Jasny płomień, cz. 2 opowiadania fantasy

1
Salę Królewską za dnia oświetlały wysokie okna, osadzone w grubych murach, lśniące wielobarwnym szkłem. Kopułę podpierały kolumny z ażurowanego marmuru, pod sklepieniem rozgałęziające się na podobieństwo konarów. Pokrywały ją malowidła, których barw czas nie zdołał zatrzeć: półbogowie i siedmiogłowe węże okrążały Ptasią Królową w skrzydlatym rydwanie, królowie zasiadali w otoczeniu senatorów i zwierząt o ludzkich głowach symbolizujących cnoty. Pod ścianami stały milczące posągi, każdy za model mający mężczyzn i kobiety, których imion, czynów i godności nikt już nie pamiętał. W nocy jednak jedynym źródłem światła były kopcące lampy i kosze z ogniem, pokrywające wszystko sadzą, w nadaremnej próbie wygnania zimna. Stary system grzewczy - rury z ciepłym powietrzem pod posadzką - nie działał za ludzkiej pamięci. Pokryto ją więc słomą. W przeciągach wiejących od spękanego szkła falowały poszarpane sztandary. Niemniej przybysze z Amrenu podziwiali Salę z otwartymi ustami, zadzierając głowy by obejrzeć malowidła, potwierdzając opinię jaką żywili o nich i ich ojczyźnie Linirborczycy.

Zgromadzeni tej nocy panowie z Amrenu byli już jednak uodpornieni na resztki chwały dawno upadłego królestwa. Stali wysocy o wygolonych twarzach i długich włosach, zbici w grupki, patrząc na innych podejrzliwie, jednak prezentując wspólny front przeciwko miejscowym. Błyszczeli srebrnymi łuskami zbroi i klejnotami na mieczach a ich ramiona okrywały płaszcze z lwich i lamparcich skór. Wielu Amreńczykom towarzyszyli kapłani w szarych strojach przepasanych szkarłatnymi szarfami, członkowie Czerwonej Drogi, sekty cieszącej się poparciem Młodego Wilka.

Naprzeciw nich stali ciemnowłosi, drobniejsi arystokraci Linirboru, ze starannie przystrzyżonymi brodami i wąsami, odziani w miękkie szaty. Wielu nosiło insygnia i łańcuchy starodawnych urzędów, odziedziczone po przodkach, które oprócz tytułu i cienia chwały nie dawały niczego. Dziesięć lat temu wobec groźby inwazji Łupieżcy przełknęli dumę i złożyli hołd Staremu Wilkowi. Większość z nich miała dziś powody by żałować tej decyzji: aroganccy Amreńczycy pragnęli urzędów, ziemi i zaszczytów, wszczynali kłótnie i łamali prawa. To ich rozboje wielu podawała za przyczynę rebelii. Pośród Linirborczyków byli obecni zieloni i uczeni szarzy bracia. Ponurym wzrokiem patrzyli na kapłanów Czerwonej Drogi, powoli lecz nieubłaganie, z poparciem amreńskich mieczy przejmujących ich świątynie i majątki.

Kiedy namiestnik wkroczył do Sali, z Kornelem idącym zwyczajowe trzy kroki za nim zgromadzeni pokłonili się i zaoferowali najszczersze zapewnienia o współczuciu, wierności i wszelkiej możliwej pomocy w znalezieniu porywacza. Jednocześnie rzucali chłodne, taksujące spojrzenia, oceniające jak wiele sił i woli mu pozostało. Potem jednak rytuał został złamany, co zuchwalsi zaczęli sprawdzać jak daleko mogą się posunąć. Spośród Amreńczyków wystąpił baron Abeligan, krewny króla Asteriana. Pogładził wypielęgnowane wąsy opadające mu aż do obojczyków i rzekł śmiało:

- Bądźmy szczerzy mój panie. Dziewczyna się puściła.

Kilka okrzyków oburzenia i potępienia szybko ucichło, wszyscy czekali na wynik konfrontacji. - Szkoda dziewczyny dla przybłędy – kontynuował Amreńczyk - ale raz utraconej cnoty nie da się zacerować.

Kilku jego stronników otwarcie wybuchło śmiechem, paru po wilczemu zawyło, aż echo poszło pod sklepienie.

- Pozostaje nam ratować, co się da – mówił, niezrażony wściekłym spojrzeniem namiestnika Abeligan. - Możemy odzyskać utraconą twarz, pod warunkiem, że wytoczymy odpowiednio dużo krwi – dla podkreślenia swych słów uderzył pięścią w dłoń. - Z zaślubin nic nie będzie. Wszelkie porozumienia... – baron splunął na słomę. Zgromadzeni poszeptali między sobą, ale nikt nie zaprzeczył. - To oznacza dalszą rebelię - podsumował. – Król nie będzie tego tolerował.

Mówca położył rękę na sercu.

- Mój panie, buntownicy liczą na pokój. Niczego się nie spodziewają. Zapal ognie sygnałowe i wezwij dobrych amreńskich wojowników, którzy czekają za przełęczami. Spadniemy na buntowników i przekujesz hańbę w zwycięstwo!

Sala wybuchła gwarem a Kornel spojrzał na wąsatego rycerza z zainteresowaniem. Gdyby Kordelia nie potwierdziła, że ucieczka była dziełem dwojga zakochanych to jego pierwszego podejrzewałby teraz o jej zainscenizowanie. Ci wojownicy, jeśli istnieli daliby namiestnikowi przewagę nad zdezorganizowanymi rozejmem rebeliantami. Ale oznaczało by to złamanie obietnic złożonych przez Starego Wilka i kruchej równowagi sił jaka panowała w Linirborze. Większość miejscowych baronów przeszła by na stronę Czarnego Lasu, co było prawdopodobnie tym, czego pragnął Abeligan i jego sojusznicy. Parli do wojny, bo żyli nią i była dla nich okazją do zdobycia sławy i majątków buntowników. A na koniec Aleksjares stałby się zakładnikiem tego, kto naprawdę dowodził tymi wojskami. Romans Tirama i Irydii już narobił tyle szkód, że trudno było uwierzyć, że nie był zaplanowany.

W odpowiedzi spośród miejscowych notabli wyszedł Palion Medon. Nosił na szyi złoty łańcuch mistrza ceremonii, który to urząd od wieków nie miał ceremonii do zarządzania. Był również baronem Przełęczy i jego twierdza kontrolowała najlepszą drogę do Amrenu. Dzięki łysinie i ostremu zakrzywionemu nosowi przypominał swego przyrodniego brata – kanclerza Harhunda.

- Jest inne wyjście – zaprotestował - Jego wysokość Aleksjares ma inne córki. Zamiast Irydii wydajmy Insiegan Hasetę. Jest jeszcze młoda, ale...

Co oczywiście wywołało natychmiastową reakcję młodego Amreńczyka Wincela, który nie musiał się jeszcze golić, ale był już sławny jako rabuś i łupieżca.

- Insiegan - zapiał mutującym głosem - została obiecana mojemu kuzynowi! Będę bronił jego honoru! - uderzył w rękojeść miecza, za jego przykładem poszła większość Amreńczyków i Sala eksplodowała hałasem.

- Milczeć! – ryknął namiestnik, brzmiąc nagle jak stary Aleksjares Lew, przed którym Linirbor otwarł bramy przy biciu dzwonów, przed którym kobiety i dzieci sypały kwiaty, kiedy przybył objąć w posiadanie pusty Żelazny Pałac i zaprowadził porządek w rozdartej przemocą krainie. Zapadła cisza. Aleksjares kontynuował pewnym, mocnym głosem:

- Żadne armie nie wkroczą na te ziemie bez mojej wiedzy i zgody! Tak zostało obiecane! Zaprowadzę tu porządek i pokój, jednak do tego potrzebna mi będzie wasza rada i pomoc...

Zatem podjął decyzję, pomyślał Kornel i jak ustalili wcześniej dał znak wartownikowi. Ten otworzył drzwi i wmaszerował przez nie szereg służby niosącej zastawione półmiski, beczki i dzbany oraz składane stoły. Zgromadzeni zaszemrali.

- Byśmy nie musieli radzić głodni i spragnieni – powiedział Aleksjares z pozbawionym wesołości uśmiechem. – Za służbą pojawili się dopinający w biegu ubrania muzykanci i żonglerzy. – Ani pozbawieni rozrywki... – Z brzękiem stali gwardziści, ich twarze niewidoczne pod kolczymi maskami zajęli pozycję pod ścianami i z trzaskiem opuścili włócznie na posadzkę. W ciszy donośnie zabrzmiał głos namiestnika: – Ani zagrożeni. Tak długo jak będzie trzeba.

Namiestnik wyciągnął rękę, służący podał mu srebrny puchar i zaczął nalewać wino barwy krwi. Arystokraci spoglądali po sobie. Bystrzejsi musieli już sobie uświadomić, że w pędzie do tego, by mieć jak najlepszy widok na katastrofę i wyciągnąć z niej dla siebie jakieś korzyści wszyscy, którzy coś znaczyli w Linirborze stawili się w Żelaznym Pałacu. W sercu władzy namiestnika, nigdy nie zdobytym.

Oczywiście nic im nie grozi. Co prawda Aleksjares właśnie został zdradzony przez córkę, jego pozycja wisiała na włosku, od dawna musiał bezradnie patrzeć jak jego powaga jest podważana krok po kroku, błysk w jego oku wzbudzał dreszcz.... Kornel skrył uśmiech widząc spojrzenia kierowane najpierw na gwardzistów, potem na namiestnika, szukające oznak szaleństwa. Zachichotał w duchu, odrobina niepewności jest dobra dla duszy. Jednak prawie natychmiast spoważniał. Rozwiązanie było siłowe i skuteczne ale tymczasowe i niosło poważne konsekwencje. Ale na razie będzie musiało wystarczyć.

- Podczas, gdy my będziemy radzili – rzekł Aleksjares – Kapitan Straży Bram ruszy za porywaczem. Oddałem do jego dyspozycji całą moją władzę i środki.

Wszyscy jak jeden mąż przenieśli wzrok na Kornela. Miło jest być docenianym, pomyślał. Któż napisał, że nienawiść potężnych to najszczersza miarka wartości człowieka? Jakiś klasyk późnego Sunionu. Oszczędnie ukłonił się namiestnikowi i skłonił głową w stronę zgromadzonych.

- Moi panowie. Mój panie – rzekł i wyszedł, czując na plecach wściekłe spojrzenia. Drzwi zamknęły się za nim z łomotem, odcinając pierwsze dźwięki muzyki.

Na zalanym światłem pochodni dziedzińcu wrzało. Zbrojni i posłańcy opuszczali Żelazny Pałac. Na wieżach płonęły ognie sygnałowe przekazujące wiadomości do pogranicznych wartowni i zaufanych sojuszników namiestnika. Na środku dziedzińca czekał na Kornela dwuszereg jeźdźców. Większość z nich była ze Straży Bram, jednak kilku nosiło godła osobistej gwardii namiestnika.

- Są gotowi – rzekł Andus. Kornel spojrzał na niego pytająco. W odpowiedzi porucznik nieznacznym ruchem brody wskazał bramę, gdzie jeden ze Strażników trzymał za uzdę konia, którego dosiadała właśnie szczupła, zakapturzona postać.

- Dobrze. – Przynajmniej ją miał z głowy. - Andus będziesz mi musiał wyciągnąć z łóżka jedną osobę. Gaidal. Minios. Tenes. Mam dla was zadanie.


***

Dom wdowy Imryldy Noemion leżał w Przystani, osadzie, która narodziła się z luźnego skupiska rybackich i flisackich chat wciśniętych między mury miasta a brzeg rzeki Litanii. Pokój namiestnika sprawił, że jej wodami ponownie popłynęły towary. Kupcy by doglądać handlu wznieśli tu składy i kantory. Za nimi poszły tawerny i gospody a na koniec arystokraci wybudowali umocnione rezydencje. Stąd mogli trzymać rękę na pulsie wydarzeń w Linirborze i jednocześnie uniknąć miasta, które namiestnik mógł zamknąć i kontrolować. Większość z nich była teraz przymusowymi gośćmi Aleksjaresa. Paradoks władzy. Przystań otaczała jedynie skromna palisada, jej ulice były błotniste a drewniana zabudowa wzniesiona bez ładu i składu kilka razy padła już ofiarą pożarów. Jednak zawsze się odradzała, ściągała ludzi wielu narodowości wypełniających ją życiem, którego brakowało w pełnym ruin i duchów przeszłości Linirborze.

Pies zaszczekał za palisadą otaczającą posiadłość Noemionów, stróż zadał niezrozumiałe pytanie.

- Ruszać – rozkazał Kornel. W odpowiedzi z ulic rozbrzmiały gwizdki, brzęk zbroi, plusk kałuż. Odsłonięto latarnie by oświetlić godła Strażników Bramy otaczających rezydencję.

- Pobudzą umarłych – rzekł pogardliwie Andus. Zanim trafił do Straży Bram praktykował pograniczne łupiestwo, gdzie nauczył się cenić umiejętność cichego załatwiania spraw. W tym wypadku były jednak pewne standardy, które należało utrzymać.

- Czyń honory – mruknął Kornel. Andus splunął i zaczął walić rękojeścią topora we wrota rycząc przy tym: - Otwierać w imieniu namiestnika!

Przez ciągnącą się chwilę jedyną odpowiedzią było narastające szczekanie psów. Kornel spojrzał na szarego brata Briasa, którego kazał wyciągnąć z łóżka na tą okazję.

- Zakładam, że prawu stało się zadość?

Brias pełniący obowiązki miejskiego pisarza Przystani chciał zaprotestować, ale widząc minę Kornela niechętnie skinął głową. Kapitan Straży wskazał na ciągle zamknięte wrota.

- Za długo. Rąbać!

Czterech Strażników z toporami w dłoniach dopadło wrót, kiedy dał się słyszeć głuchy łomot przesuwanego rygla. Naparli zatem i ze środka rozbrzmiały oburzone i przestraszone okrzyki obalonych na ziemię. Kornel pośpieszył za swoimi ludźmi i na dziedzińcu przeżył zaskoczenie. Wdowa Imrylda, kobieta w średnim wieku, o pulchnej, macierzyńskiej twarzy wyszła im na spotkanie. Wokół niej zgromadził się ochronny krąg domowników trzymających broń i pochodnie. Nie wyglądali na gwałtownie wyrwanych ze snu.

- To gwałt na prawie i pokoju! – spokojny głos wdowy zabrzmiał donośnie na całym dziedzińcu, podczas gdy Straż Bram wlewała się na dziedziniec i rozstawiała zastraszającym półkolem. - Prawie, które obiecał chronić król i jego namiestnik!

- Moja pani - Kornel wykonał oszczędny ukłon. Coś wyraźnie było nie tak, jednak za późno by się wycofać. – Przeciwnie. Jesteśmy tu by strzec prawa. - Wskazał na starającego zapaść się pod ziemię Briasa. - Dobry brat, którego z pewnością znasz będzie świadkiem. Jesteś w podejrzeniu o ukrywaniu porywacza, człowieka, który naruszył cześć osoby królewskiego namiestnika i jego rodziny, a przez to majestat i cześć samego króla. Co upoważnia nas do przeszukania tego domu. Tak brzmi prawo. Każ rzucić broń swoim ludziom.

Psy w kącie dziedzińca jazgotały jak oszalałe, domownicy spoglądali na swoją panią.
Gdy Imrylda skinęła głową opuścili broń. Odprowadzono pod mur stajni. Szczekanie psów urwało się wyciem.

- Dla wszystkich było by lepiej – rzekł głośno Kornel - gdyby wskazano nam miejsce, gdzie przebywa porywacz! - Kiedy nikt nie odpowiedział westchnął i dał znak. Strażnicy rozbiegli się po zabudowaniach.

- Pani pozwól za mną – rzekł Kornel. Wdowa w otoczeniu kilku kobiet, Briasa i pary Strażników ruszyła za nim. Tak jak opisała to Kornelia na tyłach rezydencji znalazł niewielki ogród, wciśnięty między zabudowania gospodarcze, służący bardziej hodowli ziół i warzyw niż kwiatów. W rogu, osłonięta przez wielki krzak głogu stała kaplica, wzniesiona, o czym świadczyły widoczne na ścianach ozdoby i inskrypcje z kamieni wybranych w jakichś miejskich ruinach. Była tak mała, że w środku mogło zmieścić się najwyżej kilka osób. Z nisz na ścianach spoglądały podobizny ubóstwionych przodków a znad ołtarza podobizna Belosa Merjazjosa Kameriona w rogatym hełmie. Rzadko czczony, należał do pomniejszych bóstw i znany był między innymi jako patron bardów i zakochanych. Zły omen.

- Chyba coś komuś przerwaliśmy - mruknął Kornel czując zapach ofiarnego kadzidła, który nie zdążył się ulotnić. - Wzięli ślub czy zdążyliśmy na czas i uratowaliśmy sytuację? – zapytał Imryldy. – Pani ta sprawa przerasta ciebie i twój ród. Przez wzgląd na dobro Linirboru proszę cię, wydaj nam uciekinierów.

Imrylda nie odpowiedziała i otuliła się płaszczem. Przez drzwi kaplicy dobiegały pokrzykiwania i przekleństwa, od czasu do czasu przerywane trzaskiem i odgłosami pękania kruchych rzeczy.

Dlaczego nic nigdy nie może być proste, westchnął w duchu Kornel. Imryldę Noemion – wyjaśniła Kordelia – wydano za mąż dla przypieczętowania sojuszu. Małżeństwo było jednak krótkie i bezdzietne. Intencji wdowy Kordelia nie była w stanie przeniknąć. Czyżby miała miękkie serce i po prostu chciała pomóc parze młodych zakochanych? Ale Noemionowie byli od lat wrogami Czarnego Lasu i głownie z tej przyczyny popierali Aleksjaresa. Z drugiej jednak strony od pokoleń wspierali zielonych braci i nie w smak było im panoszenie się Czerwonych Pasów, których z kolei namiestnik popierał. Niestety nie było czasu na drążenie tej plątaniny motywów i powodów, sytuacja wymagała szybkości i w efekcie subtelności kowalskiego młota.

Złe przeczucie Kornela szybko sprawdziły się. Jeden po drugim Strażnicy przychodzili z pustymi rękoma. Tirama i Irydii nigdzie nie było.

- Przewróćcie wszystko do góry nogami, rozbijajcie ściany jeśli trzeba – rozkazał swym ludziom Kornel walcząc z pragnieniem by osobiście włączyć się do poszukiwań i rozdzierać mury. Lub wydusić odpowiedź z któregoś domownika i do cholery z prawami i konsekwencjami. Lub przebiegać ciemne ulice Przystani w poszukiwaniu zbiegów.

- Nawet jeśli tu byli – rzekł Andus ostrożnie – ktoś mógł ich ostrzec.

Kornel zastanowił się. Plan Tirama wedle przypuszczeń Kordelii – nie do wszystkich szczegółów ja dopuszczono - był jak wszystkie dobre plany prosty. Zakochani pozostać w Linirborze nie mogli. Zbyt wiele było ciekawskich oczu, nawet pozornie głuche puszcze i góry nie oferowały bezpiecznego schronienia, zwłaszcza po tym jak rozejdzie się wieść o nagrodzie, którą zaoferuje namiestnik. Jego wrogowie również dołożą starań licząc na uzyskanie karty przetargowej. Amren na wschodzie był przed nimi zamknięty. Północ, gdzie pogranicze było gęsto patrolowane a mieszkańcy wierni Aleksajersowi – ich tarczy przeciwko dzikusom Łupieżcy – naturalnie odpadało. Na wschodzie, gdzie rozciągały się ziemie dawnego Sunionu dzielnicowi książęta walczyli o władzę. Córka namiestnika byłaby znakomitym zakładnikiem. Jeśli wcześniej nie wpadliby w łapy bandy maruderów.

Pozostawało południe, skąd pochodził Tiram i gdzie rzeka Litania niosła handel Linirboru. Rozejm z rebeliantami sprawił, że jesienny jarmark ściągnie nadzwyczajną liczbę ludzi, chcących sobie powetować lata niedostatku. Na chwilę miasto a potem rzeka zaroi się od łodzi i tratew wiozących tysiące pielgrzymów, strażników, kupców i flisaków, żelazo, drewno, futro, wino i sukna. Próby przeszukiwania lub blokady wielkich handlowych konwojów gwarantowały gniew baronów, domów handlowych oraz banków, które trzymały gigantyczne wojenne długi namiestnika. Tłum obcych ludzi oferował uciekinierom bezpieczeństwo. Dodatkowo dobre słowo pani Imryldy mogło im otworzyć niejedne drzwi, skoro sami Noemionowie wysyłali dziesiątki łodzi z produktami swych lasów i wsi. Zakochani musieli tylko doczekać początku jarmarku. I była jeszcze kaplica, która budziła niepokój Kornela.

Namiestnik miał na swe usługi szarych braci, którzy mogli złożyć zanieść prośby do bogów i złożyć ofiary, które mogły skłonić kapryśne duchy natury do udzielenia pomocy.. Jeśli jednak uciekinierzy uzyskali opiekę jakiegoś bóstwa i przebywali na ziemi jemu poświęconej sprawy się komplikowały. Ziemska polityka była wystarczająco powikłana. Nie było potrzeby mieszać w nią Niebian.

- Jeśli są w Przystani znajdziemy ich – odparł porucznikowi Kornel. - Szukajcie dalej. Idź, obiecaj nagrody, bądź szczodry.

Potem zwrócił się do Imryldy:

- Pani. Ściągasz na siebie kłopoty. Stoisz między namiestnikiem i jego politycznym zamysłem. Gorzej, stoisz między ojcem a jego nieposłusznym dzieckiem. Kiedy walczą wielcy tego świata postronni są deptani. Opamiętaj się: powiedz, kto was ostrzegł i gdzie uciekli?

- Kto nas ostrzegł?! – w głosie Imryldy zabrzmiała furia. – Kto?! Są na tym świecie moce potężniejsze od twojego pana. Patrzą na ten świat i czasem pomagają! - Wskazała na Belosa nad ołtarzem. - Zielony brat zrozumiał jego ostrzeżenie w samą porę.

Kornel zmarszczył brwi. Czy rzeczywiście... Niemożliwe. Ale buntownik i żartowniś, Belos występował przeciwko hierarchii i władzy, proszono go o miłość i dar poezji. Miejmy nadzieję, że wdowa po prostu oszalała. Równocześnie brat Brias słysząc słowa wdowy wyprostował się, momentalnie zrzucając z siebie poczucie winy. No tak pomyślał Kornek, jeszcze tego brakowało. Dwa zakony linirborskiego kapłaństwa, zielony i szary rywalizowały ze sobą od wieków. Szarzy właśnie zyskali punkt nad swoimi rywalami. Problem na jutro.

- Sugerujesz pani – rzekł Kornel - że bogowie lub duchy zainterweniowały po stronie dwojga zakochanych, którzy sprzeciwili się rodzicom i wszelkiej przyzwoitości?

- Pozwól im odejść – rzekła cicho i żarliwie Imrylda a jej spojrzenie uciekło ku posągowi bóstwa.. – Oni się kochają. Ich miłość jest tak silna, ze zwróciła uwagę bogów. Nie sprzeciwiaj się temu!

- Panteonie uchowaj! Romanse i bardowie! - wbrew sobie Kornel uniósł ręce ku górze, wzywając na pomoc bardziej konwencjonalne i odpowiedzialne bóstwa. – Powinni ich zakazać.

- Naprawdę tak uważasz kapitanie? –zapytała cicho wdowa.

Potrząsną głową.

- Nie ma znaczenia, co uważam. Liczy się tylko to, że Irydia ma wyjść za Eliana Borimosa, dziedzica Czarnego Lasu by przypieczętować rozejm a Tiram zdradził swoją przysięgę.

- Jakie to smutne – szepnęła, w jej oczach pojawiał się litość, która wzbudziła nagłą, niezrozumiała furię w Kornelu. Przez moment zapragnął złapać ją za ramiona i trząść nimi, póki nie zrozumie czym są dynastyczne plany, realia sojuszy i polityczne konieczności od których zależą losy państw i narodów. I jak bardzo boli zdrada kogoś, kogo uważało się za przyjaciela.

- Pilnuj jej – zamiast tego rzekł do brata Briasa i wyszedł z kaplicy. Zamierzał znaleźć odpowiedzi, choćby miał wydrzeć je ze ścian rezydencji. Lub jej mieszkańców.


***


Niespodziewanie rozwiązanie okazało się być łatwe i wymagało tylko odrobiny obietnic i przekupstwa.

- Znaleźliśmy gadatliwego stajennego – rzekł Andus. – Pragnie tylko odrobiny srebra by znaleźć sobie nowe miejsce do życia. Powiedział, że ręczy głową za swoje słowa. - Andus pogładził topór u pasa. - Wyjaśniłem mu, że takie zapewnienia biorę dosłownie.

Na widok jasnej monety w dłoni Kornela więzień – brudny i chudy chłopak najpierw szeroko otworzył usta. Potem, gdy otrzymał wypchaną sakiewkę zaczął mówić, dużo i szybko. Po skondensowaniu sprowadzało się to do kilku ważnych faktów. Kilka dni temu zabroniono służbie wstępu do części rezydencji otaczającej ogród. Wstęp do niego mieli tylko pani Imrylda i jej zaufana służąca oraz gruby zielony brat, który od dawna bywał gościem w tym domu. Nie, stajenny nie wiedział jak się nazywa. Ale przybył dzisiejszego wieczoru i od razu udał do zakazanych pokojów. Zaraz potem brat, jasnowłosy rycerz i jakaś kobieta w kapturze wbiegli do stajni. Tej dwójki nigdy przedtem nie widział i nie wiedział skąd się wzięli ale dosiedli najszybszych koni w stajni i pośpiesznie opuścili rezydencję. Niedługo potem wpadła Straż Bram.

- Cokolwiek ich ostrzegło – Kornel odetchnął z ulgą – nie mogli opuścić Przystani. Andus wyznacz człowieka, który – wskazał informatora – odprowadzi go do koszar. - Włos ci z głowy nie spadnie – uspokoił przestraszonego stajennego. – Od teraz jesteś pod opieką królewskiego namiestnika.

- To poddany Noemionów – zauważył Andus. – Będą źli za kradzież.

- Niech są. Po dzisiejszej nocy będziemy potrzebowali świadków. I Andus? Każ traktować go dobrze. Warto przypomnieć wszystkim, zwłaszcza maluczkim, że zdrada na naszą korzyść jest opłacalna. Co jest?!

Do pomieszczenia, gdzie się znajdowali wpadł jeden ze Strażników:

- Kapitanie - przed bramą jest jakiś jeździec i chce z tobą mówić.


***


Strażnicy przed bramą rezydencji podejrzliwie przyglądali się drobnemu jeźdźcowi. Na jego widok Andus wybuchnął śmiechem.

- Co tutaj robisz? – Nic dziwnego, że jego udzie nie poznali Kordelii. On sam przez moment nie rozpoznał dziwnie znajomej twarzy z męskim ubraniem, hełmem i kolczugą. - I gdzie są moi ludzie? Mieli rozkaz nie odstępować cię na krok.

- Pewnie dalej siedzą pod drzwiami. Wyszłam przez okno. To zresztą twoja wina. Powinieneś był ich ostrzec przede mną.

- Czego chcesz?

- Znaleźliście ich?

- Nie. Uciekli zanim się pojawiliśmy. Ale są gdzieś w Przystani. Musisz wrócić do koszar.

- Nie – pokręciła głową. – Chcę być przy tym. Może namówię ich do rozsądnego zachowani się.... – urwała, bo Kornel nagle nachylił głowę nasłuchując i rzekł do Andusa. – Słyszałeś to?

Róg zabrzmiał ponownie, wyraźnie i dźwięcznie. Kornel roześmiał się z ulgą.

- Gaidal. Wysłałem trzy drużyny by sprawdziły wierność załóg bram. Fortuna naprawdę jest zmienną dziwką, ale pomaga tym, którzy potrafią się zabezpieczyć – powiedział. Spojrzał na Kordelię: – Dobrze, jedziesz z nami. Ulice Przystani nie są niebezpieczne.


***
- Szlag. Szlag. Szlag. - klął Gaidal pod dotykiem palców Briasa.

Jak się okazało, Fortuna naprawdę była zmienną dziwką. I potrafiła pokazać, co myśli o ludziach, którzy myślą, że zasługują na jej uśmiech. Bandaż na udzie drugiego porucznika Straży Bram przesiąkał krwią. Siedział na ławce pod wartownią przy Szubienicznej Bramie. Nazwa poszła stąd, że na przylegającym do niej błotnistym placu wieszano przestępców, tak by przybysze mogli zapoznać się z jakością miejskiej sprawiedliwości. Przy świetle pochodni podkomendni drugiego porucznika opatrywali swoje rany. Byli też wyraźnie zdenerwowani. Kręcili głowami, klęli a jeden padł nagle na kolana i zaczął się modlić. Jedno ze skrzydeł Szubienicznej Bramy było otwarte. Trzej strażnicy miejscy siedzieli pod palisadą, rozbrojeni i pod strażą. I był jeszcze trup podoficera straży miejskiej Przystani, siwowłosego weterana o sumiastych wąsach. Jego twarz była znajoma. Uciekinierów nigdzie nie było widać.

Gaidal zadarł głowę by spojrzeć na siedzącego na koniu Kornela.

- No więc... - zaczął opowiadać. – Bracie! Ostrożniej do cholery!

- Chcesz się wykrwawić? – zapytał Brias. Gaidal spojrzał na ranę, znowu zaklął i wrócił do opowiadania:

- Podjeżdżamy i widzimy, że przed bramą stoi trójka jeźdźców. Ten tutaj – wskazał na trupa - jest w trakcie otwierania zasuwy. Już liczę w myślach nagrodę, krzyczymy, żeby się poddali a tu nagle spada na nas to stado. Kruki, wrony, sowy i inne. Większość z nich nie ma żadnego interesu, żeby latać w nocy. Krążą, kraczą i piszczą, szponami sięgają do naszych oczu, konie oczywiście wariują, Tiram krzyczy, żeby otwarli tą bramę a sam skacze na nas. Wiesz, skurczybyk dobry jest. Myślę, że lepszy od ciebie.

- Najlepszy - ponuro zgodził się Kornel. Ptaki? A Tiram jest lepszy niż myślałem. Na wszystkich świętych, czterech ludzi, z których każdy widział już co najmniej jedną kampanię. - Wygrywał trzy na pięć pojedynków. Czasem cztery.

- Przejechał przez nas gdy opędzaliśmy się od ptaszysk. Rozpłatał gębę Chresesa, ja zyskałem czas, żeby go zajechać z lewej. Miałem czas na jeden cios, a on nagle machnął tarczą, myślałem, że chce mi wybić zęby uniosłem miecz za wysoko i proszę - Gaidal wskazał swoje udo – prawie na wylot. Ale myślę że zahaczyłem go. Nic poważnego ale niech ma choć siniaka. - Na jego czoło zaczęły występować grube krople potu. - Myślę, że gdyby chciał, to z mógłby nas wykończyć. Oszczędził nas. Potem cała trójka wyjechała przez bramę. Kiedy chciałem za nimi ruszyć ten strażnik zastąpił mi drogę z dobytą bronią. Zranił mojego konia więc położyłem go trupem. Bracie Briasie – wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby – powiedz mi, co Panteon mówi o ptakach w nocy.

Kornel przypisał imię do wąsatej twarzy. Thelos. Dobry jeździec. Przez kilka miesięcy był w grupie ludzi jaka otaczała Tirama w czasie ostatniej kampanii. A teraz umarł za niego. Południowiec miał dar do zyskiwania lojalności.
Duchowny wstał. - Nic ci nie będzie. Raczej. Jeśli się nie będzie za dużo ruszał. Nic więcej tu nie zrobię.

- Bracie? – rzekł Kornel. – Ptaki?

- Niekiedy bogowie interweniują – powiedział Brias po chwili namysłu. – Zdarzają się też zbiegi okoliczności. Nic więcej nie mogę powiedzieć bez dywinacji i ofiar.

- W każdym razie ja pójdę i zwrócę mój amulet – oznajmił Gaidal, otarł czoło z potu – Zielony mnich obiecał, że będzie mnie chronił przed wszystkim złem na ziemi. I co?

- Widać nie obejmuje powietrza – zauważył Andus. Wskazał na otwartą bramę. – Jedziemy?

- Zaraz - Kornel uniósł dłoń. - Mów dalej. Były trzy konie?

- Dziewczyna była razem z nim, ptaki wirowały wokół niej jakby była cholerną Ptasią Królową - powiedział Gaidal. Splunął. – I zielony brat. Grubas, co tak lubił z wami pić. Ornna.

Jowialny brat Ornna, znakomity kompan do kielicha. Faktycznie wolał wypić w towarzystwie i za pieniądze Kornela i Tirama – niż wypełniać duchowne obowiązki. Kornel poczuł ukłucie gniewu. Lubił Ornnę. Czy nie było końca ludziom, których źle ocenił? Rzucił taksujące spojrzenie na Gaidala. Ptaki? Nie było widać śladów ale z drugiej strony drugi porucznik nie był tchórzem. Nie wymyśliłby takiej historyjki by usprawiedliwić swoje niepowodzenie.

- Czterech rannych za być może posiniaczone ramię – podsumował gorzko Kornel. Spojrzał na otwartą bramę. Znikająca w mroku droga prowadziła na północ, wzdłuż Litanii a potem brzegiem jeziora Hyrii. Leżały tam posiadłości namiestnika i jego najwierniejszych popleczników. Nie było gęstych lasów. - Nie ma tam za wiele miejsc, gdzie mogliby się chronić. Chyba, że o czymś nie wiem – dodał. Spojrzał na Gaidala: - Wrócisz do Pałacu i opowiesz, co się stało tutaj, my jedziemy za uciekinierami. Podzielę oddział tak by obstawić wszystkie drogi, domkniemy obławę z patrolami, które już wyruszyły. – Tknęła go nagła myśl. - Klasztor Dębowej Kaplicy – powiedział. Raz: należał do zielonych braci. Dwa: rodzimy klasztor brata Ornna. Trzy: cierń w boku okolicznych baronów, miejsce dające azyl zbiegom i wywołańcom.

- Jedziemy – rozkazał. Zanim, pomyślał moi Strażnicy zaczną się zastanawiać, co to wszystko znaczy.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:39 przez Baltazar, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Baltazar pisze:Salę Królewską za dnia oświetlały wysokie okna,
okna nie oświetlają
Wiadomo, o co Ci chodzi, ale takie określenie jest bez sensu.
Baltazar pisze:podpierały kolumny z ażurowanego marmuru
jakiego marmuru? I zanim wymyślisz koronkowe kolumny, to jeszcze zwróć uwagę na to, ze one pełnią jakąś funkcję. Sam napisałeś - podpierają, a nie tylko ładnie wyglądają.
Pod ścianami stały milczące posągi, każdy za model mający mężczyzn i kobiety,
zupełnie nie rozumiem tego zdania
Posąg mający za model mężczyzn? Czujesz, jak to brzmi?
Baltazar pisze:W nocy jednak jedynym źródłem światła były kopcące lampy i kosze z ogniem, pokrywające wszystko sadzą, w nadaremnej próbie wygnania zimna.
Skup się na jednej funkcji. Lampy mają oświetlać, to "wyganianie zimna" jest tutaj ni w pięć ni w dziewięć.
Baltazar pisze:Stary system grzewczy - rury z ciepłym powietrzem pod posadzką - nie działał za ludzkiej pamięci. Pokryto ją więc słomą.
Ją, czyli kogo? W poprzednim zdaniu mówisz mi o "systemie grzewczym"
Baltazar pisze:Niemniej przybysze z Amrenu podziwiali Salę z otwartymi ustami, zadzierając głowy by obejrzeć malowidła, potwierdzając opinię jaką żywili o nich i ich ojczyźnie Linirborczycy.

Zgromadzeni tej nocy panowie z Amrenu byli już jednak uodpornieni na resztki chwały dawno upadłego królestwa.
Ja się domyślam, że chodzi o różnych przybyszów, ale niestety brzmi to, jakbyś sam sobie przeczył.
Baltazar pisze:Dziesięć lat temu wobec groźby inwazji Łupieżcy przełknęli dumę
Tutaj raczej albo "odrzucili dumę", albo jak przełknęli, to jakieś inne słówko (brak pomysłów chwilowo), bo przełyka się raczej jakąś "gorzką pigułkę", coś nieprzyjemnego.
Baltazar pisze:Pośród Linirborczyków byli obecni zieloni i uczeni szarzy bracia.
Pamiętaj, ja nie znam Twojego świata. Ja jako czytelnik. Z tego zdania wiesz, czego się dowiaduję? Że mamy szarych braci, którzy są zieloni i uczeni :lol:
Baltazar pisze:zaoferowali najszczersze zapewnienia o współczuciu,
zaoferować zapewnienie? Oj nie. Po prostu zapewniać.
Baltazar pisze:Mówca położył rękę na sercu.

- Mój panie, buntownicy liczą na pokój. Niczego się nie spodziewają. Zapal ognie sygnałowe i wezwij dobrych amreńskich wojowników, którzy czekają za przełęczami. Spadniemy na buntowników i przekujesz hańbę w zwycięstwo!

Sala wybuchła gwarem a Kornel spojrzał na wąsatego rycerza z zainteresowaniem.
Pogubiłam się. Mówcą jest Abgelian, tak? Czyli ten z państwa na A? No to o nich pisałeś, że są wygoleni i z długimi włosami. To na kogo patrzy Kornel?
Baltazar pisze:oznaczało by
oznaczałoby
Baltazar pisze:przeszła by
przeszłaby
Baltazar pisze:Ci wojownicy, jeśli istnieli daliby namiestnikowi przewagę nad zdezorganizowanymi rozejmem rebeliantami. Ale oznaczało by to złamanie obietnic złożonych przez Starego Wilka i kruchej równowagi sił jaka panowała w Linirborze. Większość miejscowych baronów przeszła by na stronę Czarnego Lasu, co było prawdopodobnie tym, czego pragnął Abeligan i jego sojusznicy. Parli do wojny, bo żyli nią i była dla nich okazją do zdobycia sławy i majątków buntowników. A na koniec Aleksjares stałby się zakładnikiem tego, kto naprawdę dowodził tymi wojskami
No i czytałam wcześniej o tych układach sił, czytam teraz i nadal nie wiem, co się dzieje, o co chodzi i po co? Więc na co te elaboraty? Rzucanie nazwami własnymi, do których czytelnik nie ma jak się ustosunkować. Albo wyłóż sprawę prosto (jeżeli naprawdę jest ważna) albo skup się na najważniejszych aspektach i dodawaj je stopniowo. Na przykład, kiedy już pojawią się jakieś konsekwencje, problemy inne niż tylko wydumane.
Baltazar pisze:zapiał mutującym głosem
mutujący głos, a głos kogoś przechodzącego mutację, to nie to samo. A w takim tekście to już w ogóle brzmi przekomicznie.
Baltazar pisze:uderzył w rękojeść miecza, za jego przykładem poszła większość Amreńczyków i Sala eksplodowała hałasem.
Weź miecz, uderz pięścią w jego rękojeść i sprawdzimy, czy taka olbrzymia sala, jaką opisywałeś na początku, serio aż "eksploduje hałasem". Czyli uważaj trochę na wyważenie opisów.
Baltazar pisze:- Byśmy nie musieli radzić głodni i spragnieni – powiedział Aleksjares z pozbawionym wesołości uśmiechem. – Za służbą pojawili się dopinający w biegu ubrania muzykanci i żonglerzy. – Ani pozbawieni rozrywki... – Z brzękiem stali gwardziści, ich twarze niewidoczne pod kolczymi maskami zajęli pozycję pod ścianami i z trzaskiem opuścili włócznie na posadzkę. W ciszy donośnie zabrzmiał głos namiestnika: – Ani zagrożeni. Tak długo jak będzie trzeba.
Za dużo tutaj poutykałeś między wypowiedzi. Pogubić się idzie.
Baltazar pisze:Co prawda Aleksjares właśnie został zdradzony przez córkę, jego pozycja wisiała na włosku, od dawna musiał bezradnie patrzeć jak jego powaga jest podważana krok po kroku, błysk w jego oku wzbudzał dreszcz....
mamy "co prawda", ale dalej brakuje przeciwstawienia. Ostatni fragment zdania wypada tak znikąd.
Baltazar pisze:zekał na Kornela dwuszereg jeźdźców.
widzisz, ja nie znam Twoich realiów. Dwuszereg niewiele mi mówi o liczebności. To mogą być dwa szeregi po 10 albo po 100. To robi różnicę. Unikaj nic nie znaczących określeń.

Dobra, na gwiazdkach kończę wyłapywanie błędów. To po prostu meczące. Potknięć jest sporo. Zwłaszcza różnych niezbyt fortunnych opisów, określeń. Nie czyta się tego gładko, niestety.

No jeszcze to, żeby się nie powtórzyło:
Baltazar pisze:Potrząsną głową.
Potrząsnął

I to:
Baltazar pisze:Bandaż na udzie drugiego porucznika Straży Bram przesiąkał krwią. Siedział na ławce pod wartownią przy Szubienicznej Bramie.
Z tego wynika, że bandaż siedział na ławce. Uważaj na podmioty domyślne.

Ok, odkąd opuszczamy tego namiestnika i to arystokratyczne towarzystwo, robi się nawet ciekawie. Przede wszystkim jest dynamicznie, niektóre postaci mają okazje pokazać charakterki. Gubię się trochę w opisach - chociażby tej przystani. Ni to bogate, ni popalone, co chwila wrzucasz inny szczegół. Niemniej wykorzystanie Imryldy, ptaków, wiary, wprowadza całkiem klimatyczne elementy.

Nie czyta się do końca przyjemnie, język do dopracowania, dawkowanie informacji też, ale odkąd coś się zaczęło dziać, to nawet mnie zaciekawiło. Nie porwało, ale zerknęłabym na resztę. Ot, żeby zobaczyć, czy umiałeś wyciągnąć z tekstu to, co wartościowe. Szkoda tylko, ze ta ciekawość przychodzi dopiero w drugiej połowie drugiego fragmentu. Trzeba by tutaj przemyśleć równowagę i kompozycję.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
Cześć. Dzięki za zrecenzowanie tekstu. Przepraszam, że odpowiadam z takim opóźnieniem ale niestety wypadły inne sprawy, potem znowu inne i insze i tak zleciały wakacje.

Parę uwag do niektórych uwag.

Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
podpierały kolumny z ażurowanego marmuru

jakiego marmuru? I zanim wymyślisz koronkowe kolumny, to jeszcze zwróć uwagę na to, ze one pełnią jakąś funkcję. Sam napisałeś - podpierają, a nie tylko ładnie wyglądają.

Nieszczęsne kolumny są efektem poprawiania. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy planowałem Salę Królewską wyobrażałem sobie te kolumny jako skomplikowane twory na podobieństwo drzew, z kilku rodzajów kamienia, gdzie zewnętrzna warstwa była fantazyjnie powycinana, wszystko podświetlały umieszczone w środku lampy, rzucające cienie, itd. W końcu, gdy opis sięgnął rozmiarów akapitu uświadomiłem sobie, że nie piszę o stylach budowlanych Starego Królestwa i zabrałem się za cięcie tekstu. Te ażurowane kolumny to wszystko, co pozostało z architektonicznego cudu:). Cóż, skracanie bywa niebezpieczne.

Adrianna pisze:Pod ścianami stały milczące posągi, każdy za model mający mężczyzn i kobiety,

zupełnie nie rozumiem tego zdania
Posąg mający za model mężczyzn? Czujesz, jak to brzmi?
Przeoczenie – umknęły mi dwa kluczowe słowa: „niegdyś żyjących”.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
Stary system grzewczy - rury z ciepłym powietrzem pod posadzką - nie działał za ludzkiej pamięci. Pokryto ją więc słomą.

Ją, czyli kogo? W poprzednim zdaniu mówisz mi o "systemie grzewczym"
Przeoczenie. Miała być podłoga. Dodam, że w pierwszym szkicu była wykonana z czarnych, czerwonych i białych płyt marmuru, zmyślnie ułożonych przez rzemieślników, których sztuka zaginęła w ciągu wieków.:)
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
Niemniej przybysze z Amrenu podziwiali Salę z otwartymi ustami, zadzierając głowy by obejrzeć malowidła, potwierdzając opinię jaką żywili o nich i ich ojczyźnie Linirborczycy.

Zgromadzeni tej nocy panowie z Amrenu byli już jednak uodpornieni na resztki chwały dawno upadłego królestwa.

Ja się domyślam, że chodzi o różnych przybyszów, ale niestety brzmi to, jakbyś sam sobie przeczył.
Rzeczywiście bardzo niezdarnie to wyszło. Chodziło mi o to, że ci zgromadzeni obecnie się już oswoili z widokami, które za pierwszym razem zostawiały ich z opadniętymi szczękami.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
Dziesięć lat temu wobec groźby inwazji Łupieżcy przełknęli dumę

Tutaj raczej albo "odrzucili dumę", albo jak przełknęli, to jakieś inne słówko (brak pomysłów chwilowo), bo przełyka się raczej jakąś "gorzką pigułkę", coś nieprzyjemnego.
Najpierw są zieloni potem dojrzewają i szarzeją:). Rzeczywiście skok, który zostawia czytelnika w próżni. Chodziło mi, że są dwa zakony – jeden zielony i drugi szary - od koloru szat. Szary jest bardziej uczony, to kopiści, lekarze, prawnicy itd. Habitat miejski. Zieloni żyją na wsi, w klasztorach i pustelniach i mają inne zajęcia, bliżej o nich w ostatniej części.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
Mówca położył rękę na sercu.

- Mój panie, buntownicy liczą na pokój. Niczego się nie spodziewają. Zapal ognie sygnałowe i wezwij dobrych amreńskich wojowników, którzy czekają za przełęczami. Spadniemy na buntowników i przekujesz hańbę w zwycięstwo!

Sala wybuchła gwarem a Kornel spojrzał na wąsatego rycerza z zainteresowaniem.

Pogubiłam się. Mówcą jest Abgelian, tak? Czyli ten z państwa na A? No to o nich pisałeś, że są wygoleni i z długimi włosami. To na kogo patrzy Kornel?
Wcześniej w tekście było:
Spośród Amreńczyków wystąpił baron Abeligan, krewny króla Asteriana. Pogładził wypielęgnowane wąsy opadające mu aż do obojczyków i rzekł śmiało:
Pierwotnie wszyscy Amreńczycy mieli mieć jeszcze wąsy, ale zdecydowałem, że to a dużo szczegółów. Abeligan jeden wąsaty jakoś się ostał.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
Ci wojownicy, jeśli istnieli daliby namiestnikowi przewagę nad zdezorganizowanymi rozejmem rebeliantami. Ale oznaczało by to złamanie obietnic złożonych przez Starego Wilka i kruchej równowagi sił jaka panowała w Linirborze. Większość miejscowych baronów przeszła by na stronę Czarnego Lasu, co było prawdopodobnie tym, czego pragnął Abeligan i jego sojusznicy. Parli do wojny, bo żyli nią i była dla nich okazją do zdobycia sławy i majątków buntowników. A na koniec Aleksjares stałby się zakładnikiem tego, kto naprawdę dowodził tymi wojskami

No i czytałam wcześniej o tych układach sił, czytam teraz i nadal nie wiem, co się dzieje, o co chodzi i po co? Więc na co te elaboraty? Rzucanie nazwami własnymi, do których czytelnik nie ma jak się ustosunkować. Albo wyłóż sprawę prosto (jeżeli naprawdę jest ważna) albo skup się na najważniejszych aspektach i dodawaj je stopniowo. Na przykład, kiedy już pojawią się jakieś konsekwencje, problemy inne niż tylko wydumane.
Po paru miesiącach ten akapit wychodzi trochę niezbornie. Z drugiej jednak strony Kornel musi dumać nad konsekwencjami. To część jego pracy.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
- Byśmy nie musieli radzić głodni i spragnieni – powiedział Aleksjares z pozbawionym wesołości uśmiechem. – Za służbą pojawili się dopinający w biegu ubrania muzykanci i żonglerzy. – Ani pozbawieni rozrywki... – Z brzękiem stali gwardziści, ich twarze niewidoczne pod kolczymi maskami zajęli pozycję pod ścianami i z trzaskiem opuścili włócznie na posadzkę. W ciszy donośnie zabrzmiał głos namiestnika: – Ani zagrożeni. Tak długo jak będzie trzeba.

Za dużo tutaj poutykałeś między wypowiedzi. Pogubić się idzie.
Niewielka zmiana powinna uczynić to jaśniejszym dla czytelnika:

- Byśmy nie musieli radzić głodni i spragnieni – powiedział Aleksjares z pozbawionym wesołości uśmiechem.
– Ani pozbawieni rozrywki...
Za służbą pojawili się dopinający w biegu ubrania muzykanci i żonglerzy. Z brzękiem stali gwardziści, ich twarze niewidoczne pod kolczymi maskami zajęli pozycję pod ścianami i z trzaskiem opuścili włócznie na posadzkę.
W ciszy donośnie zabrzmiał głos namiestnika:
– Ani zagrożeni. Tak długo jak będzie trzeba.
Adrianna pisze:Baltazar napisał/a:
zekał na Kornela dwuszereg jeźdźców.

widzisz, ja nie znam Twoich realiów. Dwuszereg niewiele mi mówi o liczebności. To mogą być dwa szeregi po 10 albo po 100. To robi różnicę. Unikaj nic nie znaczących określeń.
Szczerze powiedziawszy nie chciałem podawać liczebności z lenistwa. To, jak liczny jest oddział wiąże się bezpośrednio z budową świata. W feudalnym społeczeństwie taki oddział zawodowego wojska jak Straż Bram byłby czymś rzadkim i przekłada się na władzę. Kto i z czego go utrzymuje, czy są inne podobne formacje, które równoważą władze jaką dzierży dowódca oddziału, itp. To jeszcze mam niezbyt dopracowane więc postanowiłem się wykręcić poręcznym „dwuszeregiem”.

Adrianna pisze:Ok, odkąd opuszczamy tego namiestnika i to arystokratyczne towarzystwo, robi się nawet ciekawie. Przede wszystkim jest dynamicznie, niektóre postaci mają okazje pokazać charakterki. Gubię się trochę w opisach - chociażby tej przystani. Ni to bogate, ni popalone, co chwila wrzucasz inny szczegół. Niemniej wykorzystanie Imryldy, ptaków, wiary, wprowadza całkiem klimatyczne elementy.

Nie czyta się do końca przyjemnie, język do dopracowania, dawkowanie informacji też, ale odkąd coś się zaczęło dziać, to nawet mnie zaciekawiło. Nie porwało, ale zerknęłabym na resztę. Ot, żeby zobaczyć, czy umiałeś wyciągnąć z tekstu to, co wartościowe. Szkoda tylko, ze ta ciekawość przychodzi dopiero w drugiej połowie drugiego fragmentu. Trzeba by tutaj przemyśleć równowagę i kompozycję.
Obawiam się, że nam się upodobania nie zgadzają. W tym sensie, że kiedy rozważałem, co by tu poprawić scena w domu Imryldy wydaje się zbędna.

Teraz nowy ulepszony tekst widziałbym tak:
1) scena w koszarach, gdzie przybywa namiestnik i przekazuje informację o ucieczce córki,
2) zamiast sceny w Sali Królewskiej jakaś scena krótka scena przy bramach pałacu, gdzie pojawiają się skłóceni możnowładcy, żeby pokazać, że sytuacja jest napięta,
3) scena, gdzie Kornel rozmawia z kuzynką i dowiaduje się, co się stało i gdzie uciekają zakochani,
4) scena przy bramie miejskiej, gdzie dowiadują się, w którą stronę uciekli , pada jakiś trup żeby podnieść temperaturę akcji,
a to wszystko prowadzi do sceny nr 5 w klasztorze (za chwilę ją wstawię).

Ogólnie mniej polityki, mniej opisów, za to więcej dialogów. Tak właśnie spróbowałem poprowadzić ostatnią część, oczywiście w ramach jakie narzuciły poprzednie wydarzenia.

4
O, a już myślałam, że odpuściłeś sobie ten tekst ;)
Po paru miesiącach ten akapit wychodzi trochę niezbornie. Z drugiej jednak strony Kornel musi dumać nad konsekwencjami. To część jego pracy.
No to niech duma, a nie wykłada w głowie historię wojskowości. Bo to, ani dla czytelnika przyjemne, ani nie dodaje wiarygodności postaci. On serio takimi słowami myśli? Zero emocji, emfazy, nie zaklnie se pod nosem, tylko nawija jak z podręcznika. Brakuje mi w nim takiego "osadzenia w praktyce".
Przynajmniej ja tak to widzę.
Baltazar pisze:Tak właśnie spróbowałem poprowadzić ostatnią część, oczywiście w ramach jakie narzuciły poprzednie wydarzenia.
Zerknę, zerknę na pewno i się powymarudzam :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”