Z PAMIĘTNIKA SKLEROTYKA

1
Było to tak dawno temu, że w Listopadzie był Listopad, a Dzień Próżniaka obchodziło się codziennie, mówiłem, gdy kto pytał, od kiedy go znam.

Lecz gdy kto indagował mnie, dlaczego akurat z nim zadaję się najdłużej, do głowy przychodził mi dżem; nie jakieś pożywne i tłuste wióry z supermarketu, ale zwykłe, truskawkowe smarowidło dopasowane do zwyczajnego chleba; dżem stojący nieustannie w tym samym miejscu, na regale, między Encyklopedią Guseł, a Podręczną Historią Krętactwa, słoik z truskawkową pulpą czekający na nasz trywialny głód.

b

W tych latach nic nie było, jak trzeba; nie pasjonowały nas doroślackie bzdety, te egzystencjalne kociokwiki do poruszania w oziębły czas nudów na pudy, nie fascynował nas potargany świat odwiecznych pomyłek i tradycyjnych napraw, cyklicznych, napadowych powrotów do nagle przypomnianych sobie korzeni, ruchomych faktów, pojęć prostych i rzeczjasnych zarazem.

Nasz świat był przewidywalny i niezmienny, ograniczony przestrzenią pokoju, w którym byliśmy tylko przed sobą, sam na sam ze swoimi problemami. Nasz poprzedni świat był miejscem, w którym robiliśmy tylko to, na co mieliśmy ochotę, a nie to, czego się po nas spodziewano.

c

Przychodził do mnie co środę, bo co środę moi staruszkowie bawili u jego, bo nasi protoplasci pracowali w tym samym urzędowisku, poruszali się więc w obrębie podobnych zmartwień i ubolewań okraszonych kostką lodu z kropelką czegoś mocniejszego.

A kochane mamy, przy ludziach zwiewne i rozmarzone uosobienia finezji, przyjaciółki na bij zabij, w domu zaś - ckliwe zrzędy, Erynie przeganiające nas wykrochmaloną ścierą, skrupulatne i pamiętliwe, siedząc biodro w biodro obok swoich anemicznych gladiatorów, słuchały ich zakrapianych oracji z wytężonym namaszczeniem.

Ale że słuchały bez możliwości wejścia im w słowo, wepchnięcia się z pociechą w ich rozmamłane biadolenie, że konwersacja naszych ojców, z każdym no to chlup, przestawała być merytorycznym dialogiem, a przekształcała się w nieskoordynowany klekot, gdy tylko nadarzał się pretekst do zostawienia ich, wybywały do kuchni, przenosiły się do kuchni, by tam, w swojackim otoczeniu lodówki, wymieniać się najnowszymi przepisami na duszoną małpę w sosie koperkowym.

d

I podczas gdy nasi ojcowie zajęci byli kolejną zabudową świata, a świat krążył między kazaniem o sprawiedliwości, a potrawką z niedojrzałej papugi, my, wolni od ich trosk, słuchaliśmy płyt i patrzyliśmy na znikający dżem wiedząc, że kiedy starzy wrócą do wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, zastaną przesłodko śpiące na wznak, dwie rozkoszne dzieciny padłe na tapczan jak zbolałe sznyty.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:42 przez Owsianko, łącznie zmieniany 2 razy.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
To pewnie jakaś część tzw. większej całości i widać wyraźnie, że rozrachunek z przeszłością jest dla Autora przyjemną refleksją. W takim kontekście stylistyczny chaos, swoisty słowotok jest potrzebny Autorowi. Czytelnik czuje się w tych dywagacjach i fajerwerkach frazeologicznych zagubiony. Czytałam z trudem - a ja z racji wieku, rozumiem poetykę tamtych czasów, więc rozumiem "nienazwane" (czasy, sztafaż rzeczywistości).
Jeżeli chodzi o całość - chętnie usłyszałabym, od Autora prostą odpowiedź na pytanie: dlaczego ja (jako czytelnik) muszę o tym usłyszeć; co jest sednem tej miniatury.
Zgubiłam się. Ponieważ "dżem" powtarzał się jako motyw, szukałam jego znaczenia symbolicznego i starannie przywołałam wszystkie konotacje do "dżem", zaopatrzyłam się w wyobrażenia i odczucia. A ty nic. Dżem po prostu zeżarto.

Poprawianie stylu tej wypowiedzi to zadanie bardzo trudne, jest tu bowiem charakterystyczny "idiostyl" i poprawiać musiałby sam Autor. Jeśli będzie chciał.

Ja poprawiłabym

Lecz gdy kto indagował mnie, dlaczego akurat z nim zadaję się najdłużej, do głowy przychodził mi dżem; nie jakieś pożywne i tłuste wióry z supermarketu, ale zwykłe, truskawkowe smarowidło dopasowane do zwyczajnego chleba; dżem stojący nieustannie w tym samym miejscu, na regale, między Encyklopedią Guseł, a Podręczną Historią Krętactwa, słoik z truskawkową pulpą czekający na nasz trywialny głód.
cały!
To językowo - przepraszam, ale posłużę się poetyką Autora - pulpa, wióry i smarowidło.
Eee...albo poprawiłabym wszystkie akapity.
Poprawianie zaczęłabym od konspektu - znalezienia w każdym akapicie merytorycznego "centrum" myśli, np. inna niż kiedyś jakość dżemu albo bunt pokoleniowy, albo coś, bo nie wiem po lekturze co.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron