1.
Dźwięk budzika. Rozległ się głos Boba Marleya, śpiewającego „Three Little birds”. Chociaż to była moja ulubiona piosenka, kiedy ustawiłam sobie ją, aby mnie budziła codziennie w telefonie, teraz była znienawidzoną. Przypominała mi o tych strasznych porankach, poprzedzających jeszcze gorsze dni. „Przypominała”- to słowo sprawia, że to zabrzmiało, jakby to było jakieś wspomnienie, zły sen- a tymczasem te fatalne poranki były moją codziennością.
Wiedziałam, że za chwilę muszę wstać i się ubrać. Włączyłam jednak drzemkę, właśnie kiedy Bob miał wyśpiewać „every little thing will be alright”. Nie chciałam już tego słuchać - pozytywni, optymistyczni ludzie działali mi na nerwy.
Zacisnęłam zęby. Zawsze byłam wściekła rano, zirytowana wszystkim. Wściekła, że minuty temu, mogłam być gdzie chcę- podróżować po świecie, zajadając się najbardziej tłustymi, kalorycznymi potrawami nie tyjąc, czy leżeć w ramionach jakiegoś przystojnego Hiszpana w naszym domku nad morzem, z dwójką dzieci na kolanach. W moich snach mogłabym być kim zapragnę, bez żadnych konsekwencji. Nie było żadnych granic poza moją wyobraźnią. Lubiłam żyć marzeniami, dawało mi to trochę nadziei.
Usadowiłam się znowu wygodnie w łóżku, powoli zamykają oczy i zanurzając się w mojej miękkiej, dużej poduszce. Tutaj było bezpiecznie, mogłabym spędzić tam cały dzień, odseparować się od wszystkich i chociaż na chwilę mieć trochę oddechu. Nie byłabym zmuszona do nakładaniu sztucznego, zapewne zbyt szerokiego uśmiechu, próbując uchodzić za kogoś szczęśliwego, pogodnego i rozmawiać z tak wieloma ludźmi, których widok powodował skurcz w żołądku ( z nienawiści? Z zazdrości? A może z każdego po trochę?). Nienawidziłam mojej rzeczywistości, mojej codzienności, tych poranków, podczas których za każdym razem modliłam się, żeby cokolwiek się zmieniło, że dzisiaj będzie inaczej, lepiej.
-Monika! Złaź na dół. Już!- rozległ się krzyk mojej mamy, z dołu. Kolejna, nieodłączna część moich wspaniałych poranków-krzyk. Usłyszałam jeszcze mocne uderzenie o blat kuchenny, pewnie ze złości. Nagle dźwięk ucichł.
Wstałam szybko z łóżka. Wiedziałam, że jeżeli za chwilę nie zejdę, moja mama sama przyjdzie do mnie do pokoju i zdejmie mi kołdrę, bijąc po ramieniu. Zawsze tak reagowała na moje nawet najmniejsze nieposłuszeństwo.
Pamiętam, że jako dziecko, wołała mnie tak rano z dołu, a ja nie słysząc, leżałam jeszcze w łóżku, patrząc się na ścianie. Nagle usłyszałam szybkie kroki po schodach i trzask zamkniętych drzwi. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, jak wchodzi do mojego pokoju, a już byłam bez kołdry i z zaczerwienioną ręką od mocnego uderzenia.
-Mówiłam, żebyś zeszła na dół!- krzyknęła. Przypatrywała się mi chwilę, z takim obrzydzeniem, nienawiścią, chyba oczekując, żebym coś odpowiedziała, przeprosiła. Ale ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Czułam, jak ciepła łza spływa mi powoli po policzku.
I wtedy to zobaczyłam- to nagłe poczucie winy w jej oczach, współczucia. Widząc, jak się jej przypatruje, odwróciła twarz, wstała i podeszła powoli do drzwi.
Przez ten ułamek sekundy, myślałam, że się odwróci, przeprosi, powie, że wszystko będzie dobrze i że mnie kocha. Typowe dziecięce pragnienie. Jednak, gdy odwróciła twarz z powrotem w moim kierunku, znowu na niej była wypisana nienawiść. Do mnie.
-Po co mi taki bachor jak ty? Nie przydajesz się na nic. I nie becz, dorośnij już. Wychodzę za chwile, dzisiaj do szkoły pójdziesz na piechotę.
Odwróciła się i wyszła. Od tak.
To chyba było moje pierwsze wspomnienie mamy po tym, jak tata odszedł. To był trzeci dzień po feriach zimowych, druga klasa podstawówki. Nigdy nie widziałam jej takiej-wściekłej, jakby przepełnionej nienawiścią i smutkiem, zrezygnowaniem. Potem, stało się to rutyną. Mama nigdy nie była inna- zawsze oschła, zawsze krytykująca, sprawiająca, że czułam się bezużytecznie, bezwartościowo. Winiła mnie za to wszystko co się stało, wiedziałam o tym. Nienawidziła mnie, nie mogła znieść mnie wokół niej, jakbym była kimś, z kim musi przebywać za karę, z obowiązku.
Potrząsnęłam głową, jakby to mogło sprawić, że wyrzucę wspomnienie tamtego poranka z głowy. Wyszłam z pokoju i po cichutku zeszłam po schodach.
-Tak mamo?-spytałam, gdy już byłam na dole.
Cisza.
-Mamo?-powiedziałam ponownie.
Czułam, że musiało się zdarzyć coś złego. W naszym domu nigdy nie było cicho, pokoje i korytarze zawsze wypełniał krzyk mojej matki.
-Jesteś tu?- zapytałam ponownie, wchodząc do kuchni. –Mamo, wołałaś m…
Nie dokończyłam. Bo w tym momencie zobaczyłam moją matkę, leżącą na podłodze. Bladą. Bezwładną. Martwą. Nie zdążyłam jeszcze uklęknąć i sprawdzić czy oddycha, bo już wiedziałam. Wiedziałam, że jej nie ma, nie żyje.
2.
Nie płakałam. Nie wiem dlaczego, przecież powinnam. Powinnam okazać chociaż trochę smutku, współczucia, rozpaczy. Ale tak naprawdę nic nie czułam w tym momencie -zupełna pustka. Nagle, wszystko stało się obojętne, czarno-białe.
Wstałam i powoli podeszłam do telefonu, żeby wykręcić numer na pogotowie. „Chyba wypadałoby jakoś pomóc.” To jedyna myśl, która wtedy przyszła mi do głowy. Uważnie wyrecytowałam formułkę pt „Nie wiem co się stała, moja mama nie oddycha, przyjeżdżajcie szybko!” udawanym, zrozpaczonym głosem.
Przyjechali po 5 minutach. Stałam nadal w tym samym miejscu jak weszli, zabiegani, krzycząc coś do siebie. Pamiętam dokładnie jednego z nich, doktora Oblińskiego, jak się później dowiedziałam. Zastanowił mnie. Chyba po raz pierwszy w oczach człowieka widziałam szczere, najprawdziwsze współczucie, żal i dodający otuchy błysk , jakby mały płomyk nadziei. I zmartwienie. Zmartwienie o tysiąckroć większe od mojego.
W ciągu kilku sekund, chociaż mi wydawała się to wieczność, byli już przy niej. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie, jakby ktoś chciał, abym zapamiętała każdy najmniejszy szczegół. Krzyki ratowników do mnie, też jakby oddalone, spowolnione. A ja nadal czułam to samo- zupełnie nic.
3.
Resztę pamiętam jak przez mgłę. Blade, zdrętwiałe już ciało mamy delikatnie usadowione na noszach, oddalający się odgłos karetki i stopniowo zanikające czerwone, wyraźne światła, po czasie zamienione w małe plamki na ciemnej, pokrytej śniegiem ulicy. Dom, który przed chwilą był pełen ludzi, pełen krzyków i harmidru, teraz stał pusty. Zadziwiająco pusty. Każdy mój krok jakby odbijał się echem, wypełniając ciche korytarze.
Nie pojechałam do szpitala, sama nie wiem czemu. Tak, wiem, że to nienaturalne. Tak wiem, że to egoistyczne. Że nie mam w sobie uczuć. Że jestem bezdusznym potworem, który nawet nie ma ochoty zobaczyć, czy jego matka ma puls. Ale teraz jak na to patrzę, wydaje mi się, że po prostu się bałam. Bałam się, że jak pojadę w tej karetce, to zacznę mieć nadzieję, która po prostu wiem, że mnie zwiedzie od tego co jest faktem: moja mama nie żyje. Nadzieja sprawi tylko, że będę czuła ból, zawód, smutek. Bo gdy nic nie oczekujesz, nie ma jak się rozczarować, prawda?
Nieprawda.
Bo pomimo tego, że naprawdę uczucia do mojej matki nie można było określić mianem „pozytywnych”, „czułych”, ani nawet „miłych” ( a wręcz przeciwnie, przez większość czasu jedyne do czego byłam zdolna się zmusić to nienawiść) ta pustka, która mnie wypełniała była jeszcze gorsza niż ból. Zdaje sobie sprawę, że to była właśnie próba jego uduszenia, ochronienia siebie przed czymś, co powinno się wydarzyć, co jest naturalne. Ale to uczucie obojętności- że nie ma już nic, wszystko przybiera takie same barwy, a życie staje się monotonne i nudne, jest najbardziej frustrujące. W takich chwilach nie możesz siebie do niczego zmusić, dla otoczenia stajesz się kimś przeźroczystym, tak małym, że ledwo kto Ciebie dostrzega. Obojętność wyklucza ból, smutek ale tak samo działa z jego przeciwieństwem- szczęściem, miłością. Nic nie jest prawdziwe, a każdy godzina się dłuży, każdy dzień staje się nudniejszy, bardziej pusty od poprzedniego.
Do taksówki, jadącej na lotnisko Gdańskie wsiadłam z pustką w głowie. W ręce trzymałam bilet samolotowy do Miami, na Florydzie, za które zapłaciła moja rodzina. Nowa, przybrana, odnaleziona, daleka, jakkolwiek by ją nazwać, OBCA rodzina. Zaczynała się nowa przygoda, nowa podróż, nowe życie. Dużo nowości, czyli moje dotychczasowe wielkie marzenie. Więc dlaczego marzę tylko o tym, żeby zasnąć i się nie obudzić?
"Kiedyś Będzie Dobrze" [melodramat, z elementami f
1
Ostatnio zmieniony ndz 20 maja 2012, 07:38 przez nowicjusz1996, łącznie zmieniany 3 razy.