
Jest to rozdział pisanej dla rozrywki kilku pań opowieści na wskroś wampirycznej. Głowni bohaterowie: Anetka, wampirzyca, lat 417; Witek, wampir-niemowlę, wiek -dni trzy, dawnej wampirzy kiler, jak mówi o nim Adaś; Adaś - rzeźnik, lat 21, wielbiciel Anetki, za opłatą dostarcza jej z rzeźni krwi, a czasami dokarmia własną. Miejsce akcji - mieszkanie Anetki w mieście bliżej nieokreślonym. Czas akcji- współczesność, zima.
Miłej lektury i proszę o jak najwięcej uwag!
***
Gdzieś w głębi mieszkania coś drgnęło, ciszę zmącił niewyraźny szelest. Adaś zesztywniał i załkał. Podłoga skrzypnęła. Z ciemności wynurzył się wielki wampir. Miał na sobie tylko spodnie, a jego blady tors lśnił w ciemności. Pochylił się do chłopaka i ten dojrzał, że miał potężne kły i szalone spojrzenie. Wampir uważnie, kawałek po kawałku obwąchał nieszczęśnika na stole. Zlizał z piersi delikatne krople krwi, mlasnął przy tym, jakby smakując. Potem zawisł jak sęp nad okrwawioną twarzą Adasia. Pochylił się i powąchał, liznął raz, drugi…
Chłopak nie wyrobił, zaszamotał się w więzach. Krzyczał ile sił, ale większość wrzasku ginęła w kneblu. Zabrakło mu tchu, zakrztusił się i zemdlał.
Kiedy doszedł do siebie, leżał na łóżku, a nad nim pochylała się pani Anetka. Patrzył na nią mało przytomnie, z rozanielonym uśmiechem do chwili, kiedy zza jej pleców nie wysunął się wampir, który go lizał. Adaś zerwał się, usiadł w pościeli i podpierając się na rękach i stopach odpełzł do tyłu, wydając jednocześnie dźwięk bliski skowytowi.
- Cicho! – warknęła Anetka. – Nic ci się nie stanie! Pan… – próbowała go uspokoić, ale on patrzył tylko na stojącego za nią wampira. - No, właśnie, jak ty masz na imię, co? – zapytała tamtego pani Anitka.
- Witek.
- Witek!? – jakoś jej nie pasowało.
- Witold Samogranicki, miło poznać – powiedział spokojnie i usiadł w fotelu ze szklanką krwi w dłoni.
Spojrzała na niego uważnie, wreszcie skinęła głową.
- Anette Bernard, jestem zaszczycona, mogąc pana poznać.
Adaś oniemiał. Panią Anetkę znał, rozmawiał niejeden raz, podobała mu się. Ale ten nowy!? Chciał go zjeść, a teraz przedstawia się, niczym w kinie. „Miło poznać…”, co za tekst?! A ona? „Jestem zaszczycona…” Ludzie! Te wampiry to strasznie dziwne. Adaś zmiękł, opadł na poduchy, pokręcił głową i wpatrywał się w nich z natężeniem godnym lepszej sprawy.
- Skąd się tu wziąłeś, co? – zapytał wampir Witek i pociągnął solidnego łyka ze szklanki.
- Pije pan krew ze szklanki?! – wydukał Adaś.
- A co? Mam wysączyć z ciebie?
- Witek! – zakrzyknęła Anetka i pokręciła głową. – Witek… - powtórzyła jeszcze raz. – Dziwne.
- Co dziwne?
- Imię. Masz całkiem normalne imię. Nie myślałam, że będzie takie zwykłe.
Witek uniósł brwi na połowę czoła; nie rozumiał, o co chodzi z tym imieniem. Takie dostał na chrzcie i takie ma. Ma zmienić, bo nie pasuje? Do czego nie pasuje? Do niego czy do wyobrażeń Anetki o nim?
- Lepsze by było Edward, Stefek albo ten, jak mu tam – Eric?! – zakpił, ale nie dała się złapać. Wzruszyła ramionami z twarzą bez wyrazu.
- Oglądasz w ogóle filmy o wampirach? – zapytał.
- Nie.
- No, tak. To nie ma dowcipu – skrzywił się i dopił krew.
- Ja pana znam! – zakrzyknął nagle Adaś tonem, jakby odkrył coś na skalę Nobla i usiadł na brzegu łóżka. – Wypytywał mnie pan o panią Anetkę. A potem po panu ci dwaj, co mnie tu przynieśli!
- Dwaj? – zapytała Anetka i spojrzała na Witka.
- Jeden rudy, drugi gruby, wielki taki jak szafa.
- Milosz i Baron – stwierdził Witek spokojnie i odstawił pustą szklankę. – Czego chcieli?
- Poturbowali mnie, dwa dni zwolnienia miałem! – wykrzyczał z wielkim oburzeniem. - I pytali o panią Anetkę i o pana. A wczoraj jak szedłem tu z jedzonkiem, to dali mi po łbie i do stołu przywiązali. Pocięli mnie! – Nagle zbladł i chwycił się za klatę, ale stwierdził, że nie ma żadnych ran. Ale to dosłownie żadnych. – Nie ma śladu! – zakrzyknął. – Najmniejszego śladu! Ale on, ten gruby, skalpelem mnie pociął! I w mojej krwi rękę umoczył!
Witek patrzył i kręcił głową. Anetka słuchała rewelacji Adasia bez słów i jakiegokolwiek wyrazu na pięknej twarzy.
- Nie wierzycie mi?! – zapiszczał Adaś.
- Ależ wierzymy, tylko po co to zrobili?
- Żebyście moją krew wypili przecież… – Adaś był wyraźnie zniesmaczony ich niedomyślnością.
- To wiadomo – mruknął Witek. – Ale po co tak szerzej?
- Chcą żebyśmy wiedzieli, że tu są. Polują na nas – stwierdziła Anetka. – Cholera! I jeszcze ten kołek nad łóżkiem! – Wstała i tupnęła nogą. – I szlag trafił mój spokój! Wiedziałam, wiedziałam, jak ciebie zobaczyłam w parku, że coś się stanie!
Podniosła się i wyszła zdecydowanym krokiem. Witek patrzyła długą chwilę na Adasia i kilka razy oblizał wargi. Pachniał mu smarkacz jak…
- A ja?! – wrzasnął młodzik i poleciał za Anetką, byle dalej od szalonego spojrzenia tego dzikiego faceta.
Nie widział, że Witek po jego wyjściu uśmiechnął się krzywo i czym prędzej poszedł do lodówki, dolać sobie nieco koktajlu. Pachniał mu ten szczyl, fakt, ale całkiem jak Baron. Skubany sukinkot, musiał pomazać małego własną krwią. Słyszał, sącząc powoli śniadanie, jak Anetka próbuje przekonać chłopaka, że nic mu nie grozi oraz jak ten upiera się, że nie może zostać tu sam, bez ich opieki. Narzucił na siebie sweter, kurtkę, wzuł buty i sprawdził, czy klucze są na swoim miejscu.
- Pójdę po samochód – krzyknął i zanim Anetka zdołała zareagować, już go nie było. Tylko drzwi na dole stuknęły a przez park przewinęła się smuga mroku.
- Skubany idiota – mruknęła. – Ja mu pokażę, jak wróci.
Wrócił po piętnastu minutach i zaparkował pod samą klatką. Wszedł na górę, zawołał, że jest i dostał w pysk od kogoś, kto pojawił się nad wyraz szybko i prawie znikąd. Zarzuciło nim, walnął o ścianę, ale zerwał się i w sekundzie był przy niej. Poprawiła mu drugi raz i tym razem wylądował na drzwiach. Klamka boleśnie stłukła mu nerkę. Jęknął, a ona niewiele się zastanawiając, przylała mu po raz trzeci.
- Idioto! Cholerny idioto! – wysyczała mu do ucha. – Przecież oni mogą się gdzieś czaić! Czy ty w ogóle myślisz?
- Nie czają się. Sprawdziłem. Byli przy garażu, ale parę godzin temu. Zapach został, ale słaby – powiedział spokojnie, zbierając się z podłogi. – Opanuj się. I proszę, byś na przyszłość zanim mnie uderzysz, zapytała co i jak. To upokarzające, dostać taki łomot za nic. Co za nawyki! – wzruszył ramionami nieco pogardliwie i poszedł. – Spakowałaś sobie jakieś rzeczy? Jeśli tak, to możemy ruszać. Ja swoją torbę mam w samochodzie.
Nic nie odpowiedziała, zamurowało ją na amen. Dała mu po pysku, zrugała, a on się otrzepał i poszedł dalej, jeszcze do tego zarzucając jej złe maniery. „Kogo ja stworzyłam?”, zapytała samą siebie. „Potwora!”, odpowiedziała natychmiast. Chwyciła torbę i rzuciła w niego z poleceniem, by ją zapakował do samochodu, bo ona musi jeszcze wysłać parę maili. Biedziła się nad nimi, kiedy wrócił i spojrzał na monitor.
- Złaź i mów, co mam napisać. W twoim tempie, to jutro wyjedziemy! No, dalej, szybko, bez krygowania. Podobno się nam śpieszyło!
Powiedziała. Napisał, przeczytał, wysłał i tak kilka razy. Po pół godzinie siedzieli w samochodzie. Adaś z nimi.
- Ja tu nie zostanę! – zaprotestował, kiedy zaproponowali, że odwiozą go do domu. – Sam tu jestem, pokój wynajmuję u jednej babci. Na razie mogę wziąć urlop, potem się zobaczy. Ja tu nie zostanę, jak są ci idioci w okolicy. Przecież to świry, gotowi mnie zaszlachtować.
- A ja cię zjem – powiedział i utkwił w Adasiu swoje szalone oczy. Zaraz też pożałował, bo znowu Anetka rozmazała go o ścianę.
- On jest mój, nie waż się go tknąć, słyszysz?!
- Sookie is mine – wycharczał wściekły Witek i w mgnieniu oka leżał na Anetce i przyciskał ją boleśnie do podłogi. – Prosiłem cię, byś mną nie rzucała, nie biła mnie i nie upokarzała. Mam ci to napisać, żeby dotarło! Maila wysłać?!
Adaś zbladł, a Anetka wygięła szyję w co najmniej dziwacznej pozycję i pocałowała tego szaleńca. Zanim rzeźnik zdołał zrozumieć, co się dzieje, te wściekłe wampiry całowały się na podłodze.
- Ja wymiękam – stwierdził.
- Ja też – przytaknął Witek, odsunąwszy się od Anetki. – Nie zabierajmy go, bezpieczniejszy będzie tutaj, wśród ludzi.
- Od kiedy, to wśród ludzi jest bezpiecznie, co? – odpowiedziała już spokojniej.
Dyskutowali z dziesięć minut, a Adaś siedział i patrzyła na nich, szczególnie na nią, bo były chwile, kiedy niebezpiecznie przyspieszała i widział wtedy tylko rozmazaną smugę koloru jej sukienki. Ostatecznie Witek ustąpił.
- Pojedziesz na razie z nami, ale jak tylko się okaże, że oni opuścili miasto, to wracasz – zdecydował, choć nikt go o decydowanie nie prosił. Najmniej Adaś.
Ruszyli, a Witkowi wydało się, że w kilku oknach dostrzegł ciekawskie twarze lokatorów. Cóż, nie co dzień, spod secesyjnej, spokojnej kamienicy wyrusza czarny karawan z przyciemnionymi szybami i stosownymi ozdobami na karoserii.
- Ten samochód to ciąg dalszy twoich ironicznych zagrań? – zapytała Anetka, kiedy zobaczyła, co stoi przed domem.
- Coś tak jakby… - mruknął w odpowiedzi. – Ładny, nie?
Zajechali pod dom Adasia, który umiejętnie wykorzystał karawan, by nałgać gospodyni o nagłej śmierci w rodzinie i konieczności wyjazdu. Ponieważ kierownikiem rzeźni był rodzony syn babcinki, nie musiał latać do niego po urlop. Obiecała poinformować syna, że jej lokator wyjechał w sprawach rodzinnych, a ponieważ sytuacja związana z nagłą śmiercią jest skomplikowana, nie wie dokładnie, kiedy wróci, ale wróci na sto procent, więc jego pracy nikomu ma nie oddawać. Patrzyła jeszcze, jak lokator pakuje trochę rzeczy, przypomniała mu, by wziął garnitur, podarowała białą koszulę po mężu i czarny krawat, po czym pomachała, kiedy karawan ruszył.