ar`2-2 cz.1

1
Jeśli spodobał się ten tekst komuś mam prośbę żeby ktoś pomógł mi w zredagowaniu go :D.









Ta podróż w odróżnieniu do pozostałych różniła się. Może to z powodu strasznego bólu jaki odczuwał w sercu Ardus a może to było tylko przekonanie zmęczonego, z powodu ostatnich przeżyć, mózgu. W jej czasie nie mógł nic innego robić tylko myśleć. A to było straszniejsze dla niego niż kara za największą zbrodnię jaką człowiek może popełnić. To było dla niego jak samotna bezsenna noc w czasie której nie można zasnąć mimo usilnych prób i jedyną rzeczą którą się robi to rozmyślanie. Ale to co ci przychodzi do głowy nie jest wcale szczęśliwymi wspomnieniami, są to błędy które popełniłeś a co za tym idzie ból, łzy i wściekłość że mógłbyś się postarać lepiej. Po jakimś czasie tej katorgi zaczynasz próby przywołania jakichś szczęśliwych doświadczeń ale po kilku sekundach, góra minutach, takich starań dochodzisz do wniosku że jednak to i tak nie pomoże bo jedynymi rzeczami o których teraz myślisz są te porażki. I nagle w najmniej oczekiwanym momencie przychodzi zbawienie, uwolnienie, błogi sen. Tak właśnie czół się w czasie tej dziwacznej podróży bohater. On tak samo nie mógł sobie poradzić ze swoimi demonami, wspomnieniami. Ale w końcu i dla niego przyszła ulga, uwolnienie, po tym jak zobaczył jasne, oślepiające światło, które dosłownie wypalało oczy przez zamknięte powieki, wiedział, że to upragniony koniec tej katorżniczej podróży.







Ocknął się po jakiś czterech godzinach, a przynajmniej tak mu się wydawało. Próbując się podnieść poczuł pod palcami sypki, drobny piasek i od razu pomyślał że wylądował na jakiejś plaży. A następną myślą jaka po tym mu się nasunęła było „O fajnie. Nigdy nie byłem nad morzem, więc przynajmniej zobaczę je i sprawdzę jakie to uczucie wykąpać się w ciepłej, słonej wodzie”. To była oznaka że pomału poprawia mu się humor. Co dobrze wróżyło na przyszłość. Po chwili młodzieniec zaczął otwierać, obolałe po podróży oczy, które do tej chwili miał zamknięte. Pierwsza próba skończyła się niestety fiaskiem. Lecz przecież po jednym niepowodzeniu nie można zrezygnować więc kilka sekund po poprzedniej Ardus spróbował jeszcze raz. Tym razem udało mu się. I co? To co zobaczył lekko go zaskoczyło.

- Cóż. Plaża to, to na pewno jest, tyle że trochę duża. – Powiedział do siebie chłopak patrząc na ogromną, płaską jak naleśnik pustynię piętrzącą się przed nim. Za jego plecami rozpościerał się wielki, błękitny ocean, co było raczej rzeczą oczywistą. Chłopak stał tak w osłupieniu kilka minut. Zamurowało go to że pustynia którą widzi przed oczami jest idealnie płaska, bez żadnego pagórka, wydmy czy innej takiej skazy. To było dziwne ale… Ale cóż –Trzeba iść dalej - pomyślał Ardus i ruszył w stronę… Hmm… przed siebie, jak najbardziej w głąb lądu.







Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy motorem młodzieniec zobaczył przed sobą pierwszą rzecz która różniła się od monotonnej kołdry z piasku. To było kilka szaro-brązowych palm zakończonych zielonym parasolem liści i wciśniętych w małe kryształki zwane piaskiem. Było ich dokładnie dziesięć a w samym środku, pomiędzy nimi, jak jaja w gnieździe, tkwiło małe bajoro. Takie coś nazywa się właśnie oaza – jak każdy pewnie się już domyślił. Zbliżając się do niej, chłopak, zobaczył że na kamieniu – o którym jeszcze nie wspomniałem – siedzi dziwnie ubrany mężczyzna. Ardus zatrzymał się jakieś trzysta metrów od pierwszego – albo ostatniego, jak kto woli - drzewa. Chwilę się zastanawiał, czy na pewno chcę teraz rozmawiać z kimkolwiek, ale przecież musiał się dowiedzieć gdzie jest i czy jest tu coś nadzwyczajnego, magicznego, złego lub dobrego. Minęła może minuta gdy ruszył. Gdy tam dotarł zsiadł z motocykla i ruszył w stronę nieznajomego ustawiając Zeb’a aby znalazł język automatycznie.

- Przepraszam…-odezwał się jako pierwszy Ardus. – Czy możesz mi powiedzieć gdzie się aktualnie znajduje?

Lecz mężczyzna nic nie odpowiedział. Chłopak myślał że Zeb albo przestał działać albo może nie ma w pamięci języka którym się tu można porozumieć, gdy nagle...

- Witaj. – odpowiedział nieznajomy – Nawet nie wiesz ile na ciebie czekałem.

- Co? – Zdziwił się Ardus, bo przecież nawet on nie wiedział że takie coś go spotka, nie mówiąc tu o jakimś nieznajomym z dziwnej planety, wcale nie przypominającej jego ojczystej. – Jak to czekałeś? Nie bardzo rozumiem.

- To może cię dziwić, ale... – zamilkł nagle mężczyzna. Zaczął się nerwowo rozglądać jakby na tym naleśniku, pod jakimś ziarnkiem piasku, ukryty był wróg. Bardzo groźny sądząc po wyrazie twarzy nieznajomego. - ...ale przepowiedziano mi twoje przybycie. Nawet nie wiesz ile czasu minęło od czasu gdy przybył tu ten wróżbita który przewidział twoje losy i to że tu się zjawisz.

- Jaki wróżbita? Nie bardzo wiem o co ci chodzi. Ale jak mówisz że wiedziałeś o mojej wizycie tu, to powiedz gdzie ja właściwie jestem.

- No cóż... - zamyślił się mężczyzna, a oczy jego zaczęły robić się mętne, bez wyrazu i życia jakby miał jakiś odlot, jakby się naćpał. - A więc... Zacznę może od tego. Ta planeta nazywa się Re-Am. Nazwa pochodzi od imion dwóch jej stwórców. Re, boga słońca i Amona, boga piorunów. Nie zawsze tu było tak... Hmm... nie zawsze był tu tylko piasek i ocean. Jak tworzyliśmy tę planetę było tu bardzo kolorowo. Miała to być nasza planeta-dom, więc nie mogliśmy zrobić jej monotonnie szarej, to za bardzo by zamulało. Przez wiele tysięcy lat było tu bez zmian gdy nagle, pewnego dnia, przy okazji bardzo dziwnej burzy pojawił się dziwny kamień na niebie. Blask jego był podobny do lśnienia gwiazd świecących na ciemnym, bezksiężycowym niebie. Zawisł nad naszym jedynym miastem na godzinę, może dwie, i nagle uderzył w pagórek znajdujący się nieopodal go. Nie był to zbyt duży kamień, a tak prawdę mówiąc był niewielki. Miał może pięć centymetrów, a może nawet i mniej. Ale siła z jaką zaczął się zakopywać w ziemi była tak wielka że wszystkie góry, pagórki a nawet malutkie wzniesienia zrównała z poziomem jaki teraz widzisz. Ale to nie wszystko. Z kolorowych krajobrazów, jakie własną mocą z takim trudem stworzyliśmy, został tylko jasno brązowo-żółty piasek i błękitny, zimny, słony i niekończący się ocean. Próbowaliśmy oczywiście odwrócić skutki działań tego kamienia ale jedyne co nam się udało to właśnie sześć takich oaz ze słodką wodą która nadaje się do picia dla nas i naszych robotników.

- A po co wam robotnicy?

- żeby ktoś wykonywał prace wydobyw... - przerwał w pół słowa mężczyzna. Zatrzymał wyjaśnienia jakby wiedział że to co robią jest złe, albo nie do końca odpowiednie. - Nie ważne. Ważniejsze jest to że według słów wróżbity ty masz wszystko przywrócić do ładu na tej planecie. I dla tego Ja tu siedzę i czekam na ciebie.

- No cóż... to jest fajna historyjka, ale to chyba raczej nie o mnie chodzi. Przykro mi ale to co się stało tej planecie nie bardzo mnie interesuje. Ruszam w dalsza drogę. Dzięki za fajną opowieść. Poprawiła mi humor. Jeszcze raz dziękuje.

Gdy chłopak wsiadał na swój motor nieznajomy wyciągnął z pochwy umieszczonej przy lewym boku coś jakby bumerang albo sierp, przypominający księżyc między pierwszą kwadrą a nowiem. Po dwóch, trzech sekundach wziął zamach i rzucił nim w stronę młodzieńca. Ardus, gdy ostra jak brzytwa, wklęsła strona, sierpa była kilkanaście centymetrów od jego szyi wydobył swój oręż i uderzył szybkim ruchem z góry na dół w niebezpieczny przedmiot. Po tym ciosie dwie części broni wroga upadły pięć metrów od niego. Jedna po lewej jego stronie a druga po prawej. Nie zastanawiając się młodzieniec podbiegł, dosłownie w mgnieniu oka, do nieznajomego. Zrobił to tak szybko że wróg nie zorientował się nawet że Ardus trzymał już czubek swojego miecza przy jego sercu.

- No to teraz przesadziłeś! - Zaczął nagle rozmowę Ardus. - To że mnie zaatakowałeś nie zezłościło mnie to tak bardzo jak to że zrobiłeś to gdy ja się odwróciłem. A teraz zginiesz. Masz szczęście że jestem litościwy. Umrzesz bardzo szybką śmiercią.

- Nieeeee! Proszę! Nie rób tego!

- Jak to? Przecież jesteś podobno bogiem! Ha. Kreatorem planet. Z tego co wiem to bogowie są nieśmiertelni. A przynajmniej nie giną od ostrza miecza.

- Nie! Mylisz się. - odpowiedział nieznajomy - Jestem bogiem ale ty tym mieczem możesz mnie zabić jak i każdego z moim pobratymców na tej planecie. Jestem nieśmiertelny w stosunku do każdej innej broni, trucizny czy temu podobnemu. Nie można mnie zabić żadną bronią oprócz oręża wykutego z tego metalu z którego masz ten miecz. Przepraszam że cię napadłem ale musiałem być pewien że to ty. A teraz dzięki twojej broni, szybkości i temu...- mężczyzna wskazał ręką na swoją klatkę piersiową która zaczęła krwawić gdy ostrze miecza naruszyło skórę chroniącą narządy wewnętrzne. -... jestem w stu procentach pewien. Nie mam już żadnych wątpliwości, to o tobie mówił wróżbita. Teraz schowaj swój oręż do pochwy ponieważ to zaczyna boleć.

Ardus powoli opuścił miecz ale jeszcze nie schował go.

- A teraz opowiedz mi wszystko. Wszystko bez żadnego ściemniania. Jeśli skłamiesz dowiem się o tym. A gdy to się stanie ty będziesz trupem. Rozumiesz?

- Jak najbardziej.

- A teraz zaczynaj. Tylko pomiń to co mi już powiedziałeś.

- No cóż. To co ci powiedziałem było prawdą. Tylko nie do końca wszystko ci powiedziałem. Ale jeśli tak nalegasz opowiem wszystko, nawet te rzeczy mało ważne. Prawdą jest też to że za aktualny wygląd tej planety odpowiada ten właśnie kamień. Na początku próbowaliśmy odwrócić jego skutki ale to było bezcelowe. Siła jego była i nadal jest zbyt duża. Albo my po prostu jesteśmy za słabi, nie wiem. Wtedy pewnego dnia Re i Amon doszli do wniosku że wydobędą go z ziemi i wyślą go z powrotem tam skąd przybył. Powiedzieli że to jest jedyna szansa dla tej planety. W pierwszych dniach wszyscy pracowaliśmy przy wydobywaniu go ale po dziesięciu dniach doszliśmy do wniosku że trzeba sprowadzić jakiś robotników. Bo przecież my, jako bogowie, nie możemy się tak męczyć. Bo i po co jak są słabsze rasy które zrobią to za nas, nie sprzeciwiając się nam nawet. I wtedy sprowadziliśmy tu bardzo prymitywnych homo sapiens. Teraz już dobrze nie pamiętam, ale było ich koło tysiąca. W zamian za to że będą kopać, szukając kamienia, stworzyliśmy im miasto i oazy gdzie mogli się schłodzić w jako takim cieniu i napić, jedynej zdatnej dla nich, słodkiej wody. Oni byli tak prymitywni że się zgodzili bez żadnego ale. Wiesz, powiem ci coś śmiesznego. Sprowadziliśmy więcej kobiet niż mężczyzn. To było zamierzone. Nie tylko po to aby rodziły większą ilość robotników, ale też dlatego, aby umilały nam, bogom czas. Muszę ci powiedzieć że boginie czyli kobiety mojego gatunku po tysiącach lat stały się strasznie nudne, a czasami nawet denerwujące. Potrzebowaliśmy odmiany, odskoczni, od tej nudy. Dlatego właśnie ludzkie kobiety jakie tu sprowadziliśmy są najpiękniejszymi z całego gatunku. Stworzyliśmy dla nich nawet dwa specjalne domy, obwarowane i chronione przez półbogów. żaden homo sapiens nie ma prawa spojrzeć na nie. Jest to karane śmiercią.

Dobra, później pójdziemy tam abyś zobaczył to wszystko na własne oczy i jestem pewien że będziesz zachwycony. - nieznajomy uśmiechnął się lubieżnie pokazując białe jak śnieg zęby - A teraz powiem ci coś czego nie powiedziałbym gdybyś za to mnie nie zabił. A chodzi o to co się stało jak już robotnicy wykopali ten przeklęty przedmiot. Re i Amon, gdy przyniesiono go im, nie wysłali go z powrotem w kosmos, tak jak obiecywali, tylko zaczęli się kłócić kto to ma zrobić. Od tej pory walczą między sobą, zamiast o to kto się go pozbędzie, o to kto posiądzie go i jego całą moc. Wszystko by się skończyło bardzo szybko gdyby nie to że w tej walce zrobiły się dwa obozy bogów, dwa równe obozy. A chyba się domyślasz jak się kończy walka jednych nieśmiertelnych z drugimi. Oczywiście patem, remisem bez wyjścia. Raz Amon zdobywa klejnot i zamyka go w swoim domu a innym razem Re. Rzecz jasna żaden, gdy go już posiada, nie może wykorzystać go do pokonania drugiego. Myślę że oni po prostu nie wiedzą jak. A może to dlatego że ten skarb tego nie chcę. Nie wiem.

No i tak to trwa od pięciu tysięcy, tutejszych, lat. A najgorsze jest to że najbardziej cierpią nie bogowie a homo sapiens którzy są wykorzystywani przez dwóch boskich wodzów do osobliwej gry. Co pięć lat są zawody, krwawe zawody, w których wystawiani są wojownicy wybrani przez każdy z obozów. Jest ich po dwudziestu z każdej strony. Ta drużyna która wygra, czyli wybije przeciwników, otrzymuje klejnot na pięć lat, do kolejnych zawodów. Teraz ci, sprowadzeni, ludzie nie są już robotnikami kopiącymi w ziemi ale wojownikami szkolonymi od dziecka do zabijania. Są niestety zbyt słabymi by się nam przeciwstawić. I tak to się właśnie kręci od tysięcy lat.

To wszystko. Mam nadzieję że to co powiedziałem usatysfakcjonowało cię.

- No nie bardzo. Jak ty możesz tak lekko opowiadać o zabijaniu? Nawet jeśli zmusiłem cię do tego. Nie usłyszałem w twoim głosie żadnego poczucia winy, nic, jakbyś opowiadał o tym że dzisiaj poszedłeś się odlać. Beż żadnego uczucia, jakby to było normom.

- Bez żadnego uczucia? A co ty myślisz? Na początku się martwiłem, ale po tylu latach to jest chleb powszedni, rutyna. Pewnie chciałbyś żebym coś zrobił, prawda? A według ciebie, co? Zabić moich pobratymców nie mogę, żeby wysłać na inną planetę tą całą nację homo sapiens mam za mało mocy. A do skarbu nie mogę nawet się zbliżyć. Przyzwyczaiłem się. A ci ludzie którzy się szkolą do walki też wiedzą co ich czeka, oni rodzą się z myślą że za kilka lat zginą.

- Dobra, skończmy ten smutny temat. Nie chcę już więcej słyszeć tej twojej opowieści... - twarz Ardusa zmieniła się, posmutniała , było to chyba spowodowane tym że przypomniał sobie o śmierci swojej ukochanej która jak ci ludzie nie miała szans żeby wygrać z prześladowcami.

- Dodam tylko... - odezwał się nagle nieznajomy - że to dlatego na ciebie czekałem. Ty to wszystko możesz zmienić. Tylko ty. A teraz, zaprowadzę cię do jedynego miasta na tym łez padole, Re-Am.

Chłopak miał już wsiadać na motor aby ruszyć w stronę tego osławionego, według nieznajomego, miasta gdy w pewnej chwili zatrzymał się.

- Hej. Jak ty się w ogóle nazywasz? Bo ja Ardus.

- A ja jestem Thot. Miło cię poznać.

- No mi trochę mniej. Ale cóż, ludzi z innych planet czekających na ciebie nie wybiera się. Więc, niech tak będzie że na razie jesteśmy przyjaciółmi. Nie mam teraz ani siły ani ochoty dowodzić czy to co powiedziałeś jest prawdą. A tak przy okazji... czy ten strój i mój pojazd nie zdziwi trochę twoich współziomków?

- No też się nad tym zastanawiałem. Wiesz co, lepiej będzie jak zostawisz tą maszynę tu. Twój strój jeszcze jakoś wytłumaczę ale tej maszyny nie.

Po tych słowach Ardus zsiadł ze swojego motoru zostawiając go pod jedną z palm. Teoretycznie był tam bezpieczny ponieważ bóg stwierdził że ta oaza jest tak bardzo oddalona od miasta iż nikt tu nie przychodzi.







Droga nie była krótka ale chłopak nawet się nie spostrzegł a był już obok kopalni, a co za tym idzie i miasta. Po chwili dotarli do wrót. To były piękne podwoje. Najwspanialsze jakie Ardus kiedykolwiek widział. Ogromne drzwi były zdobione wspaniałymi, wygrawerowanymi wzorami przedstawiającymi walki bogów. Gdy zaczęły się otwierać młodzieniec spostrzegł że zrobione są całe ze złota co potęgowało wrażenie.

To było już zadziwiające ale to co zobaczył gdy wszedł do środka miasta po prostu go zamurowało. W swoim świecie słyszał legendy o złotych miastach, chociaż nikt, nigdy takiego nie widział, ale to co widział ogromnie wykraczało poza nawet najśmielsze marzenia i wyobrażenia co do takiej metropolii. Na pierwszym planie ukazał się piękny, główny, chyba pozłacany, trakt, wyglądający jak zrobiony z bruku a może nawet i z samego złota oraz wszelkiego rodzaju kamieni szlachetnych tak dużych że nie zmieściły by się w męskich dłoniach. Po obu stronach owej drogi wzniesione zostały, prawdopodobnie z takiego samego budulca co trasa, dwupiętrowe budynki. Co ciekawe dachy tych zabudowań miały dachówki o dziwnym kształcie i były całe przezroczyste. Gdy Ardus wszedł do środka obwarowanego ogromnym murem miasta zobaczył że co kilka domów są niewielkie, choć tak samo piękne jak główna, uliczki które wiją się w nieznanym kierunku.

Po chwilowym osłupieniu chłopaka Thot szturchnął go by ten wyszedł ze stanu w którym tkwił. Gdy to się udało machnął ręką by młodzieniec za nim poszedł. Ruszyli prosto przed siebie głównym traktem który kończył się dwoma, a w zasadzie jednym ogromnym pałacem podzielonym na pół ze skrzydłami sąsiadującymi przeciwlegle ze sobą.

- Jesteśmy na miejscu. - Stwierdził nagle Thot. - Oto są dwa domy bogów. Tu się na pewno zrelaksujesz. I nie martw się, ja żyję z obydwoma wodzami w zgodzie. Nie jestem po żadnej ze stron, a Re i Amon nic do mnie nie mają. Czyli w skrócie nic ci się nie stanie jeśli będziesz ze mną. A teraz który z gmachów uciechy wybierasz? Do którego najpierw pójdziemy?

- Dobra obejrzę te osławione, według ciebie, domy. A który... Hmm... powiedzmy że zacznę od tego po lewej.

- No, ty naprawdę masz nosa. - Z szelmowskim uśmieszkiem powiedział bóg.

- Co masz na myśli?

- Nie, nic. Zapomnij. To nic ważnego.

- Jak chcesz. A więc idziemy?

- Oczywiście.

Gdy obaj podróżnicy zbliżali się do drzwi te zaczęły się otwierać pokazując największe skarby chyba każdej rasy, kultury, świata. Oczom Ardusa ukazała się ogromna komnata w której aż roiło się od nieziemsko pięknych kobiet i mężczyzn. Na samym środku owego pomieszczenia był prostokątny basen albo coś do niego podobnego. W każdym z rogów owego akwenu były cztery ujęcia, coś w rodzaju brodzików wypełnionych kolejno: mlekiem, czekoladą, błotem i jakimś alkoholem z dużą ilością bąbelków. Wnętrze było dużo bardziej ozdobione niż fasada a i różnych kamieni oraz różnorodnych klejnotów też nie skąpili na budowę tego pomieszczenia a może i nawet całego pałacu.

Po chwilowym przestoju i obserwacji by zorientować się w sytuacji chłopak wszedł do środka. Od razu wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Co śmieszne w tych oczach nie było wrogości, strachu ani nic z tych rzeczy, tam było jedynie pożądanie. Seks czuć było dosłownie w powietrzu a chciały go nie tylko kobiety tam będące ale także i mężczyźni. - Chociaż czy to byli mężczyźni nie wszyscy by się zgodzili. - Młodzieniec szybko przeleciał wszystkich patrząc na ich oblicza by się zorientować czy przypadkiem ktoś nie ma jakiś złych zamiarów. Okazało się że nie, jedyne co dostrzegł w wyrazach ich twarzy to chęć... na niego.

- Obudź się przyjacielu! - Powiedział dość donośnym głosem Thot.- Oto jest jeden z domów największych przyjemności pod tym nieboskłonem. Znajdziesz tu wszystko dla ducha i ciała. Nic tylko brać i nie martwić się co będzie dalej.

- Po pierwsze ja nie śpię. A po drugie nie jesteś moim przyjacielem i nigdy nim nie będziesz. Więc proszę nie nazywaj mnie tak bo w rezultacie źle to się dla ciebie skończy.

- O, przepraszam. Zapamiętam. Ale cóż to, widzę że tobie na pewno przyda się kąpiel. Chodź ze mną.

Zbliżając się do centralnie umieszczonego basenu Ardus widział jak dosłownie wszystkie niewiasty tu będące prężą się, rozprzestrzeniając swój urok by przyciągnąć choć na chwilę wzrok młodzieńca. W sumie nie działało to na niego za bardzo ponieważ nie po to tu przyszedł. Ale nagle, gdy był koło dwóch przeciwległych kąpielisk spostrzegł, że z brodzika wypełnionego mlekiem wynurza się ktoś. Była to powabna, perfekcyjna i pełna wdzięku anielska piękność. Miała nienagannie wspaniałe ciało. Jej skóra była kapitalnie opalona ale nie tak jakby za długo leżała na słońcu, tak ani za mało ani za dużo. Idealnie. Nogi... Hmm... no cóż na początku chłopak nie widział ich ponieważ nieznajoma była zanurzona od łona w dół w białej cieczy z której przed chwilą się wynurzyła. Jej piersi były oszałamiająco perfekcyjne. Były dość duże, ale nie tak nachalnie ogromne, i kończyły się małymi ciemniejszymi niż skóra sutkami. Miała pełne usta koloru lekko różowego, które były stworzone aby jak najlepiej dopasować się i połączyć z drugimi. I aby tym drugim ustom dać jak największą rozkosz. Nos miała nie za duży z ledwo widocznym zadarciem w górę, a uszy niepozorne, małe. Ale oczy... oczy były jej największym atutem. Nie ciało, nie biust tylko oczy. Były duże, koloru, coś pomiędzy kolorem oceanu a nieba. Gdy Ardus spojrzał w nie zatracił się w ich głębi. Tak jakby zatonął w tym oceanie albo odleciał w błękit nieba z których one pochodziły. Gdy się ocknął, chociaż nie wiedział czy sam to zrobił czy ona mu na to pozwoliła, zobaczył jeszcze że ma długie białe jak śnieg sięgające pośladków włosy. Chłopak na początku myślał że były białe z powodu mleka w którym ta niesamowita niewiasta się pluskała. Lecz po chwili ta ostatnia wyszła z kąpieli ukazując swoje długie, smukłe, wspaniale wyrzeźbione nogi i skierowała się w stronę basenu z przezroczystą wodą. Gdy szła nie spojrzała ani razu w stronę młodzieńca, uwodzicielsko ignorując go. Całość niesamowitości widoku przypieczętowywały krople mleka ściekające po jej ciele tworząc ścieżki na kształt pasków wspaniałego tygrysa syberyjskiego. Kiedy wskoczyła do akwenu okazało się że kolor jej śnieżnie białych włosów był naturalny i nie był wynikiem, poprzedzającej tą zabawę w wodzie, kąpieli w mleku. Ardus jeszcze chwilę stał przy basenie obserwując, pływającą z wdziękiem delfina, dziewczynę, gdy nagle zdjął koszulkę i spodnie, i zanurkował do niej. Kiedy się wynurzył zobaczył unoszącą się przy pomocy rąk i nóg nieznajomą wpatrującą się w jego oczy.

- Dlaczego masz takie smutne oczy? - zapytała nieznajoma nadal unosząc się dosłownie kilka milimetrów od Ardus i wpatrując prosto w jego oczy.

- Nie wiem, a są takie? - odpowiedział po kilku sekundowym milczeniu chłopak.

- Są. Jest w ich wnętrzu wielki smutek, żal i chęć zemsty.

- No cóż, to długa historia której nie chcę opowiadać. Mam nadzieję że zrozumiesz to i że nie będziesz miała mi tego za złe.

- Jak chcesz, ale gdy się komuś wygadasz może ci ulżyć. Chociaż trochę. Tak jest łatwiej żyć.

- Nie, dzięki. Ja nie chcę żeby mi ulżyło. Chcę być wściekły, smutny, tak żebym, jak dostanę tych którzy mi to zrobili, nie zawahał się. Muszę być bezwzględny. Bo jak nie będę, to zginę.

Po tych słowach chłopak zamilkł nagle, to znaczy, coś nie pozwalało mu mówić. Mógł tylko ruszać rękoma i nogami by się nie utopić oraz patrzeć we wspaniałe, hipnotyzujące oczy nieznajomej. Nie mógł nawet myśleć, coś mu rozkazywało patrzeć i nic więcej.

Po kilkunastu minutach Ardus obudził się na brzegu wśród piękności które go wycierały, wyspany i pierwszy raz od jakiegoś czasu szczęśliwy. Nie miał pojęcia co się z nim działo przez ostatnie chwile ale zrezygnował z zapytania się którejś z kobiet siedzących koło niego by nie okazać słabości. Jedyną rzeczą jakiej chciał się od nich dowiedzieć to imię tej zwalającej z nóg - dosłownie - nieznajomej. Okazało się że na imię ma „Atra”. Po zdobyciu tej informacji chłopak wyszedł, już bez towarzystwa boga zwanego Thot i skierował swe kolejne kroki w stronę drugiego z boskich domów.

Gdy tam dotarł otworzył drzwi i... i nikogo nie zastał. Nie było nawet jednej żywej duszy. Jakby wszyscy znajdowali się w drugim przybytku uciechy albo jakby dowiedzieli się że on tu idzie i uciekli. Po chwilowym zastanowieniu, kiedy postanowił wrócić do swojego poprzedniego miejsca pobytu, Ardus usłyszał jakieś dźwięki dobiegające z górnego, najwyższego piętra. Chłopak pomyślał że tam być może jest ktoś z kim będzie mógł porozmawiać więc ruszył powolnym lecz stanowczym krokiem schodami w górę. Nie spiesząc się rozglądał w około, tak dla lepszego komfortu psychicznego. Wszak nie wiedział czy to domostwo jest jak i to po drugiej stronie przyjaźnie do niego nastawione. Po pokonaniu kilkudziesięciu a może nawet i kilkuset stopni młodzieniec dotarł do najwyższej kondygnacji. Kiedy przeszedł przez coś podobnego do korytarza znalazł się na ogromnej sali gdzie znajdowali się chyba wszyscy mieszkańcy tego domu. Teraz słyszał już dokładnie że dźwięki dobiegające jego uszu na dole, były tak naprawdę muzyką. Muzyka przy której uwodzicielsko tańczył ogół tu zgromadzonych niezbyt pasowała Ardusowi więc ten wkładając słuchawki do uszu włączył własną, to znaczy taką jakiej słuchał na swojej ojczystej planecie. Była to piosenka Petey Pablo - „Show Me the Money”. Co ciekawe ten utwór niemal idealnie pasował do tańca który wykonywali domownicy. Widok szalejących piękności, uwodząco, bez żadnego skrępowania tańczących przy młodzieńcu które dotykały raz swojego ciała raz jego był po prostu nie do opisania. Ale to nie był koniec. Gdy niebo, które do tamtego momentu pokrywała gruba zasłona chmur, pokazało swe największe skarby, Ardus zobaczył jak przy pomocy sklepienia, dachu nad nim będącego w całym pokoju ukazują się niemal wszystkie barwy tęczy. To było jak kąpiel w tęczy której mogą doświadczyć tylko bogowie. Okazało się że te dziwne dachówki, które chłopak widział tuż po przybyciu do tego miasta, znajdujące się na wszystkich domach, to w rzeczywistości pewnego rodzaju pryzmaty zmieniające nawet najsłabsze światło, jak to gwiazd albo niemal niewidocznego księżyca, w pełną barw tęczę. A to pomieszczenie to w rzeczywistości pokój „zabaw”, gdzie ludzie mogą oderwać się od rzeczywistości która z czasem każdego potrafi przygnieść. Po dwudziestu minutach, może pół godzinie chmury z powrotem zasłoniły niebo i pokaz pięknych barw się skończył. Mimo że zabawa nadal trwała Ardus postanowił wyjść na zewnątrz, by tam nie, niepokojony przez nikogo, przemyśleć co ma dalej zrobić.

- Witaj ponownie, nieznajomy. - powiedziała niespodziewanie Atra zbliżając się do chłopaka.

Ardus stał wpatrując się w nią, nie mówiąc ani słowa. Dziewczyna też zatrzymała się przy nim w milczeniu. Tym razem nie była już naga. Miała na sobie bieliznę ale nie taką zwykłą. Ta była zrobiona z prawdziwych złotych, platynowych i co niewiarygodne perłowych nici które łączyły ze sobą kamienie szlachetne wszelkiego rodzaju tak cienko i dokładnie cięte że po złączeniu razem nie ciążyły Atrze ale zakrywały - chociaż niezbyt dokładnie - to co miały zakrywać. Oprócz niej okryta była także czymś w rodzaju prześwitującej etoli która zrobiona była... hm... w sumie chłopak sam nie wiedział z czego. - Ale czy to ważne? - Oprócz tego na nadgarstkach i jednej z nóg miała wytworne bransolety z wygrawerowanym na nich swoim imieniem a na niemal wszystkich palcach piękne pierścionki z klejnotami które potrafiłyby, gdy jakieś światło by na nie padło, oślepić każdego.

- Jestem Ardus. - wydusił po kilku minutach bezruchu chłopak.

- A ja Atra. Miło cię poznać.

- Nie. Taka niewyobrażalna przyjemność należy do mnie. Nie wiem czy to wypada ale chciałbym zadać ci głupie pytanie.

- Proszę bardzo. Pytaj.

- Co tu robisz o tak nieprzyzwoitej i niebezpiecznej, dla takich anielskich piękności jak ty, porze?

- Nieprzyzwoita? Nie powiedziałabym. Ja zawsze spaceruje o takiej porze. W ten sposób mogę chodzić nie zaczepiana przez nikogo. A co do niebezpieczeństwa, to z tym też się nie zgodzę. Mnie na pewno nikt nie śmiałby choćby dotknąć, a nie mówiąc już o zrobieniu mi krzywdy.

- Jak to. Nie rozumiem.

- Nie jesteś stąd, prawda?

- Nie. A to jakaś przeszkoda?

- Nie. Wręcz przeciwnie. Wiesz co, wytłumaczę ci to wszystko kiedyś, ale nie teraz. Teraz mam ochotę na spacer. Może się przyłączysz? Mam już dosyć samotnych przechadzek.

- Jasne. To znaczy z ogromną przyjemnością.

- A więc chodźmy.

Po tych słowach dziewczyna wzięła Ardusa za rękę i zaczęła prowadzić krętymi uliczkami jedynego na tej planecie miasta. Chodzili tak dwie lub trzy godziny gdy z nieba zakrytego - srogimi, przez to że perfidnie przerwały tak wspaniałą zabawę, i zarazem wspaniałymi, ponieważ pozwoliły chłopakowi spotkać niewiarygodnie piękną Atrę - chmurami zaczęły spadać - niczym łzy boga który zobaczył jak ludzie, których z wielkim trudem i poświęceniem stworzył, sami niszczą się dla bogactwa i władzy - krople deszczu rozbijające ziarnka piasku.

- Powinniśmy chyba wracać. - Zaproponował Ardus. - Jak nie dotrzemy szybko do pałacu będziesz cała mokra.

- To nic. Kocham deszcz który delikatnie uderza o moje ciało. Uwielbiam powietrze które wraz z nim przychodzi. A teraz mam jeszcze jeden powód dla którego powinnam być mu wdzięczna. - w chwili wypowiedzenia tych słów Atra wtuliła się w ciało chłopaka - Powinnam mu dziękować za to że schłodził moje ciało co pozwoliło byś ty mógł je rozgrzać.

Młodzieniec bez słowa objął Atrę która po chwili przestała drżeć. Stali tak wtuleni w siebie dłuższy moment, do czasu gdy Ardus otrzymał wiadomość, a właściwie był to alarm że z motorem jego dzieje się coś niepożądanego. Z wielkim żalem na sercu chłopak kazał Atrze wracać a sam ruszył w stronę oazy w której „ukryty” był jego pojazd.

2
Ta podróż w odróżnieniu do pozostałych różniła się.


Po pierwsze - przecinki. Po drugie - stylistycznie brzydkie. Po trzecie - odroznienieniu, roznila sie. To nie moze stac razem, w jednym zdaniu.


Może to z powodu strasznego bólu jaki odczuwał w sercu Ardus




Przecinki. Poza tym co to za narrator co tu nic nie wie a zaraz jest wszechwiedzacy. Gdyby tak myslal Ardus (czy inny bohater), to ok, ale nie narrator.


a może to było tylko przekonanie zmęczonego, z powodu ostatnich przeżyć, mózgu.


Pokaz mi zmeczony mozg (i przekonania mozgu), a dostaniesz specjalna range na forum.


W jej czasie nie mógł nic innego robić tylko myśleć.


W czasie czego? Zlituj sie, o podrozy pisales 3 zdania temu, czytelnik juz o niej kompletnie zapomnial a Ty po wrzuceniu zmeczonego mozgu i bolu w sercu, piszesz o podrozy "ona".


A to było straszniejsze dla niego niż kara za największą zbrodnię jaką człowiek może popełnić.


Straszniej by bylo, gdybys napisal o tej karze, a nie o zbrodni. Poza tym brzydki styl.


To było dla niego jak samotna bezsenna noc w czasie której nie można zasnąć mimo usilnych prób i jedyną rzeczą którą się robi to rozmyślanie.


Straszne. Normalnie, az sie wczulam w te opowiesc.


Ale to co ci przychodzi do głowy nie jest wcale szczęśliwymi wspomnieniami, są to błędy które popełniłeś a co za tym idzie ból, łzy i wściekłość że mógłbyś się postarać lepiej.

Po jakimś czasie tej katorgi zaczynasz próby przywołania jakichś szczęśliwych doświadczeń ale po kilku sekundach, góra minutach, takich starań dochodzisz do wniosku że jednak to i tak nie pomoże bo jedynymi rzeczami o których teraz myślisz są te porażki. I nagle w najmniej oczekiwanym momencie przychodzi zbawienie, uwolnienie, błogi sen.


Ale co to ma do podrozy? Bo jak na razie jest nudno i nieciekawie. Jesli to sa pierwsze zdania "czegos wiecej" niz opowiadanie do szkoly, to polegles. Nie "filozuj" tam, gdzie musisz zaciekawic czytelnika, kiedy "filozowac" nie potrafisz. I znow fatalny styl.


Tak właśnie czół się w czasie tej dziwacznej podróży bohater.




W rzeczy samej, to byla dziwaczna podroz, jesli czul sie tak, jak opisales. Po pierwsze mozna to zrobic w dwoch zdaniach - po drugie - z tego dlugiego opisu w ogole nie wynika - jak sie czul Twoj bohater.


On tak samo nie mógł sobie poradzić ze swoimi demonami, wspomnieniami.


I wystarczylo napisac zdanie powyzsze (bez bledow i ladnym stylem), lekko zmienic i opuscic caly, nudny opis na gorze.


Ale w końcu i dla niego przyszła ulga, uwolnienie, po tym jak zobaczył jasne, oślepiające światło, które dosłownie wypalało oczy przez zamknięte powieki, wiedział, że to upragniony koniec tej katorżniczej podróży.


Ufff, i koniec mojego czytania, cale szczescie.

3
O fuck, tak samo jak Manta doszedłem do drugiego akapitu i po pierwszym miałem straszny mętlik. Manta napisała wszystko co było do napisania, podpisuję się pod jej słowami. Nie dotrwałem, wybacz. Pisz więcej, pracuj nad stylem. Dużo.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”