Bunt mózgu [SF]

1
Słowo wstępu

Witam wszystkich czytających :) Troszkę oficjalnie, ale chciałem skrobnąć drobny wstęp. Chciałem w nim zawrzeć pewne informacje, np. o tym, że jest to moje pierwsze samodzielne opowiadanie ("W takim wieku? Wstyd!"), że liczę na konstruktywną krytykę dotyczącą warsztatu, jak i subiektywne odczucia odnośnie logiki i wiarygodności fabuły, postaci, dialogów, świata. Chciałem też zaznaczyć, iż zdaję sobie sprawę z faktu, że opowiadanko ma kilka wad, niedopowiedzeń, pułapek logicznych, które wskazał mi kumpel. Wyeliminowałem te, które się dało bez konieczności pisania opka od początku. Reszta... Cóż, dzięki Wam zobaczę, jak bardzo się one w oczyska rzucają ;) Poza tym martwią mnie opisy, szczególnie te w formie dygresji. Piszę takowe, trudno jest mi się oprzeć, chciałem, żeby świat był dobrze zarysowany, choćby jeśli chodzi o pewne aspekty, ale nie wiem, czy te opisy nie wychodzą opowiadaniu na złe. Od razu uprzedzę też, że wartkiej akcji tu nie znajdziecie... Nie wiem też, czy nie zawadzają zbyt długie zdania czy rzadko stawiane akapity.
Cóż, mam nadzieję, że ten pokaźny wstęp Was nie odstraszy i przebrniecie jakoś przez opowiadanko, a następnie skrobniecie komentarz, choćby krótki, ale konkretny :)
_____________________________
Bunt mózgu
  Rupert był szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu. Premia nie tylko dała mu odczuć, że jest kimś ważnym w swojej firmie, ale także pozwoliła mu na wcześniejsze odbycie planowanej od dawna wycieczki do tak zwanej Dzielnicy Białych Kołnierzyków, czy też, jak mówiła oficjalna nazwa, Domu Burżujskiej Koterii. Samo wejście do DBK nie było proste. Była to strefa zamknięta, w której mieszkali i pracowali najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie w mieście. Otoczona była podwójnym murem, wysokim na dwadzieścia pięć metrów, z licznymi wieżyczkami.
  Z zewnątrz niewiele było widać, nawet z dachów najwyższych budynków, plotek jednak było pełno. A to ktoś słyszał od kuzyna znajomego, że każdy tam ma najnowszego droida na własność i prowadza go na smyczy po ulicach, a to czyjaś siostra ponoć przekupiła strażnika, który wpuścił ją za mur na czas trwania Wyścigu Żywych Pochodni, podczas którego każdy radny miasta wystawiał swojego organicznego zawodnika, który polany benzyną i podpalony ścigał się po wyznaczonej trasie z resztą zapaleńców. Podobno rekordziści biegali tak około trzech minut i, mimo dosłownie oślepiających płomieni, z gracją omijali kolejne przeszkody i wchodzili w ciasne zakręty. Tak widać, w czasach superszybkiego rozwoju technologii, kolonizacji kosmosu oraz wszczepów poprawiających pracę mózgu, ludzie nadal byli zdumiewająco głupi i naiwni. Nie sprzeczano się tylko o jedną rzecz- Dom Burżujskiej Koterii był niczym innym jak gettem dla bogaczy.
  Jak już wspomniałem, żeby się tam dostać, trzeba było spełniać szereg kryteriów. Po pierwsze, być obywatelem jednego z państw Kongregacji Bałkańskiej od przynajmniej pięciu lat, Rupert zaś dumnie nosił swój identyfikator państwa Macedońskiego odkąd skończył szkołę średnią, czyli od lat jedenastu- w jego mniemaniu, godna wspomnienia nadwyżka, czego też nie omieszkał zanotować w „Podaniu w sprawie jednorazowej wizyty na terenie Domu Burżujskiej Koterii w celach prywatnych/nie zarobkowych w dzień powszedni” w polu „Uwagi ogólne aplikanta”. Kolejnym kryterium był przychód z poprzedniego roku rozliczeniowego, który na całe szczęście, dzięki kilku dodatkowym zleceniom, wynosił u Ruperta 362% średniej krajowej (przy wymaganych minimum 345%). Ostatnim kryterium była nieposzlakowana opinia o obywatelu, na którą składała się zarówno zawartość kartoteki Służb Bezpieczeństwa, jak i opinia pracodawcy, na którą składały się premie i nagany. Nie wystarczyło jednak nie zawadzać nikomu i utrzymywać czyste konto jeśli chodzi o komentarze negatywne- żeby zyskać szansę odwiedzin w DBK, trzeba było wykazać się czymś więcej, na przykład przepracować określoną liczbę nadgodzin, podlizać się odpowiednio mocno komu trzeba, bądź po prostu zabłysnąć jakimś genialnym pomysłem przed szefem. Wymagane były co najmniej trzy pozytywy, a nasz bohater swój trzeci uzyskał niespełna miesiąc temu, dzięki trafnej odpowiedzi na pytanie „Jak możemy zmniejszyć zużycie tuszu w naszych drukarniach o pięć procent tak, żeby klienci oraz inwestorzy nie zauważyli różnicy w jakości wydruku”.
  Dizzy, bo tak nazywali Ruperta znajomi z pracy, ze względu na jego problemy z utrzymaniem równowagi (jakieś kłopoty z błędnikiem czy coś w tym stylu, przez co nie mógł szybko się obracać ani stawać na palcach, o skakaniu na jednej nodze nie wspominając), maszerował jedną z czterech głównych ulic strefy średniego dobrobytu dumny jak paw. Należał do pięciuset osób, których podania rozpatrzono pozytywnie, miał się więc czym chełpić. Mijani ludzie patrzyli na niego bez większego entuzjazmu, co było właściwie naturalną postawą w godzinach popołudniowych, kiedy największe tabuny wracały po męczącym dniu do swych mieszkań. Rupert jednak tego dnia widział na ich twarzach tylko jedno- zazdrość. Ci ludzie myśleli sobie właśnie tak: „No nie, to jest człowiek sukcesu. Idzie w stronę centrum miasta, bez służbowej aktówki, zapewne zmierza w kierunku DBK. Wstąpił na wyższy poziom samorozwoju i empatii społecznej, a teraz idzie odebrać zasłużoną nagrodę. Będzie mógł zobaczyć cuda techniki, o których nawet nie słyszałem i za zobaczenie których byłbym w stanie zapłacić krocie. Chciałbym być jak ten człowiek.” A przynajmniej tak zakładał Rupert, nie przyjmując do wiadomości, że niektórzy mają zupełnie inne priorytety w życiu.
  Ulica, którą wciąż podążał, nie była brzydka. Nie była wąska czy brudna, wręcz przeciwnie. Rupert szedł szerokim na dziesięć metrów chodnikiem, który przedzielony był pasem soczyście zielonej trawy, co w połączeniu ze słonecznym, wiosennym popołudniem tworzyło wręcz sielankowy nastrój. Budynki wokół były niskie, miały łagodne kształty i kolory nie kłujące w oczy. Zupełne przeciwieństwo strefy podmiejskiej, gdzie porządny obywatel musiał łykać co godzinę ziołowe tabletki na uspokojenie nerwów skołatanych przez drapieżne kolory oraz wulgarne graffiti, a wysokie, toporne bloki przytłaczały go swym brakiem estetyki. Było nawet kilka przypadków pozwów sądowych przeciwko blokom ze strefy D-2 (najstarszej i najbardziej zaniedbanej), oskarżających owe bloki o „wpędzenie w depresję przez swoją odrzucającą aparycję i brak higieny”. Sprawy jednak szybko umorzono z racji nagminnego ignorowania wezwań przez oskarżone bloki (oraz pełnej świadomości pani sędzi, że budynki, nawet, gdyby chciały, nie byłyby w stanie przybyć do sądu). Wracając jednak do ulicy, na której końcu znajdował się Rupert, jest ona bardzo przyjemną ulicą- zadbaną i wykorzystaną w rozsądny, sprzyjający całej społeczności, sposób.
  Niemniej jednak, z każdym krokiem zbliżającym Ruperta do muru, coraz mocniej pogardzał on Bogu ducha winną ulicą. Wiedząc, że zaraz przekroczy bramy materialnych pseudoniebios, postrzegał świat, w którym żył, jako smutny i ciasny w całym swym technologiczno-filozoficznym zacofaniu. W końcu, DBK było dla niego, tak samo jak dla milionów innych ludzi, miejscem, gdzie żyło się inaczej, na zupełnie innym poziomie komfortu i samoświadomości. Tamtejsi ludzie, w wyobrażeniu biednego urzędnika, daleko wyprzedzali swoim myśleniem zacofany plebs zamieszkujący pozostałe dwie dzielnice, byli niczym banda mesjaszów, którzy pojmowali znacznie więcej z otaczającego ich świata, zmagali się z problemami, których on, Rupert Nepolan, nie zauważał, a gdyby zauważył- nie zrozumiałby. Jego oczekiwania były wielkie. I, z racji swojego ograniczenia umysłowego, nie zawiódł się.
  Dizzy doszedł do przejścia w murze. Była to najzwyklejsza stacja celna- najnowocześniejsze systemy skanujące, pozwalające skrócić czas trwania obowiązkowej rewizji bardzo osobistej do niespełna piętnastu minut, zakładając brak komplikacji; monitoring i kilku uzbrojonych ochroniarzy przy wejściach z obu stron; były nawet roboty medyczne, wykonujące typowy „antyterrorystyczny” zestaw badań, wprowadzony do wszystkich krajów Kongregacji Bałkańskiej, Unii Europejskiej oraz Ligi Państw Amerykańskich po udanym zamachu na premiera Rosji. Pewna japońska emigrantka zatruła go niezidentyfikowaną trucizną, którą wyssał z jej krwią, gdy podczas łóżkowych igraszek kaleczył jej ciało. Dwie godziny po stosunku trucizna zabiła terrorystkę, której zwłoki znaleziono w tanim hotelu. Dziesięć godzin później, premiera.
  Przed budynkiem przyległym do muru, gdzie odbywała się odprawa celna, stała kolejka- sześć osób, które miały przejść na drugą stronę w obrębie tej godziny. Rupert stanął na końcu, spojrzał na zegarek. Teoretycznie powinien wejść na teren DBK za dwadzieścia minut, ale przy takim tempie było to właściwie niemożliwe. Tego dnia jednak nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Z resztą, na co dzień był spokojnym, praworządnym obywatelem, nie zwykł wdawać się w kłótnie z nieznajomymi na ulicy, tak jak nie zwykł okazywać swojego niezadowolenia w jakikolwiek sposób. Wychowano go na kulturalnego człowieka, który w pełni zdawał sobie sprawę z bezcelowości przemocy, pod każdą postacią. Co prawda, od jakiegoś czasu miewał koszmary, w których chował się w ruinach jakichś budynku, kuląc się w przerażeniu przed odgłosami wystrzałów, otoczony przerażonymi, niekiedy pokrytymi krwią ludźmi, niemniej jednak zrzucał to na karb wpływów telewizji, która w latach jego dzieciństwa była głownie źródłem przemocy i środkiem ogłupiania i manipulowania społeczeństwem. Bez porównania z obecnymi programami edukacyjnymi, z których nawet dorosły może wyciągnąć poważne wnioski dotyczące życia w społeczeństwie, słuszności poglądów partii rządzącej czy porad dotyczących życia prywatnego, udzielanych przez specjalistów. Obecnie telewizja stanowiła bardzo ważny bodziec w rozwoju nowego pokolenia. Tak przynajmniej uważał Rupert, który, swoją drogą, nie miał pojęcia że jego wizje pełne przemocy to tak naprawdę brutalna rzeczywistość, której był światkiem w wieku lat pięciu, a której powinien w ogóle nie pamiętać.
  Po niespełna czterdziestu pięciu minutach czekania, Dizzy został poproszony do odprawy. Była to standardowa procedura, przechodził ją już podczas odpraw celnych na lotniskach, nie zraziło go więc ukłucie aparatury medycznej, ani szczegółowa kontrola ubrania i tego, co pod nim. Niektórzy podobno próbowali przenieść na drugą stronę plastikowe noże zaszyte pod skórą… Po co mieliby to robić? Zawsze zastanawiało to Ruperta, lecz, jako porządny człowiek, nie mógł myśleć o takich okropieństwach, szybko zaczynała go od tego boleć głowa.
  Po upływie piętnastu minut, i ani sekundy więcej, został przepuszczony na drugą stronę. Przeszedł przez jedne drzwi, ręczne, lecz eleganckie, następnie przez automatyczne. Wystrój korytarza był niezmienny, jasnoszare ściany i niewielkie lampki w rogach co trzy metry, jednak Rupert czuł zmianę. Tutaj nawet powietrze było inne, takie… przepełnione natchnieniem i czystą radością. Nie jest to może zbyt obrazowe porównanie, ale właśnie to czuł każdy idący tym korytarzem, ze względu na specyfiki rozpylone w korytarzu.
  Zakręt w prawo, potem w lewo i już było widać wyjście. Automatyczne drzwi, przeźroczyste, identyczne jak poprzednie, lecz za nimi… Raj. Pozornie wszystko było tu takie samo, jak po drugiej stronie, ale to dlatego, że różnica tkwiła w szczegółach.
  - Witamy w Domu Burżujskiej Koterii, obywatelu miasta Nowe Skopje.- Do mężczyzny przemówił nikt inny, jak półtorametrowa sosna-bonsai. Sam fakt gadającego drzewa nie zdziwił Ruperta, w końcu i w strefie średniej było kilka cudów biotechnologii, za jakie uważano drzewa-przewodników, które poustawiano w newralgicznych punktach zamiast map dzielnic (a które w rzeczywistości były zwykłymi drzewami ze sprytnie zamaskowanymi mikrofonami podłączonymi do mikrokomputerów). Zdziwiła go natomiast jego własna reakcja na powitanie. Nie wiedział dokładnie dlaczego, ale tylko gdy usłyszał nazwę Domu Burżujskiej Koterii, pierwsze co pomyślał, to „Co to za nazwa dla dzielnicy? To brzmi jak słaby dowcip”. Szybko jednak pojawił się ból głowy, który ostatnio nawiedzał go coraz częściej, i rozproszył ten dziwny prześwit świadomości. Natychmiast też odezwała się niezastąpiona sosna-bonsai.
  - Znajdujesz się obecnie przy południowej bramie. Czy jest jakieś konkretne miejsce, które chciałbyś odwiedzić?
  - Nie wydaje mi się, nigdy tu nie byłem- odparł Rupert.
  - Nic nie szkodzi, jestem tutaj, żeby Ci pomóc, obywatelu. W jakim celu przybyłeś do Domu Burżujskiej Koterii?
  Po chwili rozmyślania, a była to bardzo długa chwila, jedyne co mógł wybąknąć mężczyzna, to „Nie wiem”. Z niemałym przerażeniem zrozumiał, że planując tę wycieczkę od kilku miesięcy nie miał żadnego konkretnego celu. Co niby mógłby tu robić? Podziwiać przepych i dobrobyt? Ukłucie w skroni i kolejny, nieco rozsądniejszy pomysł przyszedł mu do głowy.
  - Byłem pod wrażeniem nowoczesnych dzieł techniki, o których tyle słyszałem- wyjąkał, zanim jeszcze w pełni dotarło do niego znaczenie tych słów. Powoli przypominał sobie, jak słyszał gdzieś o wszczepach dla istot organicznych, poprawiających funkcjonowanie organizmu, było to jednak jakieś niewyraźne. Na szczęście, baza danych sosny-bonsai była obszerna, wystarczyło tylko rzucić jej hasło „wszczepy” i już podała mu nazwy kilku salonów zajmujących się takimi usługami. Najbliższym, oraz największym i najlepiej wyposażonym był sklep o szorstkiej nazwie Bazz.
  Dizzy ruszył w drogę, która trwać miała zaledwie osiem minut, i dokładnie tyle trwała. W międzyczasie mógł on podziwiać wspaniałości ozłoconego getta. Układ ulic był podobny jak w innych dzielnicach- prosty i dopasowany do kolistego kształtu miasta jak i poszczególnych stref, jednak reszta… Spójrzmy choćby na budynki- tutaj najwyższe miały cztery, pięć pięter, oczywiście w górę. Dziwiła natomiast obecność nawet do piętnastu pięter skierowanych w głąb ziemi. Nawet same ulice miały podziemne odpowiedniki- zejścia i zjazdy na niższe poziomy (zjazdy dla Segway’ów, były one jedynymi pojazdami w tej dzielnicy. Tak, tak, brak samochodów, motorów, rowerów, deskorolek… Tylko Segway’e) znajdowały się co kilkanaście metrów, przynajmniej przy głównej ulicy. Rupert nie schodził tam jednak, jego sklep znajdował się na poziomie ulicy, co wyraźnie zaznaczyła sosna-bonsai, a on nie lubił pomieszczeń, gdzie nie dochodziło światło słoneczne. Był pewien, że podziemny korytarz wywołałby u niego atak paniki, jeśli nie coś gorszego.
  Poza tym, ludzie byli tu inni. Może nie mieli aureoli nad głowami, ale bił od nich pozytywny nastrój- wszyscy uśmiechali się ciepło, jakby chcieli powiedzieć „Witaj w naszej dzielnicy, miło nam Cię gościć”. Swoją postawą i eleganckim ubiorem dawali wyraźnie do zrozumienia, że nie są byle kim, było w nich jednak coś jeszcze, czego Rupert nie potrafił nazwać- zdawali się nie mieć ustalonego planu dnia, chwilami przystawali przed oficynami sklepów i oglądali wystawione na pokaz towary, albo stawali na rozdrożu i zastanawiali się, w którą stronę iść. Dizzy słyszał nawet, jak jedna kobieta zastanawiała się, czy chce kawę z mleczkiem, czy „czarną”. Było to dla niego niezrozumiałe, jak wszyscy Ci ludzie, tacy inteligentni, zaradni i bogaci, elita miasta, mogą być tak niezdecydowani, tak niekonsekwentni. Jeśli idę na zakupy, to idę na zakupy, jeśli wracam do domu z pracy, to nie zatrzymuję się przy wystawie z nowymi slipkami z tureckiej bawełny tylko wracam do domu. Nie mógł zrozumieć, lub co więcej, nie był w stanie zrozumieć, co powoduje, że Ci ludzie są tak niekonsekwentni w swoich działaniach.
  Młoda blondynka pracująca w mijanej przez niego kawiarni posłała mu słodki uśmiech, odwzajemnił go. Nie przyszło mu jednak do głowy, żeby zatrzymać się i nawiązać bliższą znajomość, w końcu jego celem był salon Bazz. Tak właśnie obecnie działał Rupert Nepolan.
  Mimo swojej odmienności i zdecydowanie zbyt dużej skromności, w stosunku do oczekiwań Ruperta, centralna część miasta podobała mu się. Rzeczy były tu albo dziwne, albo wspaniałe, a że z racji swojej tolerancji do tych dziwnych zapewne szybko by się przyzwyczaił, chciałby tu zamieszkać, żeby móc na co dzień korzystać z niewątpliwych uroków tego miejsca. Niestety, mało komu z zewnątrz to się udawało, chociaż szansa istniała. Wymagania były jednak nieziemskie, więc Dizzy nawet nie myślał o składaniu podania.
  Salon Bazz nie był imponująco wielki, czego oczekiwał Rupert, przestrzeń była jednak dobrze zagospodarowana. Była tu długa, oszklona lada, za którą znajdowały się niewielkie układy scalone, protezy kończyn oraz masa urządzeń i narzędzi elektrycznych, których nie rozpoznawał, były też kapsuły, przypominające te z solarium, oraz mniejsze, przypominające jajowate fotele, przebój początków XXI wieku. Zdezorientowany rozejrzał się wokół. Nie znał zastosowania porażającej większości przedmiotów, a pewnie wszystkie były poza jego możliwościami finansowymi, były jednak na tyle intrygujące, że chciał się dowiedzieć czegoś więcej o nich wszystkich.
  - Witam, w czym mogę pomóc szanownemu panu?- spytał z uśmiechem ekspedient, w gustownej jaskrawozielonej koszuli i prążkowanym krawacie, który pojawił się dosłownie znikąd.
  - Eee… Dzień dobry. Właściwie… A co mają państwo do zaoferowania?- spytał niesforny klient.
  - Same najlepsze produkty z dziedziny elektroniki, nanotechnologi oraz protetyki. Rozumiem, że nie szuka pan niczego konkretnego?
  - Nie, tak tylko się rozglądam… Wie pan…- Rupert rozejrzał się konspiracyjnie, poczym kontynuował cichszym głosem.
  - Jestem spoza muru. Dużo słyszałem o tutejszych cudach, jednak, no wie pan. Nigdy tu nie byłem…
  - Ależ oczywiście, doskonale pana rozumiem- zapewnił go ekspedient, poklepując pokrzepiająco po ramieniu.
  - Naprawdę?- Nasz bohater zdziwił się może trochę zbyt mocno, nieadekwatnie do sytuacji, ale tak właśnie było. Był nieznajomym w dużym, pełnym cudów mieście i coś mu mówiło, że właśnie tak powinien się zachowywać, że właśnie tego inni od niego oczekują.
   - Ależ oczywiście, ja też przybyłem zza muru, z wysokiego pierścienia.
  - To tak jak ja!- niemalże krzyknął podniecony Dizzy.- Niesamowite.
  - Tak, w rzeczy samej, niesamowite. Byłem tylko nastolatkiem ze średniego domu, którego talent dostrzegł pewien przedsiębiorca handlowy. A teraz- prowadzę własny sklep z najlepszym sprzętem w mieście.
  - To ty jesteś właścicielem? Ale, zaraz… Wpuścili Cię tutaj jako nastolatka? Przecież… Nie można, nikt nie może…
  - Teraz są inne czasy- westchnął mężczyzna ze smutkiem.- Kiedy przeszedłem, DBK był znacznie łatwiej dostępny, to było jeszcze przed zamachem na Fushlick’a…
  - Ale… Zamach był ponad trzydzieści lat temu, nie mogłeś…- zamilkł widząc rozbawienie rozmówcy.
  - A ile według Ciebie mam lat?
  - No… trzydzieści? Może zadbane trzydzieści pięć ale nie pięćdziesiąt…- odpowiedział zmieszany Dizzy, nie rozumiejąc sytuacji, ani tym bardziej rozbawienia sprzedawcy.
  - Widzisz, a mam pięćdziesiąt pięć. A teraz, zanim cokolwiek powiesz, zastanów się, ilu starszych ludzi widziałeś podczas całej swojej drogi od wrót do tego sklepu.
  Rupert bardzo chciał przypomnieć sobie jakiegoś dziadka tuptającego o lasce czy zasapaną starszą panią odpoczywającą na ławce, lecz nie mógł, ponieważ faktycznie nikogo takiego nie widział.
  - Jak to?- spytał krótko, a na jego twarzy widniała mieszanka zakłopotania i niedowierzania.
  - To wszystko dzięki tej kapsule- sprzedawca, teatralnym gestem, podpatrzonym zapewne u prowadzących teleturnieje telewizyjne, wskazał dużą kapsułę, na którą Rupert już wcześniej zwrócił uwagę.
  - Nie wdając się w szczegóły natury technicznej, to kapsuła odmładzająca. Pozwala zahamować proces starzenia się, wraz ze wszystkimi jego konsekwencjami, na czas od dziesięciu do nawet trzydziestu pięciu lat.
  Oczywiście, było to kłamstwo, a brak starszyzny na ulicach miał zupełnie inne wytłumaczenie. Współczesne komputery mogły dużo, naprawdę dużo, jednak w pewnych kwestiach nie mogły równać się z ludzkim mózgiem, i to mózgiem doświadczonej osoby. Wraz z rewolucyjną techniką pozwalającą podłączyć mózg żyjącej osoby do komputera w celu wspomagania pracy niektórych algorytmów, wprowadzone zostały Domy Intensywnej Opieki, do których wysyłano każdego, kto odchodził na emeryturę. Ludzie z DBK wiedzieli o tym i godzili się na to- każdy musiał podpisać odpowiednie papiery według których wraz z odejściem na emeryturę oddawał się w całości na usługi miasta. Oczywiście to podwyższyło średni wiek emerytalny o parę dobrych lat, w końcu emerytura oznaczała, przynajmniej pośrednio, śmierć. A ta protekcjonalna nazwa? Cóż, ona jest dla ludzi zza muru. Dla ludzi nieświadomych, kontrolowanych i manipulowanych. Gdyby dowiedzieli się, że ich rodzice, dziadkowie, a i w przyszłości oni sami, będą wykorzystywani jak maszyny, zamiast odpoczywać na starość… No właśnie, co wtedy? Bunt, rewolta. To, czego władze chciały uniknąć, lub choćby odwlec w czasie. Rewolucja była, i rewolucja będzie, zdawano sobie z tego sprawę, chociaż głośno o tym nie mówiono.
  - Kapsuła odmładzająca? Ale… To w ogóle możliwe?- Podczas naszej krótkiej dygresji Rupert wciąż nie mógł wyjść z podziwu, a po części nie mógł po prostu uwierzyć, w słowa sprzedawcy.
  - Czyż nie jestem tego najlepszym przykładem?
  Dizzy zaśmiał się, przekonany tym mało przekonującym argumentem, na który nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się nabrać.
  - To niesamowite, taki przełom… Ale po drugiej stronie nie ma…- przerwał w pół zdania, sycząc z bólu. Złapał się za głowę, ból nieco przeszedł.
  - Proszę, niech pan wejdzie do kapsuły, może to pomoże. Od jak dawna miewa pan te bóle głowy?
  - Jakieś kilka miesięcy. Czasem po prostu, bez ostrzeżenia, kłuje mnie w skroniach, albo tak jakby wewnątrz czaszki- odpowiedział Rupert, wchodząc posłusznie do maszyny odmładzającej. Z zewnątrz wyglądała na większą, choć może to tylko reakcja na ciasne pomieszczenie, których w końcu Dizzy nie lubił. Zrobiło mu się duszno i już miał przeprosić sprzedawcę i wyjść, nie tylko z kapsuły, ale i ze sklepu, kiedy drzwiczki brutalnie zatrzasnęły się, o mały włos nie przycinając mu stopy.
  Pierwsza myśl- coś się zepsuło. Naiwnie nie dopuszczał do siebie myśli, że sprzedawca, ten miły, pomocny sprzedawca, mógłby go zamknąć tam specjalnie. Kiedy jednak przez niewielką przednią szybę zobaczył jego wzrok, zrozumiał, że zrobił to z premedytacją. To było coś pomiędzy „Musiałem to zrobić” a „Nie spodziewałeś się tego?”, i w żadnym razie nie dawało nadziei na uwolnienie. Zanim jednak Rupert zaczął w ogóle analizować sytuację, próbując znaleźć powód takiego postępowania właściciela sklepu, ogarnęła go ciemność.
   Wnętrze kapsuły zaczęło zjeżdżać w dół, aż do piętra numer minus dwa- tam prowadzono badania kontrolne podstawowych funkcji chipów. Barczysty pan w błękitnym stroju pielęgniarza przeniósł nieprzytomnego mężczyznę na wózek szpitalny połączony z tak popularnym za murem Segway’em i zawiózł do sali zabiegowej numer trzy. W sali owej czekał już doktor, który od razu przystąpił do pracy. Wraz z pielęgniarzem przewrócił pacjenta na brzuch, podłączył kroplówkę i podstawową aparaturę medyczną monitorującą funkcje życiowe. Następnie wziął leżące na stole wyniki badań krwi zrobionych na podstawie próbek pobranych podczas odprawy. Pokiwał głową, jak to ludzie uczeni podczas czytania mądrych pism, a gdy miał już pewność, że wszystko jest w porządku, odłożył kartkę i zabrał się do otwierania gniazda microUSB5. Znajdowało się ono z tyłu głowy, u podstawy czaszki, skrzętnie zamaskowane pod warstwą syntetycznej skóry, która zrastał się z prawdziwą w jednolitą tkankę organiczną. Jedynym sposobem na dostanie się do niej było wycięcie fragmentu skóry. Dalej znajdowała się zaślepka z materiału, który konsystencją przypominał ludzkie ciało, dopiero po jego wyjęciu można było podłączyć komputer zewnętrzny do chipa kontrolującego pracę mózgu.
  Szybka diagnoza, samouszkodzenie kilku zwojów odpowiadających za wymazanie pamięci. Oczywiście, wszyscy zdają sobie sprawę, że nie można skasować ludzkich wspomnień, można jedynie ukryć sporą ich część pod nowymi, lepszymi, wprowadzonymi przez programistę. Mózg w jakiś sposób broni się przed permanentnym ich wymazaniem przepalając zwoje. Nie u każdego się to zdarza, im bardziej skora do buntu i nieposłuszeństwa osoba, tym mocniej mózg walczy o swoją własność. Również siła oddziaływania emocjonalnego wpływa na priorytet obronny. Ktoś, kto widział śmierć własnych rodziców, kto widział płonące rodzinne miast, kto był bity i przechowywany w okropnych warunkach… Mózg takiej osoby nie mógł zignorować takich obrazów. Inny mózg mógłby machnąć na to ręką, mógłby nawet chcieć zapomnieć tak okrutne wspomnienia, ale nie ten mózg. Nie mózg Ruperta. On musiał walczyć, taka była jego natura. Nie mógł zaakceptować zła tego świata, to oznaczałoby porażkę.
  Marionetkarze zdawali sobie z tego sprawę, dlatego Rupert otrzymał kategorię YRY-5, jedną z najwyższych w kilkunastoletniej historii trwania projektu. Trzy litery oznaczały kolejno poziom zagrożenia w trzech kategoriach: bunt, brutalność, motywy (czyli inaczej upór jednostki). „A” przeznaczone było dla osób najłagodniejszych, „Z” dla potencjalnie najgroźniejszej grupy, których członków niejednokrotnie porównywano do takich postaci historycznych jak Neron, Rasputin, Vlad Tepes, Józef Stalin, Pol Pot, Adolf Hitler, Iwan IV Groźny, Elżbieta Batory. Jak widać, sama śmietanka. Problem w tym, że tak naprawdę bano się po prostu rewolucji, niczego więcej. Osoby z „S” w brutalności uznawane były za „skore do okresowego uzewnętrzniania gniewu”. Oni bali się kogoś, kto zwróciłby uwagę na niesprawiedliwe rządy, liczne przekręty i wszechobecną manipulację. Po krwawej rewolucji, jaka miała miejsce dwadzieścia cztery lata temu zaczęto obowiązkowe badania metodą Kerlinga-Pythona, która to pozwalała dokładnie określić predyspozycje człowieka do „buntu oraz brutalności”. Używany wskaźnik uporu wprowadzono po czterech latach, był on wypadkową charakteru i doświadczeń.
   Rupert został przetransportowany na piętro minus trzecie. Diagnostyka została zakończona, nie wykryto innych błędów. Teraz elektronik grzebał mu w mózgu. No, nie dokładnie w mózgu, ale w układzie podłączonym do mózgu. Wprawnie wymontował kostkę, miał już przygotowaną idealną kopię z aktualnymi wspomnieniami, które za życia Ruperta przesyłane były na bieżąco do bazy danych. Jest też aktualizacja dotycząca ostatnich kilku godzin, czyli pobyt w kilku sklepach, w parku, rozmowa z miłą blondynką z kawiarni, która okazuje się być nieco przygłupia, a nawet zbyt przygłupia, jak na wygórowane standardy Dizzy’iego. Krótko mówiąc, niedługa, lecz przyjemna wizyta za murem, oczywiście bez jakiejkolwiek wzmianki o salonie Bazz.
  Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Po podłączeniu nowego chipa, mózg wiedział, że ma niewiele czasu na działanie, w końcu to nie pierwszy raz, kiedy faszerują go fałszywymi wspomnieniami i osobowością. Co prawda nie zdawał sobie sprawy, że obecnie ciało zostanie przeniesione ponownie na wyższe piętro, żeby sprawdzić poprawność działania nowego wszczepu, był jednak pewien, że jest to ostatni punkt kontrolny i jeśli uda mu się utrzymać władzę podczas tej próby, zachowa cząstkę siebie w czystej, nie stłumionej postaci. Mózg jest zadziwiający pod wieloma względami, ten mózg jednak wykazał się znajomością nanoinżynierii, przyćmiewając wyczyny innych mózgów. W chwili podłączenia komputera i wprowadzenia zasilania do chipa, zdołał on zapchać jedną z miliona ścieżek, którą podążały wspomnienia, przez co dziesiąta część promila świadomości pozostała niezmącona, czysta, naturalna. Maszyny natomiast nie odnotowały technicznych uszkodzeń (co z racji ich braku było jak najbardziej prawidłowe), a reakcja mózgu była taka, jak powinna- aktywność zwiększyła się kilkukrotnie, z powodu nawału świerzych informacji. Manewru, który wykonał mózg Ruperta nie sposób było wyłapać, a był on punktem zwrotnym w historii miasta Nowe Skopje. Gdy tylko odłączono aparaturę diagnostyczną, mózg skoncentrował się na zapchanym kanale i po niespełna kilku minutach doprowadził do jego przepalenia. W konsekwencji, ta cząstka Ruperta, na której zamianę nie pozwolił mózg, będzie jego integralną częścią aż do kolejnego badania kontrolnego, czyli przez dwa lata.
  Można pomyśleć, że jedna setna procenta, to przecież strasznie mało, ilość niewystarczająca do odzyskania nad sobą pełnej kontroli. Po części to prawda, Rupert, po wyjściu na ulicę nie przypomni sobie właściwie nic z tego, co chcieli ukryć przed nim ludzie kontrolujący miasto. Niemniej jednak, ten ułamek promila szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest częścią podejrzliwości i uporu Ruperta. Póki co, są to tylko zalążki tych cech, trzeba dać im czas, żeby się rozwijały. Z każdym niewygodnym pytaniem, z każdą myślą, którą przerwać będzie chciał ból głowy, te cechy będą stawały się silniejsze, a im one będą stawały się silniejsze, tym bliższy wolności będzie Rupert. A jego mózg mu w tym pomoże. Będzie wyczekiwał momentu oświecenia swojej świadomości. Będzie blokował wysyłane do centrali sygnały bezpieczeństwa, które mogłyby zaalarmować ludzi nadzorujących projekt o szczątkowym powrocie świadomości obiektu YRY-5.
  Rupert był jedyną szansą społeczeństwa zamieszkującego Nową Skopje na powrót normalności. Jednak żeby wrócić sobie wolność, musieli walczyć. Potrzebna była rewolucja. Dokładnie taka, jak ta sprzed dwudziestu czterech lat, tyle że tym razem z przywódcą, który nie da się zaszantażować i nie wyda swoich ludzi za nic nie wartą obietnicę zachowania przy życiu rodziny. To była jedna z mocnych stron Ruperta- nie miał nic do stracenia. Wszyscy jego bliscy zginęli właśnie podczas tamtego buntu, a sam rodziny nie założył. Kiedy tylko odzyska wspomnienia, dowie się o nieetycznych występkach elity rządzącej, zrozumie swoją rolę w całym tym przedstawieniu, postąpi tak, jak powinien, i położy kres nikczemnej władzy wyższych sfer Nowej Skopje.
  Na razie jednak, Rupert opuszczał centralną część miasta, rozmyślając, czy przypadkiem nie ocenił tej uroczej, młodej blondynki zbyt surowo.
"... z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle..."

"Krytyka może nas wykończyć; my nie możemy wykończyć krytyki - i dlatego lepiej o niej zapomnieć"

2
O zobaczę sobie, co powinienem w swoim wieku już umieć ;)
troszkę oficjalnie, ale chciałem skrobnąć drobny wstęp. Chciałem w nim zawrzeć pewne informacje
Już na początku powtórzenie, grabisz sobie :)

Przyznam szczerze, że tak mnie podkusiłeś tymi błędami, że nie spocząłem dopóki paru, oczywiście w subiektywnym odczuciu, nie znalazłem.

No to po pierwsze. Władze jak dla mnie powinny go zabić, ostatecznie wsadzić do paki za niepłacenie abonamentu radiowo-telewizyjnego.Tak się teraz robi, więc czemu nie później, jeśli już wiedzieli, że był groźny.
Drugie. Skoro przymusowy formacik miał co dwa lata, to jak innym razem go tam ściągnął, warunki już wyrobił, nie pamięta, że tam był, więc jutro znowu tam przylezie.
Trzecie. Koleżanki i koledzy z pracy nie bedą ciekawscy jak tam było w DBK? W końcu przygotowywał się parę miesięcy.
Czwarte. Winda do podziemi była w każdym sklepie w DBK, bo w sumie nie było żadnych aluzji drzewa co do tego, gdzie miał iść.
Piąte. No rozumiem, że facet z wykasowanymi wspomnieniami może mieć opóźniony zapłon, ale nie zauważyć, że po ulicy także nie chodzą starsi ludzie?
Szóste. Przepalenia kabelka nie dało się wykryć? Coś oni słabi ci spece. Poza tym dobrze, że ta integralna część bohatera za każdym razem trafia na ten sam, zapchany przez mózg kanalik. Albo ja czegoś nie zrozumiałem :P

Chyba tyle. Co do dialogów, nie mam zastrzeżeń. Jednak jako że główny bohater z przyczyn obiektywnych ma pewne problemy w kontaktach międzyludzkich nie są oczywiście zbyt błyskotliwe. Co do opisów, rzeczywiście, dużo ich jak na takie opowiadanie, stworzyłeś świat i zaczątek fabuły bardziej jakby pod powieść. Co do wizji przyszłości jest przekonująca, wszystko zmierza w tym kierunku, a kolejne kroki będą szły za następnymi zamachami, na które władze o dziwo zawsze mają wspaniałe rozwiązanie w postaci jeszcze większej kontroli. Tylko ta rewolucja jako forma wyzwolenia, wiadomo jest piękna, ale niezbyt pomocna w odzyskaniu wolności na dłuższą metę. Jakoś zawsze się potem okazuje, że jest jak było, a rewolta zjadła swoje dzieci. Choć zawsze jest nadzieja, że ta będzie tą właściwą ;)

Błędów natury technicznej nie szukałem, jeżeli były nie przeszkadzały w czytaniu, może gdzieś się wkradło powtórzenie. Pisać znaczy umiesz.

Podsumowując. Tekst całkiem niezły, ale bardziej bym go widział jako zalążek powieści (bądź co bądź to oznaka dobrego opowiadania, gdy dany pomysł da się rozwinąć dalej). Większość dygresji mi nie przeszkadzała, ot takie dopowiedzenie, choć rozwlekły trochę tekst.
Jak sam mówiłeś są tam jakieś logiczne błędy, które z nieukrywaną przyjemnością znalazłem(Mam nadzieję, że to te były ;) ) więc raczej tego tekstu w powieść się nie rozwinie, ale pomysł, czemu nie.

I zaraz, zaraz. Pierwsze samodzielne opowiadanie? To co będzie przy dziesiątym? Drżyjcie narody :D

Pozdrawiam serdecznie.

3
Jadę po kolei z odpowiedziami:

Powtórzenie jest, bo jest, i na to wytłumaczenia nie mam :P

1. Czemu go nie zabili? A o czym bym wtedy pisał! :P To jest bezapelacyjnie największy błąd, którego na dodatek nikt przed Tobą nie zauważył... Gratuluję więc i dziękuję serdecznie :)
2. Pamięta, że tam był. Jest zaznaczone, że "nowa pamięć" zawiera aktualkę z opisem "dnia dzisiejszego" spędzonego w DBK. Można jeszcze spytać, jak wcześniej go badano, skoro w DBK był pierwszy raz. Otóż na przykład na lotnisku- samolot delikwentów usypia się kulturalnie, przetrzymuje parę dni w podziemiach i odpowiednio modyfikuje pamięć, zapychając ją wspomnieniami z urlopu czy supernudnych konferencji.
3. Patrz wyżej- pamięta, więc no problem.
4. Tu nie za bardzo rozumiem. Fakt, nie zaznaczyłem dokładnie, że drzewo tłumaczy mu drogę, ale tylko dlatego, że zostawiłem to w sferze domysłu ;) Windy- gdzie są, tam są. Nie wszystkie budynki mają kilka pięter "w dół", a niektóre to podziemne odpowiedniki wieżowców. Chociaż przyznam, że sama architektura i urbanistyka kuleje, nie zastanawiałem się zbyt długo nad tym, czy taki rozwój miasta pod ziemią miałby sens i szansę istnienia.
5. A rozumiem, że Ty, jak idziesz sobie ulicą, to zwracasz szczególną uwagę na wiek, płeć i "czynniki kulturowe" mijanych ludzi? :P Wydaje mi się, że człowiek w takiej sytuacji nie zwróciłby na takie coś uwagi, szczególnie, że ludzie tam nie byli klonami, a i różnica wieku byłą spora, brakowało tylko tych wyłysiałych, siwych i pomarszczonych :P
6. To już nie wymaga komentarza, chyba drugi co do "głupości" mój błąd. Jak to ktoś mógłby powiedzieć:"Naciągane jak guma na ..." nie będę kończył, bo nie można takich słów używać, jeszcze mama się dowie.

Co mogłem wyjaśnić, mam nadzieję, że wyjaśniłem ;) Sam pomysł faktycznie nie jest zły, szczególnie po sporych modyfikacjach zawartych w mojej główce, i faktycznie nadaje się na dłuższą formę. Niemniej jednak, póki co zostawiam go, niech leżakuje.

Dzięki wielkie za wszystkie słowa, te krytyczne, jak i pochwały ;) No i za to, że jako pierwszy skrobnąłeś komentarz, serdeczne "Bóg zapłać" (czy od kogo tam wolisz coś dostać).

Pozdro ;)
"... z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle..."

"Krytyka może nas wykończyć; my nie możemy wykończyć krytyki - i dlatego lepiej o niej zapomnieć"

4
Rzeczywiście przyznaję mój błąd, punkt drugi i trzeci do wywalenia. Ta wizyta za murem, chyba zrobiłem sobie w tedy skrót myślowy :) Co do tych siwych pomarszczonych, to tak, masz rację :) Jestem chodzącą maszyną do taksowania ludzi :D A może to, że o dwóch miesięcy jestem na wsi, i jakoś bez starszego człowieka nie wyobrażam sobie krajobrazu. Więc piątkę delikatnie podtrzymuję, ale już nie całą ręką :D

Bóg zapłać wystarczy :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”