
WWW Mężczyzna powiódł wzrokiem dookoła, tym razem wypatrując właściwego miejsca do rozpoczęcia poszukiwań. Przed nim, wyrastając sponad większych i mniejszych chat, sklepów, składów, wznosiła się siedziba władcy miasta, zapewne jakiegoś lorda czy księcia, połączona tylnią częścią z murami miasta. Budowla konstrukcją przypominała zamek, była jednak mniejsza i skromniejsza, tak przynajmniej widziały ją załzawione oczy Kanama. Wzrok przyciągały zwłaszcza dwie wieże, wyrastające z bocznych ścian budynku niczym rogi. Obie ozdobiono szerokimi okiennicami, z których łapczywe macki płomieni próbowały pochwycić jak najwięcej nieba. Wieże przypominały paszcze dwugłowego potwora, wściekłe i pełne pożądliwości.
WWW Kanam tylko przez chwilę pragnął uciec. Opanował się i zmusił do logicznego myślenia. Tam, nieopodal lewej wieży! Wkomponowane między mury miasta i ścianę zamku kamienne schody biegły spiralą aż na sam szczyt murów. Mężczyzna podszedł, by lepiej ocenić ich stan. Były oczywiście osmalone i gorące do niemożliwości, sprawiały jednak wrażenie wystarczająco solidnych, by je wykorzystać.
WWW Umiejętnie balansując ciałem, by nie dotknąć przypadkiem rozpalonych, kamiennych poręczy, Kanam wspiął się na szczyt obwarowań. Na górze powietrze było czystsze i chłodniejsze, co pozwoliło mu swobodniej odetchnąć. Dopiero gdy przetarł spoconą twarz i spojrzał na roztaczający się pod nim krajobraz, zamarł.
WWW Mrok zapadł już niemal całkowicie. Niebo, w ciągu dnia zasnute chmurami, przypominało przepastną, czarną otchłań, kontrastując wyraźnie z płomienną koroną otaczającą miasto. Z tej wysokości Kanam dostrzegał, że ogień największe szkody czynił budynkom, stojącym w pobliżu zamku. Płonęły ich dachy, filary, ogrodzenia. Sam zamek również został opętany ogniem, tyle że od wewnątrz. Im dalej Kanam spoglądał w stronę przeciwnej części murów, tym płomienie, trawiące kolejne domostwa, wydawały się spokojniejsze i słabsze.
WWW Zmarszczył brwi na wspomnienie ustępu jednej z przeczytanych wcześniej ksiąg. Ponoć ogień został zaprószony w mieście przypadkowo przez nieuważnego syna piekarza. Któż mógł przewidzieć, że jeden błąd będzie kosztował Ignis’aet całą wieczność? Przeklęta magia, Kanam zaklął w myślach.
WWW Rozpoczął swoją wędrówkę wzdłuż murów, uważnie obserwując kamienne ściany, wypatrując możliwych zakamarków i zejść do baszt. Bez względu na stadium szaleństwa, Kanam nie wierzył, by starzec był zdolny zamieszkać w dole, wśród płomieni i dławiącego pyłu. Pozostawały jedynie mury lub, być może, kryjówka poza miastem.
WWW Przez chwilę mężczyźnie wydawało się, że dostrzegł nieznaczne poruszenie w cieniu kamiennej ściany, około dwudziestu passusów przed sobą. Złudzenie, pomyślał, ale instynktownie przyspieszył kroku. Wytężył wzrok, lecz nic nie wskazywało na to, by ruch uległ powtórzeniu. Sięgnął do zawieszonej u pasa pochwy. Metaliczny szczęk zadźwięczał w powietrzu. To tak na wszelki wypadek. Kto wie, jakie licho może jeszcze mieszkać w takim mieście?
WWW Zwykłe przywidzenie, był już pewien. Minął miejsce, w którym, jak sądził, zauważył ruch, nie znalazł jednak niczego godnego uwagi. Szeroka na trzy passusy powierzchnia murów rozpościerała się przed nim, ginąc stopniowo w ciemnościach. Gdzieniegdzie drewniane rusztowania wybuchały snopem tryskających iskier. Kanam zaczynał się niecierpliwić. Mógł całą noc chodzić po murach w koło i nie natrafić na żaden ślad starca.
WWW Był raz wielki ród
WWW Świat kładł mu się do nóg
WWW Kanam gwałtownie zaczerpnął powietrza. Dłoń mocniej zacisnął na rękojeści miecza. Kto? Gdzie? Słowa napłynęły do jego uszu nie wiadomo skąd, układając się w idiotyczną rymowankę. Serce dudniło mu w piersi, niczym wielki dzwon. Spokój, głupcze, mruknął do siebie, to tylko wiatr. Wiatr świszczy, czasami wydaje się, że to słowa płyną, a to tylko świszczenie. Oddech powoli wracał do normy. Kanam rozluźnił nieco zaciśnięte na broni, zbielałe palce. Gdy przypomniał sobie, że wraz z nadejściem nocy wiatr bardzo przycichł, zwarł je jeszcze mocniej.
- Był raz wielki ród, świat kładł mu się do nóg, kiedyś to go znałem, potem zapomniałem!
WWW Tym razem mężczyzna był już pewien, że ochrypły szept rozbrzmiał nieopodal jego prawego ucha. Kanam zamarł, przeszyty lodowatym dreszczem. Odwracając się, zdołał jeszcze uchwycić wzrokiem strzęp czarnego materiału. Pobiegł w tamtą stronę, jednocześnie lewym ramieniem dotykając ściany, by móc natrafić na jakikolwiek wyłom czy nierówność w kamieniu. Prawa dłoń ściskała kurczowo rękojeść miecza, skierowanego przed siebie, w ciemność. Pod zbielałymi knykciami opalizował delikatnie jasnobłękitny kryształ.
WWW Powierzchnia muru obcierała rękaw skórzanego kaftana, jednak nie wydawała się w jakikolwiek sposób fałszywa czy nieregularna. Co innego podłoże. Stopa mężczyzny osunęła się niespodziewanie w próżnię, której, Kanam mógłby przysiąc, nie było tam wcześniej. Jego ciało z impetem spadło w dół, przy akompaniamencie złośliwego chichotu.
WWW Gdy otrząsnął się osłupienia, uświadomił sobie, że siedzi na połamanych belkach. Spojrzał w górę. Wyjście na mury widniało około dwóch passusów nad nim, a z kamiennych rusztowań zwisały smętnie resztki zawieszonej na łańcuchach drabiny. Mężczyzna wypełznął spod sterty zniszczonego drewna, klnąc za każdym razem, gdy kolejna drzazga nakłuwała jego ciało. No ładnie. Taki ostrożny chciał być, a wylądował jak zwykle. Z obitą dupą.
- Był raz wielki ród! – rozbrzmiał nieopodal ochrypły krzyk, przechodząc stopniowo w charczący śmiech. – Ha ha! Świat kładł mu się do nóg!
Kanam sięgnął po swój miecz, porzucony nieopodal. Głos wyraźnie dobiegał z głębi wąskiego korytarza.
- Kim jesteś? Stój! – krzyknął mężczyzna, potykając się o drewniane belki.
WWW Odpowiedział mu jedynie oddalający się chichot.
WWW Korytarz, jak podejrzewał Kanam wydrążony wewnątrz murów, był wąski, ciasny i niesamowicie duszny. Jedynie przez niewielkie, wykute w ścianie otwory, do wnętrza wpadało nieco światła i powietrza. Osłaniając twarz ramieniem, mężczyzna biegł w głąb tunelu, oddalając się coraz bardziej od włazu prowadzącego na powierzchnię.
WWW Powietrze gęstniało. Kanam, przez załzawione oczy, nie widział wiele ponad roztaczającą się przed nim ciemność. Jednym barkiem przylegał ściśle do ściany, co pozwalało mu zachować resztki orientacji. I ten drażniący, oszalały chichot, nic nie robiący sobie z gryzącego, dusznego powietrza!
WWW Kanam niespodziewanie stanął. Niedowierzając, przetarł wilgotne oczy. Lecz tak, na końcu tunelu mrok nie wydawał się aż tak nieprzenikniony. Mężczyzna był pewien, że dostrzegł przemykającą tamtędy postać. Pośpiesznie ruszył w głąb korytarza. Miał wrażenie, że mimo pozornej ucieczki, właściciel ochrypłego chichotu doskonale wie, dokąd zmierza. Co za pech, że Kanam tego samego nie mógł powiedzieć o sobie.
WWW Korytarz biegł dalej prosto, jednak mężczyzna dostrzegł w miejscu, które sprawiało wrażenie jaśniejszego, ukryte wąskie przejście, najeżone stromymi schodami, prowadzącymi w górę. Wspiął się po nich bez namysłu, wypatrując widzianych już wcześniej strzępów czarnego materiału. Im wyżej wchodził, tym bardziej mrok się rozpraszał. Kanam mógł już dostrzec kolor kamienia, z którego wzniesiono ściany. Prędko pokonał kilka ostatnich stopni i wpadł twarzą wprost w ciemną, cuchnącą tkaninę.
- Był raz, był raz, był raz… Ha! Tak! Wielki ród!
WWW Serce Kanama biło rozpaczliwie szybko. W końcu go dopadł! Głos rozbrzmiewał wyraźnie, dzieliła ich co najwyżej odległość ramienia. Oraz, oczywiście, płachta materiału, w którą Kanam zaplątał się, wychodząc z tunelu.
WWW Gwałtownym ruchem zdarł z twarzy tkaninę. Spostrzegł, że to płaszcz lub raczej nędzne strzępy płaszcza, zawieszone na chudych, kościstych ramionach. Ich właściciel przeszedł chybotliwie jeszcze kilka kroków. Kanam już miał przypaść do niego, by uniemożliwić obcemu ponowną ucieczkę, kiedy zorientował się, że to zupełnie niepotrzebne.
WWW Nieznajomy, celowo czy też nie, wyprowadził ich na szczyt jednej z obronnych baszt, rozmieszczonych na całej długości murów. Jej średnica miała może trzy passusy długości, a jedynym widocznym zejściem było to, którym właśnie przybyli. Obcy nie miał dokąd uciec.
WWW Kanam odetchnął i w milczeniu obserwował postać w czarnym płaszczu, która jak się wydawało, również zapomniała o swoim niedawnym pośpiechu. Podeszła powoli do blanek, cały czas odwrócona plecami, i sprawiła nagle wrażenie zapatrzonej w płonące miasto pod sobą.
WWW Kanam obrzucił wieżę przelotnym spojrzeniem. Zbudowano ją na kształt okręgu, a przy sięgającym piersi, okalającym jej szczyt krenelażu poupychano brudne szmaty, papiery resztki jedzenia. Mężczyzna zmarszczył brwi. Baszta wystrojem przypominała wysypisko, w najlepszym razie żebracze gniazdo. Mdły poblask ognia ślizgał się po rozrzuconych wokół przedmiotach. Kanam jedynie przez chwilę dumał, jak płonące deski trafiły na sam szczyt murów. Dach, uprzytomnił sobie, instynktownie spoglądając w górę. Belki były kiedyś elementem dachu. Dach wieży płonął.
WWW Obcy w dalszym ciągu stał nieporuszony, odwrócony tyłem. W półmroku przypominał karykaturalną rzeźbę, wykutą w kamiennym murze. Mężczyzna odchrząknął znacząco, jednak nie doczekał się najmniejszej reakcji.
- Hej, ty! – krzyknął w końcu, zniecierpliwiony. – Kim jesteś?
WWW Odpowiedział mu znajomy, chrapliwy chichot.
- Był raz wielki ród, świat kładł mu się do nóg…
- Tak, tak, to już słyszałem – Kanam potrząsnął głową, zirytowany. – Cieszy mnie, że w końcu przestałeś uciekać jak wariat, bo ja chciałem tylko o coś zapytać. Szukam kogoś.
- Kiedyś to go znałem… - Obcy ciągnął swą rymowankę, jak gdyby nie usłyszał.
WWW Mężczyzna również nie dawał za wygraną.
- To stary mag, kiedyś mędrszy rodu Hallet Nach’t. Podobno zamieszkał w okolicach Ignis’aet. Na imię mu Saimev.
WWW Głos ugrzązł nieznajomemu w gardle. Wypuścił jedynie powietrze. Cichy świst.
- Kogo szukasz? – wyszeptał ochryple.
WWW Przez chwilę Kanam obserwował jego nieruchomą sylwetkę, rysującą się ciemną plamą w blasku bijącym od leżących nieopodal dachowych belek.
- Saimeva z Hallet Nach’t.
WWW A potem, postać odwróciła się.
WWW Mężczyzna w pierwszym momencie uznał za zdumiewające, że można żyć, będąc tak chudym. Czarny, postrzępiony płaszcz skrywał pod sobą ciało przypominające wiązkę patyków. Ubrane w brudne szmaty, ze splecionym na skos zapadniętej piersi rzemieniem, do którego przywiązano co najmniej podejrzanie wyglądające woreczki i fiolki.
WWW Kanam podszedł nieco bliżej, by dokładniej przyjrzeć się osobnikowi w świetle płomieni.Wystające, ohydne obojczyki. Skóra zwisająca z kościstych przedramion. Długie palce z jeszcze dłuższymi paznokciami, przypominające krogulcze szpony. Spod krzaczastych, czarnych brwi patrzyła na Kanama para mętnych, głęboko osadzonych oczu. Patrzyła z niejaką drwiną, jak wydawało się mężczyźnie. Nie mógł być jednak pewien. Ciężko odczytać wyraz twarzy zakrytej w większości przez dżunglę czarnej, splątanej brody.
- Warunki mieszkalne w Ignis’aet nie są już takie jak kiedyś – obcy zachichotał sam do siebie. – Nikt tu nie mieszka, chłopcze. Możesz wracać do domu.
- A jednak spotkałem ciebie – mężczyzna oparł dłoń na biodrze. Miał coraz wyraźniejsze przeczucia co do nieznajomego.
WWW Brodaty starzec znów zachichotał. Wskazał palcem na trzymany przez Kanama miecz.
- Ładna błyskotka. Umiesz się tym posługiwać, młodzieńcze?
- Radzę sobie. Mam nadzieję, że unikniemy demonstracji.
WWW Mężczyzna wypowiedział te słowa pozornie od niechcenia, jednak jego dłoń mimowolnie zacisnęła się mocniej na rękojeści. Błyskotka! Też coś! Ta broń była wszystkim co miał, wszystkim, co stanowiło dla niego jakąkolwiek wartość. Była podarunkiem, pamiątką, testamentem. Tylko głupiec mógł ją nazwać błyskotką!
- Słuchaj – Kanam zmusił się, by wrócić myślami do przedmiotu rozmowy. – Szukam Saimeva i coś mi mówi, że właśnie go znalazłem. Jeśli skończyłeś już udawać, że to nie ty, chciałbym wyjaśnić, co mnie tu sprowadza.
- Młodzieńcza niecierpliwość! – starzec prychnął.- Był raz wielki ród…
- Nie, nie, na Wielką Magini, nie zaczynaj znowu! Zajęło mi kilka ładnych lat, zanim zrozumiałem, że jesteś jedyną osobą, mogącą mi pomóc, co nie znaczy, że będę w pokorze wysłuchiwał tych bzdur. Czytałem twoje księgi. Wszystkie, które udało mi się zdobyć. Moje zainteresowanie wzbudziły zwłaszcza te, dotyczące mocy drzemiącej w żywiole ognia.
- Kapitalna sprawa, prawda? – zachrypiał starzec. - Też lubię tu sobie przyjść czasem, popatrzeć na trzaskające wesoło płomyki.
WWW Kanam odetchnął głęboko, by zachować spokój. Saimev drwił z niego, to pewne. Tak samo pewne jak to, że tylko u niego mógł szukać ratunku.
- Niektóre z twoich ksiąg wspominały o pewnym rytuale – kontynuował. – Twierdziłeś, że magia drzemiąca w ogniu może przywrócić kogoś do życia. Kosztem wspomnień.
WWW Starzec nie odpowiedział. Pogładził brodę w zamyśleniu. Ponownie odwrócił się tyłem do mężczyzny, wspierając dłonie na kamiennej balustradzie.
WWW Kanam, płynnym ruchem, umieścił miecz w pochwie przy biodrze. Nie będzie chyba potrzebny. Stanął obok starca i czekając na odpowiedz, spojrzał w dół. Ze szczytu wieży, Ignis’aet przypominało wielkie skupisko ognisk rozpalonych przez koczownicze plemiona, migoczących w mroku. Mimo oczywistej świadomości tragedii, która miała miejsce wiele ziemiokręgów wcześniej, było w tym widoku coś wzniosłego. Niepokoił i zachwycał jednocześnie.
- Zakładam, że nie masz nic wspólnego z magią, chłopcze – Gdy Saimev przemówił, jego głos brzmiał niemal jak szept. – musisz jednak zdawać sobie sprawę z tego, że jest ona wszędzie. Za jej sprawą powstał świat i zapewne to jej wybuch go zakończy. Jeden koniec świata mamy już za sobą, czyż nie? Ach, cóż to musiały być za czasy, to Zamętanie! Całkowity brak kontroli nad energią magiczną, wszystkie te dziwy, zjawiska wydające się zupełnie nie do pomyślenia… Tak, gdyby nie Wielka Magini, skądkolwiek przybyła, byłoby po nas. Ale to przecież wiesz. Skoro czytałeś księgi, wiesz też z pewnością, że Ignis’aet to jedna z wielu pamiątek po Zamętaniu. Zwykły pożar miasta… a jednak tysiące zmiennych, które akurat ułożyły się w pomyślny wzór, w połączeniu z tak dużym, powstałym nagle skupiskiem ognia, zaowocowały zwarciem magicznej energii. Zwarciem, które podziwiać możemy do dziś. Rozumiesz, Ignis’aet jest jak dziura w materiale, jak skaza na drogocennym kamieniu, jak kleks z atramentu na zapisanym pergaminie…
- Tak, tak, rozumiem – Kanam wyłamywał palce w zniecierpliwieniu. – A ten rytuał? Jest możliwy, prawda?
- Tak kiedyś myślałem – Saimev pokiwał głową, zapatrzony w płonące budynki pod sobą. – Ignis’aet wydawało się oczywistym wyborem. Tylko tu energia żywiołu sprawiała wrażenie wystarczająco silnej, by za jej pomocą odzyskać coś, co żyje już jedynie w ludzkich wspomnieniach. Zastanawiałem się także, czy cena, konieczna do zapłacenia, nie jest zbyt wysoka. Wszystkie wspomnienia dotyczące jakiejś sprawy lub rzeczy, człowieka, by móc je przywrócić. Rozważałem, co zostaje, gdy pozbawia się kogoś wspomnień dla niego najcenniejszych. To już jednak nieistotne.
WWW Kanam zesztywniał na dźwięk ostatnich słów.
- Jak to nieistotne? – pytał gorączkowo. – Odkryłeś jak działa rytuał, prawda? Wiesz, jak tego dokonać?
WWW Starzec zachichotał obłąkańczo. Spojrzenie mętnych oczu rozbiegło się we wszystkie strony.
- Ha, czy wiem? Zapytaj tego swojego Saimeva, jeśli jeszcze nie spłonął w tej dziurze.
- Przecież to ty nim jesteś!
- Tak? W takim razie źle trafiłeś, chłopcze. Nie umiem ci pomóc.
WWW Kanam dygotał ze złości i niedowierzania. Przez chwilę starzec sprawiał wrażenie wolnego od szaleństwa, skorego do pomocy, a teraz znów bredził od rzeczy. Mężczyzna patrzył na uśmieszek Saimeva, na lekkie kołysanie jego ciała, mimowolnie zaciskając pięści aż do bólu skóry zgniatanej przez palce. Chciał złapać starca za tę jego chudą, żylastą szyję, cisnąć jego ciałem w dół, w płomienie, jak szmacianą lalką. Rozerwać jego członki, zostawiając z nich jedynie kupkę chrustu. Nie po to spędził tyle lat, szukając sposobu, by okazało się, że sposób nie istniał! Musiał istnieć!
WWW Mężczyzna odetchnął głęboko. Uspokój się, powtarzał w myślach. Podrażnione oczy zwilgotniały, tym razem nie od dymu.
- Proszę – głos Kanama drżał. – Nie żebrałbym o twoją pomoc, gdyby istniało inne wyjście. Ja… Osiem ziemiokręgów temu zginęła pewna osoba. Dziewczyna, była całym moim życiem. Nie zdołałem jej wtedy uratować i wyrzuty sumienia prawie mnie zabiły. Gdy w końcu otrzeźwiałem, ze wszystkich tropów dotyczących wskrzeszenia człowieka, tylko ten prowadzący do ciebie, nie okazał się fałszywy. Musisz mi pomóc! Jestem zdecydowany i gotowy. Jestem pewny. Utrata wspomnień o niej to uczciwa cena za powrót do życia Momo.
- Ach, młodość, zapalczywość, miłość – Saimev przeczesał brodę krogulczymi paznokciami. – Robicie to, co dyktuje wam wasze głupie, młodzieńcze serce, nie myśląc o konsekwencjach. Umarli powinni zostać w grobie, ale, oczywiście, co ja tam wiem, stary wariat!
- Konsekwencje to moja sprawa – uciął Kanam. – Powiedz mi tylko, co mam zrobić.
WWW Starzec ponownie zapatrzył się dal. Jego długie palce wystukiwały cicho rytm na kamiennej balustradzie.
- Pomógłbym ci, gdybym potrafił. W dalszym ciągu uważam, że to możliwe, nigdy jednak nie zdołałem dokonać podobnego rytuału. Ba, odkryć nawet na czym polega! Istnienie magii zawsze składało wiele obietnic, lecz dotrzymywało jedynie nielicznych. Przykro mi, chłopcze.