"Mortis, Lilith i Ja" [FANTASTYKA]

1
Witam.

Oświadczam, że poniżej zamieszczony tekst jest w pełni mego autorstwa. Znajdują się w nim wulgaryzmy, przemoc, środki odurzające. Buzuje od niestandardowych poglądów na świat. Znajdziesz tu również delikatnie zmienione zdania ze znanych utworów, wierszy, nazwy zespołów, piosenek - czyaby na pewno mogę je w taki sposób użyć?
Tekst nie był wcześniej nigdzie publikowany.

Jest to opowiadanie, wciąż niedokończone.
GATUNEK: Fantastyka, z domieszką brudnej codzienności.

Może wydać wam się to dziwne, nawet szalone, ale moje "dzieło" przedstawia jedną rozbudowaną historie ukazywaną w różnych momentach czasowych z perspektywy różnych postaci. Taka kompozycja wprowadza lekki zamęt dlatego też mile widzane są WASZE opinie na ten temat.

Nie mam nic przeciwko by mnie cytowano w "babol miesiąca"
Wielokrotnie to sprawdzałem, jeśli wciąż tkwią tam jakiekolwiek błędy z góry przepraszam.
Uwagi odnośnie tekstu zamieszczone są w klamrach i w wersji finalnej ich nie będzie. [UWAGA DO TEKSTU]
Nie mogłem wysłać całości - tekst w jednym poście może mieć max 65 500 znaków, więc część dalsza w pierwszych postach poniżej. Mam nadzieje, że nikt nie będzie mieć o to pretensji.


MORTIS, LILITH I JA..

PROLOG

Zawsze chciałem stworzyć coś niemal cielesnego. Tchnąć życie w coś martwego. Dosięgnąć nieśmiertelności i iść z upadłym aniołem ku wschodowi słońca. Dać temu czemuś kawałek swej duszy i cieszyć się będąc niewrażliwy na silę czasu. Udało mi się. Osiągnąłem wieczność. To takie proste, a zarazem trudne. Twe zdolności poznawcze umysłu są niczym ograniczone, niczym… Wszystko zacznie się i skończy w tym samym miejscu. Tu, w mojej głowie.
Nie będzie to intrygujące opowiadanie o wymyślnych historiach jakiegoś osobnika gatunku ludzkiego. Jeśli szukasz ukojenia w leżących tu słowach nie znajdziesz go. Zamknij tę książkę, spal ją, niech przepadnie w niepamięć i pożre ją nieustający wir czasu, a reszty dokona szatańskie przeznaczenie.


********************

Czarny anioł niósł księgę przeznaczenia ciemnym korytarzem. Korytarzem tak ciemnym, iż każdy śmiertelnik nie mógł go przeniknąć wzrokiem. Wypełniony energią. Zielone smugi światła wznosiły się ku wysokiemu, skalnemu, sklepieniu. Długi na milę korytarz zdawał się nie kończyć w mroku. Imię jego było Sartael. Upadły Anioł spod znaku krzyża wypełniony demoniczną mocą. Płonące nienawiścią oczy tworzyły czerwone otoczki światła. Jego poszarpane olbrzymie skrzydła delikatnie szumiały. Łańcuchy oplecione wokół oczerniałych przedramion pobrzękiwały w głuchej ciszy. A ubrany był w wystrzępioną szatę.
Nagle pojawił się przed nim piedestał.
- Sartaelu, to ja, oddaj księgę nim będzie za późno. Nie oszukasz przeznaczenia. – Uderzył głos ze środka głowy anioła
- Muszę to zrobić –
Komnata zacieśniła się wśród mrocznego dymu. Mortis nie wzdrygnął się tuląc w rękach książkę. Rubinowy ogień zahuczał przed nim, oplótł całkowicie piedestał i pojawił się on.
Ciemny pan w długiej czarnej szacie, z maską zamiast twarzy, ciemnymi pozlepianymi krwią włosami do ramion.
- Oddaj mi swą duszę, taka była umowa. – rzekła postać
- Nie mam duszy, ja nie istnieje. – Mortis otworzył ów tajemniczy przedmiot w rękach. Zaczął wyrywać kartki. Huknęło, wszystko zaczęło się walić.
- Nie rób tego, zniszczysz cały wszechświat, Anioły i Demony, a nawet czas.
- I co z tego? Liczy się tylko miłość. Ja nie istnieje, mnie tu nie ma. Jesteś tylko Ty Azraelu…
Pomieszczenie rozbłysło światłem, tak boskim jak tylko można sobie wyobrazić, tak silnym, że rozsadziło wszechświat mocą. Sartaela już tu nie było. Krzyki Azraela słychać było wszędzie. Uwięziony we własnym więzieniu. Już nie miał tej mocy. Nigdy jej nie miał. Cały świat nie narodził się już nigdy. Przekształcił się znacząco i pozwolił wstąpić nowemu porządkowi rzeczy.
I Tak się kończy ta opowieść. Wszechświat nie ma początku i nie będzie miał końca. Otaczająca nas materia to złudzenia. Wszystko jest względne, ale nie ma do czego porównywać. Mrok jest światłem, a dzień nocą, Narodziny śmiercią, a każda Słabość mocą.

*************

Nasza planeta zarojona od nieświadomych niczego ludzi, strąconych w przepaść pogonii za pieniądzem. Głupich w całości swego bytu. Anioły i Demony walczące o racje. Wampiry nasączone magią nocy. Mortis i Lajla tańczący ze śmiercią wśród płomyków gwiazd i Ten jeden, jedyny zmieniający wszystko. Tak. To było bardzo dobre streszczenie całości tego gówna, zwanego opowiadaniem, wypisanego przez autora.
- Dobre.. – zaistniał delikatnie ochrypły głos
Energia zawibrowała.
- I wpłynąłem na pełnego przestwór wszechświata, muskając swym istnieniem oblicze anioła... – przemówił ponownie
Leżał oparty o ścianę. W poszarpanych dżinsach i białej koszulce Metallica'y. Twarz mu przysłaniały włosy, a byłem to ja. W mej głowie widniała olbrzymia bitwa narodów. Sieka jakich mało na tym globie. Tak pogmatwana, iż nie sposób tego pojąć - coś jakby ktoś wysadził mi atomówkę pod mym czołem.
- Idę w nicości, odmienić swą role na tym świecie. Chce doświadczyć cudu, być może takiego, który nigdy nie zaistnieje, a wypełni duszę moją - przemawiał w myślach wygłaszając swe prawdy życiowe. Sięgnął po ciężką, w grubej oprawie, książkę, zatytułowaną przez samego siebie „Fata”. Nikt nie wiedział czym jest wypełniona, a mogę wam powiedzieć, iż kryły się tam przeróżne elementy, poczynając na teorii Einstein’a a kończąc na rozprawianiu się nad swoimi możliwościami i rozmowach z istotami oświeconymi. Pochwycił w dłoń wieczne pióro. Nabił czerwonym atramentem i począł pisać.
„Moja Lilith, moja jedyna. Czarny strumyku światła nadziei. Jesteś dla mnie wszystkim. Aniołem nocy i pożądaniem namiętności. Błękitem na niebie i wschodzącym czerwonym słońcem.”
Smuga światła delikatnie opadła na kartkę. Rubinowy napis wypisany krwią, świeżą krwią. Skulił się na podłodze, zamknął brązowe oczy. Jego umysł popieściły wspomnienia, tak piękne i dalekie, iż nie da się ich określić. To było przyjemne, lepsze niż cokolwiek innego. Były tylko jego...
Biegł długim wyblakłym od kolorów korytarzem, nasączonym zieloną barwą. Słychać było krzyki kobiety. Posadzka jakby umykała spod jego nóg, zaczynała się kurczyć. Przebierał nogami w powietrzu. Szepty nie dawały spokoju jego głowie. Całość pochłonęła ciemność. Stała wywrócona kołyska. Podszedł do niej. Zobaczył szkielet dziecka przykryty słodką kołderką.
- Obudź się w końcu. Podziel się z nami swą podróżą. – przemówił znajomy głos
Głos ze środka odpowiedział "Jeszcze nie czas. Pokażmy im całą resztę. Oni muszą zrozumieć".

***********************

Leciałem samolotem. Siedziałem w miękkim fotelu wpatrując się w przestrzeń przede mną. Uczucie piekielnego głodu potęgowało się. Wprawiało moją krew w ruch. Czułem jak się we mnie gromadziła. O tak, tam, głęboko, w mojej głowie. Drążyła dziurkę w sercu mojego nałogu, tym zlepku szarych komórek tak bardzo wypaczonym przez napływ nowych wizji pięknego wszechświata. Ręce samoistnie zacisnęły się na moich kolanach, które drżały. Era panowania nad mym ciałem już dawno minęła. Istniał tylko obraz tego przepięknego przedmiotu. Tak, tylko on. Najprześliczniejszy w szarej rzeczywistości wypranych wspomnień. Porządałem go. Urodziłem się tylko dla niego.
Wstałem. Kadłubem maszyny delikatnie zakibotało, nogi się ugięły. Umysłem podążyłem tuż za własnymi krokami. Oglądałem niezbyt uważnie film wyświetlany w moich oczach, lecz nie nadążałem nad nim. Znalazłem się dopiero, gdy stałem w pomieszczeniu z toaletą. Stałem usypując na zewnętrznej stronie dłoni białą drogę do szczęścia. Hipnotyzował mnie ten widok. Wprawiał serce do dalszego bicia. Wyjąłem z kieszeni Hagno, swą ulubioną metalową rurkę odznaczoną właśnie tym imieniem. Począłem oddawać się swemu przeznaczeniu, popadać w przyjemność czucia tej substancji, mego zakazanego owocu. Linia mej podświadomości została przerwana, wydawało mi się, że spadam. Nie wiem czy upadłem. Czas zaniknął, przestał określać mój świat, a może on nigdy nie istniał. Płynałem w przestrzenii, której definicji nie potrafią nawet musnąć istniejące słowa. Wir barw, upojony krzyż miłości, zdrada wiary, ogień nienawiści i lecącą łza błękitnej krwi.
Czy to rzeczywistość, a może marzenie lub wciąż nieprzerwany sen urojony szczęśliwym bólem. Patrzę przed siebie nie dostrzegając zarysów świata. Ukryty pod mgła Marzeń, wspomnień. Nierealnych rzeczy, które Mnie otaczają. Nie wiem czy wczoraj było jutro.
Zielona mgła nicości. W środku stoję ja. Wydaje mi się jakbym był kimś całkiem innym. Nie potrafie tego opisać. Jakbym trzymał jakąś pieprzoną książkę i wszystko wokół się waliło. Wiem, że już kiedyś tam byłem.
Ktoś mnie tyrpał, próbował mnie wskrzesić i chyba mu się to udało. Otworzyłem swe przećpane oczy.
- Szybko. Spadamy. Urwało nam skrzydła i musimy się ewakuować. Proszę pana. Słyszy mnie pan?! - wykrzykiwała stewardesa dramatycznym tonem.
- No już... Moment. - Rzuciłem dłonie przed siebie łapiąc się czegokolwiek.
Nie udało mi się wstać. Podrzuciło mnie do góry i znowu upadłem. Bezwładne ciała sunęły po pokladzie zostawiając na nim krwiste pole zagłady. Wypadały kolejno przez dziury. Szumiało mi w głowie. Otępiało mój potępiony mózg. Wstałem jednym ruchem. kurczowo trzymając się resztek ścian.

*********************

Okrągły drewniany stół, o średnicy paru metrów, a wokół niego zasiadające 7 istot. Nieznana komnata otulona jedynie światłem kilku świec.
Na samym środku leżała księga przeznaczenia, tak, dokładnie ta książeczka, z którą Sartael urządzał sobie spacerek, by zniszczyć wszechświat. Teraz zamknięta jakby energią. Na jednym z krzeseł siedział Fatus. Księga należała właśnie do niego, lecz nie posiadał mocy by ją móc otwierać. Zasiadający po jego prawej stronie to Lucyfer oraz dwaj Lordowie Piekła. To oni czuwali nad światem złych i zmarłych. Na lewo od Fatusa był Azrael, Siedział z głową opartą na ręce. Ostatnimi w tym pomieszczeniu byli Mortis i Lilith.
- Nigdy więcej służby naszym panom. - Lucyfer uderzył pięścią w blat stołu powstając. - Nigdy więcej promyka światła nad polem naszego nadświata. Nie przelejemy żadnej kropelki piekielnej krwi. Nie damy się pokonać. Musimy się odizolować od naszych panów, stać się niezależni. Oszukując Uranosa i Kronosa posiądziemy moc..
- Nie zdołasz. To ponad nasze siły. Nie podoba Ci się nasz los? Przemykanie w blasku księżyca, namietne powiększanie swych granic umysłowych. Długowieczne życie.. Sami to wywalczyliśmy dziesięć tysięcy lat temu. Wraz z porażką stracimy sens istnienia, przestaniemy istnieć w wymiarze nadistot. - odpowiedział czysty głos Fatusa.
- Wolę żałować, że zgrzeszyłem przeciwko stwórcy niż żałować, że tego nie zrobiłem.
- A więc idź swoją ścieżką jeśli takie jest Twoje przeznaczenie. Nie mogę Ci tego zabronić. Jesteśmy równi w hierarchii - Ja, ojciec wszystkich mędrców, dający im moc niebieskich błyskawic, Największy szaman i zarządca przeznaczenia i Ty Lucyferze, królu piekła, zbrodni i kary, wyznawco męk..
- Znowu się zaczyna. Jak zwykle zaczyna swoją gadkę o świecie, który musi naprawić. Sugeruję go zignorować i jak zwykle zniknąć. - szepneła Lilith w ucho znajomego wampira średniego wzrostu, o długich do ramion kasztanowych włosach.
Lilith była Aniołem nocy. Tańczyła z bladymi promykami księżyca, całowała szyje niewinnych dziewcząt, co noc wymykając się oknami, spacerując po dachach. Miała cudowne błękitne oczy. Niezwykle głębokie, zmysłowe. Wpatrując się w nie widziałem idealny obraz wszechświata, dającego się odczuć po lekkiej barwie. Zostałem stworzony dla niej. Dla nikogo i niczego więcej. Moim przeznaczeniem w życiu było móc choć raz spojrzeć w te słodko mieniące się oczka. Dać się napromieniować uczuciem do niej i kwitnąć w jej ramionach. Tworzyła właśnie tą namiastkę wszechświata w, której naprawdę żyłem i którą kochałem. Nie potrafiłem się niczym odwdzięczyć. Wszystko nie mogło być równe czynom, które dla mnie zrobiła. Nie wiedziałem jak mam się odwdzięczyć - jakże zmysłowo byłoby sprawić przyjemność najpiękniejszej istocie we wszechświecie. Mdlałem na jej widok i rodziłem się na nowo, gdy tylko ujrzałem tę nieziemską sylwetkę podążającą w moim kierunku ku mej potępionej duszy. Miała tak przemiłą w dotyku śnieżną skórę, tak doskonałą.
- Z Tobą pójdę wszędzie - odrzekł Mortis, przystojny wampir o czerwonych ustach, brązowych oczach. Ubrany w potargane dżinsy i kurtkę ze skóry. Uczucie płonęło w jego oczach tworząc czerwone smugi promienii. Podała mu dłoń, a on ją chwycił.Komnata nagle zniknęła. Byli na polance. Wysokiej łące. Ciepły wiatr delikatnie wiał w ich twarze. Oni stali naprzeciw siebie trzymając się za ręce. Spoglądali na siebie, na oczy iskrzące nadzieją i szczęściem, uczuciem do świata.
Trawa delikatnie się poruszała. Letnie powietrze muskało ich ciała, wrażliwe ciała, Księżyc doskonale ich oświetlał. Miękka, wysoka trawa.Ogromny, leciutko błękitny księżyc nad ich głowami. Dmuchawce. Romantyzm tej scenerii powalał na łopatki uczucie Romea do Juli. On na nią spoglądał a ona na niego. Usiedli.
- Lubię obserwować gwiazdy i niebo. Są takie inne, zmieniające posmak świata. . - Mówiła powoli Lilith ściskając jego dłoń. Oparła się o jego szyje główką, przytuliła się.
-Mortis nic nie odpowiedział. Nie musiał. Ona zresztą też nie musiała. Nie potrzebne były jakiekolwiek słowa by koić swe życie tym momentem. Jednym z piękniejszych. Stykali się głowami. Czuł jej słodki zapach. Czuł na sobie jej wzrok. Nie potrzebował nic więcej. Ona była taka kochana. Nie wiem czy byli razem, czy ktoś wiedział o ich istnieniu i czy to było naprawdę, ale wiem, że uczucie gorące ich przepełniało. Później leżeli na polance głowami skierowanymi do siebie. Rozkoszowali się dotykaniem swoich szyji, przebijali się wzrokiem.

**********

Tu, gdzie wszyscy się znajdujemy to początek wszystkiego. Chce wam opowiedzieć swoją pieprzoną historie, którą ledwie pamiętam. Historie o ćpunie, świecie wampirów i krainie cieni. Całość doprawiona karmelowym potokiem myśli. Tak, dokładnie, ten narrator to właśnie ja. Ja tam byłem. Czułem to. Słyszałem...
Wszystko zaczęło się, gdy Mortis i Lilith byli ludźmi. W pełni normalnymi ludźmi z ciekawym podejściem do życia. Życie na gigancie to było coś. Spełniało ich potępione dusze. Imprezowali, żyli na krawędzi. Oczywiście te imiona nie są ich prawdziwymi. Każdy wampir przybiera sobie imię upadłego anioła, przypisuje sobie pewne cechy i moc. Stali się wampirami. Poznali nowy światopogląd. Sposób na życie za dużo się nie zmienił.
Leżał otulony garścią gruzu. Kurz wirował w powietrzu. Wiatr lekko świstał, światło leniwie przebijające się tworzyło złotą poświatę. Pochwyciłem dłonią garść powietrza, powoli wstałem. Oni mnie obserwowali. Dobrze wiedzieli gdzie jestem. Urwany ciąg marzeń przekierowywał umysł na szaleńczą drogę ku piekłu. Patrzyli na mnie zza krzaków. Ogarnąłem horyzont wzrokiem. Przerywany film wyświetlany w mojej głowie zmienił scenariusz, na mroczniejszy, doprawiony totalną psychodelą.
Lepki umysł, ciężka głowa. Głębsze barwy, krew pulsująca w skroniach. Uścisk w płucach. Utrata przytomności. Zmartwychstanie. Wniebowstąpienie. Ćpanie. Rurki i lufki. Spadające liście. Te złote i mieniące się rubinem. Lekkie, kruche i zmysłowe. Słońce najgłębszych barw , zmiłuj się nad nami. Poracz nas swą pierdoloną opieką i wsadź sobie w dupe przepustkę do nieba. Granica podświadomości kreśli nam rzeczywistośc. Stawia białe linie. Konstrukcje. Zimna, kamienna, posadzka. Jakże słodko zimna i wygodna. Odpływam, do krainy cienii i tam gdzie mnie nie znają. Daleko.

*****************

Mortis spoglądał na swojego czarnego anioła z uczuciem. Pieścił swe oczy jej wyglądem. Słuchał jak słodko mruczała do siebie usypiając i sam powoli udawał się w tę samą krainę snu. Leżał naprzeciw niej, uważnie obswerwował, a powieki same powoli opadały.
- Chciałbym móc wtopić się w śnieżną skóre mojego mrocznego aniołka. Poczuć jej przenikliwy wzrok. Oddać jej zmysły i tulić pełnią życia. Lilith, najpiękniejsza istoto wszechświata, czy mnie słyszysz? Potrzebuje Cię w tej małej namiastce świata zwanej życiem. Weź mnie pod swe skrzydła i polećmy do nikąd śmiejąc się z reszty populacji, plując na nich i gardząc nimi. Powiedzmy wal się całej reszcie świata i ściskając mą dłoń w swojej całujmy się pod padającym na nas księżycem. - Myśli błąkające się w jego głowie.
Ale te wartości dające sens życiu gdzieś przepadły, wyleciały mi z kieszeni. Próbowałem uciec z tego więzienia nazwanego moją duszą, opuścić mury swego ciała. Musnąć umysłem kawałka wolności.
Już dzień się zaczyna. Czas zamknąć swe klejące się oczka. Popaść w błogi sen ubogiej istoty. Ponieść się czekoladowym myślom i wędrować w nich co sił. Tuląc się do marzeń i odpoczywając w letargu. Słodko śnić o jakże wzniosłych rzeczach. Tyle jeszcze trzeba zrobić, a tak mało czasu. Tracimy kontakt z wami. Demony snu już mnie pochwyciły i nie zamierzają puścić.Przyjemne ciepło mnie muska zatrzymując bicie serca. Śnię, tak bardzo głęboko, lecz niezbyt wyraźnie. Już czas umrzeć, by narodzić się na nowo wraz z ostatnim promykiem słońca i pierwszym blaskiem księżyca. Dobranoc..

******************

- Zaiście dobre opowiadanie, naprawdę dobre. Stary jak Ty to wymyśliłeś? Tego się nie da pojąć. To zbiór epickich zwrotów i historyjek. Gdzie tu jakaś spójność? - odpowiedział Mucha zamykając książkę. Naprawdę ma na imię Mateusz, ale już w wieku 5 lat został mianowany ksywką Mucha, z jakich powodów - tego chyba nikt nie wie.
- Czytaj dalej. Już niedługo zrozumiesz o co w tym wszystkim chodzi,czemu tu jesteśmy, czemu leżymy na tej trawie. Tu jest ukryta symbolika. To wszystko się już działo. Poznasz świat z lepszej strony. To dopiero pocżatek. Czytaj dalej - rzekłem szaleńczym tonem.
Na początku postać Lilith była jedynie zalążkiem mojej wyobraźni, szczyptą nieposkładanych myśli i pragnień. Dziewczyną ideałem, czarnowłosą metalką, która potrafiła chwytać chwile..Ja już widziałem każdy jej detal, czekoladowy charakter. Stworzyłem ją, była częścią mnie, mojej duszy. Później pojawiła się wizja Mortisa - Moje odbicie w innym wcieleniu, wymiarze. Oboje należeli do świata wampirów. Okazało się, że ona naprawdę istnieje. Spotkałem ją w najmniej podejrzanym o to miejscu zupełnie przypadkiem. W tym momencie moja dusza roztrzaskała się. Energia zawirowała. Stworzyła drugą podświadomość. Widziałem ją co jakiś czas. Już wiedziałem, że jej pragnę, że ją kocham. Zgubiłem się w podświadomości zerwanych myśli, szukając nieistniejącej drogi do nikad..
Ona stała się wampirem. Sam to wszystko widziałem. Odprawialiśmy rytuał, były wampiry i inni potępieni. Wtedy poznała Mortisa. To wszystko co chce wam przybliżyć może i nie zmieni losów wszechświata, nie złapie świat za jaja i nie wstrząśnie nim. Chce tylko, drogi czytelniku, przekazać Ci te wszystkie wartości, które ulatują w szarej codzienności i dzisiejszej pogoni za pieniądzem. Ja lubię swoją codzienność. Po raz kolejny budzić się by stawić czoła wszystkiemu temu co przypisał mi scenariusz życia. To jest zaiste. Musisz być niewiarygodnie głupi albo odważny czytając dalej te uwiązane na kiju wyrazy naśladujące zdania. Zmienię Cię. Twój tok myślenia. Twe możliwości ogranicza jedynie wyobraźnia. Wpierw błądziłem ścieżkami życia, spotkałem Muchę, pochwyciłem szczęście, stworzyłem Lilith, którą spotkałem. Poznałem świat wampirów. Utopiłem się w nim. Zapoznano mnie z siłami wyższymi.
- Ej stary. Ciężko się połapać w tych poszarpanych ogólnikach wspomnień, które przytaczasz będąc na haju. Zacznę czytać od początku, tak będzie prościej - mam nadzieję. - zdecydował Mucha.
- Lajcik, dasz radę to pojąć. Nie musisz posiadać ponad dwie stówki IQ, by móc zrozumieć jedną historie opowiadaną równolegle w kilku momentach z paroma typami narracji.
- Tjaaa...

*****************

Dorastałem w mało lubianym przeze mnie mieście. Wszędzie wszystko na opak. Nie istniała perfekcja, dobroć ludzka czy poczucie władzy lub wolności. Samo mieszkanie tu było oznaką zniewolenia. Nudna energia promieniowująca z tego miejsca otaczała nas wszystkich - ludzkich popaprańców. W naszym domu rodzice byli niezwykle surowi. Jako dziecko dostawało mi się za byle co. Do normalności należało obrzucanie mnie przez rodziców agresywnymi słowami,zwrotami pełnymi chamskiego zachowania. Raz po razie jako cztero-pięcio-sześcio-siedmio letnie dziecko płakałem. Raczej tylko z ich powodu. Wpatrywałem się ze łazami w oczach w gwiazdy mieniące się tam w oddali za oknem. Zawsze chciałem sięgnąć choć po jeden z tych płomyków na czarnym niebie. Ciągłe zwracanie mi uwagi o najmniejsze szczegóły i krzyczenie obudziło we mnie nadnaturalną wrażliwość na bodźce, która została mi po dzisiejszy dzień. Nieśmiałość poszła z nią w parze. Oto moje niezmywalne piętno naznaczone przez wiecznie sfrustrowanych rodziców. Mimo tego kochałem ich w błogiej nieświadomości, chodząc do kościoła. O tak, byłem gorliwym katolikiem. Głęboko wierzyłem, że On jest światłościa i on niesie pomoc, że kiedyś mnie odnajdzie i wspomoże w mym niedobrobycie. Jednak tak się nie stało, a ja wciąż czekałem. Lata mijały. Moje nadprzeciętne zdolności matematyczne były jednym z moich pierwszych odkryć. To one po raz pierwszy życiu wypełniły mnie magiczną euforią. Poważnie, czułem się szczęśliwy właśnie dzięki nim. Wykonywałem wszystkie zadania logiczne i matematyczne bezbłędnie, wykraczające ponad mój wiek o kilka lat do przodu. Wydawało mi się, że przez jakiś czas w rodzinnym gniazdku było lepjej, a może po prostu matematyka przysłoniła mi oczy. Kolejną szczęśliwą salwą mych wspomnień był pierwszy prawdziwy przyjaciel. Znów odczułem radość. Jakże miło było po raz pierwszy z kimś porozmawiać, uciec umysłem z dala od problemów. Spędzaliśmy godziny na zabawy i rozmowy. Rodzice spowodowali moją wewnętrzą zamkniętość i utrudnione obcowanie ze światem zewnętrznym. Coraz wyraźniej to zauważałem. Rozpisywać swych dziecięcych doświadczeń na razie nie będę. Ich dokładną historie poznasz trochę później, gdy stanie się to nadwyraz istotne.
Poszedłem w końcu do szkoły. Byłem inny. Całkowicie obcy. Lubiałem naukę. Kochałem się samodoskonalić, czytać książki. Nie interesowały mnie idiotyczne i pozbawione sensu rzeczy. Nie posiadały w mojej ocenie żadnego sensu. Uczyliśmy się z jednej książki, która kształciła ze wszystkich przedmiotów. Współnie z panią rozwiązywaliśmy kolejno zadania. Mozolne tempo pojmowania tych wszystkich dzieci drażniło mój umysł. Często odcinałem się od świata i sam w skupieniu wykonywałem polecenia z książki. Kompletnie normalne dla mnie było wyprzedzić całą klasę o dziesięć czy piętnaście stron w książce. Dodawałem trzy i czterocyfrowe liczby w pamięci, mnożyłem je i dzieliłem. Opanowałem wyobraźnie w zadowalającym stopniu. Nauka nie stanowiła żadnego problemu. Jednak nigdy nie potrafiłem odczytać z czyjegoś wyrazu twarzy jakiegokolwiek uczucia. Nie widziałem tego, gdy ktoś się smucił lub wściekał. Nie czułem nic patrząc, gdy ktoś płacze jeśli nie było to związane ze mną. Oni wszyscy byli dla mnie obojętni, jak ja zapewne dla nich. Reasumując byłem sam nie licząc pierwszego przyjaciela wcześniej poznanego, który niestety był młodszy.
Wakacje spędzałem na zabawie w piaskownicy. Budowałem wszystko co tylko chciałem. To było takie proste. Z łatwością odwzorowywałem wszystkie szczegóły w tworzonej przeze mnie rzeczy. Nie próbowałem jak reszta dzieci dokopać się do chin wiedząc, że i tak nie zdołam tego zrobić. Mimo wszystko mało rzeczy było dla mnie niewykonalnych. Wróciłem do szkoły na kolejny rok. Pierwszy raz w życiu się zakochałem. Poczułem jak anielska strzała zatruła me serce. Zacząłem w końcu kogoś naprawdę pożądać. Możliwość spojrzenia na tę magiczną dziewczynę przyprawiała mnie o ekstazę. Wieczorami tuliłem się do kołdry wyobrażając sobie, że to ona. Przyglądałem jej się uważnie poznając jej charakter poprzez jej sposób mówienia, poruszania się, wykonywanych przez nią czynności. Bałem się podejść. Nie było mowy bym cokolwiek zrobił. Urazy z dzieciństwa zaczęły wdawać mi się we znaki. Irytowałem się własnym charakterem, a może tylko tym co zostało sztucznie w niego wszczepione. Ta plugawa cząstka beszcześciła me dziecięce piękno. Historia pierwszej miłości choć długa i bolesna okazała się interesującym doświadczeniem.
Siła mojego umysłu zdawała się nie mieć końca. Odkrywałem w sobie coraz to drogocenniejsze umiejętności. Do standardu należało przewidywanie ludzkich zachowań. Podczas rozmów rozpatrywałem wszystkie możliwe warianty odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. Idąc gdziekolwiek rozmyślałem na te tematy. Analizowałem. W końcu udawało mi się tworzyć wewnątrz umysłu sztuczne bodźce słuchowe pozwalające naprawdę słuchać danej piosenki nie słysząc jej. Szedłem dalej w tym kierunku. Pociągnąłem za tym cała resztę zmysłow. Po paru miesiącach byłem w stanie odtwarzać większość zapamiętanych chwil. Były realne, naprawdę je przeżywałem. Zamykałem oczy skupiając nan ich swą uwagę. Otwierając oczy nie miałem pojęcia gdzie będę. Odcinałem się od świata i nastepowało to coraz częściej. Cała ta droga przez pierwszych lat mojego życia prowadziła do poznania samego siebie, którego coraz bardziej zaczynałem kochać.
Omińmy teraz spory szmat czasu. Kilka długich lat uleciało. Przenieśmy się w moment kiedy po raz pierwszy paliłem trawę. Ahh, jakże to był magiczny moment. Coś zupełnie innego, przyjemnego, całkowicie okiełznanego, ale mimo wszystko znanego. Już to kiedyś gdzieś czułem. Już kiedyś przeżywałem haj na trzeźwo. Mimo wszystko był piękny w całej swej prostocie. To nei było upojenie alkoholowe. To był wyższy stan umysłu. Me zdolności niezwykle przybrały na sile. Mózg stał się bardziej plastyczny. Świat nagle wydał się kolorowy. Każda z barw zmieniła się w miliony jej odcieni. Co czułem? Wolnośc, nieograniczenie, władzę. Te aspekty życia właśnie kręciły mnie najbardziej. Wiedziałem, że umysłu ani duszy nikt mi nie odbierze, dlatego też na nich był skupiony ogólny rozwój. Rozmowy z nowymi przyjaciółmi zmieniały mnie. W pamiętniku zatytułowanym "fata" - z łaciny przeznaczenie - odnotowywałem coraz to większe zmiany. Mój charakter był potężny. Czułem jak obcujący ze mną ludzie czuli moją wyższość nad nimi. Tak, byłem w stanie przewidzieć wszystko. Stałem się ich Nostradamusem. Nazywano mnie mądrym. Zawsze się z tym nie zgadzałem odpowiadając "Nie jestem mądry. Może co najwyżej inteligentny." Już w tym momencie byłem ćpunem, ale nie narkomanem. Dla mnie to dwa odrębne określenia. W naszym gronie przyjaciół narkomana interpretujemy jako osobę MUSZĄCĄ brać. Ona musi brać, nie kontroluje tego. Nie potrafi wyjść z całego tego syfu. Ćpun to osoba, która bierze, zazwyczaj dość często. Prostymi słowami lubi to co robi i robi to co lubi. Może i czuje od czasu do czasu głód. Fajnie jest go czuć, ale zawsze potrafi podźwignąc się na ramionach i ze zwycięską twarzą przejść przez korytarz detoksu.
Po paru miesiącach poznałem Kingę. Zaczęło się salwą długich rozmów przez internet. Już wtedy mnie zainteresowała. Byłem conajmniej zaintrygowany jej osobą. W końcu spotkaliśmy się. Oh nie żarłoczny czytelniku. To zbyt osobliwe doświadczenie byś mógł je wpoić do swej główki. Te wspomnienia nie są dla Ciebie. Może otrzymasz je później, gdy pojmiesz mą historię. Z pewnością, później. Idąc drogą na skróty opanowała nas namiętność przeplatana romantyzmem. Zdarzały się kłótnie. Po jakimś czasie ustały. Kompletnie zostawiły nas w spokoju. Zostało tylko szczęście. Tym razem naszą drogę zastapiły inne, zewnętrzne problemy. Uciekliśmy, byliśmy na gigancie. To był najpiękniejszy rozdział w moim życiu. Po jakimś czasie ustatkowaliśmy się. Ukradliśmy nawet dom, ale to już inna historia.

ROZDZIAŁ 1 -POD FLAGĄ PLAGIATU [Niedokończona bajka za co bardzo przepraszam. Jest ona dołączona do tekstu, ponieważ chciałbym by każdy z Was, czytelnicy, wyraził swą opinię na temat jej całokształtu, fabuły, etc.]

Ciemny pokój. Fatus siedział na bujanym fotelu. Na dywaniku przed nim jakieś dzieci z wyjątkowmi wielkimi i dziecięcymi oczkami.
- Tatusiu opowiedz nam bajkę. No proszę, proszę. - szarpało dziecko za jego nogawkę.
Fatus miał dwójkę dzieci. Jedno nazwane czas, a drugie przeznaczenie. Każde z nich miało właśnie tą rzeczą kierować, gdy dorośnie. Płomienie zahuczały w kominku.
- No dobrze. Tylko jedną, ale musicie uważnie słuchać i wyciągnąć z niej esencje. Pochwycił starą zakurzoną książkę. Otwarł gdzieś w środku. Założył okulary. Zaczął czytać.
"Lajla, inaczej określana Lilith. Anioł nocy. To w niej jestem zakochany. Urojona rzeczywistość. Zatracam się w jej dotyku, w jej słowach i ustach. Mamy tyle pięknych wspomnień i te parę chwil. Warto mieć tę kilka magicznych momentów w swoim dennym zyciu. Pożądanie namiętności, blask horroru, kocie przygody. Dzielę z nią swój świat. Ja, Mortis, mówię wam przypowiastkę o nas byś Ty niezapalony czytelniku mógł przekazać to dalej i wyciągnąć morał.
- Pewnego dnia, za siedmioma lasami, za siedmioma górami.. - mówił pewien narrator.
- Dobra weź sobie daruj ten sztampowy wstęp. Nie umiesz opowiadać. - przerwała mu druga postać - A więc, razu pewnego Lajla i Mortis poszli do lasu, sosnowego stada roślin. Lajla niespecjalnie chciała tam iść, więc Mortis nachalnie ją o to prosił. Zgodziła się. Wędrowali spokojnie rozmawiając, wymieniając się myślami. Zatrzymali się. On patrzył się w jej oczy, a ona gładziła go po szyji, wkrótce z odwzajemnieniem. Wymieniali się spojrzeniami, jakże gorącymi, aż nagle on powiedział: " Ty tu nie chcesz być. Robisz to tylko dlatego bo Cię o to proszę. Nie robisz tego z pełnego uczucia".
Lajla pochyliła głowę, czarne włosy przysłoniły bladą cere.
- Kocham Cię. Chciałam tu przyjść. Chce z Tobą być".
Krwawe łzy spływały po jej policzkach. On patrzył. Nie wiedział co zrobić.
- Przepraszam. Po prostu takie odnoszę wrażenie. - odpowiedział pokornie.
- Nie, nie. To nie tak. On tak nie myślał. Żałował, że wypowiedział te przeklęte słowa, że poruszył zakazany temat. Współczucie przysłoniło mu cały umysł. - sprzeczał się autor bajki z jej współtwórcą. Kontynuował.
- Nie. To ja wszystko źle zrobiłem. Nie powinienem być tak nachalny, uparty. Mogłem Ci oszczędzić tego cierpienia.
- Kochanie nie obwiniaj się za to, że mam humorki, których nienawidze. Przepraszam, przepraszam! - wykrzykiwała skomląc, płacząc.
Ten widok skruszył jego serce. Wiedział, że ona naprawdę go kocha. Że zrobi wszystko w imię miłości do niego. Nie wytrzymał .Usiadł na ziemii.Ukrył twarz w dłoniach.
- To moja wina. Niszcze Ci wszystko samym moim istnieniem. Przepraszam, że jestem. - Wył skomląc, mówiąc do siebie.
Lajla objęła go ramieniem, wtuliła się w niego, a on w nią.
- Kocham Cię. Przepraszam za wszystko i dziękuje za te wszystkie piękne chwile. - szepnął jej do ucha.
- Nie, to ja przepraszam. Za mój brzydki charakter. Poszczęściło mi się, że trafiłam na kogoś takiego jak Ty ale wcześniej nie doceniałam tego. Dziękuje. Kocham Cię - pocałowała go w usta.
Siedzieli tak wtuleni rycząc wzajemnie, pocieszając się i wyznając sobie miłość. Było to już jedno ciało z dwoma duszami, a cerber piekieł szedł i łowił dusze niewiernych pogan. W uszach szumiała im piosenka"Nirvana - Heart-Shaped Box".
Szpital psychiatryczny. Postać leżąca w łóżku, prawdopodobnie ćpun z ciężką psychozą. Pole kwiatów, bólu i róż. Lilith spoglądała przed siebie, na stary krzyż oblepiony stadem kruków. Jakiś dziadek wchodził na niego. Może to był Chrystus w czapce św. mikołaja.
- Byłem zamknięty w twoim pudełku w kształcie serca przez tygodnie.. szepnął w jej ucho Mortis.
Oh. Mortisie - jęknęła. - Utopiłam się w Twojej pułapce z magnesu. -
- Chciałbym móc zjeść dążącego Cie raka kiedy się odwracasz - Dotykał czule jej włosów.
Lajla wstała, skomląc, płacząc. On rzucił się za nią. Złapał ją za rękę.
- Hej! Czekaj! - szaleńczo krzyknął Mortis.
- Mam zażalenie... Kocham Cię - spojrzała na niego. Oczy Lajli świeciły, pobłyskiwały krwią.Jej smutny wyraz twarzy.
- Będę na zawsze wierny Twej bezcennej radzie.. Twojej radzie. - jęczał histerycznym tonem. Te słowa wypowiedziane kiedyś przez Lajle mnie zmieniły. Ona popatrzyła na mnie oczami jak rybie, kiedy już się wyczerpałem.
- W twych anielskich włosach i oddechu dziecka potnę się.- ryczała Lajla.
- Wyschnięty Swym czarnym hymnem. Rzucę się.-
- Nie pozwolę Zabić Ci się... nie jestem tego warta -
- Zrzuć mi pępowinę, bym mógł po niej wdrapać się. Pękniętą błonę dziewiczą twojej wysokości zostawiam czarną. Rzuć swoją zawiniętą pępowinę, więc będę mógł się wspiąć z powrotem - Mortis przytulił Lajle.Ona Rzuciła mu się w ramiona.
Szaleńcze krzyki,jakże napaleńcze, namiętne, pełne syczącego bólu. Mortis angażował się widząc swe przeznaczenie w Lajli. Ona natomiast ukazywała swą namiętność delikatnie jej się wstydząc. Historia ta już się rozpoczęła i skończy się nigdy. On jej nigdy nie zdradził, pokładał w jej uczucie, nawet zmysły postradał. Ona tuliła go całując. Nie wiem czy żyli szczęśliwie. Na pewno długo i ciekawie.
Zatopił swą buzie w jej truskawkowe usta. Połączyli się. Tchnęli to co czuli w życie.
-Przepraszam za wszystko. Kocham Cię!!! - Krzyczeli na przemian. Jeździli po sobie dłońmi. Przylegli do siebie.
- Sprawiasz, że odpływam... sprawiasz, że odlatuję... - szepneła Lilith. Delikatnie ugryzła go w ucho.
Nurkowali w nieprzeniknionym oceanie myśli. Byli tylko oni. Cała reszta znikła. Zatracili się w swym istnieniu. Nie liczyło się jak wyglądali, gdzie żyli.. Ważne co mieli w sercach. Obłąkanych sercach.
- Nie umiesz opowiadać bajek. Co za idiota napisał taką bajkę. Człowieku to ma być dla dzieci. To co stworzyłeś jest metaforą powieści "Romeo i Julia" wzbogaconym o symboliczne wstawki muzyki Grunge. - zirytował się autor.
- Nie znasz się. Przecież każde dziecko to zrozumie. Każde porządne dziecko słucha Grunge'u
- Nie zatrudniliby Cie nawet przy pisaniu pornoli dla dzieci. -
- Oj tam, oj tam.
- Opuściłeś magiczne momenty, bardzo istotne, nawet rzekłbym, że fajne. - wtrącił się jeden z nich i kontynuował
Lajla I Mortis przystanęli, usiedli na olbrzymim głazie. Otaczała ich bujna trawa. Wpatrywali się w błękitny księżyc tonący w czerwonym niebie. Małe planety tańczyły, mknęły pomiędzy drzewami na horyzoncie, Nagle ona obróciła się do niego.
- Coś Ty Wszechświatu zrobił Sartaelu, Że noszą Cię na rękach, Zabiwszy pierwej. - szepnęła

- Coś Ty Mi uczyniła Lajlo, że biegnę za Tobą na koniec świata, Zignorowawszy pierwej. -
- Słodki demonie - spojrzała mu głęboko w oczy. Uśmiechnęła się, położyła chłodną dłoń na jego policzku.

- No i masz Ci los. Za dużo romantyzmu chłopie! Nie pierdziel głupot tylko powiedzialbyś może o co chodzi w tej bajcie -
Lajla i Mortis poszli do lasu, by pospacerować. Chcieli umyślnie się zgubić i przy okazji wpaść do babci na herbatkę.
- Wiesz jak fajnie czuć się zgubionym - szepnęła Lajla.
- Tjaa.. a słyszałaś tą bajkę o czerwonym kapturku? Przebiore się za czerwonego kapturka. Będę popierdalał między polankami w takiej małej wiśniowej pelerynce. - zabrzmiał Mortis
- Jak możesz kpić z tak ambitnej bajki? No wiesz co - szturchnęła go w bok uśmiechając się.


ROZDZIAŁ 2 - MOJA MAŁA STATUA WOLNOŚCI



Budziliśmy się z Kingą co rano. Razem, otuleni pod cieplutką kołdrą. Drzwi balkonowe były w miesiącach letnich zawsze otwarte. Wiatr wystukiwał melodyjki zasuwanymi roletami. Leżeliśmy. Patrzyliśmy się ślepo w sufit i ponownie zasypialiśmy. Największym naszym problemem było zwleczenie się rano z łóżka [jak rónież dowleczenie się do niego wieczorem]. To tak jakbyś usypiając co noc wychodził duszą z ciała i co rano owa dusza musiała czekać na wycieraczce drzwi do umysłu, by móc się tam znaleźć spowrotem. Usypialiśmy i zasypialiśmy. Budziliśmy się, ale nie wstawaliśmy. Często odpalaliśmy na spółę fajke wylegując się w naszym rozklekotanym łożu, wyrku - jak tam chcecie to nazywajcie. Powoli ruszałem obolałe kończyny, wędrowałem ku wieszakowi z ubraniami i nakładałem coś na siebie. Nie czuliśmy jakoś potrzeby kupować czy tam kraść szafy na ubrania. Tak było poręcznie, wygodnie i tanio. Bywały też takie dni, w których praktycznie nie wychodziło się z łóżka. Zawsze nie wiedzieliśmy jak spędzimy konkretny dzień. Wszystko wychodziło w praniu, my byliśmy otwarci na propozycje przyjaciół, oni na nasze. Po prostu łapaliśmy chwilę za jaja i ściskaliśmy ile wlezie. Nie wiedziałem co będę robił, czasami nie wiedziałem co robiłem i często nie wiedziałem co robię. Jedna rzecz mimo takiego zamętu zawsze zostawała - że ją kocham.

Pierwszy raz przez całe życie czułem, że naprawdę żyję. Paliliśmy kradzione fajki, piliśmy kradziony alkohol, spożywaliśmy kradzione żarcie - szczerze mówiąc ciężko byłoby doszukać się w tym domu przedmiotów niekradzionych. Zapomniałbym, dom też ukradliśmy.... tzn. tylko przywłaszczyliśmy, ale mniejsza z tym. Na czym ja to skończyłem? No tak. Wymawiałem tę cudowną epopeję mojego życia. Nie było ustalonych rzeczy do zrobienia w domu. Jeśli coś się psuło to naprawialiśmy to. Nie robiliśmy nic ponad to co potrzeba, co za dużo to nie zdrowo. Jednakże dom prosperował, najkrócej to opisując, zajebiście.

Bywały dni, gdy nazywałem Kingę mleczem. Bywały dni, gdy nazywałem ją swym mrocznym aniołkiem. Każde takie słowo przyprawiało ją o dreszcze, odwzajemniała się wysyłając salwę ciepłych słów skierowaną w moją stronę. Ona zachwalała mnie pod niebiosa, ja ją jeszcze wyżej.

Z każdą sekundą naszego istnienia uwalnialiśmy w swych kierunkach potoki romantyzmu. Dotykaliśmy się lekko po twarzach. Spoglądaliśmy w te zamazane oczy. Upajaliśmy się każdym dotykiem, ćpaliśmy każdy pocałunek. Żyliśmy na haju własną miłością. Wiecie co wam powiem - mam wyjebane na koniec świata. Pamiętam jedną z naszych rozmów, gdy nie mieszkaliśmy jeszcze razem.
- Co byś zrobił jeśli skończyłby się świat. - zapytała
Spojrzałem jej w oczu, chwyciłem jej dłoń - Gdyby jutro miałby się skończyć świat to po prostu przyjechałbym do Ciebie - musnąłem wargami jej policzek.

Kinga została mym aniołem. Często leżeliśmy w łóżku z rękoma wystawionymi ku niebu paląc trawę, przytulając się, rozmawiając. Płomyki naszych uczuć lizały nasze ciała. Trzymaliśmy się patrząc na siebie zaćpanym, nieobecnym wzrokiem.

Była noc. Gwiazdy migotały nad mą głową. Leżałem pośród wysokiej, miękkiej trawy. Kinga wtulona we mnie spała. Czułem jej delikatne dłonie na swojej klatce piersiowej, szyji. Nie chciało mi się spać. Pragnąłem czuć czekoladowy posmak chwili, wpatrywać się w tańczące w lekkich podmuchach wiatru zdźbła trawy. Sięgnąłem po leżące nieopodal papierosy. Zapaliłem jednego. Oparłem głowę na jej głowie. Zaciągnąłem się. Poczułem cudowny smak nikotyny. Zamknąłem oczy, po czym powoli wypuściłem dym. Otworzyłem je spowrotem. Nie zastałem jednak Kingi. Stałem samotnie na moście z przejazdem kolejowym. Pode mną rzeka.
Czyżby coś uciekło mej zgwałconej pamięci, pomyślałem i zaśmiałem się.
- Mortisie, wzywam Cię! - ktoś nieopodal krzyczał - Czy napewno pragniesz by ta oto siedząca wśród nas dziewczyna została jedną z nas? Zabijała z głodu, piła krew śpiąc za dnia w trumnie.
- O tak!! Z pewnością. - wykrzyczał drugi głos
Pobiegłem przez niekończący się most, zbiegłem z górki w stronę krzaków skąd się wydobywał. Ukryłem się w nich. To co zobaczyłem przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Pomiiędzy drzewami widniał narysowany białą farbą olbrzymi pentagram, a dokładnie w środku niego klęczała czarnowłosa metalówa - glany, czarne rurki, koszulka Nirvany. Ręce wzdłuż tułowia, na jednej z nich wybijana ćwiekami pieszczocha. Głowa lekko pochylona w dół.
Wokół niej, przy każdym ramieniu pentagramu, po jednej postaci. Wszystkie pięć przyozdobione w długie ciemne peleryny. Mężczyzna o długich brązowych włosach i brązowych włosach poczynił w jej kierunku dwa kroki. Ona spojrzała mu w oczy.
- Alex, na pewno tego pragniesz? Być taka jak ja, jak wszyscy my? Już nigdy nie umrzesz. Do końca świata pozostaniesz taka jak teraz. Nie zestarzejesz się. Już nigdy nie będzie Ci dokuczać straszliwe zimno ani ciężkie upały. Już nie będziesz musiała się uginać pod brzemieniem swego życia. Nie będziesz musiała dźwigać na swych barkach ciężkich wymogów człowieczeństwa. Będziesz nieśmiertelna, żywiła się krwią, najlepjej jak najbardziej niewinnych istot.
- Tak Mortisie. Pragnę tego. Uczyń mnie swoim mrocznym aniołem. Będziemy już na zawsze razem. Tańczyć pośród płomyków księżyca. Muskać nasze ciała palącym nas uczuciem

Mortis uklęknął przed nią. Położył swe dłonie na jej policzkach. Ona zawiesiła ręce na jego szyji.

- A teraz Cie zabije, by wskrzesić dla Ciemności. To potrwa tylko chwilę. Nie bój się. Śmierć jest przyjemna, podobna do orgazmu.
Alex się tylko uśmiechnęła i zamknęła błękitne oczka. Cicho przemknąłem wzdłuż krzaków w lepszy punkt obserwacyjny. Nadal patrzyłem. Odgarnął na bok jej włosy, przysunął twarz do jej szyji. Wpierw delikatnie pocałował Alex jeszcze mocniej zacisnęła na nim ręce. Wbił się mocno w jej skórę kłami. Powoli wypijał z niej ostatnie soki człowieczeństwa, brudną krew. Delektował się tym momentem, robił to jak najwolniej. Alex cicho jęknęła.
- Teraz wszystko już zależy od Ciebie. Odchylił od niej głowę i rozdrapał swoimi ostrymi pazurami swą szyję. Przytknął jej do ust.
- Pij kochanie. To właśnie potępiona krew tak bardzo przez Ciebie porządana. Niech Cię całą wypełni. - lekko przejechała językiem po ranie, po czym utopiła w niej swe usta. Powoli piła. Mortis jakby osłabł, osunął jej się w ramiona. Nie przestawała. Słyszałem jak w myślach powtarza sobie jeszcze tylko kropelka, naprawdę, to już ostatnia, ahh, nie mogę przestać. Nie mogę. To zbyt piękne, zbyt przyjemne. Po krótkiej chwili Mortis przewrócił się na ziemię tym samym odrywając Alex od swej krwi. Spojrzała na niego.
- O nie. Muszę coś zrobić Muszę go uratować. Pewnie za dużo stracił krwi. Przegryzła sobie język po czym namiętnie pocałowała go w usta. Mortisa jakby ożywiło. Wsunął szybko język do jej ust. Przywarli do siebie. Koniec. Cały świat jakby zgasł w tym momencie. Pochwycił ją za gładkie włosy. Odwzajemniła się tym samym. Leżeli teraz na sobie, na ziemi.. Tulili się, całowali.
Przetarłem oczy. Ciepłe włosy Kingi tuliły mi twarz. W ręku trzymałem sam filter. - Wypalony tytoń poleciał prosto do szatana by zająć w piekle dla mnie miejsce i ponownie prosić by otworzył przede mną swe piekielne bramy - pomyślałem. Moja ukochana otworzyła swe oczka. niemrawo spojrzała na mnie.
- Wiesz co? Nie da się żyć bez szafy człowieku - zarechotała Kinga

**********************************

Oglądałem kiedyś film. Nie pamiętam tytułu ani akcji. Siedziałem w wygodnym fotelu i sufit się zwężał. Zafascynowany pomysłem autora wtapiałem się w jego dzieło. Przepraszam. Mózg wypadł mi przez ucho lub niechcący go wysmarkałem w chusteczkę. Zielone płomyki ze świec. Biały obrus naznaczony mą krwią. Odgłosy lecącego w mojej głowie pornola. Marylin Mansonie dla ubogich, zakończ swą opowieść. Prosimy Cię. Pochwyć nas za ręce i zdemolujmy coś ponownie. Może nic nieznaczącego. Wybudujmy drugą wieże Eiffla nazywając ją najniższym punktem na niebie. Śpiewaj z nami, że jesteś antychrystem. Nowym potępionym, naznaczonym dzieckiem ciemności. Na odłamku Francji w głebokim swym błękicie, tul nas w swój płaszcz. Rurką wchłonę swoje święte prochy. Azraelu, Mortisie. Lajlo i Lucyferze. Zatańczmy jeszcze raz na strunach ludzkiej duszy ostatni taniec śmierci.

[ Dodano: Nie 07 Sie, 2011 ]
ROZDZIAŁ 3 - IZBA DROGOCENNYCH RZECZY

Byłem u Grubego w pokoju. Budowaliśmy małe bomby atomowe i rzucaliśmy nimi przez oko. Powodowały lekkie zniszczenia i duży huk. Przyszla jego mama
- Łukasz. Tak nie wolno.
- Ale to są atomowki, zobacz - rzucil jedną przez okno...

**********************


Staliśmy w piątkę - Ja, Mucha, Wojtek, Kingu i Gruby - w rozwalonej toalecie wśrodku lasu. Mucha zbijał lufę. Usiedliśmy w kółeczku i rozpaliliśmy ów magiczny przedmiot. Wszystkich przeszły dreszcze emocji. Zamykali oczy i otwierali je będąc już odmienionym. Lufka wciąż krążyła wśród nas. Wokół wzbijały się chmury dymu. Niemalże nie widziałem mych niezrównoważonych towarzyszy będących około metr ode mnie. Nagle ktoś zapukał do naszej miejscówki. Owszem, były drzwi dające się zamknąć oraz wielki ubytek w dachu nad nami przez, który dym się ulatniał. Przez właśnie tę dziurę widzieliśmy całą olbrzymią górzystą polankę osianą drzewami. Na sam dźwięk pukania coś ścisnęło mi żołądek w środku, upadłem. Gruby zaczął się śmiać, Prezes odpalił fajkę. Mucha podszedł na palcach do drzwi i spojrzał.
- Pieski przyjechały. - Szepnął - Zadzwonił po nie pewnie ten stary dziadek, któremu zniszczyliśmy pół ogródka bawiąc się w drugą wojnę światową.
- Super, W końcu towarzystwo. - ucieszył się Wojtek
- Stary, oni przyjechali po nas. Chcą nas wsadzić za kratki..
- I co z tego? Może trochę pobiegają. Są tacy wściekli gdy, walą pięściami w nasze drzwi i wykrzykują długie wiązanki w naszym kierunku.
- Gadamy na głos, a oni wszystko słyszą idioto. Tylko ich podjudzamy.
- To niech się denerwują- Pokazał mym oczom telefon a na nim rozpocżętą wiadomość tekstową: "Wyluzuj stary. Niech się denerwują, niech szczekają. Uciekniemy przez dach. Trochę pobiegamy z nimi. To będą takie urozmaicone podchody. Nigdy nie bawiłeś się w policjantów i złodzieji?" Wziąłem mu telefon dopisująć "Raczej policjantów i anarchistów ;p" na co Wojtek się zaśmiał. Wszyscy pokiwali, że są chętni w ten spokojny sposób spędzić czwartkowe popołudnie.
- Ej, Skurwysyny! Tak, do was stojących pod tymi drzwiami mówie. Chcecie nas? Chcecie? To se kurwa weźcie bo nas nie dostaniecie.- krzyknął Wojtek.
- Ty mały pomiocie. Jak Cie dorwę to.. -
- Ty mnie nie dorwiesz - zaśmiał się tryumfalnie.
Kingu na czworakach grzebał pomiędzy rozwalonymi kafelkami w podłodzę. - Tędy się wydostańmy. - szepnął - Zbudujmy tunel i spierdolmy.
- Za mała frajda uciekać w sumie nie będąc gonionym. Po prostu wyjdźmy drzwiami i pobiegnijmy. - zaproponował Mucha
- Okej - zgodziłem się - Ale najpierw wyjdę przez dach i sprawdzę naszą bieżącą sytuacje i ilu mamy ochotników do zabawy.
- To ja idę z Tobą.- wtrącił Wojtek
- I ja też - dodał Gruby
Nie minęło parę sekund a staliśmy na dachu i szybko przemknęliśmy w pobliskie krzaki. Dwóch niebieskich stało przy drzwiach, niedaleko zaparkowanego radiowozu. Trzeci po drugiej stronie ulicy i jeden za nami patrolujący lasy.
- No to drużyny mamy prawie równe.
- Spoko. Damy im fory.
Uśmiechnąłem się na ich słowa. Podbiegłem półkucając do dachu.
- Ej podajcie mi plecak. Zabawę czas zacząć.- szepnąłem i spojrzałem w stronę klawiszy przy drzwiach.
- Kingu niezdarnie wstał i rzucił mi plecak. Ledwie go złapałem. Lekkoudrzył o blaszany dach.
- Co jest? - powiedział jeden z niebieskich spoglądając na mnie - Ej!! Nie ruszaj się.
W tym samym momencie Mucha otworzył drzwi z całej siły uderzając tego właśnie gliniarza drzwiami w nos, który upadł na ziemie trzymając się za głowę. Mucha przebiegł koło nich z plecakiem. Drugi spojrzał to na mnie, to na niego i pobiegł za Muchą. Już odchodziłem od domku miałem biec i ujrzałem zataczającego się Kinga, który na spokojnie wychodzi z opuszczonej toalety.
- Kielan, co robimy? Gdzie idziemy? - zapytał.W jego oczach malowało się błogie niezrozumienie, spokój.
- Biegniemy! - krzyknąłem zauważając dwa metry ode mnie skradającego się policjanta. Pobieglem w pod górę, za resztą. Kingu po drugiej stronie górki biegł pomiędzy drzewami. Policjant za nami. Dwóch chciało przeciąć nam drogę w połowie wybiegająć spomiędzy drzew. Nie udało im się i dołączyli do ostatniego. Wiatr szumiał mi w uszach. Adrenalina krążyła po ciele. Kocham to uczucie. Wszyscy kochamy. Właśnie dlatego robimy takie rzeczy. Wskoczyliśmy pomiędzy korzenie drzew niczym Frodo i spółka chcący ukryć się przed nazgulem. Cali brudni z ziemi usiedliśmy. Gruby wraz ze mną zaczął się śmiać.
- Gdzie jesteście smarkacze?! - wykrzyknął jeden z niebieskich - wychodźcie.
- Panie, panie, Saracen!! - przekrzyczał go Gruby wybuchając śmiechem. Zaczęliśmy się zwijać ze śmiechu tarzając się po glebie. Kingu począł usypywać kreskę z tabaki na dłoni. Gruby zapalił papierosa. Odwrócił głowę. Koło niego stał policjant..
- Macha? - zapytał groźno wyglądającego glinę. Ryknąłem, zataczając się. Byłem na haju, upadłem całkiem na podłoże. Odleciałem. Upadłe anioły wzięły mnie pod ramiona. Uniosły wysoko w górę i polecieliśmy w stronę rubinowego słońca mieniącego się na horyzoncie.
Nagle ktoś strzelił z wiatrówki. Jeden z niosących mnie wywabicieli dostał w skrzydło. Zaczęliśmy spadać. Krajobraz zmienił się w wir barw. Wymiotowałem po czym uderzyłem z hukiem o ziemię. Straciłem przytomność.
Ktoś mnie kopnął w brzuch. Jęknąłem. Poczułem coś drewnianego pod dłoniami. Leżałem sobie w celi. O kraty siedział oparty Kingu. Wciąż świstało mi w uszach.
- Moja głowa... - wymamrotałem - co się stało?
- Kurwa mać, a jak myślisz co się stało? Udupili nas. Wsadzili za kraty. W sumie to mało istotne. Ale co najgorsze zabrali naszą tabakę! - wykrzyczał
- Że co?! - spadłem z drewnianej dechywiszącej pod ścianą - jak oni mogli! bezczelni. I co ja teraz będę wciągać? - zasmuciłem się.
- Niebieskie małpy.. Zabrali mi tabakę a ja jestem na głodzie. Człowieku jestem na głodzie. Nie jestem gotowy na odwyk, o nie. - jęczał Kingu - Słyszycie sukinsyny?! Jestem na pierdolonym głodzie nikotynowym!
- Zamknij się ćpunie. - odrzekł sarkazmatycznie milutki pan władza.
Mój towarzysz natarczywie walił pięściami o kraty i szlochał. Ja, martwy, gapiłem się w sufit rozkminiając swój żywot. "Ćpać albo nie ćpać oto jest pytanie".
- Stary, mam pomysł. Skołuj mi łyżkę to zrobimy podkop i uciekniemy z pierdla. - rzekłem
- Lajtowo
Rozejrzałem się. Mój ćpuński wzrok nie wykrył w pobliżu niczego interesującego. W powietrzu unosiły się kłęby dymu przylatującego z celi obok. Również z celi obok słyszalny był śpiewający głos.
- Oooo, moje eldorado... - nucił pod nosem Prezes.
- O, Prezes. Przynajmniej nie jesteśmy tu sami.
- Nie zapominaj o mnie. Też tu jestem. - wtrącił Gruby - fajkę? - wyciągnął dłoń z pełną ramą fajek.
- Nie zajebali Ci fajek? - zadziwiłem się.
- Zajebali. Te ukradłem niebieskiemu kiedy krążył korytarzem
- To wezmę. Dzięki. Mógłby mi ktoś powiedzieć co się stało. Odleciałem. Byłem mocno obiema stopami na haju. Nic nie pamiętam.
- Opowiem Ci kiedy wytrzeźwiejesz, bo i tak zapomnisz.- odpowiedział Prezes szczerząc zęby.
- No to mu chyba nigdy tego nie powiesz - zaśmiał się Gruby
- Cholera on ma rację - mruknąłem. - Uciekacie z nami? Robimy podkop.
- Narazie nie. Jesteśmy na kacu.
Odsunąłem się od krat. Spojrzałem na łóżko. Ciekawe czy jest wygodne. Uczyniłem kilka kroków w jego stronę po czym wskoczyłem. Milutkie. Ta zimna pościel pieszcząca moje ciało. Ahh, warto było dać się złapać choćby dla możliwości leżenia na tej cudowności. Odpaliłem papierosa i powoli wypuściłem dym.

- A jeśli nas zauważą? Co wtedy? - zapytałem
- Nie wymiękaj. Jesteśmy wampirami. Potrafimy czynić dużo fajnych rzeczy. Naprawdę fajnych. - uśmiechnęła się Lilith.
Oczyma powędrowałem do jej ust, nosu, następnie oczu. Wysłałem w jej stronę falę pozytywnych emocji. Ona przeniknęła mnie wzrokiem. Troskliwie złapała mnie za dłoń pociągając za sobą w tłum ludzi na dyskotece. Było gorąco i ciasno. Migoczące światła oślepiały ludzi, ale nie nas. Mortis i Lajla nie byli ludźmi. Byli potępionymi dziećmi ciemności. Z głośników wydobywał się głos Michaela Jacksona. Wszyscy tańczyli w rytm Beat It. Lilith w jednym momencie odwróciła się i przybliżyła do mnie twarz.. Stykaliśmy się nosami.
- Niezłe, ale nie nasze klimaty. - szepnęła patrząc migoczącymi wodnistymi oczyma. - Za mało w tym romantyzmu, wolności, anarchi.
Zarzuciła dłonie. na mój kark. Patrzyłem na jej cudowną bladą cere. Czerpałem ekstazę z każdej takiej chwili w moim życiu. To jest to czego naprawdę potrzebuje dusza. Iskierka miłości od ukochanej osoby smakuje miliardy razycudowniej niż cała wieczność i nieskończona potęga. To ona nas napędza. Daje nam siłę by oddychać, by czuć. Dotknąłem jej policzką. Delikatnie. Czułem jej śnieżną chłodną skórę pod moimi palcami. Uśmiechnęła się, spenetrowała mój umysł swoimi niebieskimi oczkami.
- To dla Ciebie. - słodko mruknęła. Piosenka nagle się po prostu wyłączyła. Wokal Michaela Jacksona przestał istnieć. Pojawił się mój świat. Grunge'owy riff otwierający Smells Like Teen Spirit Nirvany. Kojące, pełne nienawiści dźwięki nasunęłi mi się na umysł.
- Dziękuje najsłodsza.- pocałowałem jej czekoladowe usta. Jakże słodkie, namiętne. Przytuliła się jeszcze bardziej. Całowaliśmy się. Istniała tylko ona i wszechpotężny riff piosenki.
Przestaliśmy. Miło ukuła mnie spojrzeniem. Przejechałem dłonią po policzku. Zabrzmiała wchodząca w piosenkę perkusja. Zaczęliśmy wirować. Tańczyć i wkładać duszę w muzykę. Nie liczyły się ruchy jakie wykonywaliśmy, lecz ich rytmiczność, siła, uczucie z jakim się temu oddawaliśmy. Nagle świat się zatrzymał. W mojej głowie jak i w głowie mojego Czarnego Anioła tkwiła ta piosenka. Esencja najpiękniejszego Grunge'u. My nie istnieliśmy przez te parę minut. Nasze niesmiertelne życia jakby wyłączyły się. Dusze poleciało za okno, by razem wibrować i oddawać się tej ekstazie.

Do dziś nie wiem czy to się działo naprawdę. Ta cała zabawa w podchody i siedzenie w kiciu. Kingu, mój niezrównoważony towarzysz siedział na podłodzę jękając.Ubolewał. Był na totalnym głodzie. Gruby, choć naprawdę nie był gruby, lecz delikatnie otyły często dostawał napady śmiechu i palił fajki. Wojtek, innymi słowa prezes, uzależniony od imprezowania i picia nucił słowa piosenki w celi obok. I mucha, jednym słowem ćpun. Narkoman to zbyt czułe określenie. Właśnie, gdzie on się podział. Nie było go tam przy nas.
Zerwałem się, jak porażony prądem, ze swego łoża lądując na posadzce.
- Gdzie jest Mucha. Ten chudy chłopak z warkoczykami i okularami. Gdzie on kurwa jest!? - krzyknąłem na pijącego kawę przy stoliku glinę.
Ten, aż się wzdrygnął. Przybrał poważny wyraz twarzy, który niemal rozbawił mnie do łez.
- Ten agresywny ćpun? Co Cie to obchodzi. Czeka na swój wyrok. Nie wyjdziecie stąd przed trzydziestką. Gwarantuje wam to. - odrzekł wyniosłym głosem.
Rozdrażnił mnie.. W moich żyłach zapłonął czysty ogień. Podbiegłem do krat i splunąłem na niego, pokazując środkowym palcem znak pokoju.
- Powtórz to, a tak Ci... - nim zdążył dokończyć ponowiłem swój piękny uczynek.
Ze wściekłością wstał, podszedł do krat, zaklął pod nosem i obrócił się na pięcie.
- Tak myślałem. Mały, pieprzony, niebieski skurwiel. - odszedłem od krat kładąc się na łóżku.

[ Dodano: Nie 07 Sie, 2011 ]
Chciałem zmienić temat ale otrzymałem powiadomienie, iż nei mogę go zmienić ponieważ upłynęło ponad 5 minut...

Całość znajduje się w załóączniiku. Plik tekstowy .rtf [wordpad]

[ Dodano: Nie 07 Sie, 2011 ]
ROZDZIAŁ 4 - MELANCHOLIA MEGO ŻYCIA

Zatracam się w puchach nieszczęścia. One chcą mnie w swych szponach. Zbluźniłem przeciwko sobie. Straciłem wenę. Straciłem apetyt na życie. Magiczne iskierki wnet opuściły moje ciało. Zostałem sam. Życiodajna energia została mi odebrana. Teraz stąpam otwartą drogą. .

Łzy wyjące bólem. Olbrzymie, gwałcące mę oblicze. Wrzask myśli. Pisk złudzeń. Melancholia zmysłów.
Siedziałem na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i głową opuszczoną w dół. Gorzkie łzy ciekły mi po twarzy. Czułem na sobie spojrzenia milionów pokoleń, jakby przypalali mi serce. Słyszałem wciąż te same powtarzające się słowa uderzające o moją klatkę piersiową. Zostałem zraniony ponad śmiertelnie.
Hej, zwolnij. Nie nadążam. Ja już nie mogę. Nie potrafię się przestać budzic z Twym imieniem na ustach. Rzuciłaś na mnie urok, który będzie trwał. Zostawił piętno na mej duszy.
Ta iskierka w środku to takie coś, co tworzy cały mój świat, który jest wart nic.

Mój mózg jakby przeciskał się przez długi tunel stanowczo za mały na niego i wypełniony kolcami. Nuda, z wielką pogardą do świata, naciskała na moją świadomość. Mogłem ponownie w klasyczny sposób zaradzić memu niepokojowi, obrzydzenieu, smutkowi słuchając Nevermindu Nirvany.Ta płyta to piękny sposób na dobitne powiedzenie "wal się" całemu światu. Takie piękne i takie proste. Jednak nie tym razem. Chodźmy dalej naszą zamazaną drogą. Ku śmierći, ku diabłu. zszedłem na czworakach z łóżka i w ten oto sposób znalazłem się w łazience. Upadłem zmęczony na podłogę. Oparłem głowę o ścianę. .
W moich żyłach płynie nienawiść do samego siebie.Rozerwałem koszulkę. Chwyciłem mocno ten przedmiot, ten którym będę wykonywał Sakrament Odkupienia. Tak, ten stalowy, ostry.
Zło wyciekające ze mnie, kapiące strumieniami, jakże nieczyste, niewybaczalne. Odbiorę wam tą przyjemność i sam zniszcze siebie. Nie zasługuje na byt w tym cudownym wszechświecie. Nadaje się do niczego. Prawo mojego istnienia się skończyło i muszę to zakończyć Tu i teraz. Aniele śmierci, bardzo proszę Cię, weź mnie na wieczne męki, nie lituj się nade mną. Nie dawaj następnej szansy na którą nie zasługuję. Jestem kłamcą, skurwysyńskim pomiotem, który należy kopać kiedy nie ma siły by powstać.
Piekący ból, rozerwana skóra i rubinowe plamy na koszulce. Dokładnie tego chciałem. Wysącz się ze mnie kimkolwiek jesteś, paskudna imitacjo mojego zjebanego charakteru. Opuść to przeklęte ciało i leć tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Łzy ciekły mi obficie po policzkach, czekałem, aż to się wreszcie stanie. Magiczna chwila umierania, którą tak bardzo kiedyś porządałem i której tak bardzo teraz pragnąłem. To jest mistyczne. Czasami fajnie jest poczuć się jak ostatnie gówno, śmieć, zakała wszechświata. Wszyscy Tobą gardzą, ale Ty najbardziej. Już Cie nic nie obchodzi. Potrzaskane serce poprzecinało mi palce. Dławię się we własnych słowach, we własnym toku myślenia. Skuliłem się na podłodzę.

Już szatański orszak jechał drogą po Ciebie wykrzykując Twe imię. Sukkubusy krzyczały.
- Już czas. Już czas! Chodź do nas. Już Cię nie wypuścimy. Zgnijesz razem z nami! - wołały za mną wszystkie istoty piekła.
- Dobrze. Weźcie mnie. Zabierzcie mnie daleko stąd.
Jestem imitacją człowieka, tym który zmieni świat i tym, który nie powinien się narodzić.

- Babciu weź mnie do domu, tego co nie istnieje.. Nie chce być sam - szepnąłem i rzuciłem ostatnie spojrzenie na świat.

Wypaczony każdym podmuchem wiatru, każdym utopionym marzeniem uniosłem się nad ziemię. Chwyciłem za ręcę potępione istoty i razem polecieliśmy w wirze ku krainie grzechu.
Stałem na spalonej ziemii. Olbrzymie skały unosiły się wszędzie wokół, tworząc krajobraz w czarnej pustce. Przede mną stała olbrzymia, czarna, onyksowa brama.
- Haha. Nawet was nie stać na wycieraczkę - przemkła mi myśl. Sukkubusy mnie popchnęły. Upadłem na kolana tuż przed wejściem do piekła.
- Hej. Czy ktoś mnie słyszy. Szatanie. Diable Memnochu czy jak tam się zwiesz. Wpuść mnie do cholery. Ileż można czekać,,, - krzyknąłem.
- To znowu Ty?! Czy Ty naprawdę nie rozumiesz, że Cie tu nie chce. - odkrzyczał Memnoch. - Swoim charakterkiem tylko zniszczysz moje piekło. Cholera. Mało tego. Przez Ciebie piekło stanie się rajem.
- Nieprawda. Zdaje Ci się,,,
- Już widziałem Twoje anarchistyczne wybryki na Ziemii, Już przewróciłeś tamten świat. Mało Ci?!
- Jak mogę coś nabroić. Skujesz mnie w te Twoje śmieszne kajdany z ognia. Zostanę Twoim niewolnikiem, będziesz mnie torturował..
- Nie potrafię Cię torturować - odrzekł Diabeł. - Ty lubisz ból co wyklucza wszelkie kary cielesne, Masz tak zbeszczeszczoną psychikę, że nawet nie byłbyś świadom bólu który mógłbym Ci zadać.
- Naprawdę nie możesz mnie wpuścić do piekła?! Znudziło mnie życie. Nie mam ochoty na nie. Chcę umrzeć. Już jestem tak blisko. Nawet wyzionąłem ducha. Niestety siedzę na jakimś zadupiu, na miejscu gdzie powinna być wycieraczka do bram piekieł i rozmawiam z gościem podającym się za Lucyfera. Niestety nikt mnie nie chce wpuścić do środka.
- Piekło nie jest dla Ciebie. Nie nadajesz się. - odrzekł Memnoch i stanowczo pokiwał głową z olbrzymimi rogami.
- Kuźwa a dla kogo? Do nieba daleko, a w piekle mnie nie chcą. Ciężki żywot anarchisty..
- Jeszcze mi tu narzekać będzie. Idź precz. Nie pokazuj mi się więcej w piekle, - odrzekł po czym odwrócił się na pięcie i zniknął pośród czerwonego dymu
- A to czart! Wpuścić mnie do piekła nie chce! - krzyknąłem. Złapałem w dłoń wielki głaz lewitujący obok mnie i cisnąłem nim w bramę. Lekko się uszczerbiła.
Ostatnio zmieniony ndz 07 sie 2011, 00:51 przez Dodi, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”