na skraju wyczerpania - reagował z opóźnieniem, psychicznie z dnia na dzień coraz gorzej znosił stres w pracy, i ten pojawiający się wraz z przekroczeniem progu domu, w którym mieszkał z siostrą.

Przyłapał się, że wyszukuje powody, by nie wracać do Kasi, brał nadgodziny - za dużo i za często, ale przełożeni zgadzali się, bo wciąż brakowało ludzi - potem gnał do sklepów, do warsztatu, żeby naprawić w samochodzie coś, z czym swobodnie poradziłby sobie bez mechanika.

Cokolwiek, byle nie siedzieć w domu i nie patrzeć w zagubione, wystraszone oczy, wymagające, żeby wymazał przeszłość w sposób, w jaki tego oczekiwała.

Nie miał na to sił.

Dziś po pracy przyjechał do Agnieszki.
Nie widzieli się prawie dwa tygodnie, tęsknił za nią, ale jeszcze bardziej niż pragnął zobaczyć kochankę, nie chciał jechać do domu. Gdy otworzyła drzwi, poprzez zaskoczenie i radość dostrzegł w jej oczach niepokój. Ale nie pytała o nic, pozwoliła, by wykąpał się, podała kolację, a potem kazała się rozebrać, położyć na kanapie i zamknąć oczy.

Była chwila, że chciał zaprotestować, jednak zrezygnował. Spełnił polecenie, i teraz, gdy prawie zasypiał, niemal szczęśliwy i z wolną głową, był Agnieszce wdzięczny. Gdyby tak łatwo można rozwiązać sprawę z Kasią...

- Lepiej ci? - Poczuł, jak pochyliła się nad nim, jej ciężar na plecach sprawił nieoczekiwaną przyjemność.
- Lepiej. - Łagodnym ruchem odwrócił się do niej, kobieta dostosowała się, zmysłowo opadła na pierś kochanka. Uśmiechała się.
- Tęskniłam za tobą. Maile i telefony to nie to samo, co mieć cię tutaj. Ostatnio jesteś tak zajęty, że przez moment myślałam, że masz inną.

Roześmiał się. Agnieszka pochyliła się, pocałowała go, mocno obejmując za szyję. Wplótł palce w jej włosy - długie, ciemne i gęste jak futro dobrze odżywionego kota.
- ...Ale widzę, że to jednak praca - dokończyła, gdy pozwolił jej odzyskać swobodę.

Szczupłe palce musnęły brzydką, świeżo zagojoną szramę na prawym przedramieniu. - Co to było? Siekiera?
- Nóż wojskowy - odparł cicho - Należało mi się, zlekceważyłem przeciwnika.
- Idiota! - Fuknęła gniewnie, patrząc w błękitne oczy. - Obiecałeś, że będziesz uważał! Michał, obiecałeś! Wiesz, że boję się o ciebie, to, co robisz... Twoja praca...
- To wypadek. - Jej troska wzruszyła go. Agnieszka była jedyną kobietą, z jaką był, której powiedział czym się zajmuje. Innym zostawiał zdawkową informację o pracy dla rządu. Jej zaufał.

I wiele razy udowodniła, że się nie pomylił.

- Zwykle jestem ostrożniejszy.

Pocałowała go w czoło, czule i delikatnie.
- Uważaj na siebie, kochanie - poprosiła.
- Uważam. - Sięgnął ku niej, wsunął dłonie pod jasną bluzkę, jego palce przemknęły po aksamitnie miękkiej skórze kobiety. - Zacząłem, gdy cię poznałem. Wcześniej...
- Szaaaaaaa... - Usiadła na nim, wolnym, zmysłowym ruchem uniosła brzegi materiału i zdjęła bluzkę. - Koniec gadania, skarbie.

Podniósł się, potężne ramiona otoczyły zgrabne ciało kobiety, przyciągnęły bliżej. Westchnęła cicho, obejmując go za kark, odnajdując ustami jego wargi. Zmysłowy pocałunek rozpalił mu krew w żyłach, przegonił rozleniwienie, zastępując je pożądaniem - mocnym, pulsującym pragnieniem, by z nią być. Dłonie, które przed chwilą ofiarowały mu odprężenie, teraz w zmysłowej wędrówce zsunęły się poniżej linii pasa, niecierpliwie szarpnęły za bokserki.
- Ściągaj to! - rozkazała.

Michał uśmiechnął się.

Samymi kącikami ust.

Ogniem w oczach.

Niespokojnym oddechem i gwałtownym biciem serca.

Długimi, mocnymi palcami złapał Agnieszkę za włosy, zdecydowanie odsunął. Podniósł się i zmusił ją, żeby wstała. Jęknęła cicho, ale w brązowych oczach nie było strachu. Znała go.
I ufała, jak nikomu innemu przedtem.

Pocałunek był na granicy brutalności; lewe ramię unieruchomiło kobietę blisko partnera, palce opadły na pośladki, ugniatając je, przyciskając Agnieszkę do kochanka. Poczuła, że rozpiął biustonosz, chwilę później zdjął z niej resztę ubrań i pozbył się swojej bielizny. Wziął kobietę na ręce bez wysiłku, jakby nic nie ważyła, powoli oparł o najbliższą ścianę. Syknęła, gdy chłodny mur dotknął rozgrzanego ciała, wygięła się ku mężczyźnie, a on przywarł do niej, wędrując ustami po skórze szyi, ramion, odrysowując delikatnie znajomy kształt szczęki.

Agnieszka zacisnęła dłonie na jego włosach, chciała odszukać wargi Michała, ale rozpalone, błękitne spojrzenie uwięziło jej wzrok. Przeniósł ręce niżej, przytrzymał biodra uśmiechając się nieznacznie na widok niecierpliwości i pożądania płonących w oczach kochanki.

- Michał... - jęknęła, czując jak ją wypełnia, mocno, aż do końca. Splotła nogi za jego biodrami, ciepłe dłonie mężczyzny powoli przesunęły się w górę, uniosły jej ręce nad głową, przycisnęły do ściany. Palce lewej dłoni zamknął na szczupłych nadgarstkach, prawą podtrzymał dziewczynę, nie chcąc sprawiać jej bólu lub niewygody. Odchyliła głowę, a on całował jej szyję, oboje odnaleźli wolny, mocny rytm, który ich rozkołysał, sprawił przyjemność i na jakiś czas wyrwał z rzeczywistości.

***

- Damy radę? - Podporucznik Piotr Rojecki patrzył spod przymrużonych powiek na dokładnie opracowany plan akcji. Na stole, przy którym stali, leżały wyselekcjonowane dokumenty dotyczące najnowszej operacji Agencji. Zdjęcia i akta przestępców, opisy sporządzone przez funkcjonariuszy operacyjnych, dane dotyczące terenu wokół posesji i samego domu, pedantycznie dokładne relacje omawiające hierarchię w grupie.

Michał Sawicki, wciąż jeszcze w cywilnych ciuchach, bez emocji przesuwał po stole kolejne kartki, dopasowując je do sobie znanego wzoru, jaki miał przed oczami wyobraźni. Skoncentrowany, szybko i z wprawą decydował ilu ludzi będzie potrzebował, jakiego sprzętu i jakie wsparcie, gdyby coś poszło nie po ich myśli.

A wiele rzeczy mogło wziąć w łeb, bo tym razem będą mieli do czynienia z jednymi z najgroźniejszych bandytów w kraju - gang Iwana "Albatrosa" Godeckiego już dawno został przeznaczony do likwidacji, a Michał doskonale wiedział, że mafia tanio skóry nie sprzeda.

Szczególnie, że teoretycznie podstawowym zadaniem agentów było aresztowanie członków grupy i dopiero w przypadku zdecydowanego oporu mogli użyć siły.

Sawicki, podobnie jak jego zastępca, nie miał wątpliwości, że taki plan naraża cały oddział na śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie potrafił przekonać dowódców, by zmienili zdanie. Najwyraźniej komuś na górze potrzebny był spektakularny sukces policji... Albo kompromitująca porażka. Sawicki jeszcze nie był pewny, które bardziej.

- Jeżeli w domu będzie podstawowy skład bandy, to tak. Zupełnie spokojnie - mruknął Michał, bardziej do siebie niż do Rojeckiego. Sięgnął po paczkę papierosów, wyjął jednego, podpalił. Gorzki, ciepły dym wypełnił mu płuca, zapiekł w oczy. Porucznik Sawicki zamarł na chwilę, potem wypuścił papierosa z palców, kaszląc i klnąc na czym świat stoi.
Piotr parsknął śmiechem. Zrzucił niedopałek na podłogę i przydusił ciężkim, wojskowym butem, gasząc żar.

- Kiedyś się udusisz - powiedział szczerze rozbawiony. Michał rzucił palenie ponad rok temu, ale przyzwyczajenie i odruch myślenia z papierosem pozostały. Nie raz i nie dwa patrzył, jak szef mechanicznie sięga po paczkę podczas narady, i niemal zawsze kończyło się dokładnie jak dzisiaj.

- Spierdalaj. - Dowódca przetarł załzawione oczy - Kurwa, nie mogłeś się odezwać?
- Stary, ty tu rządzisz, lepiej, żebyś wiedział, co robisz. - Podporucznik sięgnął po dwa grube raporty dotyczące uzbrojenia mafii. Przekartkował je po raz setny w ciągu ostatnich dwóch tygodni, jeden po drugim. - Widziałeś, co oni mają? Te pociski...
- Wiem, przechodzą przez kevlar jak przez ścierkę. - Michał skrzywił się nieznacznie. - Nie ma dowodów, że je dostali... - Zawiesił głos.
- ...Ale? - Piotr nieznacznie uniósł brwi.
- ...Ale będziemy ostrożni jak skurwysyn. Pełne krycie, żadnej fuszerki, żadnego chojrakowania. Nie chcę kłopotów. I nie chcę trupów. Zrozumiałeś?
- Tak jest - odszczeknął odruchowo Rojecki.
- Chłopaki są?
- Czekają w sali odpraw.

Michał skinął głową.

- Idź do nich, będę za dziesięć minut. - Zerknął na zegarek - Już czas.
Podporucznik wyszedł, zostawiając dowódcę samego. Marcin obrzucił gniewnym spojrzeniem stół i ściany pełne zdjęć i informacji dotyczących planowanej akcji, bez nadziei, że zadzwoni telefon i ktoś w ostatniej chwili odwoła rozkaz, i poszedł się przebrać.


Weszli szybko i sprawnie, cały oddział - siedmiu doskonale wyszkolonych i uzbrojonych ludzi. Znali na pamięć rozkład pomieszczeń i potencjalne zagrożenie. Zaskoczyli bandytów. Kilku oglądało transmisję meczu i poddali się bez walki, nawet nie zdążyli sięgnąć po leżącą nieopodal broń. Zostali błyskawicznie wyprowadzeni i skuci przez policjantów z grupy wsparcia.

Michał wszedł do obiektu jako drugi, zaraz za Adamem "Kwiatkiem" Witkowskim; ubezpieczał młodszego kolegę, gdy kierowali się do salonu. Za plecami niemal czuł oddech Krzyśka Karego, który pilnował tyłów. Jeden żołnierz został na zewnątrz, a reszta, wraz z podporucznikiem, wdarła się do budynku od tyłu robiąc tyle hałasu podczas wyłamywania drzwi, że porucznik mimowolnie zaklął z wściekłości, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie zaalarmowali bandytów pozostających na wyższych piętrach willi.

I miał rację.

Gdy tylko ruszyli do schodów powitała ich zapora ogniowa tak silna, że w ciągu kilku chwil cały korytarz wypełnił się białym pyłem z pooranych kulami ścian.

Michał skinął na Kwiatka - ich karabiny plunęły ogniem w stronę schodów, na chwilę zaskakując przeciwników. Kary, przyklękając przed dowódcą, ostrożnie wychylił zza rogu małe lusterko. Kule gwizdnęły mu tuż przy hełmie, odprysk ściany zranił policzek. Żołnierz natychmiast się cofnął.

- Czterech - zameldował.

Sawicki skinął głową.
- Policja, jesteście aresztowani! - Krzyknął, chociaż dobrze wiedział, że to bez sensu. Odpowiedziały mu przekleństwa i kolejna salwa, która ukruszyła spory kawał ściany.
- Z czego oni, kurwa, strzelają!? - Spytał niespokojnie kapral. - Z bazooki?

Dowódca nieznacznie zmrużył oczy.

- Jednostka, uwaga! - Warknął do mikrofonu - Stan zagrożenia alfa! Powtarzam, stan zagrożenia alfa! Żadnego, kurwa, szarżowania! Pełne krycie! Zezwalam na broń zaczepną!
Witkowski skinął poważnie głową, szybko odbezpieczył granat, odczekał dwa uderzenia serca i rzucił w stronę schodów. Chwilę później wściekle głośny huk wstrząsnął całym domem, z sufitu posypał się tynk, wokół w szaleńczym tańcu zawirował pył i kurz.

Adam skoczył pierwszy, szybko, ostrożnie wszedł na schody, za nim Sawicki i Kary. Ledwo się słyszeli, wciąż dudniło im w uszach od eksplozji, ale wybuch swoje zrobił - na schodach leżały trzy trupy, jeden z bandytów jakimś cudem przeżył, wyjąc trzymał się za oderwaną rękę, opierając poparzoną twarz o zrytą odłamkami ścianę. Sawicki pomyślał, że facet miał nieprawdopodobne szczęście - przy takim zasięgu granatu powinien był dołączyć do kumpli w piekle.

Gdzieś z dołu rozległa się kolejna strzelanina - wyglądało na to, że grupa Rojeckiego też napotkała silny opór. Chwilę później z tamtej strony rozległ się potężny huk - porucznik miał wrażenie, że wstrząs rozbujał cały dom, ale kanonada ucichła gwałtownie.
Kilka pokoi, długi korytarz i znów schody.

Gestem kazał chłopakom sprawdzić piętro, sam ostrożnie wspiął się wyżej. Gdy minął półpiętro z góry rozległo się charakterystyczne szczekanie AK-47. Kule minęły go o włos, dwie musnęły ubranie, jedna uderzyła w bok hełmu i rykoszetem walnęła w ścianę. Runął na schody, błyskawicznie odpowiedział ogniem, krótkimi, szybkimi seriami po kilka pocisków. Krzyk bólu z piętra sprawił mu cień satysfakcji, ostrożnie sprawdził gdzie jest przeciwnik.

Prawie się uśmiechnął. Wolno, uważnie pokonał ostatnie schody. Mężczyzna leżał, wpół oparty o ścianę, trzymając się za brzuch, z przerażeniem w oczach.

- Pomóż... - Jęknął. - Postrzeliłeś mnie... Kurwa!
- Jest tu ktoś jeszcze? - Spytał ostro Sawicki.
- Kurwa, wezwij karetkę!

Michał zlekceważył go, odsunął nogą karabin poza zasięg bandyty, minął go i sprawdził pokój, potem kolejny. Następny był zamknięty, ale potężne kopnięcie wyłamało zamek. Wbrew temu, czego oczekiwał, nie powitał go deszcz kul. Ostrożnie zajrzał do środka i zamarł na moment. Potem zaklął paskudnie.

W pokoju, poza długą, prostą belką przymocowaną do ściany, nie było żadnych mebli. Ciężkie spojrzenie dowódcy oddziału wolno przesunęło się po czterech nagich kobietach, przywiązanych za nadgarstki do uchwytów przy drewnie. Wszystkie klęczały twarzami do ściany, nawet nie próbowały się odwrócić, żeby sprawdzić, co się dzieje. Podszedł do nich.

- Policja - powiedział łagodnie. - Uwolnię was. Spokojnie.

Dopiero wtedy zareagowały. Niedowierzaniem. Ulgą malującą się w oczach, łzami.
Michał wyciągnął nóż bojowy i przeciął cienką żyłkę, oplatającą ręce kobiet. Powoli, niepewnie podniosły się, jakby wciąż nie wierzyły, że nie jest jednym z przestępców. A potem jedna z nich zatrzymała wzrok na czymś za jego plecami i wrzasnęła.

Głośno.

Przeraźliwie.

Stracił ułamek sekundy, by spojrzeć za siebie i w tej samej chwili oberwał kolbą w plecy. Siła uderzenia rzuciła go na panele, prawie nadział się na własne ostrze. Zaklął wściekle, przetoczył się błyskawicznie unikając ciosu zadanego zza głowy, zupełnie, jakby bandyta walczył maczugą. Napastnik trafił w podłogę, broń odbiła się, ledwo ją utrzymał.

Sawicki zerwał się na równe nogi.

- Prościej byłoby mnie z tego zastrzelić - zakpił, blokując kolejny cios.

Bandyta rzucił mu przekleństwo w twarz i znów uderzył. Porucznik nieznacznie zmrużył oczy. Złapał karabin tuż przed swoją głową i szarpnął się w tył, miękko jak kot wylądował na grzbiecie unosząc przeciwnika na nogach przerzucił za siebie. Facet z całym impetem bezwładnego ciała walnął w podłogę aż zadudniło, a z jego ust wyrwał się głuchy jęk bólu. Michał dopadł go w jednym skoku, walnął pięścią w twarz, potem przewrócił na brzuch i sprawnie skuł kajdankami.

- Jesteś aresztowany, masz prawo milczeć, masz prawo do adwokata, cokolwiek powiesz, może być użyte przeciw tobie. - Pochylił się nad bandytą i wysyczał mu do ucha - Dopilnuję, skurwielu, żebyś zgnił w więzieniu!

Pokonany nie odpowiedział, wciąż nie mogąc złapać oddechu.

Michał ruszył do drzwi.

- Zostańcie tu - polecił kobietom - Wezwę ludzi, zabiorą was z budynku.
Jedna z uwolnionych podeszła do niego, niepewnie dotknęła ramienia mężczyzny.
- Dziękuję... - Zawahała się przez moment. Uśmiechnęła słabo.

Skinął jej głową.

Przeszukał piętro i wolno, wraz z Adamem, który dołączył do dowódcy, ostrożnie wspięli się wyżej. Schody były puste, dom opanowany, kobiety i ranni bandyci zostali wyprowadzeni. Michał pchnął pierwsze z czterech drzwi wieńczących korytarz. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć walających się wokół zapakowanych, gotowych do dystrybucji narkotyków.

Sawicki lekko zmrużył oczy, tłumiąc gniew - wszystko, co robili, przynosiło krótkotrwałe efekty, nawet przejęcie takiej ilości towaru powstrzyma dystrybucję właśnie tej partii. Najdalej za parę dni mafia wrzuci na rynek nową dostawę, znajdzie świeży teren, o którym nie będą mieli pojęcia.

Zaklął cicho, gdyby mógł, zatłukłby tych ludzi jak wściekłe psy. Gdyby tylko dano mu wolną rękę potrafiłby z nich wymusić zeznania mogące doprowadzić policję do szefów, których przecież już wszyscy znali. Ale prawo wiązało go skuteczniej niż jakiekolwiek normy moralne.

Błękitne oczy zalśniły zimno.

Gniewnie.

W takich chwilach wydawało mu się, że Kasia mogła mieć rację, że to, co robił poza pracą było lepszym rozwiązaniem niż szarpanie się z zeznaniami, adwokatami i dziurami w procedurach. Że być może otwarta wojna z kryminalistami była błędem, może powinien wybrać inną ścieżkę, taką, która zaspokoi pragnienie zemsty. I wyrówna szanse.

Potężne szarpnięcie za ramię i huk rozpryskujących się ścian zlały się w jedno. Sawicki poleciał w tył, walnął ramieniem w pierś Witkowskiego.

- Kurwa, obudź się! - Syknął Kwiatek ostro. - Prawie ci łeb odstrzelił!

Porucznik zaklął ze złością, uwalniając się z rąk towarzysza.

- Nic mi nie jest! - Ostrożnie wyjrzał zza rogu narażając się na grad kul, ale zanim strzelec zdążył zareagować ukrył się za załomem muru.

- Dwóch - mruknął - Granat.

- Nie mam. - Adam wzruszył ramionami.- Czekamy na wsparcie?

Michał uśmiechnął się nieoczekiwanie. Coś w nim zamigotało fatalistyczną radością skazańca, który urwał się ze stryczka.

- Zdejmę ich - mruknął.
- Chcesz dać się zabić?

Błękitne oczy rozbłysły wesoło.

- Nie. – Poluzował w kaburach oba glocki. - Zresztą, raz się żyje.

Ruszył ku pokojowi. Głuchy odgłos ciężkich butów wywołał kolejną kanonadę, porucznik uśmiechnął się do własnych myśli - nerwusy.

- Policja! - Warknął - Wchodzę i jestem nieuzbrojony! Chcę pogadać.
- Wejdź, to ci, kurwa, łeb rozpierdolimy!
- Jasne, ale wtedy moi ludzie wrzucą granaty i szansa na wyniesienie dupy z tego burdelu pójdzie się jebać. - Michał wolno wyszedł zza rogu, stanął w drzwiach. Zimne spojrzenie odnalazło obu bandytów zabarykadowanych za kanapą i fotelem. Pomyślał, że gdyby chciał ich zastrzelić meble nie stanowiłyby żadnej ochrony, ale nie miał zamiaru łobuzów o tym informować.

Sawicki czuł na sobie przerażone spojrzenie Adama, obaj wiedzieli, jak niebezpieczne było to, co właśnie robił. Ci ludzie byli niestabilni emocjonalnie, wystraszeni, zaszczuci i nie mieli nic do stracenia. Wystarczyło jedno błędne słowo i będzie trupem.

- Dom jest otoczony - powiedział powoli. - Na razie jesteście oskarżeni o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, jak zaczniecie znów strzelać dojdzie do tego usiłowanie zabójstwa z premedytacją; dwadzieścia pięć lat do dożywocia. Warto?
- Chuj ci do tego! - Burknął jeden, unosząc broń. - Warto czy nie, nie weźmiesz nas żywcem. Rozpierdolę ci ten gliniarski łeb!
- Nie! - Drugi odepchnął skierowaną w policjanta broń. - Nie, Łysy, czekaj, daj mu powiedzieć!
- Popierdoliło cię? - Łysy spojrzał zdumiony, a chwilę później w jego oczach zabłysła wściekłość. - Ty chcesz z nim gadać? Z gliną? Ty kutasie pierdolony! Zabiję...

Nie dokończył. Poderwał karabin kierując go ku wspólnikowi, ale nie zdążył nacisnąć na spust. Bo w chwili, w której zaczął mówić Sawicki ruszył jak zwolniona sprężyna - szybko i skutecznie. Jednym ciosem wybił broń z rąk Łysego i z całej siły wyrżnął go pięścią w twarz, łamiąc nos i miażdżąc wargi. Mężczyzna zawył z bólu, poleciał w tył, na podłogę. Michał wyjął z kabury glocka, wymierzył w drugiego przestępcę.

- Odłóż broń! - Rozkazał zimno. - Już! I łapy w górę!

Bandyta spełnił polecenie, wypuścił karabin, który głucho uderzył w posadzkę. Ręce splótł na karku.

- Dobra, już, dobra - mruknął uspokajająco do policjanta. - I tak nie miałem zamiaru do ciebie strzelać.
- Jasne - zakpił łagodnie porucznik. - A palec na cynglu skurcz ci zagiął.

Kwiatek ze zdumieniem patrzył na dowódcę, wahając się pomiędzy podziwem a oburzeniem dla jego lekkomyślności. Teoretycznie dobrze wiedział, że Sawicki jest profesjonalistą, doskonale wyszkolonym i perfekcyjnie skutecznym, ale to, co przed chwilą zrobił, było zbyt ryzykowne. Nieważne, że udało się i zaskakująco łatwo bandyci się poddali - wystawianie na hazard własnego życia i bezpieczeństwa kolegów było błędem, który mógł obu kosztować głowę.

A jednak właśnie ten błysk kontrolowanego szaleństwa w działaniach Michała zyskał mu ślepą wierność ludzi, którymi dowodził. Adam roześmiał się z niedowierzaniem.

- Ty jesteś popierdolony na maksa! - Mruknął, podchodząc bliżej i, podobnie jak porucznik, mierząc do bandytów z glocka. - Kurwa, gdybym wiedział, co ci we łbie siedzi, to bym się zapisał na kurs szydełkowania, a nie pakował pod twoją komendę!

Michał uśmiechnął się lekko.

- Dzięki.
***
Ostatnio zmieniony wt 14 cze 2011, 22:47 przez ravva, łącznie zmieniany 2 razy.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

2
W bocznej uliczce stało dwóch mężczyzn - jeden krwawił, jego prawa ręka, bezwładnie opuszczona wzdłuż ciała, była teraz bezużyteczna, lewą mocno zacisnął na przedramieniu, na głębokiej ranie, z której krew wolno płynęła wzdłuż ciała, wsiąkała w sweter i czarną kurtkę, i wraz z deszczem spływała na ulicę.
Drugi - Rafał Bełski - przyparty do muru, z dużym nożem w dłoni - mimo strachu w oczach - nie miał zamiaru się poddać, chociaż z wolna zaczynał rozumieć, że nie może wygrać tej walki.
Jako czytelnik, powiem, że jedynie ten fragmencik mi się nie spodobał. Nie będę go analizował pod rentgenem, po prostu sytuacja jest nieprecyzyjnie opisana, daje wrażenie niespójności. Pewnie Chciałeś osiągnąć efekt ironicznej dwuznaczności, ale ja - zwykły czytelnik tego nie odkryłem. Reszta czytała się wartko dosyć. Pozdrawiam.

3
Przeczytałam całość, choć nie przepadam za takimi opowieściami o policjantach (czy jakichś innych mundurowych) mścicielach. Nie szukałam błędów, potknięć, bo mi się nie chciało. Jeśli to początek większej całości, to pewnie spodoba się czytelnikom lubiącym takie historie. Będzie po kolei mordował dawnych oprawców, a w tzw. międzyczasie borykał się z psychiczną siostrą i bzykał kochankę? Jeśli tak, to wypełnisz schemat. Jeśli nie - może być ciekawie.
Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

4
Kai Man pisze:Jako czytelnik, powiem, że jedynie ten fragmencik mi się nie spodobał. Nie będę go analizował pod rentgenem, po prostu sytuacja jest nieprecyzyjnie opisana, daje wrażenie niespójności.
hej, jako autor powiem, ze - wg prawa murphy'ego - już po wrzuceniu okazalo się, ze warto by text jeszcze raz konkretnie przeorać :-)

dorapa - :mrgreen: poczatek większej całosci.

thx za opinie ;-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

5
Dobrze, ze już wiem, że to fragment czegoś większego, więc ni będę pisała o kompozycji całości. Raczej o szczegółach.
ravva pisze:w błękitnych oczach płonął ogień szaleństwa tak jasny i potężny,
ravva pisze:w niebieskich oczach błyszczała śmierć.
ravva pisze: cień determinacji przemknął po jego twarzy.
ravva pisze:To, co lśniło w błękicie tęczówek obcego, było jakby znajome
ravva pisze:w błękitnych tęczówkach nie było litości.
Jest noc, pada deszcz, faceci stoją w ciemnej ulicy – w takiej sytuacji nie da się rozpoznać koloru oczu. Tudzież cienia przemykającego po twarzy. Ani szaleństwa w oczach. Można natomiast czuć. Czyjąś wściekłość, nienawiść, frustrację można odczuwać pomimo skąpego oświetlenia.
No i generalnie, nawet w pełnym blasku dnia za dużo byłoby tego błekitu tęczówek w tak krótkim fragmencie.
ravva pisze:- Kim ty, kurwa, jesteś? - spytał, przełamując milczenie narzucone walką.
Walka nie jest okazją do rozmowy, ale nie musi rozgrywać się w milczeniu. Można przeklinać, grozić, krzyczeć w sposób mniej lub bardziej artykułowany...
ravva pisze:Nie wiedział, kim jest napastnik,
A to wynika z pytania powyżej.
ravva pisze:z wolna zaczynał rozumieć, że nie może wygrać tej walki.
ravva pisze:zaczynał rozumieć, że przewaga tamtego jest przerażająca.
ravva pisze:nie miał złudzeń, iż zdoła się z awantury wywinąć bez szwanku.
Trzy kolejne (krótkie!) akapity kończysz zdaniem, które przekazuje tę samą treść.
ravva pisze:Ranny, chociaż wydawał się niewiele starszy od dwudziestosiedmioletniego złodzieja
Na razie nie wiemy, że Bielski jes złodziejem i ile ma lat, więc to porównanie jest zawieszone w próżni. Równie dobrze ranny mógłby być sporo młodszy od czterdziestoletniego księdza.
ravva pisze:A przecież dzień zapowiadał się tak dobrze
Który dzień? Ten, co właśnie mija? Czy ten, co nastąpi? Może po prostu: najbliższe godziny zapowiadały się?
ravva pisze:Szczególnie, że teoretycznie podstawowym zadaniem agentów było aresztowanie członków grupy i dopiero w przypadku zdecydowanego oporu mogli użyć siły.

Sawicki, podobnie jak jego zastępca, nie miał wątpliwości, że taki plan naraża cały oddział na śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie potrafił przekonać dowódców, by zmienili zdanie.
Mam wrażenie, że dowódcy nigdy nie wydadzą rozkazu, ani nie przyznają na oficjalnej odprawie, że bandytów najlepiej byłoby wytłuc od razu na miejscu i nie zawracać sobie głowy aresztowaniami. Nawet, gdyby prywatnie byli przekonani, że to najlepsze wyjście. Ot, pragmatyka służbowa. Nie widzę tu pola ani do dyskusji, ani do intrygi.
ravva pisze:Zrozumiałeś?
- Tak jest - odszczeknął odruchowo Rojecki.
A jakby działał nie odruchowo, lecz refleksyjnie, to by odszczeknął co innego?
ravva pisze:szybko odbezpieczył granat, odczekał dwa uderzenia serca i rzucił w stronę schodów.
Myślałam, że to granat hukowy, ale sądząc po tej jatce, jednak nie. To w czasie takich operacji policja może używać ostrych granatów? Pytam, bo nie wiem, bez podtekstów.

Hmmm… Styl masz miejscami trochę nadekspresyjny, ale całość czyta się bez większych zgrzytów. Historia zapowiada się interesująco. Jest konflikt, jest sytuacja, która może się rozwinąć na wiele sposobów. Brakuje mi jednak tła, jakiejś scenerii, w której są osadzone wydarzenia. Są tylko szczątkowe informacje, wymuszone przebiegiem wydarzeń, że np. Sawicki poszedł do łazienki albo policjanci biegli po schodach czy też weszli do jakiejś sali. Dobry tekst nie może składać się z samej akcji i retrospekcji uzasadniającej bieżące działania.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
rubia pisze:Dobrze, ze już wiem, że to fragment czegoś większego, więc ni będę pisała o kompozycji całości. Raczej o szczegółach.
hej, dzięki wielkie za korekte, doceniam, że ci sie chcialo, i ile pracy w to wlożyłas.

ad. niebieskie oczy - takie tam irlandzkie inspiracje ;-) oczywiscie, ze za dużo :-)

rubia pisze: w czasie takich operacji policja może używać ostrych granatów? Pytam, bo nie wiem, bez podtekstów.
pojęcia nie mam.
jakiś research by się przydał ;-)
rubia pisze:Styl masz miejscami trochę nadekspresyjny.
jak to będzie na polski?
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

7
ravva pisze:rubia napisał/a:
Styl masz miejscami trochę nadekspresyjny.
jak to będzie na polski?
Poważnie? Czyżbym jakiś neologizm wymyśliła? :D Sądzę jednak, że wiesz, o co chodzi: jak przewaga, to przerażająca, jak oczy, to płonie w nich ogien szaleństwa, jasny i potężny, i nawet jak piorun trzaśnie, to jego blask jest upiorny, a nie po prostu biały czy siny. Nie powiem, żeby mi to specjalnie przeszkadzało, ale ponieważ sporo takich mocnych przymiotników i metafor znalazło sie w Twoim tekście, więc przyciągają uwagę.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

8
poważnie, poważnie.

fakt, poniosło mnie deko ;-)

raz jeszcze dzieki za komentarz :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

9
Na początku trochę mi się chciało to rozbebeszać. Potem się wciągnęłam, sorry :P
ravva pisze:Wkradał się pod ubrania nielicznych, spóźnionych ludzi,
ravva pisze:Wilgoć i chłód przenikały przez warstwy nieprzemakalnych kurtek i butów,
To taki pierwszy z brzegu przykład, ale niezły. Masz tendencję do informowania w kółko o tym samym. Lubisz bogaty, gęsty język pełen przymiotników - ok. Ale nie przekazuj kilkakrotnie tego samego tylko inaczej ubarwiając przymiotnikami. Nie w przeciągu czterech zdań.
ravva pisze:skraju krańcowego
to nie jest takie może wprost, ale jednak... powtórzenie.
ravva pisze:aż kuło w oczy
a nie "kłuło"... W sensie od ukłucia a nie od kucia? ;]
ravva pisze:- Kim ty, kurwa, jesteś? - spytał, przełamując milczenie narzucone walką. Chwila odpoczynku dała szansę na złapanie oddechu i rozjaśnienie myśli po niespodziewanym ataku. Nie wiedział, kim jest napastnik
Gdyby pytał, a wiedział, to należałoby zaznaczyć. Ale tak to brzmi to strasznie łopatologicznie.
ravva pisze:Utkwiła gdzieś pomiędzy czasem przed napadem a tą koszmarną nocą,
bardziej by pasowało chyba "utknęła"

Rubia dobrze scharakteryzowała Twój styl - nadekspresyjny to dobre słowo. Przy czym odczuwa się to zwłaszcza na początku. Kiedy wchodzisz w akcję, robi się już konkretniej. Co do akcji...

Muszę Cię pochwalić za sceny walki - czyta się je wartko, ale nie są zbyt chaotyczne. Łapiesz ładne wyważenie pomiędzy dynamiką a jasnością opisu.

Sama fabuła zapowiada się ciekawie, aczkolwiek tak jak napisała dorapa - można wpaść w schemat. Póki co podobało mi się zarysowanie relacji między bohaterami - no, w szczególności z siostrą.

I podsumowując: czytało mi się bardzo przyjemnie - wciągnęło, zaciekawiło. Pewne rzeczy do wygładzenia, tło i wydarzenia do zbudowania, ale naprawdę zachęcający początek.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

10
Dopiero zacząłem czytać, więc jeszcze się nie będę a propos całości wypowiadał.
Powiem tylko, że dla mnie początek jest chaotyczny i nie od razu się połapałem, kto z nożem, kto ranny, kto kogo ściskał i kto na kogo się rzuca :)

a to:
Złodziej zaklął ordynarnie, poderwał nóż i rzucił się na mężczyznę. Ten niemal nierzeczywiście płynnym ruchem uniknął ciosu, zakrwawioną lewą ręką złapał napastnika za nadgarstek i szarpnął. Rozległ się głuchy trzask, kości pękły.
jest mniej więcej niemożliwe. Znaczy, ja wiem, że fikcja literacka, więc nie będę się tam jakoś szczególnie upierał, ale zabranie noża komuś, kto próbuje nas nim zabić i nie robi tego patrząc nam w oczy i czekając cierpliwie, jest mniej więcej niemożliwe.

Jak skończę, to napiszę więcej, ale póki co zaciekawiło mnie na tyle, że chcę czytać dalej :)

Pzdr,
Z.
//generic funny punchline
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron