A oto i część druga! Znalazłem w niej dużo błędów, ale mam nadzieję, że Czytelnicy znajdą ich dzięki temu mniej niż w części pierwszej :wink: . Miłego czytania!
żelazny łańcuch puścił z metalicznym brzękiem. Megan usłyszała go dokładnie w chwili ponownego przechodzenia przez żywopłot.
Nie był to przyjemny dźwięk.
– Psiamać! – krzyknęła w jednej chwili spadając na drugą stronę. Nie zastanawiała się długo, zaraz po wylądowaniu dała sprężystego nura i runęła do przodu. „Zobaczymy na ile przyda się ten cały jogging” pomyślała, lecz zaraz potem przerwał jej dobiegający z tyłu szelest liści „Choć pewnie powinnam biegać znacznie częściej!” Była już przy schodach tarasu, kiedy usłyszała za sobą bulgot. Jednym susem pokonała wszystkie stopnie i wpadła na oszklone plastikiem drzwi do domu. Przeklinała teraz tego zasranego matoła, który wymyślił obrotowe klamki – zacięło się cholerstwo.
Podbite gąbką łapy uderzyły o stopień. Było na prawdę mało czasu.
Szybki kopniak w drewniany szkielet drzwi rozwarł je na oścież, Meg wskoczyła do środka chwytając wracającą ramę i z całej siły cisnęła ja w kierunku będącego już w trakcie skoku brytana. Szczęknął zamek – był to dźwięk ratunku. Potwór rąbnął w oszklenie ze strasznym hukiem, poważnie naruszając jego konstrukcję. W wyniku uderzenia stworzenie poleciało w tył na kilka metrów, wgniatając jeden z drewnianych schodów.
Megan wiedziała, że kundel tak łatwo się nie podda. Zamknęła uszkodzone drzwi przekręcając zamek. Może to go na chwilę zatrzyma. Wbiegła do kuchni, na stole leżały kluczyki od samochodu. „Pożyczę twojego Chevroleta Pet, nie miej do mnie o to żalu proszę.”
Do garażu schodziło się jak do piwnicy; Megan omal nie skręciła kostki zbiegając po stromych schodach. Na dole od razu rąbnęła pięścią w przycisk otwierający automatyczną bramę. Podczas, gdy ta, jęcząc cicho, podjeżdżała do góry, Meg była już przy drzwiach od błękitnego Cheva. Otwieranie samochodu przy drżących dłoniach jest prawdziwą mordęgą, ale tym razem nauczycielka poradziła sobie wzorowo. Naraz po zatrzaśnięciu drzwi i wsadzeniu kluczyka do stacyjki, stopniowo rozwierająca się brama odkryła stojącego za sobą wielkiego czarnego brytana. Pies wskoczył do środka, z hukiem lądując na masce z przodu samochodu.
Meg nie mogła nie zauważyć wściekłości w jego nabiegłych krwią ślepiach. Z pyska ściekała mu stróżkami ślina, cielsko zaś krwawiło w wielu miejscach. Wyglądał na jednego z tych najlepszych przyjaciół człowieka, co dopadną raz upatrzony cel niezależnie od ceny. Megan nie czuła się ani odrobinę bezpieczniejsza nawet za grubą szybą samochodu.
Dała gazu. Pysk zwierzęcia z plaskiem wylądował na szkle, po czym prawa fizyki skierowały je z całą siłą dalej do tyłu tak, że dudniąc przekoziołkowało przez całą powierzchnię samochodu. Przeciągły skowyt rannej bestii zachęcił kierowcę do jeszcze silniejszego wciśnięcia pedału gazu.
Błyszczący błękitem, teraz już ubrudzony krwią Chevrolet z piskiem opon opuścił garaż.
***
Dobiegł, choć bolały go stopy. Przed Jackiem roztaczał się teraz widok centrum miasta – kładziony kostką brukową deptak, zadbane, okolone licznymi drzewkami ulice, masa restauracyjek na wolnym powietrzu i wreszcie ogromny górujący nad wszyskim wiktoriański ratusz o kopulastej wieży. W oddali majaczyły błyszczące na słońcu sylwetki biurowców. Wiatr lekko kołysał morzem parasoli przeciwsłonecznych. Ciała zaścielały nierównomiernie cały plac. Wszyscy – kobiety i mężczyźni – spali jednakim spokojnym snem.
Jack opadł na kolana, z płuc wydobyło mu się nagle westchnienie połączone ze spazmatycznym śmiechem. Bo przecież wszystko było O.K, nie? Wtem pomyślał o tym wszystkim, co do tej pory osiągnął i o tym jeszcze, co chciał zrobić w przyszłości. Schował twarz w dłoniach.
Nie pamiętał, kiedy własne nogi rozkazały mu wstać. Chwiejnym krokiem doszedł do jednej z kafeterii okalających centrum i usiadł przy jednym z wolnych stolików.
W drodze do centrum, jedynego miejsca, które po dłuższym namyśle przyszło jej do głowy, uliczne korki zmusiły Megan do opuszczenia Chevroleta. Biegnąc krętymi uliczkami przestała z czasem zwracać uwagę na walające się wszędzie ciała. Obecnie liczyło się tylko parcie naprzód. Po lewej pełzał nieruchomo różnokolorowy wąż stojących samochodów. Wciąż było jeszcze daleko, gdy Meg musiała wreszcie wyhamować. Dech rozsadzał jej płuca. Usiadła na kolanach, pot w spotkaniu z zimnym powiewem miasta, przeszył ją dreszczem; pożałowała, że nie założyła na siebie więcej przed wyjściem.
Nagle wyczulone już ucho Megan wychwyciło lekki szum. Początkowo była gotowa przysiąc, że to wiatr, jednakże dźwięk stale narastał; dochodził zewsząd, jakby spod ziemi, stopniowo zamieniając się w falę donośnych pisków i dreptania malutkich nóżek.
Meg bez problemu domyśliła, co nadchodzi. Zimno wnet wyparowało po wpływem silnego uderzenia adrenaliny. Z kanału zraz obok niej wychynął brunatno czarny, owłosiony pyszczek szczura. Mały mieszkaniec kanałów wnet opuścił swą kryjówkę popiskując miarowo, a za nim następny i następny – dziesiątki, a potem setki.
– Tylko tego brakowało! – Meg szybko wycofała się w kierunku bocznej uliczki. Nogi uniesione do biegu zamarły jednak nagle, gdy zza narożnika wypłynęła nowa fala szkodników, a potem następna i następna...
Stary Whiskacz, choć darmowy, nie smakował Jackowi tak jak w towarzystwie przyjaciół – jego cierpki parzący smak przypominał mu obraz rozgadanych niegdyś, przepełnionych w sobotnie wieczory barów. Kiedy pije się na umór z kolegami, wspomina szkołę, narzeka na kobiety i rząd pełen nierobów w krawatach; przed oczyma stanęła mu Lillian w brązowym sukni wieczorowej; tak jak wtedy kiedy pośród otaczającego ich klimatu drogiej restauracji, przy stoliku ze świecami (jedli wtedy cielęcinę – na pewno) oświadczył się jej. Była wtedy taka piękna – drobne piegi na jej nosie, tak wspaniale współgrające z jej uśmiechem, rudymi kędziorami i błękitem oczu. Byli wtedy bezsprzecznie najszczęśliwszą parą w tej Ojczyźnie Wolności. I choć od ślubu minęło tak niewiele dobrze pamiętał pierwszą kłótnię, którą mieli, co ciekawe – wcale nie na temat jego pracy, słowa jakie wtedy powiedział teraz zdawały się wracać i kłuć go jeszcze bardziej niż przez tamtą noc, spędzoną w samochodzie. „Cholerny ze mnie głupiec” – powinien wtedy przeprosić inaczej, kwiaty, które wtedy przyniósł do kafeterii, gdzie pracowała, słowa skruchy, były niczym w porównaniu do tego, co naprawdę do niej czuł. Teraz już za późno na takie ceregiele.
Szyba od lodówki z piwem rozbiła się z okropnym trzaskiem po zderzeniu z lecącą butelką po Whisky. Bark był jeszcze pełny, toteż Jack chwiejnym krokiem opuścił bufet. Nie chciał i nie musiał iść do kafeterii, bo wiedział, co tam zastanie. Zresztą wydawał się sobie teraz bardziej obrzydliwy i odpychający dla żony niż kiedykolwiek. Czas apokalipsy doprawdy chyba lepiej spędzić w tak kulturalnym miejscu jak Pub. Kilka kroków i już był po drugiej stronie lady. „Co pan sobie życzy, następnego? Czy oby nie wypił pan na dzisiaj dosyć? Ależ oczywiście, że nie, tylko pytałem.”
Skakanie po samochodach było z pewnością trudniejsze i bardziej niebezpieczne od chodnikowego sprintu, dawało jednak jako jedyne bezpieczeństwo przeciwko kotłującej się w dole szczurzej powodzi. Co chwila: skok, dwa – trzy kroki, znowu skok. Megan zauważyła, że w każdych innych okolicznościach łażenie po cudzych samochodach zakorkowanych jak co dzień na amen sprawiłoby jej cholerną satysfakcję.
Kilometr po kilometrze zalewające kolejne ulice stada gryzoni coraz bardziej zaczęły przypominać rozmiarami biblijną plagę; na szczęście wydawały się bardziej zainteresowane leżącymi wszędzie ciałami niż skromną nauczycielką. Osobiście nigdy nie odczuwała przyszytej kobietom fobii przeciw szczurom. Może dlatego, że w laboratorium szkoły, w której pracowała myszy i ich krewniaków było aż nadto. Tym bardziej jednak obawiała się morza spiczastych ogonów, których właściciele, oprócz tego, że potrafili być w grupie agresywni, roznosili najprzeróżniejsze choroby...
Skok na szare kombi, ufff, dwa kroki, skok.
... i ten fakt czynił je podejrzanymi w sprawie tej całej masakry...
Skok, ufff – trzeba chwilę odsapnąć.
Wzrok Megan przykuł widok konsumpcji człowieka w czerwonym swetrze przez hordę szczurów. Na pierwszy rzut poszły najbardziej widoczne części ciała, takie jak oczy, uszy i palce. Ciałem Meg wstrząsnął gwałtowny skurcz. żeby nie zwymiotować skuliła się na dachu srebrnego sedana.
– Obrzydlistwo.
Zamek pistoletu pstryknął znajomo przy odbezpieczaniu. Zimna aluminiowa lufa dotknęła skroni Jacka. Zaskoczyło, z jaką łatwością jego umysł przyjął propozycję samobójstwa. Wystarczyło jednak lekko dotknąć spustu, ledwie musnąć tę drobną krzywą dźwignię samozniszczenia, aby poczuć głęboko w żołądku uczucie pierwotnego strachu. Coś jakby mówiło: „To co, że wszystko się tak pochrzaniło – skoro masz jeszcze najwyraźniej trochę życia, wykorzystaj je.” Wtedy z kolei stawała przed nim męcząca perspektywa tego, co musiałby w takim wypadku zrobić i wnet powracało zniechęcenie.
Nagle rozmyślania przerwał mu lekki dotyk, jaki poczuł na czubku buta.
„Chyba rzeczywiście za dużo wypiłem.”
Coś znowu dotknęło obuwia, w dodatku uniosło lekko podeszwę i zaczęło szarpać. Jedno zerknięcie pod stół wystarczyło, by Jack zerwał się z miejsca jak oparzony i wypalił z broni w kierunku małego stadka gryzoni. Strzał odbił się od ziemi rykoszetem. Stojąca na ladzie butelka rozprysła na tysiące kawałków. Szczury zaczęły wychodzić spod sąsiednich stołów. Conroy szybko zmiarkowawszy sytuację wybiegł na dwór. Oślepił go blask słońca.
Cały plac stał się obiektem ataku małych przybyszów. Na razie przychodziły jedynie małymi grupkami, ale z ich ryjków już wydobywały się masowe piski tryumfu. Jack wiedział, że trzeba się rozejrzeć za jakąś kryjówką, inaczej podzieli los wcinanych zwłok. Centrum handlowe odpadało – tam z pewnością najeźdźcy skierują pierwsze wygłodniałe kroki. Pozostaje ucieczka w kierunku przedmieść na zachodzie.
Megan widziała już centrum miasta. Gdzie mieliby się skupić ewentualni przeżyli, jeżeli nie tam – w budynku ratusza, czy też kościoła. Tak przynajmniej robili w większości filmów katastroficznych. Korzystając z przerzedzenia szczurzych szeregów, Meg zeskoczyła z ostatniego z rzędu samochodów i ruszyła pędem przed siebie.
Jack skosił drogę i jednym susem znalazł się na chodniku. Teraz już tylko szczur gigant mógłby go zatrzymać. Nie zmarnowały się godziny treningów na obozie szkoleniowym, spędzone z pewnością nie po to, żeby zjadły go przerośnięte myszy.
Obydwojga zaskoczyło uderzenie w siebie z naprzeciwka. Równocześnie usłyszeli głośny huk, który wraz z bólem poraził ich klatki piersiowe. Wypuścili powietrze. Dwa zderzone z ogromną prędkością ciała rozpłaszczyły się na sobie, po czym siła odśrodkowa posłała każde z nich na przeciwną stronę drogi.
Nie wiadomo, które pierwsze połapało się w sytuacji. Jack wyciągnął pistolet i wycelował.
– Nie strzelaj! – krzyknęła Megan widząc strach w jego oczach.
Chwila milczenia, dobiegający zewsząd pisk szczurów, nagle stał się niesłyszalny.
– Ja żyję, rozumiesz? – ostrożnie podniosła się na klęczki.
Bezpiecznik szczęknął już po raz drugi dzisiaj. Conroy szybko pozbierał myśli. Siedziała przed nim zupełnie żywa czarnowłosa kobieta. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat. Miała na sobie szary sportowy strój z odkrytymi ramionami i brzuchem, miarowo podnoszącym się z każdym łapanym oddechem. Jej skóra była zarumieniona i pokryta potem w wyniku jakiegoś nadludzkiego wysiłku. Ponad wszelką wątpliwość jednak – żyła.
– Jak...?
Coś ostrego boleśnie ukąsiło go w dłoń. Krzyknął, odrzucając uczepionego do niej gryzonia; po palcach spłynęła wąska strużka krwi.
Nie mniej, a może nawet bardziej zaskoczona była spotkaniem Megan. Widok uzbrojonego chłopaka w granatowym mundurze oddziałów antyterrorystycznych, jakie widywała na co dzień tylko w telewizji natchnął ją nagłą nadzieją. „Bogu dzięki, najwyższy czas, żeby policja coś zrobiła.” Ale dlaczego przysłali takiego szczeniaka, nie ma chyba nawet dwudziestki i boi się bardziej ode mnie.
Tymczasem liczba gryzoni dokoła znów zaczęła narastać.
– Musimy się stąd wynosić – rzekła wstając – macie w okolicy jakąś zabezpieczoną strefę?
– Eeeee... – odparł funkcjonariusz – no, ten tego... mam – pstryknął palcami – kościół za nami. Szybko! – zerwał się do biegu.
– Hej – krzyknęła Megan startując zaraz za nim.
Neogotycki kościół przy w centrum miasta zbudowany był bardzo precyzyjnie, z szarego kamienia. Jak w większości tego typu budowli w kraju, fundatorzy nie szczędzili pieniędzy na piękne wielokolorowe witraże i drogi pozłacany ołtarz. żadna z bocznych kapliczek, a było ich niemało, nie mogła narzekać na brak obrazów, figurek świętych (Kościół zbudowali katolicy) a także kwiatów w przepysznych wiązankach. Jack był tu dotychczas tylko raz, Megan z kolei w ogóle omijała kościoły szerokim łukiem.
Budowla okazała się dla nich bezpiecznym schronieniem. Wspólnymi siłami otworzyli potężne wrota. Wewnątrz było niemal pusto, ale panował tu przejmujący chłód. Wszystkie światła, zdążyły pogasnąć – w głównej sali panował półmrok, zaś galerie oraz kaplice spowijały zupełne ciemności. Raz po raz jedynie dało się słyszeć tupot małych nóżek, a pierwsze rzędy siedzeń zajmowały pojedyncze ciała odprawiających całonocne modlitwy starszych ludzi. Coś innego zaprzątało jednak głowy nowych przybyszów.
Jack w jednej chwili przetrząsnął swoje kieszenie. Po krótkiej chwili wyciągnął z jednej małe pogniecione zdjęcie uśmiechniętej kobiety o długich blond włosach. Następnie, rzucił się ku zdyszanej Meg, zanim ta jeszcze doszła do siebie.
– Nazywa się Lillian Conroy – pokazał jej zdjęcie – niska, z południowym akcentem. Widziałaś ją może tam skąd przyszłaś?
Megan ledwie mogła złapać oddech, zdezorientowana, potrząsnęła jedynie głową.
– Musi pani poszukać w pamięci.
– N–nie,
– Słucham?
– Nie!!! – odepchnęła go stanowczo – proszę ze mnie zejść, bo mam już dosyć wrażeń jak na jeden dzień. A tak w ogóle, to co wy robiliście przez ten cały czas?
– My? – zapytał zaskoczony.
– Tak wy – cholerna policja, wojsko i cała mundurowa reszta. Co tu się tak w ogóle do cholery dzieje? Mamy wojnę, zarazę – nie powinniście przypadkiem wsadzić dupy w skafandry i szukać pozostałych przy życiu!?
Jack oparł się o framugę drzwi i osunął ku zimnej posadzce, wiedział więcej od niej – nie ulegało wątpliwości – ale bardziej zajmowały go teraz osobiste sprawy.
– Nie ma żadnych „nas” – odezwał się po chwili.
– Jak to, nie ma!?
– Nie ma, nie ma kurwa, i nie krzycz na mnie! Nie ma policji, nie ma wojska, nie ma straży pożarnej, lekarzy. Oni wszyscy nie żyją, tak jak i reszta tego przeklętego miasta!
Z każdym jego słowem Meg kurczyła się coraz bardziej w sobie. Resztki nadziei spływały teraz do rynsztoka. Teraz ona również osunęła się na zimną posadzkę. Jack jeszcze zbierał oddech na kolejną tyradę, lecz widząc kapitulację rywalki, sam poczuł się jak głupiec. Siedzieli przez pewien czas w milczeniu. Wiatr szumiał wewnątrz posępnego monastyru.
– Byłam wszędzie – u sąsiadów, rodziny, na całych przedmieściach i jeszcze dalej – mówienie sprawiało Meg wyraźne trudności – zajrzałam do każdego domu, każdego sklepu – wszędzie to samo – stosy nieżywych, jakby zatrzymanych w czasie... to absurd. – Oczy zaszły jej łzami. Jack przytulił ją lekko. Sam nie za bardzo wiedział, co o tym wszystkim ma myśleć.
– Ja też zjechałem pół miasta – rzekł po chwili. – Gdzieś tak w połowie drogi trafiłem na dworzec kolejowy. Tam wszystko wyglądało tak samo. Ludzie stojący w kolejkach, kasjerzy, towarowi, nawet bezdomni w tym... śnie. Tablica z informacjami na górze wciąż chodziła jak gdyby nigdy nic – przyjazdy, odjazdy, od czasu do czasu opóźnienia, idę o głowę, że teraz po całym kraju jeżdżą bezpańskie pociągi.
Poczekał chwilkę, aż Meg nadąży. Nie wiedział dlaczego, ale słowa praktycznie same wchodziły mu pod język. Czuł po prostu, że musi coś powiedzieć.
– Może my dwoje jesteśmy takimi pociągami, co dalej jadą do przodu, gdy wszystkie inne stoją. Jeśli tak, to musimy stąd uciekać, i to jak najdalej.
„Co też ja pieprzę? Nie śmiej się Lillian, coś przecież wypadało powiedzieć”.
***
Mniej więcej godzinę zajęło im zabarykadowanie wszystkich przejść, łącznie z bramami kaplic, przy pomocy ław kościelnych i dywanów. Jak tylko Megan zdążyła ochłonąć kategorycznie, choć oszczędnie w słowach zażądała, aby pochować gdzieś zwłoki. Zaraz po otwarciu drzwi prowadzących do podziemi zaatakował Jacka przeraźliwy smród zgnilizny, toteż postanowił podarować sobie szersze oględziny katakumb, zniósł tam wszystkie znalezione ciała, po czym z ulgą zatrzasnął za sobą ciężkie drewniane wrota.
Następnie przyszedł czas na zorganizowanie jakiegoś miejsca na nocleg. Pomieszczenie kościelnej zakrystii sprawiało wrażenie przytulnego, a to za sprawą gustownego umeblowania i raczej skromnej jak na katolików ornamentyki.. Znajdujące się na przeciw wejścia dwa wąskie okienka z palonego szkła, dawały raczej mało światła. Rozpoczęli od dogłębnego przeszukania wszystkich szaf i segmentów.
Niektóre znaleziska okazały się wyjątkowo cenne. Zapałki i świece posłużyły oświetleniu pomieszczenia. Na jednym z wieszaków Jack zauważył brązową skórzaną kurtkę lotniczą w sam raz na rozmiar drżącej z zimna Megan. Poza tym było jeszcze trochę jedzenia, koców oraz cztery elektryczne latarki.
Na dworze wciąż jeszcze zmierzchało, gdy zebrali się dookoła prostokątnym podłużnym stole po środku zakrystii, by rozdzielić pomiędzy siebie wysypane z plecaka zapasy. Płomienie świec tańczyły tymczasem na powierzchni ścian, ich woskowi właściciele zaś stali ponuro dookoła tego miejsca, jakby na wzór świadków tej niecodziennej wieczerzy.
– Mmmm.. orzechowy – rzekła opychając się batonem Meg. Były to jej pierwsze słowa od czasu rozmowy przy wrotach. Mówiła teraz składnie, z dużą swobodą – niedawny kryzys miała już najwyraźniej za sobą. Jack zauważył nagle, że uśmiechają się do siebie.
– Chciałam cię przeprosić. – rzekła po chwili poważniejąc.
– Posłuchaj...
– Nie naprawdę, zachowałam się jak dziecko. W tej sytuacji to niedopuszczalne.
– Nie ma sprawy. Sam zresztą chyba też nie wyszedłem na twardziela. Trudno mi to wszystko ogarnąć.
Rozmowa urwała się na chwilę. Przy okazji Meg zauważyła, że Jack wyraźnie unika jej wzroku, wciąż kierując ciemne oczy, to na sufit, to na posadzkę. To były bardzo ładne szczere oczy, jakie rzadko widuje się u dorosłego mężczyzny. Miał prosty irlandzki owal twarzy. Brązowe włosy rozcinał przedziałek.
– Ile ty masz w ogóle lat Jack?
Odwrócił się zaskoczony.
– Dwadzieścia sześć... dlaczego pytasz?
– Jestem po prostu ciekawa – wykonała obronny gest – wyglądasz na znacznie mniej.
Cała ta rozmowa wyraźnie rozbawiła młodego funkcjonariusza. Rozdął już wargi jakby chciał coś powiedzieć, ale wnet słowa uwięzły mu w gardle.
– Niech zgadnę. Zastanawiasz się, czy wypada pytać kobietę o te sprawy?
– Poddaję się – może chciałem, przez chwilę.
– Trzydzieści sześć.
Widząc, że Jack znów nie wie, co powiedzieć Meg dokończyła:
– To milczenie pewnie oznacza: „Wyglądasz na znacznie mniej?”
– Nie... to znaczy tak. He, niech zgadnę – jogging?
– Gdzie tam, zawsze prowadziłam niezdrowy tryb życia – kaloryczne kanapki z kremem, popcorn, piwo Guinessa.
– Dawniej, w jednostce wojskowej, sierżant zawsze szykanował tych, co rośli w oczach. Kazał im biegać dokoła koszar zaraz po obiedzie. żołądki skakały im jak piłki od tenisa. Mało, co który wytrzymywał jedno okrążenie bez haftowania. He, he, to były czasy.
– Tak...
Odblaski ognia na ścianach zdawały się migotać w olśniewającym blasku. Ich taniec sprawiał, że Meg zapragnęła podtrzymać tę rozmowę za wszelką cenę.
– Też miłam swoje tajemnice, słabości.
– To może powiesz coś o sobie, na przykład czym się zajmowałaś, zanim to...
– Pracowałam w szkole podstawowej. Uczyłam pierwsze klasy.
– Jesteś belferką tak? – ożywił się nagle.
– Uhm, specjalność w biologii.
– Nauki ścisłe nigdy nie były moją mocną stroną. Choć żeby dzisiaj dostać się do policji trzeba kuć nieraz więcej niż na pracę doktorską.
– Więc po co tam poszedłeś?
– Mam chyba talent pakowania się tam, gdzie jestem najmniej potrzebny.
Na dworze wiatr natężył swoje jęki. Usłyszeli wyraźnie szum powietrza odbijający się od kolumn i sklepienia świątyni. W jednej chwili przejął ich straszliwy ziąb.
– Pozostawanie długo w jednym miejscu chyba nie będzie dobrym pomysłem – stwierdził Jack po chwili.
– Myślisz o czymś konkretnym?
– Mam po prostu złe przeczucia. Z tych naprawdę bardzo złych.
– ...Myślisz, że ktoś tam jeszcze jest – żywy?
– Szczerze mówiąc, coraz bardziej wątpię.
– Więc postanowione – musimy się stąd wydostać.
– Ale gdzie, gdzie chcesz pójść, czy nawet wyjechać?
– Nie wiem. Niemożliwe żeby przeżyło tylko nas dwoje. Nawet w tym mieście musiał ktoś jeszcze przetrwać. Może nawet tylko ono zostało dotknięte tym... czymś.
– W sumie, całkiem możliwe, że rząd nałożył na miasto kwarantannę i nie spodziewa się by ktokolwiek przeżył. Jak w tych wszystkich filmach... Nie, to bez sensu.
– Nieważne, mam zamiar się przekonać. – Meg wstała z klęczek. Jej kurtka nie była zapięta, Jack złapał się na tym, że nowa towarzyszka wyzwala w nim coś w rodzaju pożądania.
To rzeczywiście było bardzo głupie – wspominać w takiej sytuacji o filmach.
– Idziesz czy nie? – wyrwała go z zamyślenia zapinając zamek.
– Hę?
– Na wieżę śpiochu. Może zobaczymy coś ciekawego.
Z wysokiej na kilkadziesiąt metrów wieży dzwonniczej, o zwieńczeniu skierowanemu stożkiem ku niebu, roztaczał się przed nimi rozległy widok panoramy miasta. Wiatr dął tu ze zdwojoną siła, przejmując obydwoje mrozem o tyleż uporczywym, że tak naprawdę nie było czego oglądać. Cały świat jakby stanął w miejscu. Jack i Megan, stali bywalcy miasta, początkowo nie mogli uwierzyć, że w dole nie słychać ruchliwego tłumu zmierzających do pracy bądź klubów ludzi. Samochody stały w kilkukilometrowych korkach; gdzieniegdzie było słychać nie wyłączony silnik, ewentualnie przeciągły dźwięk alarmu antywłamaniowego, nic jednak nie wskazywało na to, by uruchomiła go ludzka ręka. Biurowce, lotnisko – wszystko stało samotnie spowite w ciemnościach. Z kilku słabo widocznych zabudowań na spowitym purpurą północnym horyzoncie w powietrze buchały chmury dymu. Gdzieś tam pozostawiony samemu sobie ogień najwyraźniej szybko się usamodzielnił.
– W sumie, czego się innego spodziewałaś? – zauważył Jack.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – odparła Megan, a w jej głosie brzmiało zdecydowanie, które zaskoczyło pamiętającego jeszcze dzisiejsze popołudnie Conroya. Przyjął to za dobrą monetę, ponieważ od tamtej pory ciążyło mu przeczucie, że to na nim samym spocznie dalszy los obydwojga. Na razie Meg stała pogrążona w zamyśleniu. Wyjął z kieszeni dawno zapomnianego papierosa. Wsadził go następnie w spragnione dotyku usta i zapalił, opierając się o kruchtę baszty. Mały ćmik na szczycie świata – o tym powinien pomyśleć święty Jan na wyspie Patmos. Jack poczęstował towarzyszkę, odmówiła kręcąc głową. Zwrócił uwagę na jej piękne włosy, osobliwe rozwiewane przez wiatr.
– Słyszysz ten szum? – zapytała nagle.
– Na razie chociaż jakiś dźwięk wisi w powietrzu. Przyjdzie taki czas, że wszystko zamilknie jak amen w pacierzu.
– Zaraz, poczekaj – przerwała mu wychylając się ku zachodowi.
– Może Rosjanie zrzucają atomówkę – czas najwyższy na małe bum – bum.
– Proszę, tylko bez takich – spojrzała na niego z wyrzutem. – Sądziłam, że chcesz przeżyć.
– Póki co nic w tym względzie nie uległo zmianie proszę pani – odparł wzruszając ramionami. Przez krótki czas patrzyli sobie w oczy; Jack pierwszy oddał pole – schodzę, będę w zakrystii, jeśli będziesz mnie potrzebować – zawrócił. W dół prowadziła plątanina drewnianych stopni schodzących ślimakiem w dół piekielnie wąskiego tunelu. Nawet dziecko musiałoby się w nim schylić.
– Lepiej też chodź, burza nadchodzi.
– Gdzie ty widzisz chmurę Sherlocku?
Wskazał palcem, na wschodnim horyzoncie wisiał nieprzebrany, czarny jak atrament obłok. Sunąc przed siebie pochłaniał coraz to nowe połacie przestrzeni, rozrastając się w zastraszającym tempie. W tej chwili była już tylko kilka kilometrów od nich.
– Może musisz założyć okulary, hę?
Wraz ze zbliżającą się chmurą narastał przenikliwy szum, który z czasem przemienił się w złowrogi chrobot wydawany przez tysiące małych parzydełek.
– To nie żadna chmura – stwierdziła krótko Megan.
„Szarańcza!” przemknęło Jackowi przez głowę. Nawet nie spostrzegł jak wciąż zapalony papieros wysunął mu się z posiniałych ust. „Miliony szarańczy, całe stada!”
Chmura miała już do nich może z kilkaset metrów – ogromna masa zbudowana z miliardów małych brzęczących organizmów sunęła w kierunku kościoła.
– Musimy zejść niżej! – usłyszał przez świdrującą wrzawę.
„Spokój Jack, spokój.”
– Za mną! – krzyknął, był do połowy ukryty, gdy na plecach już poczuł kolana schodzącej Megan. Na poręczach dzwonnicy już usiadły pierwsze brązowe szkodniki o chudych odnóżach i przejrzystych skrzydełkach.
C.D.N
2
Uf. Dłuższego nie mogłaś dać?
Moja ocena nie będzie się wiele różniła od tej, którą wystawiłem przy poprzedniej części.
Pomysł: 4
Akcja idzie znacząco naprzód. Mimo to, szkoda, że wciąż nie wiadomo kompletnie nic o tej tajemniczej pladze/apokalipsie/zagładzie itp. Podobały mi się reakcje bohaterów przy pierwszym spotkaniu. Ogólnie jest dobrze, chociaż nadal bez rewelacji.
Styl: 4
Jak już mówiłem ostatnio, dość smukły. Czyta się płynnie, aczkolwiek było parę takich 'połamanych' zdań, które ciężko przeczytać i które odbierają przyjemność z czytania.
Schematyczność: 4
Bez zmian. Ciągle mam nadzieję, że zaskoczysz mnie jakoś przy ujawnianiu sprawy tej całej plagi/apokalipsy/zagłady itp.
Błędy: 3-
Chyba nie myślisz, że będę wypisywał teraz błędy całego tekstu? Mam nadzieję, że tak nie myślisz.
Mam nadzieję, że zrozumiesz, gdyż jestem po dosyć ciężkim dniu, a przede mną jeszcze sporo roboty.
Ogólnie mogę Ci powiedzieć, że jest lepiej niż ostatnio, ale jeśli je popełniasz to nadal z tego samego typu. Parę literówek, interpunkcyjne, chyba z dwa razy pomyliłaś płeć bohatera i osobę. Myślę jednak, że ponownie usprawiedliwa Cię po części długość tekstu.
Ocena ogólna: 4-
Jak widzisz, ocena jest podobna. Przydałoby się wreszcie uchylić rąbka tajemnicy tej plagi/apokalipsy/zagłady itp. Podobają mi się relacje Jack - Megan. Przewertuj tekst porządnie i spróbuj wychwycić błędy, które Ci wskazałem. Ogólnie wciąż jest dobrze i wciąż jestem na tak.
Pozdrawiam.

Pomysł: 4
Akcja idzie znacząco naprzód. Mimo to, szkoda, że wciąż nie wiadomo kompletnie nic o tej tajemniczej pladze/apokalipsie/zagładzie itp. Podobały mi się reakcje bohaterów przy pierwszym spotkaniu. Ogólnie jest dobrze, chociaż nadal bez rewelacji.
Styl: 4
Jak już mówiłem ostatnio, dość smukły. Czyta się płynnie, aczkolwiek było parę takich 'połamanych' zdań, które ciężko przeczytać i które odbierają przyjemność z czytania.
Schematyczność: 4
Bez zmian. Ciągle mam nadzieję, że zaskoczysz mnie jakoś przy ujawnianiu sprawy tej całej plagi/apokalipsy/zagłady itp.
Błędy: 3-
Chyba nie myślisz, że będę wypisywał teraz błędy całego tekstu? Mam nadzieję, że tak nie myślisz.

Ogólnie mogę Ci powiedzieć, że jest lepiej niż ostatnio, ale jeśli je popełniasz to nadal z tego samego typu. Parę literówek, interpunkcyjne, chyba z dwa razy pomyliłaś płeć bohatera i osobę. Myślę jednak, że ponownie usprawiedliwa Cię po części długość tekstu.
Ocena ogólna: 4-
Jak widzisz, ocena jest podobna. Przydałoby się wreszcie uchylić rąbka tajemnicy tej plagi/apokalipsy/zagłady itp. Podobają mi się relacje Jack - Megan. Przewertuj tekst porządnie i spróbuj wychwycić błędy, które Ci wskazałem. Ogólnie wciąż jest dobrze i wciąż jestem na tak.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
3
Nie wyślę już nigdy więcej niż 3 strony, słowo skauta :wink: Idę o głowę, że zakończenie opowiadania rozczaruje czytelnika, tak zawsze jest. Dopóki całość spowija mgła tajemnicy wszystko jest aż cięzkie bagażem możliwości, a potem bach! Autor zaczyna kombinować, ścienmniać. Chyba ostatnim naprawdę zaskakującym dziełem była "Psychoza" Blocha/Hithcocka. Również pozdrawiam.
4
O jej... Ale się wymęczyłem. I tak nie poprawiłem całego tekstu, zrobię to jutro. Dzisiaj jestem już zmęczony.
A więc...
Pomysł: 4-
Pomysł ogólnie dobry, ale nie ożywiłeś go na tyle, żeby był specjalnie ciekawy. Ogólnie całkiem nieźle - zdecydowanie lepiej niż w przypadku I części.
Styl: 3+
Zastanawiałem się nad 4-... Ale jednak. Obniżyłem za utrudnione czytanie - ze względu na liczne błędy. Tekst jest bogaty w interpunkcyjne kwiatuszki - o czym za chwilę. Ogólnie - zdania budujesz lekko i spójnie. Są rzeczowe - dużo przymiotników, co ułatwia wyobrażenie bohaterów/sytuacji itd. itp. Używasz wielu synonimów i wyrazów bliskoznacznych - dzięki czemu tekst jest urozmaicony. Udeżyło we mnie tylko kilka długich zdań, które równie dobrze można by zamienić na krótkie, lub od razu wywalić. Czyta się płynnie i szybko. Nie ma większych zgrzytów, choć czasem się zdarzają. Kilka błędów zacytuje w akapicie "Styl" - zaś pozostałe w "Błędach".
To gigantyczne, monstrualne wręcz zdanie omówiłem w "błędach".
To zdanie też nasówa myśl, że należałoby je poprawić.
Więcej jutro
Schematyczność: 4
Podobnie, jak w pomyśle.
Błędy 3=
Mnóstwo niedociągnięć interpunkcyjnych. Czasem zdarzyły się (z trudem wydobyłem, ale jednak) literówki i błędy językowe/stylistyczne.
A więc... miłej lektury!
Kto? łańcuch się sam puścił? Zgrzyta...
Interpunkcja.
Brakuję tu czegoś, czy mi się wydaję? Oprócz tego jakoś to nie pasuje. Lepiej byłoby "Nie zastanawiając się zbyt długo, tuż po wylądowaniu odskoczyła i runęła do przodu. Czyż nie?
Lepiej brzmiałoby "drzwi domu".
Naprawdę piszemy RAZEM!
Strasznie skomplikowane i masywne zdanie. Rozbij je na mniejsze i popraw.
Trochę dziwnie brzmi. Pewnie pomyślicie, że nie miałem się już do czego przyczepić - ale jednak ten "dźwięk ratunku" w tym wypadku mi cuchnie - zupełnia jak życie :wink: żart...
Przecinki ułatwiają interpretację i należy je stosować!
Drzwi, przecinek.
I jeszcze jedno: wolałbym widzieć tradycyjne dialogi.
Kostki, przecinek.
Nie uważasz, iż zdanie jest poplątane i zbyt długie. Zdecydowanie na umysł zmęczonego czytelnika wpływa destrukcyjnie.
Tutaj nie jestem pewien - zaryzykuję.
Cel, przecinek.
Zgrzyt. Zdanie "niefajowskie".
Przecineczki nasze kochane.
Przecinek.
Ups... czegoś zapomniałeś.
No...
Następna, przecinek.
Zaryzykuję. Chyba nie posądzicie mnie o głoszenie herezji? : P
Co takiego?
Przecinek.
Powtórzenie.
Czegoś tu nie rozumiem...
Zgrzyt...
żony, przecinek.
Brech...
Zgrzyt. Konsumpcji człowieka? Czyli on jadł, czy był jedzony : D
O wygłodniałych krokach jeszcze nie słyszałem...
Hm?
To chyba tyle! Oczywiście to jest mniej, więcej połowa. Reszta jutro, dzisiaj nie mam czasu, siły i chęci.
Ogólnie: 3+
Staraj się. Jest lepszy niż poprzedni, jednak nadal są w nim liczne zgrzyty i ubytki. Szczerze mówiąc, bardzo mi się podoba. Jednak jeżeli chcesz napisać coś lepszego - porządnie zredaguj tekst przed wysłaniem, a uprzednio pomyśl, podczas jego tworzenia. Nie zapominaj o bardzo ważnej czynności, jaką jest czytanie! To klucz do sukcesu.
Reasumując:
Będę już kończył. Jutro przytoczę parę błędów i spróbuję je omówić - gdyby co możecie do mnie na GG pisać... 5112129. Walcie kiedy chcecie
Dziękuję.
Pozdrawiam,
Z poważaniem,
Wasz drogi Kubek![/quote]
A więc...
Pomysł: 4-
Pomysł ogólnie dobry, ale nie ożywiłeś go na tyle, żeby był specjalnie ciekawy. Ogólnie całkiem nieźle - zdecydowanie lepiej niż w przypadku I części.
Styl: 3+
Zastanawiałem się nad 4-... Ale jednak. Obniżyłem za utrudnione czytanie - ze względu na liczne błędy. Tekst jest bogaty w interpunkcyjne kwiatuszki - o czym za chwilę. Ogólnie - zdania budujesz lekko i spójnie. Są rzeczowe - dużo przymiotników, co ułatwia wyobrażenie bohaterów/sytuacji itd. itp. Używasz wielu synonimów i wyrazów bliskoznacznych - dzięki czemu tekst jest urozmaicony. Udeżyło we mnie tylko kilka długich zdań, które równie dobrze można by zamienić na krótkie, lub od razu wywalić. Czyta się płynnie i szybko. Nie ma większych zgrzytów, choć czasem się zdarzają. Kilka błędów zacytuje w akapicie "Styl" - zaś pozostałe w "Błędach".
Szybki kopniak w drewniany szkielet drzwi rozwarł je na oścież, Meg wskoczyła do środka chwytając wracającą ramę i z całej siły cisnęła ja w kierunku będącego już w trakcie skoku brytana.
To gigantyczne, monstrualne wręcz zdanie omówiłem w "błędach".
Naraz po zatrzaśnięciu drzwi i wsadzeniu kluczyka do stacyjki, stopniowo rozwierająca się brama odkryła stojącego za sobą wielkiego czarnego brytana.
To zdanie też nasówa myśl, że należałoby je poprawić.
Więcej jutro

Schematyczność: 4
Podobnie, jak w pomyśle.
Błędy 3=
Mnóstwo niedociągnięć interpunkcyjnych. Czasem zdarzyły się (z trudem wydobyłem, ale jednak) literówki i błędy językowe/stylistyczne.
A więc... miłej lektury!
żelazny łańcuch puścił z metalicznym brzękiem.
Kto? łańcuch się sam puścił? Zgrzyta...
krzyknęła w jednej chwili spadając na drugą stronę
Interpunkcja.
Nie zastanawiała się długo, zaraz po wylądowaniu dała sprężystego nura i runęła do przodu.
Brakuję tu czegoś, czy mi się wydaję? Oprócz tego jakoś to nie pasuje. Lepiej byłoby "Nie zastanawiając się zbyt długo, tuż po wylądowaniu odskoczyła i runęła do przodu. Czyż nie?
plastikiem drzwi do domu.
Lepiej brzmiałoby "drzwi domu".
Było na prawdę mało czasu.
Naprawdę piszemy RAZEM!
Szybki kopniak w drewniany szkielet drzwi rozwarł je na oścież, Meg wskoczyła do środka, chwytając wracającą ramę i z całej siły cisnęła ja w kierunku będącego już w trakcie skoku brytana.
Strasznie skomplikowane i masywne zdanie. Rozbij je na mniejsze i popraw.
Szczęknął zamek – był to dźwięk ratunku.
Trochę dziwnie brzmi. Pewnie pomyślicie, że nie miałem się już do czego przyczepić - ale jednak ten "dźwięk ratunku" w tym wypadku mi cuchnie - zupełnia jak życie :wink: żart...
W wyniku uderzenia, stworzenie poleciało w tył na kilka metrów, wgniatając jeden z drewnianych schodów.
Przecinki ułatwiają interpretację i należy je stosować!
Zamknęła uszkodzone drzwi, przekręcając zamek.
Drzwi, przecinek.
„Pożyczę twojego Chevroleta Pet, nie miej do mnie o to żalu, proszę.”
I jeszcze jedno: wolałbym widzieć tradycyjne dialogi.
Megan omal nie skręciła kostki, zbiegając po stromych schodach.
Kostki, przecinek.
Naraz po zatrzaśnięciu drzwi i wsadzeniu kluczyka do stacyjki, stopniowo rozwierająca się brama odkryła stojącego za sobą wielkiego czarnego brytana.
Nie uważasz, iż zdanie jest poplątane i zbyt długie. Zdecydowanie na umysł zmęczonego czytelnika wpływa destrukcyjnie.
ślina, cielsko zaś, krwawiło w wielu miejscach
Tutaj nie jestem pewien - zaryzykuję.
dopadną raz upatrzony cel, niezależnie od ceny
Cel, przecinek.
Dała gazu.
Zgrzyt. Zdanie "niefajowskie".
ogromny, górujący nad wszyskim wiktoriański ratusz, o kopulastej wieży.
Przecineczki nasze kochane.
Biegnąc krętymi uliczkami, przestała z czasem zwracać uwagę
Przecinek.
Meg bez problemu domyśliła, co nadchodzi
Ups... czegoś zapomniałeś.
Mały mieszkaniec kanałów wnet opuścił swą kryjówkę, popiskując miarowo, a za nim następny, i następny – dziesiątki, a potem setki.
No...
potem następna i następna...
Następna, przecinek.
Stary Whiskacz, choć darmowy, nie smakował Jackowi tak, jak w towarzystwie przyjaciół
Zaryzykuję. Chyba nie posądzicie mnie o głoszenie herezji? : P
brązowym sukni
Co takiego?
tak, jak wtedy, kiedy pośród
Przecinek.
Była wtedy taka piękna – drobne piegi na jej nosie, tak wspaniale współgrające z jej uśmiechem, rudymi kędziorami i błękitem oczu. Byli wtedy bezsprzecznie najszczęśliwszą parą w tej Ojczyźnie Wolności.
Powtórzenie.
choć od ślubu minęło tak niewiele, dobrze pamiętał pierw
Czegoś tu nie rozumiem...
I choć od ślubu minęło tak niewiele dobrze pamiętał pierwszą kłótnię, którą mieli, co ciekawe – wcale nie na temat jego pracy, słowa jakie wtedy powiedział teraz zdawały się wracać i kłuć go jeszcze bardziej niż przez tamtą noc, spędzoną w samochodzie.
Zgrzyt...
dla żony, niż kiedykolwiek
żony, przecinek.
Czas apokalipsy doprawdy chyba lepiej spędzić w tak kulturalnym miejscu jak Pub
Brech...
Wzrok Megan przykuł widok konsumpcji człowieka w czerwonym swetrze przez hordę szczurów.
Zgrzyt. Konsumpcji człowieka? Czyli on jadł, czy był jedzony : D
wygłodniałe kroki
O wygłodniałych krokach jeszcze nie słyszałem...
kierunku przedmieść na zachodzie.
Hm?
To chyba tyle! Oczywiście to jest mniej, więcej połowa. Reszta jutro, dzisiaj nie mam czasu, siły i chęci.
Ogólnie: 3+
Staraj się. Jest lepszy niż poprzedni, jednak nadal są w nim liczne zgrzyty i ubytki. Szczerze mówiąc, bardzo mi się podoba. Jednak jeżeli chcesz napisać coś lepszego - porządnie zredaguj tekst przed wysłaniem, a uprzednio pomyśl, podczas jego tworzenia. Nie zapominaj o bardzo ważnej czynności, jaką jest czytanie! To klucz do sukcesu.
Reasumując:
Będę już kończył. Jutro przytoczę parę błędów i spróbuję je omówić - gdyby co możecie do mnie na GG pisać... 5112129. Walcie kiedy chcecie

Dziękuję.
Pozdrawiam,
Z poważaniem,
Wasz drogi Kubek![/quote]