***
Jasny płomień
Namiestnik ponownie napełnił puchar winem i uniósł, by nagle zastygnąć w połowie ruchu, wpatrując się w naczynie jakby zawierało truciznę. Zgarbiony spojrzał na coś trzymanego w dłoni, z jego ust wyrwało się coś pośredniego między warknięciem i szlochem. Płomienie kominka pogłębiły zmarszczki na jego twarzy, wydał się nagle niesłychanie stary i słaby.- Prawie się nie odezwał odkąd przybył - szepnął Kornel w odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie jego porucznika Andusa. - Bądź ostrożny, widziałem jak w takim nastroju kazywał zatłuc ludzi za byle co.
- Ta dwójka wygląda jakby połknęła kije – mruknął Andus.
Kornel przeniósł spojrzenie ze znieruchomiałego Aleksjaresa, królewskiego namiestnika miasta Linirbor na dwóch ludzi za jego plecami. Zaufani siepacze ze straży domowej, wierni w klęskach i w zwycięstwach przybrali kamienny wyraz twarzy, który miał niczego nie zdradzić i który nieomylnie obwieszczał, że oto miał miejsce kryzys i wszystko idzie do diabła.
- Kazałem Gaidalowi stawiać ludzi na nogi – dodał Andus.
- Dobrze - Kornel kiwnął głową. Namiestnik nie pojawiłby się o tej porze w koszarach Straży Bram, tylko z dwoma gwardzistami u boku, by przekazać radosne nowiny. Wojna, zamach czy przewrót? Nagle Aleksjares przerwał kontemplację wnętrza pucharu, opróżnił go jednym haustem i cisnął go do kominka. Resztki wina zasyczały.
- Moja córka - jęknął głucho - moja rodzona córka...
- Co się stało panie? – Zatem zamach. Ostrze lub trucizna dosięgły celu mimo szpiegów i kosztowaczy potraw oraz strażników związanych straszliwymi przysięgami i dużą ilością złota. Aleksjares uniósł głowę i zarechotał na widok miny swego gospodarza. Po grzbiecie Kornela przebiegły ciarki na widok niezupełnie zdrowego błysku w oczach namiestnika.
- Nie kapitanie. Moja córka przedstaw sobie, ma się świetnie. Masz, zobacz. - Rzucił na stół potargany pergamin, do tej pory miętoszony w dłoni. - Zapomniałem, jakie to słabe. Dumny jestem, że kazałem ją kształcić. Przydało jej się.
Nic nie rozumiejąc Kornel rozprostował pergamin i przechylił w stronę kominka by móc odczytać rozmazane, choć ciągle czytelne litery, skreślone wprawną ręką. List zaczynał się od „Drogi Ojcze”. Kornel niepewnie spojrzał na namiestnika.
- Czytaj, czytaj kapitanie - Aleksjares zachęcająco machnął dłonią i zachichotał. – Naprawdę śmieszne.
Wzrok Kornela szybko prześlizgnął się po kilku linijkach. Treść niestety nie chciała ulec zmianie, nawet, kiedy zrobił to po raz drugi. I trzeci.
- Obłęd – wyszeptał. To było jedyne wytłumaczenie.
- Dobre, co? Moja własna, rodzona córka! - ryknął Aleksjares uderzając pięścią w stół. - Przynajmniej Elian będzie zadowolony - dodał po chwili gorzko. - Chłopak nie palił się do ślubu. Za to ta wiedźma... Milgemerca nie przebaczy. – Milgemerca była imieniem jakie pobratymcy Aleksjaresa nadali matce Eliana. Znaczyło „Bezlitosna” i Kornel był zdania, że Epantea, pani na Czarnym Lezie w pełni sobie na nie zasłużyła.
- Co się dzieje? – zdziwiony Andus, skorzystał z tego, że Aleksjares ukrył twarz w dłoniach i zamilkł.
- Córka namiestnika uciekła z pałacu. – Kornel spojrzał na trzymany w ręku pergamin - I zostawiła list na pożegnanie.
- Znaczy ją porwali? - Andus spojrzał na swego kapitana, jakby ten oszalał. Córki namiestników nie uciekały, taki był porządek świata.
- Tak tu jest napisane - wycedził Kornel - że ucieka. Ze swoim prawdziwym ukochanym. By wziąć ślub.
Andus poskrobał się po głowie. Rudobrody, zbudowany jak niedźwiedź, z twarzą pokiereszowaną bliznami nie tylko wyglądał ale i zachowywał się jak barbarzyńca. Szczególnie upodobał sobie pijaństwo, rozpustę i przemoc. Jednak daleko było mu do głupca.
- Niedobrze – powiedział, wykazując się też darem do niedomówień. – Co robimy?
Potrafił też, uznał Kornel z godną pozazdroszczenia łatwością przejść do porządku dziennego nad rzeczami niespodziewanymi - podczas gdy bardziej wyrafinowani ludzie stali jak ogłuszone woły, gdy ich plany waliły się z hukiem. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem i podejrzewał, że zabrzmiałby tak samo jak Aleksjares: jak ktoś, kto stanął nagle na krawędzi zdrowego rozsądku i kontempluje skok. Miesiące mozolnych negocjacji, posag, okupy, wymiana jeńców i zakładników, wszystko było już ustalone jak donosił kanclerz Harhund ze swego tajnego poselstwa. Koniec rebelii przeciwko Młodemu Wilkowi był w zasięgu ręki. Słaba władza jego namiestnika Aleksjaresa nad Lirniborem miała stać się - nie oszukujmy się, że przyniesie to cudowną zmianę - nieco mniej słaba. Ale przyszłość pewnego kapitana Straży Bram wyglądała nienajgorzej. Niezbędny był tylko ślub Irydii i Eliana, córki Aleksjaresa i syna Bezlitosnej, która przewodziła rebelii, tuż przed jesiennym jarmarkiem.
- Jest gorzej - powiedział kwaśno Kornel.- Zgadnij, kto jest jej dozgonną miłością.
- Skąd mam... - Andus zmarszczył czoło, dodał dwa do dwóch. Wyszło mu cztery.
- On? Łabędź?
Kornel kiwnął głową. Ucieczka kochanków z ballad minstreli? Czy coś innego? Ślubne i pokojowe plany namiestnika miały przeciwników. Jedni zyskiwali na wojnie, drudzy tracili na pokoju, a inni byli przeciw z czystej złośliwości.
- Kapitanie?! Skończyłeś plotkować? – Namiestnik nagle poderwał się zza stołu i zaczął przechadzać od ściany do ściany. - Doradź mi! Co mam czynić!? Wstąpić do zakonu?! Upić na śmierć?! – Stanął przed oknem wychodzącym na dziedziniec. Tam przy świetle pochodni Straż Bram dopinała pancerze, broń i siodłała konie. Przez chwilę Aleksjares przyglądał się im.
- Dobrze wyglądają – powiedział w końcu. Obrócił się i podjął przechadzkę. - Znowu ruszą rajdy. Milgemerca nie przebaczy takiej obrazy. Baronowie oszaleją z wściekłości jak im nocami zaświecą łuny. Kupcy... – Pokręcił głową. – Chciwa banda. Pójdą z żądaniami do króla. Wilk się wścieknie - Dwa kolejne obroty minęły bez słów, ale żyły pulsujące na skroniach Aleksjaresa przestały wyglądać jakby miały zaraz pęknąć. Odchrząknął i podjął spacer.
- Wilk wsadzi tych sukinsynów z miejsca do lochu, jeśli nie każe zrzucić z wieży. Wiesz, co im obiecał ostatnim razem. Potem przyśle tu jakiegoś swojego faworyta. Miasto zdzierży bękarta jeden dzień i rozpęta się piekło. - Spojrzał na Kornela: - My już tego oczywiście nie zobaczymy – zarechotał. - O radości rządzenia.
Kornel zawtórował mu krótkim, niewesołym śmiechem. Bez protektora on i inni wyniesieni przez Aleksjaresa znajdą się między buntownikami a nowym namiestnikiem. Pierwsi nie mieli powodów by ich kochać, drugi będzie chciał zastąpić kimś wiernym sobie. Być może rzuci ich na pożarcie, by osłodzić zmianę władzy. Wśród ofiar zaś, któż będzie pierwszy, jeśli nie człowiek, do którego w środku nocy, w chwili kryzysu biegnie stary namiestnik? Podstawy rządzenia, prawdę mówiąc.
- Wszystko się chwieje i rozpada – powiedział Aleksjares do Kornela gorzkim, zimnym głosem. – Moja gwiazda zachodzi a to... to zgasi ją jak świecę. Oszukany przez własną córkę – z niedowierzaniem pokręcił głową. - Tylko tobie mogę teraz zaufać kapitanie. Chcę jego śmierci – wysyczał – takiej śmierci, żeby ludzie, którzy będą ze mnie żartować za moimi plecami robili pod siebie, kiedy się do nich odezwę.
Zaufanie, pomyślał Kornel było obecnie kosztownym i rzadkim towarem w Linirborze. Namiestnika mianował król Amrenu Eldred, Stary Wilk. Jednak jego syn i następca Asterian, Młody Wilk miał własnych towarzyszy z dzieciństwa czekających na stanowiska. Nie miał cierpliwości dla staruchów z czasów Eldreda. Szybko tracili wpływy i jeśli mieli szczęście wracali do swych majątków na wieś, z dala od władzy i jej pokus, jeśli nie ich głowy dekorowały mury stolicy Amrenu. Powszechnie uważano, że nie potrafiący sobie poradzić z rebelią Aleksjares wkrótce zostanie usunięty. Ale Asterian nie czuł się jeszcze na tyle silny by łamać obietnice i przywileje, które dziesięć lat temu otworzyły jego ojcu bramy Linirboru i zapewniły wierność miejscowych baronów. Ci widząc jak król gromadzi władzę stali, chwiejnie, ale stali przy Aleksjarze. Dlatego w Linirborze Młody Wilk na razie zostawił wszystko po staremu. Ale Aleksjares mógł bardziej ufać swym buntowniczym poddanym i nieopłaconym najemnikom niż rodakom.
Niestety wśród przybyszy przyciągniętych w ten sposób do Linirboru był pewien południowiec: Tiram Łabędź zwany tak od srebrnego ptaka na tarczy. Rycerz niemal bez grosza przy duszy najpierw wyróżnił się w służbie na pograniczu, potem trafił do gwardii w Żelaznym Pałacu. Był złotowłosy, przystojny i miał głos godny barda. Tak, z tej perspektywy, i biorąc pod uwagę, wredne poczucie humoru bogów, to co się stało było niemal nieuniknione.
- Mój panie – odparł Kornel, mając szczerą nadzieję, że Aleksjares nigdy nie dowie się za czyją przyczyną Tiram trafił do gwardii. Mieli wakat i kilka słów poparcia wystarczyło. Przyjaciel na dworze nie mógł zaszkodzić. Poza tym był – drobiazg - należało się jakoś odwdzięczyć Tiramowi za uratowanie życia w czasie zimowej kampanii. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
***
Wieże, gmachy i tarasy Żelaznego Pałacu piętrzyły się na skalistym wierzchołku wzgórza, na którym stał Linirbor. Niegdyś siedziba królewskich namiestników – tych dawnych, prawdziwych, a nie przybłędów z barbarzyńskiego kraiku zza zachodnich gór. Kto władał nim, władał miastem. Nie zdobyty przemocą za ludzkiej pamięci, nawet u samego kresu Królestwa Sunionu, gdy broniły go kobiety i dzieci. Mimo późnej pory przypominający studnię dziedziniec wypełniały echa podków, szczęk zbroi i rozkazów i wypełniały konie i służący z rodowymi piętnami na policzkach. Za wiele koni ocenił Kornel. Namiestnik miał rację.- Już się gromadzą, czują moją krew – powiedział gdy wyruszali z koszar Straży Bram. - W tym przeklętym mieście duchów nie można niczego utrzymać w tajemnicy. Muszę pokazać tym wilkom, że jeszcze dzierżę władzę –Aleksjares wyciągnął dłoń i zacisnął ją w pięść. – Trzeba ich zastraszyć, pokazać siłę. To jedyne, co rozumieją i jedyna szansa na przetrwanie.
Muszę też pokazać, że nie wyjechałem z Pałacu by szukać czyjejś rady, zamiast wezwać go do siebie, dopowiedział w myślach Kornel. To sugerowało słabość, a namiestnik nie może być słaby. A ponieważ nie jest, prawdziwym powodem jego zniknięcia musiał byli zbrojni w szaro-błękitnych płaszczach Straży Bram, na czele których jechali. Dlatego pośród szczęku broni weszli do hallu Żelaznego Pałacu, gdzie pod marmurową kopułą czekała na nich Caegerda, małżonka namiestnika, odziana w królewski fiolet i purpurę. O parę lat młodsza od męża trzymała się sztywno i dumnie. Otaczał ją wianuszek córek i dwórek o zmartwionych twarzach. Kornel nie znalazł wśród nich twarzy, na której mu zależało. Pod ścianami przemykali służący i urzędnicy udający, że coś robią i pragnący by nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- Dostojni goście już zebrali się w Sali Królewskiej mężu - rzekła Caegerda i zaraz, stanąwszy przy namiestniku zaczęła szeptać: - Pierwsi przybyli niedługo po tym jak wyjechałeś. - W jej głosie nie było śladu sugestii, że mogło to być błędem. To nie był to czas na wyrzuty. - Chcą cię zobaczyć. Tak jak przykazałeś, wszyscy już wiedzą o porwaniu naszej córki. I nic poza tym.
Aleksjares spojrzał w stronę wrót wiodących do sali zwanej Królewską.
- Myślę, że każę im jeszcze chwilę poczekać. Niech się pocą i knują - stwierdził. – Ja muszę poczynić odpowiednie przygotowania.
- Mój panie - rzekł Kornel, stojący trzy kroki za namiestnikiem, hełm z kapitańskim pióropuszem w zgięciu łokcia. Wskazał na schody: - Tak jak ustaliliśmy? Chciałbym zobaczyć komnaty Irydii.
Namiestnik machnął przyzwalająco ręką.
- Ale pośpiesz się – dodał.
Caegerda patrzyła chłodnym wzrokiem na odchodzącego Kornela i idącego za nim Andusa. Ile się domyśla? Kobiety na dworze namiestnika toczyły własne bitwy, ciche i skryte lecz nie mniej mordercze od tych, które toczyli mężczyźni.
Wartownicy – teraz w podwójnej liczbie - przepuścili Kornela i Andusa do kobiecych pokoi w starszej, centralnej części Pałacu. Każdy skrawek ścian i podłóg wyłożono kobiercami, futrami i jedwabiami, które tłumiły kroki. Zawsze płonęły tu liczne lampy i pochodnie a powietrze pachnęło perfumami. Ale grube ściany, labirynt korytarze mający zmylić napastników i nieliczne okna przypominające tunele sięgające ku niebu mówiły o paranoi i strachu budowniczych. Niewiele jednak mogły pomóc, gdy atak nadchodził z wewnątrz. Teraz korytarze były puste, mieszkańcy przyczaili się i czekali.
Pokoje Irydii zdążono już dokumentnie przewrócić do góry nogami, posprzątać i ponownie przeszukać. Z opowieści namiestnika wynikało, że jej nieobecność odkryto przed wieczornym posiłkiem. Rankiem sprowokowała gniew Aleksjaresa jakimś nieistotnym żądaniem. Coś dotyczącego nowych sukien, chyba. Zamknęła się w swych komnatach, zakazując komukolwiek wstępu. Ponieważ była to któraś z kolei awantura w ciągu ostatniego miesiąca, nie wzbudziło niczyjego zdziwienia. Biedna dziewczyna najpewniej była zdenerwowana przed ślubem. Dopiero wieczorem, kiedy nikt nie odpowiadał na wezwania i prośby dwórek - kiedy zdano sobie sprawę, że wszystkie dwórki i służące są po tej stronie drzwi - strażnicy wdarli się do środka. Na początku podejrzewano porwanie. Zaczęto przeszukiwać pałac. Dopiero sprzątająca bałagan służąca znalazła list.
Aleksjares wpadł w furię. Przegnał doradców, kanclerz Harhund jedyny Linirborczyk, któremu ufał posłował do rebeliantów. Domownicy pochowali się przed nim. Nakazał zamknąć Żelazny Pałac, wysłać patrole i zapalić alarmowe ognie na wieżach. Potem usiadł, nie mając niczego, co zajęłoby jego umysł i nikogo, z kim mógłby się podzielić swymi obawami. I w tym stanie umysłu wyruszył do koszar i Kornela, człowieka, którego niedawno wyniósł na stanowisko kapitana Straży Bram. Jego dwuosobowa eskorta dogoniła go dopiero w połowie drogi.
Kornel przebywał w pokojach Irydii tylko przez chwilę, by zauważono jego obecność. Prawdziwy cel jego przybycia był niedaleko. W końcu zaufana dwórka musiała być w każdej chwili na wezwanie swej pani.
- Znajdź sobie miejsce, w którym nie będziesz się rzucał w oczy i nie pozwól nikomu wejść przez te drzwi - powiedział do Andusa.
- Twoja kuzynka nadal mnie pożąda?
Wbrew sobie Kornel uśmiechnął się.
- Na twój widok pewnie złapie za nóż. Jeśli tylko zaleczyłeś rany tej wazie możesz w każdej chwili wrócić po nowe.
- Mój rodzaj kobiety - westchnął Andus.
Kornel zastukał do drzwi. Musiał czekać przez chwilę zanim znajomy kobiecy głos zapytał:
- Kto tam?
- Witaj Kordelio – odparł i w odpowiedzi usłyszał stukot odsuwanej zasuwy.
- Wejdź – powiedziała. - Lepiej by cię nie widziano przed tymi drzwiami.
Mówili im, że są do siebie podobni. Wzrostem prawie dorównywała Kornelowi, miała te same niebieskie oczy i czarne włosy. W jej przypadku długie i rozpuszczone, spływały do połowy pleców.
- Już mnie przepytali – rzekła, kiedy zamykał za sobą drzwi. – Nie wiem, gdzie jest Irydia. Nie byli z tego zadowoleni, możesz być pewny.
- Na pewno? – Kornel przyjrzał się kuzynce. Obcisła fioletowa suknia z luźnymi rękawami była z jedwabiu, miała też na sobie więcej biżuterii niż ostatnim razem, gdy ją widział. Wydawała się opanowana i spokojna, ale przecież jednak dorastali razem. Kordelia... nie była spokojna. - Przysięgałaś, że jesteś powierniczką jej sekretów. Śpisz u drzwi jej sypialni. Masz jej najgłębsze zaufanie i najserdeczniejszą przyjaźń. A tu nagle coś takiego. Całkowita ślepota i głuchota. Wujowie liczyli, że będziesz ich informowała o wszystkim.
Przywódcy ich rodu, Tyrsusowie z Białego Rodu, z których godności pozostała jedynie zrujnowana twierdza w górach i puste tytuły wysłali młodych by zdobyli pozycję na dworze namiestnika, zamiast wyginąć jak ich pokolenie w rodowych wojnach i granicznych podjazdach. Kornel w zamian za wierną służbę otrzymał stanowisko Kapitana Straży Bram. A pół roku temu Kordelia została dwórką Irydii. Szczegółów tego przedsięwzięcia nie znał nawet on, w każdym razie trzech pomniejszych baronów zostało oskarżonych o zdradę i straciło głowy a kuzynka otrzymała pozycję, o którą panny z najlepszych rodów Linirboru były gotowe zabijać. Oskarżenie mogło być nawet prawdziwe.
Kordelia odwróciła się i podeszła do okna. Wypełniał je mieszanina przeźroczystych tafli, które musiały pamiętać legendarne Królestwo i grubych, nierównych szkiełek współczesnego wyrobu. Stanął obok niej. Miasto było pogrążone w mroku. Jedynie na szczytach iglic i pagód dzielnicy czcicieli ognia płonęły wielobarwne płomienie i słaby blask dobiegał zza murów, gdzie drewniane, błotniste przedmieście Przystani wrzało życiem. Za dnia zobaczyliby zrujnowane budynki, wieże bez dachów i pola ruin porosłe trawą, gdzie pasły się kozy. Kilka lat względnego spokoju to za mało by podnieść miasto z wieków upadku. Ale świateł było więcej niż wtedy, gdy Kornel przybył do Linirboru.
- Nie powierzała mi wszystkich swoich sekretów – rzekła w końcu Kordelia. - Miała inne powiernice.
- Nie wierzę ci. Nie ma tu sekretu, który by ci umknął. Jak długo? Jak długo się spotykali? Od chwili uczty rocznicowej? Później?
Po chwili milczenia odpowiedziała opanowanym głosem:
- Od Rocznicy.
- Mór! - zaklął Kornel i uderzył pięścią w ścianę. Rękawica na jego dłoni była wzmocniona brązowymi guzami i misternie rzeźbiona boazeria prysnęła drzazgami. Rozprostował obolałą pięść. Nie miał pojęcia, że jest aż tak wściekły. Kordelia obróciła się gwałtownie ku niemu, jej dłoń opadła do pasa, na rękojeść nożyka w złoconej pochwie. Przez chwilę obije milczeli.
- Ich schadzki trwały prawie cztery miesiące! I nikt nic nie zauważył? Dzięki twojej pomocy zapewne – powiedział po chwili jakby nic się nie stało. Kordelia wiedziała jak odkrywać tajemnice. A także na ich ukrywaniu.
- Byli bardzo dyskretni. - Uśmiechnęła się słodko - Czyż nie jest to zadanie zaufanej dwórki?
Pokręcił głową z niesmakiem.
- I nie wzięłaś pod uwagę, do czego to doprowadzi, prawda?
- To zawdzięczam jej. – Gest Kordelii objął komnatę, jej wyposażenie, suknie i biżuterię, które miała na sobie. - Co miałam zrobić? Donieść? Komu? Jej matce? Ojcu? I co zrobiłbyś z tą wiedzą? Wykorzystał ją czy doniósł namiestnikowi dla kolejnej nagrody?
- Przez twoje milczenie Linirbor...
- Może spłonąć! Każdy tutaj stara się zagarnąć jak najwięcej, zanim ten stary głupiec da w końcu głowę pod topór. Sam nazwałeś Aleksjaresa barbarzyńcą i najeźdźcą. Chce sprzedać córkę jak krowę, dla realizacji swych planów. Jestem jej coś winna. Zasługuje na trochę szczęścia.
Kornel popatrzył na kuzynkę tknięty nagłą myślą. Przyjaźń, pomyślał, moje własne słowa. Jestem idiotą, jeśli to prawda, to jestem ślepym idiotą, że nic nie zauważyłem przez te miesiące.
- Oni się kochają – dodała. – Kiedy są razem to jest jak płomień, który ogrzewa wszystkich dookoła, rozjaśnia świat.
- Co za bzdury – westchnął. – Uważaj. Romanse są zaraźliwe a my jesteśmy szczególnie podatni. – Historia ich rodu była pełna zdrad i przysiąg, zbyt dużo było w niej pamięci i zbyt mało przebaczenia. A to jeszcze zanim magowie i półboginie dorzucili swe trzy grosze i zaplątali się do drzewa genealogicznego. Kornel wolał chodzić po ziemi i ufać w stal, złoto i oświecony interes własny. W każdym razie próbował.
– A nawet jeśli – wzruszył ramionami - to jakie to ma znaczenie? Żadnego. Pobawię się w przypuszczenia: najpierw były spojrzenia. Potem śpiewanie i poezja. Ten drań Tiram ma piękny głos. Potem wymienili podarunki. Ta błękitna szarfa, którą nosił z taką dumą. To pewnie jej dar. Potajemne schadzki w jakimś zarośniętym ogrodzie. Tu twoja pomoc byłaby nieoceniona. I nagle ogłaszają jej ślub z jakiś buntowniczym baronem. Tiram pewnie chciał pogalopować i wyzwać Eliana na pojedynek. Pewnie mu to wyperswadowałyście.
- Skąd... - zapytała prędko.
- Bo znam Tirama z dwóch sezonów na granicy, zanim... przystał do gwardii. - Skrzywił się. – Myślałem, że to dość by poznać człowieka. Cała ta historia wygląda jak wymyślona przez bardów i minstreli, których tak lubił. Tylko koniec będzie inny. Postanowili uciec i wziąć potajemnie ślub, potem stanąć przed Aleksjaresem i błagać o przebaczenie? Czy może chcą uciekać do jego krewnych? Tiram ma jakąś posiadłość na południu, w Gujenie, daleko stąd. Wioska z dwiema, trzema chałupami i dwiema krowami. Po drodze pustkowia, puszcze, wojny i gromada wściekłych psów udających ludzi. I nawet jeśli im się uda, jaki bałagan zostawią po sobie? Nie mogli się zadowolić zwykłą zdradą małżeńską? Nie byliby pierwsi i ostatni. Choć, nie to nie pasowałoby do Tirama. Zbyt szlachetny. Niestety.
- Ostrzegałam ich.
- Trzeba było robić to lepiej! – krzyknął. – Bo jeśli namiestnik każe Tirama tylko wykastrować, zaszyć w worku i wrzucić do rzeki to chłopak będzie miał szczęście. Irydia skończy w jakiejś zimnej, ponurej pustelni, dopóki nie znajda dla niej męża, który wybije jej głupstwa z głowy.
- I myślisz, ze nie wiem!? Odradzałam! Nie chcieli słuchać. To jest po części twoja wina! – Kordelia wycelowała w niego oskarżycielsko palec. - Ty ich ze sobą poznałeś! Po co zaprosiłeś go na tę cholerną ucztę rocznicową? Po co poparłeś jego kandydaturę go gwardii?
- Tiram uratował mi życie - przyznał. - Chciał dostać się na dwór namiestnika. Skąd mogłem wiedzieć?
- A potem naprawdę niczego nie podejrzewałeś? Przez te wszystkie miesiące? Naprawdę nic? Jeden z twych najbliższych przyjaciół. Znakomite - roześmiała się dźwięcznie. Okazuje się, że trochę ci jeszcze brakuje do wyrafinowanego intryganta i dworzanina za jakiego chcesz uchodzić. Lepiej by było, gdybyś wrócił do Białego Rogu. Brakuje ci wyobraźni.
- Dość tego! – Kornel podniósł głos. Ale... Andus bez zwłoki wymienił imię Tirama. Czy jednak jestem ślepym idiotą?
- I cóż zrobisz? – Kordelia ponownie stanęła twarzą do okna. - Oddasz katom namiestnika? Wychłoszczesz to ze mnie? Nie sądzę. Może za rok lub dwa, ale dziś jeszcze za mało w tobie dworzanina Kapitanie Straży. A może każesz mnie odesłać do domu?
Kornel z namysłem rozwarł dłoń, którą zacisnął na rękojeści miecza. Zamierzałem wyłożyć jej wszystko punkt po punkcie, tak by nawet ta głupia dziewczyna zrozumiała pomyślał, zdziwiony kierunkiem w jakim potoczyła się rozmowa. Zamiast tego krzyczymy na siebie. Najlepszy dowód na to, że nie ma jak rodzina by wzbudzić serdeczne uczucia.
- Będzie trzeba – westchnął. Na twarzy Kordelii pojawiło się zaskoczenie. - Pani Caegerda nie słynie z wyrozumiałości i nie będzie łaskawa dla dwórek swej córki. Musiałaś chyba poświęcić temu jakąś myśl, zamknięta w tych czterech ścianach? Czy twoja serdeczna przyjaciółka nie pomyślała, co ci robi prosząc o pomoc i zostawiając tutaj?
- Chciała żebym jechała z nią – mruknęła.
- Ale miałaś przynajmniej tyle rozsądku - Kornel kiwnął głową. Rozejrzał się po komnacie. - Zbierz, co najważniejsze i najcenniejsze. Strażnicy przy drzwiach powinni mnie posłuchać. Dam ci eskortę, która zaprowadzi cię do bezpieczne miejsce. Musimy zrobić to jak najszybciej, póki panuje zamieszanie.
Po twarzy Kordelii przebiegł cień.
- Nie przyprawi cię to o kłopoty?
Zatem musiała poświecić małżonce namiestnika jakąś myśl. Nic dziwnego, że była tak zdenerwowana. Kornel wzruszył ramionami.
- Jeśli ich złapię nic mi nie grozi, jeśli nie, to będzie najmniejsze z moich zmartwień. Aleksjares będzie martwy lub zastąpiony przed końcem miesiąca. Król przyśle nowego namiestnika i wybuchnie bunt, taki poważny, nie te zabawy, które tu sobie teraz urządzamy. Od tej pory to będzie wyścig w pożeraniu Linirboru. Kto będzie pierwszy: Młody Wilk? Łupieżca z Północy? Czy któryś ze wschodnich książąt? Mnie dostaną tuż przedtem lub potem żeby się dostać do Aleksjaresa.
- Nie próbujesz mnie podejść? - prychnęła Kordelia.
Na twarzy Kornela pojawił się uśmiech.
- Oczywiście. Nie chciałbym tak szybko umierać. Ale przecież przed chwilą powiedziałaś, że mało we mnie dworzanina. Za to sporo Białego Rogu. A my upieramy się przy naszych obietnicach, choć zazwyczaj wszyscy źle na tym wychodzą. To – Kornel stuknął palcem w herb namiestnika na piersi i węzeł Kapitana Straży na lewym ramieniu – zobowiązuje. Choć wolałbym uniknąć kontynuowania rodzinnych tradycji. Życie ostatnio zaczęło być całkiem miłe.
Kordelia zamknęła oczy, trwała tak, przez bardzo długą chwilę. Wobec kogo być lojalnym? Irydii, kuzyna, własnego zdrowia i fortuny? W końcu Kornel pochylił głowę:
- Rozumiem – rzekł. Częściowo. Co ciekawe nie czuł już gniewu, jedynie nagłe zmęczenie. Wskazał na kosztowności. – Nie mamy wiele czasu. Za chwilę musze dołączyć do namiestnika.
- Głupi! Głupi. Pewnie naprawdę dałbyś się zabić dla tego starego, potwornego głupca – powiedziała gwałtownie. - Czy możesz sprawić, że nic im nie będzie?
- Nie. Aleksjares wydał już rozkazy i zbyt wielu ludzi wie o nich. Irydia musi być odnaleziona. Co do Tirama życzenia namiestnika były dokładne i... drastyczne. Nic nie mogę zrobić.
- Zamierzasz je wykonać?
Pomyślał o możliwościach. W tej chwili przychodziły mu do głowy tylko dwie. Albo otwarta zdrada albo mała igła ukryta w pasie, pokryta ciemną, zaschniętą mazią. Powinna jeszcze być na tyle skuteczna by wystarczyło lekkie ukłucie. Ale może coś się zdarzy. Może bogowie obserwujący te wydarzenia z mrocznym rozbawieniem stwierdzą, że nie podoba im się taka rozrywka. Może zbiegowie odzyskają rozsądek?
- Nie w taki sposób – pokręcił głową. - Są inne sposoby. Może bogowie okażą litość.
- Byłby najwyższy czas – zgodziła Kordelia. Potem, z namysłem dobierając słowa zaczęła mówić: – Jest pewna kobieta, wdowa Imrylda...