"Żądza zemsty" Fantasy, fragment

1
„Umiera się na wiele sposobów: z miłości, z tęsknoty,
z rozpaczy, ze zmęczenia, z nudów, ze strachu...
Umiera się nie dlatego, by przestać żyć, lecz po to,
by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do
rozmiaru pułapki, śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem,
ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie".
- Paulo Coelho


Prolog


Czasami myślę, że w dniu, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy powinnam umrzeć. Gdybym wtedy nie postanowiła zignorować swojego przeznaczenia i po prostu poddała się śmierci, może nadal byś żył. Teraz siedzę tu, w ciasnej, ciemnej celi położonej w ściekach Merrol i czekam. Niedługo przyjdzie po mnie kat, by zakończyć to, co powinno było spełnić się sześć miesięcy temu. Zastanawiasz się pewnie, czemu jestem tak cicha, dlaczego spokojnie wyczekuje przyjścia ciemiężyciela i już nie walczę o siebie. Może przygotowałam się na śmierć? Może już nie czuje tego strachu, który niegdyś paraliżował całe moje ciało. W końcu po mojej śmierci wszystko się skończy. Spotkam ciebie i wtedy nikt ani nic nas nie rozdzieli. Staniemy się wiecznością… Czy tak wyobrażałam sobie swój koniec? Zapewne nie, lecz na to już nie mam wpływu. Słyszę ich kroki, idą po mnie.

Tłum wokół placu Krzyżowego rozstąpił się, gdy ciągnięto mnie w stronę szubienicy. Raz po raz lądowałam na ziemi, obrzucana kamieniami, oblewana zimną, brudną wodą. Obdarta suknia przykleiła się do nóg, utrudniając jakikolwiek ruch. Ciemne plamy krwi pojawiały się w miejscach uderzeń. Ból stał się częścią mnie, niczym sumienie, które postanowiło wypomnieć mi wszelkie zbrodnie i okrucieństwa.
- Ty śmieciu!- Krzyczeli rozwścieczeni ludzie.- Potwór! Wiedźma! Giń szmato!
- Spokój- poczułam jak ktoś niedbale rzuca mną na podest.- Cisza!
Potężna dłoń chwyciła garść mych kasztanowych włosów, unosząc całe ciało do pozycji stojącej. Na szyi założono mi gruby sznur, mocno zaciskając supeł na gardle.
- Ostatnie słowo?- Mruknął wprost do ucha kat.
- Za wolność!- Wrzasnęłam przebijając się przez gwar publiczności.- Za ciebie, ukochany!- Potem zapadła ciemność.
- Evelin…


Rozdział 1


6 miesięcy wcześniej,

Nigdy nie przepadałam za tym zawszonym miastem. Merrol- sama nazwa już powodowała u mnie nudności. Brudne, zasmrodzone miejsce pełne morderców, gwałcicieli i innych, dużo gorszych opryszków. Droga, od zawsze zawalona starymi gazetami, zgniłymi szczątkami zwierząt i bezdomnymi, uparcie żebrzącymi o pomoc, wiła się między kolejnymi piętrowymi budynkami z cegły. Gdzieniegdzie na gołych, szarobrązowych ścianach odbijały się zaschnięte plamy ludzkiej, jak i zwierzęcej krwi. Między ruderami ciągnęły się kręte uliczki, prowadzące do jednego z najważniejszych miejsc w tym mieście. Do placu głównego, na którym znajdował się rynek. Otoczony wysokimi kolumnami, odznaczał się od reszty miasta jako takim porządkiem. W tym jednym obszarze ziemia nie została zasypana starymi papierami, listami gończymi i innymi nieprzydatnymi już pergaminami. W powietrzu roznosił się specyficzny zapach uryny, mieszający się ze smrodem śmierci i kału. Pomimo tego na ulicach nadal wrzało życie. Usmolone dzieci, w szarych, podartych ubrankach, bawiły się biegając między dorosłymi. Przekleństwa i wrzaski kłócących kochanków dochodziły z jednej z kamienic, echem odbijając się od starych ścian. Wszędzie porozkładano różnorodne stragany, od których buchał smród zgniłych ryb, mięs i warzyw. Mieszkańcy przechadzali się między stoiskami, udając osoby bogate, odznaczające się klasą i obyciem w świecie. Każda z „dam” w ręku trzymała niewielki, poszarpany wachlarz, z pewnością ukradziony z cmentarza lub innego świętego miejsca.
Stałam przy oknie piętrowego mieszkania, wpatrując się nieprzyjaźnie w panujący na dole rozgardiasz. Za jakie grzechy?!- Westchnęłam, odwracając się w stronę salonu. W niewielkim pomieszczeniu panował wręcz nadnaturalny porządek. Książki, leżące na jednym z regałów, ustawione były w kolejności alfabetycznej. Każdy grzbiet pism był sztywny, bez wszelkich zagięć czy zabrudzeń. Na samym środku postawiono solidny, drewniany stół, otoczony sześcioma krzesłami. Wyrzeźbione w samym środku mebli symbole przedstawiały herb rodzinny. Ogromny smok ze szmaragdowymi oczyma trzymał w szponach bezwładnie leżącego lwa. Był to znak władzy, potęgi nad sługami nieprzyjaznego rodu Stalowego Lwa. Prastara legenda głosiła, iż jedynie pełnoprawny członek rodziny Smoczych Władców jest w stanie uwolnić lud od władzy tyrana- króla Dawida. Musi mieć on jednak czystą krew, co było rzadkością w dzisiejszych czasach. Znów spojrzałam na rodzinny herb. Młody smok, zwany Suve, błyskał czerwonymi oczyma przy promieniach światła. Jego piękno budziło zachwyt i jednocześnie strach. W każdym z pokoi znajdował się jego portret. To była ostatnia pamiątka po moich przodkach.
W salonie przeważały kolory jaśminu. Pastelowe, jasne ściany pięknie kontrastowały z nieco mocniejszymi firanami. Niestety niewiele było tu umeblowania, jedynie stara komoda odbijała się w blasku kominka. Nigdy nie przebywałam tutaj na tyle długo, by udekorować przestrzeń bardziej niż to konieczne. Uważałam to za niepotrzebne. Nie przywiązuj się do niczego Eveline! I tak utracisz to prędzej czy później…Nie ważne czy będzie to rzecz, czy istota żyjąca! Wmawiałam sobie, gdy tylko nachodziła mnie chęć na zmianę wystroju.
Znów spojrzałam przez okno. Z jednej z ciasnych uliczek wyszła okryta niewielką tkaniną prostytutka. Na postarzałej już twarzy odbijały się lata ciężkiej pracy. Usta, pomalowane krwistoczerwoną szminką rozciągnęły się w wulgarnym uśmiechu. Czarne niczym smoła włosy niedbale opadły na nagie, brudnawe ramiona. Uniosła kawałek materiału, odsłaniając wychudzone ciało i cicho zamruczała. Niecierpliwie czekała na okazję do zarobienia. Puste, szarosrebrne oczy przyglądały się przechodniom. Po chwili podszedł do niej mężczyzna przy kości, w dość podeszłym wieku. Stare, znoszone ubranie opinało się na ogromnym brzuchu, brązowa marynarka z trudem została zapięta na jeden z niewielu trzymających się guzików. Z jasnych, szarobiałych włosów spływały strużki potu, mieszając się z zaległym brudem. On jednak przetarł niedbale zalane czoło i wcisnął w rękę kobiety kilka plików banknotów. Przez chwilę kurtyzana przyglądała się nowemu klientowi, oceniając jego możliwości i swoje chęci, lecz widząc zdenerwowanie panicza i dziwną krępość w ruchach, wzruszyła ramionami i szybko złapała go za wymięty krawat, ciągnąc w miejsce, z którego jeszcze niedawno wyszła. Po kilkunastu minutach wróciła, znów czekając na klientelę. Za nią zataczał się pijanym krokiem nie całkiem ubrany mężczyzna. Zdzira. Żadnego szacunku…

Merrol to upadłe miasto. Tutaj nikt nie zwraca uwagi na jakiekolwiek zasady, a jeśli znajdzie się ktoś na tyle głupi, kto spróbuje zmienić panujący „ład” to po niedługim czasie po prostu znika. Wiele razy znajdywałam zakopane zwłoki wędrowców, porzucone na obrzeżach, zapomniane. Dlatego właśnie w kraju Averson nazywano ten obszar przedsmakiem piekła. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszcza się samotnie w te strony. Sądzę, że nawet szaleńcy tego nie robią. Chyba, że ktoś pragnie szybkiej śmierci lub, jak się często zdarza, szuka niezbyt uczciwego człowieka, do wykonania równie nieuczciwej pracy. Choć nawet wtedy często zabijano pracodawców i zabierano im wszelkie kosztowności. Wliczając w to nawet złote zęby.
Dotrzeć do Merrol nie jest jednak tak prosto. Od innych krain dzieli nas Stary Bór, las, w którym nadal zalegały szczątki trupów, wyrąbanych w czasie trwania wojen dwunastowiecznych. Ogromny obszar porośnięty wszelkimi rodzajami drzew ochraniał Merrol przed każącym wzrokiem despoty, króla Dawida I. Bagna, strumyki, dzikie istoty, wszystko sprzeciwiało się ludziom chodzącym tymi ścieżkami. Ale to nie było najgorsze. W tym lesie jest coś, co przekracza ludzką wyobraźnię. Jakieś zło siedzi w tych martwych krzewach, ukrywa się w agresji zwierząt. Wszędzie panuje niepokojąca, mroczna atmosfera. Zimne dreszcze przechodzą każdego, kto choćby zbliży się do tych starych już drzew. Niektórzy sądzą, że miejsce to zostało wyklęte przez samego papieża, a kto raz przekroczy granice Merrol, na zawsze będzie potępiony. Nikt nie ma prawa wyjść stąd z czystą duszą. Piekło zabiera każdego, kto jedynie postawi stopę na przeklętej ziemi. I choć bycie potępionym ma wiele dobrych stron, to cierpienie męczarni przez wieki nie jest już takie pozytywne. Przynajmniej dla mnie.
Wiele razy myślałam o tym, by uciec. Czasami po prostu zastanawiałam się, po co nadal tu siedzę? Czemu męczę się, egzystując w tej ruderze? Przecież ten kawałek ziemi mnie ograniczał, odbierał resztki swobody i normalności, które pozostały we mnie po śmierci rodziców. Rodzice… Może to właśnie o nich chodzi? Ta dziura była i niestety nadal jest jedyną, dość cienką linią, która łączy mnie z nimi. A o nich przecież całkowicie zapomnieć nie mogłam. Nie po wydarzeniach tamtej nocy.

Zdarzało się, że o nich śniłam. Zamykałam oczy i znów wracałam do chwili, gdy miałam siedem lat. Było ciemno, za oknem szalała burza, błyskawice przecinały sczerniałe niebo, a ja siedziałam na łóżku, przykryta kołdrą, niemogąca zasnąć. Krople uderzały w niewielką szybę, tłumiąc wszelkie inne odgłosy, dochodzące z domu. Bałam się. Cicho wstałam z posłania i ostrożnie otworzyłam stare, skrzypiące drzwi.
- Mamusiu- wyszeptałam biegiem pokonując mroczny korytarz. Z hukiem wpadłam do niewielkiej sypialni, a potem wgramoliłam się na wysoko postawione łóżko. Rodzice spali, przynajmniej tak wtedy sądziłam, więc i ja postanowiłam zasnąć. Następnego dnia obudziło mnie coś lepkiego. Czułam to wszędzie, na twarzy, ubraniu, pościeli. Niezadowolona otworzyłam oczy i wtedy ich zobaczyłam. Leżeli tuż przy mnie, zupełnie nadzy, z dziwnie poskręcanymi dłońmi i szeroko otwartymi oczyma, na których widniał jedynie strach. Usta zastygły, rozchylone w niemym krzyku. Nadal nie potrafię zapomnieć zapachu martwego, powoli rozkładającego się człowieka. Zegar monotonnie wystukiwał kolejne mijające minuty, a ja wpatrywałam się jak po jasnobeżowej pościeli powoli spływają krople świeżej jeszcze krwi. Krwi moich rodziców. Odrętwiała stoczyłam się na ziemię i zrobiłam kilka niepewnych kroków. Naprzeciwko mnie leżało ogromne, pozłacane lustro. Spojrzałam w swoje odbicie, na czerwoną, zaschniętą ciecz na ubraniu, na pomazaną krwią buzię. W odbiciu widziałam jedynie pusty wzrok dziecka, ślizgający się po mojej postaci. Suche oczy to wpatrywały się w łóżko, to znów z niedowierzaniem spoglądały na rubinowe, sztywne ubranie. Nie byłam w stanie uronić nawet jednej łzy. Czułam, że w środku mnie, tam, głęboko, coś umiera. Coś niewyobrażalnie cennego, co ludzie nazywają emocjami. Straciłam je, zginęły wraz z moją rodziną i wiedziałam, że już nie uda mi się ich znów odzyskać. Stałam się pusta, jakby ktoś nagle wylał ze mnie wszelkie soki, pozostawił jedynie cienką, podatną na stłuczenia skorupkę. Ten dzień, dzień, w którym obudziłam się przy martwej rodzinie okazał się przełomowy. W tamtym momencie przeobraziłam się w sposób dość okrutny z dziecka w dorosłą. Już nie byłam siedmioletnią dziewczynką, bojącą się grzmotów i błyskawic. Byłam żądną zemsty i krwi osobą, której strach był równie obcy, co drapieżcy, polującemu na swoją ofiarę. Mijały lata, a ja nadal nie byłam na tyle silna by móc zapomnieć o tamtej chwili. Ta tragedia pozostała w mojej pamięci pomimo upływu lat. Utrata jedynych ludzi, którzy mnie kochali była niczym trucizna, która każdego kolejnego dnia wsączała w moje żyły większe ilości jadu. Każdego kolejnego dnia mocniej pragnęłam śmierci. Chciałam odnaleźć tych, którzy przyczynili się do tego zła i zabić ich. Marzyłam o chwili, kiedy dostaje te kreatury w swoje ręce, więc przeżyłam. Nauczyłam się walczyć, wykorzystywać swoje nadprzyrodzone zdolności i przetrwałam. Dzięki woli zemsty zwiększyłam swoją moc kilkakrotnie, mordując kolejne osoby, które wiedziały cokolwiek na temat tego feralnego dnia. Wydawać by się mogło, że upłynęło zbyt wiele wody od tamtej rzezi, sprzed piętnastu lat, lecz prawda okazała się zupełnie inna. Bardziej przerażająca…
Na początku odkryłam, że ich śmierć nie była kwestią przypadku. Cały „zamach” został szczegółowo zaplanowany przez bestie nazywane potocznie „Powiernikami Cienia” lub „Berdenami”. Członkowie, założonej w piętnastym wieku sekty, która za swój życiowy cel postawiła mordowanie wszelkich odmieńców, byli sprawcami tamtej zbrodni. I tu zachodzi pytanie, kim byli moi rodzice, że zostali uznani za „innych”? Jaka potęgą władali? Kto chciał pozbyć się… Sama nie wiem, jak nas wtedy nazywano. Niektórzy określali nas mianem wiedźm, maczających palce w diabelskiej magii, zakazanej przez Radę Światła. Inni zaś twierdzili, że jesteśmy kontrolerami, manipulantami, Syrelami, ukrywającymi się w ciele ludzkim, żywiącymi się szczęściem i dobrocią świata. Jaka jest prawda? Od dłuższego czasu staram się to ustalić, lecz jest jedna rzecz, jakiej jestem pewna. Nie można nazwać nas ludźmi.

***

- O czym myślisz Lucjuszu?- Chudy, wysoki chłopak o jasnych włosach i błękitnych oczach wolno podszedł do stojącego na wzgórzu mężczyzny. Podarte, brązowo-czarne ubranie wisiało na kościstym ciele. Skórzany pas zaciskał niewielki tułów, przy nodze wisiała cienka pochwa, chowająca w sobie błyszczącą, twardą szpadę. Twarz nieznajomego przypominała kolorem trupią, zapadnięte, lekko zaczerwienione policzki dopełniały pełen grozy i niepokoju obraz. Mieli za sobą długą, niebezpieczną drogę, ciągnącą się aż z drugiego krańca Averson, z południa. Wysłani na rozkaz samego króla Dawida, dzielni żołnierze z uniesionymi głowami znosili wszelkie niedogodności tej nieciekawej „podróży”. A wyprawa była długa, kilometrami ciągnęła się po ryzykownych równinach, górach, lasach i chaszczach. Z ponad stu ochotników, uznanych za najlepszych żołnierzy, jedynie tej dwójce udało się przeżyć nieludzkie warunki i uciec śmierci. Teraz czekało ich jedynie wypełnienie tajnego rozkazu pana, rozkazu obleczonego rangą A. Ta niewielka literka, zapisana na tajnym pergaminie przerażała młodych bardziej niż sama mordercza trasa. Działo się tak, ponieważ oznaczało to, iż czeka ich spotkanie z prawdziwą bestią. Potworem nieznającym takich słów jak litość, potworem mordującym wszystko, co żyje.- Wiesz, że nie mamy czasu na postoje.
- Tak tu cicho…- mruknął brunet, bezwiednie napinając skryte pod ubiorem mięśnie.- Zbliżamy się. Maurice, jesteś gotowy oddać życie dla swojego władcy?
- A mam wybór?- Młodziak zrzucił na ziemię jeden ze skórzanych bukłaków.- Jednak odpocznijmy Lucjuszu, jutro potrzeba nam będzie wiele sił.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wiele- ciemnobrązowe oczy wbiły się w ciężką mgłę, przykrywającą dachy budynków, do których dążyli. Jeszcze przez kilka minut ogromna postać stała tak, przyglądając się krajobrazowi, szukając najdrobniejszego znaku na niebie, zapowiadającego drastyczną zmianę pogody, lub rzecz o wiele gorszą- nadejście wroga. Nic się jednak nie wydarzyło. Po kilku sekundach, gdy powoli, całymi płucami, barbarzyńca zaciągnął się, wdychając świeże, leśne powietrze, doszedł do niego, jego własny zapach. Tygodnie marszu zmieniły męską woń w uliczny smród. Lucjusz ze zmarszczonym nosem odwrócił się w stronę towarzysza.- Pójdę poszukać jakiejś rzeki, ten smród mnie wykończy!
- Czego się spodziewałeś?- Dziki śmiech chłopaka przeciął panującą wokół mroczną atmosferę, niosąc się echem w leśnym runie.- Trzy miesiące bez ciepłej wody, posłania, normalnego jedzenia… To cud, że w ogóle udało się nam przeżyć! Inni nie mieli takiego szczęścia.
- Nie jestem tego taki pewien- mocarz powoli zrzucił z siebie skórzany pancerz, chroniący ciało od gorącego słońca i nieproszonych insektów. Ostatnie promienie zachodzącego blasku przebiegły po jego torsie, ukazując głębokie blizny po wojennych starciach. Czerwień, jarząca się przy brzegach ran nadal, po tak długim czasie, odbijała się od bladości skóry. Wiele z zadrapań nie uleczyło się całkowicie. Długie, brązowe strupy, powstałe od uderzeń biczem, ciągnęły się wzdłuż lewej łopatki, delikatnie zahaczając o szyję i kończąc się tuż przy prawym ramieniu, niczym wisior, otaczający gardziel. Twarz mężczyzny odznaczała się okrucieństwem, paskudna szrama przecinała jego policzek, zataczając niewielki łuk ponad brwią, budząc grozę i lęk u przeciwnika. Przerażający był to człowiek, a przeszłość jego w pełni pokrywała się z diabelskim wyglądem. Litość była dla owej osoby pojęciem zabawnym, a już na pewno przestarzałym, dlatego to nadano mu miano Złowieszczy, choć lud wolał nazywać go Krwawym Lucieniem, zwiastunem śmierci. Dzieje tego mężczyzny okrywała ogromna płachta zamordowanych, niewinnych wieśniaków i wieśniaczek, ich bezbronnych dzieci i wszystkiego, co było im drogie. Ich krew wsiąkła w duże, spracowane dłonie wojownika, nie pozwalając się zmyć, zapomnieć o zbrodniach i okrucieństwie. Pomimo tego nie czuł on żalu, co najwyżej wyziębnięte serce drgało z obrzydzenia na widok kolejnych zwłok, lecz na tym był koniec. Średniej długości włosy, mokre od potu, przykleiły się do przeciętego zmarszczką czoła. Wielka postać ruszyła bezszelestnie w stronę drzew.- Niedługo wrócę.
- Aż nie mogę się doczekać!- Głos blondyna kipiał sarkazmem. Z nienawiścią popatrzył za towarzyszem, a gdy tylko tamten zniknął mu z oczu, ostrożnie położył na ziemi znoszony plecak i rozciągnął się, strzelając w ciszy zmarzniętymi kośćmi kręgosłupa.- Idiota…- wymruczał nachylając się nad torbą. Po paru chwilach wyciągnął z niej ciemnoniebieską tkaninę, kamienne kołki i mocne, drewniane kije, używane do rozbicia namiotu. Na ziemię potoczyło się niewielkie jabłko, przez nieuwagę wrzucone do bagażu. Młodzieniec rozejrzał się szybko, przyglądając się ostrożnie poruszanym przez wiatr gałęziom. Gdy nabrał pewności, iż w pobliżu nikogo nie ma, sięgnął po owoc, mocno wgryzając się w słodką, czerwoną skórkę. Niedługo potem wstał i zmęczonym krokiem ruszył do pociemniałego lasu w poszukiwaniu suchych gałęzi na opał.


Nigdy nie sądziłem, że uda się nam dojść do tego miejsca. Wielu mówiło, że zginiemy, a nasze ciała znikną na wieczność w dzikich krainach. Teraz, po tak długim czasie, przyznaję im rację. Powinniśmy umrzeć, pozwolić naturze nas pochłonąć. Gorące piaski pustyni Mua’rem powinny nas zatrzymać. Dzikie góry południa miały obowiązek ochronić nasze dusze przed tą upadłą krainą. Od miesięcy błądziliśmy w bagnach Durmstrandu i miałem nadzieję, że tak pozostanie. Los nie sprzyjał nam jednak. Nagie, mroczne budowle Merrol zbliżały się z każdym dniem. Nadchodziła jesień, a wraz z nią kres naszego istnienia. Całym sobą wyczuwałem pustkę, tkwiącą w tej mieścinie. Dlaczego ciążące nad nami fatum musiało okazać się równie okrutne?
Cicho przechodziłem między rozpiętymi gałęziami drzew. Przed sobą wyczuwałem kuszący zapach unoszącej się nad wodospadem pary wodnej. Wokół mnie echem odbijał się dźwięk cykających świerszczy. Ptactwo, to zlatywało się, to znów uparcie krążyło nad brązowo-złotymi koronami liści. Przemknąłem obok nierozważnego karibu, wychodząc na niewielką, otoczoną roślinnością polanę. Środkiem runa płynęła wąska rzeka, często nawiedzana przez dziką zwierzynę. Przejrzysta woda kusiła, więc nie zważając na nic więcej, nagi, wkroczyłem w orzeźwiające tonie głębin. Dość długo rozkoszowałem się uczuciem czystości, gdy znad brzegu doszedł do mnie damski chichot.
- Zabłądziłeś panie?- Była młoda, przypuszczam, że zaledwie dwudziestoletnia. Długie, czekoladowe włosy spływały kaskadą aż do nagich stóp. Brązowozłote oczy wpatrywały się z ciekawością w leżące na ziemi warstwy ubrania. Pociągła twarz odznaczała się niezwykłą urodą. Szczupłe ramiona, okryte aksamitną tkaniną lekko drżały od chłodu zbliżającego się wieczora. Miała na sobie długą, białą suknię, przeplataną brunatnymi odcieniami. Istna bogini.
- Kim jesteś?- Zjawiskowa piękność zwróciła na mnie ciekawski wzrok, unosząc arogancko ciemne brwi. Zauważyłem niewielką bliznę w okolicy prawego oka.
- A jak sądzisz, panie?- Przechyliła delikatnie głowę, pozwalając mi się zbliżyć. Niepewnie zrobiłem krok w jej stronę, ona zaś odsunęła się od porzuconej odzieży i ręką przyzwoliła mi na wyjście.- Nie musisz krępować się moją osobą, nieznajomy. Widziałam w życiu rzeczy gorsze nawet od nagiego mężczyzny.
- Skąd pochodzisz?- Zimne powietrze owiewało mokrą skórę, powodując nieprzyjemne dreszcze na ciele. Pomimo tego całym sobą czułem jedynie żar. Gorące ciepło rozpływało się w środku przy każdym, choćby drobnym ruchu nieznajomej. Mięśnie brzucha napięły się nieznacznie, oddech przyspieszył i nie była to wina pogody. Działo się ze mną coś niespotykanego.
- Nie sądzisz, iż to ja powinnam zadać ci, o panie, to pytanie?- Wyuczone, dworskie tony odznaczały się w jej głosie. Nie była wieśniaczką, tą jedną rzecz wiedziałem na pewno. Kim zatem była?
- Jak cię zwą?- Potrzebowałem usłyszeć z jej pięknych ust jakąkolwiek odpowiedź.
- Mia solem cerum vertum, navi derno Lucium pale, lafidare via endo.- Dziwne słowa niosły się między nami, niewypowiedziane przez nikogo. Szept niczym echo to cichł to znów głośno i wyraźnie rozbrzmiewał wśród drzew.
- To niemożliwe- wyszeptała niewiasta, kątem oka przyglądając się moim bliznom. Na jej twarzy ukazał się strach i… niedowierzanie- Kimżeś ty jest? Jak brzmi twój przydomek? Skąd pochodzisz?
- Co to znaczy?- Zignorowałem jej wcześniejsze pytania. Nadal stałem w zimnej rzece. Gęsia skórka przykryła całe moje ciało, lecz ja nie byłem gotowy na wyjście. Nie chciałem jej spłoszyć.- Znam ten język, choć nie rozumiem go.
- To prastary dialekt, niewielu ludzi go zna, a jeszcze mniej rozumie. Pytasz o znaczenie, lecz czy jesteś pewny, że chcesz je poznać? Te słowa mogą zmienić wszystko.- Mruknęła.- Nie jesteś gotowy, by je usłyszeć.
- Kim ty do cholery jesteś?!- Z każdą kolejną sekundą traciłem cierpliwość. Była zbyt tajemnicza, zbyt cicha i skomplikowana.
- Kim jestem? Jam jest tą, której poszukujesz…- jej śpiewny głos poniósł się echem wśród drzew.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć?- W głowie zatliła mi się dość niepokojąca myśl. To niemożliwe!- Mów, jak cię nazwano!
- Zadajesz bardzo trudne pytania, wojowniku. W tym miejscu możesz za to słono zapłacić- dyskretnie odwróciła wzrok, gdy wyszedłem z wody. Chwyciłem zmięte spodnie, szybko wciągając je na mokrą skórę.- Jestem tu nie bez powodu. Wraz ze swoim towarzyszem niebezpiecznie zbliżasz się do granicy Merrol. Odejdź.
- Skąd wiesz o Maurice? Kim jesteś? Odpowiadaj!- Na wpółubrany sięgnąłem po leżący przy butach nóż.
- Odłóż to- nim zdążyłem zareagować broń wypadła mi z dłoni, wbijając się w korę oddalonego drzewa. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w błyszczącą stal, do połowy zatopioną w drewnie.- Nic dobrego nie czeka was tutaj. Dlaczego nie potrafisz tego pojąć?
- Jak to zrobiłaś?- Gniew kipiał z całej mojej osoby. Ta młódka…Jak śmiała mnie ośmieszyć!- Mów!
- Powinieneś odejść- mruknęła unosząc dłoń w moją stronę. Każdy jej ruch powodował u mnie niezręczne pobudzenie. Nie potrafiłem zrozumieć, czemu na jej widok moje ciało reagowało afektem. Przecież ona, ta kusząca niewinnością nimfa była w rzeczywistości bestią. Była jedną z nich. To powinno pohamować moje zapędy, a jednak… Ciche skrzypienie i skrobanie dochodziło ze strefy, w której nadal tkwiło niedawno wbite ostrze. Kątem oka ujrzałem jak oręż wysuwa się z pnia i powoli kieruje w stronę nieznajomej.
- Jak?- Wycharczałem, z trudem dobierając słowa.- Jak to zrobiłaś?
- Myślę, że wiesz jak- powiedziała wpatrując się w węglisty znak na mojej piersi. Wypalony, tuż przy sercu, herb króla Dawida odznaczał się od nagiej piersi. Ogromny, czarny lew, trzymający w paszczy szyję smoka ściągał spojrzenie kobiety.- Z tego powodu przecież tu jesteś, prawda?
- Powód mojego przyjazdu nie jest twoją sprawą, milady- ostatnie słowo wyplułem z siebie z obrzydzeniem.- Lub może powinienem powiedzieć morderczyni.
- Oskarżasz mnie?- Na jej ustach wykwitł niewinny uśmieszek. Klinga zatrzymała się w powietrzu, kierując ostry koniec w moją stronę.- Ty, zabójca setek przeciwników, morderca ludzi bezbronnych i słabych oskarżasz mnie o taką podłość?
- Robiłem to dla swego króla- widziałem jak unosi z rozbawieniem brwi.
- Takie jest twe wytłumaczenie? Myślisz, że możesz usprawiedliwiać swe zbrodnie rozkazem króla? To ma cię oczyścić?
- Nie potrzebuję oczyszczania!- Ignorując podszepty rozsądku zbliżyłem się do nieznajomej.
- Każdy go potrzebuje…- jej twarz przybrała zasmucony wyraz.- Jesteś taki sam jak ja wojowniku, niczym się nie różnimy.
- Głupia! Nigdy nie będziemy podobni!- Krzyknąłem z wściekłości.- Nie jestem potworem!
- Ja także nie jestem.- Ostrożnie skierowała dłoń w moją stronę.- Ale muszę to zakończyć teraz. Nie mogę pozwolić ci przeżyć. Nie po tym, co ujrzałam, sługo Dawida- zrobiłem szybki, obronny ruch, chowając się przed atakiem i wtedy doszedł do mnie krzyk dziewczyny. Przeraźliwy wrzask poniósł się echem między krzewami. Niepewnie uniosłem oczy, przyglądając się zszokowanej twarzy dziewczyny. Bok nieskazitelnie białej szyi zaczął niezwykle szybko przybierać barwę czerwieni. Długa, pionowa linia przecinała delikatną skórę. Tuż za plecami wyczułem obecność Maurice. Niedługo potem stanął przy moim boku, mierząc w dziewczynę ostrzem miecza. Był wycieńczony, krople słonego potu lśniły na czole, spływały z włosów na nagą ziemię. Ubranie przykleiło się do ciała, wydzielając dziwnie niepokojący zapach. Klatka piersiowa to podnosiła się, to opadała w przyspieszonym rytmie.
- Odejdźcie stąd- wyszeptała kobieta, nadal ściskając broczącą ranę.- Póki możecie to zrobić o własnych siłach! Wasz czas skończy się, jeśli nie zawrócicie- z ostatnim słowem upadła na ziemię. Ciemne włosy przykryły dziecięcą twarz, falami opadając na niewielkie ciało. Cała postać drżała gwałtownie, suknia mięła się od dygotania.
- Nie żyje?- Mocno chwyciłem Maurice za ramię, szybko odsuwając od nieznajomej. Wyrwałem mu broń z ręki, i ostrożnie przyłożyłem koniuszek do zakrytej głowy. Powoli uniosłem część pukli, odsłaniając perłową skórę. Miała zamknięte oczy, długie rzęsy rzucały cień na delikatny nosek. Nagle jeden z policzków odłamał się, tworząc grudkę piasku. Nim zareagowaliśmy cała postać zamieniła się w złoty pył, lekko unosząc się nad trawą.
- Wiedźma- niezadowolony chłopak splunął na polanę.- Powinieneś być ostrożniejszy Lucjuszu!
- Zaskoczyła mnie- nadal wpatrywałem się w błyszczące drobinki.- Co tu robisz?
- Sam chciałbym to wiedzieć! Coś pchnęło mnie w tę stronę…- mówił szybko, niedbale. Słowa rozpływały się wokół, echem odbijając od ścian lasu. Widziałem jak Maurice rozgląda się ciekawie, a potem podbiega do nadal unoszącego się noża.- Nie byłeś zdolny nawet jej drasnąć!
- Przecież ci mówiłem, zaskoczyła mnie!- Ze złością odebrałem mu broń i skierowałem się w stronę obozu.- Zabiłbym ją, gdybym miał jakiekolwiek pojęcie o tym, kim jest!
- Oczywiście- złośliwe tony w jego głosie doprowadzały mnie do furii. Odwróciłem się raptownie, mocno napinając mięśnie.
- Jedno słowo więcej Maurice- wywarczałem.- Jedno słowo i zabije cię!
- I zostaniesz sam? Tutaj?- Szyderczy śmiech przeciął ciszę.- Nie groź mi, jeśli nie jesteś w stanie tego spełnić Lucjuszu, inaczej to ja zabiję ciebie.- Zrobiłem krok w jego stronę. Żyła szyjna intensywnie pulsowała, pompując gorącą krew do napiętego ciała.
- Sprawdzasz moją honorowość? Zaufaj mi, zawsze spełniam swoje obietnice- mierzyliśmy się wzrokami.
- Wystarczy- burknął Maurice.- Nie mamy czasu na kłótnie! Szczególnie w tym miejscu, wracajmy. Niedługo nastanie noc, a to nie najlepsza chwila na przemieszczanie się przez ten las.
- Tej rozmowy jeszcze nie skończyłem…- nadal zły, ruszyłem w dół leśną ścieżką. W mojej głowie pojawiła się dość niepokojąca myśl. Pomimo obrzydzenia i nienawiści w stosunku do nieznajomej, nie potrafiłem pozbyć się uczucia podniecenia i oczekiwania na kolejne spotkanie...

***

Zrobiłam błąd ostrzegając go. Nie powinnam ujawniać się, szczególnie wojownikowi, którym rządził ten okrutnik. Dlaczego to zrobiłam? On… Wszystko przez te oczy. Byłam tak blisko, by odejść, odwrócić się na pięcie i wrócić do mieszkania, lecz nie mogłam. Nie, kiedy ujrzałam ten smutek, ból. Jego postać kipiała samotnością i czułam, że jesteśmy podobni. Obydwoje pragniemy śmierci. Na dodatek tamte słowa, poczułam się znów jak mała dziewczynka, której babcia opowiada stare historie. Ta przepowiednia… Przecież to nie może być prawdą! On, on miałby zmienić moje życie, nadać mu sens? Nie wierzę w to! Więc czemu tamto zdanie rozbrzmiało między nami? Mia solem cerum vertum, navi derno Lucium pale, lafidare via Endo. Te słowa przywoływały wiele wspomnień…

- Eveline, kochanie podejdź do mnie- starsza kobieta przysiadła z ulgą na niewielkim krzesełku. Jej schorowane dłonie z poskręcanymi od reumatyzmu palcami opadły głucho na przykryte grubą, wełnianą suknią kolana. Zasłonione chustą siwe włosy niezdarnie wysuwały się z niewielkiego koka. Naznaczona zmarszczkami i trudem życia twarz z wyraźnym wysiłkiem obracała się w stronę ciągle zamkniętych drzwi. Stalowe spojrzenie niebieskich oczu, nadal błyszczących inteligencją i sprytem, przebiegało po rodowym domu Green’ ów.- Eveline!
- Babciu?- Młoda dziewczyna, o ciemnych niczym czekolada włosach wyszła z jednego z pokoi i skierowała się w stronę kobiety. Szła szybko, twardo, nie zważając na etykietę i maniery.- Wołałaś mnie?
- Tak córeńko, usiądź przy mnie, chciałabym ci coś powiedzieć.- Zreumatyzowana ręka chwyciła skraj bladozielonej sukni, przyciągając do siebie.
- Teraz? Właśnie dowiedziałam się czegoś ważnego o rodzicach i…
- Teraz.- Twardy głos kobiety zaskoczył wnuczkę. Przysiadła przy skulonej postaci, kładąc głowę na podołku.- Mój czas dobiega końca Eveline, a przed tobą kryje się wiele tajemnic, o których ci nie powiedziałam. Nadejdzie czas, że znienawidzisz mnie za moją skrytość, ale robię to, co uznaje za słuszne. Chcę ci jednak przed śmiercią opowiedzieć o pewnej prastarej przepowiedni. To ważne, abyś wysłuchała mojej opowieści.
Dwa tysiące lat temu żyła na świecie młoda kobieta imieniem Syrel. Była jedną z nas, lecz ukrywała to, wstydząc się swoich mocy i zdolności. Pewnego dnia w rodzinnej wiosce zdarzył się wypadek. Ogromne kamienie odcięły drogę powrotną dwójce malutkich dzieci, bawiących się w jaskini. Nikt nie był w stanie pomóc maleństwom, a powietrza ubywało. Wtedy, gdy wszyscy utracili nadzieję, Syrel postanowiła ujawnić swoją nadludzkość. Siłą woli uniosła przeszkodę i uwolniła niewinne szkraby. Pewnie uważasz, że wszyscy podziękowali Syrel za trud włożony w pomoc. Mylisz się, ponieważ lud nie zaakceptował nadprzyrodzonych możliwości dziewczyny. Pojmano ją i zaciągnięto do wodza, który rozkazał ją zabić. Zasłonili jej oczy i związali ręce, by nie mogła uciec, a potem powieszono ją na jednym z drzew. W chwili, gdy miała wypowiedzieć ostatnie słowa odrzekła „Ellen zoli virdos tulem. Mia solem cerum vertum, navi derno Lucium pale, lafidare via Endo”, co w naszym języku oznacza „Połączy się rasa ludzka wraz z moją. Spotka się Syrela wraz z mężnym wojownikiem, który los swój i jej własny na inny przemieni.” Tak brzmiała klątwa naszej przodkini. Po tym zaklęciu zmarła.
- Klątwa?- Młódka uniosła głowę, przyglądając się starej z uniesionymi brwiami.- Cóż to za klątwa, która nie ma złych konsekwencji?
- Oh, uwierz mi, jej słowa przestraszyły niejednego człowieka. Oznaczały one, bowiem wymieszanie się odmieńców z ludźmi, a tego ktoś uważający wszelkie inne rasy za złe nie mógł znieść. Musisz wiedzieć jedną rzecz o istotach ludzkich. Człowiek potrafi wybaczyć wiele drugiej osobie, lecz nie jej odmienność. Jeśli chcesz by cię pokochali stań się taka jak oni. Pokaż im inność a zabiją cię.
- Babciu…
- Mówię ci o tym, ponieważ wyglądasz zupełnie jak ona Eveline. Uważaj na siebie, nie pozwól sercu zawładnąć nad umysłem, ponieważ możesz zostać zdradzona. Nikt nie ma takich predyspozycji do zdrady jak człowiek…

Odgłos uderzających o ziemię kropel wody otrząsnął mnie ze wspomnień. Stałam w małej, lecz gustownie urządzonej łazience. Niewielka wanienka, ułożona naprzeciwko drzwi buchała gorącą parą wodną. Lustro, powieszone na jednej z jasnozielonych ścian zaparowało od podwyższonej temperatury. Tuż przy zwierciadle postawiono drewnianą miednice. W niewielkiej szybie odbijał się wykonany wiele lat temu tatuaż. Z prawej strony klatki piersiowej, tuż pod piersią unosił się ogromny pysk smoka. Znak rodu Smoczych Władców równie mocno odznaczał się na ciele, co znak nieznajomego.
Ciepła woda oblewała zmęczone ciało. Na szyi, w miejscu przecięcia skóry pojawił się ciemny siniec. Nadal pamiętałam ból towarzyszący zadanej ranie. Ten chłopak… Gdy tylko przybiegł wyczułam zmianę wokół nas. Jakby w powietrzu nagle pojawiło się coś mrocznego, niebezpiecznego. Było w nim coś, czego nie potrafiłam zrozumieć, ogarnąć. Coś bardzo niepokojącego, powodującego dziwne, nietypowe ciarki. Kim jest ten dzieciak? Czuję od niego nieludzki chłód…
Delikatnie przejechałam miękką gąbką po skórze. Piana spływała leniwie po ramieniu, kapiąc na kaflowe płyty podłogi. Uniosłam misę wypełnioną przeźroczystą cieczą. Powoli spłukałam długie włosy, palcami przeczesując splątane pukle. Tamto spotkanie kosztowało mnie zbyt wiele sił. Nie powinnam nadużywać mocy, szczególnie bez powodu, ale wtedy…
Znów w głowie pojawił się obraz tamtego mężczyzny. Dlaczego? Powinnam wymazać tego człowieka z pamięci! Mam zbyt wiele powinności i za mało czasu, na rozkojarzenie się. Na dodatek on pragnie mojej śmierci! To tylko głupie mrzonki i nic więcej, muszę tak myśleć…
Wyszłam z pokoju, kierując się w stronę sypialni. Nastała noc, lecz ja nadal nie potrafiłam zasnąć. Puchowa kołdra okrywała mnie, wibrując przyjemnym ciepłem. Wpatrzona w sufit nie zauważyłam jak wiele czasu minęło. Stary zegar wybił trzecią godzinę, gdy w końcu udało mi się zdrzemnąć.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:39 przez dream_girl, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Na szyi założono mi gruby sznur,
na szyję
Nigdy nie przepadałam za tym zawszonym miastem. Merrol- sama nazwa już powodowała u mnie nudności. Brudne, zasmrodzone miejsce pełne morderców, gwałcicieli i innych, dużo gorszych opryszków.
Coś tutaj z nacechowaniem emocjonalnym nie gra. „nie przepadałam” nie koresponduje z „sama nazwa powodowała nudności”, a nie bardzo też widzę „gorszych opryszków” w kontekście wymienionych „morderców i gwałcicieli”.
W tym jednym obszarze ziemia nie została zasypana starymi
Wiem, że ten „obszar” to żeby uniknąć powtórzenia, ale brzmi koślawo. Lepiej by było pokombinować z budową zdania.
„dam” w ręku trzymała niewielki, poszarpany wachlarz, z pewnością ukradziony z cmentarza lub innego świętego miejsca.
Może przydałoby się słówko wyjaśnienia, co mają wachlarze do cmentarzy w Twoim świecie.
władzy, potęgi nad sługami nieprzyjaznego rodu Stalowego Lwa
Potęga nad sługami? Niezbyt to po polsku.
Westchnęłam, odwracając się w stronę salonu. W niewielkim pomieszczeniu panował wręcz nadnaturalny porządek. Książki, leżące na jednym z regałów, ustawione były w kolejności alfabetycznej. Każdy grzbiet pism był sztywny, bez wszelkich zagięć czy zabrudzeń. Na samym środku postawiono solidny, drewniany stół, otoczony sześcioma krzesłami. Wyrzeźbione w samym środku mebli symbole przedstawiały herb rodzinny. Ogromny smok ze szmaragdowymi oczyma trzymał w szponach bezwładnie leżącego lwa. Był to znak władzy, potęgi nad sługami nieprzyjaznego rodu Stalowego Lwa. Prastara legenda głosiła, iż jedynie pełnoprawny członek rodziny Smoczych Władców jest w stanie uwolnić lud od władzy tyrana- króla Dawida. Musi mieć on jednak czystą krew, co było rzadkością w dzisiejszych czasach. Znów spojrzałam na rodzinny herb. Młody smok, zwany Suve, błyskał czerwonymi oczyma przy promieniach światła. Jego piękno budziło zachwyt i jednocześnie strach. W każdym z pokoi znajdował się jego portret. To była ostatnia pamiątka po moich przodkach.
W salonie przeważały kolory jaśminu. Pastelowe, jasne ściany pięknie kontrastowały z nieco mocniejszymi firanami. Niestety niewiele było tu umeblowania, jedynie stara komoda odbijała się w blasku kominka.
Twojemu narratorowi się coś miesza. Teraz nagle w salonie widzi tylko komodę? A przed chwilą były tam regały, książki, pisma, stół, sześć krzeseł, a wszystko rzeźbione w herby... Wyparowało?
Nie ważne
nieważne
Wiele razy znajdywałam zakopane zwłoki wędrowców, porzucone na obrzeżach, zapomniane
Znajdowała zakopane zwłoki? Łaziła po obrzeżach miasta i rozkopywała doły czy co?
którym nadal zalegały szczątki trupów, wyrąbanych w czasie trwania wojen dwunastowiecznych.
”wyrąbane trupy” - po polskiemu powiedziane.
to cierpienie męczarni przez wieki nie jest już takie pozytywne
„cierpienie męczarni” - za dużo tego na raz. Poza tym zdanie brzmi tak zabawnie łopatologicznie, trochę rozwala klimat.
otwartymi oczyma, na których widniał jedynie strach
„w których” jeśli już
krwi. Krwi moich rodziców. Odrętwiała stoczyłam się na ziemię i zrobiłam kilka niepewnych kroków. Naprzeciwko mnie leżało ogromne, pozłacane lustro. Spojrzałam w swoje odbicie, na czerwoną, zaschniętą ciecz na ubraniu, na pomazaną krwią buzię. W odbiciu widziałam jedynie pusty wzrok dziecka, ślizgający się po mojej postaci. Suche oczy to wpatrywały się w łóżko, to znów z niedowierzaniem spoglądały na rubinowe, sztywne ubranie.
Trochę za dużo tutaj nad tą krwią się rozwodzisz. I „zaschnięta ciecz” i „Rubinowe ubranie” - już trochę tego za wiele się robi. Czytelnik już załapał, co się stało i jak strasznie to wygląda. Skup się na emocjach ;)
niczym trucizna, która każdego kolejnego dnia wsączała w moje żyły większe ilości jadu.
To nie trucizna „wsącza jad”. Trucizna jest jadem, może być wsączana, ale nie bardzo być tutaj podmiotem.
Na początku odkryłam, że ich śmierć nie była kwestią przypadku.
Też mi odkrycie. Dwoje ludzi porżniętych we własnym łóżku, z przerażeniem na twarzach i pomaltretowanymi ciałami. No w życiu bym nie wpadła na to, ze to mogło być morderstwo, a nie upadek z drabiny.
Skórzany pas zaciskał niewielki tułów
nieładna konstrukcja.
Po kilku sekundach, gdy powoli, całymi płucami, barbarzyńca zaciągnął się, wdychając świeże, leśne powietrze, doszedł do niego, jego własny zapach. Tygodnie marszu zmieniły męską woń w uliczny smród. Lucjusz ze zmarszczonym nosem odwrócił się w stronę towarzysza.- Pójdę poszukać jakiejś rzeki, ten smród mnie wykończy!
Mylisz czytelnika. Piszesz o żołnierzach, nagle mówisz „barbarzyńca”. Wypadałoby wyjaśnić, co ma jedno do drugiego, bo barbarzyńca to nie tylko klasa postaci, tylko jednak jakaś głębsza postawa, natura, pochodzenia. Druga rzecz, to dlaczego „uliczny smród”? Idą w dziczy. Mogą zawalać potem, łajnem, cholera wie, czym jeszcze, ale dlaczego to ma niby być „uliczne”?
wyziębnięte serce
takie słówko chyba nie istnieje. A w języku polskim jest je czym zastąpić.
- Kim ty do cholery jesteś?!-
Och, proszę, nie psuj klimatycznej sceny. Wysil jeszcze tutaj wyobraźnię. Niech on nie odwołuje się do realnej choroby, chyba w tym świecie umieją zakląć po swojemu?
Ciche skrzypienie i skrobanie dochodziło ze strefy, w której nadal tkwiło niedawno wbite ostrze.
To „ze strefy” zdecydowanie nie pasuje w tym kontekście.
powiedziała wpatrując się w 1.węglisty znak na mojej 2. piersi. Wypalony, tuż przy sercu, herb króla Dawida odznaczał się od nagiej piersi. Ogromny, czarny lew, trzymający w paszczy szyję smoka ściągał spojrzenie kobiety.- Z tego powodu przecież tu jesteś, prawda?
1. radosne słowotwórstwo, jak na moje, niezbyt tutaj uzasadnione.
2. brzydkie powtórzenie. Nie tylko wyrazu, ale też samej informacji.
dziewczyny. Przeraźliwy wrzask poniósł się echem między krzewami. Niepewnie uniosłem oczy, przyglądając się zszokowanej twarzy dziewczyny. Bok nieskazitelnie białej szyi zaczął niezwykle szybko przybierać barwę czerwieni. Długa, pionowa linia przecinała delikatną skórę. Tuż za plecami wyczułem obecność Maurice. Niedługo potem stanął przy moim boku, mierząc w dziewczynę ostrzem miecza
Powtórzenia.
Co do podkreślenia - mam wrażenie, że dobrze by było odmieniać ten wyraz (Maurice’a). Zostawiony w ten sposób sprawia, że można pomyśleć, iż chodzi o kobietę.
mierzyliśmy się wzrokami.
To brzmi strasznie. Może już „spojrzeniami”?
Zasłonione
zasłonięte
Przysiadła przy skulonej postaci, kładąc głowę na podołku.
Zwyczajnie nie wiem, kto tutaj, co robi.
- Mówię ci o tym, ponieważ wyglądasz zupełnie jak ona Eveline. Uważaj na siebie, nie pozwól sercu zawładnąć nad umysłem, ponieważ możesz zostać zdradzona. Nikt nie ma takich predyspozycji do zdrady jak człowiek…
To dwa tysiące lat temu mieli tam aparaty fotograficzne?

Łapanka dość obszerna. Z jednej strony dlatego, że było co łapać, z drugiej strony dlatego, że uważam, że warto. Nawet jeżeli tekst odleżał sto lat i pewnie od dawna pracujesz nad czymś innym, to może część tych uwag Ci się jeszcze na coś przyda.

Podobają mi się pomysły, które tutaj sygnalizujesz, wprowadzasz. Mieszasz sporo schematycznych elementów, ale mieszasz je (przynajmniej w tym początku) całkiem zgrabnie. Mnie przynajmniej zaintrygowało.

Ładnie też budujesz klimat otoczenia. Merrol jest fajnie opisane i wydaje się być niezłym punktem do rozpoczęcia akcji. Główna bohaterka na razie dość enigmatyczna, ale może dać się polubić. Miejscami narrator mnie trochę drażnił, popadając w zbytnią (jak na mój gust) egzaltację, rozpływając się nad złem miasta czy ryzykownością wyprawy tych dwóch wojaków. Tutaj przydałoby się trochę wyważenia.

Niemniej początek całkiem obiecujący. Prolog nawet mnie zaciekawił, chociaż wrzask na szubienicy „za wolność” jest niestety już tak oklepany, że nie bardzo tutaj pomaga we wprowadzaniu dramatyzmu.

Ogólnie czytało się nieźle, chociaż język do dopracowania (miejscami dość solidnego). Myślę, że miałaś w głowie, piszac to, fajne, warte rozwinięcia wizje. I jak, rozwinęłaś?

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”