
Miłej lektury.
Czuje głód, coraz większy głód. Wampirza żądza krwi całkowicie przejmuje nade mną kontrolę. Wiedziony niepohamowanym, zwierzęcym instynktem wybiegam z mojej kryjówki w poszukiwaniu ofiary.
Jest zimna, wigilijna noc i na moje nieszczęście większość ludzi siedzi we własnych mieszkaniach i bezmyślnie opycha się świątecznymi potrawami. Klucząc ciemnymi uliczkami nadal nie mogę znaleźć ofiary. Pragnienie krwi staje się coraz silniejsze i przesłania wszystko inne. Przestaje czuć lodowato zimny wiatr i wielkie płatki śniegu uderzające prosto w twarz. Liczy się tylko krew. Słodka, ciepła, ludzka krew.
Nagle w oddali dostrzegam poruszający się kształt. Podbiegam bliżej i wtedy nabieram pewności, że to samotny człowiek. Im bliżej do niego podchodzę, tym bardziej jestem zaskoczony dziwnym zachowaniem. Postać ubrana jest cała na czerwono i dźwiga na plecach wielki wór. Głupota ludzka nie zna granic...
Mężczyzna prawdopodobnie jest włamywaczem, ponieważ wchodzi po kolei do każdego mieszkania na ulicy i opuszcza je po około minucie.
Nagły przypływ adrenaliny sprawia, że krew zaczyna mi szybciej pulsować w żyłach, moje mięśnie powiększają się, a zmysły wyostrzają się kilkakrotnie. Znajomy ból dziąseł oznacza nagły wzrost moich zabójczych kłów.
Bezszelestnie skradam się coraz bliżej mojej ofiary. Jeszcze chwila i wgryzę moje zęby w szyje tego człowieka. Przebiegając ciemnymi zaułkami docieram do wysokiego drzewa. Z kocią zwinnością wspinam się na jedna z gałęzi i czekam na zbliżającą się ofiarę. Z każda chwila słyszę coraz głośniejsze odgłosy butów na śniegu. Ostatnie resztki mojej inteligencji zostają zepchnięte w mroczne zakamarki mojego umysłu przez drapieżna naturę krwiopijcy.
Gdy mężczyzna jest tuz pode mną bez żadnego odgłosu skacze prosto na niego i bezlitośnie wbijam ostre kły w jego ciepłą szyję. Człowiek przewraca się z głośnym jękiem i próbuje walczyć, ale jest zbyt słaby. Jego krew ma dziwny, słodki smak.
Po zaspokojeniu pragnienia wstaje i otrzepuje się ze śniegu. Twarz mężczyzny jest śmiertelnie blada, a niegdyś biała broda w niektórych miejscach jest zabarwiona krwią na czerwono.
Z ciekawości zaglądam do worka nieboszczyka. Jest tam kilkanaście ładnie zapakowanych pudełek z bezużytecznymi przedmiotami.
Tymczasowo zaspokoiwszy niekończące się pragnienie krwi wracam do mojego nędznego mieszkania.
Następnego dnia za śniadanie zabijam bezdomnego. Nie mam z nim żadnych kłopotów. Wracając do mojej kryjówki dostrzegam czerwona postać przeskakującą z dachu na dach. Osobnik zatrzymuje się przy każdym kominie, wrzuca cos do środka i biegnie dalej. Próbuje go śledzić, ale on jest zbyt szybki, nawet jak dla mnie.
Wchodzę do mojego mieszkania, gdzie na stole znajduje duże czerwone pudło. Moje wampirze zmysły mówią mi, że jestem sam w budynku. Potrząsam prezentem i w środku przewraca się jakiś duży przedmiot. Powoli podnoszę wieko i wyciągam ludzką głowę.
Chłopak na oko dwudziestoletni, krótkie jasne włosy, niebieskie, zamglone oczy, usta otwarte w niemym krzyku.
Przypominam sobie moja wczorajsza ofiarę i dziwna postać skaczącą po dachach budynków. Elementy układanki łączą się w logiczną całość.
"Mój Boże, stworzyłem potwora"