Wedle reguły kreacji

1
Jakoś wciąż kuleje mi praca nad moją powieścią. Chyba jeszcze musi w głowie trochę dojrzeć. W ramach dania sobie oddechu wygrzebałem pewien swój stary kawałek i doprowadziłem go do ładu. Jest to minipowieść współczesna doprowadzona do 1989 roku - jeden życiorys z peerelu, ale wydaje mi się, niebanalny. Ogólnie jestem zadowolony z tekstu, ale zdaję sobie sprawę, że zadowolenie może wypływać z braku obiektywizmu i naturalnego przywiązanie do tego,co się spłodziło. Wklejam niżej pierwszą część licząc na konstruktywną krytykę


Równocześnie mam konkretne pytanie. Powieść, z której pochodzi fragment, ma nietypowy rozmiar, ok. 170 stron standardowego maszynopisu. Uważam ją za skończoną i właściwie, po pewnych poprawkach, nic by mnie nie kosztowało podesłanie jej kilku wydawnictwom, a nuż komuś się spodoba. Nie mam jednak zamiaru sztucznie jej pompować do najczęściej upragnionego przez wydawców rozmiaru 300 stron, bo nie po to dążyłem do precyzji i zwięzłości, wyrzucając wszystkie dłużyzny i mdłe śliskości, żeby znów dla mitycznych 300 stron czymś tekst faszerować. Nie śledzę za bardzo naszego rynku wydawniczego, dlatego pytam: czy są jakieś oficyny, w których minipowieści się ukazują? Jeśli tak, to gdzie miałoby sens tekst wysłać? Oficyny wyspecjalizowane tylko w fantastyce odpadają, bo choć pewien cień fantastyki w książce się kryje, to gatunkowo jednak jest to raczej współczesna proza obyczajowo.


Wedle reguły kreacji

Rozdział pierwszy

1




aaa Ludzi we Fraudencji nie ciekawiło, co dzieje się poza ich doliną. Gdy nocą za wzgórzami widać było łuny, wychodzili przed domy i zgadywali, czy to płoną lasy, łąki, wioski w innych dolinach, czy wybuchła jakaś wojna, koniec świata się zaczął, a potem kładli się do łóżek i zaciągali firanki, żeby blask nie przeszkadzał im we śnie. Wszystko poza horyzontem było dla nich bezpańskie. Zaczynała się ta bezpańskość już na stokach. Rosły tam przy polnych dróżkach jabłonie, śliwy, grusze, czereśnie i leszczyna; mógł z nich zrywać, kto chciał, nie wiadomo dla kogo rosły. Tak kończyło się to, co ogrodzone, zwyczajne, bez zgadywania. Osobliwością Fraudencji był kościół, wzniesiony nie w sercu miejscowości lecz na jej osierdziu. Jakiś przejezdny naukowiec tłumaczył, że to relikt zamku templariuszy, założycieli Fraudencji, którzy stronili od ludzi i żyli na uboczu.
aaa Najbliżej kościoła mieszkała Głupia Irmina. Pod jej płotem oszczeniła się suka młynarza Rahnera. Stało się to w nocy z soboty na niedzielę, tak że rano idący na mszę mogli sobie przystanąć i litować się:
aaa - Biedne psiaki... Rahner skąpy, nie będzie chciał ich żywić, pewnie wszystkie potopi.
aaa - Potopi, co roku topi.
aaa - Potopi pod młynem, pod kołem. Tam woda najgłębsza.
aaaRahner zapakował pięć szczeniąt do worka i zaniósł go na brzeg rzeki. Cisnął miot w odmęty i przyglądał się bąbelkom na powierzchni. Ku jego niezadowoleniu worek musiał się w jakiś sposób rozwiązać, bo jedno ze szczeniąt wypłynęło żywe. Uznał to jednak za znak boży, zabrał psa ze sobą i nadał mu imię Glück - Szczęście.
aaa Dwa lata później wybrał się do pobliskiego miasta załatwić kilka spraw. Glück, wyrosły na olbrzymiego wilczura, zamiast iść przy nodze,ciągnął smycz w swoją stronę, aż znaleźli się obok kolektury loterii państwowej. Rahner, choć nigdy nie wydał ani feniga na żadnej loterii, tym razem kupił jeden los. Nie mógł uwierzyć, gdy okazało się, że wygrał milion marek.
aaa - To nagroda za ciężką pracę i oszczędne życie - tłumaczył sobie. W ciągu tygodnia sprzedał żarna i wyjechał w południowe strony. Glücka zostawił we Fraudencji u karczmarza Pohla. Nie dopuścił nawet myśli, że wygraną na loterii zawdzięcza zwierzęciu. Pohl natomiast,uwielbiający niezwykłe historie, jakich wiele nasłuchał się od pijących w jego szynku mężczyzn, wierzył, że Glück obdarzony jest nadprzyrodzonymi właściwościami. I rzeczywiście, na Wielkanoc 1943 roku, gdy zamykał karczmę, pies przytaszczył w pysku diamentową bransoletę, a potem zaprowadził go do ruin starego zamku i wskazał wygrzebaną między chaszczami dziurę - wejście do lochów. Pohl znalazł tam kufer pełen złotych monet i klejnotów. O mało nie oszalał pojąwszy, że posiadł skarb templariuszy, o którym nieraz rozprawiali piwosze w jego karczmie.
aaa - Sprawdziło się jego imię - powiedział tajemniczo staremu Ernstowi ofiarowując mu psa i prosząc, żeby o niego dbał. Jeszcze tej samej nocy, nie zaprzątając sobie nawet głowy sprzedażą karczmy, jakby sparszywiało mu dotychczasowe życie, wyjechał z Fraudencji nie wiadomo dokąd..
aaa Ernst z Glückiem na rzemieniu nadzorował jeńców rosyjskich, którzy pracowali na folwarku i wierzył, że wojnę uda się Niemcom wygrać, młodzi wrócą, sami popilnują porządku, a on będzie spokojnie żył na emeryturze. Ale na początku 1945 roku wszyscy we Fraudencji zaczęli się pakować i uciekać za Odrę. Stary Ernst rad nierad musiał postąpić jak pozostali.
aaa Jedyną osobą, która odmówiła wyjazdu, była głupia Irmina. Miała dwadzieścia trzy lata, długie jasne włosy, twarz zmarwychwstanic z gotyckich malowideł w kościele i talię jak przewężeni klepsydry. Nie mogła pogodzić się z myślą, że wynik jakiejkolwiek wojny może zmusić ją do opuszczenia Fraudencji, gdzie znała każdą pestkę, gdzie polne dróżki prowadziły na ścierniska, skąd mogła krzyczeć do chmur. Tylko we Fraudencji czuła się zdrowa. Nawet kilka kilometrów od domu ulegała paroksyzmom,mieszało się jej w głowie, mdlała. Z tego właśnie powodu nazywano ją Głupia.
aaa Przyglądała się, jak sąsiedzi pakują dobytek na wozy. Pomagała taszczyć tobołki, układać srebrne serwisy na pierzynach, żeby nie tarabaniły w drodze i obiecywała opiekować się domostwami, dopóki ich właściciele nie wrócą. Wszyscy wierzyli, że wrócą.
aaa Pod koniec lutgo została sama. Towarzyszył jej tylko wilczur Glück, którego podarował jej dla obrony stary Ernst. Chodził z nią na spacery po zaśnieżonych sadach, baraszkował w zaspach, co chwilę, szczekając, aportował do jej nóg.
aaa - Dlaczego wtedy nie skamlałeś, piesku, dlaczego? - pytała go. Zakochała się w jednym z rosyjskich jeńców i kiedy wymykał się do niej przeskakując zasieki, Glück, którego stary Ernst puszczał na noc samopas,nigdy ich nie zdradził. Baraki ewakuowano, a Irmina zorientowała się, że jest w ciąży.
aaa Podczas bezsennych nocy leżała rozebrana w łóżku i biła się zaciśniętymi pięściami po brzuchu. Glück traktował to jako zachętę do figlów, wskakiwał na pościel,walił ogonem o materac i lizał brzuch Irminy.
aaa - Piesku,jeśli to dziecko nie umrze samo, utopię je koło młyna- wyznawała obejmując jego kark i czochrając go po grzbiecie.
aaa Kiedy do Fraudencji wkroczyło polskie wojsko, a niedługo po nim ludność cywilna, bojąc się, że niemiecką mową ściągnie na siebie jakieś nieszczęście, starała się jak najmniej wychodzić z domu, a jeśli już musiała, nie ruszała się nigdzie bez Glücka. Jego wyszczerzone kły najlepiej chroniły przed zaczepkami.
aaa Obok jej domu osiedlił się Polak imieniem Karol, zbiegły z robót w Hesji. Przez kilka lat pobytu wśród Niemców dość dobrze poznał ich szwargot i mógł swobodnie porozumiewać się ze swoją sąsiadką. Zachodził do niej codziennie, pytał, czy nie potrzebuje czegoś i opowiadał o miastach, które zwiedził w swoim życiu:
aaa - Jest tyle pięknych miast na świecie... Wiele zburzono, na przykład Berlin, ale widziałem jeszcze niezburzony. Tak samo Warszawę. Widziałem Tarnopol, stamtąd pochodzę, teraz pewnie też zburzony... Odzipnę trochę tutaj, w tej osadzie i ruszę dalej, tutaj nie ma dla mnie miejsca... - I nasłuchiwał, czy Irmina zacznie go podpytywać o miasta, bo pragnął zabrać ją ze sobą. Spodobała mu się i zalecał się do niej, jawnie okazując matrymonialne zamiary. Irmina była mu przychylna; zdawała sobie sprawę,że ożenek z Polakiem byłby najlepszym sposobem na uniknięcie przymusowego wysiedlenia, ale nie interesowały jej miasta.
aaa - Co w nich takiego pięknego? - pytała.
aaa - Inne życie... Ludzie żyją tam całkiem inaczej.
aaa - Niby jak?
aaa - Inaczej... Kobiety golą się pod pachami....
aaa - Naprawdę?! - Nie dowierzała. - Może pojechałabym z tobą, ale musiałbyś coś zrobić.
aaa - Co takiego?
aaa Zwierzyła się, że jest w ciąży i prosiła o pomoc w znalezieni lekarza, który mógłby wykonać zabieg. Karol cieszył się w głębi duszy, że chce to zrobić, aby pierwsze dziecko urodzić właśnie jemu, lecz znaleźć lekarza we Fraudencji nie potrafił.
aaa - Musimy iść do miasta. - Kaptował dalej Irminę. - Tylko tam są lekarze od zabijania dzieci.
aaa - Naprawdę są?
aaa - Pełno ich tam. Sam kilku widziałem. Łatwo ich poznać. Noszą ładne garnitury, wszyscy im się kłaniają z daleka i pytają ” Jak zdrowi, panie doktorze?”
aaa - Dobrze. Pójdziemy szukać takiego miasta - postanowiła Irmina.
aaa Brzuch Irminy już się zaokrąglił. Na wybojach podkasała bluzkę nad pępek,jakby chciała, żeby słońce nie skwarzyło jej twarzy, tylko ten brzuch, żeby pył z drogi nie osiadał nigdzie indziej tylko na tym brzuchu. W rękach niosła zawiniątko z prowiantem, resztą rzeczy dźwigał Karol. Między nimi wlókł się ze spuszczonym łbem Glück.
aaa Za Fraudencją, tak daleko, że zapomnieli, ile zakrętów było o drodze, Irmina upadła nagle i zaczęła tarzać się między koleinami.
aaa - Nie mogę iść dalej - charczała. - Kręci mi się w głowie. Nie mogę... iść...daleko... - mówiła zygzakiem między spazmami atakującymi jej ciało.
aaa - Może to droga tak cię przyciąga? - Zastanawiał się Karol. - Musimy iść polami. - Pomógł jej wstać, zagwizdał na Glücka i weszli w zagon oziminy. Ale kilkanaście metrów dalej Irmina znów jakby natrafiła na niewidzialną granicę. Karol zrobił kilka kroków do przodu pokazując, że nic tam nie ma, próbował ją nieść, ale gdy zemdlała na jego rękach, cofnął się przerażony.
aaa - Musimy wracać - powiedział. - Odsapniemy w domu i spróbujemy nocą.
aaa Nocą jednak też im się nie udało.
aaa - Przecież tu nic nie ma... - Rozmyślał Karol. - Gdyby było, Glück zawyłby... A może to księżyc tak przyciąga? - przyszło mu do głowy, bo przypomniał sobie, że księżyc przyciąga morza i oceany. - Musimy poczekać na nów.
aaa W nowiu Irminę też coś wstrzymało.
aaa - Może we mgle się uda? - Nie dawał za wygraną Karol. Spętali się postronkiem, żeby się nie pogubić we mgle, ale i to było na nic.
aaa - Spróbujemy wodą. - Karol nie chciał się poddać. - W wodzie zawsze jest mniejsze przyciąganie.
aaa Spróbowali iść wodą, ale Irmina mdlała nawet w wodzie.
aaa - Nie przejdziemy. - Zmarkotniał Karol. - Trzeba nam zostać. Nie ma już jak oszukiwać tego niewidzialnego. Nów, pełnia, rzeka, droga, bezdroża, mgła, nic nie pomogło. Wrócimy, ty zostaniesz, a ja pójdę szukać tego lekarza od zabijania dzieci i przyprowadzę go do ciebie.
aaa Irmina została w domu z Glückiem, a Karol ruszył sam. Szło mu się inaczej niż zwykle. Kiedyś chodził szybko, nie rozglądając się za bardzo- na rozglądanie mieli czas tylko tylko włóczędzy, widywał takich, dziadów-lirników pod Tarnopolem, jak człapali od sioła do sioła i śpiewali swoje pieśni - ale za Fraudencją oblazł go strach, czy i na niego nie czai się gdzieś takie niewidzialne jak na Irminę i zwolnił. Podnosił spod nóg kamyki i szastał nimi przed siebie sprawdzając, czy nie zatrzyma ich w powietrzu niewidzialna granica. Poprzypominało mu się trochę z pieśni dziadów-lirników, parę zwrotek, kilka refrenów. Niema jednej granicy dla człowieka i kamieni. Rzucał w tarniny przy trakcie. Spłoszone ptaki pierzchały na cztery strony. Nic ich nie zatrzymywało. Nie ma jednej granicy dla człowieka i ptaków.
aaa Kilkanaście kilometrów za Fraudencją było małe miasteczko. Kiedy Karol tam doszedł, tak był rozeźlony na swoją włóczęgę, że zaczął rzucać kamieniami w domy przy wjazdowej ulicy. Opamiętał się widząc, że zza szyb spozierają na niego ludzie. Powiedzieli, że w miasteczku jest lekarz, na dodatek ginekolog i skierowali do niego.
aaa Lekarz wyglądał podejrzanie, bo nie nosił ładnego garnituru tylko filcowy kubrak i nazywał się też podejrzanie, Pędziwiatr, ale był bardzo miły i i chętnie zgodził się iść natychmiast z Karolem do Fraudencji, chociaż słono sobie za to policzył.
aaa - Nie ma się co martwić - mówił w drodze, kiedy dla zabicia czasu smyrgali kamieniami, doktorowi bardzo się ta zabawa spodobała - będzie fachowo, bez zbędnego bólu i powikłań. Jak to mówią: „Przeminęło z Pędziwiatrem”.
aaa Na miejscu zdecydował, że na aborcję jest za późno. Irmina była w siódmym miesiącu ciąży, ale można wywołać przedwczesny poród i sztuczne poronienie. Obiecał przyjść następnego dnia o pierwszej popołudniu i kazał przygotować dużo ciepłej wody, czyste ręczniki i mydło. Wychodząc na ganek pogłaskał Glücka, podniósł spod furtki parę kamyków i poszedł do miasteczka.
aaa Noc poprzedzającą zabieg Irmina przespała głębokim snem. Obudził ja nad ranem Karol mówiąc, że musi załatwić kilka spraw i wróci późno, kiedy będzie po wszystkim, bez krwi. Wstała pogodna i spokojna. Przygotowała śniadanie dla siebie i Glücka, a później zakrzątnęła się wokół przygotowań, które zalecił doktor. Do południa uwinęła się ze wszystkim. Nastawiła cebrzyk z wodą i usiadła przy stole w kuchni, czekając, aż woda się zagotuje.
aaa Po pierwszej zaczęła się niepokoić. Woda wrzała, więc dolała trochę zimnej. Chciała skrócić oczekiwanie na spóźniającego się doktora zabawą z Glückiem, ale zawieruszył się gdzieś.
aaa Nagle usłyszała krzyk na dworze. Zarzuciła chustkę na głowę i wybiegła przed dom. W tumanie kurzu,kilkadziesiąt metrów dalej, stała grupka gestykulujących mężczyzn. Spostrzegła wśród nich sylwetkę Karola. Podeszła bliżej.
aaa Jakaś postać unosiła drąg. Rozległ się skowyt. Irmina rozpoznała głos Glücka i uklękła przy nim. Karol wstrzymał mężczyznę przymierzającego się do następnego ciosu. Glück leżał już bezwładnie z roztrzaskaną głową. Karol pochylał się przy kimś dwa metry dalej.
aaa - Glück chciał zagryźć doktora - powiedział po niemiecku.
aaa Doktor Pędzwiatr miał straszliwie zmasakrowaną twarz. Z rozdartego policzka zwisały kawałki skóry. Palce obu jego rąk były zupełnie zdruzgotane.
aaa Irmina osunęła się na ziemię. Chwyciły ja bóle brzucha.
aaa - Ona jest w ciąży!! Rodzi! Pomóżcie zanieść ją do domu i wezwać kogoś!!! - przeraził się Karol.
aaa - U Broniszów jest akuszerka, pobiegnę! - zawołał ktoś.
aaa Po kilku minutach do Irminy przyszła Broniszka. Nie mogła się nadziwić, że tak szybko zdążono przygotować ciepłą wodę, mydło,prześcieradła i ręczniki.
aaa Poród okazał się bardzo trudny. Trwał ponad pięć godzin. Synek Irminy ważył zaledwie półtora kilograma, tyle co podrośnięty kocurek. Broniszka nawet nie położyła go przy matce. Irmina umarła do swojego krzyku.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:43 przez arturborat, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Zastanawiałam się, co mi w Twojej opowieści nie pasuje – bo przecież napisana jest sprawnie, dobrym językiem (paru potknięć nie będę się czepiać, podobnie jak literówek), kilka ładnych metafor się w niej znalazło, no i ma swój klimat - i doszłam do wniosku, że jest to kontrast pomiędzy baśniową nieco atmosferą, a realiami lat 1943-45. Sielska wieś, w której wystarczą firanki, żeby się odciąć od świata… Nikt nie czeka na wieści z frontu wschodniego, nikt nie dostaje wezwania do wojska, nie ma gospodarki wojennej i związanych z nią niedogodności, a zło przybrało postać młynarza, który topi szczenięta. Ja rozumiem, że krótka forma ma swoje ograniczenia i wcale nie namawiam Cię do rozpisywania się o sprawach, które są dobrze znane. Chodzi mi raczej o atmosferę – ci ludzie mieli się czego bać, mieli się czym martwić i jakiegoś zdania albo dwóch o tym strachu, poczuciu zagrożenia i niepewności po prostu mi brakuje. Fundujesz swoim bohaterom sytuacje naprawdę dramatyczne i każesz im wchodzić w nie tak, jakby nie wiązało się to z żadnym ryzykiem, bez emocji. Irmina „zakochała się w jeńcu rosyjskim” – zdaje się, że on mógł za to trafić pod ścianę, ona do więzienia – a Ty kwitujesz to połową zdania. Było, minęło, trzeba tylko pozbyć się dziecka. No właśnie – nie wiem, jakie prawo panowało w tym czasie we Fraudencji i okolicach, pewnie już polskie, a przecież w II RP spędzanie płodu było karalne i dotyczyło to zarówno kobiety, jak i lekarza. Podobnie w III Rzeszy, w 1943 roku zmieniono przepisy i Niemkom usuwającym ciążę groziło więzienie, tak samo, jak lekarzom (im chyba nawet śmierć, chociaż tego nie jestem pewna). Wcześniej też nie było zbyt liberalnie, od 1935 roku aborcja była dopuszczalna ze względów eugenicznych, lecz jednak nie tak sobie, na życzenie, potrzebna była do tego opinia trzech lekarzy. Irmina – głupia, nie głupia - mogła o tym nie wiedzieć, ale na pewno nie wychowywała się w środowisku, w którym kobiety mówiły otwarcie, że szukają „lekarza, który zabija dzieci”. Nie chodzi mi o to, że sama sytuacja jest nieprawdopodobna, lecz o to, że jest taka… łatwa. Dla wszystkich – Irminy, Karola, lekarza. Nikt nie kalkuluje ryzyka, zagrożeń. Ot, jest kłopot, trzeba sobie poradzić. Prowokowany poród w siódmym miesiącu? Problem czysto techniczny, nie ma się czym martwić...
Tak tu marudzę, bo Twoi bohaterowie żyją niby w określonym czasie i miejscu, ale równocześnie są odseparowani od realiów rzeczywistości, która ich otacza. Może jest to skutek tej trochę baśniowej konwencji, jaką przyjąłeś, lecz baśń może rozgrywać się wszędzie i nigdzie, natomiast kiedy na scenę wkracza historia, narzuca swoje ograniczenia.
A psa mi po prostu szkoda – myślałam, że będzie z niego taki Glücksbringer, a tu – już po wszystkim…

Natomiast jeśli chodzi o wydawnictwa, to Czarne publikuje również teksty niedługie, czasem nawet nie do końca określone gatunkowo.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
Bardzo Ci dziękuję, Rubio. Twoje uwagi uważam za cenne. Kilka spraw, które poruszasz, znajduje wyjaśnienie w dalszej części książki, bo przecież to tylko prolog powieści, nie można na niego patrzeć jak na zamkniętą całość. Natomiast jest też kilka, które też uważam za cenne, bo pokazują mi, jak rozmijają się intencje autora z odbiorem Czytelnika. Uważam przy tym, że Czytelnik ma zawsze rację. Tym niemniej, ponieważ każdy Czytelnik ma swoją osobną rację, bo każdy patrzy na tekst inaczej, pozwolę sobie także przedstawić swoją. Zacznę od końca.

Tak tu marudzę, bo Twoi bohaterowie żyją niby w określonym czasie i miejscu, ale równocześnie są odseparowani od realiów rzeczywistości, która ich otacza. Może jest to skutek tej trochę baśniowej konwencji, jaką przyjąłeś, lecz baśń może rozgrywać się wszędzie i nigdzie, natomiast kiedy na scenę wkracza historia, narzuca swoje ograniczenia.
Konwencja w prologu powieści jest na tyle baśniowa,na ile są nią każde narodziny człowieka i okoliczności z tym związane, które zawsze się mitologizują. Historia jest mi zaś ogólnie bliska i dbam, aby za bardzo nie namieszać. W tym tekście też dbałem

Zastanawiałam się, co mi w Twojej opowieści nie pasuje (...) i doszłam do wniosku, że jest to kontrast pomiędzy baśniową nieco atmosferą, a realiami lat 1943-45. Sielska wieś, w której wystarczą firanki, żeby się odciąć od świata…
Firanki mają charakter ogólny. Można je odnieść równie dobrze do Rwandy sprzed kilkunastu lat, gdzie milion ludzi sąsiedzi zarżnęli maczetami, a reszta świata kładła się spać tak samo jak każdego dnia niespecjalnie się tym przejmując... Bezpośrednio w tekście też nie wiążą się z okresem 43-45, akcja zawiązuje się wcześniej, Gluck przychodzi na świat przed II wojną (po dwóch latach Rahnher wygrywa los, a pobyt u Pohla jest nieokreślony). A sielskość... Faszyzm narodził się w takich sielskich okolicznościach - świetnie pokazuje to scena ludowej zabawy w Kabarecie Fosse'a.
Nikt nie czeka na wieści z frontu wschodniego, nikt nie dostaje wezwania do wojska, nie ma gospodarki wojennej i związanych z nią niedogodności, a zło przybrało postać młynarza, który topi szczenięta.


Młynarz jak wyżej - przed wojną. Co do gospodarki wojennej, podporządkowanie całego życia społecznego potrzebom wojska Speer na polecenie Hitlera wprowadził dopiero w 1944 r. Ale w warunkach wiejskich te niedogodności nie były tak istotne i uciążliwe. Myślę, że bym spaczył obraz niemieckiej wsi (czy w ogóle wsi) w czasie II wojny, gdybym sprawom wojennym poświęcił więcej miejsca - wojna nie wojna, tak samo jak zawsze trzeba siać, doić krowy, rano kosić lucernę i pilnować gospodarstwa.
Ja rozumiem, że krótka forma ma swoje ograniczenia i wcale nie namawiam Cię do rozpisywania się o sprawach, które są dobrze znane. Chodzi mi raczej o atmosferę – ci ludzie mieli się czego bać, mieli się czym martwić i jakiegoś zdania albo dwóch o tym strachu, poczuciu zagrożenia i niepewności po prostu mi brakuje.
Jest zdanie, które uważałem za ważne: "Ernst (..)wierzył, że wojnę uda się Niemcom wygrać, młodzi wrócą, sami popilnują porządku, a on będzie spokojnie żył na emeryturze". Przeciętny Niemiec, zwłaszcza na wsi, dopiero jak Armia Czerwona wkroczyła, zorientował się, że coś nie gra i że propaganda usypiała czujność. Przeciętny Niemiec marzył o świętym spokoju i wszystko co mu ten spokój zakłócało spychał do podświadomości, także moralne koszta tego spokoju.
Fundujesz swoim bohaterom sytuacje naprawdę dramatyczne i każesz im wchodzić w nie tak, jakby nie wiązało się to z żadnym ryzykiem, bez emocji. Irmina „zakochała się w jeńcu rosyjskim” – zdaje się, że on mógł za to trafić pod ścianę, ona do więzienia – a Ty kwitujesz to połową zdania.


Mogło się zdarzyć, jak piszesz. Ale im się udawało, bywały też takie sytuacje. Emocje związane z "zakazaną miłością" czy miłością w ogóle czytelnik może sobie sam dopowiedzieć, zresztą sama to zrobiłaś. Wolę wszystkiego nie narzucać, wolę polegać też na wiedzy czytelnika, bo inaczej każde zdanie trzeba by obudować dziesiątkami przypisów i glos. W opisywaniu spraw miłosnych jestem zresztą szczególnie wstrzemięźliwy. Zawsze przed oczami mi staje jeden rysunek Mleczki: pan z panią na spacerze w parku, on wskazuje na kopulujące na trawniku pieski i mówi: "Oczywiście można powiedzieć, że jesteśmy świadkami świętego misterium przyrody, ale można też powiedzieć, że dwa psy się pier...ą" .

Było, minęło, trzeba tylko pozbyć się dziecka. No właśnie – nie wiem, jakie prawo panowało w tym czasie we Fraudencji i okolicach, pewnie już polskie, a przecież w II RP spędzanie płodu było karalne i dotyczyło to zarówno kobiety, jak i lekarza. Podobnie w III Rzeszy, w 1943 roku zmieniono przepisy i Niemkom usuwającym ciążę groziło więzienie, tak samo, jak lekarzom (im chyba nawet śmierć, chociaż tego nie jestem pewna). Wcześniej też nie było zbyt liberalnie, od 1935 roku aborcja była dopuszczalna ze względów eugenicznych, lecz jednak nie tak sobie, na życzenie, potrzebna była do tego opinia trzech lekarzy. Irmina – głupia, nie głupia - mogła o tym nie wiedzieć, ale na pewno nie wychowywała się w środowisku, w którym kobiety mówiły otwarcie, że szukają „lekarza, który zabija dzieci”. Nie chodzi mi o to, że sama sytuacja jest nieprawdopodobna, lecz o to, że jest taka… łatwa. Dla wszystkich – Irminy, Karola, lekarza. Nikt nie kalkuluje ryzyka, zagrożeń. Ot, jest kłopot, trzeba sobie poradzić. Prowokowany poród w siódmym miesiącu? Problem czysto techniczny, nie ma się czym martwić...
Rzecz rozgrywa się tuż po zakończeniu wojny, na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Tam nie było żadnego prawa, organizacji, a ludzie po przejściach wojennych byli zdziczali i kierowali się bardziej popędami niż logiką, prawem czy uczuciami. A dlaczego Irmina w ogóle chciała pozbyć się ciąży, nie napisałem, pozostawiając to interpretacji Czytelnika. Moim zdaniem, ponieważ była uważana za osobę niespełna rozumu i jakimś cudem,pewnie dzięki dobremu sercu sąsiadów, uniknęła zastrzyka z fenolu, co stało się w III Rzeszy przeznaczeniem wielu umysłowo chorych, nie chciała swojego dziecka narażać na życie w świecie, gdzie ludziom grozi taki los i to że wojna się skończyła, nie miało dla jej traum specjalnego znaczenia. Ale to tylko moje zdanie:))) Bohater literacki jest dla mnie taką samą tajemnicą jak każdy człowiek.

A psa mi po prostu szkoda – myślałam, że będzie z niego taki Glücksbringer, a tu – już po wszystkim…
Mnie też go szkoda:))
Natomiast jeśli chodzi o wydawnictwa, to Czarne publikuje również teksty niedługie, czasem nawet nie do końca określone gatunkowo.
Dzięki, spróbuję.
Artur
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”